Jak bardzo można przestać być sobą? HSP - moja historia

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Jak bardzo można przestać być sobą? HSP - moja historia

Bardzo wakacyjny przegląd tygodnia – Kazimierz Dolny, Lublin, Jezioro Bialskie

Lifemenagerka

Bardzo wakacyjny przegląd tygodnia – Kazimierz Dolny, Lublin, Jezioro Bialskie

W moim wymarzonym domu będzie…

Segritta

W moim wymarzonym domu będzie…

Wracam do żywych

'DARIAA

Wracam do żywych

Oklejanie się metkami, DIY i ideały kobiet według mężczyzn z całego świata

ANIA MALUJE

Oklejanie się metkami, DIY i ideały kobiet według mężczyzn z całego świata

Czyli jak zawsze w tygodniku - trochę tego i owego, wesoły misz-masz. Zapraszam na cotygodniową porcję plotek. Polecam przyjmować wraz z mrożoną kawą :).Wiem, że wielu z Was narzeka na upały. Cóż, pozostaje mi współczuć, ja źle znoszę temperatury przez 3/4 roku i wiem jak to jest męczyć się z powodu pogody.  Upalny kawałeczek tego lata jest dla mnie jak zbawienie - mój organizm nie traci energii na to, by dobrze się ogrzać, a ja dzięki temu nie muszę jeść aż tak wysokoenergetycznie. Mam więcej siły i zero ochoty na siedzenie przed komputerem, stąd tygodnik nadaję znowu nocą :). Oprócz zdjęć w czerwonej sukience, posiłkuję się głównie zrobionymi przy innej okazji. Jestem beznadziejną blogerką, nie chce mi się wszędzie chodzić z aparatem, nie szukam wifi poza domem i nie mam w telefonie pakietu internetowego. Nigdy się nie "stylizuję", tylko normalnie się ubieram, nie chce mi się też ustawiać jakoś szczególnie jedzenia do zdjęcia, bo potem jadłabym zimne. Także fanów dopieszczonych zdjęć przepraszam, ale lubię być zwyczajną Anią i taki tu mamy klimat :DW tym tygodniu kontynuowałam rytm - praca-drzemka-chill. Wstawałam wcześnie rano, pracowałam i miałam dzień wolny. Praca od 5-6 do 10-11+ potem jakieś dwie, czasem trzy dodatkowe godzinki w ciągu dnia jest obecnie idealna. Mam nadzieję, że uda mi się wypracować równie wygodne rozwiązanie jesienią i zimą, kiedy wrócę na studia a dojdą mi jeszcze zajęcia z dziećmi :). Chwilowo mój rytm dnia zakłada dużo czasu na cieszenie się chwilą, zatem niemal codziennie czytam na balkonie albo na hamaku, siedzę w basenie ogrodowym, na obiad jem coś z grilla albo idę na spacer czy tam potańczyć :).to akurat zdjęcie z Grecji :)Jest bajecznie! W dodatku moje rzęsy 1:1 wciąż się trzymają - czuję się "gotowa" bez najmniejszego makijażu. Nie to, żebym się jakoś często malowała - jakieś 90% dni w roku chodzę bez makijażu, ale rzęsy całkiem mi się podobają. Jak już wszystkie odpadną, albo będę miała takie prześwity, że je zdejmę - napiszę o nich tekst ;). Zdecydowałam się na całkiem dyskretną długość i czuję się z nimi rewelacyjnie :). Jedyne swoje zdjęcia z ostatnich dni jakie mam, to te :SUKIENKA : ROMWE, BUTY: 9 ZŁ Podoba mi się to, że latem nie muszę rozmyślać o tym, jaka góra pasuje do jakiego dołu ;-). Zakładam sukienkę i gotowe! Jesienią wszystko jest bardziej skomplikowane, rozkloszowana spódnica nie chce działać w drużynie z wąskim płaszczem i wymaga krótkiej kurtki, spodnie o szerokich nogawkach nie chcą współpracować z kozakami i tak dalej. Sukienkę ze zdjęć noszę już od jakiegoś czasu. Kosztowała śmieszne pieniądze i wykonana jest całkiem porządnie. Wiem, że wiele osób demonizuje tego typu tkaniny, ale dla mnie wystarczy krój nie mający kontaktu z pachami i ubranie nie ma wad. Materiał jest wytrzymały (gdy ma mocne szwy), nie wymaga prasowania, nie gniecie się i świetnie znosi pranie w wysokich temperaturach. Ja jestem mistrzynią tragicznych plam oraz bardzo spontanicznego pakowania się na weekend za miastem, więc te cechy są dla mnie bardzo ważne. Przyznam jednak, że sukienka wymagała drobnej przeróbki - delikatnie zwęziłam ją, robiąc malutkie zaszewki (czy to się tak nazywa?) na tej białej części. Widać to na zdjęciu, na którym mam ręce w górze, bo chciałam założyć okulary ;-). Na stronie producenta można też zobaczyć, ze sukienka z tyłu wygląda inaczej (klik) - zamek jest dyskretny i niewidoczny :). Na instagramie padło pytanie o to, czy normalnie spaceruję w takich butach. Oczywiście! Te są niesamowicie wygodne, a przy tym zaskakująco trwałe (tym bardziej na taką cenę!). Czasami nogi bolą mnie po butach na niziutkim obcasie, a w tych mogłabym chodzić i chodzić. Wysokość buta nie jest decydująca, swoje sposoby na znalezienie wygodnych butów opisałam tutaj (lub kliknij w obrazek)Jeśli chodzi o mój "ciekawy" tydzień, to zawitałam w końcu w Ikei :). Mam nieskomplikowany gust i chociaż lubię przeglądać designerskie dodatki i meble (najczęściej na Westwing), to niezmiernie cieszę się, że w Bydgoszczy w końcu pojawiła się Ikea. Od dostarczenia kompletu papierów na studia, nie byłam w tym mieście ani razu. Nie jestem typem mieszczucha i myśl o miejskim zgiełku jest dla mnie trochę przerażająca ;-). W każdym razie kupiłam kilka drobiazgów typu moździerz czy blok rzeźnicki i powoli planuję małą wymianę mebli u siebie. Możecie się śmiać z ekscytacji małomiasteczkowej dziewczyny, ale dopiero teraz zrozumiałam, jak pyszne jedzenie serwuje Ikea :DWegańskie klopsiki i tarta migdałowa w białej czekoladzie - niebo w gębie! Poza tym, że trochę grillowałam, to to by było u mnie na tyle :DCzęsto pytacie, jak planuję posiłki. Muszę jeść bardzo dużo (przy mojej przedziwnej chorobie zalecenia każą,  aż 45% stanowiły węglowodany, a  15%  tłuszcze), a do tego muszę kombinować tak, by dostarczyć sobie ok 4-5 tys kcal dziennie i nie stać całe dnie przy garach. Przyznam, że nic już sobie nie wyliczam i zdaję się na swoją intuicję. Jednak kupując dużo jedzenia, łatwo o marnowanie żywności, co raczej mi się nie podoba. Lubię gotować, ale nie mam też ochoty całymi dniami stać przy garach (a także nie mam na to czasu!), więc wymyśliłam sobie bardzo prosty system - raz w tygodniu robię sobie przegląd gazetek promocyjnych ze sklepów, które mam blisko. Zazwyczaj jest to biedronka i lidl, rzadziej polo i netto, a najrzadziej tesco, bo mam daleko :). Patrzę na przepisy i polecane produkty - oprócz mojej bazy  (kasze, makarony, banany, imbir itp.) wybieram wtedy coś "innego" i zastanawiam się, co mogę  z tego przyrządzić. Często próbuję nowych smaków, dzięki czemu pokochałam np. marmoladę figową -  szczerze uwielbiam tygodnie tematyczne. Po prostu lubię, gdy ktoś w takich sprawach myśli za mnie. Poza tym nie lubię przepłacać i wolę zrobić zapas swojej "bazy" gdy jest na nią promocja. Mówię głównie o produktach które się nie psują, np. kaszach :). Znajomi się śmieją, że jestem przez to trochę taką informacją promocyjną, ale to dla mnie wielka wygoda - nie wyrzucam jedzenia i nigdy nie mam poczucia, że nie mam w domu niczego, na co miałabym ochotę ;-). Zatem grill to pomysł lidla i promocji grill&fun (klik), chociaż nic na niej nie kupiłam i jadłam domowe szaszłyki. Inna gazetka podsunęła mi pomysł na grillowaneg arbuza :Lubię ich przepisy, często zaskakują czymś fajnym :).  Jeśli szukacie czegoś innego - Gosia z serwisu Vitalia napisała mi, że wystartowali z aplikacją ułatwiającą planowanie posiłków (klik).______Na moim blogu ukazały się teksty:DLACZEGO DO CHOLERY CHCEMY BYĆ IDEALNI?JAK WYBRAĆ OFERTĘ BIURA PODRÓŻY (I NIE ŻAŁOWAĆ!) SZKOLNA I STUDENCKA WYPRAWKA - CO KUPIĆ?Przy okazji chciałabym ponowić maleńką prośbę - przy niektórych tekstach są wciąż stare komentarze systemu blogger, ale fizycznie ich nie widzę, więc proszę o komentowanie system disquss. Problem komentarzy mobilnych widocznych tylko mobilnie a tych napisanych z komputera w wersji pełnej zostanie rozwiązany przy zmianie szablonu. :(______________MIX inspiracji :)Gdy wybieram wegetariańskie danie, zawsze ktoś mnie zapyta, czy jestem wegetarianką - nie jestem, jem drób, ryby, czasem, choć bardzo rzadko także inne mięso, ale lubię wiele wegetariańskich i wegańskich dań. Gdy mówię, że wierzę w to i to,zawsze ktoś ma potrzebę zaszufladkowania mojego światpoglądu, a ja od lat konsekwentnie odpowiadam, że nie jestem weganką, mięsarianką ;-)), feministką, katoliczką, buddystką, socjalistką, kapitalistką ani inną istką, tylko Anią. Czasami jakieś moje poglądy są którymś "izmem" zbieżne, czasami nie. Ostatnio tekst, pod którym w 100% mogłabym się podpsiać, napisała Blismien - autorka bardzo pozytywnego bloga, który przy okazji serdecznie polecam. Tekst Blimsien  I HAVE A NAME BUT I HAVE NO LABEL. (klik), jest jednym z lepszych, jakie ostatnio przeczytałam w sieci :).Nie jestem antyszczepionkowcem, ale wkurza mnie brak odpowiedzialności za dzieci, którym pędzący za cyferkami lekarze zrobili krzywdę. Jestem za wstrzyknięciem w mózg pawulonu każdemu patałachowi, który szczepi skojarzoną szczepionką dziecko, które akurat ma gorączkę , bo ząbkuje, jeśli to dziecko potem wpadnie w niekończący się ciąg chorób albo sepsę. Znam osobiście jeden tragiczny wypadek tego typu i chciałabym, aby NOP były normalnie rejestrowane (a nie są), oraz aby ktoś brał odpowiedzialność za swoje decyzje. Szczepienia pomogły zwalczyć wiele chorób, ale też nie wszystkie są zbyt mądre i prawie całkowicie zgadzam się z tekstem, który ukazał się na stronie naszdziennik (klik). Wydaje mi się, że przy profilaktyce chorób za pomocą szczepień ochronnych, zapomina się o drugim ogniwie jakim jest wzmacnianie odporności. Ludzie mają beztroski stosunek do szczepień, dopóki NOP nie spotka ich dziecka - jeśli chcecie, zerknijcie na blog Marty i zapytajcie jak zareagowała na szczepienie jej córeczka. (To nie jest ten tragiczny przypadek o którym mówię, ale Martę też miałam okazję poznać). Jeszcze raz polecam tekst, który ukazał się na stronie gazety.Zmieniając temat na lżejszy - gdy na instagramie padło pytanie o to, co wrzucam do swojej granoli, ze wstydem musiałam odpowiedzieć, że używam gotowej :D Uwielbiam czekoladową firmy Sante, jest przepyszna! Ale czasami warto zrobić coś domowego. Szczególnie, gdy jest błyskawiczne w przygotowaniu. Tym razem zainspirowała mnie ....gazetka :D (klik). Użyłam własnego miksu bakalii i więcej cynamonu :).Dokładnie tydzień przed wakacyjnym wyjazdem spadłam ze schodów i zyskałam siniaka na pół uda (nie przesadzam ;-)). Wielki, śliwkowy siniak, który prześwitywał przez jasne spodnie i bardzo szpecił. Oprócz masowania i maści arnikowej, bardzo cieszyłam się z żelowego kompresu trzymanego w lodówce (to w pierwszej fazie) a potem z gorących kompresów. Jeśli chodzi o gorące, to preferuję poduszeczkę z ziarnami gorczycy albo pestkami czereśni. Nie wyobrażam sobie nie mieć żelowego kompresu w zamrażarce - można go uformować by lepiej przylegał i przynosi większą ulgę niż okład z zamrożonego mięsa ;-). Jeśli nie posiadacie, to niebawem będę w ofercie dyskontu w całkiem przyjaznej cenie (klik). Dal mnie zdecydowanie must-have!W temacie DIY - urzekł mnie prosty pomysł Kasi z simplicite na torbę plażową bez szycia (klik). Wygląda bardzo fajnie! Oprócz tego w oko wpadły mi urocze koperty z map (klik)Ciekawy artykuł o tym, dlaczego Polacy często nie mają przyjaciół (klik) - wiedzieliście, że co czwarty Polak nie ma przyjaciela?Na koniec dwie ciekawe strony do przescrollowania obrazków -1: Niby każdy wie co znaczą te słowa, ale na obrazkach prezentują się komicznie :DWięcej podobnych przeróbek znajdziecie tutaj (klik), mnie szczególnie rozbawiła "stara przyprawa" ;-).2) Ostatnio pisałam o tym, że ideały są bardzo zmienne i nie warto próbować wpasowywać się w te schematy. Na dowód bardzo ciekawy projekt - mieszkańcy różnych państw dostali zdjęcie kobiety z zaleceniem - przeróbcie je tak, by była idealna. Jak widać - zawsze znaczy to coś całkiem innego!Wszystkie przeróbki można zobaczyć tutaj (klik). Jak widać - ideał to pojęcie bardzo względne :)Buziaki!  Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na "głównej") - jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin :) A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem :) Komentując oświadczasz, że znasz regulamin

Do odważnych kobiet świat należy!

ART You Ready

Do odważnych kobiet świat należy!

Happiness

Nieperfekcyjna Pani Domu

Happiness

Dlaczego do cholery chcemy być idealni?

ANIA MALUJE

Dlaczego do cholery chcemy być idealni?

Wszystko dzieje się po coś! Naucz się wyciągać lekcje z życia!

ART You Ready

Wszystko dzieje się po coś! Naucz się wyciągać lekcje z życia!

Segritta

Jest tylko jedna odpowiedź na pytanie o przekłuwanie uszu małym dzieciom

Na fejsie odżyła debata na temat przekłuwania małym cieciom uszu i zadziwiły mnie odpowiedzi. W pytaniu chodziło o dwuletnie lub młodsze dzieci, więc nie ma wątpliwości, że chodzi np. o sześcioletnią dziewczynkę, która może już wiedzieć, że chce nosić kolczyki i świadomie zdecydować się na ból. Otóż jest naprawdę sporo ludzi, którzy są zwolennikami takiego przekłuwania uszu rocznemu dziecku (albo nie ma nic przeciwko, aby robili to inni rodzice). Nie rozumiem. Naprawdę nie jestem w stanie pojąć, jak można świadomie, celowo zadawać małemu dziecku ból tylko dla własnej przyjemności estetycznej. Bo przecież roczne dziecko jeszcze nie wie i nie ma prawa wiedzieć, czy chce mieć kiedyś przekłute uszy i nosić kolczyki. Pojawia się argument, że „mniej boli roczne dziecko niż 6-letnią dziewczynkę”, co jest bzdurą. To, że roczne dziecko tego nie pamięta (choć jest ryzyko, że będzie pamiętać), nie znaczy, że go to nie bolało. Ból jest ten sam. Tak samo okropny, nieprzyjemny i – niestety, w przypadku rocznego dziecka, zupełnie nieuzasadniony. Wyobraź sobie, że nagle podchodzi do Ciebie ktoś bliski i bez znanego Ci powodu wbija Ci igłę w ramię – to porównywalne uczucie do tego, co może przeżywać roczne dziecko, zaprowadzone przez rodziców do kosmetyczki w celu przebicia wrażliwej skóry na uchu. Drodzy rodzice, wbijcie sobie do głowy, że kolczyki nie są standardem w naszej kulturze. Nie są obowiązkowe. Nie każdy lubi je nosić. Nie każdemu się podobają. Jeśli Wasze dziecko będzie je chciało nosić, niech zdecyduje o tym samodzielnie. Ból, jaki poczuje świadomie, w efekcie własnej decyzji, nie odbierze już jako krzywdę. A być może w ogóle nie będzie chciało go doświadczać – i ma do tego prawo. Zadawanie dziecku bólu jest uzasadnione tylko w przypadku ochrony jego zdrowia i życia, np. podczas szczepień ochronnych. W przypadku nieodwracalnych, bolesnych zabiegów, których jedynym celem jest poprawienie wyglądu, każdy może decydować tylko o sobie. I jestem za tym, żeby powstało prawo, które będzie tego pilnować.

Ciasta, upały i życie jak Disco Polo [tygodnik]

ANIA MALUJE

Ciasta, upały i życie jak Disco Polo [tygodnik]

Jak złapać równowagę?

ANIA MALUJE

Jak złapać równowagę?

Segritta

Nie kochasz? Odejdź

Do związku trzeba dwojga. Ale do rozstania wystarczy jedno. Głęboko w to wierzę i staram się ludziom tłumaczyć, że aby się rozstać, nie trzeba obopólnej zgody. Wystarczy, że jedna strona tego pragnie. Wystarczy, że jedna osoba nie chce rozmawiać i do dyskusji nie dojdzie. Wystarczy, że jedno ma w dupie, by starania drugiej strony nie odnosiły skutku. Krążą co prawda legendy o wybłaganych powrotach i wystaranych jednostronnie miłościach, ale nie wierzę w takie rozwiązania. Prędzej czy później ktoś się w takim związku obudzi i albo dojdzie do wniosku, że nie kocha – albo że nie wystarczy mu uczucie partnera. Mój przyjaciel bardzo zgrabnie to ostatnio ujął: Jeśli związek trzyma się tylko dlatego, że się bardzo o niego staram i ciągle walczę o to, żeby było dobrze, to wystarczy jeden kryzys; jedno nieuniknione potknięcie, trudności w pracy, choroba lub nawet gorszy dzień, by taki związek runął jak domek z kart. O dobry związek nie trzeba walczyć na co dzień. On powinien stać na mocnych fundamentach i wymagać remontu tylko w momentach kryzysowych. A te kryzysy będą. To pewne. Jeśli więc czujesz, że Twoja walka o związek trwa już długo. Nie tydzień lub miesiąc, ale rok lub lata. To daj sobie spokój i odejdź. Nie marnuj sobie życia, nie spędzaj lat na byciu nieszczęśliwym. Niezależnie od tego, czy to Ty nie kochasz partnera – czy to on nie kocha Ciebie, przez wzgląd na Was oboje – odejdź. Tak będzie lepiej. Odszedł do innej kobiety, bo nie mógł wytrzymać z żoną. Przeczytałam ostatnio zwierzenia pewnego mężczyzny, który zdradził żonę i w długim, emocjonalnym tekście tłumaczy, że to ona była temu winna. Artykuł macie tu (klik) i nosi wdzięczny tytuł „Odszedłem od żony. Dlaczego świat mnie nienawidzi?” aka „Zostawiłem ją dla innej kobiety. Ale to moja żona do tego doprowadziła”. Artykuł nie jest agresywny. Nawet żal się robi tego faceta, bo z tego, co opisuje, jego związek był już martwy od lat i z taką żoną, jak ją przedstawił w tekście, nikt normalny by nie wytrzymał. W skrócie: po urodzeniu dzieci ona przestała go zauważać, od lat nie uprawiali seksu, ona miała do niego ciągłe pretensje i traktowała go instrumentalnie. Po 10 latach zakochał się w innej kobiecie i postanowił odejść. Przeczytałam tekst. Biedny facet, pomyślałam. Biedna żona też. Tyle lat tkwili w tym związku, ewidentnie nieszczęśliwi i zamiast się normalnie w którymś momencie rozstać, zmuszali się do bycia razem. Bo dzieci. Bo jest szansa, że będzie lepiej. Bo brak kasy. Bo cokolwiek. Wielka szkoda, że żadne z nich nie miało jaj, żeby to zakończyć. Bo tkwienie w związku bez miłości jest jak chodzenie po polu minowym. Prędzej czy później ktoś się zakocha w kimś innym, kto da mu miłość i czułość, których brakuje w małżeństwie. A potem przeczytałam komentarze. Szukanie winnego W komentarzach pełno opinii krytykujących żonę – że sama zasłużyła, że straszna, że właśnie przez takie kobiety rozpadają się związki. Ale nie zabrakło też i komentarzy krytykujących męża – że nieudacznik, że próbuje na nią zwalić winę za swoją zdradę. Ci pierwsi nie pomyśleli, że w artykule brakuje zeznań kobiety. A może historia opowiedziana jej oczami byłaby już inna? Może miała powody, by zachowywać się w dany sposób? Może i on miał swoje za uszami? Drudzy zaś zapominają, że każda zdrada ma swoją przyczynę. Nie zdradza się kobiet, które się kocha i z którymi jest się szczęśliwym. Nie skacze się na bok w szczęśliwych związkach (pomijam oczywiście wolne związki i choroby psychiczne. Nie, nie łączę jedno z drugim. Przypadkowo stoją obok siebie ;)). A czy nie przyszło Wam do głowy, że tu nie ma winnego? Że najzwyczajniej w świecie miłość między ludźmi wygasła? Albo że, zakładając teorię przeznaczenia, nie byli sobie pisani? Ona nie powinna była wyżywać się na mężu, a on nie powinien był zakochiwać się w innej. Ale przecież zarówno wyżywanie się na kimś jak i zakochiwanie w kimś innym nie bierze się z powietrza. Jeśli w ogóle można mówić tu o winie, to jest ona obopólna. Żadne z nich nie zakończyło tego związku wcześniej. Co jest gorsze: zdrada czy nieustanne unieszczęśliwianie partnera? No właśnie. W moralności naszej kultury niewiele jest gorszych rzeczy niż zdrada. A moim zdaniem trwanie w związku bez miłości, wyżywanie się na partnerze i złe go traktowanie jest równie złym uczynkiem. Oba wynikają z braku miłości lub innych poważnych problemów w związku. Obu można uniknąć, jeśli nad związkiem się popracuje – albo, jeśli ta praca nie pomaga – po prostu się ten związek zakończy. Tylko ludziom jaj do tego brakuje i wymyślają mnóstwo wymówek, by tego nie robić. Na przykład „że dzieci będą przez to cierpieć”. Uwierzcie mi, że dzieci dużo mocniej skrzywdzicie, zapełniając ich rodzinny dom kłótniami, pretensjami, cichymi dniami i zwykłym brakiem szczęścia ich rodziców. Dacie im wzór toksycznego związku, którym możecie zainfekować ich przyszłe relacje. Albo że nie opłaca się Wam rozstawać, bo długi rozwód, bo wspólny kredyt, bo brak kasy. No błagam. To jest tak niskiego sortu argument, że nawet nie chce mi się go komentować. Nie chce Ci się dążyć szczęścia, bo stracisz pieniądze? Przecież to jest właśnie jedyny cel posiadania pieniędzy – kupować nimi szczęście. nie krzywdź i nie pozwól innym się krzywdzić Nie wymagam od ludzi wiele. Nawet czasem się o to spieram z Sebą, bo on twierdzi, że wobec innych powinnam mieć takie same wymagania jak wobec siebie. Ale tak nie jest. Akceptuję fakt, że ludzie są w większości słabi, boją się i popełniają błędy. Nie skreślam ich tylko dlatego, że kogoś zdradzili albo zachowują się jak chujki w swoich związkach. Ich błędy, ich związki, ich życie. Ale wobec siebie i mojego partnera mam wysokie wymagania. Nie zdradzę człowieka, którego kocham. Nie będę też mu niszczyć życia i wymagam tego samego od niego. Jeśli przestanę go kochać albo poczuję, że on nie kocha już mnie – zakończę ten związek. Niezależnie od tego, czy będą nas łączyć dzieci, kredyty lub mieszkania. Niezależnie od mojego wieku i tego, „czy jeszcze kogoś sobie znajdę”. Odejdę, bo szanuję siebie i mężczyznę, którego wybrałam. I chciałabym, żeby on miał to samo podejście. A komentatorom internetowym życzę, żeby spojrzeli na siebie zanim kogoś skrytykują. Żeby pomyśleli, czy przypadkiem nie kieruje nimi własna frustracja lub lęk. Żeby nie oceniali każdego na siłę, koniecznie i bezlitośnie – a już na pewno żeby tego nie robili przed poznaniem całego obrazka. Życzę im też, żeby przestali wreszcie szukać winnych – zwłaszcza w sprawach, w których chodzi o emocje. Miłość lub jej brak. Tu nie ma winnych. Miłość, wbrew temu, co się nam wciska do głów od dzieciństwa, nie jest jedna na całe życie. Nie jest nieskończona. Nie jest wieczna. I nie jest taka sama dla wszystkich. Handlujcie z tym. :)  

69 dowodów na to, że Islandia jest nie z tego świata

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

69 dowodów na to, że Islandia jest nie z tego świata

Krótka relacja z Grecji - tygodnik

ANIA MALUJE

Krótka relacja z Grecji - tygodnik

 Zapraszam na bardzo krótką relację z moich wakacji na Krecie ;-). Będzie kilka zdjęć i kilka linków godnych uwagi, bo na więcej niestety mnie w tym momencie nie stać ;).Te wakacje to dla mnie walka z moim uprzedzeniami (kilka lat temu, gdy byłam bardziej negatywną osobą, gardziłam wczasami All-Inclusive...), ale też trochę strach o to, jak poradzi sobie mój organizm. Nie lubię narzekać na moją chorobę, ale zmiana klimatu, kuchni i wilgotności powietrza była dla mnie dużym wyzwaniem. Na tyle dużym, że w zeszłym roku nie wyściubiłam nosa poza kraj, chociaż miałam odłożone na ten cel pieniądze. Ok, wyściubiłam na bardzo krótki wyjazd do Paryża, ale to się raczej nie liczy.Moja choroba dotyczy głównie gospodarki wodnej organizmu, czyli zamiany prawie wszelkiej wody w śluz, który zalepia mi głównie oskrzela i płuca. Chlorki w pocie i te sprawy. Plus pewne cechy zespołu Cushinga, którego dorobiłam się przez leki sterydowe - bawoli kark, kulenie ramion i charakterystyczne puchnięcie brzucha zauważycie pewnie na zdjęciach, które pojawią się w tygodniu.I co? I więcej strachu, niż to było warte! Grecki klimat niesamowicie mi służył, chociaż grecka kuchnia już nieco mniej ;). Było niesamowicie, intensywnie, ciepło i sympatycznie. Zdecydowałam się na totalny reset w postaci wakacji bez zwiedzania (prawie się udało ;-)), z leżeniem na plaży, w morzu i basenie, czytaniem książek i brakiem zmartwień.  Kto wypatrzy kota na tym zdjęciu? ;-).Z kotami jest długa i smutna historia, którą opowiem wam później...jeśli uda mi się odzyskać jakieś 3/4 zdjęć. Wybrałam się bowiem na krótki wypad do Heraklionu - aparat się zbuntował i przegrzał po 3 minutach! Tak samo, jak klej łączący kartki w czytanej przeze mnie książce, która się po prostu rozpadła. Czasopisma puszczały farbę, a bawełniane ubrania wypełniające jakieś 3/4 mojej walizki, okazały się kompletnie niepraktyczne - podobno trafiłam na największą falę upałów - żadnej chmurki na niebie, żadnego wiaterku i piasek po którym lepiej nie spacerować boso - no chyba, że jesteśmy amatorami biegów przez rozżarzone węgle ;-).  Nietrudno się domyślić, że wybrałam cieplutkie morze i leżaczki. Góra od bikini - KLIK, dół - nie pamiętamMożna iść ze 100 metrów wgłąb morza i wciąż mieć grunt oraz widzieć dno i pływające rybki. Krystalicznie czysta woda i złocisty piasek, bosko! Opłaciło się szukać odpowiedniej części Krety przy rezerwacji wycieczki ;-).Narzutka z pierwszego zdjęcia : klikMówiłam coś o Cushingu? Zobaczcie jak skręcam ramiona do przodu. Niestety nie jest to moja zła wola, starałam się nawet intensywnie nad tym pracować i pływać - jeden z moich większych lęków został pokonany, pływałam żabką bez strachu. W sumie zdałam sobie sprawę, że wszystkie moje lęki związane są z oddechem, ale to specyfika choroby. Znowu ;-).Gdy po przegrzaniu aparat postanowił się włączyć, zaczął robić zdjęcia bez ostrości - bez względu na światło :D. Cóż, nie pokażę Wam wieczornego spaceru wzdłuż plaży. Sukienka KLIKDlaczego gwiżdżąc na zakazy "ze względów higienicznych prosimy nie karmić psów i kotów", karmię tę kotkę...suchym chlebem? Bo była niesamowicie głodna, jak jakieś 3/4 kotów i psów na tej części wyspy. Patrząc na to ile jedzenia marnuje się w hotelach, mam ochotę dać Grekom czerwoną kartkę. Oj, nieładnie drodzy Grecy! Ale to materiał na osobny tekst. Na zdjęciu widać przypadkiem moje ulubione sandałki na szpilce - KLIK - to trochę szczęśliwy talizman, bo kupiłam je sobie w nagrodę za obronę pracy magisterskiej...jeszcze przed obroną. Niesamowicie wygodne! To zdjęcie wygląda jak dziwna grafika, ale to najprawdziwsza ryba. Wybrałam się bowiem do CretaAquarium by podziwiać rekiny. Dziwny spacer, dziwne ryby i dziwne wnioski - ryby mają tak tępe wyrazy twarzy (no wiecie, tych profili ;-)), że nie mam żadnych moralnych wyrzutów sumienia związanych z ich jedzeniem. Tak, na Krecie jadłam głównie ryby ;-).Lot samolotem i zmiany ciśnienia także nie były takie złe, jak myślałam. Chociaż oczywiście się przeziębiłam - pasażerka dwa siedzenia obok była zbyt otyła, by zapiąć pas. Wstydząc się poprosić o specjalną przedłużkę, założyła gruby sweter którym przykryła brzuch i...włączyła klimatyzację na full, bo było jej za gorąco. Ja i moje cztery paczki chusteczek wysmarkanych w ciągu trzech godzin, bardzo serdecznie tę panią pozdrawiamy! ;-). Kichałam tak potężnie, że mam przygryziony język z dwóch stron, więc mówię dzisiaj sepleniąc jak małe dziecko. Cóż, przygoda ;-).Dajcie znać co interesuje Was najbardziej jeśli chodzi o wakacje - jak wybrać miejsce i hotel by nie żałować, czego posmakować, jak się spakować (mogę dużo opowiadać na swoich błędach), oraz czy Grecja w kryzysie jest bezpieczna... postaram się odpowiedzieć na te pytania.Kapelusz KLIK, koronkowy top KLIK, szorty KLIK (podobne)a  bonusie Heraklion :Wybrałam się do miasta #Heraklion - 3 minuty słońca i aparat się przegrzał

Dlaczego warto jeździć nad polskie morze? Moje 5 powodów!

Marry and Blue

Dlaczego warto jeździć nad polskie morze? Moje 5 powodów!

Prokrastynacja, czyli dlaczego odkładamy wszystko na potem?!

Fashionelka

Prokrastynacja, czyli dlaczego odkładamy wszystko na potem?!

Wakacje w Bułgarii – praktyczne porady i ciekawostki!

WIECZNIE MŁODA

Wakacje w Bułgarii – praktyczne porady i ciekawostki!

7 umiejętności, które chciałabym posiąść. Zgadniesz jakie?

ANIA MALUJE

7 umiejętności, które chciałabym posiąść. Zgadniesz jakie?

Dlaczego Snapchat jest bez sensu i jakie trzy cechy sprawiają, że jednak zdobywa popularność

Segritta

Dlaczego Snapchat jest bez sensu i jakie trzy cechy sprawiają, że jednak zdobywa popularność

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Po Seeblogers - myśli odsiane z chaosu

Czyli krótka opowieść w punkty zebrana, o tym co działo się na Seebloggers - największej konferencji, czy też festiwalu blogerów, która miała miejsce w ubiegły weekend w Gdyni. A w niej między innymi o byciu VIP-em, sponsorach, podpaskach niezgody i stosunkach przerywanych. Oraz o tym, czy takie wydarzenia mogą się znudzić. CZYTAJ DALEJ »

Moje ulubione seriale (cz.1)

Szafeczka blog

Moje ulubione seriale (cz.1)

Lady Gugu

Energetyczne wampiry, czyli kto wyssa cię do cna, przeżuje i wypluje…

Kto w dzieciństwie nie oglądał Draculi, ten niech podniesie rękę. Nie widzę. O wampirach słyszał każdy szanujący się posiadacz krwi (czyli człowiek). Wampirów bał się w dzieciństwie każdy, niektórzy do dziś twierdzą, że istnieją. Ja też tak twierdzę. Bo istnieją, naprawdę! Ale świat poszedł do przodu, więc wampiry nie wgryzają się w nasza szyję wysysając krew do ostatniej kropli. Współczesny wampir żywi się waszą energią. Lubię sobie czasem powspominać stare czasy i okazuje się, że byli w otoczeniu ludzie, którzy powodowali u mnie permanentny ból głowy. Bo może macie takie znajome, jak miałam ja, zanim poszłam po rozum do głowy i usunęłam je z facebooka (wiadomo, ze jak cię nie ma na fb, to cię nie ma wcale…). Gadasz to z taką raz na jakiś czas. Nie daj Boże jak połączył cię wspólny temat, na przykład ciąża albo szkoła waszych dzieci. Typów jest wiele, ale efekt zawsze taki sam: kończąca się rozmowa jest początkiem twojego kiepskiego dnia. A nawet tygodnia. Na samą myśl o tym, że niedługo znowu zagada, masz ochotę podjąć pracę na drugi etat żeby tylko nie mieć czasu dla znajomych. Najmniej szkodliwa, acz denerwująca, jest egocentryczna gaduła. Rozmowa z nią zaczyna się zawsze tak samo: „Co u was słychać?”. Niestety, jak tylko otwierasz buzię, słowa wylatują z ust. Niestety, nie z twoich. Z jej. Bo gaduła zaczyna opowiadać o sobie zaraz po tym, jak zapyta, co u ciebie. Nie czeka na odpowiedzi, a jeśli czeka to po to, żeby móc zacząć kolejny wątek, rozpoczynający się od słów: „U mnie tak samo!” albo „A u mnie to było tak…”. Kiedy w końcu uda ci się od niej odczepić masz wrażenie, że właśnie gadałaś z telemarketerem, który wcisnął ci kolejny badziewny produkt o nazwie „Moje wspaniałe życie”. Wiadomo, że kobiece rozmowy mają na celu upuszczenie pary i odstresowanie się, ale po spotkaniu tej wampirzycy czujesz się jakbyś zaraz miała pęknąć, bo temperatura wzrosła ci jak w podgrzewanym balonie. To, co chciałaś opowiedzieć zamiast znaleźć ujście tylko się skumulowało. Uważaj, bo wystrzeli w najmniej oczekiwanym momencie i trafi np. w niewinnego męża. Inne z kolei to coś jakby konkwistador napadający na Hiszpanię. Przyłazi więc bez zapowiedzi – jakimś dziwnym trafem zawsze wie, kiedy jesteś w domu i zawsze wie, kiedy masz kupę rzeczy do zrobienia. Może czatuje całymi dniami pod twoim blokiem i jak tylko firanka w oknie się poruszy, ona już leci i dzwoni. Jako że nie jesteś tak bezczelna w rzeczywistości, jak w swoim mniemaniu, to nie umiesz powiedzieć jej, żeby poszła zobaczyć, czy nie ma jej na zewnątrz. W myślach oczywiście mówisz. Nie możesz udawać, że cię nie ma, bo ta cholera nauczyła się naśladować sposób dzwonienia listonosza. Ale w niczym go nie przypomina, bo listonosz chociaż przynosi awizo, a ta nie tylko nic nie przynosi, ale jeszcze wychodząc zawsze coś wynosi: a to pożycza książkę (której nigdy nie odda), a to spodnie które niby ma ci zwęzić, ale zamiast zwężać sama w nich paraduje po mieście. Na sam widok jej twarzy w wizjerze czujesz się jak w tych horrorach, w których po drugiej stronie drzwi czyha diabeł albo duch. Jak już ją wpuścisz – przepadłaś. Nie wyjdzie zanim nie odsiedzi swoich dwóch godzin, przepraszam, chwilki, bo każdorazowo „wpada tylko na chwilkę”. Oczywiście próbujesz przy niej robić to, co powinnaś, ale ciągle powtarza „Nie przeszkadzaj sobie, usiądź na chwilę”, przez co masz wrażenie, że cierpi na rozdwojenie jaźni. Ona faktycznie cierpi, ale straszne katusze, najgorsze tortury, łamanie kołem i przypalanie – oczywiście w twoich myślach. Kiedy wychodzi, rzucasz się na robotę jak wygłodniały pies na kość. Następnym razem, jak zapuka do drzwi z tym swoim „Przechodziłam i myślałam, że zajrzę”, najlepiej drap się ostro po głowie mówiąc, że w przedszkolu zaatakowały wszy. Są też panie bardziej wysublimowane w wysysaniu z was energii. Nawet ją lubisz, nie jest nachalna ze swoją osobą, wpada tylko na zaproszenie, nie siedzi za długo. Ideał. Może nawet nazywasz ją przyjaciółką. Jednak po jej wizycie masz nieodpartą ochotę rzucić się z okna. Powód? Prze do przodu niczym czołg i nie ustaje w wysiłkach, żeby wyciągnąć z ciebie wszystkie negatywne, smutne, złe uczucia, które chowasz w sobie głęboko ukryte. Sprytnymi sposobami dokopuje się ich pokładów i niczym saper-samouk wchodzi na minę. Szkoda, że ta mina rozszarpuje potem ciebie, a nie ją. Przykład? Moją znajomą raz zdradził mąż. Tragedia, rozpacz. Jakoś sobie próbowali z tym poradzić. Jak tylko wychodzili na prostą, zjawiała się pewna przyjaciółka rodziny i niczym sęp żerowała na resztkach ich małżeństwa. Żonę podpytywała ciągle, jak ona sobie radzi ze zdradą i jak może tak żyć, podczas gdy żona usilnie starała zapomnieć o zdradzie. Po każdej takiej wizycie lont rozpalał się na nowo i znowu dochodziło do tragicznych rozmów. W końcu do obojga dotarło, że zapalnikiem była zawsze ta hiena, co to lubowała się w cudzych nieszczęściach, wszystko to robiąc pod płaszczykiem troski o dobro i sprawiedliwość. W końcu hienę spuścili delikatnie ze schodów i jakoś żyli sobie dalej spokojniej, bez jednej przyjaciółki, której wcale pustki nie odczuli. Takie wampirzyce potrafią latami pielęgnować w tobie poczucie twojej beznadziei, pławiąc się w twoich dramatach. A może spotkałaś kiedyś na swojej życiowej drodze taką oto postać: miły, cierpliwy, serdeczny typ. Można na niego liczyć w każdej sytuacji. Naprawdę sympatyczna osoba. Spytacie, to co to za wampir? Ano taki, że spróbujcie mu tylko nie przytaknąć. Spróbujcie wleźć na odcisk, poruszyć sprawę, która dla niego jest tematem newralgicznym, sprzeciwić! W sekundę potrafi zmienić swoją twarz. Uśmiech znika, a na jego miejsce pojawia się bezwzględna maska kata. Cynizm i sarkazm to tylko jego najłagodniejsze rodzaje broni. Kiedy postąpisz nie po jego myśli i już nie przydasz mu się jako gruppies, potrafi zrobić naprawdę wiele złego. Obmowa, manipulacja, plotka, zdrada twoich sekretów – przed tym naprawdę nie ma się jak obronić. Atak tylko pogarsza sprawę. Zastanawiasz się, jak to możliwe, że nie rozpoznałaś prawdziwej twarzy tego wampira. Ale naprawdę nie jest to twoją winą, bo jest mistrzem kamuflażu. Warto jednak posłuchać opinii innych o tej osobie – tłum nie może się aż tak mylić. I co, istnieją jednak te wampiry, nie? Mnie udało się spotkać KAŻDY z tych typów, i uwierzcie, jest tylko jeden sposób, żeby nie popsuć sobie nastroju na połowę życia: trzeba się błyskawicznie pozbyć ich z otoczenia. Jeśli myślicie, że uda wam się zmienić taką osobę, jesteście w błędzie. Wampir żywi się waszą energią i potrzebuje jej do życia. Tak długo, jak mu na to pozwolicie, tak on będzie rósł w siłę, a wy zastanawiali się, dlaczego jesteście tacy beznadziejni… Post Energetyczne wampiry, czyli kto wyssa cię do cna, przeżuje i wypluje… pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Marta pisze

Jak być dobrym hejterem? Praktyczny poradnik

Wbrew pozorom, bycie hejterem to prawdziwa sztuka – to nie jest coś, co potrafi każdy przeciętny pan Zdzisiek.  Do tego trzeba mieć odpowiednie umiejętności, duży tupet i pewien rodzaj talentu. Bo widzicie, trzeba wiedzieć, jak to robić, żeby krytykować tak, aby zabolało i jeszcze twierdzić, że to po prostu zwykła szczerość. Prawda jest taka, że to hejterzy są najbardziej poszkodowaną grupą – to o nich mówi się, że są chamami, zupełnie nie widząc, że to ludzie pełni poczucia misji i powołania: chcą przecież po prostu być szczerzy. Do bólu. Nie mówiąc już o tym, że to przecież nie hejt, a konstruktywna krytyka, prawda? To tak naprawdę prawdziwi bohaterowie -mesjasze szczerości . Dobra, to jak zostać porządnym hejterem? JAK BYĆ DOBRYM HEJTEREM? PRAKTYCZNY PORADNIK Pamiętaj, o podstawach: nigdy nie pisz pod swoim imieniem (bo jeszcze fani zaczną cię nagabywać) i pamiętaj o tym, żeby nie zostawiać po sobie śladu — żadnych adresów mailowych i broń Boże, adresów do twoich miejsc w sieci – wtedy to będzie zbrodnia doskonała. Zawsze miej pod ręką pakiet standardowych tekstów Jeżeli wstajesz rano i czujesz, że zamiast kawy wolisz kogoś zhejtować, ale nie do końca jesteś pewny za co – skorzystaj z gotowych szablonów, dzięki którym każdy hejterski komentarz będzie tak łatwy, jak posmarowanie kanapki masłem. Pamiętaj, to nic złego – nie zawsze jesteśmy na tyle kreatywni, żeby wymyślić odpowiednio ciekawy hejt, warto więc korzystać ze standardów, które sprawdzają się w każdej okazji. Pamiętaj, że możesz je dowolnie miksować i mieszać, a jeśli chcesz komuś konkretnie dowalić – podaj wszystkie, najlepiej w komentarzu długim na trzy strony. Dzięki temu będziesz miał pewność, że chociaż jeden z tekstów go zaboli. Przykładowe hejterskie teksty – do wykorzystania w 3 sekundy! „ Kiedyś pisałeś lepiej/śpiewałeś lepiej/grałeś lepiej/robiłeś coś lepiej. Teraz widać, że się skończyłeś. Może i kiedyś miałeś talent, ale teraz to dno” „ Sprzedałeś się!” <– HIT! „Kiedyś to byłaś szczupła/ładna, ale teraz to już nikt cię nawet kijem nie dotknie” „Wyglądasz jak koń” <– HIT! „Kiedyś lubiłam cię czytać/słuchać/oglądać, ale teraz jesteś do dupy” „Ludzie nie mają co jeść, a ty kupujesz X? Fajnie tak, chwalić się forsą, kiedy dzieci głodują? <– HIT! „Gdyby nie Y, nigdy byś się nie wybił. Jesteś nikim” „Powinnaś schudnąć, bo jesteś gruba jak wieprz” „Powinnaś przytyć, bo wyglądasz jak kościotrup. Facet nie pies, na kości nie poleci” „Przydałoby ci się trochę poćwiczyć” „Twoja stara” <– HIT! TOP! Pamiętaj, żeby być kulturalnym hejterem, nie wieśniakiem Kulturalny hejter wie, że jest różnica pomiędzy „jesteś brzydka” a „nie chcę cię obrazić, ani nic, ale jesteś brzydka”. To przecież konstruktywna krytyka, której nie można nazwać hejtem! Pamiętaj więc, żeby przed każdym swoim tekstem pisać „nie chcę być niemiły, ale” , „nie chcę krytykować, ale”, „nie hejtuję cię, ale… ”. To sprawi, że przecież nie będzie można cię w żaden sposób oskarżyć, bo ty się tylko troszczysz o drugą osobę i chcesz być szczery. I absolutnie, ale to absolutnie, nikogo nie hejtujesz. Krzycz, kiedy kasują Ktoś skasował twój komentarz? Zrób raban, napisz o tym na innych stronach, zadzwoń na policję i krzycz o tym, że ta osoba kasuje komentarze i nie może przełknąć słowa krytyki! Przecież w normalnym świecie każdy powinien przyjmować obelgi na klatę i jeszcze za nie dziękować. Poza tym: napisałeś przecież, że nie chcesz być niemiły, więc nie mogło się temu komuś zrobić przykro (patrz punkt 2)  – po prostu jest zadufany w sobie i kasuje komentarze, żeby mieć same pochwały. Zakochany w sobie cwaniak! PS jak już się przestaniesz oburzać, koniecznie zostaw kolejny hejterski komentarz. NIECH MA ZA SWOJE. Przypominaj, że nie potrafi przyjąć krytyki Ktoś, kogo konstruktywnie krytykowałeś ci odpisał i na dodatek, nie przyznał ci racji? Powiedz mu najszczerszą i jedyną prawdę: że nie umie przyjąć krytyki. Po prostu. Na pewno chce, żeby go chwalono na prawo i lewo, a jak zjawiłeś się ty – mesjasz prawdy i osoba, która ma jedyne słuszne zdanie, to zaraz ci odpyskowuje albo kasuje twoją wypowiedź, zachowując się jak tchórz. Typowe dla rozpieszczonych gwiazdeczek, prawda? Dobrze, że jesteś ponadto i odpiszesz mu z podwójnym jadem. Nie do wiary, że ludzie nie mają tak dystansu do siebie i naprawdę nie potrafią zrozumieć, że zdanie „nie chcę być niemiła, ale masz twarz jak połączenie konia i jeżozwierza” to po prostu szczera, demokratyczna wypowiedź, a nie jakieś tam hejtowanie. Znajdź pierdołę, którą możesz hejtować Nie wiesz dokładnie, do czego się przyczepić? Skorzystaj z szablonów z punktu pierwszego, albo po prostu znajdź powód, dla której dana osoba jest głupia. Zarabia więcej od ciebie? Zjedź ją i uświadom, jaka jest rozpieszczona. Ma więcej pieniędzy? Napisz, że na pewno ukradła. Dba o wygląd? Uświadom ją, że jest po prostu pustą lalką, która patrzy godzinami na swoje odbicie w lustrze. A jak już nic nie możesz znaleźć, doczep się do wyglądu – w końcu każdy ma jakąś wadę i dobrze by było uświadomić twoją ofiarę, co konkretnie ma w sobie brzydkiego. Na pewno nie zdaje sobie sprawy z tego, że ma za duży nos, przerzedzone włosy albo brzydką bliznę – kto by tam miał w tych czasach lustro w domu! No i popatrz, jakim jesteś dobrym człowiekiem, że  zechcesz jej łaskawie to uświadomić – dziwię się, że jeszcze nie zrobili cię świętym. Zadaj pozornie miłe pytanie To najlepszy możliwy sposób hejtu, bo jest niemal nie do wykrycia. Pod przykrywką pytania możesz przecież wbić wielką szpilę, która w odpowiedni sposób zaboli tam, gdzie trzeba.  Poza tym, pozornie miłe pytania są banalnie proste: pod zdjęciem z ukochanym pisz: „a kiedy dziecko?”, pod fotką z bikini „czy ty czasami nie przytyłaś?”, a pod informacją o studiach: „wiesz, że po tym nie ma pracy?„. Przecież takie pytania to nie hejt. Ty po prostu się martwisz. Kłóć się do upadłego. Przecież wiadomo, że TY masz rację, a skoro ją masz – walcz o nią jak kot o żarcie. Przecież musisz temu głupkowi wytłumaczyć, że ty wcale nie hejtujesz, tylko po prostu mówisz prawdę, a skoro się z nią nie zgadza, to na pewno po pierwsze, nie umie przyjąć krytyki (patrz punkt 3), a po drugie –  prawda go w oczy kole. I już. To przecież wszystko tylko szczerość i konstruktywna krytyka.

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – czy warto założyć działalność gospodarczą?

Jako że od mojego założenia firmy minęło już pół roku, postanowiłam krótko podsumować ten czas i przy okazji podpowiedzieć początkującym freelancerom czy i kiedy warto założyć działalność gospodarczą… U mnie na początku nie było to takie oczywiste, bezpieczniej było mi stawiać na inne opcje, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że chcę wejść na wyższy poziom własnej działalności.  Opowiadam o tym w filmie: A dla czytelników anty-filmowych przygotowałam małe podsumowanie tego, o czym opowiadam: Umowy o dzieło/zlecenia Przez pierwsze 1,5 roku freelancingu rozliczałam się z klientami za pomocą umów o dzieło i zleceń. Ta opcja miała swoje plusy i minusy: + nie ponosiłam kosztów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej + nie musiałam martwić się o odprowadzanie swoich składek do ZUS itp. – robili to za mnie klienci + choć wtedy wkurzało mnie podpisywanie co miesiąc umów z klientami (zmieniała się wartość mojego wynagrodzenia w zależności od różnych czynników), to teraz oceniam, że tej biurokracji było mniej niż teraz przy działalności gospodarczej – niektórych potencjalnych klientów zniechęcało to, że nie wystawiam faktur – nie miałam możliwości rozliczania się z podwykonawcami, musiałam tym obarczać moich klientów  I ten ostatni powód był głównym, dla którego zdecydowałam się założyć firmę. To nieprofesjonalne kiedy np. obsługuję jakąś kampanię z blogerami i mój klient musi sobie zawracać głowę wystawianiem dla nich umów. Ja powinnam świadczyć usługi kompleksowo i brać takie rzeczy na siebie. Opcję z umowami o dzieło/zleceniami bez własnej d.g. polecałabym osobom, które pracują wyłącznie samodzielnie i mają nieregularne dochody (nigdy nie mają pewności, czy w kolejnym miesiącu zarobią tyle aby pokryć wszystkie koszty prowadzenia d.g. i jeszcze żeby coś zostało im na życie). W takiej sytuacji bezpieczniej jest pozostać przy umowach.  Czy warto założyć firmę? Posiadanie własnej działalności ma swoje minusy, ale ma też wiele plusów. Ja na chwilę obecną nie wyobrażam już sobie powrotu do pracy na umowach. Podstawowe plusy prowadzenia własnej działalności gospodarczej: + bardziej profesjonalny wizerunek mnie jako freelancera w oczach potencjalnych klientów + duża wygoda dla klientów, którzy opłacają tylko moją fakturę a nie muszą martwić się o moje składki zdrowotne, podatek dochodowy itp. + możliwość wrzucania w koszty różnych rzeczy, które są związane z moją działalnością i dzięki temu zmniejszanie podatku dochodowego + wielki plus – kupowanie rzeczy do firmy o wartości netto a nie brutto – przy większych zakupach takich jak komputer czy aparat ma to już bardzo duże znaczenie A minusy? – więcej formalności (o tym już pisałam) – / + ja częściowo straciłam na tym finansowo, ponieważ zakładając firmę miałam stałych klientów i nie podnosiłam im stawek za współpracę z powodu założenia d.g., uznałam, że to byłoby średnio profesjonalne, to przecież nie wina moich klientów, że mnie podniosą się koszty. Zrobiłam tak, że dotychczasowe stawki brutto teraz stały się stawkami netto, co częściowo pozwoliło mi pokryć pewne koszty działalności, ale jednak jak policzy się mój czysty zysk wtedy i teraz, to ten aktualny jest odczuwalnie mniejszy. Niemniej nie ma tego złego – zazwyczaj te pieniądze wracają do mnie na koniec kwartału kiedy rozliczam się z urzędem skarbowym.  Kiedy warto założyć firmę? U mnie warunkiem niezbędnym do założenia firmy było posiadanie klienta który płaci terminowo i taką kwotę, która pozwala mi na uiszczenie wszystkich comiesięcznych opłat. Nie chciałam przeżywać stresu związanego z wyciąganiem własnych oszczędności aby pokryć koszty składek ZUS czy księgowości.  Odpowiadając na pytanie główne tego akapitu, to dobry moment na założenie firmy jest wtedy: kiedy nasze dochody się ustabilizują, mamy stałego, terminowo płacącego klienta, z którego dochód pozwala na pokrycie kosztów działalności analogicznie – kiedy mamy tylu klientów, że też nie musimy się martwić o pewny przypływ gotówki na początku miesiąca kiedy mamy podwykonawców i musimy się z nimi rozliczać kiedy inwestujemy w sprzęt, naprawdę fajnie jest płacić kwotę netto za różne rzeczy kiedy zależy nam na w pełni profesjonalnym wizerunku nas jako wolnych strzelców Przypominam, że w powyższym artykule i filmie opieram się wyłącznie na własnych doświadczeniach. Nie mówię o takiej opcji jak inkubatory przedsiębiorczości, bo nie brałam jej pod uwagę i nie interesowałam się tym tematem.    The post Poniedziałek freelancera – czy warto założyć działalność gospodarczą? appeared first on Life Manager-ka.

Imieniny Anny, lecę do Grecji i... wszystko i nic :D

ANIA MALUJE

Imieniny Anny, lecę do Grecji i... wszystko i nic :D

Piszę do was te słowa tuż po spakowaniu walizki. Poszło zadziwiająco łatwo, co albo oznacza, że jestem już mistrzem pakowania... albo raczej to, że zapomniałam o połowie rzeczy ;-). Gdy wy czytacie te słowa, powinnam być już po lądowaniu na Krecie ;-). Na czas nieobecności ustawiłam na automatyczną publikację jeszcze dwa inne teksty - jeden będzie książkowym konkursem, a drugi...sam się przekonacie ;-).26 lipca to imieniny Anny - czy może być lepszy termin na to... by tłuc się z walizami? :D Mam nadzieję, że wszystko poszło sprawnie, a strach ma tylko wielkie oczy. Niby znam już siebie i swoje oskrzela na tyle, że ogarniam swoje samopoczucie, ale trochę boję się nieznanego, czyli reakcji mojego układu oddechowego na ciśnienie w samolocie. gdy piszę te słowa, na myśl o locie wyglądam pewnie jak ten zając ;-)Albo królik, bo tak wielkouche stworzenie nazwali twórcy tej reklamy ;-).Jeśli chodzi o mój tydzień, to był raczej...organizacyjny. Np. trzeba było kupić kilka rzeczy potrzebnych na wyjazd, ogarnąć dokumenty, podomykać milion spraw, które były do domknięcia. Jeden dzień zmarnowałam na przedziwną operację taktyczną - zadzwoniła do mnie pani z sekretariatu uczelni, że dzwoniła do dziekanatu i szybciej przygotowali mój dyplom. Wsiadłam w pks, pojechałam na pierwsze piętro uczelni...tylko po to, by odebrać i podpisać odpis, oraz zanieść go na parter :D Ci z Was, którzy mieszkają w małych miejscowościach wiedzą pewnie co mam na myśli pisząc cały dzień - wakacje, rzadsze kursy pks i tak dalej. No ale cóż :D Jako pracoholik z przypadku (serio, nie wiem kiedy to się stało), całe dwa dni przekonywałam samą siebie, by na wakacje nie brać laptopa. Dla większej motywacji zdecydowałam się na hotel bez WiFi w standardzie. Być może podczas wakacji wrzucę jeszcze coś na instagram ;-)A jeśli już przy instagramie, to pierwszy raz bardzo podoba mi się zdjęcie na którym jestem :D Nie dotarłam na seeblogers. Praktycznie do samego końca chciałam ogarnąć transport, ale nie miałabym możliwości zdążyć potem na samolot i przepakować toreb. Dwa wyjazdy w tym samym tygodniu to jednak ciut za dużo. Bardzo żałuję, bo chciałam poznać kilka osób, ale wierzę, że będzie jeszcze niejedna okazja.Padło kilka pytań o moje sandały z instagrama (klik) a ja wybierając osoby do oznaczenia przy odpowiedzi, niechcący usunęłam pytania :(. Niestety nie pamiętam gdzie je kupiłam :(.W ramach decydowania się na nowe rzeczy, przedłużyłam sobie rzęsy metodą 1:1. Obiecuję, że jak odpadną - podzielę się wrażeniami :)Zdecydowałam się na subtelne rzęsy jedwabne, nie za długie, najbardziej naturalne jakie tylko były. na razie jestem zadowolona ;-).Bardzo spodobała mi się też reklama społeczna :Nie oglądajcie, jeśli łatwo się wzruszacie!A na rozluźnienie :Dna blogu w tym tygodniu:JAK CZĘŚCIEJ CZUĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM SUKCESU? PROSTA METODA7 RZECZY, KTÓRE WARTO ZROBIĆ LATEM...Linki tygodnia :Jak możesz pomóc zwierzętom? Bardzo ciekawy tekst (klik)Niezwykle pomysłowe akcesoria plażowe (klik), dostępne na Westwing ;-).Wstrząsający tekst o obozie koncentracyjnym dla dzieci...w Polsce, w XXI wieku (klik)Spora promocja na moje ulubione lody na patyku (klik) - polecam wszystkie smaki poza pierwszym.-70% w Answear.com (klik) i -70% w Zalando (klik)Przepis na przepyszną pastę z kalafiora *.* (klik)Bardzo ciekawy blog czytelniczki - polecam wszystkim osobom z Hashimoto i chorobami tarczycy, przeglądałam kilka godzin (!) (klik)A na koniec o tym, jak Iza, która wcześniej chodziła do szkoły w USA, sama przygotowała się do polskiej matury w kilka miesięcy...i pięknie zdała (klik)Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich ;) Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na "głównej") - jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin :) A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem :) Komentując oświadczasz, że znasz regulamin

Przegląd tygodnia #4/07

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/07

Marta pisze

Dzień dobry, poproszę reset

Ostatnio podeszłam do lustra i wreszcie spojrzałam sobie prosto w oczy. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam głośno: – Kochana, ty to jednak chyba trochę przesadzasz z tą pracą, wiesz? – Wiem – odpowiedziało moje odbicie, robiąc strasznie winną minę – wiem, ale chcę robić tyle rzeczy, że nie mogę inaczej! I widzicie, to był właśnie moment, w którym coś ważnego zrozumiałam – w trybie natychmiastowym muszę udać się na wakacje, bo gadanie do własnego odbicia w lustrze nigdy dobrze o człowieku nie świadczy. Dlatego właśnie siedzę teraz w kapeluszu w pociągu intercity, jadąc na pierwsze moje wakacje od czasów drugiej liceum. DRUGIEJ LICEUM. Wiecie, ile mam lat, prawda? DWADZIEŚCIA JEDEN. A to oznacza, że od czasów mojego ostatniego obozu sportowego nad morzem nie byłam na żadnych prawdziwych wakacjach. Żadnych. Zero gór, zero morza, zero łąk, zero jezior. W wakacje po maturze – praca w redakcji. W wakacje po pierwszym roku – praca w redakcji. W wakacje po drugim roku – rozkręcanie i praca w Brandburgerze. W wakacje po trzecim roku (czyli właśnie te teraz) – praca i blogi. I teraz, pierwszy raz, jadę na prawdziwy urlop i to w dodatku nad nasze polskie morze. Jestem podekscytowana jak nastolatka na koncercie Violetty – to dla mnie coś nowego. Naprawdę. Wierzę, że sobie odpocznę, posiedzę z blogowymi znajomymi (przy okazji wpadam też na See Bloggers) i zresetuję mózg. Bo tego mi trzeba – wyjechać gdzieś, gdzie nie muszę sprzątać, gdzie ktoś mi robi śniadanie i gdzie maile dochodzą z opóźnieniem albo nie dochodzą w ogóle, bo wyłączę sobie internet na jakiś czas. Albo po prostu będę zbyt zajęta odpoczywaniem, żeby się gdziekolwiek zalogować. To tak cudowna wizja, że ciągle chodzę z przylepionym uśmiechem na twarzy, bo radość się ze mnie wylewa uszami. Czuję się jak dzieciak, który pierwszy raz wyjeżdża poza swoje miasto. Czekam na przygodę, piasek, mewy i ten ukochany zapach morza, który ostatni raz wdychałam na morderczych rozbieganiach na sportowym obozie. Wzięłam też strój do ćwiczeń, chciałabym jutro rano zrobić sobie trening na plaży! Cieszę się – po prostu. I chyba tym cieszeniem się chciałam się podzielić, więc możecie cieszyć się ze mną. ROZUMIECIE, LUDZIE? JADĘ NA WAKACJE! <3 Miłego dnia!

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 24 – torcik naleśnikowy + co dalej z programem?

Dzisiejsza ZdrowoMania chyba będzie jednocześnie „przepisowym piątkiem”, bo w tym tygodniu nie dałam rady przygotować nic innego. Chyba, że jeszcze jutro mi się uda? Okaże się. Póki co jednak zapraszam Was na film z przepisem na prosty i pyszny torcik naleśnikowy: Mam jeszcze kilka komentarzy do przepisu i parę ogłoszeń parafialnych… Zacznijmy od proporcji.  Przepis na naleśniki: 1 niewielka chochelka/ok. 0,5 szklanki mąki owsianej 1 niewielka chochelka/ok. 0,5 szklanki mąki orkiszowej łyżka śmietany 2 jajka szczypta soli łyżka cukru/ksylitolu ok. 0,5 szklanki wody – dodać więcej, jeśli ciasto będzie zbyt gęste Naleśniki możecie oczywiście przygotować też z dowolnego, lubianego przez siebie przepisu. Ja bardzo polecam ten – jest pyszny, prosty i ekspresowy.  Pozostałe dodatki to już kwestia Waszych upodobań, ale my bardzo polecamy takie: kilka łyżek domowej bitej śmietany dowolny lekko posłodzony serek, np. mascarpone, ricotta lub homogenizowany (również kilka łyżek) dżem o lekko kwaśnym smaku (np. czarna porzeczka) zmielone orzechy włoskie owoce sezonowe My w filmie użyłyśmy takiego gotowego serka, który był miksem ricotty i mascarpone, ale osobiście polecam, aby taką mieszankę serów przygotować samodzielnie. Wystarczy mascarpone wymieszać z łyżeczką cukru lub jeszcze lepiej ksylitolu z dodatkiem wanilii, albo samego + dodać trochę ekstraktu waniliowego. Można też użyć jakiegoś innego serka… Nie jest to coś, co jadamy codziennie, więc można pozwolić sobie nawet na coś kalorycznego i słodzonego. To w końcu ma być tort :). Świetny kiedy zapomniało się o czyimś święcie lub nie ma się czasu (lub umiejętności) aby zrobić coś bardziej skomplikowanego :D. To też dobry pomysł na śniadanie dla jubilata lub solenizanta.  To jest naprawdę przepyszne! Teraz ogłoszenia parafialne… Po pierwsze – zaraz na liczniku wybije 1000 subskrypcji, dlatego przygotowuję dla Was kolejny odcinek specjalny z bloopersami. Będzie w kolejną środę, zamiast zwykłego odcinka. Początkowo planowałam nagrać kulisy powstawania ZdrowoManii, tak z mojej perspektywy, w formie vloga, ale ta propozycja jakoś nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem, więc odpuściłam :).  Po drugie – dziękuję Wam za ten prawie 1000 subskrypcji, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Bardzo dziękuję też każdemu, kto przyczynił się do tej liczby polecając ZdrowoManię innym. Jednocześnie pozwalam sobie po raz kolejny poprosić Was o wsparcie – jeśli lubicie ZdrowoManię i uważacie ją za wartościową, puszczajcie ją dalej w świat, polecajcie znajomym, udostępniajcie itp. Oczywiście nienachalnie, tylko kiedy uznacie jakiś odcinek za interesujący. Nigdy nie wiadomo na jaki grunt trafi Wasze polecenie, zresztą ziarnko do ziarnka i… Zbierze się kolejny tysiąc!  Ale żeby nie było tak super hiper pozytywnie… Niedługo minie rok od kiedy produkuję ZdrowoManię, to ważna część mojego życia, ale ostatnio też źródło przykrości, a nie tylko satysfakcji. Jestem tylko człowiekiem i zwyczajnie opada mi entuzjazm kiedy patrzę jak liczby, które miały być miarą mojego sukcesu, maleją zamiast rosnąć. Ciągle ktoś mi radzi – zrób coś kontrowersyjnego, zrób materiał o dopalaczach, o oszukanych kurczakach w marketach itp. Ale to wbrew mojej wizji, chciałam aby program inspirował, a nie wybijał się na aferach. Zaczęłam natomiast tworzyć materiały dodatkowe – instruktaże, filmy z ćwiczeniami, rozszerzone wywiady… I nic. Koszty rosną, oglądalność maleje. Jak to było z tym schodzeniem ze sceny niepokonanym? No właśnie ;). Najbliższe 2 miesiące rozstrzygną wszystko i wiele zależy od Waszego wsparcia, za które z góry dziękuję (bo wiem, że ZM-ka ma swoich fanów <3). A przy okazji – kiedy piszę te słowa jest mi strasznie przykro, bo przed chwilą musiałam usunąć pierwszy w życiu komentarz… Podkreślałam już nie raz, że nie zgodzę się na obrażanie lub nie merytoryczną krytykę moich programowych gości, szczególnie jeśli dla tych osób jest to pierwszy raz przed kamerą, a komentarz będzie z rodzaju tych chamskich lub nietaktownych i co najgorsze – podcinających skrzydła. Sama na początku byłam beznadziejna, doskonale wiem jak bardzo stresuje kamera i gdybym ja pod pierwszymi swoimi filmami czytała, że się nie nadaję do występowania przed kamerą itd. nigdy nie doszłabym do punktu w którym jestem. Proszę, ugryźcie się czasami w palce, a jak już chcecie skrytykować to postarajcie się aby to było taktowne i merytoryczne, albo wyślijcie mi PW, albo pojedźcie po mnie, ale nie podcinajcie skrzydeł moim gościom :(, pierwsze występy przed kamerą są naprawdę CHOLERNIE trudne i takie osoby potrzebują wsparcia i co więcej – zasługują na nie, chociażby dlatego, że się odważyły i wyszły poza swoją strefę komfortu. Czy proszę o wiele? Z przykrością będę takie komentarze usuwać.  Jeszcze raz dziękuję Wam za wszystko i w celu uczczenia tego tysiąca… Częstujcie się pysznym torcikiem :)! The post ZdrowoMania odc. 24 – torcik naleśnikowy + co dalej z programem? appeared first on Life Manager-ka.

Jak częściej czuć się człowiekiem sukcesu? Prosta metoda

ANIA MALUJE

Jak częściej czuć się człowiekiem sukcesu? Prosta metoda