Boginie przy maszynie
Co jest w życiu tak naprawdę ważne
Zbliża się koniec roku, a koniec roku dla większości z nas to czas podsumowań. Bilansu, przeanalizowania plusów i minusów, jakie przyniosły ze sobą te dwanaście miesięcy. To też wspaniały czas postanowień. Bo w nowym roku oczywiście wszystko będzie inaczej, lepiej, od początku. Bo nowy rok to karta, którą dopiero będziemy zapisywać. I w zasadzie szkoda, że od razu na czysto, że nie można jak za naszych czasów szkolnych. Najpierw w brudnopisie, a dopiero potem w wersji ostatecznej. Nie wiem, jak Wy, ale ja zawsze wiele rzeczy bym poprawiła. Zresztą nasi stali czytelnicy wiedzą, co mi w duszy gra. Nigdy nie jest tak dobrze, że nie mogłoby być lepiej. Zawsze znajdzie się powód, coś, na co będzie można narzekać. Niby typowo słowiańska przypadłość, ale jednak moja to taka w wydaniu wyjątkowo ekstremalnym. Wymagam dużo, czasem za dużo od siebie i od innych. Uczę się jednak, żeby cieszyć się zawsze z tego, co mam, a to, że czasem nie jest idealne. Cóż, tak właśnie w życiu bywa i o tym jest ten post.Cofnijmy się do stycznia 2015, a może nawet grudnia 2014. Jest Wigilia Bożego Narodzenia. Siedzimy całą rodziną przy stole, naprawdę całą, bo zebrało się koło 20 osób. I jeszcze kilka mieszkających za granicą w transmisji na Skypie ;-) Ogłaszamy z mężem, że oto mamy największy prezent, bo spodziewamy się trzeciego dziecka. Wiecie, to był ten moment, który sobie najpierw często wyobrażamy. Że będzie jak w amerykańskim filmie, gdzie wszyscy się kochają, są dla siebie mili, gdzie gdy facet oświadcza się kobiecie wszyscy klaszczą albo zaczynają tańczyć wokół tryskającej szczęściem fontanny, a na niebie rozbłyskują fajerwerki. Gdy kobieta ogłasza ciążę, zebrani wokół ludzie zalewają się łzami. U nas było następująco: jemy kolację, rozpakowujemy prezenty i zaczynamy przemówienie. Odpowiedni wstęp, zbudowanie napięcia, 3,2,1 klaps: NIESPODZIANKA!!! i….cisza. Zaległa totalna, potworna, złowieszcza cisza. Ja wpadłam w rozpacz. Gdzie te oklaski, gdzie te fajerwerki. I jeszcze fontanna i łzy!! Nie ma, no nie ma! Oczywiście potem wszyscy się zreflektowali, gratulowali, uśmiechali. Ale mleko się rozlało. Mój moment minął i to zupełnie inaczej niż sobie zaplanowałam. Całe święta się z tym gryzłam. Nie dawała mi spokoju kwestia: JAK MY SOBIE PORADZIMY. Przecież miałam już dwójkę maleńkich dzieci, które ciągle angażowały większość doby. W firmie tyle pootwieranych spraw. BPM było wówczas naprawdę na fali wznoszącej. Ogrom zamówień, mnóstwo projektów, warsztatów, propozycji, eventów. Ciągle działo się coś nowego, firma rozwijała się w tempie naprawdę ekspresowym. Oczywiście zacisnęłam zęby i postanowiłam, że ogarnę, cokolwiek by się nie działo. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Planowałyśmy wtedy kolekcję wiosenno-letnią, co wiązało się z wieloma decyzjami już czysto biznesowymi. Zmieniałyśmy formę działalności, podstawę prawną firmy. Musiałyśmy postanowić, ile środków i czasu jesteśmy w stanie zainwestować. Jakie ryzyko podjąć. To wszystko bardzo mnie zaangażowało. A jako że mam zasadę, że dzieci nie mogą ucierpieć przez pracę, zarywałam noce. Muszę mieć dla nich tyle czasu, ile potrzebują i kropka. Może mnie zlinczujecie, ale nie do końca wierzę w tzw. quality time. Muszę trzymać rękę na pulsie i uczestniczyć aktywnie w życiu moich dzieci. Tu jak nigdzie nie mogę nawalić i nie mogę sobie pozwolić na wymówki. Mimo ogromu pracy i zajęć naprawdę udawało mi się. Ale mniej więcej w lutym nastąpiło tąpnięcie. Czułam, że przeszarżowałam. Wystawiłam swój organizm na za duży wysiłek, wzięłam na siebie za dużo. Przestraszyłam się. Jednego dnia wróciłam po południu do domu z dziećmi bardzo osłabiona. Wieczorem miałam już temperaturę przekraczającą 38 stopni. W nocy dostałam dreszczy. Nad ranem byłam już na izbie przyjęć. Lekarz nakazał zrobienie CRP, które było kosmicznie wysokie. Ponadto diagnoza: niewydolność szyjki macicy. Prawdopodobnie leżenie do końca ciąży, w wersji optymistycznej szew. Do tego okropna infekcja ogólna organizmu. Jakby tego było mało kilka dni później okropnie rozbolało mnie ucho. Nie potrafiłam wytrzymać z bólu do tego stopnia, że pojechaliśmy z mężem na oddział laryngologiczny z błaganiem o diagnozę i lekarstwo. Okazało się, że ucho czyste. Skierowali mnie do stomatologa. Jechałam w środku nocy do jedynej kliniki w Trójmieście otwartej o tej porze. Ból był naprawdę nie do zniesienia. Okazało się, że ósemka jest do wyrwania, przepłukanie nic nie pomogło. Lekarz dyżurujący nie zdecydował się na zabieg u ciężarnej. Była sobota, musiałam czekać w potwornym bólu do poniedziałku i obdzwonić lekarzy, którzy podejmą się zabiegu. Pojechałam do kliniki, gdzie pół roku wcześniej robiłam RTG. Diagnoza: usunięcie ósemki nieodwołalne. Mimo ciąży. Zabiegu przeprowadził doświadczony chirurg szczękowy. Powiedział jednak, że był to niewątpliwie najtrudniejszy zabieg w jego długoletniej karierze. Ponad dwie godziny na fotelu dentystycznym. Ogromny stres, znieczulenie dla ciężarnej bez adrenaliny, w ograniczonej dawce. Było naprawdę źle. Po tak ciężkiej ekstrakcji nie mogłam wziąć nawet ketonalu. Kupiłam wkłady żelowe, które co chwilę wymieniałam. Tak, żeby mieć nieustannie zamrożony policzek i nie poczuć bólu. Przez ponad dobę! Nie mogłam nic jeść, schudłam. Było naprawdę słabo. Ale był to dla mnie punkt graniczny. Punkt, za którym odpuściłam. I tak dalej odpuszczałam kolejne punkty aż do końca roku. Przewartościowałam wiele rzeczy. Przesunęłam priorytety. Ostudziłam ambicję. W międzyczasie Patrycja zaszła w ciążę. Okazało się, że bliźniaczą. Mojej ciąży nie planowałyśmy. Ale dwóch, w dodatku jednej mnogiej: o czymś takim w ogóle byśmy nie pomyślały! Każda z nas miała z tyłu głowy pytanie: co z firmą, co z włożonym w nią ogromem pracy, starań i nadziei. Życie szybko zweryfikowało niepewność. Niczego nie planowałyśmy. Podeszłyśmy do sprawy z uśmiechem, akceptowałyśmy to, co się po prostu działo. Bez napinania się. BPM przetrwało, ma się dobrze przy minimalnym nakładzie rzetelnej pracy. Bez poczucia, że coś zawalamy. Wypracowałyśmy nowy model, który pozwolił nam przetrwać. Zrezygnowałyśmy z zajęć, które nie były konieczne. Wiemy, że stworzyłyśmy ogromny kapitał, który zaraz wystrzeli na nowo. Tylko troszkę odchowamy nasze tyciaki. Że na rynki zagraniczne wejdziemy może trochę później, ale w końcu wejdziemy. A teraz liczy się to co najważniejsze: rodzina. Wspólne chwile. Które przecież tak szybko mijają. Dzieci w tak ekspresowym tempie dorastają. Nie można tego utracić. Wmawiać sobie, że już zaraz skupimy się na domu, na ich sprawach. Bo zawsze będzie jakieś ale. Jakaś jedna jedyna rzecz do zrobienia. Jakiś projekt do skończenia. Jeśli sami w głowie nie ustalimy priorytetów, one same się za nas nie ustalą. Gdy urodziłam Polę odcięłam się od wszystkiego. Zajęłam się tylko i wyłącznie malutką. Wyjechaliśmy wtedy na wakacje w głuszę. Bez internetu, telewizora. Za to z czasem wyłącznie dla siebie.Czuję, że w minionym roku wykonałam ogromną pracę. Że dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie i o życiu. Miałam odwagę odłożyć na później sprawy, które wydawały się bardzo ważne i okazało się, że nic się nie stało. Mam w głowie porządek. Rok 2015 miał być rokiem BPM, a nieoczekiwanie został rokiem powiększającej się rodziny. I to aż o trzech nowych członków! A co mogę powiedzieć u progu nowego roku? Że radzimy sobie. Lubimy się dalej. Mamy dla siebie dużo cierpliwości i wyrozumiałości. Nie oceniamy się. Co najważniejsze: pomagamy sobie. Gdy jedna nie może, druga ogarnie. Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie nasze rodziny, nasze mamy. One wykonują tytaniczną pracę po to, żebyśmy mogły zapewnić tym naszym wielkim rodzinom sprawne funkcjonowanie. Patrycji mama wiem, że obecnie bardzo pomaga przy bliźniakach. Moja od czterech lat pomaga mi chyba przy wszystkim ;-) Przy dzieciach, obiadach, pracy. Zawsze chętnie nas przygarnie, zawsze ma dla nas ciepły posiłek i rękę chętną do pomocy. Mimo że w ubiegłym roku wiele spraw poszło nie tak, jak sobie zaplanowałam. Mimo że nie dochowałam ani jednego postanowienia, czuję, że to był dobry rok. Mocno osadził mnie w rzeczywistości, sprawił, że dojrzałam. Spojrzałam na świat z innej perspektywy. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że stałam się mniej wymagająca dla siebie i dla innych. Rok 2015 był dla mnie przede wszystkim lekcją pokory. Strasznie jestem ciekawa, co przyniesie ze sobą ten nadchodzący. Póki mam wspaniałą dużą rodzinę, wiem, że poradzimy sobie ze wszystkim. Oby tylko wszyscy byli zdrowi. Reszta się jakoś ułoży.fot. Indygo.tree