Boginie przy maszynie
No i co z tym blogiem...?
Ruszyły zapisy na konkur Blog Roku 2014 i przypomniał mi się ścisk tylnej części ciała, jaki przeżywałyśmy rok temu o tej porze ;) Na pewno zauważyliście, że od kilku miesięcy nasza częstotliwość pisania na blogu regularnie spada. Zaczęło się w wakacje i o ile na początku było to całkiem zrozumiałe (dużo dzieci, błogostan, utrudniony dostęp do internetu), to potem było coraz gorzej. Wypadłyśmy z rytmu? Tak. Trochę. Trochę też zajęłyśmy się innymi sprawami (sklep, spółka, kolekcja jesienno zimowa, produkcja) i dramatycznie nie starczało nam czasu na nic. Dosłownie. Ale tak naprawdę chyba nie tylko o to chodziło i źródło naszego blogowego marazmu była inna... Jest to wypadkowa wielu czynników i opowiemy Wam o nich trochę, by rozłożyć to na czynniki pierwsze. Same bardzo potrzebujemy takiej analizy i potrzebujemy Waszej pomocy. Po pierwsze i najważniejsze - duża dysproporcja w poczuciu interakcji z czytelnikami między blogiem i fanpage na Facebooku. To jest absolutnie podstawowe zagadnienie dla każdego autora - świadomość, że ktoś go czyta. Chyba nikt, a na pewno nie my, nie mamy misji pisania do szuflady - skryty pamiętnik, OK, ale nie blog. Blog to MY - a MY to Patrycja i Marta, ale także WY. Wiele wpisów było inspirowanych właśnie dyskusjami, rozmowami z Wami, inspirowaliście nas do nowego, do twórczego rozwoju... a tego stopniowo zaczynało nam brakować. Z naszej winy, ale jednak..O ile byłyśmy i jesteśmy nadal na fali wznoszącej w facebookowej społeczności i tam potrafimy zachęcić Was do dyskusji, to tutaj irytowało nas stopniowe zanikanie tego dialogu. I najgorsze, że zupełnie odwrotnie proporcjonalnie do ilości wykonanej pracy. Wpis na FB robi się spontanicznie, minutę, dwie. Na bieżąco. Kilka linijek - bach, jest. Natomiast każdy (dobry) wpis na blogu to NAJMARNIEJ 3h, niejednokrotnie wiele, wiele dłużej. Dobry tekst to tekst po pierwsze - merytoryczny, po drugie - bez błędów składniowych, interpunkcyjnych, literówek - czyt. kilkukrotnie przeczytany. Po trzecie - tekst intrygujący, dobrze napisany, czyli taki, który nie znudzi czytelnika i zachęci do pozostawienia komentarza. Po czwarte - wzbogacony o zdjęcia, którymi zawsze chciałyśmy się dzielić z Wami, bo one lepiej niż słowa ilustrują nasze życie. Ale - żeby je zrobić i obrobić potrzeba kolejnych godzin... A tu proszę, po publikacji posta - staty zamiast szał i pęd niczym roller coaster - kapią jak krew z nosa, albo wnerwiająca kropla z cieknącego kranu!.. Żeby nie było wątpliwości - nie Was tutaj obwiniamy o ten stopniowy zanik interakcji. Ponosimy wyłączną winę za to. Piszemy posty w biegu, coraz rzadziej; są mniej porywające, bardziej "firmowe" niż prywatne, nie takie nasze... chociaż były na pewno odzwierciedleniem naszego aktualnego życia, bo na jakiś czas nastawiłyśmy się wyłącznie na pracę, a my utrzymujemy się z firmy, szycia, a nie z pisania bloga (nie jesteśmy Makóweczką, niestety ;))) ). Nie ma też sensu obwiniać Facebooka. Oczywiście, największy spadek wejść na bloga zauważyłyśmy, gdy po raz pierwszy w całej naszej boskiej 'karierze' dałyśmy się namówić na promowanie postu na FB... GRRR... nie przestaniemy żałować tej decyzji! Ale to jak wściekać się na komputer, że się zepsuł. Wpadłyśmy w zły algorytm, po prostu. Od tamtej pory FB regularnie zmusza nas do promowania kolejnych postów (czyt. raz dałyśmy się złowić i jesteśmy w sieci ;) ), a my się nie dajemy już wrobić i walczymy z wiatrakami ;) Jednakże... superważny jest też fakt, że chyba mamy potrzebę określenia się. Mamy z tym problem ostatnio. O czym jest nasz blog? Jakim blogiem jesteśmy? Co powinnyśmy pisać? I głównie.. czy powinnyśmy oglądać się na to, co "powinnyśmy".. czy po prostu robić swoje?Przykład: mamy czasem chęć, a nawet potrzebę, napisać o tym, jakie fajne ciuchy kupiłyśmy ostatnio. Odstawić stylóweczkę - sobie albo i dzieciom. Albo zrobić kretyńskie foty i wymyślić konkurs na najśmieszniejszą minę. Czasem mamy ochotę podzielić się z Wami jakimś fantastycznym przepisem kulinarnym albo skomentować, zaopiniować rzeczywistość, coś, co nas wyjątkowo ucieszyło albo zbulwersowało, jak ostatnie wydarzenia we Francji. A czasem, jak wyjątkowo jesteśmy dumne z jakiegoś uszytka, to oczywiście, że go opisujemy. Ale czasem tylko, bo same - niestety - szyjemy coraz mniej. I coraz rzadziej coś "nowego" i odkrywczego - zwykle realizujemy zamówienia na poduszki, kocyki itp i jak już, to chwalimy się nimi na Instagramie albo FB. Niestety nie mamy czasu, by nasze prywatne "boskie" projekty szyć choćby w wolnych chwilach.. bo wolnych chwil nie mamy :D Ciągle jest coś pilnego do załatwienia! Ale wierzcie - one są i czekają w szufladzie na oDtAjNieNiE.. szykują się na nową kolekcję, która już so, so soon :D A część pewnie w tej szufladzie na zawsze zostanie, chociaż w naszej prywatnej opinii - jest genialna!.. Takie prawa rynku, którego się jeszcze ciągle uczymy ;) Wracając do bloga... teoretycznie wiemy, że taki zlepek różnych treści, różnych form może istnieć i być chętnie przez Was czytany, a z drugiej strony... coś nam w tym układzie przeszkadza. Mamy poczucie, żeśmy same się wpuściły w jakieś sztywne ramy, które teraz ograniczają nam ruchy! I że przeszłyśmy jakąś transformację, której blog nie przeszedł jeszcze - i teraz kulejemy. Z jednej strony - jesteśmy BOGINIE PRZY MASZYNIE, mamy firmę, która produkuje ubranka dziecięce i akcesoria, powinnyśmy więc być blogiem firmowym, skupić się na tym, z czego jesteśmy tak dumne... A z drugiej strony... jesteśmy KOBIETAMI. Mamami, które mają pierdyliard codziennych przemyśleń, radości i trosk - związanych głównie z naszymi bąblami. I chciałybyśmy sobie beztrosko pisać o przysłowiowej d...pie maryni - choćby o tym, jakie Filip przynosi uwagi ze szkoły. Tak po prostu. Ale coś nam ściska pióro - i motywacja nam spada do pisania spontanicznych postów...Ale może niepotrzebnie? Jak myślę o tym, że miałybyśmy pisać o kursie franka szwajcarskiego w kontekście małego przedsiębiorcy :D... albo o lichwiarskim podatku VAT do zapłacenia, który przychodzi zawsze w momencie, gdy wydaje Ci się, że po raz pierwszy od kilku miesięcy COŚ zarobiłaś... to robi nam się słabo ;) WOLIMY pisać o tym, co nas na codzień dotyczy, cieszy i boli. Wolimy, zdecydowanie. Ale czy powinnyśmy? Ruszył kolejny konkurs na BLOG ROKU. Rok temu dałyśmy z siebie więcej niż wszystko i chociaż nie dostałyśmy się do czołowej trójki, to miałyśmy poczucie, że odpadłyśmy z godnością.W tym roku pokornie chylimy głowy przed innymi, lepszymi, lepiej zorganizowanymi blogerami i... odpuszczamy.My w 2014 postawiłyśmy na siebie i na firmę, a blog poszedł w odstawkę. Na progu 2015 roku jesteśmy blogiem małym i zaniedbanym. Ale mamy jeszcze tajną broń. WAS mamy, kochani. Was, którzy jeszcze wracają, mimo tego, jak bardzo dajemy ciała ostatnio i notorycznie prosicie - piszcie więcej! Dlatego wierzymy, że możemy jeszcze wrócić do formy i nawet same siebie przeskoczyć - o głowę, a nawet dwie. I będziemy się starać, chociaż nie wierzymy w postanowienia noworoczne, to to jest coś, na czym nam wciąż bardzo zależy. Ale mamy prośbę: pomóżcie nam!Skrytykujcie (konstruktywnie) to, co robimy źle. Wskażcie, co mogłybyśmy robić lepiej. Podpowiedzcie, o czym chcielibyście czytać, które posty czytacie najchętniej? Za kogo nas macie, blogerki, boginie handmade czy po prostu - przedsiębiorcze mamy? Powiedzcie, czy mamy się trzymać jakiegoś konkretnego wzorca - i jak kiedyś, starać się pisać głównie o szyciu, nawet, jeśli znaczyłoby to 2-3 wpisy na miesiąc? Czy po prostu - pisać, na co mamy chęć i olać to, co pomyślą inni? My blog, my rules...?Naprawdę nie wiemy i męczymy się potwornie... Macie jakieś przemyślenia w temacie? A może Was też, koleżanki blogerki, napadła kiedyś taka blogowa depresja?.. Jak z niej wyszłyście? ;)~P&M