10 powodów dla których warto pojechać do Włoch

Lifemenagerka

10 powodów dla których warto pojechać do Włoch

Jak zorganizować wycieczkę do Wilna za 100 zł?

ANIA MALUJE

Jak zorganizować wycieczkę do Wilna za 100 zł?

Jest pięknie

Wielkanoc 2015 w Zakopanem

Wielkanoc 2015 już za miesiąc. Może spędzisz ten czas w Zakopanem? Zakopane wiosną jest wyjątkowo piękne – wysoko w górach leży jeszcze śnieg, a w dolinach kwitną już krokusy. Można pojeździć na nartach na Kasprowym, wjechać na Gubałówkę i zrobić sobie spacer z powrotem do Zakopanego, rozkoszować się widokami, pogodą i mniejszą niż w czasie ferii ilością turystów. Aries Hotel&Spa Zakopane zaprasza na wyjątkową Wielkanoc 2015. Na gości czekać będzie 3-daniowa kolacja w świąteczną sobotę ze specjalnym menu Szefa Kuchni Restauracji Halka. Niedzielę rozpocznie śniadanie z regionalnymi specjałami. Przewidziany jest również słodki podwieczorek w niedzielne popołudnie, a także świąteczne gry i zabawy dla maluchów z animatorem, szalony śmigus-dyngus na basenie dla najmłodszych oraz bezpłatny dostęp do strefy wellness. Cena już od 1900 zł za pokój dwuosobowy Premier. Oferta dla dzieci w wieku od 3 do 12 lat dostępna w cenie 560 zł. Oferta obowiązuje jedynie na Wielkanoc 2015, w terminie 4-6 kwietnia 2015 www.hotelaries.pl Share and Enjoy Share on Facebook Retweet this The post Wielkanoc 2015 w Zakopanem appeared first on Jest Pięknie.

Kuba pisze – Jak zorganizować wyjazd do Londynu część 1

Fashionable

Kuba pisze – Jak zorganizować wyjazd do Londynu część 1

Wilno - co mnie zaskoczyło w stolicy Litwy ?

ANIA MALUJE

Wilno - co mnie zaskoczyło w stolicy Litwy ?

Miniony weekend spędziłam w Wilnie. Ponieważ niewiele wcześniej o nim wiedziałam, postanowiłam napisać krótki tekst o tym, co w Wilnie mnie zdziwiło ;-)Na wstępie chciałam tylko zaznaczyć, że nie życzę sobie tutaj polityki, a wszystkim którzy mają na języku "Wilno powinno być polskie" sugeruję najpierw przemyśleć czy chcą oddać Wrocław i Gdańsk Niemcom. Oraz przemyśleć gdzie kończy się patriotyzm a zaczyna nacjonalizm :). Tekst dotyczy Wilna okiem turysty. Tylko i wyłącznie ;-)Więc co mnie zdziwiło?1. Wszyscy mówią tu po Polsku. A jeśli nie mówią, to rozumieją. W sklepie, na ulicy, w każdej instytucji. Jeśli zaczepiasz kogoś pytaniem "Do you speak english?" odpowie Ci ; a polski nie? ;-)  Pytasz pani na dworcu o której są powrotne w kierunku Wilna i słyszysz "a o której by chciała?"  Pytasz żulka o to, jak trafić pod Ostrą Bramę, a on odpowiada "aa, Polaki, dobre ludzie, pokaże". Pytasz sprzedawczyni z czym te pierogi, a ona odpowiada "muuuuu!" :D Liczyłam, że odświeżę swoje umiejętności komunikacyjne w języku angielskim, a tu figa :D. Absolutnie wszyscy starają się zrozumieć co do nich mówisz i odpowiedzieć tak, abyś zrozumiał. Ciekawa odmiana po Paryżu, gdzie na pytanie zadane po angielsku odpowiadają Ci po francusku...2. Język litewski jest mega dziwny! Dla mnie. Bo niepodobny do niczego ;D Nie umiem wyłapać pojedynczych słów i spodziewałam się, że będzie bardziej hm....intuicyjny ;-) A oni nawet do nazwisk dodają "vicius" i inne śmieszne końcówki :3. Wilno wygląda jak z pocztówkiWszystko jest zrobione z rozmachem. Miasto jest "szerokie". Wiecie, mam na myśli szerokie chodniki i deptaki, a nie oszczędnościówkę. Stare budowle są pięknie odmalowane i zachwycają detalami4. Różnica czasuMiej na imię Ania - nie ogarnij, że w Wilnie czas jest przesunięty o godzinę. Brawo ja! ;-)5. Estetyka W polskich miastach irytują mnie te wszystkie krzykliwe chwilówki i zalepione plakatami wszystkie możliwe powierzchnie. W Wilnie pełna kulturka! Jeśli w budynku mieści się KFC, to logo jest w brawach stonowanych. Nie widziałam ani jednego okropnie krzykliwego logo błyskawicznych kredytów. Gdybym wcześniej nie wiedziała, że tego dnia są wybory...w życiu bym się nie domyśliła! Sylwetki kandydatów pojawiały się tylko na skromnych billboardach.Tak, w budynku po prawej jest KFC.6. Kontrast pomiędzy frontem i tyłemTego samego budynku z dwóch stron. Np. Ostra Brama z zewnątrz wygląda tak :A z drugiej strony już tak :Jak widzicie, Matka Boska rzeczywiście świeci :)7. Kontrast jeśli chodzi o warunki życiaPiękne kamienice, mnóstwo przystojnych mężczyzn i zadbanych kobiet, ą ę i nagle 3 minuty autobusem i widzisz przy głównej ulicy drewniany dom. I to niejeden :Oraz zaskakująco dużo osób mających po 3-4 zęby, lub zęby złote.8. Zimno!Tak, powinnam przewidzieć, że to jednak wschód i będzie troszkę chłodniej, ale było dużo chłodniej ;-))). W dodatku cały czas siąpił lekki deszczyk, więc błędem było zostawienie w domu rękawiczek. A skarpetki frotte, które miałam założyć na czas podróży busem, nosiłam normalnie. Taka sytuacja ;-)9. Mało ludzi Jak na stolicę, ludzi było bardzo mało. Miasto wydaje się trochę opustoszałe. Nie pasuje do mojego wyobrażenia o jakiejkolwiek stolicy. Jest cicho, spokojnie i...pusto. Podobno sytuacja zmienia się np. podczas weekendów majowych, kiedy Wilno jest pełne. Polaków, którzy wyskoczyli tam na weekend ;-)Na dniach pojawi się osobny tekst o jedzeniu i cenach w Wilnie, a także drugi, jak bardzo tanio (za ok 100 zł!) zorganizować wycieczkę do Wilna i co zobaczyć, a co sobie odpuścić :).  Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na "głównej") - jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin :) A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem :)

AGA-KA

Travels: Morskie Oko 2015

Ten pomysł pojawił się spontanicznie, bo 'fajnie by było zobaczyć Morskie Oko zimą', i szybko stał się rzeczywistością. Najbardziej przerażała mnie perspektywa wstania o siódmej rano, w niedzielę, wolną od pracy, ale w ostateczności nie trzeba było mnie długo przekonywać. Nie było łatwo wyrwać się z łóżka, żegnając o tak barbarzyńskiej godziie ciepłą kołdrę, ale chyba nie było najgorzej, a co ważniejsze zgodnie z planem wyjechaliśmy chwilę po ósmej, żeby tuż po dziesiątej maszerować już w górę. Prze szczęśliwości stało się zadość kiedy z pomiędzy ośnieżonych szczytów, zaczęło nas grzać słoneczko, a temperatura była niesamowicie przyjemna, w sam raz na dłuuugi spacer. Po drodze, która bądź co bądź z racji śniegu do najłatwiejszych nie należała, mieliśmy okazję podziwiać przecudowne widoki - zaśnieżone góry, drzewa, a cały efekt potęgował niesamowity zapach lasu. Co róż mijały nas kuligi z turystami, czego osobiście nie popieram, bo wydaje mi się, że nad Morskie Oko trzeba powędrować, wtedy jest czysta, niezmącona satysfakcja, a przy okazji oszczędzamy te biedne konie, które ciągną leniwych mieszczuchów w górę kilkanaście razy dziennie. I kiedy w końcu po dwóch godzinach z lekkim hakiem dotarliśmy do celu, bum. Zamarznięte. Muszę przyznać, że to był naprawdę nieswój widok i chyba zaczynam żałować, że nie skosztowaliśmy spaceru po tafli. Po długiej drodze posililiśmy się w schronisku, gdzie spotkała nas kolejny raz absurdalna sytuacja - opłata za toaletę nawet dla gości schroniska - jak dla mnie paranoja. W końcu, po małej przerwie i po przesiąknięciu widokiem zamarzniętego stawu, ruszyliśmy w dół, by po niecałych dwóch godzinach z ogromną ulgą usiąść w samochodzie z bólem nóg. A rano? Pobudka z zakwasami. I stało się - zimowe Morskie Oko zdobyte! Bardzo się cieszę, że dałam się namówić na ten wyjazd, bo taka górska wędrówka, wśród przepięknych widoków i na świeżym powietrzu, pozwoliła mi się naprawdę bardzo zrelaksować i zresetować. Kolejne miejsce na mapie celów można odhaczyć, a satysfakcja z osiągnięcia tego celu jest niemała. A tak poza tym fajnie było zobaczyć prawdziwe, majestatyczne góry zimą, po raz pierwszy, a zima tam naprawdę jest zimą. Z resztą, sami zobaczcie. :)Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me & Boski

Pozdrawiamy z Londynu!

Fashionable

Pozdrawiamy z Londynu!

Aplikacje, które ułatwią wam pobyt w Nowym Jorku

charlizemystery

Aplikacje, które ułatwią wam pobyt w Nowym Jorku

Zdążyć do Nowego Jorku przed trzydziestką

Boginie przy maszynie

Zdążyć do Nowego Jorku przed trzydziestką

16 rzeczy, które musisz wiedzieć przed wylotem do Nowego Jorku

charlizemystery

16 rzeczy, które musisz wiedzieć przed wylotem do Nowego Jorku

Hammamet-ostatni dzień w Tunezji

charlizemystery

Hammamet-ostatni dzień w Tunezji

TU TERAZ

Dlaczego warto podróżować?

Wydawałoby się, że w czasach, kiedy granice europejskie zostały otwarte oraz w czasach tanich lotów i wielkich promocji na… Post Dlaczego warto podróżować? pojawił się poraz pierwszy w Tu Teraz.

7 powodów, dla których warto zakochać się w Brukseli

MAMY SPOSÓB

7 powodów, dla których warto zakochać się w Brukseli

TU TERAZ

Latem w góry, czy nad morze?

Z tego co zdążyłam zauważyć, świat dzieli się na dwa typy ludzi. Tych, którzy zawsze, obojętnie w jakiej sytuacji… Post Latem w góry, czy nad morze? pojawił się poraz pierwszy w Tu Teraz.

ZACHWYCAJĄCA PÓŁNOC TUNEZJI

charlizemystery

ZACHWYCAJĄCA PÓŁNOC TUNEZJI

Wszystkie kolory Tunezji

charlizemystery

Wszystkie kolory Tunezji

CO SŁUŻY BLOGEROWI W PODRÓŻY?

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

CO SŁUŻY BLOGEROWI W PODRÓŻY?

HELLO TUNISIA!

charlizemystery

HELLO TUNISIA!

Jak wygląda życie w Niemczech? Plusy, minusy i więcej

Gosia Baszak

Jak wygląda życie w Niemczech? Plusy, minusy i więcej

Me...my fav place to be...

Passion 4 Fashion

Me...my fav place to be...

Wygraj podróż życia! Weź udział w konkursie Gatta!

ART You Ready

Wygraj podróż życia! Weź udział w konkursie Gatta!

Jak zorganizować wyjazd do Mediolanu?? część 3 Moda i jedzenie

Fashionable

Jak zorganizować wyjazd do Mediolanu?? część 3 Moda i jedzenie

Jak zorganizować wyjazd do Mediolanu?? część 1

Fashionable

Jak zorganizować wyjazd do Mediolanu?? część 1

12 powodów, dla których warto zakochać się w Stambule

MAMY SPOSÓB

12 powodów, dla których warto zakochać się w Stambule

Gruzja – gruzińska kuchnia, gościnność i tradycje

Lifemenagerka

Gruzja – gruzińska kuchnia, gościnność i tradycje

Zapraszam Was dzisiaj na te wspomnienia z Gruzji, które celowo zostawiłam „na deser”. Dziś będzie o gruzińskiej gościnności, jedzeniu i związanych z tym tradycjach.   Jeszcze przed wyjazdem spotkałam się z opinią, że Gruzini lubią Polaków. Na pewno przyczynił się do tego Lech Kaczyński, który w trudnym dla tego kraju okresie okazał im wsparcie. Jak się okazuje – dla mieszkańców Gruzji miało to duże znaczenie, o Lechu Kaczyńskim wspomniał każdy Gruzin z którym miałam okazję porozmawiać. Większość z nich dobrze kojarzy też Warszawę, a jeden nawet opowiadał mi o swojej podróży poślubnej po Polsce, co było „bardzo, bardzo dawno temu”. Ogólnie okazji do rozmów z Gruzinami nie brakuje, bo w dużej mierze to otwarci ludzie. Problem może jednak stanowić bariera językowa – zdecydowanie bardziej popularny od angielskiego jest tam język rosyjski (którego ja nigdy się nie uczyłam). Gruzja słynie też ze swojej gościnności, ale tę trudno tak w 100% ocenić wyjeżdżając na wyjazd zorganizowany. Niemniej nasi organizatorzy* nie pożałowali nam niczego – nocowaliśmy w dobrych hotelach, a jedzenia też było aż w nadmiarze. Szczerze mówiąc stoły aż uginały się pod różnymi smakołykami, chyba wszyscy wróciliśmy z lekkim nadbagażem… Jedną z rzeczy, które mnie urzekły było to, że Gruzini kochają taniec i śpiew. I co więcej – wychodzi im to! A nawet jak nie wychodzi, to się nie przejmują. Raz przypadkiem trafiliśmy w restauracji na gruzińską suprę z okazji… Nie wiadomo jakiej, różne opcje się pojawiały, ale to w sumie bez znaczenia :). Na początku przyglądaliśmy się im z zaciekawieniem, a później zaczęła się wspólna zabawa. Pierwszy krok wykonali oni – podzielili się z nami tortem. Potem wznieśli za nas toast, a potem już impreza przeniosła się na parkiet. Jak część z Was wie – ja też kocham taniec, więc z ogromną przyjemnością przypatrywałam się jak tańczy się w Gruzji. Podpatrywałam Gruzinki i próbowałam robić to co one, co w sumie nie wiem (i nie chcę wiedzieć) jak mi wychodziło, ale pod koniec imprezy tańczący ze mną Gruzin wcisnął mi do ręki karteczkę z numerem telefonu, więc chyba nie było tak źle  Ubawiłam się, bo przecież nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Karteczkę chciałam zachować na pamiątkę, ale chyba zaginęła gdzieś w akcji i pozostało mi po niej zdjęcie. A tutaj krótki filmik, który pokazuje Gruzję od tej roztańczonej i rozśpiewanej strony. To zbitek naprawdę kiepskich jakościowo filmików, więc nie oceniajcie go pod względem walorów artystycznych. Mała „legenda do filmu”: występ zespołu tanecznego w jednej restauracji – patrzcie na ich stopy! „prywatna” supra o której wspominałam wyżej wieczór w wiosce Gobroneti i występ tradycyjnego gruzińskiego zespołu. Zarówno zespół jak i wioska zostały przedstawione przez Marcina Mellera w jego książce „Gaumardżos” Gruzja urzekła mnie też bardzo smacznym winem. Nie chcę nic mówić, ale tam mogłam pić je praktycznie bez ograniczeń i nic mi nie było, a po powrocie na babskim wieczorze z rozpędu wypiłam 3 lampki i ledwo wróciłam do domu. Chcę do Gruzji A jak jest wino to są też toasty – te gruzińskie są wyjątkowo długie i częste. Każdy gruziński tamada (taki mistrz ceremonii) ma cały ich repertuar. Często pierwszy toast wznoszony jest za pokój. Dla nas toasty za „peace” brzmiały nieco zabawnie (przez skojarzenie z PiS), ale dla Gruzinów to bardzo poważna sprawa. Są też toasty za miłość, za rodzinę, za przyjaciół, za przyjaźń polsko-gruzińską i za wiele innych rzeczy – tyle, na ile czas trwania supry pozwoli. Czy ja w ogóle napisałam co to jest supra? To tradycyjna gruzińska kolacja, może być organizowana zarówno w domu jak i w jakiejś knajpce. To dla Gruzinów świetna okazja aby się najeść, napić, pośpiewać, potańczyć i po prostu – pielęgnować relacje z rodziną i przyjaciółmi. Już tęsknię za tymi biesiadami! Tradycyjny grecki toast podany w rogu – to sprytny sposób na to, aby pić do dna, takiego kieliszka przecież nie da się odstawić No dobra, ale miało być o jedzeniu a ja tu się rozpisuję o imprezach… Gruzińska kuchnia wbrew temu co wrzucałam na prywatnego facebooka (prowadziłam dziennik chaczapuri) jest bardzo różnorodna. Znajdziemy w niej zarówno sporo potraw z warzyw, jak i różnego rodzaju mięs. Jeśli chodzi o te mięsne to ze względu na mój mięsowstręt niektórych nawet nie spróbowałam, a innych posmakowałam dosłownie po kęsie. Ale muszę przyznać, że były to bardzo ciekawe smaki, niektóre sosy były po prostu genialne. Zacznijmy może od dań wegetariańskich i od rzeczy najprostszej, czyli chleba. W jednej restauracji mieliśmy okazję zobaczyć jak taki chleb jest wypiekany (wewnątrz tego kamiennego pieca). Przejdźmy do słynnego gruzińskiego  placka z serem, jakim jest chaczapuri. Jedliśmy je praktycznie codziennie (tylko jednego dnia nie pojawiło się ani razu), czasami było i na kolacji i na obiedzie oczywiście nie jest to danie główne, a raczej przystawka. W Adżarii popularne jest chaczapurii w postaci „łódki” wypełnionej serem i żółtkiem jajka. Najpierw zapiekany jest sam ser, potem dodaje się żółtko i to wkłada się do pieca jeszcze na dosłownie chwilę. Żółtko jest prawie surowe, przed zjedzeniem należy wymieszać je z serem. Kolejnym po chaczapuri daniem, które gościło chyba na każdy stole była zwykła sałatka z pomidorów i ogórków, zazwyczaj z dodatkiem świeżych ziół i różnych papryk. To danie całkowicie podbiło moje podniebienie i serce – gruzińska potrawka warzywna bardzo podobna do ratatouille to ajapsandali. Mogłabym jeść i jeść i jeść… Muszę to odtworzyć, Tomek dodał już przepis W prawym dolnym rogu zdjęcia widoczna jest dolma – w Gruzji również można spotkać te popularne też w innych krajach (np. Turcji i Grecji) gołąbki w liściach winogron. Szczerze mówiąc nie pamiętam czy dolma dostępna na tym stole była wegetariańska, załóżmy że tak ;). Jest też lobio – potrawka z fasoli, kolejne wegetariańskie danie. I skoro jesteśmy przy fasoli – lobiani, czyli takie jakby chaczapuri z pastą fasolową zamiast sera – niebo w gębie! Kolejny mój hit to phali, czyli coś w rodzaju past wykonanych z warzyw, orzechów i przypraw. Najbardziej mi smakowało to różowe Obok phali zazwyczaj pojawiają się też roladki z bakłażana – to plastry bakłażana z masą na bazie orzechów. Mniam. Popularnym daniem w Gruzji są też pieczarki zapiekane pod serem. No i skoro jesteśmy przy jedzeniu bezmięsnym – nie mogę tu pominąć serów, które również pojawiały się prawie na każdym stole. Czasami pod naprawdę dziwną postacią, np. w gorącym, domowym maśle – danie nazywa się borano i jest typowo adżarskie. W sosie z dodatkiem mięty – to danie nazywa się gebzhalia. W zapiekance przypominającej lasagne z serem (dobra!) – sinori (danie typowe dla rejonu Adżarii). Lub w naleśniku – to takie naleśnikowe chaczapuri Ktoś coś mówił o chaczapuri? (w tle potrawka z pieczarek i bodajże cielęciny) Na poniższym zdjęciu oprócz chaczapuri widać też ryby i placuszki kukurydziane – mczadi. A skoro jesteśmy przy rybach – tutaj ryba w sosie z granatów. A tu smaczna pasta kanapkowa, w której nie wiem co było, ale chyba też jakaś ryba. Żałuję, że  nie dopytałam, bo bardzo mi to smakowało. Chyba muszę uderzyć z tym do naszych blogerów kulinarnych Ok, czas na mięsiwo. To danie nazywa się iakhni i jest to wołowina w sosie orzechowym – pysznym! Moczyłam sobie w nim chlebek ;). To tradycyjna potrawa adżarska. Szaszłyki mają tu całkiem pokaźne rozmiary Ten na przykład był na całą szerokość stołu Chakondrili – wołowina w pikantnym sosie (potrawa charakterystyczna dla regionu Adżarii) Kuchmachi – podroby cielęce/wieprzowe z sosem z przyprawami i orzechami Ostri – wołowina w sosie pomidorowym Gruzińska sałatka Cezar Chinkali czyli gruzińskie pierożki z mięsem i rosołkiem w środku. Podobno powinno się je jeść ręką, ale ja popełniłam faux pas i pomogłam sobie nożem i widelcem, taki los aparatek. To akurat chinkali z mięsem, ale gdzieś na stole pojawiła się też wersja wegetariańska z grzybami i inna z farszem ziemniaczanym. Gruziński kebab. Zupa grzybowa. Jak widać na powyższych zdjęciach – pokazuję posiłki zarówno z eleganckich restauracji jak i z „domów gościnnych” gdzie nakarmiły nas prawdziwe, gruzińskie gospodynie. U tych drugich można się poczuć „jak u mamy”. Nawet składniki tradycyjnego niedzielnego obiadu się znalazły – ziemniaczki i pieczony kurczak. A to kilka sosów do potraw. Jeden z nich (najwyższy) wykonany jest na bazie śliwek (tkemali), drugi (ten najniższy – adżika) zrobiony jest z papryki, czosnku, ziół i orzechów włoskich, a ten trzeci to już praktycznie ostre papryczki w czystej postaci ;). Kurczak w sosie czosnkowym. Sałatka doprawiona mięsem, szkoda Mięso z sosem szpinakowym. Na deser najczęściej podaje się owoce. I skoro jesteśmy przy słodkościach – znanym gruzińskim przysmakiem są czurczhele (zangielszona nazwa to churchkhela), czyli orzechy w polewie z owoców, najczęściej winogron. Robiliśmy je! Odkryłam ostatnio, że wybierając zdjęcia z Gruzji zapomniałam o jednym folderze. Dlatego przy okazji wpisu o imprezach wrzucam też fotki z nieco bardziej eleganckiej imprezy w barze na ostatnim piętrze hotelu Radisson Blu – to był ostatni nasz wieczór, Batumi płakało z tego powodu… I na koniec spojrzenie na jedzenie od innej strony – gruziński bazar. Niestety podczas wizyty w tym miejscu nie miałam przy sobie aparatu, więc mam tylko kilka kiepskich fotek z telefonu. Bazar w Batumi był bardzo duży, dwupiętrowy. Stragany uginały się pod naporem pysznych, świeżych warzyw i owoców, a także mięs w przeróżnej postaci… Również w formie prosiaków wiszących w całości na wieszakach. To było zdecydowanie nie na moje nerwy i musiałam opuścić dział mięsny jeszcze zanim naprawdę się w nim znalazłam Uff… To chyba wszystko! Mam nadzieję, że nie zgłodnieliście za bardzo a jednocześnie, że przekonałam Was do gruzińskiej kuchni bo jest naprawdę różnorodna i warta uwagi. Ale potrawy to nie wszystko – nie bez znaczenia jest też cała towarzysząca jedzeniu otoczka… Cieszę się, że mogłam posmakować (dosłownie i w przenośni) tej gruzińskiej gościnności i zamiłowania do tradycji. Polecam każdemu :). Ani i Sopo dziękuję za konsultacje przy odtwarzaniu nazw niektórych potraw. *Przypominam, że wyjazd odbył się na zaproszenie Departamentu Turystyki Adżarii w ramach akcji Blogerzy w Batumi zorganizowanej przez Blomedia.pl. The post Gruzja – gruzińska kuchnia, gościnność i tradycje appeared first on Life Manager-ka.

Przeprowadzka do Warszawy – z życia blogera

Fashionable

Przeprowadzka do Warszawy – z życia blogera

Sieć kulinarnego dziedzictwa Mazowsze

Ziołowy zakątek

Sieć kulinarnego dziedzictwa Mazowsze

Ślub na rajskiej plaży – Dominikana

Fashionelka

Ślub na rajskiej plaży – Dominikana

Gruzja – dwa oblicza Batumi

Lifemenagerka

Gruzja – dwa oblicza Batumi

Zapraszam Was dzisiaj na spacer po Batumi – mieście, które zadowoli zarówno turystów poszukujących luksusu i typowo turystycznych atrakcji, jak i osoby nastawione na kontakt z prawdziwym obliczem Gruzji. Batumi potrafi zaskoczyć i trudno przejść obok niego obojętnie. Mam nadzieję, że uda mi się choć trochę wprowadzić Was w klimat tego miasta. Przeglądając relacje napisane przez moich współtowarzyszy podróży, mam ochotę zaprzestać dodawania moich. Popadłam w olbrzymie kompleksy przeglądając ich rewelacyjne zdjęcia. Ja przez całą podróż męczyłam się z moim aparatem – kitowy obiektyw już dawno przestał mi wystarczać, a przerzucenie się na tryb manualny powodowało frustrację. Zupełnie mi ostatnio nie po drodze z fotografią i nawet zrobienie najprostszych zdjęć na bloga mnie przerasta. Ale nie będę odstawiać szopek i pokażę co mam, bo nie wyobrażam sobie aby w mojej relacji pominąć Batumi. Miasto to powitało nas piękną pogodą i wspaniałym zachodem słońca. Batumi posiada wiele cech typowych dla nadmorskiego kurortu. Znajdziemy tu długą i szeroką nadmorską promenadę z palmami… Przy bulwarze spotkamy też bardzo ciekawą budowlę – wieżę czaczy. Tak, tej wysokoprocentowej w sezonie działa tam specjalny kranik i dystrybutor kubeczków, które umożliwiają poczęstowanie się tym trunkiem. Zapomniałam zapytać czy ktoś strzeże pełnoletności osób chcących skorzystać z tego udogodnienia… Po Batumi można poruszać się np. wynajętym rowerem miejskim. Przy bulwarze można znaleźć też siłownie plenerowe, place zabaw itp. Trzeba przyznać, że pod tym względem miasto sprzyja mieszkańcom i odwiedzającym je turystom. A na promenadzie znajdziemy też różne dziwne rzeczy, np. ruchomy pomnik zakochanej pary Ali i Nino – Muzułmanina z Azerbejdżanu i Chrześcijanki z Gruzji. Figury te przybliżają się i oddalają się od siebie, ale nie miałam „przyjemności” obejrzenia tego w ruchu Jedną z atrakcji turystycznych miasta jest diabelski młyn Batumi słynie z dość nietypowych i nie do końca przemyślanych budowli. Widoczna na tym zdjęciu wieża jest aktualnie tylko pomnikiem gruzińskiego alfabetu i pożeraczem energii elektrycznej. Jest szansa, że zgodnie z założeniami w kuli na szczycie wieży powstanie restauracja. A to najwyższy w mieście budynek, który… Też nie został zagospodarowany. A przepraszam, jest wieszakiem dla neonów i tego-czegoś-dziwnego-w-kolorze-złota podobno to diabelski młyn, a sam budynek miał być siedzibą Uniwersytetu Technologicznego. Szczerze mówiąc myślałam, że mnie wkręcają kiedy usłyszałam, że to miejsce stoi puste. Batumi to też spory port i stocznia. I kamienista plaża – osobiście zdecydowanie wolę kamieniste od piaszczystych, więc pewnie latem byłabym tam bardzo szczęśliwa temperatury w sezonie (czerwiec-wrzesień) dochodzą do 40 stopni, a temperatura wody też jest bardzo przyjemna (powyżej 20 stopni). Zastanawiam się czy panowie robili sobie selfie czy może kręcili vlogi? No dobra, zwiedziliśmy nadmorskie okolice to teraz czas iść na miasto. I tutaj może spotkać nas małe zaskoczenie, bo do mieszanki kiczu i nowoczesności dochodzi prawdziwe oblicze Gruzji i tego miasta. Architektura jest zróżnicowana, a budynki często bardzo zaniedbane. Tworzy to specyficzny klimat, który na każdym kroku przypomina, że jesteśmy na wschodzie. Najciekawsze obrazy kryją się w podwórkach. Czy tylko ja lubię takie klimaty? To poniższe zdjęcie spowodowało u mnie olbrzymią frustrację fotograficzną. Niech mi ktoś doświadczony powie – czy kitowym obiektywem da się zrobić zdjęcie tak, aby ta najjaśniejsza część fotki nie była prześwietlona? Uwielbiam to zdjęcie z mini i rajstopami, chyba je sobie wywołam do ramki Typowe blokowisko. Na ulicach Batumi też nie brakuje zwierzaków. Ale jak widzicie – wcale nie wyglądają na biedne i zagłodzone. Na moje nieszczęście bezdomne psy w Gruzji są też bardzo towarzyskie, ale o tym już pisałam. Tutaj psiak napotkany pod naszym hotelem. I skoro już jesteśmy przy hotelu – będąc w Gruzji nawet mieszkając w 5* hotelu nie da się uniknąć kontaktu z prawdziwym obliczem tego kraju. Kontrasty są widoczne na każdym kroku. Obok wnętrza hotelu też nie mogę przejść obojętnie. Radisson Blu pokochałam za bardzo wygodne łóżko, mięciutką pościel, wygodny kącik do pracy i piękny widok z okna. No i za basen i saunę, co tu kryć… Idealny sposób na relaks po całym dniu zwiedzania i przed kolacją lub inną imprezą. A taki widok z okna o poranku gwarantuje udany dzień! Batumi będzie kojarzyć mi się też z moim pierwszym razem w kasynie… Nauczyłam się grać w ruletkę i spróbowałam szczęścia na automatach. Dostaliśmy kupon na 50 lari (ok. 100 zł) do przepuszczenia. Wygrałam 28 lari więc teoretycznie byłam przegrana… Ale jako że tej 50-tki nie dało się spieniężyć, a wygrane 28 mogłam zamienić na gotówkę to… Cóż, wyszłam na plus Warto wspomnieć, że kasyna w Batumi powstały głównie z myślą o turystach. Przyjeżdża ich tam całkiem sporo np. z Turcji, gdzie tego typu rozrywki podobno są zakazane. Ok, na koniec jeszcze rzut oka na Batumi nocą. To widok z tarasu widokowego na który wjeżdża się kolejką linową. Wjazd trwa ok. 10-15 minut. Batumi pożegnało nas wichurą i wzburzonym morzem… Pisząc o Batumi nie można nie wspomnieć o jego dwóch dużych atrakcjach. Jedną z nich jest ogród botaniczny, który opisałam w poprzednim poście. Druga to delfinarium, które również początkowo mieliśmy w programie. Ostatecznie na zwiedzenie tego miejsca zdecydowała się tylko jedna osoba. Ja podziękowałam ze względów ideologicznych – delfiny wolałabym oglądać w ich naturalnym środowisku. Muszę przyznać, że czuję duży niedosyt jeśli chodzi o zwiedzanie Batumi. Jako że byłam wiecznie niedospana, tylko jednego dnia udało mi się przejść na samotny spacer po mieście i zrobić kilka zdjęć. Raz byliśmy na krótkim spacerze po Batumi z polską przewodniczką, ale musiałam się urwać w połowie aby przed wieczornym wyjściem dokończyć pracę nad ZdrowoManią. Myślę, że kiedyś jeszcze będę chciała wrócić do Batumi i zagłębić się w klimat tego specyficznego miasta. Raczej nie zamieszkam wtedy w Radissonie, ale na terenie miasta znajdują się też mniejsze hotele, hostele i kwatery prywatne. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. I jak Wam się podoba Batumi? Zwiedzalibyście?  The post Gruzja – dwa oblicza Batumi appeared first on Life Manager-ka.

Gruzja – Adżaria w pigułce

Lifemenagerka

Gruzja – Adżaria w pigułce

Jako że zdjęć z drugiej części naszej wyprawy uzbierało mi się ponad 100 – postanowiłam podzielić relację z tego rejonu na 2 części. Osobny wpis poświęcę Batumi, bo trzeba przyznać, że to wyjątkowe miasto na to zasługuje. Tematem dzisiejszego wpisu będzie Adżaria i krajobrazy Gruzji. Cóż, jestem takim turystą, że wszelkiego rodzaju zabytki i kościoły przegrywają u mnie z możliwością podpatrywania środowiska naturalnego i kultury danego kraju. I pod tym względem Gruzja jest dla mnie rajem – krajobraz jest niesamowicie zróżnicowany, a kultura bardzo bogata. Gruzini żartują, że choć ich kraj jest stosunkowo niewielki, to gdyby został „wyprasowany” – miałby rozmiar Francji. Coś w tym jest, bo podczas jazdy na trasach Kutaisi-Tbilisi-Batumi niemal cały czas towarzyszyły nam większe lub mniejsze wzniesienia. Wyczytałam, że te powyżej 500 m.n.p.m. stanowią aż 75% terytorium tego kraju. Jakby tego było mało – linia brzegowa Gruzji wynosi 310 km, więc znajdzie się tu również coś dla wielbicieli wakacji nad morzem. 54 km przynależą do regionu Adżarii a stolicą tego regionu jest wspomniane wcześniej Batumi. Tu wykażę się niekonsekwencją, ale uznałam, że zdjęcia z ogrodu botanicznego w Batumi bardziej pasują do tego wpisu. Ogród ten jest jednym z największych i najbogatszych w gatunki roślin ogrodów na świecie. Występują tu rośliny z 9 stref florystycznych, a podziwiać je można podczas kilkugodzinnego spaceru. Znajdziemy tu bambusy, eukaliptusy, drzewka bonsai i… ponad 2000 innych gatunków roślin. Jesienią ogród jest nieco opustoszały, ale roślinność nie zapada w zimowy sen. Na dole ogrodu czeka na nas Morze Czarne. I oto ujawniają się plamy na moim obiektywie… Zwierzęta hodowlane to w Gruzji ciekawa historia – wyglądają na samoobsługowe. Można je spotkać wszędzie, nie są uwiązane, włóczą się po polach i ulicach luzem, a po zmroku można spotkać je jak grupką zmierzają w jednym kierunku. Chyba do domu. Dotyczy to oczywiście nie tylko krów ale też np. koni czy świni. Byłam tam, żeby nie było! Gruzja to też ojczyzna wina. Podobno nawet słowo wino wywodzi się od gruzińskiego słowa „gvino”, a napój ten produkuje się w tym kraju od 7 tys. lat. I tak zupełnie abstrahując od tej historii – muszę przyznać, że gruzińskie wino bardzo mi smakowało i że tak powiem… Nie powodowało skutków ubocznych. A podczas naszego pobytu w Adżarii mieliśmy go pod dostatkiem oprócz tego, że serwowano nam je do posiłków, odwiedziliśmy też adżarski „wine house” gdzie mogliśmy posmakować różnych gatunków. Swoją drogą bardzo ładne i klimatyczne miejsce. Skoro już jesteśmy przy napojach, nie mogę pominąć kolejnej gruzińskiej dumy, a mianowicie czaczy – odpowiednika wódki. Czacza produkowana jest z winogron i zawiera od 40 do 60% alkoholu. Nie jestem pewna, czy to co widzicie na poniższym zdjęciu to była właśnie czacza czy jakaś wódka miodowa, ale wam to nie zrobi różnicy – wygląda to tak samo i podobnie jest podawane ;). A propos miodu… No dobra, dotarliśmy do parku narodowego Mtirala National Park… Podróż w to miejsce nie obyła się bez przygód… Bus nie jest najlepszym środkiem lokomocji do przejeżdżania przez górskie strumienie, więc gdzieś po drodze podczas jednej z takich przepraw zgubiliśmy zderzak. Tu warto dodać, że jazda samochodem po górskich drogach obok przepaści to też całkiem niezłe doznania dla osoby posiadającej chorobę lokomocyjną. Na miejscu zaczęliśmy od przeprawienia się przez rzeczkę przy pomocy dość nietypowej „windy” napędzanej siłą ludzkich mięśni. A potem zaliczyliśmy kilka zjazdów na linie. Robiłam to już nie raz, więc trochę byłam rozczarowana długością tych zjazdów. Ale lepszy rydz niż nic. Później udaliśmy się na spacer w kierunku wodospadu. Ja ogólnie kocham chodzić po górach, chociaż nad przepaściami na otwartych przestrzeniach mam lęk wysokości. Dodatkowo pokryte liśćmi trasy nie dawały mi poczucia bezpieczeństwa, nie mogłam odpędzić myśli, że zaraz się poślizgnę, przewrócę i sturlam na sam dół A na zdjęciu nasz vlogujący Tomek. I to jest dobry moment na reklamę – oto vlog, który kręcił Tomek. Obejrzyjcie koniecznie! Świetnie oddaje klimat, ale nic dziwnego –  Tomek wkładał w swoje filmy dużo serca i pracy. Bardzo mu kibicuję! Po kilkugodzinnej wycieczce czekał na nas suto zastawiony stół u gospodarzy z pobliskiej wsi. O jedzeniu będzie kiedyś osobny post ale bez obaw – posty z Gruzji będą przeplatane zwykłymi, wiem, że nie każdego interesuje tematyka podróży. A to najprzystojniejszy Gruzin jakiego spotkałam. Miłość od pierwszego wejrzenia! Z gór przenosimy się do Kobuleti na plantację mandarynek i pomarańczy. Co za piękne miejsce! Owocowe drzewka, widok na ośnieżony Kaukaz… Coś wspaniałego. A smak owoców prosto z drzewa – najlepszy i nie do podrobienia! Jest i szaron/kaki/persymona, czyli owoc o wielu nazwach. Tomek znowu vloguje, vlog z plantacji mandarynek i ogrodu botanicznego znajdziecie tutaj. Taki gospodarze mają widok z okna Po zakończeniu zwiedzania trzeba było wznieść toast za naszą wizytę, pokój, przyjaźń polsko-gruzińską i inne takie Mandarynki oczywiście nie są eksportowane za granicę prosto z drzew (to by było zbyt piękne), tylko trafiają na coś w rodzaju skupu gdzie są segregowane, pakowane i wysyłane dalej, głównie do Rosji. Jak pewnie się domyślacie – rosyjskie embargo na owoce z Europy Zachodniej korzystnie wpływa na gospodarkę Gruzji. W „fabryce” mandarynek zatrudnienie znajduje wielu okolicznych mieszkańców. Miejsce to jednak było trochę przytłaczające – kilka osób podpytało o zarobki pracowników i trochę nas one dobiły. Jako że wersje odnośnie tych danych były bardzo różne – powiem tylko, że żadna z nich nie przekraczała polskiego tysiąca złotych, a godziny pracy zdecydowanie przewyższały te, które nam kojarzą się z etatem. Ogólnie wynagrodzenia w Gruzji odbiegają od naszych, a ceny w sklepach są na takim samym poziomie, więc… Naprawdę czasami coś mnie strzela kiedy słucham jak ludzie narzekają na Polskę. A na rozluźnienie atmosfery alternatywna prawda o gruzińskich mandarynkach. Warto podkreślić, że Gruzja ma dwa oblicza – to biedne, skromne i zaniedbane oraz to dostosowane do standardów europejskich – nowoczesne, trafiające w potrzeby ludzi zamożnych. Przy okazji jednego obiadu mieliśmy okazję odwiedzić też lokalny 5* hotel położony w pobliżu Batumi. Georgia Palace, jak sama nazwa wskazuje, charakteryzuje się bardzo pałacowymi wnętrzami. To zupełnie nie mój styl, ale takie miejsca również mają swoich odbiorców – jeśli ktoś potrzebuje „luksusu”, tu go znajdzie. Łazienkowe selfie z Lumpiatą  Podczas jednej z wycieczek zahaczyliśmy też o malowniczo położone ruiny twierdzy Petra. Załapaliśmy się też na gruzińską sesję ślubną I to chyba jeśli chodzi o Adżarię… Region ten zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, bo kocham miejsca, gdzie góry stykają się z morzem, gdzie można pooddychać świeżym powietrzem, nacieszyć oko pięknymi widokami i poobcować z inną kulturą. Moim zdaniem w Gruzji każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na to czy jest fanem podróżowania z plecakiem czy preferuje wypasione hotele… Nie rozczarują się miłośnicy górskich wędrówek, ale wielbiciele leżenia na plaży też będą w pełni usatysfakcjonowani (no chyba, że kto nie lubi plaż kamienistych…?). Nie zawiodą się również ci, którzy w podróżach szukają przede wszystkim kontaktu z inną kulturą. Gruzini są niesamowicie gościnni, lubią Polaków, kochają tańczyć, dużo jeść i wznosić toasty i chociaż ubierają się w bardzo smutnych, szarych barwach, na pewno nie nazwałabym ich smutnych narodem. Mają jeszcze jedną cechę – są patriotami, dobrze wypowiadają się o swoim kraju i są z niego dumni. Bardzo mi się to podobało bo uważam, że wielu Polakom brakuje tej cechy. Oczywiście nie mam prawa oceniać całego kraju i narodu po zaledwie tygodniu pobytu w nim, ale takie właśnie miałam odczucia i takie wrażenie pozostawiła po sobie Gruzja. Jeśli jest ono mylne – pewnie kiedyś kolejny wyjazd to zweryfikuje. Kończąc już ten wywód –  chcę publicznie podziękować naszej wspaniałej organizatorce Ani, która przed wyjazdem wysyłała do nas maile o każdej porze dnia i nocy, jakby w ogóle nie spała, a zapewniam, że w Gruzji po zmianie czasu absolutnie nie miała możliwości tego nadrobić. Bardzo dziękuję też Sophie i Sopo – naszym gruzińskim przewodniczkom i opiekunkom (Sophie and Sopo – thank you for all your help and support, you are the best example of Georgian hospitality!). Dziękuję też wszystkim pozostałym uczestnikom za towarzystwo i dobrą zabawę: Natalii, Patrycji, Tomkowi, drugiemu Tomkowi, Anicie, Karolowi, Marii, Oli i Reginie. Ufff, jeśli ktoś dotarł do tego momentu to gratuluję     The post Gruzja – Adżaria w pigułce appeared first on Life Manager-ka.