AGA-KA
Summer 2014: Władysławowo.
Przeprowadzka, praca, dom, praca, dom, praca i dom... No cóż, ostatnio ciężko u mnie nie tylko z czasem, ale muszę się przyznać, że przede wszystkim z motywacją. W każdym razie nie, nie zostawiam bloga na pastwę losu, nigdzie się stąd nie ruszam. Co prawda ciągle i wciąż nie dogaduję się z aparatem, ale co zrobić. A może jest ktoś na sali z Canonem 550D? Jeśli tak - dajcie znać! Wszystko pięknie, ładnie, a tu za pasem już październik, co jest niewiarygodne, bo dopiero co zaczynały się wakacje. A tu proszę, jesień. Znowu zaczną się długie, zimne wieczory, grube swetry i kalosze z parasolem. Gorąca czekolada przy dobrym filmie, grube, ciepłe skarpety i tysiąc innych rzeczy, za którymi tęsknimy latem. A za latem też tęsknimy, jesienią właśnie, dlatego z racji obrzydliwej pogody za oknem, która nie pomaga mi wstać rano do pracy, relacja z wyjazdu do Wałdysławowa, którą Wam obiecałam. Taka mała namiastka lata, choć pogoda nam się wcale jakoś specjalnie nie udała. Nasz trzydniowy wypad do Władysławowa był dość spontanicznym pomysłem, z którego osobiście niezmiernie się ucieszyłam, bo przez całe lato marzyłam o tym by odwiedzić mój ukochany Bałtyk! Początkowo mieliśmy plan nocowania pod namiotem, który kupiliśmy jakoś na wiosnę z myślą o letnich wojażach (Aha, naspaliśmy się. RAZ!), ale kiedy wysiedliśmy na miejscu z samochodu i poczuliśmy zimny, przeszywający, morski wiatr, szybko zrezygnowaliśmy z tego i postanowiliśmy wynająć kwaterę. Na szczęście nie było trudno coś znaleźć, bo w okresie wakacyjnym nad morzem jest tego mnóstwo, choć ceny nie powiem, zwalają z nóg. W każdym bądź razie wypakowaliśmy się, zakwaterowaliśmy i wybraliśmy na wycieczkę zapoznawczą i tak trafiliśmy na zachód słońca do portu, a trzeba przyznać, że tamten zachód był wyjątkowo piękny.Nowy dzień nad morzem rozpoczęliśmy mocnym postanowieniem wypadu na plażę! Spakowaliśmy jedzenie, koce, okulary przeciwsłoneczne, wskoczyliśmy w krótkie spodenki i japonki, zabraliśmy parawan, wychodzimy przed budynek...leje. Na szczęście dość szybko przeszło i niestrudzenie pomaszerowaliśmy na plażę, ażebym potem wymroziła sobie (Dosłownie!) stopy idąc po piasku. Na plaży zaś było jeszcze gorzej, bo mimo tego, że rozłożyliśmy parawan, wiatr był dość mocny i niestety zimny, dlatego praktycznie całe pół dnia przesiedzieliśmy pod kocem leniuchując, obserwując morze lub po prostu drzemiąc - w końcu urlop. Popołudniu, po sytym obiedzie, postanowiliśmy udać się na długi spacer plażą i na szczęście tym razem pogoda bardziej dopisała. Spacerowaliśmy dobre parę godzin wzdłuż brzegu, obierając za cel najbardziej wysunięty w morze widoczny z Władysławowa punkt w linii brzegowej, że tak ładnie to ujmę. Nadmienię tutaj, że następnego dnia okazało się, że zawędrowaliśmy aż na Przylądek Rozewie, czyli najdalej wysunięty punkt Polski na północ. Łącznie przeszliśmy około dwunastu kilometrów, więc po długim spacerze zjedliśmy kolację na plaży obserwując tradycyjne puszczanie lampionów. Na ostatni dzień zaplanowaliśmy odwiedzenie Helu i szkoda, że pogoda się na nas obraziła, bo ten ostatni dzień był już zupełną zmienną - co pół godziny na zmianę deszcz i słońce. Droga na Hel, do punktu najbardziej interesującego, to jakieś pół godziny. Po drodze mijaliśmy wiele miejscowości, o których nawet nie wiedziałam, że tam właśnie leżą, taka moja znajomość geografii. Kiedy w końcu dotarliśmy do celu, rozlało się siarczyście, co jednak nie przeszkodziło w dziwnych odczuciach przebywania w miejscu, gdzie otacza Cię tylko bezkresny horyzont Bałtyku. Osobliwe uczucie nie do opisania. W drodze z Helu odwiedziliśmy urokliwą Juratę, w której w niezbyt sprzyjających okolicznościach pogodowych, zażyliśmy relaksu w koszu. Ostatnie godziny przed wyjazdem poświęciliśmy na odwiedzenie latarni w Rozewiu, ze szczytu której widać cały Hel. Pogoda się niestety nie popisała, a szkoda, bo choć było naprawdę świetnie, mogło być lepiej, gdyby towarzyszyły nam upały jakie miały miejsce jeszcze parę dni wcześniej. W tamtych okolicach wybrzeża byłam pierwszy raz i myślę, że jeszcze tam wrócimy. Swoją drogą w takich momentach nachodzi mnie cytat "Cudze chwalicie, a swego nie znacie", bo coraz częściej okazuje się, że Polska jest naprawdę pięknym, wartym poznania krajem. Oczywiście ceny nad morzem są lekko mówiąc dobijające, ale to normalne, a za parę dni w tak pięknym miejscu jak polskie wybrzeże, warto zapłacić każdą cenę, nawet cenę najkoszmarniejszej podróży powrotnej w dziejach ludzkości... :) Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me & Boski