Jest pięknie
Kosmetyczni ulubieńcy czerwca – Bielenda, MAC i więcej
Najwyższy czas na podsumowanie kosmetyków, których z przyjemnością używałam w czerwcu. Jest kolorówka!
Zacznijmy jednak od perfum. Jestem pod tym względem trudną klientką, bo szukam tylko perfum świeżych, raczej niesłodkich (jasne, jest kilka wyjątków, które lubię, ale niewiele), broń boże nie pudrowych. Czyli trochę wbrew trendom. Na szczęście w Polsce od jakiegoś czasu jest już Atelier Cologne, marka perfumiarska poświęcona wodzie kolońskiej. Miałam okazję zapoznać się z wszystkimi ich zapachami i wszystkie – nawet te z różą – są raczej chłodne, świeże, idealne więc na lato. Mój wybór to Mandarine Glaciale – nuty mandarynek, cytryn i imbiru tworzą bardzo odświeżającą całość. Fakt, Atalier Cologne nie są tanie – ale jeśli chce wypróbować zapachy, polecam wersję 4 x 4 ml za 109 zł. Wystarczy, żeby zapoznać się z zapachami podczas wakacji i wybrać ten, który podoba Ci się najbardziej.
Skoro o zapachach mowa, na pewno znacie markę Bath & Body Works. Jeśli nie – polecam wycieczkę do Warszawy, do Złotych Tarasów albo do Galerii Mokotów. Co prawda wariantów zapachowych jest tyle, że trudno zdecydować się na jeden, ale zakupy tam to miłe doświadczenie. Ja mam krem do rąk o zapachu brzoskwini (czy raczej soczystej brzoskwinii z Georgii – tam nic nie jest po prostu jakieś, musi być przymiotnik). Nieduże opakowanie (59 ml) doskonale nadaje się do torebki czy na wakacje. Krem tuż po wyciśnięciu z tubki pachnie bardzo intensywnie, ale w kilka minut później zapach jest już o wiele łagodniejszy. Moim zdaniem to zaleta, nie wada – ma się przyjemność używania kremu, ale z drugiej strony nie zamęcza się reszty świata jego zapachem przez cały czas. Krem zawiera masło shea i pantenol, więc nieźle odżywia dłonie. Cena 39 zł, do kupienia w salonach Bath & Body Works.
Obsesja pt. “świecę się jak latarnia” towarzyszy mi od czasów nastoletnich, kiedy miałam tłustą, problemową cerę. Teraz jest dużo lepiej (w zasadzie każdy dzień zaczynam od podziękowania w myślach dermatologowi, który mnie wyleczył), ale w lecie, kiedy jest cieplej, problem ze świeceniem powraca. Dlatego w łazience pojawił się żel matujący Benefit The Porefessional Mette Rescue (135 zł w Sephorze). Uwielbiam bazę matującą Benefit – ten żel też mi się spodobał. Pewnym minusem jest spora zawartość alkoholu w produkcie – to może wysuszać cerę i w efekcie zwiększać produkcję sebum. Warto więc, używając tego żelu, na noc stosować mocno nawilżający krem, a 1-2 razy w tygodniu maskę nawilżającą.
Polska marka Bielenda była tak miła, że przesłała mi do testów kilka swoich produktów z nowej linii ujędrniającej / wyszczuplającej. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby w czerwcu testować żel rozgrzewający – uczucie gorąca było naprawdę ostatnim, na jakim mi zależało przy temperaturach 30+C, ale kosmetyk testowałam ofiarnie. Jasne, zauważyłam poprawę jędrności skóry, ale prawdę mówiąc, wzmianki o efekcie radiofrekwencji na opakowaniu raczej mnie zniechęcają, niż zachęcają. Wiadomo, że krem do ciała nie będzie działać tak, jak zabieg gabinetowy, po co więc to pisać? Niestety, z jakiegoś powodu wiele dobrych polskich marek kosmetyków odczuwa potrzebę promowania swoich kosmetyków takimi odważnymi hasłami, skomplikowanymi nazwami składników czy samych produktów. Nie macie tego dość? Bielenda Slim Cellu Corrector radiofrekwencja rf termoaktywne serum można kupić za około 17 zł, np. w firmowym sklepie internetowym.
Krem z filtrem trzeba nosić i latem, i zimą. Marka Clinique wprowadziła nową serię filtrów mineralnych – sprawdziłam, jak działa wersja SPF50. Wiadomo, nie jestem w stanie ocenić skuteczności ochrony przed promieniowaniem UV, ale mogę sprawdzić, czy krem zostawia biały odcień na skórze, czy błyszczy się i czy powoduje pojawianie się wyprysków. Biały odcień tak bardzo by mi nie przeszkadzał, ale tutaj nie ma o nim mowy. Wyciskam z opakowania trochę kremu na dłoń i nakładam na twarz, tak żeby pokryć ją równomiernie. Być może gdybym nakładała na twarz duże krople kremu, byłoby trudniej go rozprowadzić równomiernie, ale przy mojej metodzie nie ma problemu. Po kilku minutach, kiedy krem się wchłonie, skóra się nie świeci – zauważam jednak, że trzeba ten czas odczekać. Po kilku tygodniach testowania, na szczęście nie pojawił się żąden wyprysk, więc i z tym nie ma problemu. Jedyny minus? Krem Clinique SPF50 Mineral Sunscreen Fluid For Face jest w tej chwili wyprzedany w firmowym sklepie internetowym, ale w Douglasie można go kupić bez problemu. Kosztuje 109 zł.
Na koniec kosmetyk, po który pewnie bym nie sięgnęła, a który całkowicie mnie zachwycił. Jak wiele razy pisałam, nie jestem specjalistką od makijażu – wybieram raczej kosmetyki pielęgnacyjne, w kolorówce ograniczam się do lekkiego kremu koloryzującego, pudru i błyszczyka. Kiedy jednak MAC przysłało mi kilka kosmetyków z najnowszych kolekcji, nie pozostało mi nic innego, jak je wypróbować. Wielokolorowy Gleamtones Powder to coś pomiędzy pudrem a bronzerem z uwagi na dobór kolorów. Na lato – idealny. Jeśli upolujesz go jeszcze w salonie MAC, kup koniecznie! Puder MAC Gleamtones Powder kosztuje 139 zł.
A Wy, jakie odkrycia kosmetyczne poczyniłyście w czerwcu? Dajcie znać w komentarzach.
Share and Enjoy
Share on Facebook
Retweet this
The post Kosmetyczni ulubieńcy czerwca – Bielenda, MAC i więcej appeared first on Jest Pięknie.