Boginie przy maszynie
Jestem szalona?!
Wiecie, mam swoją małą upierdliwość, którą uprzykrzam życie wszystkim dookoła. Im jestem starsza, tym ta upierdliwość bardziej determinuje moje życie, a co za tym idzie - i innym. Wyznanie to czynię z uśmiechem na ustach. O co chodzi? Mam świra na punkcie zdrowej żywności. I nie do końca mówię o produktach z półki EKO. Tylko o takich, których jakość będzie mnie, matkę trojki dzieci, satysfakcjonowała. Im bardziej wgryzam się w temat, tym bardziej jestem zdania, że dziś coraz trudniej o dobre produkty. Nie jest tak, jak często słyszymy z wszelakich poradników, a mianowicie, że przygotowanie zdrowego posiłku to kwestia zaledwie prostego przestawienia się. Doboru innych składników niż zazwyczaj. Nie jest tak, bo na wyciągnięcie ręki mamy dostępne produkty modyfikowane genetycznie, z kiepskim składem, z konserwantami, sztucznymi barwnikami. Dania instant, soki i napoje słodzone. Gdy idziemy do supermarketu na zakupy, zalewa nas fala jedzenia "podrasowanego". I jeśli chcemy szybko, bezrefleksyjnie zapełnić lodówkę, sięgamy niestety po właśnie tego typu produkty. A jeśli jest się zajęta mamą kilkorga dzieci, na zakupy zostaje naprawdę mini chwilka. I wcale się nie dziwię, że z półki ściągamy to, co ma najbardziej znaną markę/etykietę, co kojarzy nam się z dobrą jakością.Etap studiowania etykiet mam już za sobą. Obudzona w środku nocy potrafiłabym powiedzieć, który chleb najlepiej wybrać, jakie jajka są najzdrowsze i mleko którego producenta pasteryzowane jest w najbardziej optymalnej temperaturze. Przyznaję, że w pewnym momencie dostałam nawet małej obsesji na tym punkcie. A gdy byłam na zakupach z mężem i on ogarniał inną alejkę, przeglądałam wszystkie produkty i szłam wymieniać na "te bardziej odpowiednie". No cóż, taka mała upierdliwość. A jednak sumienie spokojniejsze, że jemy może trochę zdrowiej, niż moglibyśmy.Ostatnio nawet odkryłam stronę producenta nabiału, który dowozi do domu mleko od krowy, jaja z wolnego wybiegu czy wędlinę bez konserwantów. Bardziej dociekliwi zapewne powiedzą, że i tak nie wiem, czym karmione są kury z wolnego wybiegu, ale i tak wolę tę wersję niż supermarketową klatkową.Kostek rosołowych u mnie w domu nie uświadczysz. Sosów ze słoika, zupek z proszku też nie. Tak bardzo ograniczyłam już spożywanie dań gotowych, że glutaminian monosodowy wyczuję na kilometr. Cukier glukozo-fruktozowy, olej palmowy, tłuszcze sztucznie utwardzane? Omijam szerokim łukiem.Spokojnie, nie zwariowałam doszczętnie. Nie jest tak, że fanatycznie tkwię przy swoim. I tak, kupię dzieciom płatki śniadaniowe marki, którą widzieli w reklamie, mimo że wiem, że producent ładuje w 1/3 produktu cukier. Ale przynajmniej jestem świadoma i staram się ograniczać to, co niezdrowe.Ostatnio na przykład na śniadanie serwuję owsiankę z dużą ilością owoców świeżych i suszonych, do tego amarantus ekspandowany i nasiona chia. PYCHA!! Dzieciom też smakuje, więc wcale nie mam poczucia, że wydziwiam. Wiem, że jak tylko przestanę karmić, moja przypadłość się nasili, teraz sięgam jeszcze po to, co dobrze znam i wiem, że nie będzie alergizowało Poli.Tymczasem przy okazji sprawiania Poli wyprawki, gdy szukałam nowinek w temacie butelek i pochodnych, natrafiłam na firmę, która mnie zachwyciła. Pomysłem, ideą, designem. Mowa o Life Factory. Po pierwsze dlatego, że butelki i pojemniki do przechowywania żywności są szklane. Wzbudziło to początkowo moje wątpliwości, bo jak to szklane dawać dzieciom. Ale silikonowa otulina z powodzeniem niweluje wszelkie strachy, że się rozbije. Poza tym, na ulotce doczytałam, że szkło jest dodatkowo utwardzane, więc spokojniejsza moja głowa ;) Szkło, powiedzą niektórzy, pieśń przeszłości, jednak w moim mniemaniu jest super higieniczne. Nie rysuje się i nie ściera jak plastik. Tym samym butelki są bardziej trwałe. Spodobało mi się też, że butelka rośnie z dzieckiem i można ją przerobić zwyczajnie na kubek niekapek.Co więcej, wersja dla starszaka uratowała mnie z opresji i rozwiązała problem, który mnie gniótł od dłuższego czasu. Mój starszak, obserwując młodsze rodzeństwo, za nic w świecie nie chciał zrezygnować z wieczornego picia mleka z butelki. Proponowałam mu różne różniaste niekapki, kubeczki, szklaneczki. Nic. Z butelki i koniec. Byłam już zupełnie zrezygnowana i w zasadzie dałam za wygraną. Ale gdy zobaczyłam asortyment Life Factory, postanowiłam skorzystać z ostatniej deski ratunku. Szklany kubek ze słomką, przypominający wyglądem butelkę! Zrobiłam wielki wstęp, jakie to fajne, dorosłe i przyjemne, że to taka nowa butelka. Podszedł diabeł nieufnie do nowego nabytku, obwąchał z każdej strony, wypytał o szczegóły i… WYPIŁ! Chodzi z nim teraz wszędzie, bo ma taką, jak to mówi Kuba, poręczną rączkę. Trafiony zatopiony, ufff ;-) Teraz czekam aż Pola będzie piła z butelki, bo na razie karmię ją sama. I nie mogę się też doczekać przyrządzania zupek, żeby móc je pakować w te cudowne pojemniki.Zachwycona produktem, skontaktowałam się z polskim dystrybutorem Life Factory. I zdobyłam dla boginioczytaczek zniżkę 15 procent! Ważną tydzień od dnia ukazania się wpisu. Wystarczy jako kod promocyjny wpisać BPM15. Wszystkie produkty znajdziecie TU .