Wtorlinki #50

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Wtorlinki #50

Segritta

Większość Polaków źle odmienia te imiona i nazwiska

Sprawdźmy, jak Wy sobie z nimi poradzicie. Teoretycznie to proste: język polski ma coś takiego jak deklinacja, czyli odmiana rzeczowników przez przypadki. Odmieniamy więc zawsze imię i nazwisko – no, chyba że wyjątkowo jest nieodmienne, ale zapewniam, że to raczej wyjątki. Jeśli jest sobie Kasia Kowalska, to mówimy „nie lubię Kasi Kowalskiej” a nie „nie lubię Kasia Kowalskiej”, prawda? W takim razie proszę o odmianę tych imion i nazwisk: Woody Allen – Lubię filmy w reżyserii ….. Robin Hood – Widziałeś tego …… z Kevinem Costnerem? Johnny Walker – Nalej mi, proszę, jedną szklaneczkę …… Harry Potter – Lord Voldemort to taka postać z ……. Mam nadzieję, że poradziliście sobie śpiewająco, pamiętając o zasadzie z pierwszego akapitu. Prawidłowa odmiana to oczywiście: Woody’ego Allena, Robina Hooda, Johnnego Walkera, Harry’ego Pottera (tak, wiem, mi też intuicyjnie pasuje bardziej zapis „Harrego”). Sęk w tym, że te imiona i nazwiska tak bardzo nam już weszły w krew w mianowniku – i jednocześnie są tak obco brzmiące – że często Polacy odruchowo traktują je jak jeden wyraz, odmieniając w efekcie tylko nazwisko. Wychodzą z tego takie kwiatki jak „Lubię filmy Woody Allena”, „Widziałeś tego Robin Hooda z Kevinem Costnerem?”, „Nalej mi, proszę, jedną szklaneczkę Johnny Walkera”, „Lord Voldemort to taka postać z Harry Pottera”. Ciekawe zjawisko. I na pewno sami pamiętacie jeszcze kilka podobnych przypadków. Z przyjemnością poczytam o nich w komentarzach. :)

Nie musisz mi mówić, że jestem super

Marta pisze

Nie musisz mi mówić, że jestem super

Nienawiść zabij w sobie - rozwojownik

ANIA MALUJE

Nienawiść zabij w sobie - rozwojownik

Jak zmotywować się do pisania magisterki, licencjatu i innej pracy dyplomowej?

ANIA MALUJE

Jak zmotywować się do pisania magisterki, licencjatu i innej pracy dyplomowej?

Pisanie pracy magisterskiej bywa czasami drogą przez mękę. Postanowiłam zebrać sposoby na to, jak zmusić się zmotywować się do jej napisania.Będzie o tym :- Jak zacząć- Jak przezwyciężyć kryzys/trudny moment- Jak poradzić sobie z przesadną ambicją- Jak wygrać ze swoimi wymówkami- Jak nie wylądować z obroną we wrześniui kilka innych sztuczek :)Jest takie fajne prawo, że bez względu na to, jak dużo mamy czasu na wykonanie zadania, i tak nie rozłożymy wysiłku symetrycznie w tymże czasie, tylko przeniesiemy jego większość blisko terminu ostatecznego. Podobno są studenci, którzy pracę magisterską zaczynają pisać rok wcześniej. Podobno, bo nikt ich nie widział :)).W rzeczywistości wiele zależy od promotora, tematu pracy i szeregu innych czynników.Wiem, że masz wiele na głowie. Może pracujesz, może dojeżdżasz z daleka, może jesteś w ciąży a może masz ślub w planach, twój promotor nie spełnia oczekiwań, studia są nudne i bla bla bla - wszyscy mamy różne problemy! Ale zapisując się na studia prawdopodobnie myślałeś, że skończysz je z tytułem przed nazwiskiem, więc liczyłeś się z pisaniem pracy. Skończ więc biadolić, bo krowa która dużo muczy, mało mleka daje.Większość moich znajomych, którzy ciągle gadali że muszą pisać pracę, nie mogą gdzieś iść bo muszą zająć się magisterką i spamowali ścianę na facebooku memami o pisaniu pracy i biadoleniem, pokończyła z obroną we wrześniu lub...brakiem obrony.A to najgorsze, co może Cię spotkać.Bo jest taka zasada czerwonej linii. Masz dwie graniczne linie - jak przekroczysz pierwszą (w przypadku pracy - czerwiec/lipiec), to masz jeszcze szansę zmieścić się przed drugą linią graniczną. Ale po jej przekroczeniu (np. wrzesień), powrót jest dużo trudniejszy. Wiele osób przytłoczonych szarą rzeczywistością nie wraca już do pracy. To o tyle smutne, że wcześniej włożyli masę wysiłku w zaliczenie kolejnych sesji i po prostu go zmarnowali. Nie chcesz do nich dołączyć, prawda? :)Okej, ustalmy dwie rzeczy - wrzesień w 90% przypadków to bardzo zły pomysł - wszyscy mają ciężko, ale większość jakoś sobie radzi. Może piszesz pracę w obcym języku, może masz słabego promotora, ale studia to twój wybór. 1. Po prostu zacznijJeśli w tej chwili nie masz jeszcze nic, albo stoisz w martwym punkcie - koniecznie otwórz edytor tekstu (teraz!) i napisz pierwsze słowa, które nie będą stroną tytułową. Ustaw ikonę na pulpicie.To może być byleco, potem to poprawisz, ale po prostu zacznij. Wykorzystasz tak efekt Zeigarnik. Ja rozpoczęłam wszystkie podrozdziały, które miałam w spisie treści, co pozwoliło mi napisać dobrze teorię w kilka dni. Zaczęłam w środę, oddałam we wtorek. 2. Nie przesadzaj z planami i rozpiskamiZnam dużo osób, które tworzą listy z tym, ile napiszą w poniedziałek, ile we wtorek i tak dalej. Zazwyczaj te listy są nadambitne i nierealne, brak wywiązania się z planu wywołuje frustrację, a kolejne punkty nie są realizowane zgodnie z efektem domina (i czerwonej linii o której pisałam). Nie przesadzaj z planami, po prostu pisz :).3. Notuj efektywniej!Zerknij na rady, które opisałam w tym tekście (puknij w zdjęcie)lub kliknij tutaj:http://www.aniamaluje.com/2014/10/skuteczne-notowanie.htmlPrzeglądając książki, artykuły i inne źródła, sporządzaj syntetyczne notatki od razu. Korzystaj z kodów kolorystycznych związanych z obszarami, podrozdziałami itp.Ja korzystam z programu google keep - notatki, które robię mam w chmurze, każdą mogę pokolorować jednym kliknięciem na wybrany kolor. Np. zielony oznacza rzeczy do jednego podrozdziału, niebieski do drugiego. Bardzo fajną opcją są etykiety, którymi można oznaczać notatki (coś jak tagi na blogu czy gmailu). Jednym kliknięciem naciskam na "podstawowe pojęcia teoretyczne" i widzę wszystkie notatki z takim tagiem. To bardzo usprawnia pisanie.Gdy czytasz tekst, notuj bezpośrednio po przeczytaniu i oznaczaj notatkę w odpowiedni sposób. Potem wkleisz ją w odpowiednie miejsce i praca napisze się sama.Ważne : koniecznie pisz pełny opis bibliograficzny źródła - nie będziesz mieć potem czasu na przekopywanie biblioteki od nowa.4. Zamiatanie pustyni i inne sprawyGdy pisałam próbowałam pisać w domu, zawsze miałam coś do zrobienia. A to pranie, a to miałam ochotę upiec muffinki, sprawdzić fejsa, odpowiedzieć na maile czy komentarze... Dość - idziesz do biblioteki i piszesz w bibliotece. Tam nie ma pralki zachęcającej do zrobienia wielkiego prania. To naprawdę działa!5. Ślepa uliczka - koniec gryKto oglądał kiedyś Hugo na polsacie? Ślepa uliczka oznaczała utratę "życia". Czym może być ślepa uliczka przy pisaniu pracy dyplomowej? Każdym martwym punktem, po którym nie możesz ruszyć dalej. Np. skończyłeś rozdział i nie możesz pisać dalej, albo czeka Cię najgorszy podrozdział z  całej pracy i sama myśl o pisaniu przyprawia Cię o mdłości.Tip numer jeden - gdy kończysz rozdział, od razu zaczynaj dwa zdania drugiego.Tip numer dwa - przeskocz paskudny podrozdział i bierz się za kolejny, za taki na który masz akurat flow albo za najłatwiejszy. Tip numer trzy - jak już dojdziesz do najgorszego, najbardziej czasochłonnego podrozdziału, potraktuj go metodą szwajcarskiego sera. Zacznij od najlżejszego aspektu  (może być ze środka) i napisz kilka zdań. Po prostu ugryź kawałek tego sera :). Świadomość rozpoczęto zadania działa zbawiennie na motywację :). 6. Ratunku, nie mogę się skupić!Milion myśli w głowie, uciekający wzrok i brak skupienia? Zdarza się. Zastosuj metodę z kartką, o której pisałam tutaj7. Nie piszesz rozprawy habilitacyjnej!Problem z moim tematem jest taki, że bardzo mnie kręci. Jest rozległy, interesujący i osobiście mnie "jara". Rzeczy z nim związane czytam od kilku lat i niestety - wiem o nim za dużo.Tymczasem praca licencjacka czy magisterska to nie habilitacja - masz opisać najważniejsze rzeczy związane z tematem, syntetycznie powołując się na różne źródła. Jestem świadoma, że dotknęłam jedynie kilku procent złożoności zagadnienia, ale tematu starczyłoby na kilka dobrych doktoratów. Lepsze jest wrogiem dobrego, skup się na najważniejszych rzeczach i oddaj gotowy rozdział. Najwyżej potem go rozbudujesz, na razie zamknij to zadanie :).8. PriorytetySą rzeczy ważne i ważniejsze i czasami trzeba z czegoś zrezygnować - jeśli zależy Ci na pisaniu pracy, odpuść sobie serial i inne rzeczy. Odcinek Ci nie ucieknie, znajdziesz go potem w internecie - umów się ze sobą, że obejrzysz jak napiszesz.9. Nagradzanie sięNagradzaj się za cokolwiek - za napisaną stronę, skończony podrozdział czy grubsze rzeczy. Wzmocnienie pozytywne jest bardzo ważne! Ja położyłam obok siebie opakowanie rafaello i mogłam zjeść kuleczkę dopiero po napisaniu strony ;-). Za gotowy rozdział kupiłam sobie buty. Możesz wykorzystać też arkusz z kwadratami i zaznaczać swoje postępy. Tylko nie maluj kwadratów na czerwono, to się w tym przypadku nie sprawdzi. A może wolisz skorzystać ze słoika sukcesów?10. Duch rywalizacjiUpatrz sobie kogoś (np. z twojej grupy seminaryjnej), kto jest troszkę bardziej zmotywowany i zorganizowany niż ty i załóż się z nim, że skończysz pisać pracę trochę szybciej ;-). Tylko nie wybieraj lenia ani kujona, bo nie wyjdzie :)).11. Zapowiedz się promotorowiAby się zmusić, na licencjacie umawiałam się z panią promotor, że przyjdę z postępami w taki i taki dzień. Jak już obiecałam, to musiałam wywiązać się z terminu ;-). Tylko nie przekraczaj granicy, bo potem przekroczysz drugą i będzie lipa.12. Nie dogadujesz się z promotorem?Bywa. Na licencjacie moja promotorka była świetna, ale kompletnie nie goniła z terminami - co więcej, za każdym razem pocieszała mnie słowami, że sama pisze artykuły naukowe w nocy przed ostatecznym terminem oddania. Skończyło się tak, że odkładałam pracę w nieskończoność, a potem pod presją musiałam uwinąć się w piękny majowy miesiąc... A kusiły wszystkie grille, imprezy i ciepłe dni. Promotorzy są różni - jedni olewają terminy i studentów, drudzy nie sypią radami. Jeszcze inni czepiają się wszystkiego, albo tego, co wcześniej zaakceptowali. Cóż, to efekt masowej edukacji. Ja uważam, że miejsc na studiach dziennych powinno być o 70% mniej, ale tak nie jest. Możesz poszukać na uczelni kogoś, kto zna się na twoim temacie i prosić o wskazówki - moja koleżanka konsultuje swoją pracę z innym wykładowcą. Jeśli poszukasz rozwiązania - znajdziesz je :)13. Wahania motywacjiZdarzają się każdemu! Po zrealizowaniu dużego zadania zrób sobie dzień przerwy. Po długim "wolnym" ciężej wrócić do nawyku, ale przerwy są potrzebne. 14. 15 minutNiewiele, ale serio działa. Jeśli nie możesz zabrać się za pisanie pracy, ustaw budzik na 15 minut i po prostu do niej usiądź. Możesz napisać nawet cztery zdania, zakreślić tylko akapity czy sporządzić notatkę, ale będziesz o 15 minut celu bliżej. A może tak się rozkręcisz, że zaczniesz pisać dalej?15. Czy naprawdę chcesz napisać pracę?Odpowiedz sobie na pytanie szczerze. Chcesz się obronić? Dlaczego tak? Czy to Twoja motywacja czy raczej presja otoczenia? Stawisz jej czoła, czy się poddasz?Jeśli chcesz napisać pracę, siadaj i zacznij.Pod presją czasu można napisać pracę w kilka dni. Ja uważam, że bardzo dobrą pracę można spokojnie napisać w dwa tygodnie. Zrobiła tak moja koleżanka, przed którą pojawiła się możliwość pracy w miejscu, o którym marzyła - musiała szybko uwinąć się z pracą, bo później nie miałaby na to fizycznie czasu - obroniła się wyróżnieniem! Oczywiście nie dotyczy to wszystkich typów prac, ale hej - to ty wybierałeś sobie kierunek studiów.Ja wiem, że może wybór promotora był przypadkowy, że studiujesz dziennie, pracujesz, prowadzisz dom. Zmagasz się zmęczeniem i innymi rzeczami ale...jeśli masz czas na czytanie tego tekstu, to masz czas na napisanie kilku zdań. Koniec, kropka.Jeśli chcesz napisać pracę, to w tym momencie otwórz po prostu edytor tekstu i przez 15 minut spróbuj cokolwiek pisać. Teraz, 15 minut Cię nie zbawi, i tak siedzisz w internecie ;-)).TERAZ!Pisałam serio. W tym momencie. Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na "głównej") - jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin :) A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem :) Komentując oświadczasz, że znasz regulamin

Nie podkład zdobi człowieka, a mały pies najgłośniej szczeka...

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Nie podkład zdobi człowieka, a mały pies najgłośniej szczeka...

Rzadko wchodzę w polemikę z innymi blogerami, ale kiedy już wchodzę, to musi być powód taki jak dzisiejszy post jednej z nadziei blogosfery pt. "Dlaczego jesteście obleśni". Nie linkuję, bo nie zachęcam do czytania, zwłaszcza jeśli jesteście w dobrym humorze - możecie go sobie łatwo w ten sposób popsuć. Streszczając całość: jest sobie blogerka, która po przejażdżce komunikacją miejską twierdzi, że nienawidzi ludzi. Nawet nie dla tego, że się na nią pchają, rzucają mięsem, czy rozsiewają fetor alkoholu i niemytego ciała. Nie, problemem jest to, że ludzie są brzydcy, grubi, niezadbani i używając podkładów za 10 zł i perfum - podróbek rujnują jej poczucie estetyki.CZYTAJ DALEJ »

Ziołowy zakątek

[Filmy z kijka: nowa kategoria na blogu] Wiosna w Krakowie

Dzień dobry! Dzisiaj film z cyklu „Filmy z Kijka”. Dobrze wiecie, że na Facebooku i na YouTube pojawiają się takie krótkie migawki. Troszkę lajfstajlowe, troszkę ziołowe. Ot, zupełnie na szybko, co mi w duszy gra:) Specjalnie dla tej kategorii zakupiłam nowy telefon (polecam oglądać w HD, jakość jak na telefon jest naprawdę super, sama jestem zaskoczona:)). Szkoda byłoby, aby Wam umknęły, więc podrzucam je także tutaj! Pięknej wiosny!

Seria niefortunnych przypadków, czyli jak to jest mieć pecha

Marta pisze

Seria niefortunnych przypadków, czyli jak to jest mieć pecha

Journalistka

Mistyka versus erotyka

napisałeś: „mów do mnie.” poniżej postspóźniona odpowiedź. przeczytałam, że gwyneth paltrow wolałaby palić crack, niż wyjadać serek prosto z pudełka i palnąć sobie prosto w łeb niż kupować pomidory poza sezonem i myślę, że w sumie wszystko ze mną bardzo okej (z gwyneth już niekoniecznie). następnie przeczytałam wypowiedź algerskiego rysownika o słabych reakcjach opinii światowej Read More

Today or never

Nieperfekcyjna Pani Domu

Today or never

Kalmary, wianki i wyzwania, czyli kolejny tygodnik

ANIA MALUJE

Kalmary, wianki i wyzwania, czyli kolejny tygodnik

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – co daje blogowanie

W internecie są setki artykułów/postów na temat tego, jak wiele daje prowadzenie bloga. Również w kontekście freelancingu. Postanowiłam dorzucić do tego swoją cegiełkę, ale potraktować temat nieco szerzej, nie tylko w odniesieniu do freelancerów.  W moim przypadku powiedzenie, że blog zmienił moje życie byłoby lekką przesadą. Moje życie w ciągu ostatnich 2 lat faktycznie bardzo się zmieniło, ale to zasługa pewnych moich kroków i decyzji wcale nie związanych z tym miejscem. Jaka więc jest rola bloga w moim życiu? Cóż… Zaskakująco duża. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że mogłoby go nie być…  Nowe znajomości Dzięki blogowi poznałam dużo nowych ludzi, co dla introwertyka jest sporym osiągnięciem. Blogowanie sprawia, że wszyscy inni blogerzy, z którymi masz jakiś kontakt wirtualny, z automatu stają się Twoimi znajomymi. I kiedy spotkasz ich „w realu”, zawsze macie o czym gadać i czujecie się, jakbyście się znali od lat. To duże ułatwienie dla osoby, która ma problem z nawiązywaniem nowych znajomości. Jako że piszę ten post w ramach poniedziałku freelancera, nie mogę nie wspomnieć, że ma to olbrzymie znaczenie dla mojego networkingu. I tak, zdarzyło mi się otrzymać zlecenia od kogoś, kogo poznałam poprzez bloga. ZdrowoManii też by nie było gdyby nie mój blog, to oczywiste.  Propozycje współpracy Dzięki blogowi otrzymuję zupełnie niespodziewane propozycje współpracy… Bardzo  mnie zaskoczyły np. te dotyczące pisania na zlecenie, bo zawsze uważałam, że mam ciężkie pióro i nigdy nie myślałam, że mogę zarabiać na pisaniu. Niestety tego typu współprace muszę dobierać bardzo ostrożnie – zlecenia polegające na regularnym pisaniu negatywnie wpływają na moje prowadzenie bloga – moja wena nie jest nieograniczona, a nie chcę aby przez moją pracę cierpiało to miejsce.  Rozszerzenie kwalifikacji i ciągły rozwój Jeśli traktujemy swojego bloga poważnie i poświęcamy mu sporo czasu, staje się on dla nas doskonałym narzędziem rozwoju. Ja dzięki mojemu zaczęłam robić więcej zdjęć i na pewno rozwinęłam się w tej dziedzinie. Nauczyłam się też wielu innych rzeczy i pewnie nauczyłabym się jeszcze więcej, gdybym sama musiała obsługiwać bloga od strony technicznej. Na szczęście nie muszę ;). Nie mam pojęcia czy dzięki blogowaniu nauczyłam się lepiej pisać, bo za bardzo nie zwracam na to uwagi. Piszę „prosto z serca”, nie patrzę na technikę i poza pisaniem bloga nie robię nic aby poprawić swój warsztat. Nie mnie oceniać czy pod tym względem się rozwinęłam.  Zarabianie na blogu Nie mogę pominąć faktu, że prowadzenie bloga może przynieść też jakieś zyski finansowe, ale to akurat jest bardzo szeroki i dość śliski temat. Na pewno nie można tego traktować jak łatwego zarobku, bo doprowadzenie bloga do stanu, kiedy zaczyna przynosić pieniądze kosztuje mnóstwo czasu i energii. Blogowanie szybko weryfikuje kto robi to z pasją, a kto dla kasy. Poza tym wszystko zależy od tego jak traktujecie swojego bloga… Dla mnie to miejsce jest bardzo ważne i nie chcę aby stało się maszynką do zarabiania pieniędzy, a jednocześnie słupem reklamowym. Dlatego nie ma u mnie reklam bannerowych, a wszystkie propozycje współpracy bardzo dokładnie przesiewam i jeśli miałabym to ubrać w liczby, to pewnie na odstrzał idzie jakieś 95%. Czasami nawet kieruję potencjalnych reklamodawców do innych blogerów – ot takie zboczenie zawodowe ale nie mogę się powstrzymać kiedy dostaję propozycję reklamy np. odkurzacza lub jakiegoś sprzętu do włosów. Wykluczam też reklamę produktów, których sama nie kupuję (np. słodzonych napojów) lub których z racji profilu mojego bloga nie powinnam promować (np. alkohol). I to jest moja droga, może jestem frajerką, ale ja czuję się z tym dobrze.  Oczywiście od razu podkreślam – nie krytykuję postępowania osób, które mają na blogu bannery i traktują to swoje miejsce w sieci jako źródło dochodu. Ja naprawdę bardzo popieram zarabianie na blogu i uważam, że to bardzo przyjemna i często wartościowa praca. Ja piszę o sobie i o moim blogu, który ma swoją wyznaczoną misję i to ta misja musi być na pierwszym miejscu. Promowanie wielu produktów się z nią kłóci, dlatego jeszcze długo blog nie będzie miał dużego udziału w moich dochodach.  ALE jako freelancer muszę to napisać – zdarzało się, że blog podratował mój na początku mocno osłabiony budżet domowy. Nawet pojawiła się na nim jedna współpraca, której teraz na pewno bym się nie podjęła, ale wtedy musiałam schować swoje zasady do kieszeni i zrobić coś nie do końca w zgodzie ze swoimi założeniami. Ostatecznie jestem zadowolona z tego, co w ramach tamtej współpracy powstało, ale tak jak mówię – gdyby nie problemy finansowe (i sympatia do osoby, która mi tę współpracę zaproponowała ;))- nie wzięłabym tamtej oferty. I jeśli znowu będę miała problemy albo bardzo będę potrzebowała dodatkowego źródła dochodu aby kupić coś konkretnego, być może uruchomię na jakiś czas bannery reklamowe albo przyjmę jakąś nie do końca idealną dla mnie propozycję współpracy. Blog stanowi dla mnie taką „poduszkę bezpieczeństwa” na wypadek, gdyby podwinęła mi się noga.  Blog najlepszą wizytówką Jednocześnie trochę wbrew poprzedniemu punktowi muszę przyznać, że w pewnym momencie postanowiłam zmienić swoje myślenie o blogu i zacząć traktować go jak moją pracę. Częściowo wzięło się to z miłości do niego, bo jak jesienią przybyło mi pracy i to praktycznie same stałe zlecenia, które trwają do dziś a nawet się rozrastają, w pewnym momencie blog zszedł na dalszy plan i zaczęłam go zaniedbywać. Postanowiłam więc, że muszę zacząć traktować go jak część moich obowiązków zawodowych, a tym samym wyznaczać sobie deadline’y na odpisywanie na maile, zrobienie porządków po zmianie szablonu itp. Chcę być profesjonalna w tym co robię, tym bardziej, że tak jak pisałam wyżej – idą za tym też jakieś współprace, nie tylko blogowe. To miejsce oceniają też moi potencjalni klienci i dzięki niemu widzą, że potrafię być systematyczna, że dbam o jakość i angażuję się w to co robię. Blog jest moją wizytówką, cenniejszą niż np. strona internetowa czy prezentacja ofertowa. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze takie mniej namacalne korzyści jak to, że prowadząc bloga stajemy się bardziej otwarci na świat, bardziej chłoniemy to co się wokół nas dzieje, wiele rzeczy nas inspiruje i motywuje do działania.  Dlatego podsumowując – ja do prowadzenia bloga zachęcam nie tylko freelancerów. Choć oczywiście warto podkreślić, że blogowanie nie jest zajęciem dla każdego…. Życie szybko weryfikuje kto się do tego nadaje, ale na szczęście próbowanie nic nie kosztuje (nie licząc czasu!)…   Chcesz być na bieżąco?        The post Poniedziałek freelancera – co daje blogowanie appeared first on Life Manager-ka.

Czysta karta. O moim blogowaniu

Marta pisze

Czysta karta. O moim blogowaniu

Podobno początki są najtrudniejsze. Nigdy nie wiadomo, od czego tak naprawdę zacząć i jak się za wszystko zabrać.  Zwłaszcza, kiedy nie wierzysz, że to w ogóle się uda. Kiedy zakładałam tego bloga prawie trzy lata temu, nie sądziłam, że ktoś oprócz mojego chłopaka i kilku znajomych będzie go czytał. Nie dziwcie się – miałam mnóstwo blogów. Tysiące. Miliony zakładanych miejsc w sieci, o których zapominałam po dwóch tygodniach albo traciłam do nich zapał. Pozostawiałam je jak wyrodna matka gdzieś w otchłani internetu i szybko zakładałam kolejne. Mój pierwszy nagłówek bloga Bez pisania mi się nudziło. Ktoś mógłby powiedzieć, że mogłabym przecież pisać do szuflady i nie zajmować miejsca w sieci swoimi kolejnymi blogami – ale nikt by wtedy tego nie czytał. A tak istniała szansa, że chociaż koleżanka zerknie na to, co wyprodukowałam. Zawsze więcej, niż nikt. Przerabiałam słodkie blogi z podstawówki, z pastelowymi nagłówkami i wklejoną na chama Hillary Duff w otoczeniu labradorów. Byłam posiadaczką ciemnego, buntowniczego bloga z gimnazjum. Miałam do czynienia z wymiankami na komentarze, jaskrawymi kolorami i TaKiM pIsMeM. Mój drugi nagłówek. Jesień 2012. Pisałam na blogach opowiadania, prowadziłam pamiętniki, emocjonowałam się Harrym Potterem albo wrzucałam obrazki, bo to się najlepiej sprzedawało. Jak się ma 12 lat to się wie, jak rozkręcić biznes. Komentarzowo-blogowy, rzecz jasna. A piszę to wszystko dlatego, że ostatnio znalazłam kilka starych blogów. Przed wami jedyna szansa, by zobaczyć refleksyjną trzynastoletnią Martę myślącą, że jest jakimś Coelho czy kimś. Można iść po popcorn. Drukowane słowo. Szeleszczące kartki. To wszystko zawarte w twardej oprawie. Często przyozdobione rysunkiem. Książki. Uwielbiam czytać. Wtedy otwiera mi się takie okienko do innego świata. Do tego świata, który jest opisany. Razem z bohaterami przeżywam chwile grozy, szcześcia, czasami się śmieję, czasami płaczę, z minuty na minutę coraz bardziej przywiązuje sie do głównych postaci, a gdy już skończę czytac, czuję się tak, jakby ktoś bliski odszedł. Ale przecież nie. Przecież mogę wrócić, przeczytać jeszcze raz. Książki mają magię, nie sądzicie? Gdy otwierasz ją i czytasz pierwszą stronę, z kartek wychodzi ręka. Pomocna ręka. Podajesz jej dłoń, a ona już cię ciągnie do swojego świata. Oprowadza cię po nim, opisuje. A ty przeżywasz najlepsze chwile w swoim życiu. To, co najbardziej w życiu kocham. Czekajcie, muszę otrzeć łzę, bo się wzruszyłam. Jeśli jesteście w stanie wyobrazić sobie największe możliwe poczucie zażenowania – ja właśnie je posiadam. W tym momencie. Pseudofilozoficzne teksty z gimnazjum to niekoniecznie coś, czym warto się chwalić, ale nie mogłam się oprzeć, żeby tego nie pokazać. Początek 2013 To może przypomnimy sobie jeden z pierwszych tekstów z tego bloga: Podobno teraz żeby podbić świat, trzeba założyć bloga. Zgadza się, osiemnastoletnia Marto. Masz całkowitą rację. Kominek byłby dumny. Wracając do tematu, blogów jest dużo.  Są blogi o newsach, i blogi o paznokciach, są blogi o zespołach i blogi o blogach. Są nawet blogi o blogach, które są o blogach i blogi z obrazkami małych kotków i piesków, choć w dobie kwejka i innych bebzoli chyba się już od tego odchodzi. Mój blog jest…  o wszystkim. O wszystkim i o niczym, czyli tak konkretnie mówiąc, to nikt nie wie, o czym to jest. Ktoś słyszał, że o czymś, ale dokładnie rzecz ujmując to wszystko może być czymś lub coś może być niczym. To się do tej pory nie zmieniło. Tego bloga nie da się wcisnąć w żadną kategorię, jest jak zawodnik sumo, który próbuje się wcisnąć w spodnie XXS. Nie da rady. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. Blog znów reaktywowany, bo za trzy dni matura. To znaczy, że im bliżej, tym mniej ochoty o nauki, więc trzeba się zająć czymś, co *ironiczne odchrząknięcie* będzie pożyteczne. Jakkolwiek ja oraz reszta wszystkich istot, które mają chociaż procent rozumu w sobie wątpię, żeby pisanie bloga chociaż  trochę pożyteczne być mogło, realizuję swą misję podbijania świata (żebym tylko zdążyła to zrobić do trzydziestki) oraz samoedukowania się poprzez tworzenie tekstu ciągłego pisanego. Do matury ma się to jak kij do oka, ale zawsze jakaś wymówka. Błagam, niech ktoś mnie uświadomi, że można tworzyć krótsze zdania. OBIECUJĘ, że naprawdęnaprawdęnaprawdęnaprawdę TEGO bloga już nie porzucę. Ręczę za to swoim słowem honoru, a jak złamię obietnicę, to oddam Maćka*. * wątpię, żeby ktoś chciał przygarnąć kota, który je więcej niż zmutowana krowa z Czarnobyla mająca nie trzy żołądki, ale osiem, ale przynajmniej obietnica brzmi bardziej wiarygodnie. I nie musiałam go oddawać. Alleluja! Ten wpis został opublikowany 30 kwietnia 2012 roku. Kolejny, a zarazem pierwszy oficjalny wpis na blogu to 12 maja 2012 roku.  I tego dnia narodził się mój blog. Rok 2014. Nie wiem, czy są tutaj osoby, które czytają mnie trochę dłużej i pamiętają, że blog na początku wcale nie nazywał się Marta Pisze. O nie. Nie wiem, czy wiecie, ale ten blog do listopada 2013 roku nazywał się blogiem zwykłej blondynki i miał adres wlosykolorublond. Serio. Ale ja zbaczam z tematu. Całkowicie. W każdym razie, nie pomyślałam, że tyle osób może czytać mojego bloga. Każdego dnia się dziwię i każdego dnia dziękuję za pojedynczego, nowego czytelnika. To dla kogoś, kto pisze, przeogromne szczęście – mieć ludzi, którzy chcą to czytać! 2014 I chyba głównie z powodu tego, że zrobiło Was się tak dużo, zdecydowałam się po trzech latach przenieść blog na własny serwer. Wcześniej mój blog funkcjonował na blogspocie, ale wielu rzeczy nie dało się tam zrobić: ciągle narzekaliście, że nie ma wyszukiwarki, niektóre zdjęcia magicznie znikały, tekst się rozlewał, wiele rzeczy trzeba było robić ręcznie i ogólnie rzecz biorąc, jak zaczęłam mieć więcej czytelników – zaczął mnie ograniczać. Więcej mojej blogowej historii (w formie graficznej) znajdziecie w albumie na facebooku: KLIK. Mam niezwykłą przyjemność powitać Was na nowej odsłonie Marta Pisze. Co się zmieniło? Oczywiście wygląd. Poza tym, pierwszy raz w historii bloga udostępniam dostęp do archiwum – znajdziecie je po prawej stronie. Jest też wyszukiwarka, przez którą możecie znaleźć posty – albo w kolumnie z prawej, albo na samej górze – ikona lupy. Uporządkowałam kategorie na górze.  Napisałam całkowicie nowe o mnie. Dodałam też widgety pozwalające na przeglądanie losowych postów (z boku i w stopce). Nad stopką możecie zapisać się do newslettera – przez długi czas zawiesiłam jego działanie, w tym tygodniu startuje od nowa. Prawdopodobnie osoby, które się zapiszą, jak i obecni subskrybenci dostaną ode mnie mały prezent. Na samej górze w sliderze (można przesuwać przez klikanie kropek) znajdują się posty, które sama wybrałam. Będą się zmieniać co ok. 3 dni. Kolejny fajny sposób na poznanie starych postów. W trakcie mojego blogowania tutaj napisałam już ponad 500 postów. Niesamowita ilość! Mam nadzieję, że się tutaj Wam podoba. Czujcie się swobodnie, pooglądajcie sobie rzeczy. I jeszcze jedno – w starych wpisach mogą być nieładnie ułożone obrazki lub zdjęcia tytułowe mogą się dublować. Jeśli Wam się chce, możecie mi to zgłaszać tutaj, bo to niestety muszę poprawić ręcznie. Wszystkiego dobrego i dajcie znać, co myślicie. Miłego dnia!

Koniec bloga Ze szczęściem mi do twarzy

ZE SZCZĘŚCIEM MI DO TWARZY

Koniec bloga Ze szczęściem mi do twarzy

Tytuł, który nadałam temu wpisowi, miał sprawić że rzucicie się na podłogę, krzycząc przez łzy: „Nieeee!!!” i zasypiecie mnie komentarzami, typu: „Mira, nie odchodź, zostań, pisz dalej!”. I choć coś mi mówiło cichutko, że może tak nie być, to jednak nie mogłam się powstrzymać. I wszystkich tych, którzy wyrwali z żalu połowę swoich włosów uspakajam, że […] Przeczytaj również Kiełbasa wyborcza czyli Blog Roku 2014

Przegląd tygodnia #3/04

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/04

Egzystencjalny paw...

ANIA MALUJE

Egzystencjalny paw...

Wtorlinki #49

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Wtorlinki #49

Ostatnio pisałam na blogu w poniedziałek, dziś sobota... chyba trochę zakrzywił mi się czas i za bardzo wsiąknęłam w pracę. No i w życie. Ale przymusowy urlop od bloga zrobił mi dobrze, bo mam tyle pomysłów na nowe wpisy, że jeszcze przestaniecie nadążać. A póki co, linki, którymi nie mogłam się doczekać, żeby móc się z Wami podzielić. CZYTAJ DALEJ »

Co zrobić, aby poznać siebie?

ANIA MALUJE

Co zrobić, aby poznać siebie?

  Gdy miałam jakieś 8, może 9 lat, bardzo chciałam dostać pewną rzecz. Rodzice poprosili, bym zrobiła listę ze wszystkim o czym marzę. Po kilku latach ją znalazłam i popłakałam się śmiechu - na mojej liście były totalnie bezwartościowe rzeczy - discman, jeansowy kapelusz (!), zapas batoników milky way...Odkopanie tej listy po latach, bardzo fajnie pokazało mi zmiany jakie we mnie zaszły od tamtego czasu. Takie błahostki bardzo dużo o nas mówią :).  Dlatego postanowiłam w ramach cyklu rozwojownik przygotować listę 50 pytań, na które warto sobie odpowiedzieć. Pytania są różne - od rozwojowych po "błahe". Jednak odpowiadając na nie, musimy trochę pogimnastykować umysł i nieco się zastanowić. Gorąco zachęcam do zapisania odpowiedzi na papierze. Gdy za kilka lat wpadną ci w ręce, pewnie nieźle zaskoczą :). Oto lista pytań :Rozpiskę powiększamy klikając prawym przyciskiem myszy -> otwórz w nowej karcie -> zapisz.Ja dodatkowo zachęcam do dzielenia się listami na instagramie. To całkiem fajne narzędzie do rozwoju osobistego, o czym pisałam tutaj :http://www.aniamaluje.com/2014/07/jak-wykorzystac-instagram-do-rozwoju.html Instagram jest opcjonalny, ale jeśli zdecydujesz się na taką opcję, otaguj listę #50list #aniamaluje a każdą kolejną oznacz numerkiem, np. #50L1, 50L35 itp. W ten sposób inni zobaczą też twoje listy i będziecie się nawzajem inspirować.Ja muszę popracować nad swoją estetyką, dlatego będę wrzucała listy na swój instagram :https://instagram.com/aniamaluje/Na koniec - listy w wersji do skopiowania : 1. ULUBIONE POTRAWY2. GDY WYGRAM MILION TO?3. CO W SOBIE LUBIĘ4. CHCĘ POPRACOWAĆ NAD 5. NAJWIĘKSZE OSIĄGNIĘCIA6. CHCĘ KUPIĆ...7. ULUBIONE POTRAWY8. ULUBIONE KSIĄŻKI9. NAJLEPSZE CYTATY10. KOGO PODZIWIAM11. CHCĘ POJECHAĆ...12. CHCĘ POZNAĆ...13. NAJWIĘKSZE WPADKI14. MOJE TALIZMANY15. ULUBIONE ZAPACHY16. NAJCHĘTNIEJ NUCĘ17. JA ZA 10 LAT18. JA 10 LAT TEMU19. BAJKI DZIECIŃSTWA20. NAJPIĘKNIEJSZE MIEJSCA21. MOJE DZIWNE NAWYKI22. NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIA23. ULUBIONE ZABAWKI 24. DOBRE UCZYNKI Z OST. 30 DNI25. KSIĄŻKI DZIECIŃSTWA26. CHCĘ OSIĄGNĄĆ27. ULUBIONE ZWIERZĘTA28. ULUBIONE BLOGI29. CHCĘ POSMAKOWAĆ30. MOJE LĘKI31.W INNYCH DENERWUJE MNIE32. CHCĘ SIĘ NAUCZYĆ33. ULUBIONE WYPIEKI34. PODOBAJĄ MI SIĘ35. NAJLEPIEJ GOTUJĘ36. CHCIAŁBYM BYĆ W SKÓRZE...37. GDYBYM BYŁ ZWIERZĘCIEM38. SUPERMOCE KTÓRE CHCĘ MIEĆ39. CZEGO NIE LUBIĘ ROBIĆ40.NIE MOGĘ OBEJŚĆ SIĘ BEZ41. NAJBARDZIEJ RELAKSUJE MNIE42. CO MNIE DZIWI43. CO MNIE ZACHWYCA44. GDYBYM ZNAŁ MAGIĘ45. CZEGO ŻAŁUJĘ46. LUBIĘ KUPOWAĆ47. CO LUBIĘ ROBIĆ DLA INNYCH48. WIERZYŁEM W KŁAMSTWA O49. NA EMERYTURZE CHCĘ50. JA W 10 SŁOWACH

#24 Piątek z Martą: ciekawe linki, wizyta w Warszawie i samo szczęście

Marta pisze

#24 Piątek z Martą: ciekawe linki, wizyta w Warszawie i samo szczęście

Wiecie co? Ja po prostu czuję się szczęśliwa. Więc dzisiaj będzie szczęśliwy #PiątekzMartą.Ostatnie dwa tygodnie jak zwykle u mnie - intensywne. Zaczął mnie dopadać lekki stres przed-licencjatowy (ach, te słowotwórstwo), ale w ten weekend planuję przysiąść nad tym i wyprodukować trochę stron  na temat dziennikarstwa w trakcie Powstania Warszawskiego.Szukajcie tajemnicy w tym wpisie.A skoro już o warszawskich rzeczach mowa - niedziela i poniedziałek upłynęły mi właśnie w stolicy. Jak mnie dłużej czytacie, to doskonale wiecie, że lubię to miasto i były to dla mnie bardzo przyjemne dwa dni. Pojechałam tam w konkretnym celu - zostałam zaproszona do Czwórki. Rozmawiałyśmy trochę o motywacji, słomianym zapale, pisaniu blogów i tym, jak się do czegoś zabrać i nie rzucić tego w cholerę. To było dla mnie naprawdę duże wydarzenie, stresowałam się jeszcze bardziej, niż wam pisałam, bałam się, że nic nie powiem, albo powiem coś głupiego, ale chyba nie było tragicznie.Tutaj można odsłuchać całą audycję ze mną: KLIK.Jestem mile zaskoczona tym, jak mnie ugoszczono w Czwórce. Po pierwsze, fakt, że byłam w siedzibie Polskiego Radia strasznie mnie podniecał (wiecie, takie zboczenie dziennikarskie), a po drugie - wszyscy byli tak mili, że lepiej być nie mogło. Jestem strasznie wdzięczna za zaproszenie i za to, że mogłam przeżyć taką przygodę.W Warszawie nagrałam trochę scenek i skleiłam to w jednego vloga, którego możecie obejrzeć tutaj:W ogóle mam ciekawostkę dla was, bo nie wiem, czy wiecie, na youtube jest coś takiego, jak łapki w górę i w dół - działają jak na facebooku, ale też powodują, że film który ma dużo łapek w górę jest polecany innym użytkownikom. Pod każdym filmem mam dwie pewne łapki w dół. Zawsze wiem, że one tam będą, kiedy zerknę. Anty-czytelnicy? Może koledzy. :)Poza tym, u mnie czas wielkich decyzji. Jedną się z wami już podzieliłam - prawdopodobnie po licencjacie nie kończę magistra na dziennikarstwie, tylko idę na Akademię Wychowania Fizycznego. Sport był ze mną od samego początku i chociaż wcale nie rezygnuję z "kariery"* dziennikarskiej, to po prostu nie sądzę, żebym się na tych studiach jeszcze czegoś nowego nauczyła. A na AWF mogę uzyskać odpowiednie kwalifikacje i trenować innych. Byłoby świetnie!* nie lubię tego słowa.I jeszcze jedno. Ostatnio pisałam o tym, że dopadł mnie kryzys. Kryzysu już nie ma, czuję się strasznie szczęśliwa w tym momencie. Chciałabym obdarować jakoś was tym szczęściem, bo po prostu mnie roznosi. :) :) :) Nie wiem, czy rozkwitam na wiosnę, czy po prostu ostatnio nie mam żadnego pechowego dnia, ale cieszę się, że jest jak jest. Mogę z całą świadomością powiedzieć, że kocham moje życie :)Jeśli ten #PiątekzMartą jest chaotyczny, musicie mi wybaczyć - Patryk gra na gitarze i nie słyszę własnych myśli. Życie.CIEKAWE LINKINowa odsłona Codziennie Fit - KLIKBlog moich koleżanek ze studiów. Uważam, że to bardzo dobrze prowadzone miejsce, dziewczyny są pracowite, a ich przepisy - przepyszne! - KLIKTrening pewności siebie - KLIKMocy spot fundacji Dzieci Niczyje - KLIKJak wykorzystać stres, zanim on wykorzysta ciebie - KLIKCo kobiety sukcesu mówią sobie do lustra każdego poranka [ENG] - KLIK10 życiowych lekcji, których możesz się nauczyć tylko w czasie złych dni [ENG]- KLIKCholera, nie mam więcej linków. Wiem, że bieda, ale ostatnio nie mogę nic znaleźć. Może dlatego, że wolny czas spędzam ćwicząc albo grając w Simsy.BLOGI CZYTELNIKÓW:Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł - wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi.Blog w spódnicy - KLIKŚwiat według Pauli - KLIKPowerpinkyx - KLIKBlog Zuzi - KLIKKrólowa Moli - KLIKŻycie me - KLIKHerbivicus - KLIKNA MOIM BLOGU:Najważniejszy tekst ever:List do ludzi, którzy się ze mnie śmialiA oprócz tego:Lubię być naiwnaCzy kobiety lubią chamów?Jak filmy miłosne niszczą mi życieJak znaleźć motywację i NAPRAWDĘ zmienić swoje życie?Czy jesteś w porządku?DO POSŁUCHANIAZobaczcie, kiedyś pojadę na jej koncert.Mój gust muzyczny możecie sprawdzić tu: KLIK. Można zapraszać do znajomych, przyjmuję wszystkich :)A gust czytelniczy tu: KLIK.To już chyba wszystko na dziś. Miłego weekendu! (A w czasie weekendu albo tuż po może was spotkać niespodzianka na blogu. Ach, niech to, wytrwałym, którzy dotrwali do końca piątku pokażę podpowiedź: o tu. Jesteście wybrańcami, haha).FACEBOOK ASK.FM INSTAGRAMfot. Patrycja Kastelik.tlo { background-image: url('http://4.bp.blogspot.com/-40GKIGkSxAI/VTFnk27tFII/AAAAAAAANUM/qOaMYxEZBd0/s1600/piaekzmarta.png') }

Moc pozytywnej komunikacji

Lifemenagerka

Moc pozytywnej komunikacji

Jak walczyć z prokrastynacją?

KAMERALNA

Jak walczyć z prokrastynacją?

Nieważne co, nieważne jak, nieważne z czego. Czyli o nałogowym kupowaniu bubli!

Żyrafy Wychodzą z Szafy - fashion blog

Nieważne co, nieważne jak, nieważne z czego. Czyli o nałogowym kupowaniu bubli!

Kiedyś napisałam post odnośnie metkomanii... Nieważne co, nieważne jak, nieważne z czego... Ważne logo, które stało się dla nas kryterium jakości i dobrego smaku. Nie chcę tu pisać o podróbach, którym poświęciłam post latem ubiegłego roku, ale o naiwności i bezgranicznym zaufaniu do marek i projektantów, którzy przyzwyczaili nas do "dobrej jakości" za którą przecież słono płacimy. I wydawać by się mogło, że kopnął nas nie lada przywilej noszenia "lepszej jakości" ubrań, które są synonimami statusu, klasy i świadomości, że lepsze znaczy dobrej jakości, a dobrej jakości oznacza nic innego jak to, z czego i jak zostało uszyte. Jak się okazuje jesteśmy leniwi, bo nie chce nam się czytać składów. Wystarczy nam nazwisko, by wydać grube setki i tysiące na poliestrowe badziewie, i samego siebie nabić w butelkę, ba! Ale mieć od projektanta!Nie mogę uwierzyć że nie ma to dla Ciebie żadnego znaczenia. Dla mnie ma. I dla moich Klientów nad których wizerunkiem czuwam także. Ale nie zawsze tak było. I właśnie dlatego powstaje ten wpis. Z potrzeby świadomości tego, co kupujesz i nosisz.Wyobraź sobie że jesteś na zakupach spożywczych. A teraz przypomnij sobie co bierzesz pod uwagę sięgając po produkt, którego później skonsumujesz? Z którego chcesz przyrządzić smaczną potrawę? Czy w grupie najczęściej kupowanych produktów w Twoim koszyku znajdują się produkty zmodyfikowane, zawierające barwniki, substancje smakowe i pestycydy,  bo świadmomie chcesz się zabić, czy jak najmniej przetworzone, zawierające błonnik, składniki odżywcze i witaminy, bo chcesz cieszyć się jak najdłuższym zdrowiem?A teraz pomyśl na co zwracasz uwagę siegając po bluzkę?"No ładna była, to wzięłam"."Całkiem dobrze leżała"."Lubię niebieski".Przyznam, że to dość infantylna i naiwna arumentacja i wcale mnie nie przekonuje.Jeśli na metce pojawi się:AkrylNylonPoliesterAcetatViskozaBrrr co za nazwy!Uciekaj gdzie pieprz rośnie! Nie mają one nic wspólnego z naturą i jakością za jaką często przepłacasz. Trzeba Ci wiedzieć, że nylon i akryl to pochodne plastiku z kórych tworzy się na przykład reklamówki:) Ile plastikowych reklamówek trzymasz w swojej szafie? Czy znany jest Ci kolega poliester? :) Jeśli tak, to musisz wiedzieć, że z niego tworzy się na przykład plastikowe butelki. Niestety przemysł odzieżowy aż wrze od nadmiaru materiałów syntetycznych, które przecież nosimy na sobie, i które o dziwo i z przykrością stwierdzam proponują nam coraz częściej projektanci. Czyż nie oni właśnie mianują się krzewicielami idei slow fashion, kupowania nie tylko mody samej w sobie, lecz jakości o którą w dobie chińskiego tsunami, jest tak trudno? I myślę sobie co z lojalnością wobec klientów? Nie chcę kupować żakietu za 1500 zł i mieć w składzie 70% poliestru, bo taki kupię za 150 na bazarze. Wymagam, żeby projektanci, którzy mają być ripostą dla taniego masowego zalewu, zaproponowali mi nie tylko astronimiczną cenę, ale jakość za którą wówczas chętnie zapłacę.  Zatem co kupować? I komu zaufać? Najlepiej sobie. Nie znajdziesz na świecie drugiego tak lojalnego przyjaciela jakim możesz być sam dla siebie. Odpowiedź nie może być bardziej prosta i logiczna. Czytaj etykiety. Materiały naturalne jak sama nazwa wskazuje powstają z surowców naturalnych roślinnych lub zwierzęcych. Są przyjazne środowisku. Moją ogromną sympatią cieszą się: kaszmiry i jedwabie. Uwielbiam kiedy zimą otulają moją skórę miękkie kaszmirowe swetry a latem zwiewne jedwabne koszule:) Poza tym bawełna, wełna i len.  Nie wyobrażam sobie nie mieć dobrej jakości bawełnianych t-shirtów i koszulek, które traktuję na liście zakupów priorytetowo. Ale jeszcze bardziej nie wyobrażam sobie być wpuszczoną w maliny przez zwyczajny brak świadomości kupujac marniznę za nieprzyzwoicie drwiącą ze mnie cenę.  Czytaj etykiety!:)

Lubię być naiwna

Marta pisze

Lubię być naiwna

Journalistka

In sane

budzisz się o 5 nad ranem i pierwsze co ci przychodzi do głowy, to cytat z Wielkiego Piękna Sorrentino: „wszyscy jesteśmy na skraju rozpaczy. jedyne, co możemy zrobić, to spojrzeć sobie w oczy, dotrzymać sobie towarzystwa i trochę pożartować.” później rozbawił mnie Putin z jego dzisiejszą wypowiedzią z konferencji: „ukraiński naród jest nam bardzo bliski. Read More

Segritta

Ludzie, przy których robię się malutka

Przyznam się Wam teraz do czegoś, do czego przyznawać się nie powinnam, bo jest to duża moja słabość i cecha, której najchętniej bym się pozbyła. Może więc dziś, w jakimś ogólnie pojętym rewanżu za dobre rady ciotki Segritty, które wciskam tu lat, to ktoś z moich przemądrych czytelników uratuje mnie przed moją słabością. Bo ja się poddaję. Nie umiem z tym walczyć. Nie mam zielonego pojęcia, skąd to się bierze i jak się tego pozbyć. A trochę głupio to mieć w moim wieku, bo w końcu 32 lata na karku, zaraz będę musiała stać się wzorem dla młodego człowieka, no nie wypada bać się lekarzy, urzędników i pań w dziekanatach. Właśnie. Mogę sobie być odważną, pewną siebie kobietą, która zdobywa świat, rozmawia rezolutnie z każdym, niezależnie od jego statusu społecznego i stanu majątkowego – a przy pewnych postaciach wymiękam zupełnie. Nie onieśmielają mnie ani pieniądze, ani sława, ani mądrość. Onieśmiela mnie …lekarz i urzędnik. Panią w dziekanacie w sumie mogę pod urzędnika podpiąć. Wchodzę do gabinetu lekarskiego, płacę za tę wizytę ciężkie pieniądze, teoretycznie powinnam być w pozycji klienta, który „płaci, więc wymaga” i zwyczajnie domagać się obsłużenia na profesjonalnym poziomie, a ja nagle z tego klienta zmieniam się w pacjenta i zaczynam chodzić na paluszkach, przepraszać za zajmowanie czasu, prosić łaskawie o receptę / skierowanie / diagnozę. Ja akurat korzystam z prywatnej służby zdrowia, ale tak Bogiem a prawdą to nawet korzystając z państwowej, nie domagasz się przecież niczego „za darmo”, tylko za płacone regularnie ubezpieczenie. Złapałam się na tym, że strasznie mi było głupio zadzwonić do mojej lekarz prowadzącej ciążę (przemiła kobieta, naprawdę! To na pewno nie była więc kwestia złego charakteru lekarza) w sobotę, choć nigdy wcześniej do niej nie dzwoniłam, a sprawa wymagała kontaktu. No przecież za to właśnie jej płacę co miesiąc (a ostatnio co 2 tygodnie), żeby prowadziła moją ciążę. A w to wliczają się nie tylko wizyty, ale też właśnie kontakt w pilnych sprawach – jeśli trzeba, to w soboty, a nawet w niedziele i w nocy. Po to dała mi do siebie numer telefonu. Nie ma nic złego w zadzwonieniu do niej, jeśli tego właśnie potrzebuję. A ja siedzę jak głupia, patrzę w telefon, wybrać numeru nie umiem, a jak już się w końcu dodzwonię, to muszę przebrnąć przez kilka przepraszających formułek, które same wychodzą z moich ust, zanim dotrę do sedna i zadam pytanie. Jak uczennica 3 klasy podstawówki no. To samo z urzędnikami. Przychodzę do urzędu po jakiś dokument, zmienić coś w danych albo w innej, zupełnie normalnej sprawie, którą mam pełne prawo załatwić w danym miejscu i w momencie spotkania z urzędnikiem zaczynam się płaszczyć jak podwładny albo co najmniej nieproszony gość, którego ów urzędnik może – ale nie musi – obsłużyć. Każde ułatwienie sprawy przyjmuję z głęboką wdzięcznością. Każdy uśmiech odwzajemniam jeszcze szerszym uśmiechem. Każdy dowcip wieńczę zanoszeniem się ze śmiechu, nawet jeśli specjalnie śmieszny nie był. I tak się korzę, daję upupiać, patrząc na siebie z boku i palmfejsując: Matyldo, jesteś już dorosła, podnieś głowę i zachowuj się normalnie do krowy nędznej! Nie wiem, czy to wynika z naszego systemu edukacji i stada sfrustrowanych nauczycieli – „profesorów”, którym po studiach nie wyszło, więc zostali nauczycielami i teraz gnębią dzieci, próbując nimi podbudować swoje poczucie własnej wartości. Albo to jakaś socjologiczna czkawka postkomunistyczna…? Bo chyba nie jestem jedyną, która ma z tym problem. Nie jestem też jakoś specjalnie nieśmiała lub niepewna siebie. Sami lekarze i urzędnicy to też często normalni, fajni ludzie. Kto mi wyjaśni ten fenomen?  

Journalistka

To cold for this nonsense

chciałam napisać manifest w stylu tego dadaistycznego. coś w stylu, że idea sentymentalna jest maską. że wszędzie zbyt elastyczne wyrażenia, pozorne ukojenia, a generalnie, nazywając rzeczy po imieniu, z dupy. bo wszystko się rusza, biegnie, wraca i znika beustannie, by potem ponownie w ciebie uderzyć. ale słowa mi się nie podobają. sytuacje tym bardziej. ponoć pompujemy Read More

Marta pisze

List do ludzi, którzy się ze mnie śmiali

Zawsze gdzieś tam byliście. Trochę jak cienie. Albo owady, które za wszelką cenę chcą dolecieć do słoika dżemu zostawionego na parapecie. Ja byłam dżemem, wy muchami. Wyłanialiście się za każdym razem, kiedy akurat się potknęłam, coś mi upadło, albo mama wymusiła na mnie założenie totalnie obciachowego, zgniłozielonego golfu. Lubiliście siadać tuż za mną i szepcząc sobie coś na ucho, trącać się łokciami.Wtedy śmianie się ze mnie wydawało się być taką wspaniałą zabawą.Zawsze wszystko słyszałam.Wydawało wam się, że jesteście tacy zabawni. Genialni. Że śmiejecie się sprytnie i inteligentnie: tak, żeby mieć z tego jak największą frajdę, jednocześnie nie dając mi znać, że jestem obiektem żartu. Byliście tacy głupi, uważając, że ja tego nie widzę.Albo może to ja byłam naiwna. Każdego dnia obiecywałam sobie patrząc w lustro, że dzisiaj wreszcie Wam wszystko wygarnę. Że wszystko powiem: wystawię środkowy palec, walnę celną ripostę i wreszcie zakończę to całe gówno, w które mnie wpakowaliście.I nigdy nie miałam odwagi.Kiedy tylko zaczynaliście, zwieszałam głowę i gapiłam się na moje dłonie, blade i z widocznymi żyłkami. Do tej pory, kiedy się stresuję, zerkam czasami na skórę na dłoniach, jakby to miało mnie w jakiś sposób odciąć od tego, co się dzieje. Cicho słuchałam komentarzy na swój temat, zaciskając pięści i co chwila zbierając się, żeby się obrócić i powiedzieć Wam, co o Was myślę.Nigdy nie starczyło mi tupetu. Czasami musiałam zagryzać wargi, bo broda trzęsła się nieubłaganie i czułam, że pieką mnie oczy. To by było jeszcze gorsze - rozpłakać się przy Was. Dać Wam znać, że to wszystko mnie rusza.Szybko zakładałam słuchawki i bardzo głośno włączałam muzykę.DLACZEGO AKURAT JA?Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: DLACZEGO? Dlaczego akurat ja? Co ja takiego zrobiłam? Dlaczego się tak na mnie uwzięliście?Wszystko co robiłam, według Was robiłam źle. Miałam włosy, które były za gęste. Cerę, która nie wyglądała gładko i wspaniale. Miałam nie tą wagę, nie te ubrania, nie te teksty. Według Was, cała byłam nie taka, jak trzeba.I tak się czułam.Czasami łudziłam się, że jak coś zmienię, to całe to piekło się skończy. Ale nieważne jak bardzo się starałam i nieważne, co robiłam, nic się nie zmieniało. Tkwiłam w tym wszystkim i wydawało mi się, że im bardziej próbuję się wyrwać, tym bardziej się zapadam. Byłam po prostu celem, który sobie obraliście. Wpadłam w gównianą sytuację, w mini-piekiełko jak śliwka w kompot i nie było opcji, żeby się z tego cholernego kompotu uwolnić.Kiedy czasami przeglądam stare zdjęcia, wszędzie widzę, że miałam to wypisane na twarzy. Widzę czternastoletnią dziewczynę, która uśmiecha się na niby, bo ktoś robi zdjęcie. Widzę dziewczynę, która próbuje się dopasować, próbuje uratować sytuację i nie potrafi. Widzę nastolatkę, którą życie wkopało w coś, czego nie może zrozumieć. I widzę Wasze twarze. Ze złośliwymi uśmiechami, z okrutnymi spojrzeniami, przy których Królowa Lodu wydaje się być niezwykle miłą istotą. Tak naprawdę, najgorsza w tym wszystkim była Wasza dwulicowość. Czasami, nagle, postanawialiście być dla mnie mili i wtedy zapalała się we mnie lampka nadziei: może coś się zmieniło? Ale lampka szybko zgasła, kiedy pewnego razu usłyszałam w Waszej rozmowie, że dzisiaj jest dzień dobroci dla zwierząt. Dzień dobroci dla Marty. Niech ma. Dzisiaj jej nie obgadujemy, dzisiaj się z niej nie śmiejemy, dzisiaj jej nie dokuczamy. Niech sobie głupia pomyśli, że w sumie to ją lubimy.Jak okrutnym trzeba być?WIELKIE DZIĘKII dzisiaj do Was piszę, bo chcę Wam za to wszystko podziękować. Brzmi jak szaleństwo, ale czuję, że przyczyniliście się do tego, kim teraz jestem. I chociaż czasami odczuwam tego gorsze aspekty - jak niepewność czy poczucie niedopasowania - tak jestem pewna, że w sumie odwaliliście całkiem dobrą robotę.Może gdyby nie Wy i Wasze żarty, nie byłabym teraźniejszą sobą.Więc dziękuję. Za to, że nauczyliście mnie kilku ważnych rzeczy. Za to, że po tym czasie tłamszenia, teraz nie daję sobą pomiatać. Za to, że nauczona przeszłością, teraz nie milczę, kiedy ktoś mi nie pasuje. Za to, że zrozumiałam, że to nie we mnie jest problem, a w ludziach, którzy się tak zachowują. I że łatwo można to zmienić, wystawiając Wam, całkowicie niekulturalnie, środkowy palec i zmieniając środowisko.Za to, że swoimi niewidzialnymi kopniakami daliście mi rozpęd. Do działania. Za to, że udowodnienie Wam, że się mylicie i że nie jestem nikim, sprawiło, że rzeczywiście coś mi się w życiu udało. I chyba za to, że jestem w tym miejscu, w którym teraz jestem, bo może gdybym nie dostała kiedyś po tyłku, to byłabym bardziej leniwa.Dziękuję Wam za wszystkie złe słowa na temat mojego wyglądu. To pozwoliło mi docenić w moim życiu mężczyzn, którym się podobam i szanować ich uczucia. Dzięki za wszystkie szepty, nadawanie mi ksywek, które miały być tajne, a które i tak znałam - bo przez to w końcu nauczyłam się, że nieważne co, ludzie i tak będą gadać, więc trzeba mieć to gdzieś. Serdecznie i z całego serca dziękuję za to piekło, bo dzięki temu wtedy przyrzekłam sobie, że ja nigdy nikomu takiego piekła nie sprawię. I że będę dobrym człowiekiem.GŁOWA DO GÓRYJeżeli śmieją się z Ciebie - w szkole, w grupie, na podwórku, w pracy - głowa do góry. Połowa z nas przez to przechodzi. A większość czuje się w pewnym momencie źle z samym sobą, ze swoim wyglądem albo ze swoim życiem. Jeżeli ktoś ma problem z tym, jak wyglądasz, co mówisz, albo jaki jesteś - to jest JEGO problem, nie Twój. To on widocznie ma tak nudne życie, że fascynuje go żywot kogoś innego.Nie martw się tym.Bo ostatecznie, to Ty wygrywasz. Na końcu. Bo zobaczysz, że nagle okazuje się, że ci wszyscy "zabawni" ludzie gdzieś znikają. Nic im się nie udaje. I naprawdę nie ma się co dziwić, bo jeśli ktoś ma problem z drugim człowiekiem, to największy problem musi mieć z samym sobą.Najlepszy argument?Kiedyś dręczono i śmiano się z Demi Lovato, Megan Fox, Mili Kunis, Toma Cruisa, Madonny, Baracka Obamy, Stevena Spielberga, Billa Clintona i Eminema. Czy o nich słyszałeś? Na pewno.A czy słyszałeś o ludziach, którzy się z nich śmiali? Oczywiście, że nie. Pewnie teraz plują sobie w brodę. .tlo { background-image: url('https://download.unsplash.com/uploads/141202616623001715bb7/c1b3b9b0') }

Właśnie tak chcę się zestarzeć

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Właśnie tak chcę się zestarzeć

Segritta

Co byś zrobił, gdybyś umiał być niewidzialny?

Zadałam sobie to pytanie i rozmarzyłam się w setkach podniecających możliwości. Chyba najbardziej kuszące było pojawianie się tam, gdzie nigdy normalnie by mnie nie wpuszczono: na różne tajne zebrania polityczne, do rezydencji różnych prezydentów lub do baz wojskowych. Mogłabym bezpiecznie śledzić różnych przestępców, docierać do mafiozów, zbierać dowody przeciwko nim, dowiadywać się, gdzie porywacze więżą ofiary i gdzie chowają walizki z okupem. Miałabym też wielką frajdę z podglądania zwierząt w ich naturalnym środowisku: zwłaszcza tych płochliwych lub niebezpiecznych, których obserwacja jest zwykle bardzo trudna. Zaglądałabym na przykład do legowisk niedźwiedzi, by popatrzeć na matkę z małym niedźwiedziątkiem. Pewnie też zrobiłabym kilka bardziej przyziemnych ruchów typu jakieś dowcipy paniom z dziekanatu albo temu kolesiowi, który parkuje u mnie na podwórku, zajmując dwa miejsca. A potem zadałam to samo pytanie Sebie i usłyszałam: – poszedłbym do damskiej przebieralni.

25 prawd o życiu na 25. urodziny

MAMY SPOSÓB

25 prawd o życiu na 25. urodziny