Summary of May

Nieperfekcyjna Pani Domu

Summary of May

Marta pisze

5 najlepszych filmów dla kobiet

Mam tajemny sekret o którym, oczywiście, wiedzą wszyscy: kocham filmy dla kobiet. Uwielbiam siedzieć pod kocem z laptopem na kolanach i puścić sobie kolejny (czasami bardzo sztampowy) film, który sprawi, że znów zacznę marzyć o pocałunkach w deszczu i randek na których leci soundtrack z popularnymi piosenkami. Ja naprawdę lubię takie filmy. I właśnie dlatego mam swoją najlepszą, topową piątkę. To pozycje, które po pierwsze, naprawdę polecam, a po drugie, oglądałam tyle razy, że połowę znam na pamięć. Idealne na samotny wieczór z herbatą, kocem i czymś słodkim do chrupania. PS Nie odpowiadam za potencjalne możliwe skrzywienie swoich wyobrażeń o miłości po obejrzeniu tych produkcji. Zresztą, możecie zerknąć jak mi filmy miłosne zniszczyły życie. Kolejność przypadkowa. JUNO Gdybym była ważną osobą i mogła przydzielać ordery, nagrody i statuetki, ten film zgarnąłby wszystkie. Pierwszy raz obejrzałam go jak miałam 16 lat i od tamtej pory nie ma roku, bym nie obejrzała go ponownie. Serio. Kocham Juno. Juno to film o dziewczynie o tym samym imieniu, która uczy się w liceum i to jest jedyna normalna rzecz, jaką można o niej powiedzieć. Juno jest specyficzna: ma swój humor, słucha alternatywnej muzyki i uwielbia oglądać horrory, w których ludziom wywalają flaki. Ach i byłabym zapomniała – zachodzi w ciażę. Cholera. Ze swoim przyjacielem. Cholera x2. Nie zamierza jednak zatrzymać dziecka i szuka dla niego rodziców, a gdy w końcu ich znajduje, wszystko się komplikuje i… więcej nie mogę zdradzić, bo to trzeba po prostu obejrzeć. Najlepszy. Film. Na. Świecie. GWIAZD NASZYCH WINA Przyznam się szczerze, chociaż wiem, że ludzie mnie zbiczują. Nie czytałam książki – jeszcze! Ale po filmie totalnie mam zamiar. Przy tym filmie zaopatrzcie się w chusteczki, bo będziecie płakać bardziej, niż na Królu Lwie w momencie, kiedy ginie tata Simby. Serio. „Gwiazd naszych wina” to opowieść o nastoletnich przyjaciół, których połączyło coś nietypowego – rak. Główna bohaterka (Hazel) jest fanką pewnej książki, a jej największym marzeniem jest spotkanie jej autora. Oczywiście poza przyjaźnią rozwija się tu coś jeszcze, więc Gus próbuje jej pomóc spełnić ten cel i staje na głowie, żeby udało się pojechać do miasta, w którym żyje pisarz. A potem robi się smutno, i romantycznie, i znów smutno, i znów romantycznie. PRETTY WOMAN To jest klasyk, którego trzeba znać – powiedziała Marta, który pierwszy raz Pretty Woman zobaczyła rok temu. W każdym razie: to jest współczesna wersja Kopciuszka, w której to Kopciuszek zamiast służącą, jest prostytutką, a książę nie jest księciem, tylko bogaczem. Ma być tylko panią na jedną noc, ale jak to bywa w filmach, wszystko obraca się do góry nogami i nagle okazuje się, że miłość jak z bajki chyba może być prawdziwa. BRIDGET JONES Mam teorię, że Bridget to tak naprawdę zlepek wszystkich cech kobiet połączonych w jedno. Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która: nigdy nie mówiła, że zaczyna dietę od jutra, a potem wszystko trafiał szlag, nie upiła się winem w samotności nie śpiewała bardzo głośno swoich ulubionych piosenek, nie zakochała się nie w tym facecie co trzeba, nie powiedziała czegoś głupiego przy mężczyźnie, który jej się podoba, nie wywróciła się na oczach innych, nie robiła typowych, kobiecych głupot To jest film, który puszczam w złe dni. Jakoś tak mi lepiej, kiedy widzę, że nie jestem ostatnią sierotą na tym świecie i że mogło być o wiele gorzej. SŁUŻĄCE „Służące” to nietypowy film. O dziwo, nie jest o miłości. Stany, lata 60. Ludzie o czarnym kolorze skórzy traktowani są gorzej niż gorzej. Czarnoskóre służące mają osobne toalety (bo to przecież obrzydliwe, żeby załatwiały się tam, gdzie wielmożni właściciele!), są upokarzane, źle traktowane i kiedy oglądasz ten film, masz ochotę wstać i przyłożyć „białym” za to, że są takimi wrednymi, chamskimi bulwami. Ale potem dajesz sobie spokój, bo przychodzi …. … Jest początkującą dziennikarką, która została wychowana przez czarnoskórą nianię, którą bardzo kochała. Postanawia napisać książkę o kulisach pracy służących… i nagle robi się bałagan. Potężny. Bo okazuje się, że czarnoskóre służące mszczą się w tajemnicy i robią to w niesamowicie zabawny sposób. Love, Rosie Jak dla mnie – to nie jest wesoły film. To film o ludziach, którzy ciągle się mijają, o pocałunku, do którego nie doszło (a gdyby doszło, to byłoby zupełnie inaczej!) i o tym, co by było „gdyby”. To jest moja absolutnie topowa piątka – filmy, które polecam wszystkim i przy każdej okazji z czystym sumieniem. Kocham je oglądać i przez ten wpis nabrałam ochoty na zakopanie się pod kocem i włączenie sobie któregoś z nich. Jeśli macie jakieś warte polecenia filmy dla kobiet, to chętnie przygarnę.

Ćwiczenie rozwojowe, które poprawia humor :) Wykrywacz dobrych myśli

ANIA MALUJE

Ćwiczenie rozwojowe, które poprawia humor :) Wykrywacz dobrych myśli

Jak być sierotą życiową? Praktyczny poradnik

Marta pisze

Jak być sierotą życiową? Praktyczny poradnik

Moje widzimisię, czyli o tym, co mi się marzy

Fragrance of beauty

Moje widzimisię, czyli o tym, co mi się marzy

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Plateau

Jest jeden moment w roku, kiedy jestem w stanie przyznać rację Larsowi von T. - natura jest Antychrystem. Jest nim szczególnie u progu lata. Nie wiem co takiego znajduje się w późnowiosennym powietrzu, ale nigdy wcześniej i nigdy później moje zmysły nie są tak wyostrzone. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. Kiedy wzrok traci nadrzędne znaczenie, dociera do mnie znacznie więcej  zapachów, dźwięków, niuansów smaku, a zwykłe dotknięcie  ma moc lekkiego uderzenia. Dotykam się więc, szczypię po ramionach,  by sprawdzić, czy ciągle mam ludzką skórę, czy może już całkiem zmieniłam się  w zwierzę - płoche, czujne, oddane we władanie instynktom i wyposażone w jakiś nowy zmysł, którego funkcji do końca nie umiem wykorzystać. CZYTAJ DALEJ »

Modelka z zespołem Downa, bycie ostatnią brzydulą i co u mnie, czyli tygodnik :)

ANIA MALUJE

Modelka z zespołem Downa, bycie ostatnią brzydulą i co u mnie, czyli tygodnik :)

Dzisiaj będzie zaległy tygodnik i kilka słów nabazgranych szybko, bym zdążyła na "Ugotowanych" :D Będzie też trochę o wyborach, kawie zbożowej i modelce z zespołem Downa.Tydzień nie zaczął się zbyt ciekawie, bo nauką na ostatni egzamin (poza magisterskim). Ostatnim oczywiście tylko wtedy, jeśli go zaliczyłam :). Na instagramie pojawiały się inspirujące notatki , a ja  jeszcze tylko napiszę analizę badań, wstęp i zakończenie, by być wolnym człowiekiem. Mam jednak kilka spraw do zamknięcia i magisterka ciągle jest gdzieś niżej na liście priorytetów :). Niestety.Jechaliście kiedyś 17 km w dwie godziny? Ok, pewnie jechaliście, Warszawa, korki nad morze... no ale dojazd z Solca kujawskiego do Bydgoszczy to trochę lipa :D Po egzaminie czekałam na dworcu godzinę by kolejne dwie jechać. A mówili, zapisz się na prawo jazdy.Napisałam za to obiecany tekst, o który sporo osób prosiło.JAK DBAM O CERĘ? + KOLEJNA PROMOCJA -40% NA KOSMETYKI :)Nie muszę chyba mówić, że w ataku zemsty losu, następnego dnia mnie wysypało. Cóż, taki efekt oczyszczania po pokrzywie, do której jak zawsze pokornie wróciłam ;-). Kocham maliny!#maliny

Marta pisze

Bożenka

Bożenka wcale nie miała łatwo w życiu. Mieszkała na wsi, więc dzień w dzień pomagała rodzicom. A tu wykopki, a tam nakarmić kury, a to wyrwać chwasty albo porobić inne tego typu, rolniczo-wiejskie rzeczy. Potem Bożenka dorosła, obowiązki zostały, a tu oprócz tego trzeba było dojeżdżać do szkoły średniej i wstawać o świcie, by zdążyć na ten przeklęty autobus o nieludzkiej porze. Bożenka jednak była pracowitą dziewczyną, więc nie narzekała zbyt dużo. Zresztą, porządne dziewczyny nie jęczą, tylko robią. A Bożenka była porządna. Potem minęło trochę czasu, szkoła średnia się skończyła, a Bożenka się zakochała i pewnego dnia wskoczyła w ślubną suknię, trzymając za rękę mężczyznę swojego życia. Wszystko układało się jak w bajce, do momentu, w którym los nagle stwierdził, że trochę im w życiu zamiesza, bo przecież nie mogą mieć za łatwo. WIELKA NIEWIADOMA Mężczyzna jej życia wyjechał za wykształceniem i przez kilka miesięcy Bożenka została sama z małym synkiem i kolejnym dzieckiem w drodze. Pisali z mężem listy – czytane przez cenzurę – i tęsknili za sobą, tak jak należało. A potem, pewnego zimnego dnia, 13 grudnia 1981 roku Jaruzelski ogłosił stan wojenny i nagle kontakt z ukochanym się urwał. Przez ponad dwa tygodnie Bożenka dzień i noc zastanawiała się, co się z nim dzieje. Listów nie ma, telefonu nie ma, nikt nic nie wie, a ona siedzi sama. Synek ma prawie 1,5 roku, w brzuchu rośnie kolejna ludzka fasolka, a mąż przepadł jak kamień w wodę. Gdzieś tam słychać plotki o strzelaninach, więzieniach i innych mało przyjemnych rzeczach. Z jego strony – nieznośna cisza. Cisza, która nie zwiastuje nic dobrego. W końcu przyjeżdża na święta Bożego Narodzenia. Cały i zdrowy. Bożenka jest szczęśliwa. Mijają miesiące i na samym początku lata, przychodzi na świat córeczka i oficjalnie dołącza do całej rodziny. Czasami mąż dalej wyjeżdża, a Bożenka musi zostać sama. Jest jednak dzielna, więc radzi sobie z podniesioną głową i nie prosi o pomoc. W końcu jednak udaje się im osiąść na stałe i stworzyć normalną rodzinę w jednym miejscu. I, teoretycznie, tak to się powinno skończyć. NOWY ROZDZIAŁ Tyle, że się nie kończy. Prawie 11 lat po narodzinach córeczki Bożenka rodzi po raz kolejny. Znów córkę. Synek się buntuje i pakuje swoje zabawki, marudząc, że teraz w domu będą same baby. Nie pociesza go nawet czarny kundel Pluto, który niedawno trafił do ich rodziny. A Bożenka znów ma pod górkę. Córeczka jest małą blondynką z pyzatą buzią i piegami, które odziedziczyła właśnie po Bożence. W przedszkolu choruje na zapalenie płuc i codziennie wieczorem musi robić sobie inhalacje rurą, która wygląda trochę jak trąba słonia. Bożenka cierpliwie się nią opiekuje i podaje leki, martwiąc się, co to będzie. Na szczęście, jest dobrze. Córka rośnie jak na drożdżach, a z każdym centymetrem uczy się gadać szybciej i więcej. Czasami Bożenka ma już tego dosyć i przed spotkaniami z rodziną bierze ją na bok i poucza, by tyle nie mówiła. Blondyneczka nigdy nie słucha i plecie to, co jej ślina na język przyniesie. Prosta grzywka zakrywa jej oczy, więc pewnego dnia, gdy Bożenki nie ma w domu, bierze nożyczki i sama ją sobie krzywo ucina. – Skaranie boskie z tym dzieckiem – myśli sobie Bożenka, ale nie daje po sobie tego poznać. Wina spada na męża, bo to pod jego opieką córka na głowie robi sobie armagedon. Starsze dzieci wyjeżdżają na studia i Bożence zostaje tylko ta najmłodsza. Chociaż Bożenka nie jest zbyt otwarta i emocjonalna, swoją miłość pokazuje na różne drobne sposoby. Codziennie wieczorem wsuwa się po cichu do pokoju i kładzie córce na biurku kanapki. Kiedy jest chora, wstaje w nocy i sprawdza, czy wszystko w porządku. Czasami wsuwa jej banknot w dłoń i każe kupić nowe spodnie, właśnie te, do których córka wzdychała, bo przecież w takich starych i wytartych nie będzie chodzić, ludzie patrzą. I najśmieszniejsze jest to, że zarówno ona, jak i córka wiedzą, że wcale tych nowych spodni kupować nie musi, że Bożenka robi to dlatego, że córka bardzo je chciała. Bo Bożenka jest kochana.   SUPERBOHATERKA Mija czas i córka rośnie. Idzie śladem rodzeństwa i wyjeżdża na studia. Pewnego dnia wraca na dłuższą przerwę i wieczorem, niespodziewanie, zaczyna chorować. Męczy ją gorączka i wymioty, leży w łóżku, w ciemności, modląc się, żeby to wreszcie się skończyło. Miasto już śpi. Dom też. Ale nie śpi Bożenka, która co godzinę lub dwie wstaje – mimo tego, że rano musi wstać do pracy – i wymienia córce na czole zimny kompres. I chociaż córka ma już dwadzieścia lat, to dotyk maminych rąk na głowie sprawia, że robi się lepiej. Bo Bożenka jest superbohaterką. I moją mamą. Wszystkiego najlepszego w Dniu Matki, mamo. Przeczytaj też wojenną historię mojej babci: Irenka

Marta pisze

#3 Pytający Poniedziałek: czy często żałujesz swoich decyzji?

Marta, czy często żałujesz swoich decyzji, które nie doprowadziły cię do upragnionego celu? Czy często żałujesz decyzji, które podjęłaś, a które nie doprowadziły Cię do upragnionego celu? W pierwszych kilku sekundach – tak. Później – nie. Nie dlatego, że rzadko mi się zdarzają. Bo takie decyzje, które nie są odpowiednie i które nic nie dają, zdarzają się całkiem często. Czasami bolą. Czasami sprawiają, że chcę pluć sobie w brodę, ale nie pluję, bo to mija się z celem. Nauczyłam się już jednej, podstawowej rzeczy, która wydaje się być oczywista, ale nie zawsze jest: czasu nie da się cofnąć. Postanowiłam, zdecydowałam, nie wyszło – trudno. Teraz muszę pomyśleć co zrobić, żeby ten cel osiągnąć lub z danej sytuacji wybrnąć. Płakanie i użalanie się nad sobą i nad podjętymi decyzjami marnuje czas i sprawia, że człowiek tylko zaczyna mieć gorszy humor, a nic konkretnego z tego nie wynika. Życie polega na dobrych i złych decyzjach. Nie ma osoby, która zawsze wybiera dobrze i której zawsze się powodzi. Warto jednak zrozumieć jedną rzecz: nie podejmując żadnej decyzji stoisz w miejscu i nie robisz kompletnie nic. Ani w przód, ani w tył. Decydując się na decyzję bierzesz na klatę ryzyko, ale jednocześnie masz dużą szansę na wygraną. Więc zawsze warto. Było sporo decyzji, przy których pomyślałam sobie „cholera, mogłam inaczej”, „jestem głupia”, „dlaczego to zrobiłam?”. Ale było też sporo ryzykownych decyzji, które podjęłam i które się opłaciły. Ogólnie uważam, że warto ryzykować i robić coś pod prąd (np. zrezygnować ze studiów i wyjechać zwiedzać świat), bo najczęściej te najbardziej szalone, ryzykowne decyzje są najbardziej opłacalne. Najlepiej w takim momencie zamiast rozpaczać usiąść i zastanowić się, co zrobić teraz. Jaki jest następny plan? Jakie jest inne wyjście? Nic nie pomaga na żal tak bardzo, jak działanie. Czy masz może jakieś rady dla osób, które boją się odpowiedzialności za swoje decyzje? 1. Odpowiedzialność jest czymś, co każdy musi wziąć na klatę. Pogódź się z tym. 2. Przeczytaj mój wpis o podejmowaniu decyzji: KLIK. 3. Pamiętaj, że prędzej czy później i tak będziesz musiał podjąć tą decyzję bądź ktoś to zrobi za ciebie i wtedy nie musi być już tak fajnie. Będąc obojętnym i unikając podejmowania decyzji szkodzisz tylko sobie – bo nie ty kreujesz wtedy swoje życie, tylko inni ludzie. 4. Lepiej zaryzykować i stracić, niż nie ryzykować i całe życie zastanawiać się, co by było gdyby. Uwierzcie mi, to jest najgorsze uczucie na świecie. 5. W większości przypadków szalone i ryzykowne decyzje opłacają się. 6. A nawet jeśli tak nie będzie, przynajmniej możesz spojrzeć w lustro i powiedzieć: próbowałem. Takie rzeczy hartują ducha i sprawiają, że potem w życiu jest łatwiej. Serio. 7. Nie żałuj złych decyzji. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem – lepiej się zastanowić, jak skołować sobie karton z kolejnym! 8. Rób to, co chcesz robić. Rób to, co sprawi, że będziesz szczęśliwy i spełniony. Pytający Poniedziałek to nowa seria na blogu – Wy zadajecie pytania, a ja staram się jak najlepiej na nie odpowiedzieć. Pytania do kolejnej serii można zadawać w komentarzu pod tym postem. 

Nasze życie w PRL

Lady of the House

Nasze życie w PRL

Kinga Duda kontra Kasia Tusk – blog, blogasek, bloguś…

WIECZNIE MŁODA

Kinga Duda kontra Kasia Tusk – blog, blogasek, bloguś…

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – rok z życia freelancera

Tego wpisu nie było w planach, ale zrodził się z wczorajszego przeglądu tygodnia, który zamienił się w jakiś elaborat. Ostatecznie uznałam, że to jest dobry moment na podsumowanie „roku z życia freelancera”, ponieważ w moim przypadku ten rok zmienił wszystko. I może moja historia pocieszy tych, którzy teraz są w kiepskim momencie.  Zacznijmy od tego co było rok temu. Było naprawdę kiepsko. Towarzyszyło mi poczucie porażki, wątpiłam czy kiedykolwiek uda mi się jakoś ustabilizować swoją sytuację. To życie od przelewu do przelewu było strasznie męczące. Miałam dużo wydatków, nieregularne dochody, brak perspektyw na poprawę sytuacji, moje oszczędności topniały a ja byłam bliska załamania i rezygnacji z moich marzeń. Kiedy otrzymałam propozycję pracy na etacie w dużej agencji marketingowej, długo biłam się z myślami czy ją przyjąć… W pewnym momencie byłam już na to zdecydowana, ale wtedy coś mnie tknęło i postanowiłam jednak dać ostatnią szansę swoim marzeniom… Nie wiem czy był to akt odwagi czy nieodpowiedzialności, ale na szczęście nie musiałam długo się nad tym zastanawiać – w czerwcu machina ruszyła i nie zatrzymała się aż do dziś.  A jak jest dzisiaj? Jestem niesamowicie zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć i aż się boję o tym pisać aby nie zapeszyć. Póki co mam same stałe zlecenia i od prawie roku tych samych klientów. Nowych nie szukam, bo nie chcę pracować więcej (zależy mi aby mieć czas na życie prywatne i na blogowanie), a jak czasami sam ktoś się zgłosi to trenuję asertywność ;). Dzięki temu niemożliwe stało się możliwe – pracuję mniej niż na etacie (a przynajmniej tak czuję, bo jak już kiedyś pisałam – w moim przypadku trudno zdefiniować co właściwie jest pracą), dochody są porównywalne, a satysfakcja z pracy jakieś 50x większa. Śmiać mi się chce z moich własnych marzeń sprzed jakichś 5 lat. Widziałam wtedy siebie jako jakiegoś managera na etacie, a teraz… Cieszę się, że już nim nie jestem. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszę. Warto było poświęcić każdą złotówkę oszczędności na początku mojego freelancingu, aby dotrzeć wreszcie do takiego momentu, w jakim jestem teraz.   Opisując moją obecną sytuację nie mogę nie wspomnieć, że mam naprawdę wspaniałych klientów. Są bezproblemowi, a jakby tego było mało – od jednego z nich otrzymuję naprawdę olbrzymie wsparcie. Nie jest to relacja czysto biznesowa – łączy nas wspólna misja, podejście do życia… Co kilka odcinków ZdrowoManii (bo jak nie trudno się domyślić mówię tu o sponsorze programu), odbywamy dłuuugą rozmowę telefoniczną podczas której wzajemnie się inspirujemy i nakręcamy do działania. Otrzymałam tu też olbrzymią dawkę zaufania – przy realizacji programu mam wolną rękę, o tematach poszczególnych odcinków sponsor czasami dowiaduje się… po ich publikacji. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszych partnerów do współpracy.  Cały czas myślę, że na swojej drodze zawodowej miałam dużo szczęścia do ludzi, ale na dobre relacje z nimi i na ich zaufanie musiałam sobie zapracować. To procentuje do dziś.  Muszę jednak podkreślić, że zdaję sobie sprawę z tego, że ta stabilizacja nie będzie trwać wiecznie. Tak naprawdę nie wiem co będzie za pól roku, a o kolejnych latach nawet nie chcę myśleć. Nie mam pojęcia czy za rok lub za 5 będę robić to co teraz. Nie uważam tego jednak za coś złego, nic w życiu nie jest nam dane na wieczność i praca na etacie też tej długoletniej stabilizacji by mi nie dała. Jedno czego jestem pewna, to że dopóki będę miała taką możliwość – będę sobie radzić sama i będę dążyć do bycia na swoim.  Podsumowując…  Rok to tak naprawdę niewiele czasu. U mnie zleciało to ekspresowo. I jak widać na moim przykładzie – w rok może zmienić się wszystko – od braku perspektyw można dojść do swojej wymarzonej pracy. Czasami w jednej chwili może odwrócić się zła karta, czasami jedno pozytywne wydarzenie może pociągnąć za sobą lawinę kolejnych, równie korzystnych. Ja bardzo wierzę w to, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i że każdy kiepski okres też jest nam do czegoś potrzebny, chociażby do zrozumienia pewnych rzeczy. Ja podczas swoich „chudych miesięcy” zrozumiałam, że mimo wszystko jestem bogata i szczęśliwa, bo miałam więcej czasu aby korzystać z życia, miałam zdrowie, miałam przy sobie bliskie osoby. Owszem, byłam też bardzo zaniepokojona swoją sytuacją zawodową, ale to nie odebrało mi radości życia, a pieniądze nagle przestały mieć dla mnie tak duże znaczenie jak kiedyś. Zadałam sobie wtedy ważne pytanie – ok, może mam za mało pracy i co za tym idzie pieniędzy, ale czy wolałabym to mieć zamiast zdrowia albo bliskich osób u boku? To od razu naprowadzało moje myślenie na właściwe tory – dla mnie w życiu najważniejsze jest zdrowie i obecność moich bliskich, przy tym wszystko inne traci znaczenie. Ale nauczyłam się tego dopiero wtedy, kiedy czegoś mi zabrakło, wcześniej raczej nie żyłam według zasady „zawsze patrz na jaśniejszą stronę życia”.  Wyszedł mi z tego nieco osobisty post, ale jeśli choć jednej osobie doda on nadziei na pozytywne zmiany to uznam, że warto The post Poniedziałek freelancera – rok z życia freelancera appeared first on Life Manager-ka.

Dzień matki - dlaczego uważam, że jest ważny + pomysły na prezenty (także DIY)

ANIA MALUJE

Dzień matki - dlaczego uważam, że jest ważny + pomysły na prezenty (także DIY)

Marta pisze

#26 Piątek z Martą: trudne czasy

Aniamaluje kiedyś powiedziała, że istnieje coś takiego jak efekt keczupu. Że czasami próbujesz wycisnąć, i nie leci nic, ale kiedy w końcu porządnie naciśniesz butelkę, przestajesz mieć kanapkę z keczupem, a zaczynasz mieć keczup z kanapką, bo zamiast małej kropli, z butelki wylewa się jego morze. A ja pływam obecnie w oceanie keczupu. To znaczy życia i jego obowiązków. Wow, tragedia, bo stały się dwie sprawy: Marta nie opublikowała wpisu co drugi dzień Piątek z Martą bardzo logicznie piszę w niedzielę ale powoli przyzwyczajam się do tego, że nie można być idealnym i staram się wyluzować. Ostatnie dni spędziłam w Łodzi, gdzie po raz kolejny przeniosłam się w czasie i robiłam to, co umiem robić naprawdę dobrze, czyli, oczywiście, biegałam. Swoją drogą, dlatego też nie było wpisu na blogu – wczoraj zaliczyłam bliskie spotkanie z ambulansem i prawie zemdlenie, a dzisiaj tak naprawdę dopiero dochodzę do siebie. Jeśli kogoś interesuje jak doprowadzić organizm do stanu wycieńczenia w minutę i 2 sekundy, to zapraszam na Codziennie Fit: KLIK. Cholera. Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 22 Maj, 2015 o 11:47 PDT Wracając do mnie: żyję. Kończę licencjat, na szczęście, i chcę teraz się przycisnąć i zacząć wszystko zaliczać przed terminami, żeby mieć to z głowy. Jeśli jesteście ze mną trochę dłużej, to pamiętacie, jaka załamana byłam w tamtym semestrze – wszystko nagle spadło mi na łeb i nie potrafiłam się z tego odkopać. Dlatego teraz bardzo rozsądnie mam zamiar zacząć już jutro i pokonać to wszystko zanim zwali się na mnie masa keczupu. Spacery z samego rana są magiczne. #SezonNaPiegiOtwarty Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 17 Maj, 2015 o 2:07 PDT W wolnych chwilach znalazłam tylko raz (!) czas, żeby usiąść, wyluzować się i zagrać w Simsy. Efekty widać poniżej: Miło mi będzie, jak będziecie trzymać za mnie kciuki – im szybciej się ze wszystkim uporam, tym więcej czasu będę miała na odpisywanie na Wasze komentarze (bardzo za nie dziękuję) i wiadomości. Zakochałam się w mojej nowej sukience <3 #me #Girl #selfie #telefonempatryka #dziendobry Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 19 Maj, 2015 o 2:00 PDT Poza tym, że biegałam, ten weekend był dla mnie ciężki – spotkały mnie porażki i wielki dylemat, którego w ogóle się nie spodziewałam. Nie miałam przez ostatnie dni najlepszego humoru i też dlatego postanowiłam odciąć się trochę od sieci. Wyszło mi to na dobre. Czasami każdy potrzebuje przerwy.   Nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam lumpeksy! Ostatnio udało mi się znów przytaszczyć wspaniałe łupy i nie wydałam na to więcej, niż 50 złotych.   Kocham lumpeksy <3 wydalam na to 50 zł. na dodatek dwie rzeczy z metką #lumpy #shopping #oszczednamarta   Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 20 Maj, 2015 o 6:06 PDT   BLOGI CZYTELNIKÓW: Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł – wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Opisz jednym zdaniem swój blog i napisz, dlaczego jest warty polecenia. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi. Diabetyk na studiach – KLIK Alicja ma kota (blog lifestylowy) – KLIK Tak pozytywnie – KLIK Życioholiczka – KLIK Blog wnętrzarski InteriorSmoothie – KLIK NA MOIM BLOGU: Czy miłość może być na zawsze? Jak być Martą? Sorry, nie możesz być idealny Przecież sushi jest ohydne #2 Pytający Poniedziałek: czy jest jakiś cytat, który cię motywuje? Wpis, którego nie ma 21 ciekawych rzeczy, które możesz zrobić w weekend Do diabła z poradnikami o związkach DO POSŁUCHANIA: Mam gdzieś, że ta piosenka jest nagrywana dla reklamy.  Wpada w ucho i strasznie poprawia mi humor! DO OGLĄDANIA: Nie mam zbytnio czasu, ale odkryłam dwudziestominutowy serial, który całkowicie mnie wciągnął i w którym gra olśniewająca i niesamowicie sympatyczna Emily Osment. Young & Hungry to serial komediowy – opowiada o młodej dziewczynie, której pasją jest gotowanie i która szuka pracy, bo nie ma na czynsz. Trafia do milionera, gdzie ma ugotować popisowy obiad… a potem wszystko dzieje się nie tak, jak trzeba. I jest świetnie! Życzę Wam udanego tygodnia! I zapraszam na FACEBOOKA oraz INSTAGRAM.

Segritta

Kilka przemyśleń o wdzięczności

Moja przyjaciółka uwielbia gotować. Nie tylko gotować zresztą. Ona generalnie lubi rozpieszczać bliskich, opiekując się nimi, rozmawiając w potrzebie, przygotowując przemyślane prezenty i organizując imprezy niespodzianki. Przywykliśmy do tego i nauczyliśmy się, że to rozpieszczanie jest czymś normalnym. Kilka dni temu Seba musiał spędzić cały dzień poza domem, a ja zostałam sama z noworodkiem. Nie każda mama ma to szczęście, że jej dziecko przesypia większość czasu i je co 3 godziny – a nawet te mamy mają czasem gorsze dni, a właściwie to ich dzieci mają gorsze dni i dają rodzicom do wiwatu. Mój samotny dzień z Conanem wyglądał więc tak, że prawie bez przerwy go karmiłam, przewijałam, tuliłam, kołysałam lub cała w nerwach rozkminiałam, czy dany płacz oznacza „jestem głodny” czy może „coś mnie boli” – a płaczu było sporo. Nie miałam kiedy zrobić sobie czegoś do jedzenia, a głupią herbatę robiłam partiami, bo co chwilę musiałam wracać do Conana. Zagotować wodę, nakarmić dziecko, zalać herbatę, przewinąć dziecko, posłodzić, pokołysać, zamieszać, znowu nakarmić… Pod koniec dnia byłam już naprawdę sConana. Zadzwoniłam więc do mojej przyjaciółki, która miała tego dnia mnie odwiedzić i poprosiłam ją, żeby może przy okazji przywiozła mi coś do jedzenia. Wiecie, co zrobiła? Przywiozła składniki na zupę, ugotowała mi ją, pozmywała, sprzątnęła kuchnię, zostawiła jedzenie na później i zaoferowała, że w każdej chwili mam dzwonić, gdybym czegoś potrzebowała. Niby prosta pomoc, ale ta zupa to było dokładnie to, czego potrzebowałam. I zdałam sobie wtedy sprawę, że zdecydowanie za rzadko mówię mojej przyjaciółce, jak bardzo doceniam jej pomoc i jak cholernie wdzięczna jestem losowi, że mi ją kiedyś na drodze postawił – że mogę mieć tak cudowną, opiekuńczą kobietę w moim życiu. Kogoś, na kogo mogę liczyć i kto, jestem pewna, nie zostawi mnie w potrzebie. Są wokół nas tacy ludzie, ale bardzo często ich nie zauważamy, dopóki nie wydarzy się coś złego. Dopiero wtedy widać, który z naszych przyjaciół ma dla nas czas, a który nagle go nie ma. Który pożyczy pieniądze, ugotuje zupę, spotka się, żeby po raz setny porozmawiać o jakimś smutnym temacie… Ci przyjaciele są najlepsi i naprawdę warto ich po prostu, po ludzku, DOCENIĆ. Nie trzeba im robić żadnych drogich prezentów. Czasem wystarczy po prostu pokazać, że ich pomoc nie jest dla nas czymś oczywistym, że ją zauważamy. Wystarczy po prostu podziękować za to, co dla nas robią. Bo niezależnie od tego, jak bardzo ktoś lubi gotować lub sprawiać prezenty, zawsze miło jest usłyszeć szczere „dziękuję” i zobaczyć prawdziwą wdzięczność w oczach obdarowanego. Dlatego wstań teraz od komputera i marsz do mamy, podziękować jej za obiady, które ci gotuje od 15 lat. Otwórz maila i napisz wreszcie zwykłe „co słychać?” do kumpeli, z którą się nie widziałeś od lat, a u której mieszkałeś kiedyś miesiąc, bo nie miałeś gdzie się zatrzymać po przeniesieniu się do Warszawy. I zadzwoń do przyjaciela, który pożyczył ci pieniądze, gdy nikt inny akurat nie miał nic na koncie. Może teraz on potrzebuje twojej pomocy. Tekst ten powstał we współpracy z marką Prima, która zorganizowała akcję „Paczki Wdzięczności„. Akcję, która jest mi bliska między innymi dlatego, że urodziłam się w latach 80′ i pamiętam, jak wiele znaczyła dla Polaków pomoc z zagranicy. Odpowiedź na tę pomoc, po tylu latach, jest tak wzruszającą inicjatywą, że bez wahania zgodziłam się wesprzeć kampanię, zachęcając Was do wzięcia udziału w pewnym przedsięwzięciu. Otóż 4 czerwca na Facebooku mają pojawić się podziękowania za pomoc otrzymaną w przeszłości – nie tylko tę z lat 80′, nie tylko tę w postaci paczek. Każdy, kto czuje, że ma za co komu wyrazić wdzięczność, może się dołączyć do akcji i wpisać swoje podziękowania w specjalnej aplikacji, która potem opublikuje je wszystkie na Facebooku tego samego dnia, o tej samej godzinie. Dodatkowo podziękowania biorą udział w konkursie przygotowanym przez Primę. Aby wziąć udział w akcji, wejdź tu (klik) i wpisz swoje podziękowania.

Zera i jedynki

ANIA MALUJE

Zera i jedynki

Marta pisze

Czy miłość może być na zawsze?

Siedziałam dzisiaj na dworcu. Siódma rano, oprócz mnie na peronie cztery osoby. Młoda studentka stojąca przy białej linii, którą podobno nie można przekraczać, bo można wpaść pod pociąg, mężczyzna po czterdziestce, w sweterku i z teczką pod pachą, oparty o budkę, która kiedyś była budką dyżurnego, a teraz jest jego smutną pozostałością z wybitymi szybami i puszkami piwa w środku. No i oni: pan i pani, na oko sześćdziesiąt pięć lat, siedzący na ławeczce i wpatrujący się w tory. Siadam na ławce, tuż za państwem po sześćdziesiątce. Ona: farbowane rude włosy z siwymi odrostami, krótko ścięte, spuszone wałkami, co widać. Nie zdziwiłabym się, gdyby lakier, którym utrwalała fryzurę, miała jeszcze z lat, w których używano kartek w sklepach. Bluzka, na to biała kamizelka, spodnie rybaczki (czy wszystkie panie po sześćdziesiatce chodzą w spodniach rybaczkach?!) i zgrabne klapeczki, nieco przejęta, jakby zestresowana, pociera dłonie o siebie i wpatruje się w tory. On: łysy, z resztką siwych włosów po bokach, w okularach. Niski, w koszuli w niebieską kratę, też ma kamizelkę, wiecie, taką, jaką mają wszyscy wujkowie z samochodem – z wieloma kieszeniami, w których kryją się męskie skarby – portfel, klucze, prawo jazdy i mnóstwo innych gadżetów. Na stopach sandały, pod nimi skarpety, a wyżej zwykłe spodnie, takie, jak noszą wszyscy panowie w jego wieku. Siedzą razem i rozmawiają. – Pierwszy raz będziesz jechała pociągiem? – pyta on, a ja mimowolnie podsłuchuję, bo cholera, a co innego mam robić o siódmej rano na dworcu PKP? Więc słucham. – Bo mówiłaś, że rzadko podróżowałaś, że prawie nie wyjeżdżałaś… – Nie, no, co ty – żachnęła się ona, ale czuję po głosie, że kłamie. On też czuje. W jej głosie czuć stres, zresztą nie ma się co dziwić, wyobraźcie sobie sześćdziesięcioletnią panią, która nie jechała nigdy pociągiem. Ja też bym się stresowała. Chociażby nieznanym doświadczeniem. – No, to znaczy, no… gdzieś tam jechałam…. kiedyś…. – próbuje coś motać, ale robi to kompletnie niewiarygodnie. Zapada cisza, dosłownie na chwilę. On chyba wyczuwa, że ona nie chce o tym gadać i zmienia temat. I opowiada. O Komorowskim, o wyborach. – A jak myślisz, Helenko, na kogo lepiej i czy ktoś coś w tej Polsce zmieni? – pyta ją łagodnie i sprytnie zagaduje. Mija trochę czasu i już tak nie słucham, bo przestaje być ciekawie, państwo rozmawiają sobie o bezsennej nocy wczoraj i o psie, który strasznie chciał więcej karmy, a ja sobie zaczynam myśleć, że też bym chciała mieć psa więc tak siedzę na tej ławce i myślę o tym, jakiej rasy psa bym chciała. Czekam na pociąg. Nie lubię czekać na pociągi, bo zawsze są o tej samej godzinie i jeśli jest do niego dużo czasu, to ciągle czujesz napięcie. To nie tak jak z autobusem miejskim, który może cię zaskoczyć i przyjechać wcześniej, albo nie przyjechać w ogóle. Pociąg przyjeżdża, owszem, ale sprawia, że czujesz się dziwnie, bo czekasz na niego i czekasz, i wreszcie, kiedy Pani przez mikrofon niewyraźnie go zapowie, to wjeżdża tak powoli na ten dworzec, że prędzej zniesiesz jajko, niż się go wreszcie doczekasz. Przerabiam to w swojej głowie i zastanawiam się, czy na pewno moje myślenie ma jakikolwiek sens, angdzieś tam szumi rozmowa państwa, miło mi szumi, jak taki telewizor w tle. Ale nagle ten telewizor gaśnie, nastaje cisza, która tak mnie zaskakuje, że aż obracam się niegrzecznie i oglądam na państwa, bo dlaczego przestali mi gadać i być moim telewizorem? A państwo siedzą do mnie plecami i pan obejmuje panią, a następnie ją całuje z głośnym cmokiem, ale długo, namiętnie. Nagle czuję się jak jakiś złodziej, albo ktoś nie na miejscu – jakbym weszła w ich intymność, prawie tak, jakbym ich przyłapała w łóżku, taką atmosferę robią tym pocałunkiem. Potem znów cisza. I nagle słyszę ledwo słyszalny szept, który ma być przeznaczony tylko do jednej pary uszu. – Kocham cię – mówi on czule, a ja słucham i zatyka mnie kompletnie, bo już dawno nie słyszałam w tym wytartym przez filmy romantyczne wyznaniu takiej siły uczucia. Każda literka osobno przekazuje, jak bardzo on ją kocha, jak bardzo mu na niej zależy. Ale to nie koniec, bo szept trwa dalej. – Kocham cię bardzo mocno. Każdego dnia przez ostatnie czterdzieści lat i będę cię kochał zawsze. Zawsze i wszędzie – mówi on z pasją, szeptem. Łapię głośno powietrze i staram się już nie oddychać, żeby im tej chwili nie zepsuć. Boję się ruszyć. I wtedy ona zaczyna chichotać. Nie śmiać się. Nie ryczeć śmiechem. Chichotać jak zawstydzona nastolatka, która po raz pierwszy ma chłopaka. – Ja ciebie też kocham – słyszę jej nieśmiały szept, a po nim znów długie cmoknięcie. Nie mogę powstrzymać ciekawości, więc powoli obracam głowę i zerkam. On ją obejmuje, a ona opiera głowę o jego ramię. Czy można kochać zawsze?  Patrzę na nich i myślę, że tak.

10 rzeczy, których nie powinnaś robić tuż przed ślubem

Fashionable

10 rzeczy, których nie powinnaś robić tuż przed ślubem

Wtorlinki #52

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Wtorlinki #52

Rowerowa wolność. Film

Lady of the House

Rowerowa wolność. Film

Jak być Martą?

Marta pisze

Jak być Martą?

Czy każdy z nas musi mieć prawo jazdy?

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Czy każdy z nas musi mieć prawo jazdy?

Wakacyjna lista to-do

KAMERALNA

Wakacyjna lista to-do

Juwenalia, promowanie czytelnictwa i dlaczego ubywa mi

ANIA MALUJE

Juwenalia, promowanie czytelnictwa i dlaczego ubywa mi "fanów" :D

Do 26 czerwca tygodniki pewnie będą nudne, ale to jeszcze tylko chwilka. W zasadzie, to jeśli uda mi się w środę zdać straszny egzamin (najstraszniejszy ;-)), to się rozluźni i będę wreszcie bardziej aktywna życiowo.Matko, kogo ja próbuję oszukać - przecież i tak realizuję plan minimum wysiłku - maksimum efektu. Mam pewne wartości w życiu, które są dla mnie priorytetowe i pewnie dobrze widać, że jest to dla mnie prosto wyrażone "enjoy your life". Ale nie w stronę alkoholu i libacji ;-), tylko takiego zachwytu nad życiem, które doświadcza się tylko wtedy, kiedy było się blisko jego utraty. Ten tydzień był taki typowo "domykający". Egzamin, na który nie starczyło mi się czasu nauczyć:Hmmm jutro #egzamin a ja niespecjalnie umiem. Mam wielki problem uczeniem się rzeczy oczywistych na zasadzie wymienić 5 cech oczywistości według kogośtam. Skręca mnie na myśl o kuci na pamięć, więc przeczytałam 3 razy i będzie ryzyk-fizyk. Kciuki jutro o 8:30 mile widziane :-))))#studia #ukw #fajnyprzedmiot #dobrzeprowadzony #nieumiemsiętegouczyć #pedagogika #sesjaZdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ania Kęska (@aniamaluje) 12 Maj, 2015 o 2:23 PDTDzięki waszym kciukom zaliczyłam na czwórkę. Najlepsze jest to, że poza błyskawicznym wyryciem na pamięć aktów prawnych tuż przed egzaminem, udało mi się przyswoić na rozumienie najważniejsze zagadnienia i to z nich były pytania :).Teoretycznie zaraz po egzaminie powinnam zacząć się uczyć na kolejny, który już w środę. No ale wiadomo jak to jest, zmotywowało mnie dopiero oglądanie pięknych notatek na instagramie :Dczeka mnie kobyłka :Pedagogika wczesnoszkolna: badania, rekonstrukcje, kierunki zmian Trochę zabawy z tym będzie, ale zaraz po napisaniu tego posta biorę się za dokonanie kolejnego skrótu notatek (samo ich czytanie zajmuje kilka godzin....) a potem będę korzystała z technik szybkiej nauki, bo słabo byłoby odpaść przed metą, prawda? ;-).#juwenalia #ukw #blokadałużyka #grillZdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ania Kęska (@aniamaluje) 13 Maj, 2015 o 9:53 PDTW środę wylądowałam (na krótko) na "Blokadzie Łużyka", czyli kultowym studenckim grillowaniu, obecnie na terenie kampusu. Chyba się starzeję, bo głośna "zbuntowana" muzyka mnie drażni i męczy :D Ze studenckich obowiązków zostało mi jeszcze pozbieranie autografów do indeksu, oddanie obiegówki i zdanie formularza o zagubieniu legitymacji ;-).Nie myślcie, że o Was zapominam! Pamiętam o tekście z jedzeniem z Wilna, o tym jak jeść mlecze i o działaniu ich poszczególnych części. Pamiętam o tekście związanym ze studiowaniem dziennikarstwa i całej reszcie - ale lista jest nieskończona, a ja studiuję, pracuję, mam jakieś swoje życie, a doba ma tylko 24 h :-). Nie mogę się doczekać, aż zasiądę do wielkiej góry Waszych maili - tymczasem wybieram opcję "robię wszystko, aby zdać egzamin".Ostatnio po wstawieniu na facebooka tej piosenki, zniknęło aż osiem osób, które lubiło mój "fanpage" (nie lubię tego słowa:)).Teledysk też nie jest moim ulubionym, ale odpalcie chociaż muzyczkę i przewińcie dalej. Uwielbiam ten kawałek *.*Jeśli przy fejsie... ostatnio "trochę" oburzył mnie artykuł przeczytany na "mamadu". Autorka (psycholog) sugeruje, że życie to pożyczka, którą mamy obowiązek spłacić swoim rodzicom, dając im na starość. Lub przynajmniej "oddając".(function(d, s, id) { var js, fjs = d.getElementsByTagName(s)[0]; if (d.getElementById(id)) return; js = d.createElement(s); js.id = id; js.src = "//connect.facebook.net/pl_PL/sdk.js#xfbml=1&version=v2.3"; fjs.parentNode.insertBefore(js, fjs);}(document, 'script', 'facebook-jssdk'));Czytam ten artykuł i nie do końca rozumiem...Posted by Aniamaluje on 14 maja 2015Nie zrozumcie mnie źle - ja bardzo kocham swoich rodziców i jestem niesamowitą szczęściarą, że mam akurat takich. Ale nie podoba mi się sprowadzenie roli rodziców do wymiany bezgotówkowej, a dzieci do inwestycji. Bo nikt sam na świat się nie pchał. Bo znam osoby, które trafiły na naprawdę niefajnych "rodziców".  Bardzo rozdrażniło mnie powielanie stereotypów i tworzenie nowych. Zastanawiam się, co ma rodzicom ma "oddać" trzynastoletnia upośledzona dziewczynka, gwałcona przez brata i molestowana przez ojca, za przyzwoleniem matki. Co mają "oddać" dzieci upokarzane i bite. Albo te, które miały finansowo wszystko, nawet te nieszczęsne szkoły językowe i równe zęby, ale nie miały miłości, wsparcia i notorycznie kopano ich poczucie własnej wartości "jesteś gruba, wstydzę się ciebie" , "nikt cię nie będzie chciał" "do niczego się nadajesz" "przez ciebie nie zrobiłam kariery". Życie nie jest pożyczką.Po raz pierwszy skusiłam się też na herbatę kwiatową (klik) - przyznam, że nieco mnie rozczarowała. Zostaję chyba przy piciu zielska (rumianek, mięta, pokrzywa i inne dziwactwa).Kulinarnie byłam nieco nudna :Znowu #omlet :D #omelette #fitfood #healthy #rukola #pomidorki #ser #camembert #polishgirl #cooking #food #foodie #instafood #fitjedzenie #jedzonkoZdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ania Kęska (@aniamaluje) 11 Maj, 2015 o 8:36 PDT#zupa #krupnik #mamazrobiła

Sorry, nie możesz być idealny

Marta pisze

Sorry, nie możesz być idealny

Grochem o garnek

Wegemama cz. 1 – Jak jedzenie, przestało mieć znaczenie

Przygotowywałam się do tego bardzo długo, przeczytałam dużo publikacji, artykułów czy blogowych wpisów na ten temat. Jednak nic nie przygotowało mnie tak naprawdę na stan w jakim się znajdę. GRUNT TO MIEĆ PLAN… Zawsze chciałam uruchomić na blogu serię „Wegemama”. Planowałam, że od razu po zobaczeniu dwóch kreseczek na teście rozpocznę przygotowywanie dla Was inspiracji, przepisów i porad jak przetrwać każdy ze zbliżających się miesięcy. Zależało mi na tym by odżywiać się zdrowo, smacznie i różnorodnie. Plany planami, założenia założeniami, jednak rzeczywistość wszystko zweryfikowała, a ja od miesiąca praktycznie nie mogę nic jeść.  Chwilami zachodzę w głowę jak jedzenie mogło mnie tak pasjonować? Czy to naprawdę ja spędzałam każdą wolną chwilę w kuchni, a wieczorami rozmyślałam o produktach spożywczych, które koniecznie muszę mieć i wypróbować w swojej kuchni? Oczywiście to właśnie ten blog jest dowodem na to, że właśnie tak było :)   NIE TAKIE STRASZNE POCZĄTKI. Zaczęłam bardzo dobrze – na samym początku jadłam całymi dniami świeżutkie sałatki i dania z warzyw, miałam apetyt i cieszyłam się, że sławne ciążowe dolegliwości mnie ominęły. Myliłam się jednak bardzo, bo już po dwóch tygodniach zaczęłam odczuwać bardzo lekkie, acz regularne mdłości poranne, które były pierwszą rzeczą, którą czułam codziennie po przebudzeniu. Z czasem zaczęły się one nasilać, a ja już nie mogłam patrzeć na zieleninę czy jakiekolwiek warzywa. Tak naprawdę to przestałam mieć ochotę na cokolwiek i przez pewien czas żywiłam się tylko chlebem i gotowanymi ziemniakami, z których składał się jedyny posiłek w ciągu dnia – jedzony przez rozsądek. Umęczyłam się bardzo, nie zbliżałam nawet do kuchni, a co najgorsze – zaniedbałam bloga. Bardzo Was przepraszam! Tęsknię za Wami z każdym dniem co raz bardziej. Dzisiaj sytuacja ma się trochę lepiej, odwiedziłam lekarza, który zmienił mi kwas foliowy na inny (wiedzieliście, że to właśnie kwas może powodować mdłości?) i zalecił stosowanie ziołowych tabletek pomagających uregulować prace żołądka (w składzie m.in. sławny wybawca ciężarnych – imbir). Ta mieszanka trochę mi pomogła i dzisiaj mogę już czasami coś zjeść.   ZACHCIANKI RZECZ ŚWIĘTA. Teraz już wiem, że dopóki sami nie znajdziemy się w jakieś sytuacji to nie możemy innych oceniać.  Zawsze myślałam, że zachcianki to ściema. Wiedziałam, że ciężarne miewają na coś ochotę, ale przecież to tylko ochota… Często mamy chęć na lody, ale rozsądek podpowiada nam inaczej i jednak wybieramy zdrowszą wersje posiłku. W ciąży wygląda to zupełnie inaczej, właściwie to mam wrażenie, że jakikolwiek rozsądek został po prostu porzucony, a jeśli nie zjem dokładnie tego na co mam ochotę to nic innego nie przejdzie mi przez gardło. Znacie te mrożące krew w żyłach historie o facetach jeżdżących po całym mieście i poszukujących w środku nocy arbuza? To nie ściema, to sama prawda, a tym panom należy się ogromny szacun.   Co dalej? Planów mam dużo, jednak tym razem podchodzę do nich rozsądnie! Chciałabym przygotować dla Was inspiracje zbilansowanych posiłków oraz porady jak przetrwać ten okres. Czy interesujacy dla Was jest temat zachodzenia w ciążę przy niedoczynności tarczycy i insulinooporności? Powiem od razu, że dieta jest kluczowa! Dajcie znać o czym chcielibyście przeczytać i trzymajcie za mnie kciuki. Ten mały Groszek w moim brzuchu już przewrócił moje życie do góry nogami, a co dopiero będzie w grudniu, kiedy przyjdzie na Świat? ;)  

Deja vu. Kim jest Twój sobowtór?

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Deja vu. Kim jest Twój sobowtór?

Przecież sushi jest ohydne!

Marta pisze

Przecież sushi jest ohydne!

Życie jest jak ostatni listek papieru toaletowego

ANIA MALUJE

Życie jest jak ostatni listek papieru toaletowego

Czasami mi się nie chce

Nieperfekcyjna Pani Domu

Czasami mi się nie chce