Marta pisze

Bożenka

Bożenka wcale nie miała łatwo w życiu. Mieszkała na wsi, więc dzień w dzień pomagała rodzicom. A tu wykopki, a tam nakarmić kury, a to wyrwać chwasty albo porobić inne tego typu, rolniczo-wiejskie rzeczy. Potem Bożenka dorosła, obowiązki zostały, a tu oprócz tego trzeba było dojeżdżać do szkoły średniej i wstawać o świcie, by zdążyć na ten przeklęty autobus o nieludzkiej porze. Bożenka jednak była pracowitą dziewczyną, więc nie narzekała zbyt dużo. Zresztą, porządne dziewczyny nie jęczą, tylko robią. A Bożenka była porządna. Potem minęło trochę czasu, szkoła średnia się skończyła, a Bożenka się zakochała i pewnego dnia wskoczyła w ślubną suknię, trzymając za rękę mężczyznę swojego życia. Wszystko układało się jak w bajce, do momentu, w którym los nagle stwierdził, że trochę im w życiu zamiesza, bo przecież nie mogą mieć za łatwo. WIELKA NIEWIADOMA Mężczyzna jej życia wyjechał za wykształceniem i przez kilka miesięcy Bożenka została sama z małym synkiem i kolejnym dzieckiem w drodze. Pisali z mężem listy – czytane przez cenzurę – i tęsknili za sobą, tak jak należało. A potem, pewnego zimnego dnia, 13 grudnia 1981 roku Jaruzelski ogłosił stan wojenny i nagle kontakt z ukochanym się urwał. Przez ponad dwa tygodnie Bożenka dzień i noc zastanawiała się, co się z nim dzieje. Listów nie ma, telefonu nie ma, nikt nic nie wie, a ona siedzi sama. Synek ma prawie 1,5 roku, w brzuchu rośnie kolejna ludzka fasolka, a mąż przepadł jak kamień w wodę. Gdzieś tam słychać plotki o strzelaninach, więzieniach i innych mało przyjemnych rzeczach. Z jego strony – nieznośna cisza. Cisza, która nie zwiastuje nic dobrego. W końcu przyjeżdża na święta Bożego Narodzenia. Cały i zdrowy. Bożenka jest szczęśliwa. Mijają miesiące i na samym początku lata, przychodzi na świat córeczka i oficjalnie dołącza do całej rodziny. Czasami mąż dalej wyjeżdża, a Bożenka musi zostać sama. Jest jednak dzielna, więc radzi sobie z podniesioną głową i nie prosi o pomoc. W końcu jednak udaje się im osiąść na stałe i stworzyć normalną rodzinę w jednym miejscu. I, teoretycznie, tak to się powinno skończyć. NOWY ROZDZIAŁ Tyle, że się nie kończy. Prawie 11 lat po narodzinach córeczki Bożenka rodzi po raz kolejny. Znów córkę. Synek się buntuje i pakuje swoje zabawki, marudząc, że teraz w domu będą same baby. Nie pociesza go nawet czarny kundel Pluto, który niedawno trafił do ich rodziny. A Bożenka znów ma pod górkę. Córeczka jest małą blondynką z pyzatą buzią i piegami, które odziedziczyła właśnie po Bożence. W przedszkolu choruje na zapalenie płuc i codziennie wieczorem musi robić sobie inhalacje rurą, która wygląda trochę jak trąba słonia. Bożenka cierpliwie się nią opiekuje i podaje leki, martwiąc się, co to będzie. Na szczęście, jest dobrze. Córka rośnie jak na drożdżach, a z każdym centymetrem uczy się gadać szybciej i więcej. Czasami Bożenka ma już tego dosyć i przed spotkaniami z rodziną bierze ją na bok i poucza, by tyle nie mówiła. Blondyneczka nigdy nie słucha i plecie to, co jej ślina na język przyniesie. Prosta grzywka zakrywa jej oczy, więc pewnego dnia, gdy Bożenki nie ma w domu, bierze nożyczki i sama ją sobie krzywo ucina. – Skaranie boskie z tym dzieckiem – myśli sobie Bożenka, ale nie daje po sobie tego poznać. Wina spada na męża, bo to pod jego opieką córka na głowie robi sobie armagedon. Starsze dzieci wyjeżdżają na studia i Bożence zostaje tylko ta najmłodsza. Chociaż Bożenka nie jest zbyt otwarta i emocjonalna, swoją miłość pokazuje na różne drobne sposoby. Codziennie wieczorem wsuwa się po cichu do pokoju i kładzie córce na biurku kanapki. Kiedy jest chora, wstaje w nocy i sprawdza, czy wszystko w porządku. Czasami wsuwa jej banknot w dłoń i każe kupić nowe spodnie, właśnie te, do których córka wzdychała, bo przecież w takich starych i wytartych nie będzie chodzić, ludzie patrzą. I najśmieszniejsze jest to, że zarówno ona, jak i córka wiedzą, że wcale tych nowych spodni kupować nie musi, że Bożenka robi to dlatego, że córka bardzo je chciała. Bo Bożenka jest kochana.   SUPERBOHATERKA Mija czas i córka rośnie. Idzie śladem rodzeństwa i wyjeżdża na studia. Pewnego dnia wraca na dłuższą przerwę i wieczorem, niespodziewanie, zaczyna chorować. Męczy ją gorączka i wymioty, leży w łóżku, w ciemności, modląc się, żeby to wreszcie się skończyło. Miasto już śpi. Dom też. Ale nie śpi Bożenka, która co godzinę lub dwie wstaje – mimo tego, że rano musi wstać do pracy – i wymienia córce na czole zimny kompres. I chociaż córka ma już dwadzieścia lat, to dotyk maminych rąk na głowie sprawia, że robi się lepiej. Bo Bożenka jest superbohaterką. I moją mamą. Wszystkiego najlepszego w Dniu Matki, mamo. Przeczytaj też wojenną historię mojej babci: Irenka

Marta pisze

#3 Pytający Poniedziałek: czy często żałujesz swoich decyzji?

Marta, czy często żałujesz swoich decyzji, które nie doprowadziły cię do upragnionego celu? Czy często żałujesz decyzji, które podjęłaś, a które nie doprowadziły Cię do upragnionego celu? W pierwszych kilku sekundach – tak. Później – nie. Nie dlatego, że rzadko mi się zdarzają. Bo takie decyzje, które nie są odpowiednie i które nic nie dają, zdarzają się całkiem często. Czasami bolą. Czasami sprawiają, że chcę pluć sobie w brodę, ale nie pluję, bo to mija się z celem. Nauczyłam się już jednej, podstawowej rzeczy, która wydaje się być oczywista, ale nie zawsze jest: czasu nie da się cofnąć. Postanowiłam, zdecydowałam, nie wyszło – trudno. Teraz muszę pomyśleć co zrobić, żeby ten cel osiągnąć lub z danej sytuacji wybrnąć. Płakanie i użalanie się nad sobą i nad podjętymi decyzjami marnuje czas i sprawia, że człowiek tylko zaczyna mieć gorszy humor, a nic konkretnego z tego nie wynika. Życie polega na dobrych i złych decyzjach. Nie ma osoby, która zawsze wybiera dobrze i której zawsze się powodzi. Warto jednak zrozumieć jedną rzecz: nie podejmując żadnej decyzji stoisz w miejscu i nie robisz kompletnie nic. Ani w przód, ani w tył. Decydując się na decyzję bierzesz na klatę ryzyko, ale jednocześnie masz dużą szansę na wygraną. Więc zawsze warto. Było sporo decyzji, przy których pomyślałam sobie „cholera, mogłam inaczej”, „jestem głupia”, „dlaczego to zrobiłam?”. Ale było też sporo ryzykownych decyzji, które podjęłam i które się opłaciły. Ogólnie uważam, że warto ryzykować i robić coś pod prąd (np. zrezygnować ze studiów i wyjechać zwiedzać świat), bo najczęściej te najbardziej szalone, ryzykowne decyzje są najbardziej opłacalne. Najlepiej w takim momencie zamiast rozpaczać usiąść i zastanowić się, co zrobić teraz. Jaki jest następny plan? Jakie jest inne wyjście? Nic nie pomaga na żal tak bardzo, jak działanie. Czy masz może jakieś rady dla osób, które boją się odpowiedzialności za swoje decyzje? 1. Odpowiedzialność jest czymś, co każdy musi wziąć na klatę. Pogódź się z tym. 2. Przeczytaj mój wpis o podejmowaniu decyzji: KLIK. 3. Pamiętaj, że prędzej czy później i tak będziesz musiał podjąć tą decyzję bądź ktoś to zrobi za ciebie i wtedy nie musi być już tak fajnie. Będąc obojętnym i unikając podejmowania decyzji szkodzisz tylko sobie – bo nie ty kreujesz wtedy swoje życie, tylko inni ludzie. 4. Lepiej zaryzykować i stracić, niż nie ryzykować i całe życie zastanawiać się, co by było gdyby. Uwierzcie mi, to jest najgorsze uczucie na świecie. 5. W większości przypadków szalone i ryzykowne decyzje opłacają się. 6. A nawet jeśli tak nie będzie, przynajmniej możesz spojrzeć w lustro i powiedzieć: próbowałem. Takie rzeczy hartują ducha i sprawiają, że potem w życiu jest łatwiej. Serio. 7. Nie żałuj złych decyzji. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem – lepiej się zastanowić, jak skołować sobie karton z kolejnym! 8. Rób to, co chcesz robić. Rób to, co sprawi, że będziesz szczęśliwy i spełniony. Pytający Poniedziałek to nowa seria na blogu – Wy zadajecie pytania, a ja staram się jak najlepiej na nie odpowiedzieć. Pytania do kolejnej serii można zadawać w komentarzu pod tym postem. 

Marta pisze

#26 Piątek z Martą: trudne czasy

Aniamaluje kiedyś powiedziała, że istnieje coś takiego jak efekt keczupu. Że czasami próbujesz wycisnąć, i nie leci nic, ale kiedy w końcu porządnie naciśniesz butelkę, przestajesz mieć kanapkę z keczupem, a zaczynasz mieć keczup z kanapką, bo zamiast małej kropli, z butelki wylewa się jego morze. A ja pływam obecnie w oceanie keczupu. To znaczy życia i jego obowiązków. Wow, tragedia, bo stały się dwie sprawy: Marta nie opublikowała wpisu co drugi dzień Piątek z Martą bardzo logicznie piszę w niedzielę ale powoli przyzwyczajam się do tego, że nie można być idealnym i staram się wyluzować. Ostatnie dni spędziłam w Łodzi, gdzie po raz kolejny przeniosłam się w czasie i robiłam to, co umiem robić naprawdę dobrze, czyli, oczywiście, biegałam. Swoją drogą, dlatego też nie było wpisu na blogu – wczoraj zaliczyłam bliskie spotkanie z ambulansem i prawie zemdlenie, a dzisiaj tak naprawdę dopiero dochodzę do siebie. Jeśli kogoś interesuje jak doprowadzić organizm do stanu wycieńczenia w minutę i 2 sekundy, to zapraszam na Codziennie Fit: KLIK. Cholera. Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 22 Maj, 2015 o 11:47 PDT Wracając do mnie: żyję. Kończę licencjat, na szczęście, i chcę teraz się przycisnąć i zacząć wszystko zaliczać przed terminami, żeby mieć to z głowy. Jeśli jesteście ze mną trochę dłużej, to pamiętacie, jaka załamana byłam w tamtym semestrze – wszystko nagle spadło mi na łeb i nie potrafiłam się z tego odkopać. Dlatego teraz bardzo rozsądnie mam zamiar zacząć już jutro i pokonać to wszystko zanim zwali się na mnie masa keczupu. Spacery z samego rana są magiczne. #SezonNaPiegiOtwarty Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 17 Maj, 2015 o 2:07 PDT W wolnych chwilach znalazłam tylko raz (!) czas, żeby usiąść, wyluzować się i zagrać w Simsy. Efekty widać poniżej: Miło mi będzie, jak będziecie trzymać za mnie kciuki – im szybciej się ze wszystkim uporam, tym więcej czasu będę miała na odpisywanie na Wasze komentarze (bardzo za nie dziękuję) i wiadomości. Zakochałam się w mojej nowej sukience <3 #me #Girl #selfie #telefonempatryka #dziendobry Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 19 Maj, 2015 o 2:00 PDT Poza tym, że biegałam, ten weekend był dla mnie ciężki – spotkały mnie porażki i wielki dylemat, którego w ogóle się nie spodziewałam. Nie miałam przez ostatnie dni najlepszego humoru i też dlatego postanowiłam odciąć się trochę od sieci. Wyszło mi to na dobre. Czasami każdy potrzebuje przerwy.   Nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam lumpeksy! Ostatnio udało mi się znów przytaszczyć wspaniałe łupy i nie wydałam na to więcej, niż 50 złotych.   Kocham lumpeksy <3 wydalam na to 50 zł. na dodatek dwie rzeczy z metką #lumpy #shopping #oszczednamarta   Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Marta (@martapisze) 20 Maj, 2015 o 6:06 PDT   BLOGI CZYTELNIKÓW: Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł – wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Opisz jednym zdaniem swój blog i napisz, dlaczego jest warty polecenia. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi. Diabetyk na studiach – KLIK Alicja ma kota (blog lifestylowy) – KLIK Tak pozytywnie – KLIK Życioholiczka – KLIK Blog wnętrzarski InteriorSmoothie – KLIK NA MOIM BLOGU: Czy miłość może być na zawsze? Jak być Martą? Sorry, nie możesz być idealny Przecież sushi jest ohydne #2 Pytający Poniedziałek: czy jest jakiś cytat, który cię motywuje? Wpis, którego nie ma 21 ciekawych rzeczy, które możesz zrobić w weekend Do diabła z poradnikami o związkach DO POSŁUCHANIA: Mam gdzieś, że ta piosenka jest nagrywana dla reklamy.  Wpada w ucho i strasznie poprawia mi humor! DO OGLĄDANIA: Nie mam zbytnio czasu, ale odkryłam dwudziestominutowy serial, który całkowicie mnie wciągnął i w którym gra olśniewająca i niesamowicie sympatyczna Emily Osment. Young & Hungry to serial komediowy – opowiada o młodej dziewczynie, której pasją jest gotowanie i która szuka pracy, bo nie ma na czynsz. Trafia do milionera, gdzie ma ugotować popisowy obiad… a potem wszystko dzieje się nie tak, jak trzeba. I jest świetnie! Życzę Wam udanego tygodnia! I zapraszam na FACEBOOKA oraz INSTAGRAM.

Marta pisze

Czy miłość może być na zawsze?

Siedziałam dzisiaj na dworcu. Siódma rano, oprócz mnie na peronie cztery osoby. Młoda studentka stojąca przy białej linii, którą podobno nie można przekraczać, bo można wpaść pod pociąg, mężczyzna po czterdziestce, w sweterku i z teczką pod pachą, oparty o budkę, która kiedyś była budką dyżurnego, a teraz jest jego smutną pozostałością z wybitymi szybami i puszkami piwa w środku. No i oni: pan i pani, na oko sześćdziesiąt pięć lat, siedzący na ławeczce i wpatrujący się w tory. Siadam na ławce, tuż za państwem po sześćdziesiątce. Ona: farbowane rude włosy z siwymi odrostami, krótko ścięte, spuszone wałkami, co widać. Nie zdziwiłabym się, gdyby lakier, którym utrwalała fryzurę, miała jeszcze z lat, w których używano kartek w sklepach. Bluzka, na to biała kamizelka, spodnie rybaczki (czy wszystkie panie po sześćdziesiatce chodzą w spodniach rybaczkach?!) i zgrabne klapeczki, nieco przejęta, jakby zestresowana, pociera dłonie o siebie i wpatruje się w tory. On: łysy, z resztką siwych włosów po bokach, w okularach. Niski, w koszuli w niebieską kratę, też ma kamizelkę, wiecie, taką, jaką mają wszyscy wujkowie z samochodem – z wieloma kieszeniami, w których kryją się męskie skarby – portfel, klucze, prawo jazdy i mnóstwo innych gadżetów. Na stopach sandały, pod nimi skarpety, a wyżej zwykłe spodnie, takie, jak noszą wszyscy panowie w jego wieku. Siedzą razem i rozmawiają. – Pierwszy raz będziesz jechała pociągiem? – pyta on, a ja mimowolnie podsłuchuję, bo cholera, a co innego mam robić o siódmej rano na dworcu PKP? Więc słucham. – Bo mówiłaś, że rzadko podróżowałaś, że prawie nie wyjeżdżałaś… – Nie, no, co ty – żachnęła się ona, ale czuję po głosie, że kłamie. On też czuje. W jej głosie czuć stres, zresztą nie ma się co dziwić, wyobraźcie sobie sześćdziesięcioletnią panią, która nie jechała nigdy pociągiem. Ja też bym się stresowała. Chociażby nieznanym doświadczeniem. – No, to znaczy, no… gdzieś tam jechałam…. kiedyś…. – próbuje coś motać, ale robi to kompletnie niewiarygodnie. Zapada cisza, dosłownie na chwilę. On chyba wyczuwa, że ona nie chce o tym gadać i zmienia temat. I opowiada. O Komorowskim, o wyborach. – A jak myślisz, Helenko, na kogo lepiej i czy ktoś coś w tej Polsce zmieni? – pyta ją łagodnie i sprytnie zagaduje. Mija trochę czasu i już tak nie słucham, bo przestaje być ciekawie, państwo rozmawiają sobie o bezsennej nocy wczoraj i o psie, który strasznie chciał więcej karmy, a ja sobie zaczynam myśleć, że też bym chciała mieć psa więc tak siedzę na tej ławce i myślę o tym, jakiej rasy psa bym chciała. Czekam na pociąg. Nie lubię czekać na pociągi, bo zawsze są o tej samej godzinie i jeśli jest do niego dużo czasu, to ciągle czujesz napięcie. To nie tak jak z autobusem miejskim, który może cię zaskoczyć i przyjechać wcześniej, albo nie przyjechać w ogóle. Pociąg przyjeżdża, owszem, ale sprawia, że czujesz się dziwnie, bo czekasz na niego i czekasz, i wreszcie, kiedy Pani przez mikrofon niewyraźnie go zapowie, to wjeżdża tak powoli na ten dworzec, że prędzej zniesiesz jajko, niż się go wreszcie doczekasz. Przerabiam to w swojej głowie i zastanawiam się, czy na pewno moje myślenie ma jakikolwiek sens, angdzieś tam szumi rozmowa państwa, miło mi szumi, jak taki telewizor w tle. Ale nagle ten telewizor gaśnie, nastaje cisza, która tak mnie zaskakuje, że aż obracam się niegrzecznie i oglądam na państwa, bo dlaczego przestali mi gadać i być moim telewizorem? A państwo siedzą do mnie plecami i pan obejmuje panią, a następnie ją całuje z głośnym cmokiem, ale długo, namiętnie. Nagle czuję się jak jakiś złodziej, albo ktoś nie na miejscu – jakbym weszła w ich intymność, prawie tak, jakbym ich przyłapała w łóżku, taką atmosferę robią tym pocałunkiem. Potem znów cisza. I nagle słyszę ledwo słyszalny szept, który ma być przeznaczony tylko do jednej pary uszu. – Kocham cię – mówi on czule, a ja słucham i zatyka mnie kompletnie, bo już dawno nie słyszałam w tym wytartym przez filmy romantyczne wyznaniu takiej siły uczucia. Każda literka osobno przekazuje, jak bardzo on ją kocha, jak bardzo mu na niej zależy. Ale to nie koniec, bo szept trwa dalej. – Kocham cię bardzo mocno. Każdego dnia przez ostatnie czterdzieści lat i będę cię kochał zawsze. Zawsze i wszędzie – mówi on z pasją, szeptem. Łapię głośno powietrze i staram się już nie oddychać, żeby im tej chwili nie zepsuć. Boję się ruszyć. I wtedy ona zaczyna chichotać. Nie śmiać się. Nie ryczeć śmiechem. Chichotać jak zawstydzona nastolatka, która po raz pierwszy ma chłopaka. – Ja ciebie też kocham – słyszę jej nieśmiały szept, a po nim znów długie cmoknięcie. Nie mogę powstrzymać ciekawości, więc powoli obracam głowę i zerkam. On ją obejmuje, a ona opiera głowę o jego ramię. Czy można kochać zawsze?  Patrzę na nich i myślę, że tak.

Jak być Martą?

Marta pisze

Jak być Martą?

Sorry, nie możesz być idealny

Marta pisze

Sorry, nie możesz być idealny

Przecież sushi jest ohydne!

Marta pisze

Przecież sushi jest ohydne!

Marta pisze

Wszystkiego najlepszego, Marta!

Szczerze, to nie do końca wiem, co mam powiedzieć. Bo co się mówi w takich chwilach? Mój blog oficjalnie kończy dzisiaj trzy lata. To właśnie 13 maja 2012 roku tak naprawdę zaczęłam tutaj pisać „tak na poważnie”. Blog z jakiegoś tam hobby stał się dla mnie czymś więcej, niż zwykłym zajęciem, którym się param w wolnych chwilach między parzeniem herbaty a oglądaniem serialu. Wiem, wszyscy blogerzy tak mówią, więc oszczędzę sobie ckliwe gadki o tym, jak bardzo to miejsce jest dla mnie ważne, bo to się chyba rozumie samo przez się. Zresztą, mam nadzieję, że to po prostu widać. Że wchodząc tu i czytając moje teksty czujecie moje emocje i widzicie pot, krew, łzy i obdarty naskórek z palców, zmęczonych od klikania w klawiaturę. No i moje serce, bo tego chyba wkładam najwięcej w to wszystko. I zanim zaśpiewam sobie „sto lat!” i będę ubolewać, bo nie mogę dziś się napić za blogowe zdrowie (jestem chora), to tylko napiszę jedną rzecz. A właściwie, to dwie. Ewentualnie trzy. Ten blog stał się dla mnie ważnym miejscem, bo dzięki niemu w jakiś sposób na nowo odkryłam i zbudowałam swoją własną wartość. Małe sukcesy, których mi dostarczał (chociażby genialny finał Bloga Roku!) i mnóstwo pozytywnych reakcji ze strony kompletnie obcych ludzi – a właściwie moich czytelników – sprawiły, że z naprawdę mocno zakompleksionej dziewczyny stałam się nieco pewniejszą siebie kobietą. Nie da się ukryć, że blog jest też dużą częścią mojego dorastania i jeśli tylko kiedyś znajdziecie czas, żeby przejrzeć archiwum, które jest w bocznej kolumnie, sami się o tym przekonacie. Widać to po wpisach. Ale blog też pozwolił mi przekonać się, że na świecie jest cała masa zajebistych, miłych, uroczych, ciepłych ludzi. Was. Czytelników. Ludzi, którzy teoretycznie są obcy, a w praktyce sprawiają, że mam wrażenie, że są potężną, wielką grupą moich znajomych, którzy mi dopingują, lubią ze mną dyskutować, czasami się w czymś nie zgodzą albo rzucą żartem. Nie będę gadać, że piszę dla siebie, bo to nie do końca tak wygląda. Piszę dla przyjemności, ale równocześnie chcę, żeby ktoś to czytał, bo wtedy widzę w tym większy sens. Zresztą, nie ma nic lepszego niż po złym dniu, kiedy spotkam się z chamstwem lub wrednymi ludźmi wejść tutaj i zobaczyć, co mi napisaliście. Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze (jest ich już prawie 15 tysięcy), za Wasze maile, lajki, internetowe znaki obecności i za to, że po prostu tu jesteście ze mną. Jesteśmy wielką martową rodziną i jestem cholernie szczęśliwa, że tu jesteście. Każdy z osobna i wszyscy razem. A teraz kończę ten wpis, bo uświadomiłam sobie, że tak się wzruszyłam, że jestem w dupie, bo zapomniałam zmyć farbę z głowy na czas. DZIĘKUJĘ.

#2 Pytający Poniedziałek

Marta pisze

#2 Pytający Poniedziałek

Marta pisze

Wpis, którego nie ma

Czasami po prostu wstajesz i wiesz, że dzisiaj nie jest ten dzień. Ja dzisiaj obudziłam się i stanowczo nie wyglądałam jak panie w reklamach, ale to chyba moja codzienność. Nie wiem jak wy, ale ja, dziwnym trafem, nie budzę się w pełnym makijażu każdego poranka, chociaż naprawdę się staram. Na przykład zapominając zmyć ten, który miałam w ciągu dnia. Moje włosy też nie są jakoś szczególnie uczesane, w przeciwieństwie do kobiet śpiących na satynowych poduszkach i reklamujących różne rzeczy od kawy począwszy, poprzez rajstopy, sieciówkę albo tabletki na odchudzanie. Zresztą, moje włosy zawsze żyły swoim życiem i czasami tak wyglądają, że mam wrażenie, że te swoje włosowe życie mają ciekawsze niż moje. Każdego ranka są rozczochrane jakby w nocy miały porządny melanż. Chociaż pewnie nikt już nie używa tego słowa. Ale wrócmy do tematu. Dziś obudziłam się i stwierdziłam, że to z całą pewnością, przepraszam was bardzo, nie jest dzień na nowy wpis. Chociaż powinien być. Planowo. Życie ma jednak to do siebie, że lubi psuć plany i chociaż dzisiaj miałam cały boży dzień, to pisanie mi nie szło. I z tego też powodu dzisiaj wpisu nie będzie, ja go właśnie nie piszę, a wy go właśnie nie czytacie, bo tego po prostu nie ma. Nie chciało mi się go pisać, ot prawda. Każdy ma prawo do bycia leniem. Gdyby ten wpis istniał, to pewnie bym jeszcze napisała coś mądrego, walnęła pseudo-inteligentną pointę albo suchy żart słowny, którymi tak bardzo lubię się bawić. Ale czy żart we wpisie może istnieć, jeżeli samego wpisu nie ma? Raczej nie. A jeśli myślicie, że właśnie czytanie wpis, to grubo się mylicie. No głuptasy, przecież nie da czytać się czegoś, co nie istnieje! Prawda? I jeśli teraz mieliście w planach na niedzielny wieczór przeczytanie wpisu, to możecie czuć się zawiedzeni, bo go nie ma. Ale z drugiej strony – hej, zaoszczędziliście 4 minuty swojego życia! Trzeba patrzeć na pozytywy. cieszyć się, wyciskać cytryny i robić lemoniadę, czy jak to tam się mówiło. I pewnie się nie da komentować artykułu, który nie istnieje, ale bo ja wiem? Może się da i istnieją komentarze, których nie ma? Gdybyście mogli przeczytać ten wpis, to pewnie byście mi powiedzieli, ale przecież dzisiaj artykułu nie ma, więc nawet się nie dowiem, chyba, że dziwnym trafem będę umiała przeczytać nieistniejące komentarze o wpisie, którego nie ma. To wszystko jest dziwne i prawie tak magiczne, jak Harry Potter albo wiek Małgorzaty Rozenek. Powiedziałabym dobranoc, ale przecież nie możecie tego przeczytać, więc nie mogę Wam tego przekazać. Cholera. PS A jeśli ktoś z Was ma właśnie deja vu i myśli sobie „to już było”, to muszę go uściskać, bo to znaczy, że jest ze mną dłużej, niż studiuję. A to strasznie kochane. Gdyby ten wpis istniał, to byłoby w nim zdjęcie Nitki, które robiłaby Patrycja Kastelik. Ale że wpisu nie ma, to nie ma też zdjęcia. Ani tego podpisu.

21 ciekawych rzeczy, które możesz zrobić w weekend

Marta pisze

21 ciekawych rzeczy, które możesz zrobić w weekend

Do diabła z poradnikami o związkach

Marta pisze

Do diabła z poradnikami o związkach

Marta pisze

#1 Pytający Poniedziałek

 Czy nie boisz się dorosłości? Jeśli mam być szczera, dwadzieścia jeden lat to naprawdę durny wiek. Człowiek stoi w rozkroku tak, że sam nie wie, czy jeszcze chwila i nagle zrobi szpagat (jednocześnie rozrywając się w pięciu miejscach) czy może jednak w końcu uda mu się podjąć prawdziwie męską decyzję i wreszcie zdecydować, w jakim obozie – młodzieży czy dorosłych – właśnie urzęduje. Z jednej strony jest już dawno po osiemnastce, kupowanie alkoholu przestaje być przeżyciem wywołującym nagły wystrzał adrenaliny, a ciąża koleżanki nie jest już sensacją na połowę miasta.  Co więcej, świat zaczyna powoli podkreślać, że jesteś dorosły: musisz wypełniać pity, płacić rachunki, zacząć myśleć nad pracą i podejmować decyzje, nawet, jeśli polegają one tylko na zastanowieniu się, czy wolisz kupić pierogi w markecie, czy może spróbujesz, bardzo dorośle i odpowiedzialnie, sam sobie coś ugotować. Z drugiej strony, ten sam świat dalej ma cię za gówniarza. Jeżeli próbujesz robić „dorosłe” rzeczy  – tworzyć biznes, pracować, zarabiać na siebie, zakładać rodzinę, robić coś poważniejszego niż nauka, studia albo praca dorywcza, wszyscy na każdym kroku podkreślają, że jesteś małym szczylem. Że, ładnie parafrazując, w tyłku byłeś i guzik widziałeś. Z każdej strony parskają na ciebie z tekstami: „a co ty wiesz o życiu?”, „pożyjesz, to sam zobaczysz”, „tylko poczekaj, aż dorośniesz”, „kiedyś sam się przekonasz”. Ale mimo tego dorosłość sama pcha się do twojego życia. Nagle dostajesz zaproszenie na ślub swojego chłopaka z podstawówki. Pewnego dnia dowiadujesz się, że twoja koleżanka będzie mamą. Innego razu orientujesz się, że twój dobry znajomy zamiast rzucić nałóg, wziął się za kolejny i powoli obserwujesz, jak marnieje w oczach.  Zaczynasz się zastanawiać, czy twój partner to osoba, z którą chciałbyś spędzić życie. Przyjaciele zaczynają się zmieniać, znajomi odchodzą, a zamiast nich przychodzą inni, problemy mają kompletnie odmienną rangę, a ty raz na jakiś czas dostajesz od życia konkretnego kopniaka, bo przecież dorośli nie mają taryfy ulgowej. Ale najbardziej charakterystycznym momentem, w którym orientujesz się, że jesteś już dorosły jest chwila, w której orientujesz się, że nie zwrócisz się już ze swoim problemem do rodziców, bo najzwyczajniej w świecie nie chcesz ich martwić. Więc odpowiadając na pytanie: nie, nie boję się dorosłości, a to dlatego, że nie wiedzieć kiedy nagle sama w nią wskoczyłam z impetem, a właściwie życie mnie do niej wepchnęło i nawet nie zapytało o zdanie. Może gdybym nad tym rozmyślała, to bym poczuła strach. Ale nie miałam czasu, bo zanim mrugnęłam okiem, już nagle przekroczyłam granicę i znalazłam się po drugiej stronie, stronie pitów, rachunków, „prawdziwych problemów”, oświadczających się kumpli, koleżanek z niemowlakami i ludzi, z którymi kiedyś lepiłam babki w piaskownicy, a którzy teraz mają rodziny, wpadają w szpony własnych nałogów albo robią zawrotną karierę. Którzy po prostu dorośli. I szczerze, żadne z nas nie wie, kiedy to się, do cholery, stało. Pytający Poniedziałek to nowa seria na blogu – Wy zadajecie pytania, a ja staram się jak najlepiej na nie odpowiedzieć. Pytania do kolejnej serii można zadawać w komentarzu pod tym postem.

5 minut przed maturą – co robić, by nie zwariować?

Marta pisze

5 minut przed maturą – co robić, by nie zwariować?

Marta pisze

[0.5] Jak obrzydzić sobie licencjat

Życie jest okrutne. JAK CAŁKOWICIE I SKUTECZNIE OBRZYDZIĆ SOBIE SWOJĄ WŁASNĄ PRACĘ LICENCJACKĄ – PORADNIK W 10 KROKACH: 1. Znajdź temat, który całkowicie cię jara. 2. Zgłoś temat, który całkowicie cię jara i zacznij zbierać książki, bo tak bardzo jesteś nim podniecona, że chcesz już pisać. Opowiadaj ludziom na domówkach jak ci się podoba temat i molestuj klientów, streszczając im z podnieceniem, jaką fascynującą będziesz miała pracę. 3. Napisz pierwsze dziesięć stron w jeden dzień i pokazuj wszystkim, jaki masz ciekawy licencjat i podkreślaj, jak bardzo cię to jara. Czytaj to kilka razy i bądź dumna, że masz taki ciekawy temat. 4. Idź do pani promotor. 5. Promotor mówi, że super, ale że doda ci jeszcze jeden rozdział z przodu. 6. Promotor mówi, że w sumie to doda rozdział z przodu i jeszcze wykreśla ci cały drugi rozdział, bo zbyt szczegółowy. Drugi rozdział był według ciebie najciekawszy, więc patrzysz w milczeniu i cierpisz po cichu. 7. Rozdział dodany przez promotor nie jest nawet w 1 procencie związany z twoją pracą licencjacką i nijak się ma do jej tematu. Dodatkowo, w rozdziale od pani promotor masz pisać o prawie prasowym, które nie obowiązywało jeszcze w okresie, o którym piszesz licencjat. 8. Promotor wczuwa się w twój spis treści i koniec końców zostawia ci łaskawie ostatni rozdział z dwoma podpunktami, który rzeczywiście mówią o temacie twojej pracy i cię jarają. 9. Wróć do domu i patrz smutno na spis treści z podrozdziałami, które są dopisane przez panią promotor. Zorientuj się, że twoja praca wcale nie jest na temat, na jaki miałaś pisać, tylko o jakiejś tępej teorii, która jest nudniejsza niż dziesięć odcinków Klanu pod rząd. 10. Otwórz piwo. Zamknij plik z pracą i pożal się całemu światu, jak bardzo ci smutno. Smutłam. ‪#‎truestory‬ ‪#‎mojeżycie‬ ‪#‎jakzwykletosamo‬ ‪#‎cholerajasna‬‪#‎pracaoPowstaniualewsumienieoPowstaniu‬ ‪#‎lol‬ ‪#‎życiestudenta‬‪#‎takciężko‬ ‪#‎Patrykpodajpiwoboniewytrzymię‬ ‪#‎smutnamajówka‬

#25 Piątek z Martą: jest cudownie!

Marta pisze

#25 Piątek z Martą: jest cudownie!

Marta pisze

Czy musisz tak ciągle jęczeć?

Oficjalnie mam tego wszystkiego dosyć. Miarka się przebrała. Nie chce mi się już słuchać tego całego steku bzdur, który słyszę każdego dnia. Wszędzie to samo. Na blogach – wieczne jęczenie na to, jacy ludzie są tragiczni, brzydcy, źle pachnący, jakie to błędy popełniają kobiety, co złego robią mężczyźni i jakie to statusy na facebooku nie są wieśniackie. W wiadomościach o tym, że społeczeństwo jest leniwe, rząd nieudolny i jak bardzo tak ogólnie cały świat jest do kitu. W internecie – milion artykułów na temat generacji Y, Z i jakiejś tam jeszcze, a jak chwilę poczekam, to pewnie autorzy dojdą do całego alfabetu. U ludzi i znajomych – niekończące się gadanie o życiu, które – jak się pewnie domyślacie – jest beznadziejne i bardziej przeznaczone do pośladków niż papier toaletowy. Chora się już robię, jak tego słucham. Zwyczajnie mi się nie chce. Nie chce mi się po raz kolejny czytać, jakie moje pokolenie jest tragiczne. Śmiać mi się chce, że dziennikarze, nudząc się chyba i próbując nabić wierszówkę wymyślają kolejne teorie, dla których jesteśmy tak okropną młodzieżą… pardon, teraz się mówi: młodymi dorosłymi. Bo mieliśmy za dobrze, bo już nie było komuny, bo w sklepie było wszystko. Czytam, że podobno wszyscy chcą spać u mamusi do trzydziestki, są roszczeniowi, głupi, nieporadni i zakochani w komputerach.  Naprawdę mnie to już nudzi, kiedy po raz trzeci w miesiącu widzę artykuł mówiący o tym, jaka jestem beznadziejna, bo jestem z pokolenia, które urodziło się 1993 roku. Sorry, jakbym miała wybór, to wybrałabym jakiś inny, bardziej epicki rok. Przynajmniej tekstów by o mnie nie było. Tak jednak jakoś wyszło, że się pchałam tą głową na świat i mama nic nie mogła na to poradzić. Niedobrze mi już od ludzi, którzy powinni świecić się jak neony od swojej toksyczności. Od osób, które przychodzą do szczęśliwych jednostek i zaczynają robić wszystko, żeby popsuć im humor. Mam chyba na nich alergię, bo jak tylko ich słyszę, źle się czuję. Oplatają nas jak huba albo jemioła i próbują za wszelką cenę zdusić entuzjazm, radość czy bycie po prostu wesołym. Bo przecież im jest tak źle i strasznie. Uśmiechanie się bez wygranej w totka to chyba już grzech. A tak mi się przynajmniej czasami wydaje. NO, ALE JA NIE MOGĘ… Dosyć mam osób, które tylko jęczą. Mówisz takim: jak ci nie pasuje, to coś zmień, a oni na to: ale nie mam teraz jak, ale próbowałem, ale mi się nie chce, ale muszę poczekać… Nudne są już te wszystkie wymówki, tłumaczenie się pierdołami, mówienie, że się nie da. Słuchać już nie mogę o tym, że tylko wybrani mogą to i tamto, że trzeba mieć szczęście, los, karmę, fart, fuksa i czterolistną koniczynkę w portfelu. Zawsze, kiedy napiszę jakiś tekst w stylu „hej, dawajcie, róbmy coś z naszym życiem” przyczołga się jakiś ktoś, kto mi zacznie truć tyłek, że nie wszyscy mają szczęście, że on ma na utrzymaniu dwójkę dzieci, chorą babcię, stara się o pracę od trzech lat albo nie może żyć w takim okropnym kraju. Tyle, że ja nigdzie nie mówię, że wszyscy zaczynamy z tej samej linii startu! Każdy ma swoje problemy, jeden ma lepiej, drugi ma gorzej – takie jest życie i jak masz z tego powodu pretensje, to słyszałam, że Ten Na Górze przyjmuje reklamacje, trzeba złożyć w dowolnym kościele/cerkwi/meczecie lub innym miejscu modlitwy. Tu nawet tak naprawdę nie chodzi o to, żeby zdobywać wielkie góry i niesamowite szczyty, ale żeby, cholera, chociaż spróbować.  Żeby się chciało. Gdzie się podziała wola walki? Chęci? Jakiekolwiek? Gdzie się podziało kombinowanie i ta mała, niby niepozorna myśl: że może, jak mi się nie udaje, to spróbuję inaczej, zamiast zwalać winę na cały świat wokół? Rany boskie. Ręce opadają. Gdybyśmy cofnęli się w czasie, pierwszego dnia takich ludzi zjadłby jakiś tygrys, bo zamiast kombinować gdzie się schować, zaczęliby się między sobą licytować kto ma gorszy dzień i dlaczego nie mogą iść do jaskini (bo właśnie mają chorą babcię, dwójkę dzieci, kredyt w krowach i złe samopoczucie. Zamiast zastanawiać się, jak przetransportować babcię razem z nimi, wymyślają kolejne powody, dla których akurat oni nie mogą). ŁATWO CI MÓWIĆ Rzadko się wkurzam, ale teraz już naprawdę mnie to wyprowadza z równowagi. Do tego stopnia, że nie chce mi się tego słuchać. Że nie mam ochoty przebywać z ludźmi, którzy nic, tylko jęczą, jak to mają przekichane w życiu. A zdanie, którym najszybciej można mnie rozjuszyć? „Łatwo ci mówić!” Łatwo mi mówić, bo co? Bo miałam szczęście? Do czego? Dlaczego akurat mi łatwo jest mówić? Ludzie nic nie wiedzą o czyimś życiu, rodzinie, chorobie, problemach a i tak skwitują wszystko „łatwo ci mówić”. „Łatwo ci mówić, miałaś coś tam.”. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze jakieś trzy lata temu sama byłam toksycznym człowiekiem – wystarczy, jak zerkniecie w archiwum. Wpisy typu „ludzie, którzy są głupi”, „x zachowań, które mnie denerwują” i tak dalej były na porządku dziennym. Jęczałam jak leci, marudziłam jak stara babcia na swoje gnaty, zamiast przymknąć się na chwilę i stosować złotą zasadę: miej to gdzieś. Dobrze, że tylko krowa nie zmienia zdania, a ja mam świadomość, że co było, tego się nie wymaże, ale z pewnością można to zmienić. ZŁOTA ZASADA Mało co mnie teraz denerwuje, bo zazwyczaj mam to gdzieś. Mam gdzieś, jak wyglądasz, mam gdzieś, czy ktoś wrzuca zdjęcie swojego dziecka nago na fejsa, mam gdzieś, czy moje pokolenie jest okropne. Mam to wszystko gdzieś, bo te rzeczy nie mają znaczenia. Nie są ważne. Nie sprawiają, że moje życie się zmienia. Zamiast tego całą energię przeznaczam na to, co mi się podoba, na rzeczy, które mnie rozwijają i na działanie, które sprawia mi przyjemność. Ach, no i jeszcze na cieszenie się z małych, przyjemności, bo to sprawia, że cały dzień jest udany. Głupie przykłady tylko z dzisiaj: 1. Znalazłam dzisiaj lakier do paznokci w jednej z szuflad w łazience. Nowy. Ładny. Zapomniałam, że go kupiłam i cieszyłam się prawie tak, jakbym kupiła go właśnie dzisiaj, pierwszy raz. Zaraz sobie pomaluję nim paznokcie i będę się cieszyć, że mam nowy lakier. 2. Zawsze zimą i wiosną w kurtkach, które wyciągam z szafy znajduję złotówkę, którą wcześniej tam zostawiam. Zapominam o tym na kilka miesięcy i gdy ją znajduję, cieszę się, jakby to było wydarzenie roku. Dzisiaj znalazłam! 3. Zjadłam dzisiaj truskawki. 4. I pół bułki z Nutellą. Nutellą! Jem ją tak rzadko, że każde takie wydarzenie to kolejne święto. Banalne, niektórzy pewnie powiedzą, że dziwne. A mnie to cieszyło. PRZESTAŃ JUŻ JĘCZEĆ Oficjalnie i stanowczo dzisiaj się odcinam. Przepraszam, ale ja nie mogę już tego słuchać. Nie mówię o tym, że mamy na prawo i lewo wypuszczać z ust tęczę i cieszyć się jak głupi do sera. Nie mówię też o tym, że nie wolno się smucić, że smutek jest zły albo że życie jest wspaniałe non stop, cały czas. Bo nie jest. Często kopie w dupę, dość boleśnie, że zostają siniaki. Czasami człowiek cierpi, ma swoje tragedie, nie chce mu się żyć. I to jest w porządku. Za to na pewno nie w porządku jest uważanie, że życie jest takie cały czas. I że akurat ty, wybraniec losu, nic z tym nie możesz zrobić, bo cały świat jest taki kiepski, tragiczny i tandetny. Jedna sprawa: to, jaki jest świat, zależy od tego, jak go postrzegasz. Więc ja już dzisiaj jęczenia nie słucham. Odcinam się od tych wiecznie krytykujących artykułów, ponurych tekstów o moim pokoleniu i gadania ludzi, że oni nie mogą, bo coś tam, a marzenia są dla idiotów. Wszystko siedzi w głowie.

Moje sposoby na motywację: co mnie motywuje i inspiruje?

Marta pisze

Moje sposoby na motywację: co mnie motywuje i inspiruje?

Wszyscy tego szukamy.  Tego jakiegoś kopnięcia w tyłek, które sprawi, że pofruniemy jak bociany do Egiptu w ucieczce przed zimą.  Albo, ewentualnie, że wystartujemy jak Bolt na mistrzostwach – szybko i prosto do mety. Szukamy nagłego olśnienia, a właściwie to po prostu motywacji i inspiracji  – do pracy, do ćwiczeń, do życia i do spełniania własnych celów. Więc ja Wam dzisiaj pokażę jak się motywuję. Z motywacją jest trochę jak z gustami – każdemu podoba się coś innego. Jednych motywują pochwały, innych – czyjeś sukcesy. Każdy człowiek ma swoje źródło motywacji ,a jeśli go nie ma, to musi je po prostu dopiero znaleźć. Mam to szczęście, że jestem osobą, którą niesamowicie łatwo zmotywować. Szybko się zapalam do różnych pomysłów (czasami aż ze słomianym zapałem), piekielnie prosto jest mnie przekonać do jakiejś idei i błyskawicznie wyobrażam już sobie jak spełniamy jakiś cel. Tak już mam.  Jest jednak kilka rzeczy, które inspirują mnie szczególnie mocno i które sprawiają, że przebieram nogami w miejscu, żeby rzucić się do pracy. 1. ODPOWIEDNI PORANEK Warto mieć swój rytuał – to pozwala trzymać nie tylko czas w ryzach, ale też samego siebie. Mając ustalony schemat poranka łatwo możecie wykonywać odpowiednie zadania i robić wszystko szybciej i bardziej efektywnie.  Ja zaczynam dzień od biegania – mam już gotowy strój przy łóżku, wstaję, myję zęby, piję trochę wody, zakładam ubranie i wychodzę. To też doskonała opcja dla ludzi, którym nigdy się nie chce ćwiczyć – trenujecie zanim wasz mózg się obudzi. Wracam z biegania, biorę szybki prysznic, robię sobie śniadanie i przy śniadaniu zaczynam pracować. Spisuję, co mam dzisiaj zrobić i biorę się do roboty. Trening mnie skutecznie pobudza do działania i jeśli macie taką możliwość, to ćwiczcie rano. Sporo osób ma jednak rano szkołę i pracę. Co wtedy? Ja w takich przypadkach też miałam ustalony harmonogram poranka, dzięki temu szybko się zbierałam i miałam jeszcze sporo czasu na dobudzenie się. Jeżeli nie musicie wstawać rano – i tak próbujcie. To niesamowicie wydłuża dzień i sprawia, że naprawdę, realnie macie więcej czasu. Jeśli nie wierzycie,  spróbujcie parę razy, a sami się przekonacie. 2. MIEJSCA W INTERNECIE Mam takie miejsca w sieci, które w ciągu kilku minut potrafią mnie zainspirować i sprawić, żeby mi się chciało. Zależnie od tego do czego muszę się zmotywować, klikam odpowiedni przycisk i wpisuję konkretny adres. #1 Jeżeli chcę się zmotywować do ćwiczeń lub zdrowego odżywiania, odwiedzam blogi na serwisie tumblr. Można tam znaleźć pełno zdjęć, a jeśli jeszcze zaczniemy śledzić odpowiednie blogi (związane z ćwiczeniami i zdrowiem) to nasza tablica powiadomień jest zasypana motywującymi zdjęciami. Na moim drugim blogu czasami słyszę, że moich czytelniczek nie motywują „fit dziewczyny” – mnie jak najbardziej! Tak samo, jak zdjęcia pięknych posiłków. Takie rzeczy sprawiają, że sama nabieram ochoty na ruch czy smaczny, zdrowy obiad, mimo tego, że wcześniej mi się nie chciało. #2 Drugim serwisem jest weheartit – to też „strona z ładnymi obrazkami”, które można przypinać do swoich kolekcji i podziwiać.  W przypadku weheartit jednak oprócz motywowania się do ćwiczeń, konto służy mi do znajdywania motywacji do pisania (jest sporo zdjęć z cytatami czy zdjęciami książek, notatników, długopisów, komputerów). Takie wizualne bodźce sprawiają, że myślę sobie „kurczę, rzeczywiście już dawno nie pisałam”. Wylogowuję się wtedy z sieci i siadam przed Wordem. Nie jestem dziewczyną, która szczególnie długo siedzi przy szafie albo układaniu fryzury, ale mimo tego czasami przypinam sobie na weheartit stroje, które potem chcę sobie kupić/założyć czy zdjęcia fryzur, które chciałabym wypróbować. #3 I miejsce, o którym wspominam dość często: pinterest. Tworzę tam tematyczne tablice i przypinam sobie ciekawe artykuły – najczęściej o pracy, rozwoju, blogowaniu. Tam też motywuję się do ruchu i jedzenia – przypinam ciekawe infografiki i poszerzam wiedzę. Pinterest jest niesamowicie niedocenianym źródłem inspiracji i motywacji – tam jest wszystko, wystarczy tylko poszukać! Z tej strony drukuję też sobie plannery, kalendarze, harmonogramy…. #4 Blogi. Najczęściej czytam anglojęzyczne, ale mam też kilka polskich blogów, które motywują mnie do działania. Do sprzątania na przykład skutecznie inspiruje Niebałaganka. Jeśli chodzi o blogi anglojęzyczne, to czytam głównie kobiety – freelancerki i blogi poświęcone takiej tematyce: Copyblogger, A Little Opulent , JennyPurr , World of Wanderlust . Często wchodzę też na stronę MindBodyGreen – są tam artykuły o szczęściu i rozwoju, bardzo inspirujące. #5 TED - platforma z inspirującymi, motywującymi i wartościowymi wystąpieniami różnych ludzi. Wiele filmów jest z polskimi napisami, więc język nie powinien być dla Was przeszkodą. TEDy są różne, mają naprawdę różnorodną tematykę, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Warto też poszperać w playlistach. 3. ODPOWIEDNIE KSIĄŻKI I FILMY Nie tylko te typowo motywujące, ale też takie, które opowiadają historie ludzi o podobnych zainteresowaniach czy celach. Mnie więc inspirują najbardziej filmy, seriale i książki o dziennikarzach, o pisarzach – ludziach pióra. Dla osób, które interesują się podobnymi rzeczami – zerknijcie koniecznie na te dwie pozycje: Newsroom i Służące. Ludziom interesującym się dziennikarstwem polecam też książkę (a właściwie uważam za obowiązkową)  – Biblia dziennikarstwa. Czytam więc powieści i poradniki dotyczące pisania, a także książki związane z aktywnością fizyczną i jedzeniem, bo to mnie po prostu interesuje. Warto udać się do biblioteki i poszukać książek na temat czegoś, co Was kręci, a do czego potrzebujecie motywacji. Pomaga. Jeśli zaś chodzi o inspirację do życia, działania, pracy – tutaj przydadzą się typowe książki o działaniu. Takie jak na przykład Siła serca, którą recenzowałam, albo (w moim przypadku) książka Demi Lovato (Bądź swoją siłą) z tekstami na cały rok – takimi, które dają kopa do bycia sobą, realizowania się i spełniania swoich marzeń. 4. SUKCESY INNYCH Trudno, żeby była sportsmenka nie dała tutaj takiego punktu. Nie da się ukryć, że tyle lat rywalizacji odcisnęło swoje piętno. Lubię słuchać o sukcesach innych, cieszę się z nich, ale jednocześnie czuję wtedy inspirację i motywację do własnego działania. Nie na zasadzie „chcę być lepsza„, a raczej „super! Jeśli jemu się udało, to ja też mogę spróbować!”. Obserwuję profile społecznościowe osób, które lubię. Które odnoszą sukcesy i działają w podobnych branżach… chociaż jak to przemyślę to nie, niekoniecznie. Warto otaczać się takimi pozytywnymi, ambitnymi osobami, bo łatwiej wtedy o kopa w tyłek dla samego siebie. 5. SPISANE OBIETNICE Bardzo ważne: jeśli mam jakieś marzenia i cele – spisuję je. Dzięki temu ze zwykłych myśli zamieniają się w coś realnego, coś możliwego do spełnienia. Cele na cały rok mam zapisane w kalendarzu, cele na najbliższe miesiące – na tablicy koło biurka. Pamiętam o tym, do czego dążę i staram się jak najczęściej robić coś w tym kierunku. Polecam zrobienie bucket list – to też jest świetny sposób na spełnianie swoich marzeń. Jeśli macie jakieś największe marzenia, które koniecznie chcecie spełnić, możecie się motywować, dorabiając do nich „pasek postępów” i dzieląc je na etapy – tak będzie dużo, dużo łatwiej! 6. ORGANIZACJA Ludzie dzielą się na tych, którzy uwielbiają organizację i na tych, którzy ich krytykują i ciągle wołają, że ważniejsza jest spontaniczność. Ja próbuję to jakoś wypośrodkować – uważam, że w pracy i w zajęciach „poważnych” organizacja czasu jest konieczna – chociażby po to, by więcej rzeczy zrobić – ale w życiu ogólnie już niekoniecznie. Organizuję więc rzeczy związane z pracą, wpisuję w „plan dnia” mój trening, naukę, obowiązki, ale zostawiam sporo miejsca na spontaniczne decyzje i zwyczajny luz. Ważne, żeby czasami pamiętać o tym, że zdrowo jest przełożyć jakąś rzecz i zrobić coś zaplanowanego kiedy indziej, jeśli mamy fajną okazję na spotkanie się z kimś, wyluzowanie i tak dalej. Jak wszędzie – złoty środek. To tak bardzo się sprawdza, że aż nudno to cały czas powtarzać. Jeśli chcecie jeszcze poczytać o mojej organizacji, to tutaj piszę o tym, jak wygląda mój dzień, a tutaj  – o tym, jakie mam sposoby na organizację mojego czasu. To jest właśnie sześć rzeczy, które motywują mnie do działania i sprawiają, że chce mi się działać. Ponieważ tak jak mówiłam – każdego motywuje coś innego, chętnie dowiem się, co was inspiruje i co wam daje kopniaka w tyłek. PS Jeśli post ma błędy, wybaczcie. Publikuję w pośpiechu.

Nie musisz mi mówić, że jestem super

Marta pisze

Nie musisz mi mówić, że jestem super

Dlaczego mam gdzieś jak wyglądasz

Marta pisze

Dlaczego mam gdzieś jak wyglądasz

Seria niefortunnych przypadków, czyli jak to jest mieć pecha

Marta pisze

Seria niefortunnych przypadków, czyli jak to jest mieć pecha

Czysta karta. O moim blogowaniu

Marta pisze

Czysta karta. O moim blogowaniu

Podobno początki są najtrudniejsze. Nigdy nie wiadomo, od czego tak naprawdę zacząć i jak się za wszystko zabrać.  Zwłaszcza, kiedy nie wierzysz, że to w ogóle się uda. Kiedy zakładałam tego bloga prawie trzy lata temu, nie sądziłam, że ktoś oprócz mojego chłopaka i kilku znajomych będzie go czytał. Nie dziwcie się – miałam mnóstwo blogów. Tysiące. Miliony zakładanych miejsc w sieci, o których zapominałam po dwóch tygodniach albo traciłam do nich zapał. Pozostawiałam je jak wyrodna matka gdzieś w otchłani internetu i szybko zakładałam kolejne. Mój pierwszy nagłówek bloga Bez pisania mi się nudziło. Ktoś mógłby powiedzieć, że mogłabym przecież pisać do szuflady i nie zajmować miejsca w sieci swoimi kolejnymi blogami – ale nikt by wtedy tego nie czytał. A tak istniała szansa, że chociaż koleżanka zerknie na to, co wyprodukowałam. Zawsze więcej, niż nikt. Przerabiałam słodkie blogi z podstawówki, z pastelowymi nagłówkami i wklejoną na chama Hillary Duff w otoczeniu labradorów. Byłam posiadaczką ciemnego, buntowniczego bloga z gimnazjum. Miałam do czynienia z wymiankami na komentarze, jaskrawymi kolorami i TaKiM pIsMeM. Mój drugi nagłówek. Jesień 2012. Pisałam na blogach opowiadania, prowadziłam pamiętniki, emocjonowałam się Harrym Potterem albo wrzucałam obrazki, bo to się najlepiej sprzedawało. Jak się ma 12 lat to się wie, jak rozkręcić biznes. Komentarzowo-blogowy, rzecz jasna. A piszę to wszystko dlatego, że ostatnio znalazłam kilka starych blogów. Przed wami jedyna szansa, by zobaczyć refleksyjną trzynastoletnią Martę myślącą, że jest jakimś Coelho czy kimś. Można iść po popcorn. Drukowane słowo. Szeleszczące kartki. To wszystko zawarte w twardej oprawie. Często przyozdobione rysunkiem. Książki. Uwielbiam czytać. Wtedy otwiera mi się takie okienko do innego świata. Do tego świata, który jest opisany. Razem z bohaterami przeżywam chwile grozy, szcześcia, czasami się śmieję, czasami płaczę, z minuty na minutę coraz bardziej przywiązuje sie do głównych postaci, a gdy już skończę czytac, czuję się tak, jakby ktoś bliski odszedł. Ale przecież nie. Przecież mogę wrócić, przeczytać jeszcze raz. Książki mają magię, nie sądzicie? Gdy otwierasz ją i czytasz pierwszą stronę, z kartek wychodzi ręka. Pomocna ręka. Podajesz jej dłoń, a ona już cię ciągnie do swojego świata. Oprowadza cię po nim, opisuje. A ty przeżywasz najlepsze chwile w swoim życiu. To, co najbardziej w życiu kocham. Czekajcie, muszę otrzeć łzę, bo się wzruszyłam. Jeśli jesteście w stanie wyobrazić sobie największe możliwe poczucie zażenowania – ja właśnie je posiadam. W tym momencie. Pseudofilozoficzne teksty z gimnazjum to niekoniecznie coś, czym warto się chwalić, ale nie mogłam się oprzeć, żeby tego nie pokazać. Początek 2013 To może przypomnimy sobie jeden z pierwszych tekstów z tego bloga: Podobno teraz żeby podbić świat, trzeba założyć bloga. Zgadza się, osiemnastoletnia Marto. Masz całkowitą rację. Kominek byłby dumny. Wracając do tematu, blogów jest dużo.  Są blogi o newsach, i blogi o paznokciach, są blogi o zespołach i blogi o blogach. Są nawet blogi o blogach, które są o blogach i blogi z obrazkami małych kotków i piesków, choć w dobie kwejka i innych bebzoli chyba się już od tego odchodzi. Mój blog jest…  o wszystkim. O wszystkim i o niczym, czyli tak konkretnie mówiąc, to nikt nie wie, o czym to jest. Ktoś słyszał, że o czymś, ale dokładnie rzecz ujmując to wszystko może być czymś lub coś może być niczym. To się do tej pory nie zmieniło. Tego bloga nie da się wcisnąć w żadną kategorię, jest jak zawodnik sumo, który próbuje się wcisnąć w spodnie XXS. Nie da rady. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. Blog znów reaktywowany, bo za trzy dni matura. To znaczy, że im bliżej, tym mniej ochoty o nauki, więc trzeba się zająć czymś, co *ironiczne odchrząknięcie* będzie pożyteczne. Jakkolwiek ja oraz reszta wszystkich istot, które mają chociaż procent rozumu w sobie wątpię, żeby pisanie bloga chociaż  trochę pożyteczne być mogło, realizuję swą misję podbijania świata (żebym tylko zdążyła to zrobić do trzydziestki) oraz samoedukowania się poprzez tworzenie tekstu ciągłego pisanego. Do matury ma się to jak kij do oka, ale zawsze jakaś wymówka. Błagam, niech ktoś mnie uświadomi, że można tworzyć krótsze zdania. OBIECUJĘ, że naprawdęnaprawdęnaprawdęnaprawdę TEGO bloga już nie porzucę. Ręczę za to swoim słowem honoru, a jak złamię obietnicę, to oddam Maćka*. * wątpię, żeby ktoś chciał przygarnąć kota, który je więcej niż zmutowana krowa z Czarnobyla mająca nie trzy żołądki, ale osiem, ale przynajmniej obietnica brzmi bardziej wiarygodnie. I nie musiałam go oddawać. Alleluja! Ten wpis został opublikowany 30 kwietnia 2012 roku. Kolejny, a zarazem pierwszy oficjalny wpis na blogu to 12 maja 2012 roku.  I tego dnia narodził się mój blog. Rok 2014. Nie wiem, czy są tutaj osoby, które czytają mnie trochę dłużej i pamiętają, że blog na początku wcale nie nazywał się Marta Pisze. O nie. Nie wiem, czy wiecie, ale ten blog do listopada 2013 roku nazywał się blogiem zwykłej blondynki i miał adres wlosykolorublond. Serio. Ale ja zbaczam z tematu. Całkowicie. W każdym razie, nie pomyślałam, że tyle osób może czytać mojego bloga. Każdego dnia się dziwię i każdego dnia dziękuję za pojedynczego, nowego czytelnika. To dla kogoś, kto pisze, przeogromne szczęście – mieć ludzi, którzy chcą to czytać! 2014 I chyba głównie z powodu tego, że zrobiło Was się tak dużo, zdecydowałam się po trzech latach przenieść blog na własny serwer. Wcześniej mój blog funkcjonował na blogspocie, ale wielu rzeczy nie dało się tam zrobić: ciągle narzekaliście, że nie ma wyszukiwarki, niektóre zdjęcia magicznie znikały, tekst się rozlewał, wiele rzeczy trzeba było robić ręcznie i ogólnie rzecz biorąc, jak zaczęłam mieć więcej czytelników – zaczął mnie ograniczać. Więcej mojej blogowej historii (w formie graficznej) znajdziecie w albumie na facebooku: KLIK. Mam niezwykłą przyjemność powitać Was na nowej odsłonie Marta Pisze. Co się zmieniło? Oczywiście wygląd. Poza tym, pierwszy raz w historii bloga udostępniam dostęp do archiwum – znajdziecie je po prawej stronie. Jest też wyszukiwarka, przez którą możecie znaleźć posty – albo w kolumnie z prawej, albo na samej górze – ikona lupy. Uporządkowałam kategorie na górze.  Napisałam całkowicie nowe o mnie. Dodałam też widgety pozwalające na przeglądanie losowych postów (z boku i w stopce). Nad stopką możecie zapisać się do newslettera – przez długi czas zawiesiłam jego działanie, w tym tygodniu startuje od nowa. Prawdopodobnie osoby, które się zapiszą, jak i obecni subskrybenci dostaną ode mnie mały prezent. Na samej górze w sliderze (można przesuwać przez klikanie kropek) znajdują się posty, które sama wybrałam. Będą się zmieniać co ok. 3 dni. Kolejny fajny sposób na poznanie starych postów. W trakcie mojego blogowania tutaj napisałam już ponad 500 postów. Niesamowita ilość! Mam nadzieję, że się tutaj Wam podoba. Czujcie się swobodnie, pooglądajcie sobie rzeczy. I jeszcze jedno – w starych wpisach mogą być nieładnie ułożone obrazki lub zdjęcia tytułowe mogą się dublować. Jeśli Wam się chce, możecie mi to zgłaszać tutaj, bo to niestety muszę poprawić ręcznie. Wszystkiego dobrego i dajcie znać, co myślicie. Miłego dnia!

Uwaga! Ważna wiadomość!

Marta pisze

Uwaga! Ważna wiadomość!

#24 Piątek z Martą: ciekawe linki, wizyta w Warszawie i samo szczęście

Marta pisze

#24 Piątek z Martą: ciekawe linki, wizyta w Warszawie i samo szczęście

Wiecie co? Ja po prostu czuję się szczęśliwa. Więc dzisiaj będzie szczęśliwy #PiątekzMartą.Ostatnie dwa tygodnie jak zwykle u mnie - intensywne. Zaczął mnie dopadać lekki stres przed-licencjatowy (ach, te słowotwórstwo), ale w ten weekend planuję przysiąść nad tym i wyprodukować trochę stron  na temat dziennikarstwa w trakcie Powstania Warszawskiego.Szukajcie tajemnicy w tym wpisie.A skoro już o warszawskich rzeczach mowa - niedziela i poniedziałek upłynęły mi właśnie w stolicy. Jak mnie dłużej czytacie, to doskonale wiecie, że lubię to miasto i były to dla mnie bardzo przyjemne dwa dni. Pojechałam tam w konkretnym celu - zostałam zaproszona do Czwórki. Rozmawiałyśmy trochę o motywacji, słomianym zapale, pisaniu blogów i tym, jak się do czegoś zabrać i nie rzucić tego w cholerę. To było dla mnie naprawdę duże wydarzenie, stresowałam się jeszcze bardziej, niż wam pisałam, bałam się, że nic nie powiem, albo powiem coś głupiego, ale chyba nie było tragicznie.Tutaj można odsłuchać całą audycję ze mną: KLIK.Jestem mile zaskoczona tym, jak mnie ugoszczono w Czwórce. Po pierwsze, fakt, że byłam w siedzibie Polskiego Radia strasznie mnie podniecał (wiecie, takie zboczenie dziennikarskie), a po drugie - wszyscy byli tak mili, że lepiej być nie mogło. Jestem strasznie wdzięczna za zaproszenie i za to, że mogłam przeżyć taką przygodę.W Warszawie nagrałam trochę scenek i skleiłam to w jednego vloga, którego możecie obejrzeć tutaj:W ogóle mam ciekawostkę dla was, bo nie wiem, czy wiecie, na youtube jest coś takiego, jak łapki w górę i w dół - działają jak na facebooku, ale też powodują, że film który ma dużo łapek w górę jest polecany innym użytkownikom. Pod każdym filmem mam dwie pewne łapki w dół. Zawsze wiem, że one tam będą, kiedy zerknę. Anty-czytelnicy? Może koledzy. :)Poza tym, u mnie czas wielkich decyzji. Jedną się z wami już podzieliłam - prawdopodobnie po licencjacie nie kończę magistra na dziennikarstwie, tylko idę na Akademię Wychowania Fizycznego. Sport był ze mną od samego początku i chociaż wcale nie rezygnuję z "kariery"* dziennikarskiej, to po prostu nie sądzę, żebym się na tych studiach jeszcze czegoś nowego nauczyła. A na AWF mogę uzyskać odpowiednie kwalifikacje i trenować innych. Byłoby świetnie!* nie lubię tego słowa.I jeszcze jedno. Ostatnio pisałam o tym, że dopadł mnie kryzys. Kryzysu już nie ma, czuję się strasznie szczęśliwa w tym momencie. Chciałabym obdarować jakoś was tym szczęściem, bo po prostu mnie roznosi. :) :) :) Nie wiem, czy rozkwitam na wiosnę, czy po prostu ostatnio nie mam żadnego pechowego dnia, ale cieszę się, że jest jak jest. Mogę z całą świadomością powiedzieć, że kocham moje życie :)Jeśli ten #PiątekzMartą jest chaotyczny, musicie mi wybaczyć - Patryk gra na gitarze i nie słyszę własnych myśli. Życie.CIEKAWE LINKINowa odsłona Codziennie Fit - KLIKBlog moich koleżanek ze studiów. Uważam, że to bardzo dobrze prowadzone miejsce, dziewczyny są pracowite, a ich przepisy - przepyszne! - KLIKTrening pewności siebie - KLIKMocy spot fundacji Dzieci Niczyje - KLIKJak wykorzystać stres, zanim on wykorzysta ciebie - KLIKCo kobiety sukcesu mówią sobie do lustra każdego poranka [ENG] - KLIK10 życiowych lekcji, których możesz się nauczyć tylko w czasie złych dni [ENG]- KLIKCholera, nie mam więcej linków. Wiem, że bieda, ale ostatnio nie mogę nic znaleźć. Może dlatego, że wolny czas spędzam ćwicząc albo grając w Simsy.BLOGI CZYTELNIKÓW:Jeżeli chcesz, żeby Twój blog się tutaj znalazł - wyślij mi maila na kontakt@martapisze.pl z adresem bloga, w tytule wpisz #PiątekzMartą. Wiem, jak ciężko zdobyć pierwszych czytelników, więc bardzo chętnie polecę Wasze blogi.Blog w spódnicy - KLIKŚwiat według Pauli - KLIKPowerpinkyx - KLIKBlog Zuzi - KLIKKrólowa Moli - KLIKŻycie me - KLIKHerbivicus - KLIKNA MOIM BLOGU:Najważniejszy tekst ever:List do ludzi, którzy się ze mnie śmialiA oprócz tego:Lubię być naiwnaCzy kobiety lubią chamów?Jak filmy miłosne niszczą mi życieJak znaleźć motywację i NAPRAWDĘ zmienić swoje życie?Czy jesteś w porządku?DO POSŁUCHANIAZobaczcie, kiedyś pojadę na jej koncert.Mój gust muzyczny możecie sprawdzić tu: KLIK. Można zapraszać do znajomych, przyjmuję wszystkich :)A gust czytelniczy tu: KLIK.To już chyba wszystko na dziś. Miłego weekendu! (A w czasie weekendu albo tuż po może was spotkać niespodzianka na blogu. Ach, niech to, wytrwałym, którzy dotrwali do końca piątku pokażę podpowiedź: o tu. Jesteście wybrańcami, haha).FACEBOOK ASK.FM INSTAGRAMfot. Patrycja Kastelik.tlo { background-image: url('http://4.bp.blogspot.com/-40GKIGkSxAI/VTFnk27tFII/AAAAAAAANUM/qOaMYxEZBd0/s1600/piaekzmarta.png') }

Lubię być naiwna

Marta pisze

Lubię być naiwna

Marta pisze

List do ludzi, którzy się ze mnie śmiali

Zawsze gdzieś tam byliście. Trochę jak cienie. Albo owady, które za wszelką cenę chcą dolecieć do słoika dżemu zostawionego na parapecie. Ja byłam dżemem, wy muchami. Wyłanialiście się za każdym razem, kiedy akurat się potknęłam, coś mi upadło, albo mama wymusiła na mnie założenie totalnie obciachowego, zgniłozielonego golfu. Lubiliście siadać tuż za mną i szepcząc sobie coś na ucho, trącać się łokciami.Wtedy śmianie się ze mnie wydawało się być taką wspaniałą zabawą.Zawsze wszystko słyszałam.Wydawało wam się, że jesteście tacy zabawni. Genialni. Że śmiejecie się sprytnie i inteligentnie: tak, żeby mieć z tego jak największą frajdę, jednocześnie nie dając mi znać, że jestem obiektem żartu. Byliście tacy głupi, uważając, że ja tego nie widzę.Albo może to ja byłam naiwna. Każdego dnia obiecywałam sobie patrząc w lustro, że dzisiaj wreszcie Wam wszystko wygarnę. Że wszystko powiem: wystawię środkowy palec, walnę celną ripostę i wreszcie zakończę to całe gówno, w które mnie wpakowaliście.I nigdy nie miałam odwagi.Kiedy tylko zaczynaliście, zwieszałam głowę i gapiłam się na moje dłonie, blade i z widocznymi żyłkami. Do tej pory, kiedy się stresuję, zerkam czasami na skórę na dłoniach, jakby to miało mnie w jakiś sposób odciąć od tego, co się dzieje. Cicho słuchałam komentarzy na swój temat, zaciskając pięści i co chwila zbierając się, żeby się obrócić i powiedzieć Wam, co o Was myślę.Nigdy nie starczyło mi tupetu. Czasami musiałam zagryzać wargi, bo broda trzęsła się nieubłaganie i czułam, że pieką mnie oczy. To by było jeszcze gorsze - rozpłakać się przy Was. Dać Wam znać, że to wszystko mnie rusza.Szybko zakładałam słuchawki i bardzo głośno włączałam muzykę.DLACZEGO AKURAT JA?Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: DLACZEGO? Dlaczego akurat ja? Co ja takiego zrobiłam? Dlaczego się tak na mnie uwzięliście?Wszystko co robiłam, według Was robiłam źle. Miałam włosy, które były za gęste. Cerę, która nie wyglądała gładko i wspaniale. Miałam nie tą wagę, nie te ubrania, nie te teksty. Według Was, cała byłam nie taka, jak trzeba.I tak się czułam.Czasami łudziłam się, że jak coś zmienię, to całe to piekło się skończy. Ale nieważne jak bardzo się starałam i nieważne, co robiłam, nic się nie zmieniało. Tkwiłam w tym wszystkim i wydawało mi się, że im bardziej próbuję się wyrwać, tym bardziej się zapadam. Byłam po prostu celem, który sobie obraliście. Wpadłam w gównianą sytuację, w mini-piekiełko jak śliwka w kompot i nie było opcji, żeby się z tego cholernego kompotu uwolnić.Kiedy czasami przeglądam stare zdjęcia, wszędzie widzę, że miałam to wypisane na twarzy. Widzę czternastoletnią dziewczynę, która uśmiecha się na niby, bo ktoś robi zdjęcie. Widzę dziewczynę, która próbuje się dopasować, próbuje uratować sytuację i nie potrafi. Widzę nastolatkę, którą życie wkopało w coś, czego nie może zrozumieć. I widzę Wasze twarze. Ze złośliwymi uśmiechami, z okrutnymi spojrzeniami, przy których Królowa Lodu wydaje się być niezwykle miłą istotą. Tak naprawdę, najgorsza w tym wszystkim była Wasza dwulicowość. Czasami, nagle, postanawialiście być dla mnie mili i wtedy zapalała się we mnie lampka nadziei: może coś się zmieniło? Ale lampka szybko zgasła, kiedy pewnego razu usłyszałam w Waszej rozmowie, że dzisiaj jest dzień dobroci dla zwierząt. Dzień dobroci dla Marty. Niech ma. Dzisiaj jej nie obgadujemy, dzisiaj się z niej nie śmiejemy, dzisiaj jej nie dokuczamy. Niech sobie głupia pomyśli, że w sumie to ją lubimy.Jak okrutnym trzeba być?WIELKIE DZIĘKII dzisiaj do Was piszę, bo chcę Wam za to wszystko podziękować. Brzmi jak szaleństwo, ale czuję, że przyczyniliście się do tego, kim teraz jestem. I chociaż czasami odczuwam tego gorsze aspekty - jak niepewność czy poczucie niedopasowania - tak jestem pewna, że w sumie odwaliliście całkiem dobrą robotę.Może gdyby nie Wy i Wasze żarty, nie byłabym teraźniejszą sobą.Więc dziękuję. Za to, że nauczyliście mnie kilku ważnych rzeczy. Za to, że po tym czasie tłamszenia, teraz nie daję sobą pomiatać. Za to, że nauczona przeszłością, teraz nie milczę, kiedy ktoś mi nie pasuje. Za to, że zrozumiałam, że to nie we mnie jest problem, a w ludziach, którzy się tak zachowują. I że łatwo można to zmienić, wystawiając Wam, całkowicie niekulturalnie, środkowy palec i zmieniając środowisko.Za to, że swoimi niewidzialnymi kopniakami daliście mi rozpęd. Do działania. Za to, że udowodnienie Wam, że się mylicie i że nie jestem nikim, sprawiło, że rzeczywiście coś mi się w życiu udało. I chyba za to, że jestem w tym miejscu, w którym teraz jestem, bo może gdybym nie dostała kiedyś po tyłku, to byłabym bardziej leniwa.Dziękuję Wam za wszystkie złe słowa na temat mojego wyglądu. To pozwoliło mi docenić w moim życiu mężczyzn, którym się podobam i szanować ich uczucia. Dzięki za wszystkie szepty, nadawanie mi ksywek, które miały być tajne, a które i tak znałam - bo przez to w końcu nauczyłam się, że nieważne co, ludzie i tak będą gadać, więc trzeba mieć to gdzieś. Serdecznie i z całego serca dziękuję za to piekło, bo dzięki temu wtedy przyrzekłam sobie, że ja nigdy nikomu takiego piekła nie sprawię. I że będę dobrym człowiekiem.GŁOWA DO GÓRYJeżeli śmieją się z Ciebie - w szkole, w grupie, na podwórku, w pracy - głowa do góry. Połowa z nas przez to przechodzi. A większość czuje się w pewnym momencie źle z samym sobą, ze swoim wyglądem albo ze swoim życiem. Jeżeli ktoś ma problem z tym, jak wyglądasz, co mówisz, albo jaki jesteś - to jest JEGO problem, nie Twój. To on widocznie ma tak nudne życie, że fascynuje go żywot kogoś innego.Nie martw się tym.Bo ostatecznie, to Ty wygrywasz. Na końcu. Bo zobaczysz, że nagle okazuje się, że ci wszyscy "zabawni" ludzie gdzieś znikają. Nic im się nie udaje. I naprawdę nie ma się co dziwić, bo jeśli ktoś ma problem z drugim człowiekiem, to największy problem musi mieć z samym sobą.Najlepszy argument?Kiedyś dręczono i śmiano się z Demi Lovato, Megan Fox, Mili Kunis, Toma Cruisa, Madonny, Baracka Obamy, Stevena Spielberga, Billa Clintona i Eminema. Czy o nich słyszałeś? Na pewno.A czy słyszałeś o ludziach, którzy się z nich śmiali? Oczywiście, że nie. Pewnie teraz plują sobie w brodę. .tlo { background-image: url('https://download.unsplash.com/uploads/141202616623001715bb7/c1b3b9b0') }

Posłuchaj mnie w radiu!

Marta pisze

Posłuchaj mnie w radiu!

Czy kobiety lubią chamów?

Marta pisze

Czy kobiety lubią chamów?

Marta pisze

Ludzie, którzy robią po swojemu i decyzja dotycząca moich studiów

Każdy z nas ma momenty, w których zastanawia się, co dalej. Gdzie iść? W którą stronę? Do jakiej szkoły się zapisać, jakie studia skończyć, jakiego partnera wybrać, jaką decyzję podjąć? Łatwo w takich chwilach kierować się schematami i tym, żeby broń Boże nie zrobić czegoś dziwnego, bo co ludzie o tym powiedzą?Dlatego tak bardzo kocham osoby, którzy robią wszystko po swojemu. I już.Życzę Wam miłego piątkowego wieczoru i zastanawiam się, czy jest tutaj jeszcze ktoś, kto niedługo musi podjąć jakiś życiowy wybór, albo niedawno to zrobił? :).tlo { background-image: url('http://3.bp.blogspot.com/-y2ZKUSdDK6E/VSgiTtYtLgI/AAAAAAAANTQ/Ebf1rQ0FiUw/s1600/okladka%2B3.jpg') }

Jak filmy miłosne niszczą mi życie

Marta pisze

Jak filmy miłosne niszczą mi życie