Journalistka

Koreańska prezenterka nafaszerowana Xanaxem oraz kliknij enter, by wysłać rakietę

Jest tak: najpierw Korea Północna pokazuje w swoim najlepszym propagandowym nośniku, że wygrywają absolutnie wszystkie mecze na mundialu, lud wierzy, że jest nr 1 na świecie w piłce nożnej (to jest dopiero życie odklejone), koreańska prezenterka wygląda jak nafaszerowana Xanaxem, a teraz ktoś sobie klika w enter na Macu Air (tak to sobie wyobrażam przynajmniej) […]

PIĘĆ NAWYKÓW, KTÓRE ZMIENIŁY MOJE ŻYCIE

Fragrance of beauty

PIĘĆ NAWYKÓW, KTÓRE ZMIENIŁY MOJE ŻYCIE

100 HAPPY DAYS

Fragrance of beauty

100 HAPPY DAYS

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – organizacja czasu pracy

Gdyby ktoś zapytał mnie co najbardziej zaskoczyło mnie we freelancingu, od razu odpowiedziałabym – trudność w organizacji czasu pracy. To klasyczny dylemat z cyklu „jak jednocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko”. Przyznam, że jest to dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem, bo wcześniej przez 2 lata pracowałam w domu (mój pracodawca dawał taką możliwość) i ku zaskoczeniu wielu osób nie miałam nawet najmniejszego problemu z organizacją swojego czasu pracy. Dla mnie było jasne – pracuję w tych godzinach co biuro agencji. I w tych godzinach nie istniało dla mnie nic innego – nie robiłam sobie obiadu, nie chodziłam na zakupy, nie czytałam książki, nie załatwiałam prywatnych spraw. Zazwyczaj pracowałam trochę dłużej niż 8h dziennie, ale nie przeszkadzało mi to, bo pracując w domu przynajmniej nie marnowałam czasu na dojazdy. „Świętość” tych godzin pracy działała w dwie strony – rzadko pozwalałam pracy zajmować swój prywatny czas. Były sytuacje, kiedy nie dało się tego uniknąć, ale pilnowałam aby nie zdarzały się zbyt często. Taki układ był ok, bo wszystko miało swój czas i to świetnie funkcjonowało. Ale freelance kusił mnie też z tego powodu, że dawał dużą wolność. To naprawdę fajne, kiedy w ciągu dnia można na przykład skorzystać z luźniejszych ulic, braku kolejek w urzędach czy ładnej pogody. Zawsze można odrobić zaległości później w godzinach popołudniowych lub wieczornych. Szybko jednak okazało się, że to nie takie proste i że w zasadzie mam do wyboru dwie opcje. 1. Praca w określonych godzinach Najlepiej takich standardowych, w jakich pracują klienci, bo to oni zazwyczaj wyznaczają jakiś rytm swoimi telefonami i mailami. Jakie są plusy i minusy takiego rozwiązania? + praca nie miesza nam się z życiem prywatnym, po godzinach możemy przełączyć się na tryb „relaks”, nie sprawdzać służbowej skrzynki itp. - pracując w takim trybie odbieramy sobie możliwości, jakie daje nam freelance, przywiązujemy się do biurka dokładnie tak, jak czyni to z nami nasz szef podczas pracy na etacie 2. Brak określonych godzin pracy W praktyce to praca 24h na dobę, z przerwami na sen i na to co tam chcemy sobie o dowolnej porze dnia lub nocy zrobić + duża elastyczność w planowaniu swojego dnia, możliwość ugotowania sobie zdrowego obiadu, skorzystania z ładnej pogody kiedy na popołudnie zapowiadane są burze itp. + możliwość słuchania swojego organizmu – jeśli mamy ochotę pospać dłużej, robimy to, jeśli rano wyjątkowo nie mamy weny do pracy, możemy nadrobić to po południu, itd. - tak naprawdę przez całą dobę jest się w pracy, bo nawet jeśli czegoś się w danej chwili nie robi, to w głowie cały czas siedzi myśl, że i tak trzeba dzisiaj do tego usiąść Co wybrałam? Napisałam wyżej o paru oczywistych sprawach, to teraz napiszę co sprawdza się u mnie… Otóż ja ostatecznie zdecydowałam się na ten drugi tryb pracy. Z kilku powodów… Po pierwsze na etacie brakowało mi tej elastyczności i możliwości korzystania z życia w godzinach pracy. Po drugie muszę jakoś godzić pracę z pasją jaką jest prowadzenie bloga. Nie da się ukryć, że na blogowanie składa się mnóstwo różnych czynności, które często trudno jest wsadzić w konkretne ramy czasowe. W moim przypadku po prostu się nie da. Dlatego cenię sobie elastyczne godziny pracy, bo dzięki nim mogę godzić różne zajęcia + zdrowy styl życia, który też bywa trochę wymagający ;). Jako minus takiej organizacji podałam fakt, że praktycznie cały czas jest się myślami w pracy. Ale temu też można zaradzić – czasami warto popracować w wyznaczonych godzinach, aby skończyć np. o 15tej czy 17tej i później mieć już święty spokój. Wszystko zależy od aktualnych zleceń – ich specyfiki i czasu, który trzeba im poświęcić… Ja w tej chwili prowadzę jeden dość duży projekt i z jego powodu ostatnio sporo mam takich dni pracy „od do”. Jako że i tak w godzinach pracy klienta bardzo często muszę siadać do komputera aby odpisać na pilnego maila, wolę wszystkie swoje aktywności zawodowe planować na ten czas, aby chociaż popołudnie mieć wolne. Ale jeśli chcę wyjść lub odpocząć w ciągu dnia – mogę to zrobić, z tym że muszę się liczyć z tym, że jeden telefon lub e-mail szybko przyciągnie mnie z powrotem do komputera Z perspektywy czasu jednak oceniam taki tryb pracy jako najlepszy i trudno mi sobie wyobrazić powrót do siedzenia za biurkiem non stop przez min. 8h.  P.s. O czym za tydzień – miejsce pracy czy urlop freelancera? The post Poniedziałki freelancera – organizacja czasu pracy appeared first on Life Manager-ka.

TENERYFA- SZCZERA OPINIA

STYLLOVE

TENERYFA- SZCZERA OPINIA

Komu przeszkadzają „Najpiękniejsze 13-latki”

Segritta

Komu przeszkadzają „Najpiękniejsze 13-latki”

10 TYPÓW OJCÓW NA PLACU ZABAW

Szafeczka blog

10 TYPÓW OJCÓW NA PLACU ZABAW

Były już mamusie na placu zabaw (TU) no to teraz przyszedł czas na tatusiów :) A co! Ich też można ładnie pogrupować ;) 1. Wiecznie w potrzebie Non-stop dzwoni do żony czy dziecko może coś zrobić… To czy możesz zdjąć buciki przed wejściem do piaskownicy jest poważną decyzją i trzeba ją podjąć całą rodziną! ;) 2. Tatuś podrywacz Tak naprawdę przyszedł pooglądać inne mamusie i młode nianie :) 3. Luzak Ten tatuś musi koniecznie mieć ze sobą piwko! Czasem zabiera ze sobą kolegę, bo samemu z dzieckiem to nudno… 4. Samotnik Przychodzi na plac zabaw i udaje, że go nie ma. Tak naprawdę ucieka przed żoną (mamą) :) 5 Idealny tatuś Idzie z Tobą na plac zabaw, aby mama mogła sobie odpocząć po całym dniu zajmowania się Tobą. 6. Ekspres Często chodzi z Tobą na plac zabaw… tyle, że na 5-10 minut. 7. Odkrywca! Szuka jedynego placu zabaw w mieście, na którym nikogo nie ma! Cały plac zabaw jest tyko do Waszej dyspozycji! …a może on nie lubi obcych ludzi? 8. Pracuś Przynosi na plac zabaw laptopa lub inne narzędzie pracy. Proszę jaki zaradny! Nie dość, że pracuje to jeszcze jest z dzieckiem na placu zabaw! 9. Spoko tata! Ten tatuś pozwala na wszytko czego mama zabrania! Tylko czekasz aż będzie miał wolne i wreszcie wyjdzie z Tobą się pobawić! 10. Niby tatuś Ten tatuś jeszcze nigdy nie postawił nogi na placu zabaw… Czy widzisz tu tatusia swojego dziecka? :) Masz może inne typy i dodałabyś jakiś punkt? The post 10 TYPÓW OJCÓW NA PLACU ZABAW appeared first on szafeczka.com.

Segritta

Szeptarka

To historia, w którą aż trudno uwierzyć. Brzmi jak streszczenie filmu, jak scenariusz jakiegoś amerykańskiego thrillera, który jest zbyt pokręcony, by się komuś w prawdziwym życiu zdarzył. A jednak. To wszystko przydarzyło się nie „jakiejś pannie z Superekspresu”, tylko mojej koleżance, blogerce, którą znam od lat. Nie ma tam ściemy, choć zwroty akcji naprawdę zasługują na utrwalenie tego w jakiejś książkowej lub filmowej formie. I wiecie, co jest najbardziej przerażające? Że to nie było jednostkowe. Zdarzyło się więcej niż raz. I jeszcze się może zdarzyć. Poznajcie Natalię (imię oczywiście zostało zmyślone. Nie, nie chodzi o Natalię Tur ani o Natalię Hatalską ;)). Natalia jest przefajną kobietą z mózgiem. Nie jest to typ naiwnej dziewczynki, którą można wkręcić w byle trolling. Natalia prowadzi bloga, ma różne zmartwienia, jak każdy z nas i w pewnym momencie swojego życia choruje na depresję. I wtedy poznaje Jana, który zaczepia ją w internecie. Dogadują się błyskawicznie, rozmawiają całe noce w Internecie, potem telefonicznie – choć szeptem, bo on ma raka/nie chce obudzić domowników: niepotrzebne skreślić (aż dziw, jak łatwo można się wywinąć z tym szeptaniem). Związują się ze sobą emocjonalnie. To trwa miesiącami, gdy poznają się nawzajem i opowiadają sobie najbardziej przykre, traumatyczne i ważne momenty ze swojego życia. I nagle coś się zmienia. Jan, który właśnie rozkochał w sobie Natalię (o ile można się w kimś zakochać, nigdy nie widząc go na oczy. Jest to raczej rodzaj bliskości, ale na tyle silnej, że Natalii naprawdę zależy na Janie), postanawia zafundować jej huśtawkę emocjonalną, okazując chorą zazdrość, wyzywając ją od kurew, grożąc jej – i po chwili przepraszając i wyznając miłość. Ale to nie koniec. Takie emocjonalne niszczenie Natalii trwa, póki ona nie postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o Janie. I dowiaduje się, że on nie istnieje. Że zamiast niego, jest kobieta. Joanna. To ona stoi za postacią Jana, za wszystkimi zmyślonymi faktami z jego życia, za jego siostrą, koleżanką, byłą żoną. Całą historię poznacie, czytając ten artykuł w NaTemat (klik). Ale to nie wszystko. Okazuje się, że Natalia nie jest jedyną ofiarą Szeptarki. Po publikacji tekstu, ujawniła się inna blogerka, którą spotkała bardzo podobna historia (klik). I teraz spróbuj wejść w głowę Joanny. Spróbuj sobie wyobrazić, jak cholernie trudne jest wymyślić sobie mężczyznę wraz z całym jego życiem, znaleźć ofiary i tak długo, wytrwale dążyć do zniszczenia ich psychicznie. Jaką trzeba mieć ku temu motywację. Joanna wciąż gdzieś tam jest i cholera wie, z kim rozmawia. Dałabyś się nabrać?

Segritta

Niezadowolone internety o smutnym autobusie.

Jeśli nie żyjesz jeno na Fejsbuku, tylko czasem, tak dla zdrowia, pobiegasz na przykład po górach Skyrim, to nie wiesz, czym żyją internety od kilku dni. Żyją autobusem. Smutnym autobusem. Nie będę Wam tłumaczyć, co macie myśleć – a przynajmniej jeszcze nie będę tego tłumaczyć. Pozwolę Wam samodzielnie obrać swoje stanowisko w tej sprawie. Gotowi? Tak to było: 1. W ramach kampanii społecznej powstał taki film: 2. Społeczeństwo się zbulwersowało, bo się zakochało w autobusie a tu zła kobieta autobus zabiła. 3. Sumienie polskiego Internetu w postaci Michała Góreckiego wypowiedziało swoją opinię (klik). 4. Powstał film o smutnym samolocie. 5. Segritta pomalowała sobie paznokcie na trzy kolory: pistacjowy, malinowy i waniliowy. 6. Serio nie macie się nad kim litować, tylko na rysunkowymi starymi autobusami z kampanii społecznych? 7. O, tu macie schronisko dla psów, które wymaga pomocy. 8. Zgadzam się z Góreckim. Film mi się podoba. Zero litości dla niesprawnych maszyn. 9. Czy wiecie, że konie nie mają obojczyków? 10. A tak serio: Kocham internety za ich pomysłowość, szybkość reakcji, różnorodność i poczucie humoru. Ale czasem, mam wrażenie, ludzie albo nie myślą i po prostu idą za głosem tłumu – albo myślą za dużo i spędzają stanowczo za dużo czasu nad czymś zupełnie nieistotnym. Ja tam żałuję, że zamiast zwiększać społeczną świadomość na temat autobusów, MSW nie zajęło się zwiększeniem świadomości społecznej na temat pseudohodowli lub przemocy domowej. I byłabym szczęśliwa, gdyby wyprodukowany w ten sposób filmik był równie „nieudany” co „Smutny autobus”, bo przynajmniej dużo osób by się o problemie dowiedziało. Bo wydaje mi się, że mniej istot cierpi z powodu starych autobusów niż tych dwóch wspomnianych przeze mnie zjawisk. Ale co ja tam wiem. Szybko szybko, Ty też wyraź swoją opinię na temat Smutnego autobusu!

Seks z innej strony

Facetem jestem i o siebie dbam

Seks z innej strony

Segritta

Jak sprawić, żeby cię lubiano – 7 prostych kroków

Nigdy nie byłam ani w klasowych elitach – ani wśród tych nielubianych w szkole dzieci. Przeważnie albo dryfowałam gdzieś po środku albo w ogóle rzadko w szkole bywałam, bo cholernie szkoły nie lubiłam. Ale pamiętam, że – zwłaszcza właśnie w szkole – to, że ktoś cię nie lubił, mogło być prawdziwą zmorą dla człowieka i bardzo dużo czasu zajęło mi nauczenie się, że nie każdy mnie lubić musi i nie ma nic złego w tym, że kogoś najzwyczajniej w świecie irytuję, śmieszę lub nudzę. Do dziś się tego uczę. Na szczęście z wiekiem nauczyłam się kilku zasad, które wtedy ułatwiłyby mi nieco współżycie w społeczności uczniowskiej. Dlatego dziś podzielę się z Wami tymi zasadami. Może się przydadzą. 1. Zadawaj pytania. Ludzie wprost uwielbiają opowiadać o sobie, ale niektórzy tylko wtedy, gdy uwierzą w szczerość czyjegoś zainteresowania. Bądź ciekaw innych osób, interesuj się ich doświadczeniami, preferencjami, gustem, marzeniami i planami. Pytaj o pracę, miłość i zdanie na różne tamaty. Najwyżej odmówią odpowiedzi. 2. Słuchaj. Jeśli masz problem ze słuchaniem, zrób sobie takie ćwiczenie, które ściągnęłam od jednej z postaci George’a R. R. Martina (nie będę zdradzać, o kogo chodzi, żeby Wam nie zespojlować serialu, bo pewnie książek nie czytacie, tylko oglądacie Grę o Tron): codziennie wieczorem zapisuj sobie jedną rzecz, której dowiedziałeś się tego dnia o dowolnej osobie z Twojego otoczenia. Trochę szkolna taka praca domowa, ale gwarantuję, że wyczuli Wam ucho. 3. Nie staraj się. Jeśli chcesz, żeby Cię lubili, to nie będą Cię lubili. Łatwo powiedzieć, co? :) W „nie staraj się” nie chodzi o to, żeby mieć generalnie w dupie innych, ale raczej to, żeby nie robić niczego na siłę i nie oszukiwać nikogo. Jeśli wszyscy lubią lady Gagę a Ty wolisz Krzysztofa Krawczyka, to naprawdę nie ma sensu, żebyś się teraz na siłę uczył piosenek Gagi i ściemniał, że jesteś jej fanem. Nie polubią Cię za to. To nie tak działa. Nie pomoże Ci też zgadzanie się ze wszystkim, co powie osoba, na której sympatii Ci zależy. Ani wychodzenie przed szereg z pomocą, gdy ta pomoc nie jest wcale potrzebna. Nie napraszaj się, nie bądź niczyim cieniem, nie trać własnych poglądów. Po prostu nie staraj się za mocno, bo wyjdziesz na idiotę. 4. Uśmiechaj się. Nawet jeśli wyglądasz wtedy głupio lub jeśli Twój śmiech brzmi jak gdakanie kury. Uśmiech i śmiech są wprost fenomenalnie dobrze odbierane przez otoczenie. Od razu jakoś trochę bardziej lubisz tę osobę która często się śmieje. Nad jej głową pojawiają się od razu takie latające, niebieskie plusiki jak w Simsach. :) 5. Nie mów negatywnie o ludziach. Ja wiem, że czasem to korci – zwłaszcza mówienie źle o czyimś wrogu. Zależy Ci na przykład na sympatii Zośki. A Zośka nienawidzi Kaśki. Teoretycznie najlepiej wtedy wziąć Zośkę na bok i ponadawać jej, jaka to Kaśka jest głupia, brzydka, gruba i spod pach jej śmierdzi. Ale uwierz mi, to tylko pozornie najlepsze rozwiązanie. W rzeczywistości informujesz wtedy tylko Zośkę, że obgadujesz ludzi za plecami i łatwo Ci przychodzi wystawianie negatywnych ocen innym ludziom. A więc nigdy nie wiadomo, kiedy tak samo Zośki Kaśce nie objedziesz. Poza tym Kaśka z Zośką się pewnie przyjaźnią i za chwilę znowu będą psiapsiółami. Miej swoje zdanie, ale negatywnie o ludziach mów tylko albo najbliższym przyjaciołom, do których masz zaufanie – albo samym tym ludziom, prosto w oczy i bez świadków, jeśli masz na to odwagę. 6. Nie bój się samego siebie ośmieszyć. Ludzie Cię pokochają, jeśli będziesz miał do siebie dystans i zaakceptujesz swoje błędy. Tak, wywaliłeś się. Tak, odpowiedziałeś kretyńsko na zadane Ci pytanie. Tak, spociłeś się ze stresu jak świnia na apelu szkolnym. To się zdarza, to jest zabawne, można to ograć tak, że ludzie będą pękali ze śmiechu, gdy im o tym opowiesz. Ale fajniej, gdy pękają ze śmiechu razem z Tobą – a nie wytykając Cię palcami. Po prostu się nie bój zrobić z samego siebie obiektu śmiechu. Sam będziesz zaskoczony, jakie to proste i skuteczne. 7. Bycie atrakcyjnym i pożądanym nie sprawi, że będą Cię lubili. Ba, mogą Cię za to wręcz znienawidzić – zwłaszcza przedstawiciele tej samej płci. I odwrotnie: bycie lubianym nie sprawi, że będziesz atrakcyjny i pożądany. Ale w ogóle się tym nie przejmuj, bo najfajniejsze związki długoterminowe bazują nie na pożądaniu ale właśnie na lubieniu siebie nawzajem. To taka podstawa. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę do tego wszystkiego trzeba dojść samemu, ale za każdym razem, gdy spotykam jakiegoś smutnego nastolatka, który nie umie się odnaleźć wśród rówieśników, mam mu ochotę te 7 rad sprzedać. Bo to takie proste jest. O wiele prostsze niż lekcja, której uczyłam się dużo dłużej i wciąż ją sobie powtarzam: nie każdy musi Cię lubić. Ba, nie każdy powinien. ;)

Kuźnia charakterów vol.2 (samoświadomość i samoakceptacja)

Facetem jestem i o siebie dbam

Kuźnia charakterów vol.2 (samoświadomość i samoakceptacja)

Passion 4 Fashion

Fashion Icons....

Dzisiaj kilka słów o trzech bardzo ważnych postaciach w świecie mody ;-) ...Ludziach, którzy zrewolucjonizowali rynek i wprowadzili na salony odmienne spojrzenie na damską modę. O kim mowa? Paul Poiret, Coco Chanel oraz Elsa Schiaparelli.Paul Poiret(1879) był pierwszym kreatorem mody, który w swoich dziełach dotrzymywał kroku dynamizmowi zmian dokonywanych w tamtym okresie. Uprościł sylwetkę ,wykorzystał  potencjał koloru i dekoracji dla  osiągnięcia lepszego efektu  bez złożonej konstrukcji stroju. Zaprojektował suknię odcinaną pod biustem z mocnym zwężeniem w talii, która stałą się jedną z najbardziej pożądanych przez ówczesne damy. Odsunął gorset z kobiecej garderoby i przeniósł punkt ciężkości z talii na ramiona i co najważniejsze! jako pierwszy wprowadził kobiece spodnie. Na początku swojej kariery Poiret nawiązywał do stylów dyrektoriatu i cesarstwa z przełomu  XVlll i XlX wieku, później inspiracją dl aniego stały się stroje starożytnych Greków- miękko drapowane, kolumnowe suknie i futerały z podwyższoną talią noszone z żakietami. Był twórcą stylu opartego na wzorach wschodnich: luźne, z zakładanymi połami płaszcze w stylu kimona, zdobione chińskimi lub japońskimi motywami oraz prześwitujące tuniki z dolnym brzegiem usztywnionym drutem, obramowane futrem bądź złotymi frędzlami. Miał bardzo wysokie ego, sam zdefiniował siebie jako króla mody ....'Pozwoliłem kobietom odetchnąć, zdejmując z nich gorsety..."  Zaoferował odmienną wizję strojów, wyznawał zasadę iż kobieta powinna ubierać się w to, w czym dobrze się czuje nawet jeżeli nie jest to do końca zgodne z aktualnymi trendami.Gabrielle Bonheur ChanelBardziej znana pod pseudonimem 'Coco'Chanel- francuska projektantka, która kontunuując dzieło Poireta podarowała kobietom swobodę i klasyczną elegancję a także spopularyzowała sportowe stroje jako nowy standard w modzie na co dzień.Uznawana po dzień dzisiejszy za najbardziej wpływowego projektanta mody XX wieku. była zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym wielką propagatorką modernizmu w ubiorze. Wyznacznikiem jej stylu były jej osobiste upodobania. Kochała się w wygodzie, strojach z 'lejącego' się dżerseju, zestawów składających się z różnych części, łatwych do mieszania a także wprowadziła modę męską do kobiecej szafy. Często latem nosiła spodnie,łączyła biżuterię sztuczną z prawdziwą i sprawiła iż czerń przestała się kojarzyć z żałobą a stałą się bezpiecznym kolorem elegancji. Tweedowe kostiumy i dwukolorowe buty to znak rozpoznawczy domu mody Chanel. Surową skromność swego stroju umiejętnie przełamywała sznurami pereł, efektownymi klipsami oraz kapeluszami(kanotier) i szerokimi bransoletami. To jej zawdzięczamy  wciąż aktualny trend cieszący się powodzeniem w kurortach letnich- marynistyczny top w paski , duże okulary przeciwsłoneczne i słomkowy kapelusz. Kultowa mała czarna właśnie dzięki niej kojarzy nam się z pewnością siebie i kreatywnością, jest jak płótno dla malarza i bazą w szafie każdej z nas.  Zaraziła mnie miłością do mariażu bieli z czernią, sama mówiła o nim 'They are perfect combination. If a woman goes to a party wearing black and white she will be leading'. Kultowa kamelia kojarzy nam się tylko z jednym- Chanel! Często dołączała ją do swoich żakietów w postaci broszki . Cudna roślina stała się symbolem 'La Maison' i była pierwszym kwiatem oferowanym Coco przez Boya. W 1955 roku zaprojektowała synonim klasy elegancji- słynna 2.55 (powstała w lutym '55 roku.-stąd nazwa modelu). Chanel 'Uwolniła' kobietom ręce wprowadzając pasek do torby złożony z dwóch łańcuszków przeplecionych skórą.Dzisiaj wersja flap bag i 2.55 należą do najbardziej pożądanych torebek świata.W lutym 2005 wyszła linia „Reissue 2.55” mająca upamiętnić 50 rocznicę premiery2.55, torebki z tej linii są dokładna kopią oryginału.Proces twórczy  jest sztuką wychodzenia poza konwenanse a Coco udało się zrewolucjonizować wizerunek kobiety  i stworzyć ponadczasową modę, której pojęcie 'trendy' nie obowiązuje.Elsa Schiaparelli(1890-1973) Obok Chanel uważana za jedną z naczelnych projektantek, stylistek świata mody.Włoszka o niebywałym temperamencie w 1928 roku otworzyła swój pierwszy dom mody w Paryżu. Jej specjalnością były zabawne, lecz praktyczn efasony oraz cieszące się olbrzymim powodzeniem ubiory sportowe, noszone wówczas chętnie przez gwiazdy Hollywood. Zasłynęła jednak ze stylowych, szytych na miarę kostiumów, zdobionych często haftem i paciorkami, zawsze z odrobiną fantazji i dowcipu- guzikami i klamrami o niebywałych kształtach.Nigdy nie bała się eksperymentów, współpraca z Salvadorem Dalim i Jeanem Cocteau ugruntowała jej pozycję projektantki, która przekształciła się w dziedzinę sztuki. Więcej inf.http://www.passion4fashion.com.pl/2012/12/schiaparelli.htmlCelem projektantki była zmiana postrzegania samego terminu 'moda'funkcjonującego  jako  prerogatywa klasy wyższej.

10 typów matek na placu zabaw

Szafeczka blog

10 typów matek na placu zabaw

Plac zabaw to magiczne miejsce. Dzieci tracą tu rozum, a matki pokazują swoje prawdziwe oblicze. Domyślam się, że każdemu z nas zdarza się tam przyglądać innym rodzicom. Troszkę z ciekawości, a po części z nudów. Obserwując matki bawiących się na placu zabaw dzieci, można dostrzec pewne typy zachowań ;) Ja postanowiłam podzielić się z Wami moimi obserwacjami, opisując przykładowe „gatunki” :) Opisuję to tak jak tłumacząc dziecku,  bo to w końcu ich dotyczy najbardziej ;) 1) Prześladująca! Chodzi za Tobą krok w krok! Wykrywa wszelkie zagrożenia lepiej niż systemy wojskowe :) 2) Sokole oko! Jesteś na drugim końcu placu zabaw, ale ona i tak zobaczy wszystko. Nawet nie próbuj dłubać w nosie ;) Nic nie umknie jej uwadze! 3) Matka policjant! Przez cały pobyt mówi co i kto ma z kim robić! Do tego stoi na straży prawa. UWAGA! Nie wolno zabierać ani pożyczać zabawek od jej dziecka! Grozi kalectwem ;) 4) Mnie tu nie ma… W sumie nieważne czy jest czy jej nie ma… Pojawiają się nagle, gdy musisz już iść na kolację. Przez cały pobyt widzisz tylko czubek głowy zza książki czy gazety. 5) Plotkara! Ona tak naprawdę przychodzi tutaj poplotkować :) 6) Chodzący sanepid Czasami nawet ma w ręku mokrą chusteczkę, aby w każdej chwili móc wytrzeć rączkę, jak przypadkiem się ubrudzi. Każde potknięcie skutkuje wszczęciem akcji ratunkowej! ;) 7) Eko-mama Eko-chrupeczki, eko-cukiereczki, eko-wszystko w jej torebce :) aaa no i eko-tematy rzecz jasna! 8) Mama ziomalka Taka mama to się pohuśta z dzieckiem i jak się zmieści to zjedzie na zjeżdżalni :) Można z nią robić wszystko i jest raczej wyluzowana. 9) Elegancja Francja No ta mama się nie pohuśta… pognie się sukienka, pobrudzą rękawki albo złamie się paznokieć ;) Taka mama musi przede wszystkim wyglądać! 10) Muszę się wygadać… Mój mąż mówi, że to syndrom młodej matki ;) One nie rozmawiają ze sobą… one czekają na swoją kolej! A mój synek… a moja córeczka… nie no, mój za to… … i tak cały czas! Oczywiście wpis z przymrużeniem oka, ale tak mniej więcej to postrzegam ;) Poza tym, życzę wszystkim więcej dystansu do samych siebie i więcej uśmiechu na buziach ;) Buziaki i do zobaczenia na placu zabaw! PS Odnajdujesz się gdzieś wśród tych punktów? :) a może masz swoją klasyfikację? :) PS2 Przypominam o trwającym konkursie. Wystarczy jedno zdanie i możesz wygrać bon na 100 zł do pyszne.pl The post 10 typów matek na placu zabaw appeared first on szafeczka.com.

Ziołowy Zakątek w Dzień Dobry TVN.

Ziołowy zakątek

Ziołowy Zakątek w Dzień Dobry TVN.

  Dzień dobry, Zapewne część z Was już wie, że ubiegły tydzień był dla mnie bardzo intensywny. Przedpremiera książki, miliony spotkań oraz wizyta w DD TVN. Właściwie dwie wizyty, w ciągu bardzo, bardzo krótkiego czasu. Wiem, że wielu z Was nie ma telewizora albo możliwości oglądania telewizji śniadaniowej, więc przygotowałam dla Was krótkie podsumowanie wraz z linkami. Dodam, że chyba bardziej telewizją stresowali się moi Rodzice oraz moja Babcia (cyt. „Ubierz się jakoś ładnie, nie jak zawsze”), niż ja:) Skoro więc dostałam zaproszenie oraz babciny przykaz wyglądania dobrze, nie zostało mi nic innego, jak spakować moje jedyne eleganckie buty i równocześnie najwyższe szpilki (chociaż to podobno są koturny) jakie posiadam i ruszyć do Stolicy! Dodam, że oczywiście cały czas chodziłam w sandałach, wysokie buty zostawiłam sobie do przebrania na „godzinę zero”. Właściwie, jeśli śledzicie Zakątkowego Facebooka to na pewno wiecie, że modowych dylematów było po drodze sporo :-) Jak było w telewizji? Często dostaję takie pytanie. Zacznijmy od tego, że w telewizji było bardzo miło. Każdy chce dobrze wykonać swoją pracę: pod pana, który zamawiał dla mnie zioła i kwiaty, przez panią, która podpina mikrofon, po prowadzących. Po prostu wszystkim zależy na tym, żeby poszło miło i sprawnie. Zaś przede wszystkim aby zmieścić się w czasie. Czas w telewizji to słowo klucz i jest na wagę złota. Początkowo miałam mówić przez 10 minut, potem przez 7, potem przez 5 i koniec końców moje pięć minut sławy skurczyło się do czterech. W takich warunkach trudno pozbyć się stresu – w moim wypadku jest to stres wynikający z tego, że chcę powiedzieć jak najwięcej. W przypadku ziół jest jeden mały problem: anegdotyczność przekazu Nie jestem w stanie podjąć żadnego tematu głębiej, czy pokazać, że są różne punkty widzenia. Masz te kilka minut i nie ma zmiłuj się. Mój Pan ciągle mi przypomina, że to telewizja śniadaniowa, nie wykład na Uniwersytecie, ale za każdym razem stresowałam się tak samo. Tak naprawdę przygotowywałam się już parę dni wcześniej, czytając dużo o wodach kwiatowych, zaś potem przypominając sobie jeszcze składniki czynne ziół. Kiedy jechałam do Warszawy, za każdym razem brałam ze sobą książki oraz notatki. Oto fragment moich notatek dotyczących tematu o wodach kwiatowych. To nic, że wiedziałam co mówić: chciałam po prostu ogarnąć jakoś strukturę. Jak się potem okazało: przydało się:) Przezorny zawsze ubezpieczony.. Starałam się podczas każdego wystąpienia zawrzeć maksimum informacji (dość dobrze opanowałam szybkie mówienie;)) i zawsze wrzucić kilka ciekawostek. Wiecie, chciałam, żeby komuś gdzieś tam po drugiej stronie ekranu, coś ciekawego zostało.  W końcu  zioła są tego warte!   O czym mówiłam w Dzień Dobry TVN? Tym razem nie gotowałam. Mówiłam o ziołach:) Za pierwszym razem poproszono mnie o to, aby porozmawiać o wodach kwiatowych. Mieliśmy mówić o różnych wodach odpowiednich do różnego rodzaju cery, ale czas magicznie się skurczył i został „tylko” pokaz (będzie więcej o wodach na Ziołowym Zakątku!) przygotowania oraz właśnie kilka słów o wodach kwiatowych jako takich. Wybrałam oczywiście kwiatową sukienkę. Dopiero potem złapałam się na tym, że mówiłam dość głośno (chociaż podobno można to wyciszyć z poziomu operatora dźwięku, widocznie mu to nie przeszkadzało;)). Już wiem dlaczego: kiedy nagrywam dla Was filmy, mój aparat jest ustawiony około dwa metry ode mnie. Mówię trochę głośniej, aby mikrofon dobrze łapał dźwięk. Tym razem jednak mikrofon był tuż pod szyją:) Wody kwiatowe – hydrolaty. Tutaj możecie zobaczyć co ciekawego mówiłam o wodach kwiatowych:). Coś tam nawijam pomiędzy tangiem i gwiazdami;-) W sumie dobrze, że zabrałam te sensowne buty;). W studio najbardziej podobała mi się piękna panorama Stolicy.   Zioła, które warto mieć w domowej apteczce. To co mówiłam (albo raczej to, że mówiłam szybko;))  bardzo się spodobało i zostałam zaproszona na „za tydzień” (było mi bardzo miło!), żeby opowiedzieć o ziołach, które warto mieć w apteczce. Tym razem trochę mniej się denerwowałam, ponieważ wiedziałam mniej więcej co mnie czeka i że nie ma większego sensu zbytnio się stresować. Dodatkowo miałam szczęście: wieczór wcześniej w jednym z dworcowych przejść spotkałam panią, która sprzedawała takie oto śliczne bukieciki. W bukiecikach znajdował się bławatek (chaber bławatek) i udało mi się go potem włączyć na wizji:) Tak naprawdę tempo było tak szalone, że nie zdążyłam powiedzieć nawet zdania o nagietku, ale przyznajcie, że starałam się jak mogłam! Tutaj możecie obejrzeć fragment o ziołach w domowej apteczce. Dodam tylko, że jeszcze nigdy nikt nie malował mnie tak długo, jak miła pani stylistka tego dnia. Chyba z 50 minut (głupio mi troszkę, że po powrocie do hotelu zrujnowałam efekt jej pracy, zmywając makijaż: ale mam nadzieję, że 30 stopni upału i spływający podkład mnie usprawiedliwiają). Tak na marginesie: pytacie, dlaczego zostałam podpisana imieniem i nazwiskiem, nie podano adresu mojego bloga. Cóż, takie mają wewnętrzne ustalenia telewizyjne i ja je szanuję, w końcu jestem gościem:-) Powiem Wam, że taki wyjazd do Stolicy był bardzo ciekawy ale też stresujący. Zwłaszcza, że połączyłam go w przeciągu bardzo krótkiego czasu z milionem innych rzeczy: spotkań, warsztatów, pisania publikacji etc. Nie martwcie się, usłyszycie o nich wkrótce! Kiedy wróciłam do domu po tym całym maratonie czułam się całkiem dobrze. Jednak następnego dnia kiedy położyłam się na łóżku po prostu fizycznie padłam. Nie mogłam się ruszać ze zmęczenia i ogarnęła mnie taka apatia, jakiej jeszcze nie doświadczyłam. Na szczęście miałam pod ręką ziele owsa (tak, to nie jest tak, że ja tylko innym doradzam co by tu wziąć, a sama nie biorę!), które jest świetnym tonikiem w przypadkach wyczerpania psychicznego. Wypiłam chyba z trzy litry naparu i po kilku godzinach się zregenerowałam. Myślę, że na dłuższą metę nie mogłabym bywać w Wielkim Świecie zbyt często! Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za wszystkie miłe słowa wsparcia, jakie od Was otrzymałam podczas moich wystąpień oraz potem (i za pomoc w wyborze sukienki, kto pomagał ten wie!:))    

Bloger – zawód marzeń.

Lady of the House

Bloger – zawód marzeń.

Skromne balkonowe przed i po

It's so easy

Skromne balkonowe przed i po

(mój) Mały balkon w bloku

Lifemenagerka

(mój) Mały balkon w bloku

Wreszcie przyszedł czas, kiedy mogę pokazać Wam dawno zapowiadaną aktualizację mojego balkonu. To dość mały balkon w bloku, jego zeszłoroczna odsłona prezentowała się TAK, a w tym roku postanowiłam wprowadzić kilka drobnych zmian. Pamiętacie mój wpis z balkonowymi inspiracjami? U siebie postawiłam na styl naturalny – taki najlepiej pasuje do mojej brązowej podłogi. Ostatnio stwierdziłam, że mój balkon jednak częściej służy mi do relaksu niż do pracy lub jedzenia posiłków, dlatego zrezygnowałam ze stolika i krzeseł na rzecz większego i wygodniejszego „legowiska”. Właściwie ta wielkość miała kluczowe znaczenie – potrzebowałam czegoś, na czym zmieścimy się obie z Luną. W zeszłym roku często kiedy brałam pod pachę laptopa i szłam na balkon, czekał tam na mnie taki widok. W tym roku rozkładane krzesło zamieniłam na palety – dwie sztuki kosztowały mnie łącznie ok. 30 zł. Teraz pluję sobie w brodę, że nie kupiłam ich rok temu, zamiast fotela z Ikei za 160 zł :/. Na paletach zamontowaliśmy jedną dużą dechę, która wyrównała ich powierzchnię. Przydały się drzwi od starej przesuwnej szafy, którą rozwaliliśmy podczas remontu :). Obok palet stoi taboret z Ikei, który rok temu pełnił raczej funkcję podnóżka. Teraz podnóżek mi niepotrzebny, za to stolik jak najbardziej. W tym roku zrezygnowałam też z niektórych roślin. W jednym kąciku zrobiłam sobie tylko mały ziołowy kącik na drewnianej podstawce. Wywaliłam natomiast plastikowe, podłużne donice w których kiedyś hodowałam zioła i truskawki. Kwiaty posadziłam tylko w betonowych donicach, które są wbudowane w balkon. Od strony zewnętrznej jest tam posiana maciejka, a od strony wewnętrznej surfinie zwisające. Nie zdążyły one jeszcze się rozrosnąć, ale docelowo mają opadać na tę przednią ścianę, dlatego nie wieszamy na niej lampek. Balkon standardowo został pomalowany na biało. W tym roku udało się też zamalować siatkę chroniącą Lunę przed wypadnięciem, ale i tak wygląda ona nieciekawie. No cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze. Moim zdaniem balkon nabiera uroku dopiero po zmierzchu, kiedy zapalają się lampki solarne, a miasto rozświetlają tysiące świateł. Na szczęście komary tak wysoko rzadko docierają, więc w spokoju można delektować się rześkim powietrzem i pięknym widokiem. Gratis widoczek z innego dnia – na jedną stronę, bo na wschodzie było już za ciemno. W dzień widok może nie zachwyca, ale przyznacie, że ilość zieleni w pobliżu jest imponująca pięknie wygląda to jesienią, kiedy drzewa zmieniają swoje barwy. Jak widać miejsca na balkonie i na legowisku jest sporo, spokojnie mieścimy się razem z Luną, a nawet we trójkę. Przyznam, że uwielbiam mój balkon… I gdybym miała zamienić się z moimi rodzicami na trochę większe mieszkanie, to chyba nie chciałabym tego zrobić, bo ciężko byłoby mi rozstać się z moim balkonem. Ostatnie piętro ma ten olbrzymi plus, że nikt z góry nie może mnie podglądać Moja tegoroczna skromna metamorfoza balkonu kosztowała ok. 200 zł. Na ten koszt składają się palety, kwiaty, dodatkowe poduszki i poszewki, farby itp. Jeśli dodam do tego rzeczy, które wykorzystałam z poprzednich lat (lampki, doniczki, poduszki, stolik), to suma wydatków może zwiększyć się do ok. 400 zł. Wydaje mi się, że to niewiele, a przyjemność z wieczorów spędzanych w tym miejscu jest bezcenna The post (mój) Mały balkon w bloku appeared first on Life Manager-ka.

Best friends!

Szafeczka blog

Best friends!

Lady of the House

Sumienie Doktora.

Przepraszam. Dzisiaj nie będzie wesoło.  Życie nie zawsze bywa tak kolorowe jakbyśmy sobie tego wszyscy życzyli. Nie daje mi spokoju ostatnie zamieszanie wokół aborcji. Nie aborcji wg. Marii Czubaszek, która traktuje przerwanie ciąży podobnie jak zabieg wyrwania zęba…sic!…ale aborcji nieodłącznie przeplatanej z sumieniem lekarza i bólem Rodzica jednocześnie.   Nigdy w życiu nie dbałam tak o siebie jak w trakcie ciąży. Będąc po raz pierwszy w stanie błogosławionym, chodziłam naprzemiennie do trzech lekarzy – ginekologów. Do pierwszego starszego pana – bo znałam go od lat, a On znał mnie więc z przyzwyczajenia. Lubił postraszyć, a ja się bałam za każdym razem co wymyśli przy kolejnej wizycie.. Do drugiego – bo posiadał profesjonalnie wyposażony gabinet  (hasło –  ”usg 4d” nie wywoływało u niego zażenowania), a przede wszystkim uspokajał mnie przed pierwszym. I do trzeciego a raczej trzeciej – bo chociaż szorstka i raczej małomówna jak na lekarkę, to jako jedyna skierowała mnie na badanie prenatalne, powiedziała, że mimo młodego wieku, mam do nich prawo … …umówiłam się na termin i wtedy z ekranu telewizora wyłoniła się Ania Przybylska, która opowiedziała o tym że rozważała wykonanie zabiegu aborcji, bo gdy dostała wynik badania prenatalnego z wskaznikiem trzykrotnie wyższym niż prawidłowy to świat jej się zawalił. Zdębiałam. Przesuwałam termin z dnia na dzień, podobnie jak najpopularniejszy dzisiaj profesor Bogdan Chazan, aż upłynął w końcu magiczny 14 tydzień a wymienione badanie nie miało już sensu. Wówczas odetchnęłam. Kochałam to Dziecko, które kiełkowało we mnie. Nie dopuszczałam nawet myśli, że coś mogłoby być nie tak….to był nasz świadomy wybór. WYBÓR.   Była wczesna jesień. Środek nocy. Zadzwonił telefon. Ktoś zapytał czy można na mnie liczyć, bo zdarzył się wypadek. Trzeba pojechać po Księdza i potrzebna jest matka chrzestna. Patrzyłam na dziesiątki kabli unoszących się i opadających coraz rzadziej i coraz słabiej na ciałku, które miało zaledwie 24 tygodnie… Myślałam o nieświadomej niczego Matce, myślałam o przerażonym Ojcu, najbardziej myślałam o Aniołku, który odchodził na naszych oczach i nikt nic nie mógł zrobić….   Jest to taka scena z życia, którą za wszelką cenę chcesz wymazać z pamięci, nie mówisz o niej i nie wspominasz a jednak wraca jak bumerang w momentach takich jak ten, kiedy czytasz Newsweek i łzy same cisną się na policzki. Kiedy przeczytałam wywiad z Rodzicami, którzy starali się o Dziecko 13 lat, a których upragniony Syn – nie ma czaszki, mózgu praktycznie także….którzy zamiast o narodzinach, myślą o pogrzebie, który przyjdzie Im zorganizować,  którzy zostali pozostawieni sami sobie…. to rozumiem na miarę swoich ludzkich możliwości co mogą teraz przeżywać… Z drugiej strony bywają cuda na tym świecie, o czym najprawdziwiej opowiada Dominika Figurska – TUTAJ oraz sumienie lekarza, które rozumiem mimo wszystko….   Tak łatwo nam się rzuca dzisiaj kamieniami. Czytam komentarze: „Ojciec – morderca”, „Niech zginie tak jak cierpiała jego Córka”, „Zostawił Córkę w samochodzie – pewnie był pijany” Nie odpowiadaj za którą stroną stoisz murem. To nie ma sensu. Gdybyś był w takiej sytuacji nie myślałbyś tak jak dzisiaj. To jedyne pewne. a sumienie pozostaw w spokoju jeśli nie jest Twoją własnością ….pilnuj swego.    

Jak możesz być szczęśliwy, jeżeli żyjesz w ciągłym konflikcie?

Lifemenagerka

Jak możesz być szczęśliwy, jeżeli żyjesz w ciągłym konflikcie?

Jakiś czas temu w ankiecie zapytałam Was, które kategorie na moim blogu lubicie najbardziej. Z Waszego głosowania wynika, że numerem jeden są tematy powiązane ze zdrowym stylem życia, a tuż za tym plasuje się rozwój osobisty. Ta druga kategoria jednak jest przeze mnie zaniedbywana, bo nie czuję się na siłach aby w tej kwestii pouczać czy inspirować innych. Wolałabym to zostawić osobom mającym większą wiedzę na ten temat. Dlatego dziś zapraszam Was na wpis gościnny poruszający bardzo ciekawą kwestię psychologiczną. Problem konfliktów wewnętrznych dotyczy chyba każdego. Mam nadzieję, że przyjmiecie ciepło mojego gościa i jego wskazówki :). Oddaję dzisiejszy wpis doświadczonemu trenerowi rozwoju osobistego: Na całym świecie ciągle dochodzi do konfliktów między ludźmi, narodami, wyznaniami religijnymi, itd. Wystarczy włączyć telewizor, poczytać gazety, poszukać w Internecie… Nie to jest jednak głównym celem tej publikacji. Chciałbym pokazać, jak rozwiązać nasze wewnętrzne konflikty, które są stałym elementem naszego życia. Natura wewnętrznych konfliktów. W naszej głowie ciągle rozgrywa się „walka”. Musimy podejmować decyzję, co wybieramy. Zwykle poświęcamy coś na rzecz czegoś ważniejszego. Napiszę powyższe zdanie nieco inaczej – rezygnujemy z czegoś co uważamy za ważne, na rzecz czegoś co jest dla nas ważniejsze. Albo się nam tak wydaje… Co ciekawe często nie osiągamy w ten sposób pełni ani jednego, ani drugiego. Kompromis nie jest rozwiązaniem, a już na pewno nie jest najlepszym rozwiązaniem! Przykład: potrzebuję spędzać czas w pracy, aby utrzymać rodzinę. Z drugiej strony chcę spędzać jak najwięcej czasu z rodziną. Nie da się jednocześnie spędzać dużo czas w pracy i z rodziną… Inny konflikt: powinienem oszczędzać, żeby mieć odłożone środki na czarną godzinę. Z drugiej strony chcę wydać pieniądze na bieżące przyjemności. Jeszcze jeden przykład: chcę wyjechać z kraju, bo będę więcej zarabiała i jednocześnie chcę utrzymać moje bliskie kontakty z rodziną, znajomymi. To co wybieramy jest pochodną naszych hierarchii wartości. Jeżeli dla kogoś samorealizacja będzie wyżej niż szczęście rodzinne to pewnie wybierze pracę, niż rodzinę. Dla kogoś kto bardziej ceni wolność niż bezpieczeństwo, to wydawanie pieniędzy na bieżąco będzie ważniejsze niż oszczędzanie. Dla osoby, która ceni wyżej relację od lepszych warunków życia, wyborem będzie pozostanie w kraju. Często jednak te wartości są prawie równie ważne. Co wtedy? Zgniły kompromis… Wybieramy kompromis, czyli realizujemy trochę tego i trochę tamtego. Miotamy się. Możemy na przykład wybrać poświęcanie więcej czasu rodzinie i pracy kosztem snu, albo czasu dla siebie! Często się również tak dzieje, że jeżeli przez jakiś czas poświęcamy się więcej pracy, to mamy wyrzuty sumienia i potem zaniedbujemy pracę, aby spędzić więcej czasu z rodziną. Następnie mamy wyrzuty sumienia, że zaniedbujemy pracę… Z własnego doświadczenia mogę przytoczyć jeszcze inny ciekawy wewnętrzny konflikt dotyczący odchudzania. Kiedy moja waga w wyniku odchudzania spadnie, to jestem zadowolony i czuję, że skoro tak, to mogę teraz zjeść coś dobrego: moja waga rośnie. No to znowu zaczynam się odchudzać… Jak przełamać taki konflikt? Zapewne też doświadczasz podobnych konfliktów wewnętrznych? Wybierasz kompromis, który na dobrą sprawę tak naprawdę nic nie rozwiązuje! Naucz się rozwiązywać wewnętrzne konflikty! Pokażę Ci teraz metodę, która pomaga „przełamać” konflikt i całkowicie go rozwiązać. Bez kompromisu! Rozpiszemy teraz jeden z naszych przykładowych konfliktów. Użyję do tego specjalnego sposobu, który nazywa się „Rozwiewaniem chmury” (z ang. Evaporating Cloud – EC) lub Diagramem Rozwiązywania Konfliktu. Na początek zauważmy, że za tym czego chcemy: „Wyjechać za granicę” i „Pozostać w kraju” kryją się jakieś potrzeby. Jaka może być potrzeba związana z wyjazdem za granicę? Może to być np. „Zarabiać więcej”. Jaka potrzeba kryje się za „Pozostać w kraju”? „Mieć dobre relacje z rodziną i znajomymi”. Następny krok to zastanowienie się jaka jest potrzeba, która zaspokaja obie te potrzeby. W tym przypadku może to być „Prowadzić szczęśliwe życie”. Cały diagram wygląda w następujący sposób:   Czyta się go w następujący sposób: Chcę „Wyjechać za granicę” ponieważ potrzebuję „Zarabiać więcej”. Potrzebuję „Zarabiać więcej” ponieważ chcę „Prowadzić szczęśliwe życie”. Chcę „Pozostać w kraju” ponieważ potrzebuję „Mieć dobre relacje z rodziną i znajomymi”. Potrzebuję „Mieć dobre relacje z rodziną i znajomymi” ponieważ chcę „Prowadzić szczęśliwe życie”. Konflikt: „Nie można jednocześnie wyjechać i zostać w kraju.” Następny krok to znalezienie założeń, które kryją się pod strzałkami. Zacznijmy od połączenia „Wyjechać za granicę” ponieważ potrzebuję „Zarabiać więcej”. Połączmy to co chcemy i potrzebę w kategoryczne stwierdzenia, które pomogą nam to zrobić: Jedyny sposób aby więcej zarabiać, to wyjechać za granicę. Wyjeżdżając za granicę będę zarabiał więcej. Nie ma innych sposób na zarabianie więcej, jak tylko wyjazd za granicę. Robimy to dla następnej strzałki – Potrzebuję „Zarabiać więcej”, ponieważ chcę „Prowadzić szczęśliwe życie”: Tylko zarabiając więcej będę mieć szczęśliwe życie. Bez zarabiania więcej nie będę miał szczęśliwego życia. Nie ma innych sposobów prowadzenia szczęśliwego życia, jak tylko zarabianie więcej. „Pozostać w kraju”, ponieważ chcę „Mieć dobre relacje z rodziną i znajomymi”. Tylko „pozostając w kraju” mogę „mieć dobre relacje z rodziną i znajomymi”. Będąc poza krajem moje relacje z rodziną i znajomymi będą tragiczne. Poza krajem nie będę mieć innych znajomych. „Mieć dobre relacje z rodziną i znajomymi”, ponieważ chcę „prowadzić szczęśliwe życie”. Szczęśliwe życie zależy wyłącznie od dobrych relacji z rodzina i znajomymi. Tylko dobre relacje z rodziną i znajomymi gwarantują szczęśliwe życie. Szczęśliwe życie zależy od dobrych relacji z innymi. Warto sprawdzić jeszcze założenia tkwiące pod strzałką z konfliktem: Nie można jednocześnie wyjechać i zostać. Następnie sprawdzamy, czy któreś z tych założeń jest nieprawdziwe. Górna część diagramu zawiera najwięcej nieprawdziwych stwierdzeń. Aby zarabiać więcej nie muszę w tym celu wyjeżdżać za granicę. Mogę poszukać sposobów zwiększenia swoich dochodów w kraju. Inna kwestia, czy naprawdę zwiększenie dochodów sprawi, że Twoje życie będzie szczęśliwsze? Badania wskazują (ich źródła wskazuje Daniel H. Pink w swojej książce „Drive – kompletnie nowe spojrzenie na motywację”), iż osiągnięcie pewnego poziomu dochodów powoduje, iż zarabianie więcej nie daje wzrostu szczęścia! Pieniądze jako cel nie poprawiają jakości życia! Co ciekawe poziom zadowolenia z życia rośnie, jeżeli używamy pieniędzy na zaspokojenie potrzeb innych! Mam świadomość, że jeżeli podstawowe potrzeby nie są zaspokojone, to wzrost zarobków powoduje wzrost zadowolenia z życia! Dobre relacje z innymi są znacznie ważniejsze niż dobre zarobki. Tony Robbins* – mówca motywacyjny z USA zwykł mówić: Happily achieve instead achieve to be happy! (Szczęśliwie osiągaj zamiast osiągać by być szczęśliwy). Być może powinieneś poszukać takiej pracy, która oprócz wyższych zarobków da Ci więcej zadowolenia? W dolnej części diagramu możemy również poszukać pewnych stwierdzeń, które nie zawsze są prawdziwe. „Szczęśliwe życie zależy wyłącznie od dobrych relacji z rodziną i znajomymi” niekoniecznie jest prawdziwe. Według mnie szczęście w życiu zależy od wielu elementów, a dobre relacje to tylko (i aż) jeden z nich – na pewno bardzo ważny. Na koniec sam konflikt – w niektórych przypadkach da się połączyć mieszkanie w kraju i pracę za granicą. Dotyczy to takiej pracy, którą można wykonywać zdalnie! Zdaję sobie sprawę, że nie w każdym przypadku da się tak zrobić, ale może warto rozważyć przebranżowienie? Warto zauważyć, że w górnej części nasze strzałki nie mają racji bytu. Oznacza, to że konflikt nie istnieje! To co się liczy dla nas, to dobre relacje, które mają znacznie większy wpływ na nasze życie niż tylko zarobki. Możemy również poszukać możliwości zwiększenia zarobków w kraju, albo poprzez znalezienie takiej pracy, która pomoże nam zarabiać więcej lub mieć większe zadowolenie z pracy, albo poprzez zmianę pracy, na taką, która może być wykonywana zdalnie! To co zaproponowałem to rozwiązania konfliktu. Nie mają nic wspólnego z kompromisem, są świadomym podjęciem decyzji, w oparciu o argumenty logiczne! Konflikt rozwiązany! Pamiętaj jednak, że w trakcie rozwiązywania konfliktu liczy się Twoja perspektywa, być może Ty dojdziesz do innych wniosków? Ważne jest mieć świadomość wyboru, a nie kompromisu! Twoje szczęście zależy od Ciebie! To narzędzie stosowane w przypadku każdego wewnętrznego konfliktu. Oczywiście wymaga czasu, jednak wysiłek jaki podejmujesz w zamian daje Ci wewnętrzny spokój i zrozumienie dlaczego wybierasz takie rozwiązanie. Często również okazuje się, że istnieje rozwiązanie, które zaspokaja obie strony konfliktu! „ Można zjeść ciastko i je mieć!” Kiedy następnym razem doświadczysz podobnego wewnętrznego konfliktu, przygotuj sobie taki diagram i prześledź założenia, które ukrywają się pod poszczególnymi strzałkami. Bardzo często pojawia się nowe rozwiązanie, a jeżeli nawet coś wybierzesz, to będziesz mieć świadomość dlaczego tak postąpiłaś/eś. Teraz już możesz pomagać innym rozwiązywać konflikty „Rozwiewanie chmury” to nie tylko rozwiązywanie konfliktów wewnętrznych. Można je zastosować w przypadku konfliktów między dwiema osobami, między dwoma działami w firmie… Kiedy zauważysz, że istnieje konflikt pomiędzy dwiema stronami i każda z nich trzyma się swojego zdania, to możesz wykorzystać EC, aby pokazać, że tak naprawdę obie strony mają wspólny cel! *Tony Robbins budzi we mnie dwuznaczne uczucia. Z jednej strony jest to osoba, która proponuje ciekawe rozwiązania w zakresie rozwoju osobistego, a z drugiej widzę jak koncentruje się na tym, żeby sprzedawać więcej swoich rozwiązań. Duże konferencje, które głównie prowadzi mają niestety żaden wpływ na jej uczestników (badania na ten temat dostępne są w Internecie). Jacek Branas Trener rozwoju osobistego http://twojecele.eu/ The post Jak możesz być szczęśliwy, jeżeli żyjesz w ciągłym konflikcie? appeared first on Life Manager-ka.

Czy blogowanie to praca?

Szafeczka blog

Czy blogowanie to praca?

Lifemenagerka

5 powodów dla których warto pojechać do Turcji

Po Chorwacji i Grecji przyszedł czas na Turcję. Kraj, przed którym długo się wzbraniałam… Kojarzył mi się z natrętnymi Turkami, imprezowaniem i mało atrakcyjną, zatłoczoną plażą. To chyba jedyny kierunek wakacyjny, o którym zdarzało mi się słyszeć od znajomych negatywne opinie. Dodatkowo pracowałam kiedyś w tureckiej firmie (będąc w biurze jedyną polskojęzyczną osobą) i trochę już byłam zmęczona turecką mentalnością … Traf jednak chciał, że kiedy jakiś czas temu na gwałt poszukiwałam zorganizowanych wakacji, jedyna sensowna oferta prowadziła mnie do Turcji. I cóż, postanowiłam dać jej szansę. Dzięki temu wiem, że nie powinnam oceniać całego kraju opierając się na kilku (foto)relacjach. Jeśli ktoś z Was również ma takie nienajlepsze skojarzenia, podaję 5 powodów, dla których warto pojechać do Turcji (moim zdaniem oczywiście!): 1. Aby skosztować ich pysznego jedzenia! Nie bez powodu podaję ten powód jako pierwszy – to dla mnie największy atut tego kraju. Turcja to nie tylko kebab i baranina… Szczerze mówiąc jechałam tam napalona na dobry kebab, ale głód ten zaspokoiłam dopiero po powrocie do Warszawy ;). Być może to kwestia rejonu w jakim byłam, ale tamtejszy kebab był… Dziwny. W sumie mój turecki szef powtarzał zawsze, że najlepszy kebab jedli w Warszawie, więc to sporo tłumaczy ;). No ale przecież ja nie o kebabie chciałam… WARZYWA! Wiele pysznych dań na bazie różnych, czasami niespotykanych w Polsce warzyw… Nigdzie nie jadłam tylu pysznych wegetariańskich potraw. Turcja to prawdziwy raj dla roślinożerców. Dodam, że stołowałam się w hotelu, wyjeżdżając do Turcji po raz pierwszy w życiu zdecydowałam się na opcję All Inclusive i potem byłam sobie wdzięczna za tę decyzję. Jedzenie na mieście zdecydowanie nie zachęcało, a to hotelowe było bardzo różnorodne i jak dla mnie przepyszne. Wróciłam z Turcji jakieś 2-3 kg cięższa 2. Aby poznać naprawdę inną kulturę. Nie byłam wcześniej w żadnym kraju muzułmańskim, dlatego dla mnie zderzenie z tą kulturą było sporym szokiem. Fakt, znałam to trochę od strony teoretycznej, obserwowałam jak moje szefostwo np. obchodziło Ramadan, ale jednak dopiero tam na miejscu dotarły do mnie pewne różnice kulturowe. Byłam akurat w miejscowości mało turystycznej, opanowanej głównie przez mieszkańców i wyraźnie dało się tam zauważyć różnicę pomiędzy prawami obu płci i duże podporządkowanie religii. Nie będę wnikać szczegóły aby nie psuć wrażeń tym, którzy podróż do kraju muzułmańskiego mają jeszcze przed sobą P.s. Kto znajdzie na tym zdjęciu jakąś kobietę? 3. Aby zobaczyć jedno z najciekawszych miejsc na świecie – Pamukkale. Ja niestety nie byłam, bo w połowie wakacji się rozchorowałam i dalsze wycieczki nie wchodziły w grę, ale to jest miejsce, z powodu którego muszę do Turcji wrócić  4. Aby przekonać się, że Turcja to nie tylko znana nam z wakacyjnych fotek naszych znajomych Alanya i Antalya. To nie tylko imprezy, zakochani w blondynkach, natarczywi faceci i targi pełne podróbek. Niestety tak mi się ten kraj kojarzył po relacjach i zdjęciach znajomych. Ja na szczęście trafiłam do mało turystycznej miejscowości, tuż obok parku narodowego, w którym piękne, mało uczęszczane plaże przylegały do obfitujących w bujną zieleń terenów.  To dla mnie duży atut Turcji jeśli porównuję ją z nieco wysuszonymi greckimi, południowymi wyspami. Tę różnicę dobrze widać na moim wakacyjnym filmiku – w 1 min. 25 sekundzie w tle widać wysuszoną grecką wyspę Samos, a wcześniej prezentuje nam się wybrzeże tureckie Turcja Lifemanagerka from Life Managerka on Vimeo. 5. Aby dojść do wniosku, że w tej naszej Polsce wcale nie jest tak źle i tu oczywiście nie chodzi mi o to, że Turcja jest zła. Nie jest. Ale jak porównamy te dwa kraje to okazuje się, że jednak nasi kierowcy jakoś lepiej przestrzegają przepisów drogowych…. Że w naszych miastach nie widać tak biedy jak w niektórych tureckich dzielnicach… Że ta nasza religia nie ingeruje tak bardzo w nasze życie i nie musimy kilka razy dziennie słuchać nawoływań do modlitwy… I tak dalej… Przy okazji gorąco polecam Wam blog Rodzynki Sułtańskie, którego autorka bardzo fajnie opisuje życie w Turcji. Napiszcie czym Was urzekła Turcja okazuje się bowiem, że na moje wpisy „x powodów dla których warto pojechać do y” trafia całkiem sporo osób przez Google. Mamy więc niepowtarzalną okazję aby wątpiącym zaprezentować Turcję od najlepszej strony ;). The post 5 powodów dla których warto pojechać do Turcji appeared first on Life Manager-ka.

Journalistka

Buena Vista Social Club zagrali na pogrzebie Fidela Castro

Ostatnio zadzwonił do mnie kolega, powiedział: wiesz, w godzinach 9-17 czuję się jakbym miał autyzm, czy to normalne? Odpowiedziałam wtedy: powiedzmy, praca to projekcja, a po projekcji idzie się do domu. Problem polega na tym, że powiedziałam to trochę od niechcenia, trochę na zasadzie: mówię, ostatecznie od małego wiem, czym jest system porządku świata, a […]

Z pamiętnika aparatki: o kryzysie

Lifemenagerka

Z pamiętnika aparatki: o kryzysie

Czasami ciężkie jest życie aparatki. Są takie dni, kiedy naprawdę mam serdecznie dość. Śruba od pierścienia nie wiedzieć czemu nagle zaczyna wiercić dziurę w policzku… Problem z ugryzieniem kanapki czy nawet durnej kluski w celu sprawdzenia stanu ugotowania makaronu uświadamia, że coś jest nie tak, jak powinno. Zaczynam rozumieć słowa ortodontki, że być może jeszcze konieczne będzie usunięcie czwórek. Patrząc w lustro widzę zbyt wysuniętą do przodu górną szczękę, a przeglądając ostatnie zdjęcia nie mogę znaleźć żadnego, na którym nie mam nienaturalnie wykrzywionych ust. Mam problem z wyraźnym wymówieniem słów zawierających dużo liter „s,c,dz”. Ach, zapomniałabym o dylemacie „czy mogę się uśmiechać, czy może jest to wysoce niewskazane?” który towarzyszy mi podczas każdej rozmowy z jakimś człowiekiem, podczas której pozwoliłam sobie na chociaż gryza czegoś co jedzenia. Wkurza też to, że zęby są już proste a to tak naprawdę dopiero początek drogi. Mam cholernie dość.  I w takich chwilach tak bardzo, bardzo intensywnie muszę przypominać sobie o swojej motywacji. O latach kompleksów, unikania kamer i aparatów nad którymi nie miałam kontroli. Krzywy zgryz latami odbierał mi pewność siebie. Teraz patrzę w lustro lub na jakieś uśmiechnięte zdjęcie i myślę sobie – wow, ja naprawdę mogę mieć to, czego zawsze zazdrościłam innym. Kosztuje mnie to dużo dyskomfortu, nie mówiąc już o pieniądzach, ale wykonałam już najważniejszy krok – założyłam ten aparat! Jeszcze kilka miesięcy temu nie mogłam sobie pozwolić na takie naturalne zdjęcie. Wykasowałabym je widząc je na wyświetlaczu aparatu nawet nie przyglądając się szczegółom. Wiem, że jest częściowo prześwietlone, ale nie znalazłam innego, które oddawałoby to, co chcę teraz przekazać… Za mną dopiero 4,5 miesiąca. Przede mną jeszcze pewnie co najmniej rok, a w tym czasie momentami będzie jeszcze gorzej (nadal drżę o te czwórki). I chociaż tak bardzo mam dość, powtarzam sobie – warto. Dla tej swobody, dla większej pewności siebie, dla widoku w lustrze, który zobaczę za ok. rok. Warto. Na pewno. Ja absolutnie tego kroku nie żałuję. Zrobiłabym go jeszcze raz, najchętniej kilka lat wcześniej. Inni aby wygrać z jakimiś kompleksami wyciskają siódme poty na siłowni, a ja muszę „tylko” przeżyć 1,5 roku z drutami na zębach. Mam dość, ale przeżyję, a prosty uśmiech będzie najlepszą rekompensatą za każdy dzień, w którym dokuczał mi ten dyskomfort. P.s. Za miesiąc zakładam dolny łuk, więc dyskomfort się podwoi. Ale dam radę. Muszę. A potem będzie super. I wezmę się za kolejne kompleksy, mniejsze na szczęście A wy ex-Aparatki też miałyście takie kryzysy? Potrzebuję wsparcia! The post Z pamiętnika aparatki: o kryzysie appeared first on Life Manager-ka.

Journalistka

I będę Twoja na zawsze, Mick

Niedziela, godz. 22.00. Czy wiesz, że Jaruzelski nie żyje? / Nie wiem. / Umarł, teraz już naprawdę. || I myślę sobie, że znów dla pokolenia minus y będą pisać nie żyje ojciec znanej stylistki. Asekuracyjnie kontynuuję niewchodzenie do internetu. Pod domem Polonia to kurwy. Dresy rozmawiają o Piłsudskim, popijając Lecha. Lecha. Niedziela/poniedziałek, noc. W śnie […]

Lady Gugu

Pierwszy dzień w przedszkolu

Jak się przygotować do tego ważnego dnia żeby rozstanie nie było dla dziecka zbyt bolesne?  Co zrobić a czego nie robić żeby nie pogorszyć sytuacji, która niestety może się okazać ciężka. Jest kilka prostych zasad, które warto poznać. Problem w tym, że samo poznanie tych zasad to za mało, musimy jeszcze bardzo mocno się starać żeby się ich trzymać (co jak wiemy, może nie być łatwe). Daje nam to nadzieję ( niestety tylko nadzieję), że adaptacja w nowym miejscu będzie dla dziecka łatwiejsza i pierwsze dni w przedszkolu będą dla malucha przygodą, matka natomiast czas ten spędzi ciesząc się chwilą…. prawdopodobnie od bardzo dawna pierwszą chwilą tylko dla siebie. Dobra wiadomość jest taka, że część dzieci z marszu odnajduje się w nowej sytuacji. To dzieci, które od pierwszego dnia stanowczo odmawiają pójścia do domu, kiedy rodzic wpadnie na pomysł żeby od czasu do czasu z przedszkola odebrać je wcześniej. Tu niestety pojawia się zła wiadomość bo te dzieci są w zdecydowanej mniejszości. Nie można się nastawiać na najgorszy scenariusz, ale dobrze się do niego przygotować, zapytać znajomych, poszukać informacji w internecie, bo to od rodziców w dużej mierze zależy, w jaki sposób dziecko zareaguje na zmiany w swoim zyciu. Przygotowanie do tego wielkiego dnia dobrze zacząć od siebie. To my musimy być przekonani, że oddajemy nasz największy skarb w dobre ręce. Jak to było u nas? Przed podjęciem ostatecznej decyzji w przedszkolu byliśmy dwa razy. Najpierw rozmowa z panią dyrektor. Pytania, pytania i jeszcze raz pytania. Co mnie przekonało? Nie ładne sale, nie informacja o dobrym jedzeniu, ale osoba zarządzająca całym obiektem. Jej spokój, profesjonalne podejście do rodziców i zrozumienie dla naszych obaw, pomogły nam podjąć decyzję, że to właśnie w tym miejscy nasze dziecko zacznie swoją przedszkolną przygodę. Jak przygotować dziecko - odpowiednio wcześniej wprowadźmy w domu rytm dnia, dostosowany do tego, jaki panuje przedszkolu ( podobne pory posiłków,  drzemki, wyjścia na spacer) - uczymy dziecko jedzenia urozmaiconych potraw. Zupa pomidorowa smakuje świetnie, ale ogórkowa i barszcz biały też są smaczne - wytłumaczmy dziecku kiedy po nie przyjdziemy. Dwie godziny i osiem godzin to dla malucha tyle samo czasu. Wyjaśnijmy więc, że     mama przyjdzie po zupce, po drzemce itp - nauczmy dziecko czym są zasady. Mówmy, że należy się do nich stosować - uczmy dziecko samodzielności odpowiednio wcześnie. Niech samo je posiłki, myje ręce i korzysta z toalety. Tak przygotowany maluch szybciej odnajdzie się w nowym miejscu - pozbądźmy się smoczka i pieluchy - pozwólmy dziecku zabrać ze sobą ” kawałek domu”  - z ulubioną maskotką pierwsze dni w przedszkolu będą mniejszym stresem - nie przedłużajmy pożegnania -  nie pokazujmy dziecku własnych obaw - przygotujmy się, że pierwsze rozstanie może być łatwiejsze od kolejnych - jeśli to możliwe, bierzmy wcześniej udział w zajęciach adaptacyjnych, które znacznie ułatwią start w nowym miejscu - pierwszego dnia wstańmy odpowiednio wcześnie. Nerwowe przygotowania i pośpiech nie są tego dnia wskazane  Powodzenia:) Post Pierwszy dzień w przedszkolu pojawił się poraz pierwszy w .

OPOWIEDZ MI O SWOJEJ RODZINNEJ MIEJSCOWOŚCI

Fragrance of beauty

OPOWIEDZ MI O SWOJEJ RODZINNEJ MIEJSCOWOŚCI

7 rano

The Valley of Dolls. Krótki reportaż o Ayano Tsukimi, kobiecie...

The Valley of Dolls.  Krótki reportaż o Ayano Tsukimi, kobiecie wykonującej lalki zmarłych osób. Nie będziemy opisywać szczegółów, po prostu musicie to zobaczyć.  Polecamy.

Journalistka

W samym swetrze zimno dreszcze wieje w twarz

Ubrana w sam sweter przed kolana i czerwone rozmazane od coca-coli usta, po słowach zdjęcie teraz raz jeszcze czekaj stop popraw włosy bardziej do góry jesteś fotogeniczna, wyszłam po północy przed dom mój zapalić znów papierosa i… wieje mi prosto w twarz uratuje myśl melodia leci mi w głowie i wieje i myśl i nie […]