Jak smakuje dobra kawa?

MAMY SPOSÓB

Jak smakuje dobra kawa?

W drodze... czy doceniasz to, co masz?

MAMY SPOSÓB

W drodze... czy doceniasz to, co masz?

Treść spojrzenia

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Treść spojrzenia

Jesteś w autobusie. Albo nie, w tramwaju. Popołudnie, czas powrotów do domu, ludzi więc nie brakuje. Tłok. Oddychacie jednym powietrzem, dzielicie tak ograniczoną przestrzeń, że nie sposób się nie dotknąć. Mimo to uciekasz i oni też uciekają przed tym niechcianym kontaktem: usztywniając ciało skupiacie się na muzyce, książce, gazecie czytanej komuś przez ramię czy nawet przyklejonym na szybie spisie kar za brak biletu. Byle dotrwać do swojego przystanku. W końcu, Twoje oczy podnoszą się z czyichś kolan i wiedzione nudą, a może ciekawością, prześlizgują się po jego lub jej twarzy. Nie da się tego nie wyczuć, więc prędzej czy później, obserwowany obiekt niepewnie zaczyna szukać tego, czyją uwagę przykuł. Dyskretnie omiata wzrokiem przestrzeń: lewo, prawo... aż trafia: TY! Czasem ten moment skrzyżowania spojrzeń sprawia, że w środku niemal podskakujesz, czasem jest jak wybuch, którego siła ogrzewa Ci wnętrze i wytrąca z równowagi. I ta sekunda, te kilka jej ułamków, zanim oboje zawstydzeni spuścicie powieki, mówią Ci więcej, niż gdybyście mieli wymienić setki zdawkowych słów i podać sobie ręce.CZYTAJ DALEJ »

Akceptacja

'DARIAA

Akceptacja

Pytania i odpowiedzi

Honorata HONEY Skarbek

Pytania i odpowiedzi

RozWesel się

Nieperfekcyjna Pani Domu

RozWesel się

ZE SZCZĘŚCIEM MI DO TWARZY

Czy i jak można ukraść marzenia?

Jakiś czas temu Ania-Kura z bloga http://kuradomowa.blogujaca.pl/ zrobiła u siebie konkurs. Należało odpowiedzieć na pytanie: „Czy i jak można ukraść marzenia?”. Uwielbiam takie konkursy, więc od razu siadłam do pisania. Wygrać nie wygrałam, ale to nic nie szkodzi. Było to cenne doświadczenie, bo w niektórych odpowiedziach innych osób dostrzegłam całkowicie inny punkt widzenia niż mój. MojaCzytaj więcej

Kobieta widziana okiem mężczyzny...

ART You Ready

Kobieta widziana okiem mężczyzny...

A gdyby został Ci rok życia? (Motywacyjny poniedziałek)

ANIA MALUJE

A gdyby został Ci rok życia? (Motywacyjny poniedziałek)

JOTEM

Język i komunikacja w Internecie

Jak wygląda komunikacja w Internecie? Czy w ogóle możemy nazwać to komunikacją? Tak, bo według różnych definicji, komunikacja, to nic innego jak wysyłanie przez nadawcę informacji do odbiorcy, którą będzie mógł on zrozumieć. Rozmowa w Internecie bardzo różni się od tej  twarzą w twarz, chociażby dlatego, że nie możemy obserwować reakcji odbiorcy, a poczucie anonimowości u rozmówców sprawia, że łatwiej powiedzieć im rzeczy, których nigdy by nie powtórzyli w normalnej konwersacji. Rozmawiając przez Internet nie jesteśmy w stanie rozpoznać po gestach, mimice czy nasz rozmówca kłamie czy nie. Brak emocji w przekazach sprawia, że musimy się domyślać, co nadawca miał na myśli. Bardzo wiele zarzuca się Internetowi, że przez to nowe medium ludzie przestaną się spotykać i rozmawiać, że całkowicie zatracimy komunikację niewerbalną, że nasz przekaz będzie ciężko zrozumieć i prawidłowo odkodować. Mimo wszystko komunikacja niewerbalna jest tylko jednym z wielu nośników informacji, a Internet w bardzo dużym stopniu rozwinął pozostałe, np. obrazy, dźwięki, czy teksty. Dzięki tej multimedialności komunikaty tekstowe przestały być suche, pozbawione emocji. Ludzie zaczęli używać emotikon (specjalnie ułożone znaki z klawiatury, które umownie miały oznaczać nastrój nadawcy), do wyrażania swoich emocji, a także upowszechniły się czaty przy użyciu kamer internetowych. Mój znajomy Marcin Stencel z Zakładu Psychologii Rozwoju i Neurolingwistyki UMCS  mówi: Osobiście mam nadzieję, że stwierdzenie jakoby ludzie łatwiej i chętniej rozmawiali przez Internet nie jest do końca prawdziwe i ludzie wciąż chętniej podejmują tradycyjne kontakty interpersonalne. Jednak należy przyznać, że rzeczywiście Internet w dużej mierze ułatwia komunikację. Informacje, które chcemy przekazać innym są dostarczane bardzo szybko i w atrakcyjnej formie (mamy możliwość dołączenia zdjęć i innych elementów). Czasami jednak komunikacja jest mało dynamiczna bo na zadane przez nas pytanie możemy otrzymać odpowiedź na forum, komunikatorze np. następnego dnia, albo wcale. Internet z pewnością ułatwił porozumiewanie się, jednak stworzył odrębny system i zasady komunikacji, które nie występowały wcześniej. W CMC (Komunikacja zapośredniczona przez komputer) nie istnieje komunikacja niewerbalna sensu stricto dlatego stąd widać dążenie internautów do stworzenia jej (emotikony). Dodatkowo ludzie częściej są agresywni w w sieci, pozwalają sobie na bardziej skrajne komentarze, a także mówią i piszą więcej, uważając, że są anonimowi (tzw. efekt sieciowego rozhamowania). Dzięki Internetowi nasza komunikacja jest znacznie szybsza i nie ma barier geograficznych. Możemy za darmo porozmawiać z ludźmi z całego świata, w każdym wieku. O dziwo pojawia się tutaj pewne zagrożenie – chcemy komunikować się za szybko, przez co nasze komunikaty stają się mało zrozumiałe lub możliwe do odbioru przez bardzo wąską grupę osób. Pisząc na forach i na komunikatorach mamy czas, aby zastanowić się  nad tym, co chcemy przekazać, sprawdzić czy jest to zrozumiałe, a przede wszystkim spokojnie napisać. Jednak bardzo wiele osób zachowuje się przy tym strasznie niedbale niszcząc nasz język. Rozwija się tzw. e-analfabetyzm. Twórcy strony www.bykom-stop.avx.pl apelują do wszystkich uczestników web 2.0: Dawaj dobry przykład, pisząc poprawnie. Poprawiaj i upominaj użytkowników, którzy robią miliony błędów ortograficznych w każdej wypowiedzi lub komentarzu, aby jednak poświęcili trochę czasu i uwagi na poprawną pisownię. Tępmy e-analfabetyzm, nie dopuśćmy do tego, aby za kilka lat internet zapomniał zupełnie, co znaczy ortografia! Kolejnym ciekawym zjawiskiem jest masowe upraszczanie komunikacji. Do tej pory Internet starał się nadrobić brak możliwości przekazu niewerbalnego tekstem i multimediami. Co raz częściej możemy zaobserwować skracanie komunikatów zarówno na forach, jak i w trakcie rozmów na komunikatorach. W przypadku administratorów da się to zrozumieć, bo czytelnicy podchodzą niechętnie do lektury obszernego, zbitego tekstu, dlatego celowo upraszcza się i skraca wiadomości. Jest to szczególnie zauważalne w przypadku internetowych wydań gazet. Internauci bardzo lubią używać wszelkiego rodzaju skrótów i zapożyczeń. Gdy ktoś przedstawi im zabawną treść, nie napiszą, że coś jest bardzo śmieszne, unikatowe, ciekawe – ograniczą się do użycia prostych akronimów np. LOL (angl. laughing out loud – ‚zrywać boki ze śmiechu’) lub ROTFL (angl. Rolling On The Floor Laughing – ‚tarzać się ze śmiechu po podłodze’) Te dwa popularne określenia mają niejako pokazać nadawcy reakcję odbiorcy na przekazywaną treść. Jest to wyraźne zastąpienie niewerbalnej komunikacji. Bardzo rzadko piszemy, że „rozmawiamy na gadu-gadu”, tylko piszemy „GG”. Nie wchodzimy już na naszą-klasę, tylko na NK. Nie używamy Internetu tylko netu. Kiedy prosimy znajomego, aby zadzwonił do nas jak najszybciej, piszemy zadzwoń ASAP (angl. as soon as possible – ‚tak szybko, jak to tylko możliwe’). Bardzo popularne są również wyrazy zapisywane fonetycznie, jak CU/CYA (angl. See you – do zobaczenia), 3m się itp. itd. Dla osób, które zaczynają dopiero swoją przygodę z Internetem i jego społecznościami zrozumienie wszystkich wyrażeń może być trudne, a co chwilę powstają zupełnie nowe. Internet miał urozmaicać komunikację, a moim zdaniem zaczyna ją zakłócać. Pojawia się moda na skracanie wszystkiego, czego tylko się da. Już mało kto napisze, że zgadza się, tylko woli postawić literkę ‚k’ jeszcze bardziej upraszczając i tak zapożyczony wyraz ‚ok’. Takie zjawisko może doprowadzić do całkowitego zaniku rozbudowanych komunikatów, nie tylko o tekst, ale także o rozwijające się multimedia. (Może się wydawać, że ludzie kopiują takie zachowanie naśladując kod zero-jedynkowy środowiska, w którym się znajdują). Niepokojący jest fakt, że ludzie w znacznym stopniu zaczynają przenosić swoje kontakty ze świata realnego do wirtualnego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby w tym wypadku Internet nie zyskał wyłączności na życie towarzyskie. Anna Stachyra z portalu „Magiczny Lublin” ostrzega: Z jednej strony dzięki Internetowi możemy poznać wielu nowych znajomych i w łatwy sposób podtrzymywać z nimi kontakt na odległość. Z drugiej strony często nasze relacje z ludźmi zaczynają się ograniczać do kontaktów wirtualnych np. na GG, Skype zamiast spotkania osobistego np. w kawiarni czy pubie. Administratorzy zaczęli walczyć ze zjawiskiem niszczenia naszego języka coraz rygorystycznej karząc użytkowników za nieprzestrzeganie netykiety. Dawniej upominali i prosili o poprawne pisanie, czasem sami edytowali posty, zanim ktokolwiek zauważył rażący błąd. Teraz dają upomnienia nieraz usuwając całkowicie sieciowych recydywistów. Łukasz Dudkowski, redaktor zajmujący się portalami kilkunastu gazet podkreśla: W ostatnich latach powstało wiele, stricte forumowych powiedzonek-memów. Przykład: kiedy ktoś powie coś oczywistego pod jego komentarzem często pojawia się: „Thank you Captain Obvious”. Fora zaczęły rządzić się swoimi prawami. Np. Kiedyś pisanie dużymi literami było mniej ganione niż teraz. Do takich powiedzonek możemy zaliczyć także określenie „żal.pl”, które pojawia się zazwyczaj, gdy ktoś napisze coś zupełnie bez sensu, coś żałosnego, zamieści nieregulaminowy film, zdjęcie. Jest częstym określeniem działania trolli internetowych i ma oznaczać, że osoba używająca określenia przejrzała zamiary trolla i nie da się podpuścić. W sieci bardzo dużo jest podobnych sformułowań, na których temat można byłoby pisać książki. Popularność zdobył wyraz „fail” i jego rozwinięcie „epic fail”. Używany jest zazwyczaj jako komentarz do filmów i zdjęć, na którym widzimy czyjeś wpadki, gdy ktoś popisując się odniesie totalną porażkę. Jeden z fanów założył bloga (www.failblog.org), na którym zamieszcza różne zdjęcia i filmy opatrzone tym tytułem. Możemy zobaczyć m.in. mężczyznę, który próbując wskoczyć do basenu uderza w jego krawędź, albo zjeżdżającego z kilkudziesięciometrowej poręczy rolkarza, który po pokazie kunsztu balansowania uderza w znak drogowy. Resumując. Internet zmienił wiele w naszych zwyczajach. Całość została bardzo uproszczona, a sama komunikacja mocno przyspieszona. Nie wydaje mi się jednak, aby przez sieć kontakty między ludźmi całkowicie zanikły. Jest to dodatkowe medium, które wciąż uczymy się wykorzystywać w optymalny sposób. Wkrótce pojawi się nowa technologia, nowe korzyści i problemy. W końcu jak powstawał telefon, ludzie też bali się, że przez ten wynalazek przestaną wychodzić z domu.  Polub bloga na Facebook. Tam najszybciej dowiesz się o kolejnych publikacjach fot. www.celalteber.com /sxc.hu [Liczba odsłon: 482] Post Język i komunikacja w Internecie pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

Jestem w raju, zaraz wracam

Ziołowy zakątek

Jestem w raju, zaraz wracam

Historia Klaudii - jak została nauczycielką angielskiego w Chinach?

ANIA MALUJE

Historia Klaudii - jak została nauczycielką angielskiego w Chinach?

Segritta

Lubisz, gdy starsi ludzie cię zagadują?

Gdyby się uprzeć, to ten wpis można nazwać moją pierwszą parentingową wojenką, bo zamierzam krytycznie odnieść się do wpisu innej matki (szykujcie popcorn i colę). A właściwie po prostu „matki”, bo ja przecież matką jeszcze nie jestem i – tak, przyznaję – może w przyszłości zmienię zdanie. To tak na zapas mówię, bo oczywiście pojawią się komentarze, że „zobaczysz, jak sama będziesz z dzieckiem w takiej sytuacji!”. Bardzo nie lubię takich komentarzy. Będzie lepiej dla mnie i dla Was, jeśli ich nie zobaczę :) Chodzi o artykuł Hanny Szczygieł „Moje dzieci nie są dobrem wspólnym. Czy przywilejem wieku jest bezkarność?” (klik). Tak naprawdę nie chodzi o to, że nie zgadzam się z autorką. Każdy ma prawo do swoich odczuć, swoich sfer intymnych i granic. Ona może mieć takie, jakie opisała w artykule – ale ja mam zupełnie inne i właśnie o nich chciałam napisać. W dużej części do seniorów, żeby wiedzieli, że są tacy ludzie, którym to staruszkowe spoufalanie się z obcymi nie tylko nie przeszkadza, ale którzy wręcz to lubią. Ja lubię. :) Gdy byłam mała, nie lubiłam, gdy ciotki łapały mnie za policzki. Chyba żadne dziecko tego nie lubi. Nie czułam się też pewnie, gdy w miejscu publicznym zagadywał mnie ktoś obcy. Patrzyłam wtedy z lekkim niepokojem na mamę i to po jej minie oraz zachowaniu orientowałam się, czy faktycznie jest się czego bać, czy nie. Poza tym osoby starsze kojarzyły mi się bardzo pozytywnie, bo właśnie zagadywały, uśmiechały się, były chętne do pomocy i biła z nich taka niesamowita serdeczność. I nawet to łapanie za policzki było zupełnie nieistotną niewygodą, porównywalną do trollingu, jaki sama dziś na moich pasierbach stosuję. Bo jestem przekonana, że te wszystkie ciotki wiedziały, że dzieci nie lubią łapania za policzki i robiły to tylko po to, żeby się trochę podroczyć. ;) Nie lubiłam tego tak samo, jak nie lubiłam (i do dziś nie lubię), gdy coś wpadnie do buta i uwiera, albo gdy sztuciec spadnie przypadkiem na podłogę. Czyli phi. Michał Górecki napisał niedawno post o tym, że nie lubi grammar nazi, którzy zwracają publicznie uwagę na błędy ortograficzne lub literówki. Uznał to za niegrzeczne. I wspomniał o zasadzie dobrego wychowania, która mówi, że „nie wypada zwracać uwagi osobom dorosłym”. I dla mnie jest to klasyczny przykład zasady „wyjątek potwierdza regułę”. Otóż dzieciom uwagę zwracać można. Można tez w stosunku do dzieci zachowywać się dużo śmielej niż wobec dorosłych. Nie bez przyczyny na pan/pani mówi się tylko do osób dorosłych, podczas gdy do dzieci mówi się na ty. Dziecko wcale nie jest „małym dorosłym”. Jest dzieckiem. Tak już jest, od dawien dawna, i ja osobiście nie czuję potrzeby walki z tym stanem. Osoby starsze też nie są po prostu „starymi dorosłymi”. Wraz z wiekiem również zmienia się trochę ich status społeczny. Robią się fizycznie słabsze, często chorują, ich mózg już nie uczy się tak szybko i nie reaguje błyskawicznie. Jednocześnie są dużo bardziej doświadczone od dwudziesto i trzydziestolatków, często mądrzejsze, łagodniejsze i spragnione bycia potrzebnym światu. Bardzo lubię i szanuję starszych ludzi. Uważam, że możemy się od nich wiele nauczyć i że wykluczanie ich z naszego życia jest ogromnym błędem (a tak niestety nasze społeczeństwo dziś robi). Tak, ja daję seniorom więcej praw niż dziecku lub zwykłemu „dorosłemu”. Taka starsza pani lub pan mają rodzaj immunitetu: mogą powiedzieć więcej, mają prawo się częściej mylić, działać wolniej, nieporadniej i na więcej sobie pozwalać w kontaktach miedzyludzkich. Moją rolą, jako matki, będzie wytłumaczenie mojemu dziecku, że nie ma się czego bać, gdy jakaś nadgorliwa starsza pani w kolejce zawróci mu uwagę na coś, co jest sprzeczne z moimi zasadami wychowawczymi. Nikt nie ma prawa uderzyć lub schwytać moje dziecko na ręce - ale samo pogłaskanie go po głowie czy mówienie do niego jest dla mnie zupełnie naturalną, często super-fajną formą kontaktu międzyludzkiego. Zwłaszcza, gdy robi to ktoś starszy, kogo jedyną intencją jest nawiązanie tego kontaktu, pomoc lub zwykłe bycie miłym. Nawet jeśli się myli. Nawet jeśli palnie głupotę albo nieumyślnie przestraszy swoim zachowaniem dziecko. Wtedy wkraczam ja, cała na biało, i pokazuję, że nie ma się czego bać. Może jestem dziwna. Może jestem w mniejszości. Ja po prostu lubię rozmawiać z ludźmi, niekoniecznie tymi znajomymi. Lubię czasem zagadać sprzedawcę w sklepie lub pogawędzić z paniami w kolejce do ubezpieczenia samochodu. Często żartuję z obcymi, czasami ich bawiąc czasami wprawiając w konsternację. Jeśli ktoś na mnie reaguje źle, nie kontynuuję. Ale przeważnie jednak ludzie reagują bardzo pozytywnie. Może dlatego też nie przeszkadza mi, gdy ktoś zagaduje mnie. I nie uważam tego za atak na moją prywatność lub strefę intymną. Tak więc drodzy spacerujący emeryci, starsi panowie i starsze panie, mnie i moje dziecko będziecie mogli zawsze zagadać. Nie tylko nie mam nic przeciwko pytaniom o wiek i imię dziecka (nawet sformułowaniem „a ile ma?”. Nawet „jak się wabi” możecie spytać, i najwyżej się roześmieję), ale też będziecie mogli je pogłaskać po głowie a mi sprzedać każdą swoją radę i mądrość wychowawczą, niezależnie od tego, jak nietypowa jest. Najwyżej jej nie przyjmę. Ale wysłuchać mogę. :)

MARYSIA-K

"Krytyka" czyni mistrza

Jak mija dzień? Mam nadzieję, że bardzo dobrze. Chciałabym się Was zapytać, czy jesteście odporni na krytykę? Gdzie kończy się krytyka, a gdzie zaczyna chamstwo? Jak sobie z nią radzić? Jak to się dzieje, że masę komplementów zakrywa jeden negatywny komentarz? Ja również odpowiem na te pytania. Odbiór krytyki jest indywidualną sprawą, każdy obchodzi się z nią inaczej- dla jednych jest jajkiem, a dla innych kamieniem. Zależy głownie od charakteru człowieka i jego usposobienia. Są osoby, które każde zdanie przyjmują bardzo do siebie (tak jak ja), a są też tacy, po których wszystko spływa i po chwili nie pamiętają, że spotkało ich na drodze coś niemiłego. Staram się nie zwracać uwagi na kąśliwe uwagi skierowane w moją stronę. Musimy pamiętać o tym, aby zwracać uwagę czy krytyka jest konstruktywna czy nie. Ja nie jestem zwolennikiem lizania komuś jeśli coś faktycznie mi się nie podoba, ale nie robię tego w sposób obraźliwy, po prostu szczerze wyrażam swoją opinię i ewentualnie dodaje co bym zmieniła, żeby było dobrze. Powinniśmy do życia podchodzić z dystansem i korzystać z niego jak tylko się da. Pamiętajmy o tym, że jest ono tylko jedno! I nie musicie słuchać ani chamstwa, ani konstruktywnej krytyki, bo nikt Wam tego nie każe robić. Możecie, ale nie musicie czasem pomyśleć nad czymś i faktycznie próbować to zmienić, bo w końcu człowiek uczy się na błędach.Buziaki:*legginsy- Tally Weijl | buty- Boot Square | torebka- Reserved | szal, bransoletka- no name | bluzka-frontrowshop | naszyjnik- Apart | zegarek- Daniel Wellington | koszula- H&M

100 dni bez spodni - jak wyzwanie pomogło mi poukładać siebie

ANIA MALUJE

100 dni bez spodni - jak wyzwanie pomogło mi poukładać siebie

Wolny dzień

'DARIAA

Wolny dzień

Nie śpię, bo uczę się on-line.

Ziołowy zakątek

Nie śpię, bo uczę się on-line.

3 rzeczy, na które szkoda mi czasu

Lifemenagerka

3 rzeczy, na które szkoda mi czasu

Często myślę o tym, że mamy w życiu za mało czasu… I nie chodzi mi tu wcale o długość doby, ale o to, że tak wiele osób traci życie przedwcześnie. Będąc w sobotę na grobie mojego brata ciotecznego, który zmarł w wieku 23 lat, myślałam jak wiele w moim życiu wydarzyło się przez ostatnie kilka lat, kiedy ja byłam już starsza od niego. Albo mój przyjaciel… Był ode mnie rok starszy, ale mojego aktualnego wieku nie było mu dane dożyć… Choć niedługo miną 2 lata od jego śmierci, nadal bardzo często o nim myślę i nie mogę przeboleć jak wiele wspaniałych przeżyć ta przedwczesna śmierć mu odebrała. Jego odejście bardzo zmieniło moje podejście do życia… O tym pisałam już rok temu, ale teraz chciałabym dodać, że ta zmiana patrzenia na świat w moim przypadku okazała się bardzo trwała. Ja zachłannie zachwycam się otaczającym mnie światem, nie potrzebuję wcale jakichś dalekich podróży aby odkrywać jego piękno i aby cieszyć się z życia. Tak samo zachwyca mnie widok słońca zachodzącego za wyspą Samos, jak i widok warszawskiego parku jesienią. Ale zaraz, zaraz, ja chyba nie o tym chciałam… Są rzeczy, na które w życiu szkoda mi czasu. I nie będę tu pisać o Pudelkach i telewizyjnych reality show. Jeśli ktoś to lubi i go to relaksuje – OK, nie widzę w tym nic złego. Jest takie powiedzonko, chyba najlepiej brzmi po angielsku: The time you enjoy wasting is not wasted time. I ja się z tym zgadzam! Dlatego zdarza mi się „marnować” czas na rzeczy, które wcale mnie nie rozwijają (za to świetnie relaksują). Dopóki sprawiają mi przyjemność – wszystko jest ok. Ale są trzy rzeczy, na które autentycznie szkoda mi życia. 1. Toksyczne relacje Nie wiem po co kiedyś się wysilałam aby je podtrzymywać. Za toksyczną relację uznaję taką, która wnosi do mojego życia jakąś negatywną energię. Jeśli podczas spotkań z jakąś osobą słucham tylko jej narzekania albo obgadywania innych – jest to dla mnie sygnał, że ta relacja nie wnosi w moje życie nic dobrego. Tak samo nie rozumiem internetowych hejterów, którzy przykładowo nie znoszą jakiegoś blogera, a mimo to wchodzą na jego blog i czytają wszystkie artykuły. To dla mnie przykład takiej wirtualnej, toksycznej, choć jednostronnej relacji. 2. Fochy Jestem kobietą. W dodatku nerwową, wybuchową, kłótliwą… No mówię Wam, mój chłop nie ma ze mną lekko i jak się na coś nakręcę to mogę przez godzinę truć rozdmuchując problem do kolosalnych rozmiarów. Nienawidzę tej cechy mojego charakteru, ale czasami ona ze mną wygrywa. ALE ciche dni dla mnie nie istnieją. Kiedyś jak nie mieszkaliśmy razem, trzymaliśmy się zasady, że nie rozstajemy się pokłóceni, bo przecież nigdy nie wiadomo czy jakieś spotkanie nie jest naszym ostatnim. Teraz zasada ta została zmodyfikowana (nie ma lepszego sposobu na okazanie focha niż szczelne przykrycie się kołdrą i odwróccenie się tyłkiem do partnera ;)). Teraz fochy i kłótnie o pierdoły mają magiczną moc wyparowywania w trakcie nocy albo np. kiedy jedno pójdzie na spacer z psem. I dzieje się to zupełnie naturalnie. Nie wyobrażam sobie marnowania czasu na ciche dni. 3. Dyskusje, które nic nie wnoszą do mojego życia Kto mnie zna nieco dłużej ten być może pamięta, że kiedyś uwielbiałam dyskutować i byłam bardzo wytrwała w przekonywaniu ludzi do mojej racji, która oczywiście była najlepsza, bo „najmojsza”. Naklepałam niezliczone ilości postów na różnych forach, a dziś stronię nawet od blogów tzw. „thinkstyle’owych”. Nie wdaję się w dyskusje na temat słuszności czyichś poglądów, jeśli w żaden sposób mnie one nie dotyczą. Nie będę się z nikim sprzeczać nawet o rzeczy oczywiste (jak np. o szkodliwość papierosów), jeśli postępowanie i poglądy tej osoby nie wpływają bezpośrednio na moje życie. Szkoda na to mojej energii, lepiej zrobię poświęcając ją na przykład na czytanie książki poruszającej tematykę zdrowia. Rozpisałam się, ale to jeden z tych postów, które napisałam całkowicie spontanicznie pod wpływem jakiegoś impulsu czy inspiracji. Ciekawa jestem jak to wygląda u Was, czy tez wprowadziliście w swoje życie jakiś „filtr” czynności, które marnują Wasz czas i nie wnoszą nic dobrego? Komentarze są dla Was, jak zwykle   The post 3 rzeczy, na które szkoda mi czasu appeared first on Life Manager-ka.

Segritta

Czy obraża cię #grobbing?

To już drugi rok, gdy używam hasztaga #grobbing i drugi raz, gdy dostaję obrażone komentarze, że „słabe to, przestaję cię czytać” lub inne „przesadziłaś. Unfollow”. Szczerze mówiąc, ciąć się z tego powodu nie będę. Jeśli kogoś boli to, że naśmiewam się z grobbingu, to znaczy, że powinniśmy się rozstać. Nasze poczucie humoru nie pasuje do siebie. Mamy też najwyraźniej inne zdanie na temat tego, co jest żenujące. Dla niego żenujące jest moje porównanie chodzenia na groby z clubbingiem – dla mnie żenujący jest właśnie grobbing. W pełni rozumiem kogoś, kto czuje potrzebę symbolicznego odwiedzenia grobu kogoś bliskiego, oddania się zadumie i postawienia na płycie znicza, którego płomień jest dziś symbolem pamięci. Rozumiem, choć sama nie mam tej potrzeby. Ja wolę wspominać bliskich.. gdziekolwiek jestem. Przy zdjęciach, wspólnych znajomych albo opowieściach. Grób nie jest mi do tego potrzebny, ale – wciąż – rozumiem tych, którzy w Święto Zmarłych lubią pójść na rodzinny lub samotny spacer po cmentarzu, w gąszczu tych przepięknych, płonących zniczy i zapachu stearyny (to ona tak pachnie..?), a nawet kupić sobie obwarzanki lub pańską skórkę, bo to takie tradycyjne już jest. Spoko. Mój tata tak lubi i chodzę z nim zawsze na Powązki, bo wiem, że mu to sprawia przyjemność. Kompletnie jednak obce mi jest drugie podejście do Święta Zmarłych, czyli to, co często na cmentarzach widzę. I to podejście właśnie przyrównuję do clubbingu, nazywając je grobbingiem. Tak samo bowiem jak niektórzy skaczą po dyskotekach, pokazując się w drogich ciuszkach i lansując szampanem na stole przed laskami na parkiecie – tak inni skaczą po cmentarzach, odstawiając się jak na ślub, kupując jak najfikusniejsze ozdoby na grób i lansując się swoją prawilnością* przed resztą rodziny. A cała komercyjna otoczka Święta Zmarłych jeszcze mi ten snobistyczny aspekt podkreśla. 5zł. za parking, 10 zł. za znicz z serduszkiem, 12 za taki z polską flagą, dziadek na pewno by taki chciał, 15 za wrzosy, sztuczne kwiatki lepiej, bo na dłużej, ale to obciach jednak, pączki, pańska skórka, obwarzanki, zapałki, plastikowe torebki wszędzie, wieńce w setkach kształtów, jakaś żebraczka z chorym dzieckiem pod murem rękę wyciąga, ale niestety wszystkie pieniądze dziś idą na ozdabianie grobów, bo jak przyjedzie ciocia Gienia, to musi zobaczyć, że my byliśmy na grobie wcześniej i kupiliśmy te wielkie, piękne kwiaty. A co ty taka nieuprasowana, a co jeśli cię zobaczy kuzyn Mietek, wstyd przecież. Byłeś u wujka Ambrożego? No jak to? A co ludzie pomyślą, jak zobaczą, że stare kwiaty stoją? A na pewno nie stoją, pokradli na pewno. To jest grobbing. TO. I, tak, śmieję się z tego. Bo to dla mnie śmieszne jest. Nie żebym miała coś przeciwko. Harcerze sobie dorobią, kwiaciarkom też coś do kieszeni wpadnie. Cmentarze ładnie wyglądają w te dwa dni. Niech sobie ludzie chodzą po cmentarzach tak, jak im się podoba. Ale ja też mam prawo sobie to nazwać tak, jak moim zdaniem to wygląda. I gdybym to jeszcze sama hasztag wymyśliła… A to nie ja. Niestety. Taki trafny. PS. Jak umrę, to nie chcę żadnego grobu. Organy wyjąć i wykorzystać do ratowania życia lub badań naukowych (nie ręczę za stan wątroby). Resztę spalić, prochy rozrzucić jeszcze nie wiem gdzie, ale się w końcu zdecyduję. I jak mi ktoś chce wyrzucić hajs na kwiatki, wieńce, płyty czy inne niepotrzebne nikomu (a mi to już na pewno) przedmioty, to niech się puknie w czoło a kasę wpłaci na schronisko dla psów. Amen. *Nie wiem, czy dobrze użyłam słowa „prawilność”. To takie nowe słowo. Jeszcze go do końca nie czuję ;)

ZE SZCZĘŚCIEM MI DO TWARZY

Halloween w wersji dla dojrzałych

Pogańskie, znienawidzone przez kościół katolicki, ale jakże zabawne święto! Domy zamieniają się w straszne, nawiedzone zamczyska a dzieciaki szaleją, pukając do każdych udekorowanych drzwi. Szał Halloween. Również u nas, bo dlaczego nie? Dzieciaki czekają na ten dzień dreptając z nogi na nogę, obmyślając kostiumy i makijaże. U Myszy i Miśka ekscytacja sięgała zenitu, kiedy przebrani wybiegli na ulicę i jak opętaniCzytaj więcej

Segritta

Jak wyobrażam sobie koniec ciąży, poród i karmienie piersią.

Postanowiłam ten wpis napisać „ku pamięci”, ku własnej rozrywce kiedyś, gdy się już przekonam, jak to jest oraz ku rozrywce wściekłych matek, które od kiedy oznajmiłam, że jestem w ciąży, piszą mi, jak to jeszcze nic nie wiem, jak to będzie ciężko i źle jeszcze przede mną. Skoro więc jest frajda w słuchaniu żółtodzioba (a jest, nie przeczę), to opowiem teraz o tym, co sobię planuję. :) Jestem w błogim, drugim trymestrze. Za chwilę trzeci, kiedy mój brzuch będzie ogromny, nie będę się mogła normalnie ogolić, schylać, myć głowy nad wanną, spać na brzuchu itd. Mam jednak nadzieję, że to nie będzie oznaczało powrotu koszmaru z pierwszego trymestru i jedynym, co mnie będzie męczyć, będą różne fizyczne bóle, mdłości, zgagi i temu podobne dolegliwości związane z coraz większym ciałem dziecka rozpychającym się w moim brzuchu i naciskającym na różne narządy wewnętrzne. Bo nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale ja rozdzielam różne przykre bóle i choroby na te pochodzenia fizycznego – czyli boli, bo się stłukło, bo jest nacisk, bo uderzenie, bo jest rana w jakimś miejscu – oraz te pochodzenia niewiadomojakiego, jakby z głowy – czyli nieustające poczucie mdłości, zawroty głowy, nieuzasadniona żadnym zdarzeniem słabość itp. To trochę tak, jakbyście chcieli odróżnić przeziębienie z gorączką od przeziębienia bez gorączki. Ja nie lubię gorączki, a tak się właśnie czułam w pierwszym trymestrze. I mam nadzieję, że trzeci da mi tylko fizycznie popalić, nie wchodząc w moją głowę i nie mącąc mi. :) Poród… eh… Tyle się już od mamy i innych rodzących kobiet nasłuchałam, że na co jak na co, ale na ból jestem przygotowana. To znaczy… żeby być precyzyjną: spodziewam się bólu. Mimo wszystko chcę rodzić naturalnie, do tego w pozycji wertykalnej i może nawet w domu narodzin przy szpitalu na Żelaznej, bo tam taka domowa atmosfera jest i położne kumate. Nie wiem, czy będę chciała Sebę przy sobie, czy po prostu przy drzwiach, gotowego do przyjścia, gdy go będę potrzebować, ale jesteśmy umówieni, że będzie właśnie gotowy. Ponoć kobiety potrafią w bólu strasznie przeklinać i krzyczeć na swoich facetów. Nie wydaje mi się, by mi się to zdarzyło, ale może.. Wiadomo, że bym chciała urodzić w 15 minut, ale tu się absolutnie na nic nie nastawiam. Urodzę tak, jak urodzę. Szybko lub przez pół dnia. I tylko mam nadzieję, że nie pojawi się żadne zagrożenie dla dziecka ani dla mnie podczas porodu i że wszystko zakończy się szczęśliwie. Nie boję się. Może zacznę się bać tuż przed. Teraz się w ogóle nie boję :) Depresja poporodowa pewnie mnie dopadnie, bo jestem na takie rzeczy podatna. Nie spodziewam się też, że od razu pokocham swoje dziecko, choć jestem pewna, że od razu będę czuła potrzebę opiekowania się nim i chronienia przed całym światem. Trochę boję się karmienia, bo mnie baby straszą pękającymi brodawkami sutkowymi cały czas. Ale dam sobie radę. Twarda jestem :) Natomiast zupełnie nie mogę sobie wyobrazić tego niewyspania i różnych karmieniowych ograniczeń, o których ciągle piszecie. Nie zamierzam się ograniczać. Będę jeść i pić, na co mam ochotę i dopiero gdyby u dziecka pojawiła się jakaś alergia lub inne problemy, będę powoli zmieniać dietę i rezygnować z pewnych składników. Ale nie drastycznie, nie wbrew sobie i na pewno nie „na zapas”, „bo mogą uczulić”. Uważam takie podejście za głupie. Może i sok pomarańczowy niesie ze sobą duże ryzyko uczuleń, ale tak samo duże ryzyko uczuleń ma psia sierść w otoczeniu czy orzechy, a każdym narzędziem można teoretycznie zrobić krzywdę komuś lub sobie. Nie będę się ograniczać przed tym, jak faktycznie coś zacznie mojemu dziecku szkodzić. Co do spania, zamierzam spać z dzieckiem, więc jeśli nawet będzie co godzinę się budziło i chciało jeść, będę je tylko przysuwać do mnie, przystawiać do piersi i karmić. Przecież nie będę pracować nigdzie, więc będę miała dużo czasu na sen, po prostu nie ciągły, tylko podzielony na mniejsze okresy. Wstawanie do dziecka to się zacznie dopiero, gdy dziecko będzie spało w innym łóżku przecież, a na początku zamierzam spać z nim. Mam wrażenie, że czas karmienia nie przebije tych kilku miesięcy jako kierownik produkcji, kiedy spałam po 3-4 godziny dziennie, resztę czasu przeznaczając na zapierdalanie po różnych lokacjach i rozwiązywanie mega-stresujących problemów kilkudziesięcioosobowej ekipy. Ale może się mylę. Może to była betka w porównaniu do macierzyństwa. Zobaczymy! A, i wydaje mi się, że sama instynktownie będę wiedziała, jak wszystko robić. Że nie potrzebne mi do tego będą żadne rady i poradniki. Po prostu będę wiedziała. :)

Jesteś ćmą, czy światłem?

ANIA MALUJE

Jesteś ćmą, czy światłem?

Segritta

Szort 30

- Mmmm.. wiesz, na co mam ochotę? - Na seks? - …na sernik. Taki gorący, pieczony, z jakimś kwaśnym sosem wiśniowym na przykład. - Tak, racja, sernik to też doskonały pomysł. #pierwszytrymestr

Furia, czyli opowieść o tym, że nawet Brad Pitt nie zrobi ze szmiry dobrego filmu

Facetem jestem i o siebie dbam

Furia, czyli opowieść o tym, że nawet Brad Pitt nie zrobi ze szmiry dobrego filmu

Poniedziałki freelancera – mój nowy projekt

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – mój nowy projekt

Przegląd tygodnia #4/10

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/10

Nie wiem jak Wy, ale ja mam wrażenie, że w ciągu tygodnia pora roku zmieniła się z lata na zimę Kilka dni po tym jak chodziłam z krótkim rękawem, musiałam wyciągnąć z szafy czapkę. I nawet mnie to cieszy, bo nie ma lepszego sposobu na (permanentny) „bad hair day” niż czapka. Dziś zamiast zasypywać Was zdjęciami i linkami (których nie mam) napiszę trochę o moich ostatnich przemyśleniach związanych z blogiem. Każdy bloger miewa czasami mniejsze lub większe kryzysy, a ja od jakiegoś czasu mam chyba największy od samego początku istnienia tego miejsca. Doszłam do takiego momentu, kiedy mam wrażenie, że cała moja „blogowa misja” nie ma już sensu. Mam w szkicach kilka wpisów dotyczących zdrowego stylu życia, ale nie publikuję ich, bo mam wrażenie, że to podstawy podstaw, które znają już wszyscy. Czuję się zażenowana pisząc o takich rzeczach. Teraz jest taka moda na zdrowy styl życia, że zastanawiam się, czy moja grupa docelowa tu zagląda? Czy są tu osoby, które nie czytają składów podczas zakupów w supermarkecie, stosują białą mąkę i nie uprawiają żadnego sportu? Z Waszych maili do mnie wynika, że tak, ale mam wrażenie, że to pojedyncze przypadki i że ośmieszam się tutaj namawiając Was do jedzenia większej ilości warzyw czy do pójścia na długi, jesienny spacer. Być może powinnam wejść na wyższy poziom pisania o zdrowiu i postawić na bardziej specjalistyczne treści? Ale tu jest problem, bo nie jestem ani dietetykiem, ani tym bardziej lekarzem, więc nie mam prawa się wymądrzać. Chwilowo (mam nadzieję, że chwilowo) nie mogę znaleźć złotego środka pomiędzy banałami a wiedzą specjalistyczną. Do tej pory mój blog opierał się na czymś w rodzaju podrzucania Wam inspiracji, ale czy jeszcze tego potrzebujecie?  Trochę mi smutno kiedy pomyślę, że miałabym zrezygnować z tego miejsca. Nie chcę tego robić, bo ten blog wiele dla mnie znaczy. Chwilowo tylko przegrywa z moją pracą, a powodem tego jest proza życia – mam aktualnie tak wiele wydatków związanych np. z samochodem, że muszę skupić się na tym, co przynosi mi kasę. Jak widzicie po „oszałamiającej” ilości współprac na tej stronie – tym czymś nie jest mój blog, bo od kilku miesięcy nie przyniósł mi nawet złotówki. Ale to kwestia moich wyborów, więc nie odbierajcie tego jako narzekania na taki stan rzeczy ;). Podsumowując ten lekki wylew frustracji – mimo wszystko wierzę, że moja wena powróci i że znajdę ten złoty środek, którego poszukuję. W sumie na ten tydzień dwa wpisy mam już zaplanowane… Poza tym odzyskałam gaz, mogę gotować… Odkrywanie nowych przepisów powoduje chęć dzielenia się nimi, więc… może nie będzie tak źle? BTW – chyba dodam nową przeglądową kategorię „Przemyślenia” W tym tygodniu jadłam u mamy kotlety z kalafiora. Były pyszne. Niestety jak to u mojej mamy w panierce, pewnie smażone na sporej ilości tłuszczu… Postanowiłam zrobić je samodzielnie w domu, zamieniając bułkę tartą na coś zdrowszego i smażąc/grillując je bez panierki. I cóż, niestety nie mam czym się pochwalić nie zawsze moje eksperymenty kulinarne są udane, a z Wami dzielę się oczywiście tylko tymi, które mi wyszły. Ale wczorajszy obiadek i tak był spoko – selerowe i marchewkowe pieczone frytki, tzatziki z grecką przyprawą (dziękuję Martuś!), pomidor z cebulką, no i te nieszczęsne kotlety. Chociaż mężczyzna nie narzekał i swoją porcję zjadł. Wow! Zdjęcia nie stylizowałam – jakie kotlety, takie zdjęcie, sorry! Nie mam co pokazywać – to standardowy tydzień składający się mniej więcej po połowie z pracy… I z relaksu… Jesienny wieczór idealny – delikatne oświetlenie, śpiący obok pies, herbata, książka albo laptop. Od piątku we wpisie konkursowym można zobaczyć kto wygrał książki Matthew Quicka. Jedna osoba jeszcze się do mnie nie zgłosiła, dlatego informuję – jeśli nie odezwie się do mnie do końca tego miesiąca, jej nagroda przejdzie na pierwszą osobę z listy rezerwowej.  Tyle na dziś, udanego tygodnia! The post Przegląd tygodnia #4/10 appeared first on Life Manager-ka.

Szukam stylu - odcinek drugi

ANIA MALUJE

Szukam stylu - odcinek drugi

Jak wypromować małego bloga, guz u mojego kota, co z tym stylem i dlaczego jestem ostatnio taka ponura...

ANIA MALUJE

Jak wypromować małego bloga, guz u mojego kota, co z tym stylem i dlaczego jestem ostatnio taka ponura...

Dojrzewanie do zdrowego stylu życia

Lifemenagerka

Dojrzewanie do zdrowego stylu życia

Kiedy byłam małą dziewczynką, nie mogłam się nadziwić, że dorośli ludzie jedzą tak obrzydliwe rzeczy jak szpinak, śledzie czy kasza gryczana. Jako nastolatka wcale nie zmieniłam swojego podejścia, dodatkowo nie lubiłam owoców (tolerowałam je tylko w cieście), a moją ulubioną przekąską były chipsy (które jadłam chyba codziennie). Dziś to samo obserwuję u jakichś młodszych członków rodziny. Nie lubią buraczków, kaszy czy innych zdrowych rzeczy i nawet nie próbują się do nich przekonać. Uwielbiają natomiast słodkie napoje gazowane i mają głęboko w nosie fakt, że te są niezdrowe. Co się będą przejmować, przecież „całe życie przed nimi” ;). Nie będę mówić, że w moim przypadku była to wina moich rodziców, bo w domu były też zdrowe produkty, ale one nie były dla mnie w żaden sposób zachęcające. Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się, że do pewnych rzeczy związanych ze zdrowym stylem życia trzeba po prostu dojrzeć. Jedną z nich jest… Zdrowe odżywianie Nienawidziłam kasz, szpinaku, ryb, ryżu, niektórych warzyw i owoców… Nie przekonywało mnie gadanie mamy i babci, że to zdrowe i wartościowe. Dopiero „w dorosłym życiu” przekonałam się, że są ważniejsze rzeczy od moich uprzedzeń i upodobań. Zaczęłam przeglądać blogi kulinarne w poszukiwaniu innych przepisów na szpinak (w wersji z mojego rodzinnego domu nadal mi on nie smakuje) czy nielubiane warzywa. A dopiero wykrycie problemów zdrowotnych zmusiło mnie do przestawienia się na produkty, których wcześniej w ogóle nie uznawałam – ukochane ziemniaki musiałam zamienić na kasze i brązowy ryż, musiałam ograniczyć ser żółty i zdecydowanie bardziej urozmaicić mój repertuar kanapkowy… Niedawno po wieeeeelu latach dałam szansę znienawidzonej zupie – krupnikowi. Jaki on był pyszny! Zaczęłam się zastanawiać czy musiałam do tej zupy dojrzeć, czy to smak mi się tak zmienił… Doszłam do wniosku, że i to i to. Dojrzałam do zmiany smaku. Przyzwyczaiłam się do smaku produktów, które kiedyś uznawałam za obrzydliwe. Nauczyłam się je przyrządzać, a nawet je pokochałam Pokonanie strachu przed lekarzami Kiedyś panicznie bałam się dentysty - choć świadomość, że nie mam w 100% zdrowych zębów bardzo mnie uwierała, jakoś nie mogłam się zmusić do częstszych wizyt u stomatologa. Dziś mam zdrowe wszystkie zęby, a noszenie aparatu ortodontycznego przyzwyczaiło mnie, że ciągle ktoś mi zagląda do paszczy ;). Nie mam też problemu z robieniem innych badań - regularnie raz w roku stawiam się na usg piersi czy cytologii, bez odrobiny stresu oddaję krew do badań i cierpliwie czekam pół roku na wizytę kontrolną u endokrynologa czy diabetologa. I tak, uważam, że dbanie o swoje zdrowie też jest oznaką dojrzałości, we wczesnej młodości często spychamy ten temat na dalszy plan. Regularna aktywność fizyczna Nie każdy od dziecka ma wpojoną miłość do sportu. Niektórzy są wychowywani na kanapowców, albo stają się nimi ze zwyczajnego lenistwa. Podobnie było ze mną. Od dziecka uwielbiałam tańczyć, ale na moje zajęcia dodatkowe nie było pieniędzy. Jako nastolatka polubiłam jazdę konną, ale kontuzja kolana szybko zakończyła tę przygodę, a ja poddałam się lenistwu. Przyszedł jednak taki moment, kiedy dotarło do mnie, że „nie tędy droga”. I że tak jak muszę się zmusić do tej kaszy czy ryżu, tak samo muszę się zmusić aby w jesienny wieczór zamiast zakopać się pod kocem iść na jakieś zajęcia albo poćwiczyć w domu. To czasami naprawdę wymaga zmuszenia się. Zastanawiam się, czy ktoś ma podobne przemyślenia. Czy też w dzieciństwie nienawidziliście pewnych smaków, które teraz na stałe goszczą w Waszym menu? I jeśli tak – kiedy się do nich przekonaliście…? The post Dojrzewanie do zdrowego stylu życia appeared first on Life Manager-ka.

Każda z nas, ma coś z Bridget Jones….

Lady of the House

Każda z nas, ma coś z Bridget Jones….