Segritta

Mój pijacki pomysł na scenariusz do filmu :)

Przypadkiem weszłam właśnie w jakiś dawno nieodwiedzany katalog na kompie, a tam plik tekstowy „motherlode”. Co się okazało, kilka lat temu, na jakiejś mojej domowej posiadówce wymyśliłam z kimś (ale ni cholery nie pamiętam z kim) pomysł na scenariusz do filmu inspirowany kodami do gry w Simsy. Bo mam taki całkiem niezły nawyk, że zapisuję swoje pomysły, żeby nie uleciały. Niestety potem, jak widać, zapominam o tych zapiskach… ;) Wklejam bez zmian, mogą być błędy, literówki i takie tam. Ale pisany był na rauszu, na szybko i ma wzruszającą końcówkę :)   główny bohater – jakiś nerd – odkrywa, że jeżeli wpisze do googla pewną komendę, to uruchamia funkcję god mode rzeczywistości. Nie wierzy, więc wpisuje „zamień nazwę firmy google na dupa”. Zmienia się, ale nie wierzy dalej i jest przekonany, że to ściema. Idzie spać. Rano odpala kompa, ale strona google się nie wyświetla, nie działa mu też gmail. Wchodzi na jakiś główny portal i przegląda newsy. (Zauważa, że w każdym miejscu, gdzie normalnie jest informacja o google i gmail jest dupa i dmail.) Pisze do kumpla i pyta, czy mu działa gmail, kumpel: WTF?? nerd: no gmail, poczta, no kumpel: dmail? Nerd wpisuje dupa.com i przekonuje się, że osiągnął efekt. Zaczyna dalej kombinować z god mode (kasa, dziwki, fanty, przyziemne rzeczy). Wkręca się, korzysta z możliwości. Gościu jest bogiem. Idzie do swojej wielkiej miłości i mówi „patrz mała mam moc”. Dziewczyna sugeruje mu pójście dalej, zaczynają latać, ratują babcie spod samochodu (… )   Sytuacja się wyjaśnia i okazuje się, żę są dwa światy – jesteśmy „simsami” w nowoczesnej grze komputerowej. Naszym światem jest MMORPG naszych overlordów i oni kontrolują naszą rzeczywistość, informacje (media), prawa fizyki.   Swiat overlordów – REAL. Świat lokalny – MATRIX   God mode, do którego wszedł nasz nerd z matrixa został stworzony przez nerda z reala. Powstaje konflikt w realu między zwolennikami totalnej kontroli nad simsami, a „liberałami”, którzy uznają ich (simsów) wolną wolę. Koniec końców staje na autonomiczności simsów i ich prawa do życia wg swoich zasad. Overdlordzi uznają ich prawo do istnienia i ograniczają dostęp do gry i utrzymują ich system nie ingerując w niego. Mijają lata… dziesiątki lat… świat o tym zapomina. Sprzątaczka wchodzi przypadkowo do pomieszczenia, w którym chodzą serwery i przypadkowo wyłącza komputer. Fade out…   nerd z reala: Jonah Hill nerd z matrixa: chris vance laska nerda z matrixa: charlize theron  

Segritta

Skąd wiadomo, że twoja kobieta jest w ciąży

Do wyboru: JEŚLI CHODZISZ Z KONKRETNĄ BABKĄ: Przychodzi do Ciebie z testem ciążowym, na którym są dwie kreseczki i mówi: „będziesz tatą!” albo bezpieczniej: „będę mamą!”. JEŚLI CHODZISZ Z MAŁO KONKRETNĄ BABKĄ. Zaczyna nagle dopytywać sie, czy aby na pewno jej nie opuścisz, jeśli coś się wydarzy niespodziewanego. I czy nie zastanawiałeś się nad tym, żeby kupić już własne mieszkanie zamiast wynajmować. Czy w twojej rodzinie nie było jakichś chorób genetycznych i czy podoba ci się imię Józef. I co by było, zupełnie hipotetycznie oczywiście, gdyby zaszła w ciążę, teraz na przykład, i co ty na to i w ogóle. JEŚLI MASZ SZCZĘŚCIE. Na twarzy pojawia jej się trądzik, jak u nastolatki, ciągle rzyga i śpi po 16 godzin dziennie. Straciła ochotę na seks. Twierdzi, że to obrzydliwe i nie wie, jak ludzie w ogóle mogą to robić. Nic jej nie smakuje, wszystko śmierdzi, ludzie ją wkurwiają i potrafi nagle zasnąć na stojąco. JEŚLI MASZ PECHA, to w ogóle nie wiadomo, że jest w ciąży, bo przechodzi pierwszy trymestr bezobjawowo i dowiecie się o tej ciąży dopiero w drugim trymestrze, gdy zacznie jej rosnąć brzuch. Nawet okres jej się utrzymywał w pierwszym trymestrze, jędzy jednej! Niestety podczas pierwszego trymestru zaliczyliście kilka mocnych pijackich imprez, ona wypaliła kilka paczek fajek, ty ze dwa razy się z nią pokłóciłeś i zagroziłeś, że odejdziesz, ona całowała się z Twoim kumplem, była kilka razy na solarium i generalnie robiliście te wszystkie rzeczy, których w ciąży nie wolno robić. JEŚLI TWOJA KOBIETA JEST BLOGERKĄ: Na jej blogu i fejsie pojawia się coraz więcej tekstów o dzieciach i wychowaniu oraz obok kategorii „męsko-damskie” pojawia się kategoria „parenting”. Tak że ten… :)

Segritta

Szort 28

aka „Prawdziwy przyjaciel” Kriz piszę mi sesa o treści „Trochę tęsknię”, odpisuję „Ja też. Wpadaj”. Kriz więc pakuje plecaczek i jedzie, po drodze pytając, czy coś mi ze sklepu nie wziąć. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że mieszka w Krakowie a ja pod Warszawą. Wpadł na parę godzin. Posiedzieliśmy na tarasie, pogadaliśmy chwilę o życiu, po czym musiał się zwijać. Pech chciał, że to był akurat pierwszy dzień mojej choroby i czułam się fatalnie. Kriz: Okłamywać cię? Seg: No jasne. Kriz: Czujesz się jak kupa? Seg: Tak. Kriz: No patrz, a w ogóle nie wyglądasz! Dodatkowym smaczkiem tego pięknego, przyjacielskiego spotkania był dość złożony powrót Kriza do domu, bo wyszedł ode mnie około godz. 18 a do Krakowa dojechał nad ranem. Takie tam opóźnienia kolejowe. Standardzik przecie. :) Tu macie link do krizowego bloga.

Segritta

Szort 27

- Seba, dziecko Ci płacze. - Nie słyszę. - No jak to nie słyszysz. Od dwóch minut słyszę zawodzenie. Najpierw myślałam, że się o coś spierają, ale teraz to już coraz głośniejsze jest i chyba coś się stało. Idź sprawdź. Seba wychodzi na chwilę z pokoju po czym wraca. - On nie płacze. On śpiewa. Prawdziwy talent muzyczny :) 

Segritta

Sami się profilaktycznie uśpijcie.

W środę uśpiono psa hiszpańskiej pielęgniarki zarażonej wirusem ebola, która rozchorowała się po tym, jak opiekowała się chorym afrykańskim misjonarzem. Mąż pielęgniarki jest pod stałą obserwacją, ale psa – dwunastoletniego kundelka o imieniu Excalubur – pomimo protestów właścicieli, po prostu zabito. Nie ma żadnych podstaw, by uznać psa za chorego ani żadnych dowodów, że wirus w ogóle może przenieść się z człowieka na psa lub odwrotnie. Psa zabito „profilaktycznie”. Hiszpańscy lekarze weterynarii podkreślają, że nie wiadomo, czy istnieje niebezpieczeństwo, że psy mogą przenosić wirusa, bo kwestia ta nie została dostatecznie zbadana. Nie możemy jednak ryzykować. Decyzja o eliminacji zwierzęcia była konieczna - pisze Wyborcza. Cóż, nie wiadomo też, czy wirusa nie ma sędzia wydający wyrok na psa, więc może i jego profilaktycznie uśpimy?  Mój pies nie jest dla mnie „jak członek rodziny”. To JEST członek rodziny, którego się kocha i szanuje oraz którego życie jest ważne. Na tyle ważne, że nie odbiera się go profilaktycznie, bez udowodnionego zagrożenia dla życia człowieka. Gdyby ktoś przyszedł tak po Herego, jak Hiszpanie przyszli po Excalibura, musieliby najpierw przejść przeze mnie, a potrafię jak lwica bronić moich bliskich (do których Here również się zalicza). Tak tylko uprzedzam, gdyby jakiemuś kretynowi przyszło na myśl, że może mi bez powodu psa uśpić. I jeszcze dla wszystkich panikujących z powodu eboli: Epidemia eboli na świecie. Śmiercionośny wirus zbiera żniwo 

Segritta

Byle do piątku!

To odliczanie znam już od dzieciństwa. Wtedy czekałam na powrót mamy z pracy, potem na koniec lekcji, weekend, Święta i w końcu wakacje. Potem było „byle do końca podstawówki”, „byle do matury”, „byle do magisterki”. To, co najlepsze, miało zacząć się później. A przecież nie jestem osobą nieszczęśliwą lub wiodącą ciężkie życie. Byłam normalnym, szczęśliwym dzieckiem, które z uśmiechem wspomina stare czasy a nawet stresy, które wtedy wydawały się ogromne – choć dziś patrzę na nie dość lekceważąco. To oczekiwanie i odliczanie jest zupełnie naturalnym zjawiskiem, któremu ulegamy niezależnie od tego, czy życie nam dokopuje, czy nie. Tak po prostu jest. Któregoś wieczora w ostatnim tygodniu z nudów odświeżyłam sobie stary film klasy B z Adamem Sandlerem – aktorem, który mnie strasznie irytuje, właściwie w czymkolwiek by nie grał. Ale jakoś nic innego nie miałam do oglądania a fabuły „Click” nie pamiętałam. Może nigdy tego nie oglądałam. Film opowiada o mężczyźnie, który dostaje magiczny pilot do wszystkiego. Za jego pomocą kontroluje nie tylko telewizję, drzwi garażowe i klimatyzację w domu, ale też czas. Może go zatrzymać, zwolnić, przyspieszyć lub przeskoczyć kilka rozdziałów. Bohater (pracujący jako architekt ojciec dwójki dzieci, mąż wspaniałej kobiety, właściciel psa) zaczyna korzystać z dobrodziejstw urządzenia, przewijając te fragmenty swojego życia, które każdego z nas czasem irytują i niecierpliwią. Na przykład oczekiwanie, aż pies się łaskawie wysika nocą w ogrodzie, gdy my stoimy i marzniemy w drzwiach. Albo kłótnia z partnerem, który mówi nam oczywistości, z których zdajemy sobie sprawę i nad którymi przecież pracujemy. Długie godziny pracy, czas do obiecanego awansu, nudna kolacja rodzinna, czas, gdy leżymy chorzy i zasmarkani w łóżku – i tak sobie bohater przewija te wszystkie nudne i męczące chwile, aż w którymś momencie zdaje sobie sprawę, że stał się starym człowiekiem, który przegapił dorastanie własnych dzieci i jedynym, na co teraz „czeka” jest śmierć. Nie zrozumcie mnie źle. Ja tego filmu nie polecam, bo jest słaby. :) Ale sama idea daje mocno do myślenia. Skoro mamy tylko jedno życie – a ja do tego uważam, że mnie po śmierci zjedzą robaki i wraz ze śmiercią mózgu zniknie też moja świadomość, czyli żadne niebo/piekło i inne życia po życiu – to trochę głupie byłoby przewinąć sobie choćby jedną jego sekundę. Małżeństwo od trzech lat. Ciągłe kłótnie, płacz, groźby rozstania. Zdrady zaliczone już z obu stron. Jak jedna strona kocha i się opiekuje, to druga ucieka i odwrotnie, czyli klasyczny żuraw i czapla. Pytam jej, czemu w tym tkwi, a ona na to, że go kocha i wierzy, że jeszcze będzie lepiej, że on się zmieni, poprawi. Przecież mieli już taki kryzys, będąc parą i zaręczyny sprawiły, że się poprawiło. Potem znów był kryzys, ale ślub wszystko naprawił – co prawda tylko na kilka miesięcy, ale zawsze. Teraz to już chyba czas na dziecko. Tak.. Jak będzie dziecko, to wszystko będzie lepiej. Inna para, na szczęście nie w związku małżeńskim. Oboje pracują, ale on zarabia lepiej. I właściwie to samo: ciągłe kłótnie, awantury, płacz i groźby rozstania. Z tym że zdradza tylko on. Pytam, czemu go nie zostawi, przecież nie mają dzieci ani ślubu. Rozstanie nie wiąże się z żadnym skomplikowanym procesem, tylko ze zwykłym spakowaniem walizek i wyprowadzeniem się z jego domu do swojego starego mieszkania. A ona na to, że sama się nie utrzyma. Ale jak to? Przecież masz stałe zatrudnienie na całkiem niezłej pensji i mieszkanie na własność. Ciasne, ale jest. „Ale to tylko mieszkanie a nie dom, a ja teraz sobie nie wyobrażam mieszkać bez ogrodu. Poza tym, wiesz, on wcale nie jest taki zły. Po każdym wybuchu przychodzi, przeprasza, raz mi samochód kupił nawet, tak mu było przykro. No i nie bije. Gdyby mnie uderzył, to bym się nawet nie zastanawiała, ale ręki na kobietę nie podniesie, wiem o tym. Ja tak sobie narzekam na niego, czasem popłaczę, wygadam ci się, ale w gruncie rzeczy to dobry człowiek i czuję, że lepszego nie znajdę”. Obu mam ochotę spytać: No dobra, czyli tak chcesz przeżyć resztę swojego życia, a potem umrzeć, tak? To nie jest tak, że aktualne życie żyjemy sobie na próbę – albo po to, żeby się napracować i zarobić na kolejne życie, które już przeżyjemy tak jak chcemy, w szczęśliwości. Mamy tylko jedno i osobiście nie akceptuję w nim kompromisów. Nie chcę go spędzić na pracy, w której odliczam czas do piątku. Nie chcę go spędzić w związku, w którym jestem nieszczęśliwa, tylko dlatego, że boję się samotności – lub dlatego, że partner daje mi kasę. Przecież takim ostatecznym, najważniejszym celem pieniądza jest kupowanie szczęścia. Nie chcę nigdy dojść do momentu, gdy moje odliczanie nieszczęśliwego czasu przejdzie z „byle do piątku” do „byle do śmierci” – a to naprawdę niewielka różnica. Dlatego jeśli kiedyś mnie złapiecie na ciągłym narzekaniu i trwaniu w jakiejś chorej, niszczącej sytuacji, którą będę usprawiedliwiać którymś z powyższych, to możecie mnie walnąć w łeb. :) Coelhizmem zawiało. Handlujcie z tym. ;) 

Czym się różni idealna sylwetka modelki z sylwetką głodzonego człowieka.

Segritta

Czym się różni idealna sylwetka modelki z sylwetką głodzonego człowieka.

Czysta radość fotobombowania

Segritta

Czysta radość fotobombowania

Segritta

Czy Twoje dziecko się dla Ciebie poświęca?

Może kiedyś zmienię zdanie, może, będąc matką, inaczej spojrzę na słowa autorki, ale teraz wydają mi się przesadzone i niepotrzebnie dramatyczne. Mowa o tekście Stelli (która generalnie jest zajebista, więc mam nadzieję, że nie odczuje mojego komentarza jako ataku. Ot, po prostu mam inne zdanie :)) Tu link do artykułu (klik) Tekst jest o pracujących matkach i o tym, że współautorem zawodowego sukcesu tych matek są w dużej mierze ich dzieci, które bohatersko wspierają swoje rodzicielki, znoszą stresy, tęsknotę i różne wyrzeczenia związane z karierą zawodową kobiety. No i nie zgadzam się. Zupełnie. To, że dziecko obserwuje pracującego rodzica i nie ma go w związku z tym 24 godziny na dobę nie jest żadnym poświęceniem ze strony dziecka. Nie jest bohaterstwem. Nie tylko dlatego, że dziecko przecież nie robi tego świadomie (a poświęcenie i bohaterstwo wymaga świadomej decyzji) – ale też dlatego, że wzór rodzica pracującego – spełniającego się zawodowo i generalnie mającego własne życie poza byciem rodzicem – jest dobry. Nie mówię o patologiach, czyli np. o matce, która tylko pracuje i wraca wkurzona do domu, nie chcąc zajmować się dzieckiem. Mówię o matce, która pracuje i ma w związku z tym różne stresy i ograniczenia, ale jest jednocześnie czynna zawodowo i czynna matczynie. To jest fajne. To jest dobre. A ten stres poniedziałkowy i czekanie na weekend, które oczywiście współodczuwa dziecko, też nie są niczym złym. Dzieci potrzebują dawki stresu. Potrzebują czasu bez rodzica. Potrzebują doświadczać powoli prawdziwego, dorosłego świata poprzez obserwowanie swoich rodziców. Dzięki temu im samym będzie łatwiej dorosnąć, usamodzielnić się i radzić sobie ze stresem i ograniczeniami. Nie widzę tam bohaterstwa i poświęcenia. I absolutnie jestem przeciwna pytaniu, które zostało zadane w tekście: „Czy nasze życie nie przeszkadza naszym dzieciom?” Nie nie nie. Matki muszą mieć swoje życie, bo dzięki temu dziecko w pewnym momencie będzie umiało mieć własne. Tyle chciałam.  PS. Tekst opublikowałam najpierw jako status na Fejsbuku (klik), a ponieważ wzbudził fajną dyskusję, postanowiłam dodatkowo podzielić się nim tu, na blogu. Swoją drogą, coraz częściej tak testuję różne tematy na Fejsie. Niektóre okazują się niewypałami, inne budzą poruszenie i czuję, że warto o nich pisać. Jeśli chcecie być jednymi z testerów tematów, wystarczy zafollowować (jakże dziwne słowo…) mój prywatny profil na fejsie: https://www.facebook.com/matyldakozakiewicz :)

Segritta

Seriale, które mnie rozczarowały.

Po liście najlepszych seriali ever przyszła kolej na listę tych, które mnie rozczarowały. Będzie krótka, bo takie zwyczajnie słabe seriale się na nią nie załapały. Uwzględniłam te, które miały wysokie oceny lub ogromną popularność – a okazały się zwykłymi sucharami za kupę kasy. Bo, choć generalnie rankingom można wierzyć, nie wolno nam zapominać, że żyjemy w świecie, którego większość populacji nie ma zbyt wysokich wymagań wobec sztuki. Jeśli więc Twój gust mniej więcej pokrywa się z moim na liście najlepszych seriali – to uważaj na następujące tytuły. To są ślepe uliczki. Arrow – cytując mój wpis o tym serialu (tak bardzo mnie zirytował, że poświęciłam mu oddzielną notkę): „Arrow to historia młodego mężczyzny, który po pięciu latach spędzonych na wyspie nagle staje się najlepszym na świecie łucznikiem, biegaczem, bokserem, kaskaderem, crossowcem i kim on się jeszcze nie staje…” Wyjątkowo sztampowy gniot, w którym logika nie istnieje, dobro zawsze wygrywa a średnio inteligentny kibol spod budki z piwem będzie w stanie przewidzieć rozwój wypadków w trakcie odcinka. Zero zaskoczenia, gra aktorska nieistniejąca, generalnie serial dla 12-letnich dziewczynek, którym może podobać się twarz głównego bohatera i będą ją sobie wieszać na plakatach w serduszka nad łóżkami.  Revenge – Serial o młodych, pięknych i bogatych, którzy dzielą się na złych i dobrych. Główna bohaterka zaś konsekwentnie z każdym odcinkiem wybija tę złą część populacji, mszcząc się za swojego tatusia. Czyli taka Moda na Sukces z morderstwami. Naprawdę nie ma co więcej o tym serialu napisać. Nawet dylematy moralne bohaterów są jak wymyślone przez Paris Hilton (ojejkujejku, być z tym, którego kocham czy z tym, który jest dobrym człowiekiem..?). Person of Interest – Przystojny były agent, który jedną ręką w magiczny sposób zabija sześciu uzbrojonych gości, wpada w alkoholizm i zapuszcza brodę po utracie ukochanej. Na ulicach Nowego Yorku odnajduje go tajemniczy bogaty mężczyzna i razem postanawiają walczyć z przestepczością, korupcją i złem tego świata. Ja wiem, że w USA brakuje ludziom superbohaterów i marzą o takim tyrmandowskim Złym na ulicach, ale, na Bug, czy to zawsze musi wyglądać tak samo sztampowo i nierealnie? Czy nie byłoby fajniej, gdyby widz nie domyślał się zakończenia odcinka po 5 minutach wstępu? Albo żeby świat nie dzielił się na tych złych i tych dobrych? Albo żeby główny bohater nie był przystojnym supermanem, który jeśli nawet dostanie w mordę, to wygląda po prostu tak, jakby mu ktoś umalował twarz różem do policzków? POI kwalifikuję do seriali dla pięciolatków, choć własnemu dziecku bym tego nie pokazała. Za głupie.  Under the Dome – Och, jakże pozytywnie byłam do tego serialu nastawiona… Bo został napisany na podstawie powieści Stephena Kinga i zapowiadał się naprawdę mrocznie. A tu się okazuje, że bohaterów narysowano na kartkach papieru i gdy próbujesz się tam gdzieś głębiej dostać do ich psychiki, to się robi po prostu dziura w kartce i widzisz pustkę. Po raz kolejny sztampa, pójście na łatwiznę i dłużyzny tak irytujące, że masz ochotę przeczytać streszczenie, dowiedzieć się wreszcie powodu umieszczenia kopuły i już nigdy nie wracać do tej serialowej nudy. Revolution – a to już serial tak głupi, że aż śmieszny. Można sobie, oglądając go, grać z przyjaciółmi w drinking game na wielu różnych płaszczyznach. Np. za każdym razem, gdy któryś z aktorów spróbuje coś zagrać. Albo gdy padnie jakaś pseudonaukowa bzdura tłumacząca rzeczywistość w serialu… A no właśnie. Bo pomysł jest całkiem ciekawy: Revolution to wyobrażenie naszego świata, w którym nagle znika elektryczność. Pomysł super, tylko że zabrakło budżetu na prawdziwego fizyka, który by czuwał nad poprawnością scenariusza. Poza tym obowiązkowe elementy każdej sztampy* czyli mężczyźni są przystojni a dziewczyny są zawsze ślicznie umalowane i uczesane. W dzikim świecie bez elektryczności, gdzie każdy musi walczyć o przetrwanie. Tak. *wiem, że nadużywam słowa „sztampa”, ale niestety właśnie swoją sztampowością rozczarowują mnie te wszystkie seriale. Są po prostu bezmyślnymi kalkami schematów, które znamy od lat z telewizji i bajek. Piękni bohaterowie, dobre lub złe postacie, przewidywalne wątki, nierealne umiejętności, magiczne zbiegi okoliczności ułatwiające bohaterom osiągnięcie celu. Nie tak się pisze dobre seriale. Listę będę aktualizować, podobnie jak listę najlepszych seriali. Jeśli macie też swoje typy, dawajcie w komentarzach! Może zapomniałam o kilku tytułach.

Segritta

O ludziach, którzy winią Świat za swoje niepowodzenia

Mój przyjaciel, szef małej, ale dobrze prosperującej firmy, od zawsze pomagał różnym dziwnym ludziom, dając im pracę, użyczając mieszkania lub podsyłając zlecenia. Pomagał ludziom po odsiadkach, alkoholikom i generalnie ludziom, którym się kiedyś noga powinęła a świat nie chciał im dać drugiej szansy. Wtedy dostawali ją od mojego przyjaciela. Generalnie ten kredyt zaufania i dawanie szansy się mojemu przyjacielowi opłaca – albo po prostu nie generuje wielkich strat. Jest człowiekiem lubianym i szanowanym a jego pracownicy są bardzo lojalni i oddani swojej pracy. Z wyjątkami oczywiście. I o jednym takim wyjątku chciałabym napisać, bo miałam okazję z nim chwilę pracować i to doświadczenie bardzo głęboko wyryło się w mojej pamięci. Michał ma 42 lata, jest grafikiem komputerowym i świat go nie docenia. Michał mieszka w kawalerce. Nie płaci za czynsz, bo go nie stać. Nie stać go, ponieważ nie ma pracy. Z tego samego powodu nie płaci też alimentów na swoje dziecko z kobietą, która od niego odeszła, bo była materialistką. Dlaczego Michał nie ma pracy? Ano dlatego, że wszystkie firmy, które go zatrudniają, mają głupich szefów, którzy nie mają gustu i nie doceniają kunsztu i talentu Michała. Dlatego właśnie go wywalają po okresie próbnym. Myślał o pracy freelancerskiej, bo bez wątpienia byłby w tym świetny, ale nie ma swojej działalności. Michał nie zakłada własnej działalności, bo nie ma czasu na chodzenie po urzędach, ale zrobi to w przyszłym miesiącu. Mówi tak od 4 lat. Raz na kilka miesięcy mój przyjaciel zleca Michałowi jakąś jednodniową chałturę za kilkaset złotych i właśnie podczas takiej jednodniowej chałturki Michała poznałam oraz miałam wątpliwą przyjemność wysłuchania wszystkiego co powyżej – oraz, o zgrozo, tego co poniżej. Dowiedziałam się bowiem, że mój przyjaciel robi Michała w chuja, bo za tę ogromną jednodniową pracę, to się dobremu grafikowi płaci dwa razy więcej a nie jakieś marne 600 zł. A Michał jest doskonałym grafikiem i sto razy lepiej od mojego przyjaciela się na tym zna, więc jego praca powinna być wyżej ceniona. Poza tym to mój przyjaciel w ogóle chujowo prowadzi swoją firmę, bo robi strasznie dużo błędów i Michał to by to zrobił sto razy lepiej. To teraz jeszcze do obrazka dorzucę to, co wiem od mojego przyjaciela. Otóż ta kawalerka, w której mieszka Michał, należy własnie do mojego przyjaciela, który ją od 5 lat Michałowi użycza oraz płaci za niego czynsz. A te chałturki, które Michałowi zleca raz na parę miesięcy, to tak naprawdę nie do końca ich potrzebuje, ale wie, że Michał nie ma pieniędzy, żeby sobie lub dziecku buty raz na jakiś czas kupić, więc wymyśla jakieś zrobienie ulotki reklamowej czy coś, żeby nie dawać jałmużny, tylko faktycznie Michałowi pomóc. No i tak to, mili państwo, wygląda. Nieciekawie, prawda? Ale odejdźmy na chwilę od zagadnienia pomocy ludziom w potrzebie, czy to się opłaca, czy warto i czy naprawdę można takiemu Michałowi pomóc. Chciałabym się skupić na tym, że Michała Świat nie docenił, bo w końcu cały dzień mi o tym opowiadał. Że go ludzie w chuja robią, że nie płacą, że nie mają gustu i przez to jego mistrzowskie pracy odrzucają. I że przyjaciele – tfu – odwrócili się od niego wtedy, gdy ich naprawdę potrzebował, bo tak naprawdę nigdy jego przyjaciółmi nie byli, tylko go lubili za to, co mógł dla nich zrobić, a sami od siebie to nic nie dawali i teraz za plecami go błotem obrzucają, bo świat jest taki zły, niewdzięczny, niesprawiedliwy i on jeden, Michał cały na biało, zupełnie w tej całej sytuacji niewinny, stał się ofiarą ludzkiego okrucieństwa i interesowności, z brakiem gustu na szczycie, eh. Otóż mam do Michała i do michałopodobnych ludzi pewien apel: Jeśli cały Świat jest przeciwko Tobie, kładzie ci kłody pod nogi, źle o Tobie mówi i nie oferuje pomocy, to znaczy, że sobie na to własnym zachowaniem zasłużyłeś. Jeśli ciągle ktoś Cię robi w chuja, to zastanów się, co robisz źle, bo przyczyna leży w Tobie samym. Może wystarczy, że będziesz podpisywał z ludźmi lepsze umowy biznesowe. Może trzeba zmienić współpracowników. A może sam powinieneś się lepiej wobec ludzi zachowywać, żeby i oni byli wobec Ciebie fair? Jeśli wszyscy przyjaciele się od Ciebie odwracają, to znaczy, że mają jakiś powód. I sam się zastanów, co jest bardziej prawdopodobne: czy nagle wszyscy stracili dusze i zostali chujami – czy raczej rozczarowałeś ich w jakiś sposób, skrzywdziłeś lub zawiodłeś zaufanie? Jeśli każdy po kolei szef Cię nie docenia, to znaczy, że jesteś słaby w swojej pracy i powinieneś albo się podszkolić i bardziej przyłożyć do zadań - albo w ogóle zmienić fach, bo może nie masz talentu i to nie dla Ciebie. Jeśli ciągle trafiasz na złych partnerów lub partnerki, to znaczy, że masz złe kryteria wyboru i trzeba je zmienić – albo to Ty sam jesteś złym partnerem. Psycholog może pomóc, ale to Ty sam musisz zdać sobie sprawę, że tej pomocy potrzebujesz. Nie oni. Nie Świat. Ty. Zrozumcie wreszcie, że jeżeli coś się zdarza ciągle lub bardzo często, to znaczy, że tego przyczyna leży w Was a nie „w złym Świecie”. Owszem, jeśli raz na kilka lat ktoś się wobec Was okropnie, chamsko, nielojalnie zachowa, to macie prawo zwalić to na nieszczęśliwy traf i złego człowieka. Ale jeśli widzicie w swoim życiu jakiś powtarzalny schemat (psychologia to nazywa chyba „pattern”), to przestańcie winić o to świat, rodziców i znajomych, tylko zatrzymajcie się, spójrzcie na siebie i to siebie samych poddajcie ocenie i modyfikacjom. Wiem, to jest najtrudniejsze. Jeśli się nie uda, zawsze jeszcze można spotkać się z innymi nieudacznikami i poklepać się po pleckach, przekrzykując się, kogo świat bardziej skrzywdził. Bo Świat jest taki okrutny i niesprawiedliwy. A ludzie to chuje. Nie przejmuj się, będzie dobrze. Olej chujów ciepłym moczem, szkoda na nich czasu. Jesteś przecież taki zajebisty!

Drodzy producenci zegarków, kobiety to nie postaci z cukierkowych, infantylnych kreskówek.

Segritta

Drodzy producenci zegarków, kobiety to nie postaci z cukierkowych, infantylnych kreskówek.

Chyba znalazłam zegarek dla siebie. W opisie ma „Stworzony dla zdecydowanych mężczyzn, podkreśla temperament właściciela”. W sam raz dla Matyldy, prawda?  źródło: http://zegarkicentrum.pl/pl/p/Tissot-Couturier-T0354071605100/29323W ogóle fajna strona z zegarkami. Właśnie po niej głównie buszowałam w ciągu ostatnich miesięcy w poszukiwaniu fajnego zegarka. Wygląda pięknie, bo klasycznie, elegancko i jednocześnie widać, że jest dopracowany w szczegółach. Do tego ma najważniejsze dla mnie – bo praktyczne – cechy: szafirowe szkło odporne na zarysowania, mechanizm automatyczny (sam się nakręca ruchem nadgarstka), wodoszczelność 100m pozwalającą na nurkowanie bez akwalungu. Ale wiecie, która cecha była najtrudniejsza do zdobycia? Rozmiar. Bo ten zegarek ma „tylko” 39mm średnicy i „tylko” 10,8mm grubości, co jak na męski zegarek automatyczny jest mało. Bo, no właśnie – to jest zegarek męski.  Wpisuję w gugle „elegancki męski zegarek” i wyskakuje mi to: Wpisuję „elegancki damski zegarek” i wyskakuje mi to: Naprawdę nie rozumiem, dlaczego praktycznie wszyscy producenci zegarków zakładają, że na klasę i elegancję zasługują tylko mężczyźni, a kobiety muszą się zadowolić tandetnymi, wysadzanymi cyrkoniami, brylancikami i różowymi serduszkami bransoletkami w kształcie zegarków. Czy kobieta to jest jakaś pozbawiona gustu płeć, która musi być fanką Hello Kitty w wieku 30 lat, nawet jeśli nie lubiła tego typu estetyki jako pięciolatka (tak, nie wszystkie dziewczynki kochają kolor różowy, bawią się laleczkami i chcą chodzić w błyszczących kolczykach. Powiedziałabym wręcz, że całkiem sporo dziewczynek nie ma takich zapędów, dopóki dorośli im nie narzucą tych stereotypów na zasadzie „mamy dziewczynkę, więc kupimy jej różowy wózeczek, a na urodziny zamiast klocków dostanie Barbie”)? Dlaczego, do cholery, te wszystkie piękne, duże zegarki o średnicy 44 mm. nie są robione też w wersji kobiecej, czyli MNIEJSZEJ? I tylko dlatego mniejszej, gdyż mamy MNIEJSZE NADGARSTKI. Nie mamy mniejszych mózgów, mniejszych wymagań i mniejszych ambicji. Mamy po prostu mniejsze nadgarstki.

Segritta

Co zaskakuje obcokrajowców w Polsce

Trafiłam niedawno na bloga podróżniczego Westfalia Digital Nomads, którego autorzy przemierzyli niedawno Polskę i opisali swoje wrażenia w tekstach i filmach. Zawsze fascynowało mnie zdanie obcokrajowców o Polsce, bo czasem zauważają oni rzeczy, które nam, Polakom, zupełnie umykają. I faktycznie, tym razem też dowiaduję się od pary blogerów o mitach dotyczących mojej Ojczyzny, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. Artykuł jest po angielsku, jego oryginał znajduje się tu. Wyjęłam z niego najciekawsze informacje i dodałam kilka od siebie, zapamiętanych z rozmów z Amerykanami, Anglikami i Francuzami, którzy opowiadali mi o swoich pierwszych wrażeniach z pobytu w Polsce. 1. Z jakiegoś powodu uważa się, że Polacy są niscy. Średni wzrost mężczyzny to tu 179 cm. A najwyższy polski koszykarz ma aż 223 cm wzrostu. Nigdy nie słyszałam o stereotypie niskiego Polaka. Mały wzrost to u nas domena południowców – nie bez kozery, bo na różnych koncertach i w ulicznym tłumie w Andaluzji czy na Sycylii moje 172 cm. wzrostu gwarantowało mi widok nad głowami większości tamtejszych mężczyzn. ;) Szwedzi zaś mogliby się tylko po wzroście na południu odnajdywać. 2. Polacy wydają się zimni, zdystansowani, smutni lub zdenerwowani. „Nie uśmiechają się”. To samo można powiedzieć o Czechach, Słowakach, Bułgarach lub, jak się domyślam, o Rosjanach. To nie dlatego, że nie mają w sobie ciepła lub nie są przyjacielscy. To dlatego, że: - Komunistyczna przeszłość nauczyła ich potrzeby ukrywania emocji w sytuacjach publicznych. - W tych kulturach uśmiech bywa mylony ze śmianiem się z kogoś. Uśmiechanie się do nieznajomego mogłoby więc być odebrane jako nabijanie się z niego. - „Nie śmiej się, jeśli nie masz tego na myśli”. Uśmiech może być też sygnałem flirtu lub miłosnego zainteresowania drugą osobą. - Pamiętaj, że wiele słowiańskich kultur uznaje zachodnie powitania i uśmiechy za przejaw fałszywości. „Po co pytać „how are you?”, skoro tak naprawdę wcale nie interesuje Cię odpowiedź?. I to ostatnie się pokrywa z moimi francuskimi obserwacjami – a konkretnie z moim wewnętrznym sprzeciwem wobec rzucanego bezmyślnie „Ca va?” (czyli „jak się masz?”) bez faktycznego zainteresowania samopoczuciem rozmówcy. Napisałam o tym całą notkę na moim paryskim blogu w 2006 roku. Tu link do wykopaliska :) 3. Bigos, jedno z najsłynniejszych polskich dań, wcale nie wypuszcza śmiertelnych gazów po trzech dniach gotowania. Tak naprawdę, powinno się go jeść dopiero po dwóch dniach gotowania. Zgodnie z tradycją, bigos wytrzymuje tydzień lub nawet dłużej, jeśli odpowiednio się go doprawia.  Wow. Serio ktoś myślał, że bigos jest śmiertelny po trzech dniach? Choć z drugiej strony… dla mnie ten stary, zgniły śledź szwedzki, który serwuje się na święta jako największy przysmak, jest potrawą śmiertelnie śmierdzącą. ;) 4. Byłam zaskoczona, gdy odkryłam, że w polskiej telewizji nie ma czegoś takiego jak „kanał papieski”. Jest za to katolicka stacja „Trwam”.  No tak. Dla wielu obcokrajowców – zwłaszcza tych mających styczność z religią katolicką – polski papież wciąż jest jakimś symbolem, pierwszym skojarzeniem z Polską. No i uchodzimy za baaaaardzo katolicki kraj. Czasem, obserwując polskich polityków i ich decyzje, mam wrażenie, że tak naprawdę jest. Ale potem zdaję sobie sprawę, że większość polskich ateistów i agnostyków była chrzczona, a to sprawia, że wlicza się ich w szeregi katolików. Tak więc myślę, że w istocie oddalamy się od kościoła i gdyby zrobić miarodajne badanie (czyli nie liczymy chrztu, a faktyczną deklarację wiary), to nie byłoby z nami tak katolicko ;) Przy okazji pozwolę sobie wtrącić słówko o dziwnym tworze nazywanym „niepraktykującym katolikiem”. Otóż coś takiego nie istnieje. Katolik to chrześcijanin, który żyje zgodnie z nauką kościoła katolickiego (a więc nie tylko był ochrzczony, ale też chodzi do kościoła, modli się i spowiada). Jeśli po prostu wierzysz w boga chrześcijańskiego, to jesteś chrześcijaninem, a nie katolikiem. Nie żeby było w tym coś złego. Po prostu warto wiedzieć coś o wyznaniu, które się wybiera. 5. Marzanna to słowiańska bogini śmierci, koszmarów i zimy. W wiosenną równonoc celebruje się śmierć zimy, wrzucając słomianą, dekorowaną kukłę do wody, by przegonić mrozy i przyspieszyć nadejście wiosny. (Jestem ciekawa, kto potem sprząta te słomiane kukły) Wiedziałam, że topienie Marzanny to nasz zwyczaj i na zachodzie go raczej nie znają, ale rozbawiło mnie to ostatnie wtrącenie autorki. Tak, tylko „człowiek zachodu” będzie się martwił tym, czy słomiane kukły w rzekach ktoś potem zbiera i utylizuje… ;)) 6. Przesądy: damska torebka położona na podłodze sprawia, że uciekają właścicielce pieniądze.  O! Wreszcie ktoś zdziwiony tak samo jak ja, gdy po raz pierwszy usłyszałam ten przesąd. Powiedziała mi o nim kilka lat temu gosposia sąsiadki. W mojej rodzinie i środowisku nigdy nie funkcjonował i sama w ogóle nie dbam o to, żeby torebka nie leżała na ziemi. To może tłumaczyć, czemu nie mam kasy na kanapę ;) 7. Przesądy: Założenie czerwonych majtek na studniówkę  i tych samych, niepranych majtek na maturę przyniesie szczęście.  Myślałam, że to jakies amerykańskie zapożyczenie przesądowe, a tu taka niespodzianka. Chyba jednak nasze! :) 8. Przesądy: Na ślub powinno się wybierać miesiąc z literą „r” oraz panna młoda nie powinna się oglądać w lustrze, gdy jest już gotowa.  To pierwsze znam, a o drugim pierwszy raz słyszę. 9. Przesądy: Im więcej zjesz w Święta Bożego Narodzenia, tym szczęśliwszy będziesz miał kolejny rok.  Też pierwszy raz o tym słyszę. Znam za to polski zwyczaj wpychania gościom żarcia do gardeł, niezależnie od tego, czy są najedzeni czy nie. Bo to w Polsce ujma, wypuścić gościa głodnego z chaty, więc lepiej nie ryzykować. ;) 10. Znani Polacy: Ludwik Zamenhof – twórca Esperanto, Fryderyk Szopen, Maria Skłodowska – Curie, Kopernik.  We Francji ludzie wymieniali też Wałęsę i ciągle kłócili się o narodowość Szopena i Marii Skłodowskiej – Curie. Większość Francuzów myśli, że to ich rodacy ;) 11. Katowice są nazywane polskim San Francisco, bo są bardzo „gay – friendly”.  Czego to ja się nie dowiaduję z zagranicznych blogów! Superfajnie, ale czy to potwierdzona informacja? 12. Blogerzy są też zaskoczeni polskim lektorem przy zagranicznych filmach. I to rzeczywiście jest rozwiązanie kuriozalne! Pamiętam doskonale, jak oglądałam w dzieciństwie jakąś brazylijską telenowelę z dubbingiem włoskim i nałożonym na to polskim lektorem. To była chyba „Maria”. Koszmarek językowy :) Zdecydowanie wolę dziś napisy, a dubbing toleruję tylko w kreskówkach. Może dlatego tak śmieszyło mnie francuskie upodobanie do dubbingu, który kojarzy mi się z produkcjami dla tych, którzy nie umieją jeszcze czytać, czyli dla dzieci. Już lektor jest lepszy, bo choć trochę ten oryginalny głos i emocje przebijają w tle. Tu link dla ciekawskich – mapka z zaznaczonymi preferencjami językowymi w europie, czyli gdzie dominuje dubbing, gdzie napisy a gdzie lektor. Tak przy okazji, zachęcam Was do subskrybowania tego fanpage’a o kartografii, bo jego autor wybiera naprawdę ciekawe, fajne mapy. 13. Polska miała kilku swoich seryjnych morderców. Część z nich dzieliła przydomek „wampir” (np. „wampir z Zagłębia”), jeden nazywał się „eleganckim mordercą”* i byli jeszcze „łowcy skór”: 4 pracowników pogotowia, którzy zabijali starych, niedołężnych pacjentów, by sprzedać potem informację o zwłokach domom pogrzebowym. Serio. Tak, ja tez doskonale pamiętam tę aferę. I do dziś mam wyrytą w pamięci nazwę leku, którego używali do uśmiercania staruszków. Nazywał się pawulon. 14. Uchylne okna. Też trudno mi w to było uwierzyć, ale znajomy Amerykanin zachwalał to rozwiązanie jako zupełnie nowatorskie i nieznane mu wcześniej. Bo u niego są tylko okna, które można odsunąć w dół, otwierając dzięki temu fragment na górze. Ale żeby przechylać całe okno w skos, tylko przy innym ułożeniu klamki – to już dla niego była nowość. I faktycznie nie spotkałam się z tym za granicą. 15. Wgłębienie na stopy w podstawie wanny. Ponoć to polski patent, albo przynajmniej wschodni, bo w Anglii go nie znają. A to takie wygodne przy myciu samej głowy lub praniu koca w wannie. :) Póki co tyle znalazłam ciekawostek. Jeśli macie swoje do dorzucenia, zachęcam do wpisywania ich w komentarzach. * To Władysław Mazurkiewicz. Poza przydomkiem „elegancki morderca” nazywano go też „upiorem krakowskim” i zamordował 30 osób. Skazany na karę śmierci w 1956 roku wypowiedział swe ostatnie słowa: „Dowidzenia, panowie, niedługo wszyscy się tam spotkamy”.  

Chodź na spacer po mojej dzielnicy :)

Segritta

Chodź na spacer po mojej dzielnicy :)

Segritta

Ludzie z mojej teczki na ASP

Ciąg dalszy moich rysunków wszelakich z odrzuconej teczki na ASP. Dziś portrety, sylwetki, generalnie człowiek. Wolałam ludzi rysować, tylko szkoda, że się ciągle ruszali ;)

Segritta

Gdybym mogła teraz wrócić do liceum…

…to bym nie wróciła. Poza niezaprzeczalną błogością i radością z bycia młodym bowiem, w samym poddawaniu się procesowi edukacyjnemu nie było nic fajnego. Dużo fajniej jest być dorosłym i wolnym niż upupianym przez nauczycieli w szkole. No ale załóżmy, tak na potrzeby edukacji współczesnej młodzieży i sypnięcia kilku rad cioci Matyldy, że jednak do tego liceum wracam. Z dzisiejszym mózgiem, z dzisiejszą świadomością tego, co istotne. Co bym robiła? Czego bym nie robiła? Taką krótką listę sobie zrobiłam z okazji września. Wyszły trzy rady. 1. Zadawałabym więcej pytań nauczycielom. Nie wiedzieć czemu, zawsze byłam pod tym względem dość nieśmiała. Głupio mi było pytać, ujawniać się z brakiem wiedzy lub po prostu ryzykować, że coś już zostało powiedziane a ja to przegapiłam. Nie pytałam. A przecież w szkole masz nauczycieli za darmo, i to oni są tam dla Ciebie a nie odwrotnie i ich obowiązkiem jest przekazywać Ci wiedzę. Powinnam to była wykorzystywać. I teraz bym wykorzystała. 2. Kompletnie olałabym oceny. Bo są zupełnie nieistotne. A właściwie były, za moich czasów, kiedy na studia były oddzielne egzaminy. Teraz chyba matura i uzyskane na niej punkty decydują o przyjęciu na uczelnię wyższą, ale jestem przekonana, że ocena ze sprawdzianu z chemii czy nawet ocena roczna końcowa z jakiegoś przedmiotu nie ma znaczenia. O ile oczywiście nie jest najniższa i nie pozwala przejśc do następnej klasy, ale o to to nawet za moich czasów trzeba się było bardzo postarać. 3. Nie przejmowałabym się tym, że ktoś mnie nie lubi. Miałabym to teraz głęboko w dupie, zamiast – jak wtedy – zastanawiać się jak głupia, gdzie popełniłam błąd i jak go naprawić. Dziś wiedziałabym, że ci ludzie, którzy atakują, wyśmiewają i nękają, sami przeżywają bardzo trudny moment w swoim dorastaniu i najwyraźniej nie dostali w domu innych narzędzi do budowania swojego autorytetu niż hejt i przemoc. Spytałam potem MR, co ona by zmieniła w swoim podejściu, gdyby wróciła teraz do liceum. Powiedziała, że byłaby bardziej asertywna, przykładałaby się bardziej do nauki (bo jej dziś wiedzy brakuje) oraz nie bałaby się mówić. Bo się wstydziła kiedyś, że powie coś głupiego i zostanie wyśmiana. Czyli w sumie podobnie. :) A Ty, co byś zmienił, gdybyś wrócił do szkoły? Albo – jeśli teraz się uczysz – co jest dla Ciebie w szkole najważniejsze i czym najbardziej się w szkole martwisz?

Dlaczego nie podjęłam wyzwania Ice Bucket Challenge

Segritta

Dlaczego nie podjęłam wyzwania Ice Bucket Challenge

Segritta

Moja teczka na ASP (odkurzona po latach)

A, taka ciekawostka dotycząca moich czasów licealnych: rysowałam. I to całkiem sporo rysowałam. Przez chwilę marzyłam o architekturze, potem o grafice, a w końcu zdecydowałam się zdawać na wzornictwo przemysłowe, ale niestety egzaminy wstępne na ASP boleśnie zweryfikowały moje umiejętności i odpadłam na pierwszym etapie rekrutacji, czyli na teczce. Właściwie od tamtej pory nie rysuję. Przy okazji przeprowadzki otworzyłam moją starą, ciężką teczkę z rysunkami i aż się łza w oku zakręciła na widok kilku prac. W końcu każda to efekt kilku ładnych godzin pracy. Jeśli spodoba się Wam dzisiejsza martwa natura, w przyszłym tygodniu podrzucę ludzi (sylwetki i portrety). Prawie wszystkie rysunki i obrazy są w dużym formacie, na dość drogim jak na licealną kieszeń bristolu (100 70 cm). Eh. Gdyby mi ją przyjęli, coś czuję, że nie byłabym dziś blogerką. :)

Koncerty, czyli dlaczego nienawidzę ludzi

Segritta

Koncerty, czyli dlaczego nienawidzę ludzi

10 najlepszych zdjęć z mojego lipcowego Instagramu.

Segritta

10 najlepszych zdjęć z mojego lipcowego Instagramu.

Segritta

Nie lubię, gdy ktoś mnie zmusza do bycia niekulturalną.

Wyobraźcie sobie taką scenę. Dzwoni do Was dziewczyna o młodym, delikatnym głosie. Przedstawia się, że pracuje dla dużej, znanej korporacji. Ma dla mnie ofertę. Ja oczywiście z góry wiem, że tej oferty nie chcę, bo na 90% jest to jakiś tablet za drugi numer telefonu i dwuletnią umowę lub coś w tym stylu. Ale ok, wysłucham przynajmniej tej oferty zanim powiem „nie”. No i słucham. - Na pewno zgodzi się pani, że tablety są bardzo przydatnym w biznesie narzędziem. – mówi oklepaną formułkę. Postanawiam przeczekać to jedno, no… góra dwa zdania, zanim jej przerwę. Tracę co prawda czas, bo nie lubię, gdy się mną próbuje manipulować i nastawiam się do tej oferty coraz bardziej negatywnie, ale ok, wysłucham. W domu mnie nauczyli, że trzeba wysłuchać drugiego człowieka, jeśli Cię o coś prosi, o coś pyta bądź chce Ci coś zakomunikować. - Hm. - Dlatego specjalnie dla Pani przygotowaliśmy wyjątkową ofertę: tablet taki-a-taki za 1 zł. i… – coś tam jeszcze mówi, ale ja już wiem, że chodzi o nowy cyrograf na dwa lata. Nie potrzebuję tego cyrografu i, co więcej, nie potrzebuję tabletu. - Przepraszam bardzo, że pani przerwę, ale już rozumiem, co mi pani proponuje i po prostu nie jestem tym zaineteresowana. Nie potrzebuję drugiego telefonu. Internet w tym, który mam, zupełnie mi wystarcza a tablet to zupełnie jest mi zbędny, bo mam telefon oraz mały, lekki laptop, który mi tablet w zupełności zastępuje. Do tego momentu wszystko jest jeszcze ok. Można się co prawda czepiać samej próby używania NLP na rozmówcy, przedłużania, próby naciągnięcia mnie na umowę za pomocą wabika w postaci tabletu, ale to jeszcze wszystko mieści się w granicach kultury i podstawowych zasad komunikacyjnych. Dostałam ofertę, nie byłam nią zainteresowana (ba, nawet przyczynę podałam, choć nie musiałam), odmówiłam i teraz pani powinna powiedzieć „rozumiem, dziękuję za rozmowę i życzę miłego dnia”. Ja bym odpowiedziała „dziękuję, również życzę miłego dnia”, odłożyłabym słuchawkę i zajęła się swoimi sprawami. Ale niestety tak się nie dzieje. - Hm.. rozumiem panią – mówi dziewczyna po drugiej stronie słuchawki – ale zgodzi się pani, że internet i pocztę wygodniej się sprawdza na tablecie niż na telefonie? - Tak – odpowiadam, ale już jestem, delikatnie to ujmując, podirytowana. Nie chcę teraz z obcą babą dywagować na temat komputerów i tabletów. Nie mam ochoty odpowiadać na pytania retoryczne. No i przede wszystkim, odmówiłam już ofertę, która została mi przedstawiona, a ktoś usilnie próbuje mi ją wcisnąć w gardło. Kaman! – ale wciąż nie jestem zainteresowana. Dziękuję. - Rozumiem. Ale skoro uważa pani, że tablet jest bardzo przydatnym narzędziem do pracy, to z pewnością przyda się pani najnowocześniejszy tablet taki-a-taki za jedyne 1 zł. - Nie. Już pani powiedziałam, że mi się nie przyda. Dziękuję. – nie wiem, jak wyraźniej mam zaznaczyć, że nie chcę prowadzić tej rozmowy. - Rozumiem… Niemniej… - Nie, najwyraźniej pani nie rozumie. Powiedziałam, że nie jestem zainteresowana. Dziękuję. Dowidzenia. - Rozumiem pani obawy, ale… W tym momencie skończyła mi się cierpliwość i odłożyłam słuchawkę. Wbrew sobie, bo – jakby na to nie patrzeć – odłożyłam słuchawkę w połowie wypowiedzi rozmówcy. I teraz możecie mi wyrzucić, że jestem miękką pipą, że zrobiłam to tak późno, ale dla mnie naprawdę nie jest łatwym, tak rzucić komuś słuchawką. To po prostu wbrew kulturze, w jakiej mnie wychowano. I gdy ktoś mnie zmusza do bycia niegrzecznym wobec niewinnej, pracującej na chleb dziewczyny z call center, to mnie cholera bierze i zaczynam nie lubić całej firmy – w tym przypadku operatora sieci telefonicznej. I mam ochotę ją zmienić. A za miesiąc kończy mi się umowa. Weźcie to sobie, drogie korporacje, do serca.

Pokaż mi swoje #selfie, a powiem ci, kim jesteś.

Segritta

Pokaż mi swoje #selfie, a powiem ci, kim jesteś.

Segritta

Stylizacja z białym T-shirtem

…z pacyfką. Nigdy nie zwracałam uwagi na bluzki z nadrukami. No, chyba że to były jakies nerdowskie napisy lub wizerunki Dartha Vardera. A do pacyfki namówił mnie Seba. Dałam się przekonać tylko ze względu na miękkość materiału. Jest po prostu przemiły w dotyku. Fash, z którą widziałam się wczoraj w tym zestawie, uznała, że torebka zbyt elegancka, ale po prostu nie mogłam się oprzeć. Poza tym, ja się dopiero uczę i po raz pierwszy mam na pulpicie folder ze zdjęciami o nazwie „szafiarka”. ;) Bluzka: Alessandro Moscatiello Spodnie: Levi’s Buty: Post Xchange Torebka: Calvin Klein Zegarek: Fortis

Segritta

Książka z instagramami jako prezent

W naszej paczce przyjaciół prawie na każde urodziny przygotowujemy jubilatowi kolaż wspólnych, powycinanych fotografii, które mieszamy i oprawiamy w antyramę. Z pewnością widzieliście takie obrazki na ścianach znajomych lub sami kiedyś coś takiego dostaliście. A dziś odkryłam fantastyczną alternatywę dla takiego prezentu, bo dostałam od Printu album z wybranymi i pomysłowo pogrupowanymi zdjęciami z mojego Instagramu. Tak mi się ta książeczka spodobała, że postanowiłam sprzedać ją Wam jako bardzo fajny pomysł na prezent. A od Printu dostajecie 40% zniżki za to, że jesteście ode mnie - na hasło „SEGRITTA-ZYJE-NA-CALEGO”. Tak to wygląda na zdjęciach i w krótkim filmiku: Instabooka możecie sami zaprojektować, wybrać okładkę i zdecydować, które zdjęcia i jak mają zostać pokazane. Przefajny dodatek do prezentu ślubnego lub urodzinowego. Polecam :)

Segritta

Kilka ciuchów, których na pewno już nie założysz

Właśnie zrobiłam porządki w szafie i mam do oddania lub wymiany trzy wielkie torby ciuchów. Dobrych ciuchów. Takich, które przeszły selekcję przeprowadzki, bo to przecież taka idealna okazja, żeby zostawić za sobą tonę mniej (po przecież nie miałabym odwagi użyć przedrostka „nie”) potrzebnych ubrań. Okazuje się, że odwieczny kobiecy paradoks „moja szafa pęka w szwach a ja nie mam się w co ubrać” dotyka też mnie, choć mało modowa jestem i to, jak wyglądam, jest dla mnie drugorzędnym zmartwieniem wobec tego, czy mi na przykład wygodnie albo czy te ciuchy nadają się do tego, żeby przetrwać w nich trzy dni spontanicznej wycieczki nad morze. Wracając do naszych baranów, lata studiów, badań i analiz doprowadziły mnie wreszcie do algorytmów selekcji ciuchów tak, że w ciągu kwadransu pozbywam się jednej czwartej zawartości szafy bez strat dla moich przyszłych ałtfitów. Bo reguły nie są wcale takie skomplikowane. Oto lista ciuchów, które możesz spokojnie opchnąć komuś lub wymienić na swapowej imprezie. Czyli które ciuchy idą do torby: 1. ZA MAŁE. Jeśli się w coś nie mieścisz, to nie łudź się, że się zmieścisz „niedługo”. Coś takiego jak „ciuch motywacyjny” nie istnieje. Jeśli schudniesz, to sobie w nagrodę kupisz nowe jeansy. A te pakuj do torby. 2. NIEUŻYWANE. Jeśli czegoś nie nosiłaś rok, to o ile nie jest to balowa suknia, nie założysz tego więcej. To już na wieki wieków będzie ta bluzka, którą omijasz odruchowo, gdy szukasz sobie czegoś na szybko przed wyjściem z domu. Zawsze ją omijałaś, zawsze ją omijać będziesz. 3. „PO DOMU”. Jeśli masz coś, co jest na tyle brzydkie, że nadałaś mu tytuł „do chodzenia po domu”, to też pakuj to do torby. Nie będziesz w tym chodzić. Albo nie powinnaś w tym chodzić. Srsly. 4. SZTUCZNE LUB SŁABEJ JAKOŚCI. Czasem tak jest, że w sklepie coś wygląda ślicznie, ale po pierwszym praniu płowieje lub mechaci się. Albo materiał, który w sklepie wydawał się miękki i przyjemny, po zetknięciu z potem zaczyna brzydko pachnieć i ocierać. To są po prostu rzeczy, które nawet nie nadają się do torby, ale od razu do kosza. No. A teraz z kupą wolnego miejsca w szafie możesz śmiało jechać do TKmaxa. PS. Nie, to nie jest tekst sponsorowany. Po prostu wczoraj pomyliłam kolejność i najpierw byłam w TK, potem musiałam opróżniać szafę. I dlatego chciałam Was przestrzec. ;)

10 sztuczek modelek, jak dobrze wychodzić na zdjęciach

Segritta

10 sztuczek modelek, jak dobrze wychodzić na zdjęciach

15 sztuczek modelek, jak dobrze wychodzić na zdjęciach

Segritta

15 sztuczek modelek, jak dobrze wychodzić na zdjęciach

Komu przeszkadzają „Najpiękniejsze 13-latki”

Segritta

Komu przeszkadzają „Najpiękniejsze 13-latki”

Wszystkie jesteśmy owłosione

Segritta

Wszystkie jesteśmy owłosione

Segritta

Szort 22

- Dzień dobry, nazywam się Matylda Kozakiewicz i chciałabym się zapisać do ginekologa. Tego samego, co ostatnio. - Dzień dobry. A jak on ma na nazwisko? - No właśnie nie pamiętam, byłam u niego tylko raz, i to dawno… Liczyłam, że Pani będzie to miała gdzieś w mojej karcie. - Niestety nie mam. - A ilu macie ginekologów? - Trzech. Jest dr Kowalski, dr Malinowski i dr Iksiński. - Kurna, no niestety nie pamiętam które to nazwisko. Ale pamiętam, że był przystojny. To ten przystojny… - Yyyy… ale to takie względne… Wie pani… trudno mi to ocenić… (chwila ciszy) Ale jeśli przystojny, to na pewno nie Malinowski. Ba-dum tsssss….! :]