PRZEPIS NA IDEALNY WIECZÓR

vogueva

PRZEPIS NA IDEALNY WIECZÓR

Grochem o garnek

See Bloggers – relacja

W moniony weekend miała miejsza druga już edycja gdyńskiego spotkania blogerów – See Bloggers. W tym miejscu chcę podziękować organizatorom, że mieliście tyle chęci, siły i samozaparcia, żeby tak dobrze ogarnąć ponad 300 blogerów. Szacunek dla Was!   Bardzo chciałabym Wam opowiedzieć o tym jak było. Jednak panuje tutaj zasada „What happens in Vegas stays in Vegas”. Chcecie wiedzieć to przyjeżdżajcie tłumnie na następną edycję (planowaną na lipiec!).    

Prasowanie w podróży + KONKURS

Szafeczka blog

Prasowanie w podróży + KONKURS

Peeling do ciała DIY

Lady of the House

Peeling do ciała DIY

CO SŁUŻY BLOGEROWI W PODRÓŻY?

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

CO SŁUŻY BLOGEROWI W PODRÓŻY?

TU TERAZ

Moja codzienna pielęgnacja twarzy

Chyba każdy się zgodzi, że dbanie o skórę twarzy jest jednym z najważniejszych elementów naszej codziennej pielęgnacji. To właśnie na… Post Moja codzienna pielęgnacja twarzy pojawił się poraz pierwszy w Tu Teraz.

Powrót do korzeni: Prawdziwe Jedzenie [Nowy Cykl]

Ziołowy zakątek

Powrót do korzeni: Prawdziwe Jedzenie [Nowy Cykl]

Power bank

GUMIJAGODA

Power bank

Lady Gugu

Sprawdzone sposoby na stres

Na co dzień jestem osobą raczej spokojną (z naciskiem na „raczej”). Jak bardzo niektórzy z Was nie uważaliby mnie za chodzący ideał, uwierzcie: mam czasem chwile, kiedy para bucha mi spod peruki (tak tak, dostałam raz mailem zapytanie, czy to moje prawdziwe włosy…), ciśnienie mam wysokie jak to panujące w komorze hiperbarycznej a ręce trzęsą się jak osika. Powodów jest wiele: a to ulubiona hejterka Zosia znów zaatakowała, a to znalazłam przeterminowany i pleśniejący serek w lodówce, którego na pewno sama tam nie zostawiłam, a to ulubiona biała bluzka nagle pod wpływem wrzuconego do pralki przez Lenkę psiaka stała się piękno-bura… I nie oszukujcie: macie tak samo. Staram się jednak nie wybuchać przy dziecku czy innych domownikach, ale nie ukrywam, że nie jest to czasem łatwe. Mam jednak swoje sposoby, żeby radzić sobie z chwilami pt. „Wyjdę z siebie i stanę obok”. Może któreś z nich pomogą i Wam obniżyć nieco temperaturę wrzenia swojego wkurzenia jeśli już ono się pojawi. Oto one: 1. Ruch Wiecie, że lubię wszelkiego rodzaju ćwiczenia fizyczne. Jak każda mama, nie mam na nie zbyt wiele czasu. Ale w chwili, gdy zaczyna we mnie zbierać się napięcie, dobrze działają ćwiczenia oddechowe  i rozciągające. Ale niestety nie pomogą, jeżeli na czole pojawia się dobrze znana mojemu mężowi pulsująca żyłka (przez większość dni w roku ukryta pod grzywką). Wtedy ostatnią deską ratunku jest tylko Cindy Crawford. Płyta z jej ćwiczeniami jest już tak zniszczona, że przypomina bardziej gramofonową niż DVD. Nie przekonujcie mnie, że Cindy ma już 48 lat i ma prawo do wcześniejszej emerytury. Nikt nie potrafi dać takiego wycisku jak ona; ma też przewagę w tym, że jej programy ćwiczeniowe składają się ćwiczeń, a nie z gadania o ćwiczeniach i o swojej uduchowionej osobie jak zdarza się to modnym instruktorkom. Człowiek jest trochę jak pies: ten w chwilach stresu stroszy sierść na karku, a my napinamy obręcz barkową. Dlatego ćwicząc zwróćmy większą uwagę na ten obszar naszego znerwicowanego ciała. 2. Sauna Ma tę wadę, że nie wszyscy mają ją pod ręką. Ja akurat mam to szczęście, że wystarczy, że zejdę do piwnicy i… Żart oczywiście! Jak większość ludzi korzystam z sauny przy okolicznych basenach. Nie będę was przekonywać o jej zdrowotnych zaletach, bo internety aż o tym huczą. Skandynawowie, a szczególnie Finowie uczynili z niej swój sposób na życie, a żyją średnio 5 lat dłużej niż Polacy. W saunie odpływają wszelkie stresy; dzieje się to nie tylko dzięki ciepłu (albo gorącu, w zależności od rodzaju), ale też dzięki atmosferze wyciszenia, przyciemnionym światłom, czasem relaksującej muzyce (Tybetańskie rytmy królują) albo aromatycznym olejkom. Ale uwaga: będzie Was kosztowało bardzo dużo czasu, żeby znaleźć saunę idealną. Większość tych testowanych przeze mnie miała wielką wadę: były zawsze pełne ludzi. I nie wiadomo dlaczego, niby wszyscy przychodzą się do sauny zrelaksować i wyciszyć, a bez przerwy, nieznośnie głośno i zazwyczaj mało cenzuralnie GADAJĄ. Gadają o pracy, która przecież do sauny ich przywiodła (praca to stresy), o dzieciach (dzieci to stresy) i samochodach (w zimie samochody to stresy). Dlaczego ludzie przynoszą do sauny stresy i zamiast się ich pozbywać wraz z potem tylko się w tych stresach utwierdzają? Pojęcia nie mam… Z tych powodów sauna czasem zamiast wyciszyć wkurza jeszcze bardziej. 3. „Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda…” Nie, nie namawiam do szorowania zębów zawsze, kiedy wnerwi was mąż albo szef. Chociaż byłoby to z pożytkiem dla waszej urody i uszczęśliwiło obu tych panów…Chodzi oczywiście o moje ulubione zajęcie po 22 czyli… sprzątanie. Jak wspaniale zanurzyć wściekłe dłonie w wiadrze wody z octem i zaciągnąć się jego aromatem! Jak cudownie wyobrażać sobie twarz winowajcy w postaci wyciskanej właśnie ścierki! Jakie to świetne uczucie, kiedy wraz ze zmywanym z podłogi przylepionym masłem orzechowym zmywamy z siebie złość! A kiedy wylewamy brudną wodę do toalety, już nic nie pozostaje z tych niemiłych uczuć. A jeżeli jeszcze coś pozostaje, zawsze można umyć też toaletę. 4. Mniam nr 1. – gotowanie. Jednak pod pewnym warunkiem: musisz być sama w domu. Próby wyładowania złości na cieście, kiedy pod nogami kręci się mały sprawca twojej złości tylko pogorszą sytuację. Mogą też pogorszyć stan twojego blatu, bo jeśli producent wmawia wam, że nie da się wbić noża w konglomerat, zapraszam do kuchni w moim starym mieszkaniu. Zatem zasada jest taka: wyganiamy dziecko z mężem na spacer i zakupy (koniecznie w dużym hipermarkecie – to wkurzy męża, przez co tobie zrobi się lepiej i zmęczy dziecko, przez co pójdzie wcześniej spać), a my sypiemy, dolewamy, ugniatamy, kroimy, siekamy i pieczemy. Polecam: pizzę, bo przy wyrabianiu ciasta zmachamy się jak Pudzian przy martwym ciągu, placki ziemniaczane tarte na ręcznej tarce oraz tłuczenie kotletów ze schabu grubości dwóch palców. Tylko uwaga na palce. 5. Mniam nr 2. – jedzenie. Zasada taka sama – musisz być sama w domu. No chyba że męża nie wzrusza twoja twarz umazana masłem orzechowym, poklejone dżemem włosy i resztki orzechów między zębami. Najlepiej też, żeby nie trzymać zbyt wielu przekąsek w domu – jeśli będziemy musiały biec do sklepu jest duża szansa, że zawrócimy w połowie drogi bo stres minie tylko dzięki biegowi. Pamiętajmy, żeby zatrzeć ślady naszego obżarstwa – dla niepoznaki brudzimy kilka talerzy i filiżanek wmawiając, że byli goście i wymietli całą lodówkę. Po takim obżarstwie człowiek ma tak wielkie poczucie winy, że zapomina o tym, co go wkurzyło. Najgorszy wróg, który doprowadził nas do nerwicy (czyli zwyczajowo mąż) okaże się największym przyjacielem, bo na pewno powie, że wcale nie jesteśmy grube. 6. Podrap się! Nie, wcale nie po… głowie. Było parę chwil, gdy złapał mnie przysłowiowy nerw, a ja nie mogłam wyjść z domu, nie było pod ręką produktów na pizzę, a podłogi były tak czyste, że można było z nich jeść. Wtedy pomaga coś, co ściągnęłam od Rzymian – kąpiel! W takich chwilach zachowuję się jak małpa w kąpieli z wiersza Fredry: „dalej kurki kręcić żwawo, w lewo, w prawo, z dołu, z góry, aż się ukrop puścił z rury…”. Konieczne jest jednak posiadanie najbardziej szorstkiej, drapiącej i zdzierającej skórę gąbki. Ścieramy martwy naskórek i żywe wkurzenie. Jeśli to nie pomaga, sięgamy po peeling – ot, chociażby taki KLIK .A jeśli i to zawiedzie, i złość zamiast zmaleć wzrosła, pozostaje tylko ostatnia drapiąca deska ratunku – szorstki, niegolony, tygodniowy, ostry jak papier ścierny zarost męża. Jak skończy się takie przytulanie do jego policzka to już zależy tylko od nas, ale i ten sposób polecam. Działa! Post Sprawdzone sposoby na stres pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Szafeczka blog

Dzieci w reklamach – tak czy nie?

Już nieraz spotkałam się z (delikatnie mówiąc) nieprzychylnymi zdaniami na temat udziału dzieci w reklamach. Za każdym razem w ruch idą te same argumenty. „Dziecko powinno być na placu zabaw”… „ma się bawić, a nie nadrabiać niespełnione ambicje rodziców” – to te główne. Poza tym to męczenie dziecka, zmuszanie go i wykorzystywanie! No cóż, my jakiś czas temu mieliśmy okazję zobaczyć jak takie „aktorstwo” czy „pozowanie” do reklamy wygląda w praktyce. Tak stricte w reklamie wzięliśmy udział tylko raz, w sumie to z ciekawości i potraktowaliśmy to jak przygodę. Oczywiście wcześniej ustalając wszystko z córką. Ile to trwa? Zacznijmy od tego, że praca z dzieckiem przy sesji nie trwa raczej dłużej niż 2-3h. I to nie są 3h stania przed aparatem. To najczęściej fajna zabawa, bo osoby robiące zdjęcia dzieciom muszą mieć odpowiednie podejście. Do tego jest mnóstwo przerw i rodzice w zasięgu wzroku. Trzeba wziąć też pod uwagę, że czasem potrzebne jest tylko jedno zdjęcie, a to łącznie nie zajmuje więcej niż 45 minut. W kwestii filmów reklamowych nie mamy doświadczenia, ale kilkukrotnie coś nagrywaliśmy z ekipą, zazwyczaj na bloga. Uwierzcie, że to też nie była ciężka praca. Byliśmy wszyscy razem, nikt nikogo do niczego nie zmuszał, a ludzie z ekipy zawsze byli mili i uprzejmi :) To też nie trwało długo! Filmik dla Orange nagrywaliśmy łącznie 2-3h, w tym przejazd (między planami) na drugi koniec miasta :) Dobra zabawa i fajna pamiątka! Dlaczego to wszystko piszę? Bo mnie to strasznie wkurza jak czytam o tym jak dzieci są wykorzystywane… niczym niewolnicy. Tylko ci krytycy nie pomyślą, że dla wielu dzieci to po prostu przygoda. Nie robią tego regularnie, często tylko jeden czy dwa razy, nawet z czystej ciekawości. Żeby mieć pamiątkę! W sporej części reklam (zwłaszcza na zdjęciach) występują dzieci „po znajomości”. Dzieci pracowników lub ich znajomych! A wiecie jak dziecko się cieszy, gdy zobaczy swoją buzię w takiej reklamie? To nic próżnego, przecież ciągle widzą swoich rówieśników w gazetach czy telewizji… to czemu nie zobaczyć raz siebie? HINT: W przypadku zdjęć zawsze należy upewnić się do jakiej reklamy i w jaki sposób zdjęcia zostaną wykorzystane! To konieczne, bo zamiast fajnej pamiątki możemy przysporzyć sporo wstydu. Najgorsze w tej kwestii są te do banków zdjęć. Tam zdjęcie może kupić każdy i wykorzystać w dowolnej reklamie. Castingi… Dużo gorsze od samego udziału w reklamie są castingi… Na takim typowym castingu byliśmy tylko raz. W sumie też na zasadzie „zobaczymy jak to wygląda”. Jak było? Atmosfera delikatnie mówiąc kiepska, dzieci tam się faktycznie nudzą… do tego wchodzą przed jakiś smutnych ludzi, którzy je oceniają i wydają polecenia. Serio, klimat jak z jakiegoś przesłuchania… Może źle trafiliśmy, pewnie nie wszędzie tak jest, ale nigdy więcej się nie wybieramy. Pod tym względem sesje fotograficzne są sto razy lepsze. To jak jest z tymi reklamami? Podsumowując, wystąpienie w reklamie (czy pozowanie do zdjęć) raz na jakiś czas, w ramach zabawy i przygody to nic złego. Serio! Rodziców którzy do tego podchodzą troszkę bardziej na poważnie też w jakimś stopniu rozumiem. Budowanie pewności siebie i umiejętności aktorskie mogą się dziecku kiedyś przydać, wszak niejeden aktor zaczynał jako dziecko. Spokojnie można to porównać do niejednych zajęć pozalekcyjnych. Natomiast gdy ktoś jeździ ciągle po castingach, zaczyna od dziecka wymagać więcej niż ono samo chce z siebie dać… zabierając dużą część wolnego czasu, to już nie jest takie fajne. Niektórzy mogą to traktować jak inwestycję w przyszłość, przygotowanie dziecka do wejścia w dorosłe życie… jednak proponuję zachować zdrowy rozsądek. Ktoś z Was brał udział w takich sesjach lub nagraniach? Jakie są Wasze wrażenia? The post Dzieci w reklamach – tak czy nie? appeared first on szafeczka.com.

Zioła dopieszczające płuca. Nie tylko dla palaczy!

Ziołowy zakątek

Zioła dopieszczające płuca. Nie tylko dla palaczy!

Co jest prawdopodobnie najbardziej niedocenianą aktywnością na świecie?  Zadanie czwarte (rozwojownik)

ANIA MALUJE

Co jest prawdopodobnie najbardziej niedocenianą aktywnością na świecie? Zadanie czwarte (rozwojownik)

Jak powstają zdjęcia na mojego bloga?

'DARIAA

Jak powstają zdjęcia na mojego bloga?

Cześć! Jak już możecie zauważyć przygotowałam dla Was post dotyczący zdjęć, które wrzucam na bloga. Opiszę tutaj czym robię zdjęcia i jak je przerabiam. Mam nadzieję, że taki post Wam się spodoba, zapraszam do czytania! :) Obiektyw Canon 18-55mm II IS  Sama nie wiem jak mam go oceniać. Jak wiadomo jest w zestawie z praktycznie każdą lustrzanką. Moje pierwsze wrażenie wraz z dostaniem go to wielkie zaskoczenie świetną jakością. Teraz, gdy używam innego obiektywu moja opinia się trochę zmieniła. Jak dla mnie f/3.5 to nie to, jest za ciemny. Ale nie ma co narzekać, zdjęcia robi całkiem fajne. Obiektyw Canon 50mm f/1.8 Mój ulubieniec, ogromna różnica jeśli chodzi o obiektyw opisany wyżej. Jest jasny, tani i robi genialne zdjęcia. Jestem nim na prawdę oczarowana, jest świetny. Statyw Tutaj nic specjalnego. Zamówiłam go na jakiejś stronie internetowej za niecałe 80 zł. Szczerze, myślałam że zaraz się rozleci, będzie trzeszczał i nie będzie spełniać moich oczekiwań. Okazało się zupełnie inaczej. Jest stabilny, solidnie wykonany. Nic dodać, nic ująć. Moim zdaniem na prawdę nie ma potrzeby wydawać 300 zł na statyw, bo równie dobrze sprawdzi się ten za 80. No chyba, że zamierzacie robić zdjęcia w jakiś ekstremalnych warunkach. Pilot do wyzwalania migawki Teraz nie wyobrażam sobie robienia zdjęć bez niego. Mega ułatwienie jeśli robimy sobie sami zdjęcia. Canon EOS 600D Często pytacie czy polecam mój aparat, czy jestem z niego zadowolona. Odpowiedź brzmi TAK, jak najbardziej tak. Co prawda nie posiadam innej lustrzanki, by ją porównać, ale muszę stwierdzić że zdjęcia robi świetne. Do tego odkręcany ekranik jest ogromnym ułatwieniem jeśli chodzi o robienie zdjęć sobie samej. Dla niektórych minusem jest głośny autofokus, ale mi to nie przeszkadza, praktycznie go nie słyszę. Ogólnie, jest najlepszy! ♥PhotoscapeJak dla mnie najlepszy program program do obrabiania zdjęć. Jest bardzo prosty w użyciu a daje świetne efekty. To zależy od zdjęcia i efektu jaki chcę uzyskać, ale głównie je tylko rozjaśniam, pogłębiam i dodaje filtr w stopniu niskim.Podobała Wam się notka ?Chcecie więcej tego typu postów ?

WYPRZEDAŻE - W CO WARTO INWESTOWAĆ?

vogueva

WYPRZEDAŻE - W CO WARTO INWESTOWAĆ?

Nie wiem jak Wy, ale ja co roku czekam na wyprzedaże z niecierpliwością 5-latka, który odpakowuje swój wymarzony, świąteczny prezent od Świętego Mikołaja. Z racjonalnej osoby, dokonującej zazwyczaj mocno przemyślanych zakupów, zamieniam się w Rebeccę Bloomwood z filmu "Wyznania zakupoholiczki". Często zdarza mi się kupować coś, co kompletnie mi się nie przyda i nawet nie do końca podoba, bo jest na wyprzedaży -80% i to przecież okazja! No właśnie, ale co z tego, skoro trafia to na dno mojej szafy i nigdy nie zostaje założone? Albo jest to po prostu "szmata", którą zakładam dwa razy i wyrzucam? Wyrzucam, jak pieniądze, które na to wydałam...Czas więc otrząsnąć się z zakupowego szaleństwa i przemyśleć swoje wyprzedażowe wybory - w co więc warto zainwestować? Poniżej mała lista rzeczy, które na pewno przydadzą się w każdej garderobie, dokonując jednak wyboru, warto pamiętać, by podczas wyprzedażowych zakupów kierować się przede wszystkim kryterium jakościowym, nie ilościowym ;) W okresie wyprzedaży możemy przecież sięgnąć po rzeczy z wyższej półki,Dokonujmy zatem przemyślanych i świadomych wyborów.1. Torebka - najlepiej czarna. Uniwersalna. Dobrej jakości. Torebka Guess, Sarenza.plTorebka Maria Nowinska, nowinska.com.plMICHAEL Michael Kors Hamilton, Zalando.pl2. Szpilki w kolorze nude lub oczywiście czarne.Szpilki Jimmy Choo, Moliera2Czarne botki Michael Kors, Zalando.plSzpilki Sam Edelman, Luisaviaroma.com3. Jesienny płaszcz lub trencz.Płaszcz Tory Burch, Moliera2Prochowiec Red Valentino, mytheresa.comPłaszcz Terra New York, farfetch.com4. Okulary przeciwsłoneczneOkulary przeciwsłoneczne Stella McCartney, Optique-Exclusieve5. Markowe kosmetyki i perfumyKosmetyki do makijażu i perfumy, douglas.pl

Czy można zdradzić przez internet?

Facetem jestem i o siebie dbam

Czy można zdradzić przez internet?

Spacerem przez Pragę

Szafeczka blog

Spacerem przez Pragę

Dlaczego nie lubię dnia Babci i Dziadka.

Ziołowy zakątek

Dlaczego nie lubię dnia Babci i Dziadka.

Jak wygląda życie w Niemczech? Plusy, minusy i więcej

Gosia Baszak

Jak wygląda życie w Niemczech? Plusy, minusy i więcej

Lady Gugu

Książki o wychowaniu dzieci, które warto przeczytać

Wiem, wiem – już trochę przynudzam z tym czytaniem. Ale jeśli myślicie, że przestanę kiedyś nudzić w tym temacie, to się mylicie. Czytanie ubogaca, o czym napiszę szerzej wkrótce. Czasem zdarza mi się polecić wam jakąś ciekawą pozycję, często na waszą prośbę. Tym razem obrałam sobie na cel książki dotyczące szeroko pojętej tematyki wychowania. Są to pozycje, które w jakiś sposób mnie inspirują, czego efektem są wpisy na blogu. Miłej lektury o… lekturach. Jak wychować szczęśliwe dziecko? John Medina. Choć tytuł trochę niefortunny (angielski brzmi Brain rules for baby), to sama treść jest absolutnie rewolucyjna. Jest to kopalnia wiedzy o wychowaniu, szczęściu, inteligencji waszego dziecka. Nie liczcie, że podadzą wam jak w kulinarnym przepisie, ile czego dodać, żeby ulepić pyszniutkie, pachnące, mięciutkie… dziecko. Ale na pewno naukowe dane, które tutaj podane są w anegdotycznej formie przekonają was, że wcale nie potrzeba tak wiele pracy, wyrzeczeń i sił żeby wasze dziecko było szczęśliwym człowiekiem. Znalazłam tu wiele cennych i inspirujących informacji, a także faktów, o których nie miałam pojęcia. John Medina to niby neurobiolog, ale pisze tak zabawnie i z werwą, że podejrzewałam go o podrobienie dyplomów z uczelni. Do czasu, aż po zamknięciu książki nie wygooglowałam tego pana. I okazuje się, że amerykańscy naukowcy różnią się od rodzimych czymś, co towarzyszy i mnie na co dzień: poczuciem humoru. Czego i wam serdecznie życzę. Jak wychować dziecko, psa, kota i… faceta. Dorota Sumińska, Dorota Krzywicka, rozmawia Irena A. Stanisławska. Z tych samych powodów, co Johna Medinę, pokochałam swojego czasu panią psycholog Dorotę Krzywicką. Kupiłam tę książkę o banalnym tytule głównie ze względu na nią. Trochę też dlatego, że swojego czasu kolekcjonowałam wszystko ze słowem „dziecko” w tytule. Tak wartkiej rozmowy nie czytałam jeszcze jak żyję, a dodatkowo dotyczy tematu, który jest mi szczególnie bliski. Mówię tu oczywiście nie o psach, kotach i facetach (których jeśli nie lubię, to przynajmniej toleruję), ale o wychowaniu dzieci. Nie szukałam tutaj żadnych rad, ale znalazłam ich bardzo wiele: zarówno w kwestii przekarmiania dzieci (które jest dla mnie tematem newralgicznym), ich snu, mojego wolnego czasu oraz naszej – rodziców – ignorancji w kwestii wychowania dzieci (wszystko to wkrótce na blogu). Co więcej, po przeczytaniu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że człowiek jednak tak bardzo nie różni się od zwierząt, które udomowił. Jeśli przy książce płaczę, to znaczy, że jest ona dobra. Płaczę oczywiście ze śmiechu. Płaczcie i wy! Najszczęśliwszy śpioch w okolicy, Harvey Karp To szczęście jest chyba dla Amerykanów znaczące… A ponieważ i dla mnie jest, sięgnęłam po tę książkę. Niestety, zrobiłam to trochę za późno, bo okazało się, że gdybym miała ją przy sobie na początku naszej wspólnej przygody z Lenką, oszczędziłabym sobie wielu problemów. Ale było minęło…  Jeśli zatem jesteście mamami dopiero co urodzonego maleństwa albo przygotowujecie się do macierzyństwa, polecam zaopatrzyć się w ten poradnik. Bo nie da się ukryć, że to poradnik – podane recepty w punktach, ściągawki i częste gry w „prawda/fałsz” sprawiają, że łatwo w tej książce odnaleźć to, czego potrzebujemy. Jest tutaj też rozdział o poprawianiu jakości snu dzieci nieco większych, bo jeśli matka-dżokej  mówi wam, że ich trzylatek śpi bez przerwy 12 godzin i nigdy się nie moczy, to nie wierzcie jej i zmieńcie kontakt w telefonie na „Pinokio”. Dzieci z reguły przed snem marudzą, szaleją, brykają; w jego trakcie budzą się, sikają i płaczą, czasem chrapią, chodzą i gadają. Jeśli chcecie choć trochę to unormować, odsyłam do książki. Na pewno przy niej nie zaśniecie, co więcej, zapewni wam bezsenną, zaczytaną noc. Początki. Jak 9 miesięcy w łonie matki wpływa na resztę naszego życia. Annie Murphy Paul. Kolejna książka, o której dowiedziałam się nieco za późno i kolejna książka popularnonaukowa. Ale nie bójcie się tego słowa – wiecie, że dla mnie wyznacznikiem dobrej książki jest lekki, swobodny styl, więc i tutaj znajdziecie to, co lubicie najbardziej. Jest więc rzetelna informacja, ale i historyjki z życia matki, są ciekawe rozmowy i autoironiczne komentarze. A przede wszystkim to prawdziwe kompendium dotyczące tematyki ciąży. Jeśli zatem chcecie wiedzieć, co naprawdę wpływa na rozwój dziecka, na jego temperament i usposobienie, a co jest tylko wymysłem internetowych forów, przeczytajcie tę książkę. Dzięki niej dotarło do mnie, jakie spustoszenie może siać BPA i paradoksalnie niewinny, spotykany na każdym kroku stres. Ponieważ nie przeczytałam tej książki w ciąży, to żyłam w błogiej nieświadomości, a dzięki temu… bez stresu. Jeśli więc wolicie wiedzieć, a nie chować głowę w piasek w nadziei, że „jakoś to będzie”, zachęcam. Książka ma wielką wadę: jeśli zaczniecie, nie będziecie mogły się oderwać. Jak mówić żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać żeby dzieci do nas mówiły Adele Faber, Elaine Mazlish Autorki nazywają tę książkę osobistym poradnikiem – oprócz tekstu znajdziemy tutaj mnóstwo ćwiczeń, które można wykonywać samemu albo z partnerem. Wszystko po to, żeby dowiedzieć się, że diabeł nie jest wcale taki straszny, jak go malują (mowa oczywiście o naszych dzieciach). Ma tę zaletę, że nie sposób przeczytać i zapomnieć; trzeba bez przerwy do niej wracać, dokształcać się, przeglądać, kartkować, przypominać. Jeśli znudzi nas tekst, autorki zaoferowały nam również porady w formie rysunkowej, może nie tak śmieszne jak przygody Tytusa, Romka i Atomka, ale które na pewno nas rozbawią. Problemów rodzicielskich jest dużo i wraz ze wzrostem dziecka rosną i one. Ta książka pokazuje, jak dogadać się z tym małym, dużym i największym – czyli z kilkulatkiem, nastolatkiem i własnym partnerem. Jego też przecież traktujemy czasem jak dziecko… Wychowanie przez czytanie. Irena Koźmińska, Elżbieta Olszewska. Czy jest w tym kraju ktoś, kto nie zna akcji „Cała Polska czyta dzieciom”? Polecam wam zatem książkę autorek i propagatorek całej tej akcji. Ponieważ ja czytać uwielbiam i – jak to mawiano dawniej – czytam pasjami, przeczytałam tę książkę o… czytaniu. Może nie jest to lektura do poduszki, ale za to rzetelna, profesjonalna publikacja, która na pewno utwierdzi was w przekonaniu, że dobrze robicie czytając swoim maluchom. Bo czytacie, prawda? Znajdziecie tutaj też cenne porady, jak dobierać książki w zależności od wieku, żeby nie podsuwać 8 latkowi Draculi, jak zrobiła to moja bibliotekarka (do dzisiaj czosnek dodaję nawet do kisielu, a na widok nietoperza zakrywam szyję szalikiem). Post Książki o wychowaniu dzieci, które warto przeczytać pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

8 rzeczy, które robi każdy facet ale wstydzi się do tego przyznać kobietom

Facetem jestem i o siebie dbam

8 rzeczy, które robi każdy facet ale wstydzi się do tego przyznać kobietom

Dzień Babci - nietypowe pomysły na prezenty, także te DIY

ANIA MALUJE

Dzień Babci - nietypowe pomysły na prezenty, także te DIY

Dlaczego już NIGDY nie zamówię nic w Orange

Marta pisze

Dlaczego już NIGDY nie zamówię nic w Orange

Wiecie, ja naprawdę staram się dawać wszystkim drugie szanse. Trzecie też. Czasami nawet czwarte. Staram się nigdy nie oceniać po tym, co o kimś mówią i jak bardzo go oczerniają.Ale gdybym mogła cofnąć czas, gdybym tylko, cholera, miała jakąś machinę do przenoszenia się w czasie, z ucałowaniem ręki przyjęłabym wszystkie teksty ludzi o tym, jak bardzo Orange jest do dupy. Ale ja dałam im szansę. I teraz zostałam z karą.Dosłownie.ZACZNIJMY OD POCZĄTKUZa górami, za lasami, za pięcioma dolinami... żartuję. W maju we Wrocławiu do nowego mieszkania przeprowadziła się Marta - czyli ja. Wszystko w nowym miejscu zamieszkania było cudowne: sąsiedzi, pokoje, ogródek i majowa pogoda, która rozpieszczała i pozwalała biegać po wrocławskich wałach o każdej porze dnia.Jedyną czarną chmurą na horyzoncie był brak internetu. Dotkliwy. Upierdliwy. Bolący jak niespodziewany pryszcz przed randką. Postanowiliśmy więc chmury się pozbyć, a że żadna firma oprócz Orange nie oferowała na naszym Nie-Zadupiu-Ale-Jednak-Bez-Zasięgu-Domu internetu, pewnego sądnego dnia podpisaliśmy z Orange umowę na internet. I gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że to się cholernie źle skończy, stuknęłabym się w głowę.Przecież miałam wi-fi.Kiedy we wrześniu dowiedzieliśmy się, że musimy pakować manatki i spadać z naszej oazy spokoju i idealnego pałacu, zastanawiałam się jak rozwiązać sprawę umowy. Na szczęście umiem czytać, więc szybko znalazłam informację, że Orange może przenieść usługę na nowy adres.- Boże, jaka fajna firma - pomyślałam sobie naprawdę głupio.Byłam naiwna. Tak bardzo, że aż mi siebie żal.Gdy znaleźliśmy następne fajne mieszkanie, do którego moglibyśmy się przeprowadzić, zadzwoniłam na infolinię Orange, bo mam dobre serduszko i chciałam jak najszybciej wszystko załatwić, żeby ani oni, ani ja nie mieli problemu. Najpierw przez 15 minut słuchałam głupio-wesołej melodyjki (bujając przy tym głową w rytm i robiąc ucieszoną minę), a następnie, po połączeniu z Miłą Panią numer 1 (bo widzicie, okaże się, że w tej bajce Pań będzie więcej) zapytałam, czy w mieszkaniu X na ulicy Y mogę przenieść internet, bo bym chciała tam zamieszkać.Pani - sądząc po odgłosach - powaliła trochę w klawiaturę i oznajmiła, że owszem, mogę. I że już mnie zapisuje, umawia montera i możemy sobie przybić piątkę.- Boże, jaka miła pani - pomyślałam sobie durnie.Gdy sobie to przypominam, jest mi siebie jeszcze bardziej żal.Od razu po rozmowie wysłałam do właścicielki nowego mieszkania smsa: BIERZEMY. Umówiłyśmy się na podpisanie umowy o wynajem.~*~Tydzień albo dwa przed przeprowadzką znów zadzwoniłam, pośpiewałam kolejne piętnaście minut razem z granie na czekanie i upewniłam się u Miłej Pani Numer 2, że wszystko załatwione, internet możliwy.Nadszedł Dzień P - P jak Przeprowadzka. Z grupą dwunastu znajomych (swoją drogą, pozdrawiam Łukasza, który chciał nam wynieść z mieszkania nie naszą komodę) przenieśliśmy  rzeczy, rzuciliśmy je w nowym miejscu zamieszkania.Wiecie, jak powinna się ta bajka skończyć? Że na drugi dzień przyszedł Pan Monter, pomachał śrubokrętem, dotknął kabelka i BUM! był internet. Koniec.Ale to nie będzie szczęśliwa bajka z happy-endem. Zdradzę Wam kawałek: Orange zachowa się do dupy.GDY ZACZYNA SIĘ DRAMATNo więc, zacznijmy od tego, że owszem, Pan Monter przyszedł. I owszem, pokręcił kabelkiem, machnął śrubokrętem, po czym wzruszył ramionami i powiedział, że internetu tu nie będzie, bo Orange nie ma możliwości technicznych. Poklepał mnie po ramieniu ze współczuciem - naprawdę tak było - i poradził zadzwonić na infolinię, bo przecież nie będą tak chamscy, żeby kazać mi płacić za coś, czego nie mam.I wiecie co? Pan Monter okazał się równie naiwny, jak ja.Zadzwoniłam na infolinię i tym razem, mimo tego, że miły automat z Orange puścił mi melodyjkę aż na dwadzieścia minut, nie machałam głową w rytm i nie uśmiechałam się jak głupek. Czekałam z bijącym sercem, zastanawiając się, o co, do cholery, chodzi i dlaczego Miła Pani Numer 1 mnie tak okłamała. Odebrała Miła Pani Numer 3, która najpierw poinformowała mnie, że mam dwa, równie beznadziejne, wyjścia:a) płacić do końca umowy (od listopada do maja) normalnie rachunki za internet, które oscylują w granicach stówy miesięcznie;b) zapłacić karę za zerwanie umowy (która oscylowała wtedy w granicach pięciu stów miesięcznie).I wtedy się zdziwiłam.Mówię: halo, ale jak to - wy nie możecie świadczyć usług, a ja mam za to płacić? Gdybym wiedziała, że w tym mieszkaniu nie będzie internetu z Orange, szukałabym nowego lokum dalej!Miła Pani Numer 3 powiedziała, że jej przykro i że mogę złożyć reklamację razem z najmem i wtedy nie będę musiała płacić kary.- Boże, jednak miła ta pani - pomyślałam teraz już naprawdę, ale to naprawdę głupio.Widzicie? Jestem naiwna.  ~*~W ten sam dzień zadzwoniłam jeszcze raz i tym razem odebrała Pani Numer 4. Powiedziała, że mam się nie martwić i że ogólnie don't worry be happy, bo jak złożę wypowiedzenie umowy razem z kopią najmu mieszkania, to kary mi nie wlepią. Mówi do mnie: no bo przecież Pani niczego złego nie zrobiła, a usługi nie mogą być świadczone.- Co nie? - pytam retorycznie, ucieszona, że znalazłam kolejna bratnią duszę - no nie mogą! Czyli  nie będę płacić kary?- Nie będzie pani - uspokoiła mnie Miła Pani Numer 4.Napisałam więc wypowiedzenie, skserowałam umowę o najem mieszkania i jeszcze dwa razy dzwoniłam na infolinię, słuchając melodyjki z małym stresem - swoją drogą, za każdym razem ta melodia wywołuje inne emocje - i upewniając się, że na pewno, na pewno nie będzie kary.- Nie będzie - mówi Miła Pani Numer 5.- Niech się pani nie martwi, jak pani dostarczy te dokumenty, kary nie będzie - pocieszyła mnie Miła Pani Numer 6.- Same miłe panie w tym Orange - pomyślałam sobie, drukując mój wniosek.ROZPOCZYNA SIĘ WĘDRÓWKAZaniosłam wniosek i ksero na początku listopada do wrocławskiego salonu Orange, znajdującym się w wielkim gmachu. I znów spotkałam Miłą Panią z Numerem 7 oraz Miłego Pana Numer 1. Pan Numer 1 przyjął mój wniosek, zostawił mi ładną pieczątkę, z którą poczułam się prawie jak dziecko z naklejką Odważny Pacjent i odstresowanym ciałem. Dla pewności - bo jestem przecież kłębkiem stresu - zapytałam Miłej Pani Numer 7 czy może zerknąć na wniosek i czy nie będę płacić kary.- Nie będzie pani, to tylko formalność - mówi Miła Pani Numer 7 - za czternaście dni już  będzie po sprawie.Minęło czternaście dni a odpowiedzi nie ma. Za to na mojej skrzynce pojawił się rachunek za grudzień. Zadzwoniłam znowu, tym razem z ciśnieniem, bo wiecie, moja mama ma nadciśnienie, więc jak się denerwuję, to też mi się udziela. Chcę rzucić telefonem, kiedy słyszę melodyjkę, ale jestem twarda, wytrwam, dam sobie radę, przeżyję. Odbiera Miła Pani Numer 8.Tłumaczę. Mówi, żebym się nie martwiła, bo to już ostatnia opłata na konto Orange i że moje wypowiedzenie już jest w systemie i w ogóle wszystko jest w pompkę i powinnam się rozluźnić, bo mi się nieco pośladki spinają.- A jednak wszystko będzie dobrze! - pomyślałam.Boże, co za naiwne dziecko. Uwaga, Nobla za Największą Naiwność Roku otrzymuje Marta Hennig! Brawa! Ale wiecie co? Gorzka ta wygrana.~*~Bo dwa tygodnie później na mojego maila przychodzi wezwanie do zapłaty kary. Teraz, już, w ciągu dwóch tygodni mam wyskakiwać z kasy, wyciągać portfel, przetrzepać kieszenie i znaleźć trzy stówy, bo inaczej Pan Orange się zdenerwuje.No i wtedy skończyła mi się cierpliwość.Zadzwoniłam na infolinię, mówiąc niecenzuralne słowa z prędkością światła, kiedy tylko usłyszałam melodyjkę w słuchawce. Odebrała Miła Pani Numer 9, która powiedziała, że MAM KARY NIE PŁACIĆ, BO NASTĄPIŁA POMYŁKA W SYSTEMIE. I że oczywiście oni sprawę rozwiążą i że don't worry be happy. Wiecie, mam się uśmiechać jak Karolak na reklamie i cieszyć z życia, bo się rozwiąże. Spoko. To czekam.Nic się nie dzieje. Piszę więc na stronie Orange, że jestem już zdenerwowana, ciśnienie mi rośnie, cukier spada, a wszystkie efekty mojej diety idą na marne, bo wpierdzielam słodycze, żeby zabić stres.Po tygodniu, dzisiaj, dostaję odpowiedź, że mają mnie w dupie, ogólnie leją na mnie ciepłym sokiem pomarańczowym i karę mam zapłacić, bo gdybym miała meldunek, to moglibyśmy gadać, a że mam umowę najmu, to nara. Skrótem: płać dziewczyno i zejdź nam z ogona.I zgadnijcie, co zrobiłam?IDĘ NA WOJNĘZadzwoniłam na infolinię. Melodyjka ta sama, od paru miesięcy nic się nie zmieniło. Już znam słowa, więc mogę ją zaśpiewać w X Faktorze. Tym razem odbiera Miły Pan Numer 2.Tłumaczę, unoszę głos, używam słowa "cholera" i żądam wyjaśnień. Pan mówi, że zgłosi reklamację. Ja się poważnie wkurzam, więc mówię, że proszę o nagrania rozmów i idę z tym do rzecznika praw klienta, albo innej ważnej osoby, która pomoże mi zrobić dym.Jest wieczór, a ja dalej nie dostałam smsa z numerem reklamacji, czyli mam się pocałować w tyłek, bo prawie na pewno jej nie zgłosił. Gdyby zgłosił, dostałabym numer.I tu mogłaby być plansza z napisem KONIEC, ale jej nie będzie.Tyle, że ja się nie dam tak spławić.Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Gdyby Miła Pani Numer 1 sprawdziła dokładnie ulicę, to nie wynajęłabym tego mieszkania i nie byłoby problemu. Gdyby wszystkie inne Miłe Panie mówiły mi, że mam karę zapłacić, albo dogadałabym się z nowymi lokatorami starego mieszkania o przeniesienie umowy, albo od razu karę bym zapłaciła i miałabym to z głowy.Ale nawet na logikę - dlaczego mam płacić karę za to, że ktoś nie może zrobić swoich usług? Co ja takiego zrobiłam? Ale zapłaciłabym. Gdyby nie fakt, że każdy pracownik tej pomarańczowej firmy mówił mi, że mam rację i kary płacić nie muszę.~*~I wiecie, co jest najgorsze? Że całe moje trzy lata leczenia żołądka i rezygnacji z leków poszły w cholerę, bo od tego stresu znów mnie męczą bóle i prawdopodobnie w ciągu miesiąca znów wyląduję na gastroskopii, a potem będą mnie paść antybiotykami i syropem z melisy. Dopiero co wyleczyłam swoją skłonność do stresowania się tylko po to, żeby teraz znów zwijać się z bólu w dzień i w nocy.Dzięki, Orange.Po publikacji tego wpisu dzwonię jeszcze raz i jeszcze raz żądam nagrań rozmów. Mam to gdzieś, że oni mają jakieś procedury, błędy w systemie, szereg Miłych Pań, które kłamią i wielką dupę, w której trzymają wszystkich swoich klientów. Nie może być czegoś takiego, że tyle osób mnie zapewnia, że wystarczy zrobić to i to, że mam rację, że kary nie będzie, a potem nagle zmieniają zdanie i jeszcze wysyłają mi maila z ŻĄDANIEM ZAPŁATY. Takim tonem, jakbym im coś ukradła.Goń się, Orange. PS Jeśli ktoś ma jakąś radę, jak mogę to wygrać albo dać im popalić - dawajcie znać. Jeśli macie podobną historię - nie krępujcie się. Piszcie. Na bloga mi cenzury nie nałożą.PS 2 Przepraszam wszystkich tych, których zniesmaczył wpis. Ja rozumiem ,że pewnie zwykłej osobie niezbyt przyjemnie się czyta takie teksty, ale jestem już bezsilna. Mam dosyć, naprawdę.I chyba mi się nie dziwicie..tlo { background-image: url('http://static.pexels.com/wp-content/uploads/2014/05/iphone-macbook-air-man-156-825x550.jpg') } .post-body img { float:none !important; width: 100%; height: 80%; padding: 10px 0 10px 0; }

TU TERAZ

Małe mieszkanie = duży problem?

Małe mieszkania mają to do siebie, że pomimo swojej przytulności są niezwykle problematyczne w rozplanowaniu i zagospodarowaniu przestrzeni. Potencjalna… Post Małe mieszkanie = duży problem? pojawił się poraz pierwszy w Tu Teraz.

ESSIE

Art Fashion

ESSIE

Jedyna nadzieja dla mamy Leszka, poszukiwany lekarz o otwartym umyśle

Facetem jestem i o siebie dbam

Jedyna nadzieja dla mamy Leszka, poszukiwany lekarz o otwartym umyśle

TU TERAZ

Zakupy z dostawą do domu – czy warto?

Gdzie robicie zakupy? Te codzienne spożywcze, ewentualnie chemiczne? Ja jeszcze do niedawna robiłam je stacjonarnie w supermarketach. Jako, że… Post Zakupy z dostawą do domu – czy warto? pojawił się poraz pierwszy w Tu Teraz.

Podepcz książkę! Zniszcz ten dziennik

Ziołowy zakątek

Podepcz książkę! Zniszcz ten dziennik

Jak urządzić salon i mieć w domu kino?

Gosia Baszak

Jak urządzić salon i mieć w domu kino?

Zmień swoje życie w 52 tygodnie - rozwojownik, zadanie trzecie

ANIA MALUJE

Zmień swoje życie w 52 tygodnie - rozwojownik, zadanie trzecie

Wygraj podróż życia! Weź udział w konkursie Gatta!

ART You Ready

Wygraj podróż życia! Weź udział w konkursie Gatta!