3 plastikowe marki, które podbiły świat mody

Segritta

3 plastikowe marki, które podbiły świat mody

No może nie plastikowe, bo to tworzywo się zawsze jakoś inaczej nazywa, wykorzystuje jakąś supernowoczesną technologię, jest jednocześnie wodoodporne i przepuszczające pot, a tak w ogóle to człowiek się w tym nie poci, jest odporny na grzyby, wirusy, komary i argumenty, a do tego jest hipoalergiczne, pochodzi z kosmosu i leczy raka. A w dotyku i z wyglądu jest jak plastik lub guma. Produkty z tego cudownego tworzywa naprawdę mnie zaskakują, bo: 1. Kosztują bajońskie sumy, mimo że ich produkcja jest bardzo tania. 2. Mimo tych bajońskich cen świetnie się sprzedają. 3. I mimo że się świetnie masowo sprzedają, są plastikowe i czasem po prostu brzydkie – noszą je celebryci. Z dumą, jakby nosili Chanel. CROCKS Pamiętam, gdy weszły do Polski i wzbudziły wielkie kontrowersje, bo już wiedzieliśmy, że noszą je najpopularniejsze aktorki Hollywood, ale jeszcze nie wiedzieliśmy dlaczego. Przecież to wyglądało jak gumowy chodak. W sumie wciąż tak wygląda. Okazuje się jednak, że Crocksy są naprawde wygodnymi kapciami. Może to dlatego, że zostały w ogóle stworzone w 2002 roku jako obuwie do SPA. Nie mogły więc nigdzie uwierać, obciskać i niszczyć pedicuru. Dodatkowym plusem było to, by się łatwo zakładały i zdejmowały – stąd szeroka i sztywna „kieszeń” na stopę. I to się twórcom Crocksów naprawdę udało. To po prostu najwygodniejsze kapcie, jakie miałam! Nie rozumiem natomiast chodzenia w nich na miasto. Uważam Croksy za jedne z najbrzydszych butów ever i dziwię się, że taka Rihanna zakładała je na zakupy. Bo ja to jeszcze bym poszła, ale ja zawsze przedkładałam wygodę ponad wygląd, no i ja się ani na modzie nie znam, ani mnie specjalnie nie interesuje, jak wyglądam, gdy chodzę po Karfurze czy innej Arkadii.

Mój trzeci trymestr w ośmiu punktach

Segritta

Mój trzeci trymestr w ośmiu punktach

Segritta

Co takiego złego powiedziała Maryla Rodowicz o molestowaniu?

Molestowanie polega na seksualnych awansach, propozycjach i uwagach wobec osoby, która sobie tego nie życzy. Po prostu nie wyraża zgody. Ale nie każde zachowanie seksualne, nie każda propozycja, dotyk i uwaga jest molestowaniem. Różnica polega właśnie na przyzwoleniu obu stron, bo w definicji molestowania seksualnego jest naruszenie czyjejś godności. Jeśli seksualne uwagi, kontakt fizyczny i propozycje są przez kogoś odbierane jako komplement, nie przeszkadzają w żadnym stopniu lub wręcz są mile widziane – to godności nie naruszają. Tu oczywiście znajduje się wiele pułapek, na które strona „molestująca” musi uważać, bo niektórym najwyraźniej trudno wyczuć granicę między przyzwoleniem na pewne zachowanie – a lękiem związanym z odmową i sprzeciwem. Są takie osoby, które po prostu wstydzą się lub boją (w obawie np. o utratę pracy lub przywilejów) zwrócić uwagę na pewne zachowania seksualne. I dlatego, drodzy „molestujący”, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, lepiej w ogóle powstrzymać się od wszelkich seksualnych lub płciowych uwag, żartów i propozycji w relacjach zawodowych. Definicja pozostaje jednak nienaruszona. O molestowaniu seksualnym mówimy wtedy, gdy druga strona sobie tego nie życzy. Jeśli czyjeś seksualne awanse sprawiają komuś przyjemność, stanowią komplement i nie powodują żadnych psychicznych urazów, traumy, lęku, wrażenia bycia zmuszanym lub szantażowanym – to nie mamy do czynienia z molestowaniem, tylko ze zwyczajną próbą uwiedzenia lub flirtem. A to już jest zachowanie, do którego mamy prawo. I będę tego prawa bronić jak lwica, bo stanowi ono nie tylko podstawę prawa naturalnego każdego zwierzęcia chodzącego po tej planecie – ale też jedną z największych frajd w życiu. Żeby nie zostać źle zrozumianą, jeszcze raz podkreślę (ale to już będzie ostatni raz, obiecuję): nasze prawo do uwodzenia i flirtowania kończy się w momencie, gdy narusza czyjąś wolność i godność, a więc kiedy dostajemy sygnał, że ktoś sobie tego nie życzy. To może być jasne „nie życzę sobie” lub „proszę przestać” – ale też może to być fizyczne odsunięcie się, chłód w zachowaniu lub konsekwentne ignorowanie pewnych uwag i wracanie do tematu związanego z pracą. W takim przypadku flirt lub uwodzenie należy przerwać i już nigdy do tych prób nie wracać. Jasne? No to super. A teraz pozwólcie, że przedstawię Wam sprawę Maryli, czyli burzę, jaką wywołały jej słowa z tego wywiadu (o molestowaniu od minuty 3:34). W skrócie: na pytanie dziennikarki, czy artystka doświadczyła w swojej karierze molestowania seksualnego, Maryla odpowiada, że owszem, zdarzały się takie sytuacje. Były niemoralne propozycje lub trzymanie za kolano, ale żadnej z tych sytuacji nie wspomina ona źle. Jako młoda artystka miała wiele kompleksów i męska atencja była dla niej komplementem. Schlebiało jej, że się komuś podoba na tyle, by stać się obiektem uwodzenia, więc męskie próby „wykorzystania jej” odbierała raczej pozytywnie. W sumie tyle powiedziała. Otóż zdaniem niektórych moich koleżanek po fachu słowa Maryli są oburzające. Przeczytałam między innymi, że Maryla próbuje umniejszyć skalę zjawiska, oskarżając osoby molestowane o jakieś robienie z igły wideł, o histeryzowanie. Albo że Maryla twierdzi, że molestowanie seksualne jest w istocie komplementem i że powinno być odbierane pozytywnie. Że „jak można się podobać, jeśli nikt nie maca”. Są to dla mnie oskarżenia nie tylko nieprawdziwe, przekręcające słowa Maryli – ale też krzywdzące, bo piętnujące pewne emocje, do których szczerze się ona w wywiadzie przyznała. A pamiętajmy, że są to emocje młodej dziewczyny, która ma prawo – podobnie jak wiele innych dziewczyn – odbierać próby uwodzenia jako komplement. Możemy się spierać, czy to zdrowe czy nie, naturalne czy nie. I możemy próbować wychować nasze córki tak, żeby nie szukały potwierdzenia swojej wartości w oczach mężczyzn. Ale nie możemy szydzić z tych młodych kobiet, które nie mają luksusu naturalnej pewności siebie i poczucia własnej wartości. Poza tym nie lubię, gdy w moje usta wsadza się słowa, których nie wypowiedziałam, więc stanę też w obronie Maryli, która padła ofiarą podobnej manipulacji. Otóż przesłuchałam dokładnie jej wypowiedź i nie ma tam ani jednego zdania mówiącego o tym, jak powinny lub nie powinny czuć się ofiary molestowania – ani o tym, jak je powinny odbierać. Maryla nawet nie zająknęła się, że ktoś w tej sprawie „histeryzuje” lub przesadza. Maryla opowiedziała jedynie o sobie i o własnym doświadczeniu oraz o tym, jakie uczucia to w niej wywołało. Jeśli już miałabym się czegoś czepiać (a i tak uznaję to za małostkowość), to tylko definicji słowa „molestowanie”, jakiej użyła Maryla. Bo w jej przypadku po prostu nie doszło do molestowania seksualnego, a do zwyczajnych prób uwiedzenia artystki. Jej godność nie została w żaden sposób naruszona, nie sprawiło jej to przykrości, nie groziło też jej nic, jeśli by się sprzeciwiła. No dla mnie to jest oczywiste uwodzenie, na które mogła wyrazić zgodę – co też zrobiła. Skąd to oburzenie po słowach Maryli? Nie wiem. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakich słów oczekiwałyby po artystce osoby, które ją teraz krytykują. Czy miała skłamać i powiedzieć, że wydarzenie, którego źle nie wspomina – było dla niej traumą? Czy w imię osób, które zostały skrzywdzone poprzez molestowanie – sama ma się przyznać do bycia ofiarą molestowania, choć nią nie była? No właśnie: mam wrażenie, że niektórzy próbują na siłę zrobić z niej ofiarę, choć ona wcale się ofiarą nie czuje. To niebezpieczna droga, bo prowadzi do świata, w którym jakiś Wielki Brat będzie nam mówił, jak się mamy czuć i jakie emocje wolno nam mieć. W tym świecie nie będziemy mogli sami decydować o tym, czego chcemy. Nie idźmy w tamtą stronę.

Segritta

Moralność dłużnika czyli jak stracić przyjaciela

Jeśli pożyczyłeś przyjacielowi 500 zł i ten przyjaciel się potem przestał się do Ciebie odzywać, to znaczy, że bardzo dobrze zainwestowałeś 500 zł. Głęboko zgadzam się z tą regułą i walczę o swoją kasę właściwie wyłącznie w przypadku, gdy wisi mi ją pracodawca lub klient. Jeśli przyjaciel znika z mojego życia tylko dlatego, że nie może (lub nie na rękę mu) oddać mi kasę, to znaczy, że na chuj mi taki przyjaciel i w sumie dobrze się stało, że się sam z mojego życia wycofał. Ale samo zjawisko znikania po pożyczeniu jest na tyle powszechne i ciekawe, że wzięłyśmy je na tapetę z MR i przedyskutowałyśmy dziś przy kawie. Okazuje się bowiem, że każda z nas ma kilka takich przypadków na koncie – a w dodatku co chwila słyszymy o tym od znajomych i jestem przekonana, że Wy też się z tym zetknęliście. Typowy scenariusz 1. Najpierw jest jakaś podbramkowa sytuacja, rozwód, utrata pracy, zepsuty samochód, zaniedbane podatki i gorąca, acz nieśmiała prośba o pożyczkę. 2. Potem jest megawdzięczność, życiemiratujesz, jesteś najlepszy, oddam jutro, albo za miesiąc, właściwie chodzi tylko o to, że w poniedziałek dostanę przelew i od razu ci oddaję. Przypadek osobisty: przyjaciel chciał kupić okazyjnie samochód dla kogoś bliskiego i ten bliski ktoś przelał mu kasę na konto, ale kasa na konto miała dojść następnego dnia – a on dziś już musiał facetowi od auta dać 2 tysie, żeby móc tym autem odjechać i przywieźć je bliskiej osobie. A więc zadzwonił do mnie i poprosił o wpłatę wpłatomatem na jego konto 2 tysie, “tylko do jutra, kiedy dojdzie ten dzisiejszy przelew. Wtedy od razu Ci oddaję”. Pojechałam, wypłaciłam, wpłaciłam. Wszystko super. To było jakieś 2, może 3 lata temu. Do dziś nie oddał. ;) 3. A potem jest nagle cisza. Mija ustalony termin oddania kasy, może nawet raz przyjaciel zadzwoni – albo odbierze telefon. Wytłumaczy, że sprawa się skomplikowała i jeszcze nie ma tej kasy, ale zaraz będzie miał. I że robi wszystko co w jego mocy i jeszcze raz dziękuje i przeprasza. Ale potem cisza. I już nie dzwoni. I nie odbiera telefonów. Tak się kończą przyjaźnie. Dlaczego? Głównie przez wyrzuty sumienia. Bo dość często ludzie pożyczający kasę – surprise surprise – nie radzą sobie finansowo w życiu. Na jednych kłopotach się nie kończy, na jednym długu też się nie kończy, no po prostu nie ma z czego oddawać. I wtedy pojawiają się wyrzuty sumienia, które z jednej strony są zjawiskiem zdrowym, świadczącym o istniejącej moralności dłużnika (“wiem, że to źle, że nie oddałem kasy na czas”) a z drugiej strony są elementem budzącym lęk (“skoro mu nie oddałem, to on może być na mnie zły”), a lęk prowadzi ludzi na manowce. Zwłaszcza słabych ludzi. Odwaga cywilna To taki szczególny rodzaj odwagi, która poleca na umiejętności wzięcia odpowiedzialności za swoje słowa i czyny, umiejętności przyznania się do błędu i zadośćuczynienia szkód. Odwaga cywilna jest towarem deficytowym w dzisiejszych czasach, bo mam wrażenie, że wielu ludzi pozbawionych jest również honoru, który z tą odwagą ma wiele wspólnego. Innym przejawem braku odwagi cywilnej jest też niepodpisywanie się pod swoimi wypowiedziami w sieci, dlatego w ogóle nie lubię rozmawiać z ludźmi, którzy piszą tylko pod pseudonimem. Uznaję ich za tchórzy. Żeby mieć odwagę cywilną, nie wystarczy tylko honor. Trzeba mieć jeszcze inną cechę, nad którą pracują psychoterapeuci w gabinetach na całym świecie. Tą cechą jest samoakceptacja. Bo żeby odważnie przyznać się do błędu i starać się go naprawić – trzeba najpierw dostrzec fakt, że się ten błąd popełniło. Trzeba więc dać sobie prawo do popełnienia błędu. Tak, przeliczyłem, się. Wydawało mi się, że dam radę oddać tę kasę w niedzielę, ale nie wyszło. Nie przewidziałem tego. Muszę za to przeprosić, umówić się na inny termin (tym razem taki realny) i upewnić się, że tym razem będę miał całą kwotę do oddania. albo… Tak, skłamałem, mówiąc, że oddam w niedzielę. To dlatego, że nie radzę sobie w życiu, bałem się, że mi inaczej nie pożyczy a bardzo potrzebuję tych pieniędzy. Ale zrobiłem źle, wiem o tym i skoro doszło do tego, że oszukuję i wykorzystuję przyjaciół, to znaczy, że sam sobie z moim problemem nie radzę i potrzebuję pomocy. Powiem mu szczerze, że nie mam jak oddać tych pieniędzy, że bardzo przepraszam, zgłosiłem się już o pomoc do odpowiednich ludzi / ośrodka i gdy tylko stanę na nogi, zrobię wszystko, żeby oddać dług. Usprawiedliwianie się. Problemem jest zwykle nie to, że ludzie boją się wypowiedzieć takie słowa, ale to, że sami przed sobą nie potrafią się przyznać do błędu. Ba, to idzie dalej. W myśl zasady “zwykliśmy nienawidzić tych, których skrzywdziliśmy”. Łatwiej jest wisieć kasę chujowi i nie odzywać się do chuja niż wisieć kasę świetnemu człowiekowi i nie odzywać się do przyjaciela. Dlatego często dłużnicy zaczynają szukać różnych wad u ludzi, którym wiszą kasę a w końcu nawet ich pomawiać i rozsiewać brzydkie plotki w towarzystwie. To ich moralnie usprawiedliwia przed samymi sobą, czemu zachowali się wobec tych osób nieuczciwie. Bo na to zasłużyli! (patrz przykład grafika komputerowego z tego tekstu: O ludziach, którzy winią świat za swoje niepowodzenia). Co robić, jeśli pożyczasz? 1. Przede wszystkim umów się na realny termin oddania pieniędzy. Jeśli nie jesteś pewien, czy pieniądze będziesz miał w połowie tego miesiąca, to umów się na środek kolejnego miesiąca. Lepiej umówić się na późniejszy termin i oddać wcześniej – niż umówić się na wcześniejszy i oddać później. Powtarzam: REALNY TERMIN. Taki, w którym wiesz, że NA PEWNO (czyli na 100%. Nie wiem, jak to łopatologiczniej wyjaśnić, ale staram się nie pozostawić żadnych wątpliwości ;)). Osoba, od której pożyczasz pieniądze, ma prawo zdecydować, czy stać ją na ten termin, bo przecież ona też może potrzebować kasy na swoje sprawy i nie Tobie decydować, czy te sprawy są wystarczająco ważne. Poza tym: jeśli raz pożyczysz i oddasz w terminie, to rośnie prawdopodobieństwo, że i kolejnym razem, gdy będziesz w potrzebie, dostaniesz od tej osoby pomoc. 2. Oddaj kasę w terminie. 3. Poinformuj o tym, że oddałeś kasę. 4. Weź potwierdzenie zwrotu. Jeśli robisz to przelewem, zatytułuj odpowiednio przelew. Jeśli oddajesz w gotówce, weź pokwitowanie. To nic złego. Ludzie mają słabą pamięć i masz prawo nawet od przyjaciela żądać podpisu, że oddałeś mu dług. 5. Jeśli jakimś cudem nie zrozumiałeś, co oznacza “realny termin”, “na pewno” i “100%” albo jakimś niespodziewanym zdarzeniem losowym typu trzęsienie ziemi, wypadek samochodowy lub atak kosmitów nie udało Ci się dotrzymać terminu spłaty długu, od razu poinformuj o tym i ustal drugi termin. Nie umawiajcie się na “jak tylko będę miał”, tylko na konkretny termin. To ci pomoże dotrzymać obietnicy. Dodatkowo przeproś, zaproponuj jakieś zadośćuczynienie no i pozostań w kontakcie. Przyjmij też na klatę opierdol, jeśli się pojawi. 6. Dotrzymaj drugiego terminu gaddemit. 7. Jeśli umarłeś, a więc stała się jedyna rzecz, która może człowiekowi uniemożliwić dotrzymania drugiego terminu spłaty długu wobec przyjaciela – świeć, panie, nad Twoją duszą. Czego nie robić, jeśli pożyczyłeś? 1. Nie mów źle o osobie, której wisisz kasę. Nawet jeśli faktycznie jest zła. Nawet jeśli morduje małe kotki. Nawet jeśli sama mówi źle o Tobie. Miejże na tyle honoru, żeby nie pożyczać kasy od kogoś, o kim masz złe zdanie – a skoro już komuś kasę wisisz, to ta osoba ma mieć u Ciebie immunitet. Jest aniołem, wcieleniem dobroci i szczodrości. 2. Nie jedź na wakacje w gorące kraje, nie kupuj nowego samochodu, nie chlej na mieście i nie udostępniaj potem zdjęć z imprez na Fb. Przymierałeś głodem, pożyczyłeś kasę, czyli NIE MASZ funduszy na wakacje, samochody i imprezy. Bo gdybyś miał, to byś pożyczać nie musiał. Najpierw się spłaca długi, potem się bawi. To chyba tyle z rad na dziś. Szerujcie z tego wszyscy i te błogosławione rady w świat puszczajcie, albowiem kultury pożyczania nauczać trzeba!

Segritta

8 damskich spraw, które musi załatwić każda matka, by wychować córkę na kretynkę

Najpierw myślałam, że to żart. Że autorka wyśmiewa się ze stereotypów albo z jakiegoś szowinistycznego tekstu, który napisał inny bloger. Potem jednak dotarłam do takiej części artykułu, która ewidentnie prześmiewcza nie jest. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że ten artykuł napisany jest najzupełniej na poważnie. Tak serio serio. Bez kpiny i krzywego zwierciadła. Mowa o “18 damskich spraw, które musi załatwić matka każdej dziewczynki” Małgorzaty Ohme. To tekst, który jest odpowiedzią na artykuł z tej samej platformy blogowej: “16 męskich spraw, które musi załatwić ojciec każdego chłopca” Dawida Bartosika. Ten “męski” tekst jest generalnie bardzo dobrym poradnikiem – pod warunkiem, że odniesiemy go ogólnie do relacji rodzić – dziecko. Nie widzę bowiem powodu, dla którego dziewczynka nie miałaby nauczyć się silnego uścisku dłoni, odkręcania śrub, sportu, mycia zębów, bezpiecznej jazdy samochodem, dotrzymywania słowa, unikania cwaniactwa, gotowania, angielskiego, czytania, posiadania własnego zdania, wyrażania miłości, rozpalania ogniska – a nawet tych stopni policyjnych (lub wojskowych) czy rąbania drewna, choć bez tych dwóch ostatnich, wydaje mi się, da się żyć. Nie widzę też powodu, dla którego tych samych rzeczy nie mogłaby uczyć matka. Tak więc tekst Dawida Bartosika jest po prostu dość wąsko stargetowany, być może dla uzyskania lepszego odbioru (internety lubią, gdy jakiś artykuł lub film celuje w dość konkretną grupę odbiorców, nawet jeśli zawarte w nim treści są dość uniwersalne), ale poza tym jest całkiem sensownym tekstem. Na tym by stanęło, gdyby Małgorzata Ohme nie postanowiła napisać swojej, “damskiej” wersji listy. I tu właśnie zaczyna się jazda… Czego, zdaniem autorki, każda dziewczynka powinna się nauczyć od mamy? 1. Robić rosół. Nie ogółem gotować, bo nie każda ma do tego: talent, chęć, czas, ale ugotować porządny rosół na wołowym z kością- koniecznie! Po co? Bo to niezbędne, by wytrzymać z chorującym chłopem. Bo jedynym powodem, dla którego warto gotować, to karmienie mężczyzny (który przecież gotować nie umie, bo nie jest dziewczynką, która mogłaby się tego nauczyć od mamy). 2. Przyszyć guzik. (…) dlatego, że a) przeciętny mężczyzna tego nie zrobi (nie było tego nawet na liście Bartosika), b) dziecko też nie (a może je zechcieć mieć), c) same nosimy koszule, a łatwiej przyszyć niż kupić nową. Mężczyźni nie umieją przyszywać guzików nie tylko dlatego, że nie było tego na liście Bartosika, ale też dlatego, że są do tego fizycznie niezdolni. Po prostu nie mają palców. Właśnie dlatego do przyszywania guzików i innych robótek ręcznych służą im kobiety. 3. Pleść warkocza. Kobieca, wygodna fryzura, ale im mniej precyzji, tym lepiej (warkocz francuski ok, ale niekoniecznie baranek przeplatanka czy kłos w koszyczku). Podobno ponad 80% mężczyzn uważa warkocze za słodkie i atrakcyjne (nie wiem, czy córka będzie chciała być słodka, ale gdyby…). Uwaga: Robić warkocza nie równa się robić warkocze. Warto wyedukować, że po 50-tce warkocze odbierane są ŹLE. To bardzo ważne, żeby nauczać małą dziewczynkę od samego początku jej pięknego życia, że głównym celem jej istnienia jest podobanie się mężczyznom. Ma być urocza, słodka, atrakcyjna, ale tylko do pewnego wieku. Potem już nie może, bo to się mężczyznom nie podoba. 4. Malować się (ładnie), prowadząc (dobrze) auto. Czyli trzy w jednym: po pierwsze zrobić makijaż, po drugie być dobrym kierowcą, po trzecie umieć to łączyć w tym samym czasie (jednocześnie prowadząc absorbującą rozmowę telefoniczną, ale na słuchawkach!). Przy okazji warto, żeby się nauczyła pisać sms-y, przewijać lalkę i malować sobie paznokcie u stóp podczas prowadzenia auta. Ta umiejętność przyda jej się w dorosłym życiu, gdy będzie musiała być jednocześnie businesswoman, pełnoetatową matką i wykwalifikowaną kochanką. Jeśli podczas takiego malowania się w aucie doprowadzi do wypadku (i nie zginie), to patrz punkt 6. 5. Zmieniać oponę bez ubrudzenia rąk. Jednym słowem: albo zakupić dobre rękawiczki i zaopatrzyć się w mokre chusteczki (ale po co?), albo nauczyć się machać z gracją (nieubrudzoną) ręką, licząc na pomoc życzliwego kierowcy. Kobieta broń borze nie może umieć zmieniać koła (bo chyba o to chodziło autorce. Opony to Ci na drodze nawet przypadkowo jadący obok MacGyver nie zmieni), bo to fizyka kwantowa jest, a więc zajęcie zbyt trudne dla małego mózgu i białych rączek niewiasty. Ale jeśli już ma się za to zabrać, to nie powinna dotykać niczego gołymi rękami, bo smar jest taki niekobiecy. 6. Rozmawiać z policjantami. Prawdopodobieństwo złapania mandatu za: a) rozmawianie przez telefon, b) wyprzedzanie na ciągłej lub c) jazdę pod prąd jest nieco (ale tylko odrobinkę) wyższe niż w przypadku panów. Warto więc nauczyć córkę (najlepiej własnym przykładem) skutecznej rozmowy, tak by przekonać miłych panów policjantów, że to było „niechcący“, „ostatni raz“, „serio tu był znak?“, „dzieci w domu płaczą, bo są głodne“, „wie Pan, jak to z tym facetami, mój wraca późno w nocy, wszystko na mojej głowie“, „auto nie moje, pensja licha, mandat???“. Uwaga: Nie przesadzać z egzaltacją, bo łatwo o efekt odwrotny. Oczywiście, że prawdopodobieństwo zatrzymania przez policję jest wyższe w przypadku kobiet, bo to one głównie rozmawiają przez telefon, gdy prowadzą auto i generalnie łamią więcej przepisów niż mężczyźni. Wynika to oczywiście z głupoty. Warto więc nauczyć dziewczynkę, że jeśli nie umie prowadzić auta i stanowi niebezpieczeństwo na drodze, powinna użyć kobiecych wdzięków i robić z siebie jeszcze większą idiotkę, w celu obłaskawienia stróżów prawa. 7. Podnosić jedną brew czyli znać podstawy flirtu. Jeśli chodzi o podnoszenie brwi, sama przetestowałam: można nauczyć się przez trzy tygodnie regularnych ćwiczeń. Do tego: mrużenie oczu, przygryzanie dolnej wargi, rozszerzanie źrenic. Efekt doskonały, bo uderzamy w podświadomość. Do listy dodajmy jeszcze oblizywanie warg, noszenie za krótkich spódniczek i dekoltów do pępka oraz mówienie „o, jaki wielki!” na wszystko, co jest dłuższe niż 5 cm. 8. Nie jeść do ostatniego okruszka. Im prędzej to zrozumie, tym lepiej. Prawdopodobnie będzie na diecie przez większość swojego życia (jeśli nie przez całe), więc jedzenie z umiarem to umiejętność bazowa dla fit przyszłości. Pomaga dialog sokratejski czyli monolog wewnętrzny: „Czy na pewno mam ochotę na tego ziemniaczka?“, „Czy na pewno?!“, „Czy?!!!“. Możemy też profilaktycznie kazać jej wyrzucać bez żalu pieczywo do śmietnika albo nakładać sobie porcję lodów, po czym siedzieć i patrzeć, jak zjada je pies. Albo jak się rozpuszczają. Powoli. To nauczy dziewczynkę silnej woli niezbędnej do odmawiania sobie przyjemności w życiu. Bo przecież w życiu nie chodzi o to, żeby być szczęśliwym – tylko o to, żeby być szczupłym i atrakcyjnym dla mężczyzn! 9. Badać piersi. Regularnie. Po prostu. I nie bać się iść do lekarza, gdy wyczuje zgrubienie. Rozumieć słowo „PROFILAKTYKA“. Dziwny ten punkt. Aż nie wiem, jak skomentować (tak, to był właśnie moment, gdy zaczęłam wątpić w prześmiewczy charakter tekstu). Kolejne punkty są też zastanawiająco mądre i prawdziwe. Zarzuciłabym im tylko to, że – poza fragmentem o stanikach ofkorz – powinny dotyczyć każdego dziecka a ich nauczycielem wcale nie musi być jeno matka. Dziwię się, że ten artykuł wyszedł spod pióra psychologa. A może to kolejny trolling platformy Mamadu, która ostatnio daje czadu w mediach społecznościowych i budzi kontrowersje dziwnymi, szowinistycznymi tekstami…? Ma to jedną niezaprzeczalną zaletę – dość łatwo się pisze polemikę z takimi artykułami, no i nieźle się przy tym można pośmiać :)

Nie bój się eksperymentować z kosmetykami

Segritta

Nie bój się eksperymentować z kosmetykami

Segritta

„Historia Wewnętrzna” Giulia Enders – recenzja

Dokładnie rok temu do niemieckich księgarni trafiła książka napisana przez 24-letnią lekarkę zafascynowaną układem trawiennym człowieka. Książka ta stała się absolutnym bestsellerem i sprzedano jej ponad milion egzemplarzy. 4 marca 2015 wchodzi ona też na polski rynek dzięki wydawnictwu Feeria, a ja dostałam tłumaczenie chwilę wcześniej, by dowiedzieć się, na czym polega fenomen dzieła Giulii Enders.

Segritta

Internetowy spór o filmik nagrany przez rowerzystę

Ci co mnie znają, wiedzą, jak jestem na rowerzystów cięta. To pewnie dlatego, że wielokrotnie mnie potrącili kierownicą lub lusterkiem, przejeżdżając koło mnie chodnikiem. Głównie z tyłu, gdy ich nie widziałam, więc dodatkowo dochodziło uczucie zaskoczenia, a ja BARDZO NIE LUBIĘ NIESPODZIANEK. Zwłaszcza takich, w których ktoś mnie trąca. Łagodnam z natury, więc nigdy jeszcze nie wypróbowałam tego scenariusza, ale zawsze mnie korci, gdy na chodniku mija mnie jakiś rozpędzony cyklista: a co jeśli nagle poczułabym potrzebę przeciągnięcia się i rozprostowania ramion? Albo chciałabym mojemu towarzyszowi opowiedzieć o jakimś przedmiocie i pokazać, że miał on metrową średnicę? Rozłożyłabym wtedy ręce szeroko, a taki rowerzysta mknący radośnie chodnikiem zaliczyłby radosną glebę gdzieś przede mnie, zdarł sobie skórę z kolan i może czegoś jeszcze, siniaków by się nabawił, nowe ubranko podarł i zniszczył, ekran telefonu by mu popękał efektownie w zderzeniu z trotuarem… Ach… rozmarzyłam się. Przypomnę Wam jeszcze raz o mojej łagodności (naprawdę!). Trzeba mnie długo i z uporem czymś męczyć, żebym lubowała się w wizjach zrobienia komuś krzywdy w tak perfidny sposób. Rowerzyści wkurzają też w inny sposób, olewając zupełnie przepisy ruchu drogowego i uważając się chyba za święte krowy, gdy jadąc normalnie jezdnią, przejeżdżają na czerwonym, przejeżdżają po pasach lub skracają sobie trasę przez chodniki. Cokolwiek by jednak o nich nie mówić, za cokolwiek by ich nie nienawidzić, ocena poniższego filmu jest jednoznaczna: AUTOR MA RACJĘ. Ma rację, że się wkurza na pieszych. I tak wybrał bardzo spokojną drogę przejazdu po tej ścieżce rowerowej, bo wielu mogłoby się nieźle zdenerwować na jego miejscu. On zwalniał, używał klaksonu (szacun, swoją drogą, za klakson zamiast dzwonka :)), dawał za każdym razem szansę na wycofanie się z drogi i ani razu nie rzucił kurwą. Patrząc na skalę zjawiska – rispekt. Ja to się wkurzam na pieszych nawet wtedy, gdy sama jestem piechotą i muszę ich slalomem mijać na chodnikach i w centrach handlowych, bo ludzie w grupach mają tendencję do stawania nagle, skręcania znienacka w lewo albo do stania po lewej stronie schodów ruchomych, co mnie drażni wybitnie. Ale ja w ogóle nie lubię ludzi w dużych skupiskach… Ad rem: To naprawdę słabe, że tak wielu pieszych w dupie ma jasne oznaczenia drogowe i wyraźne wskazanie, że dana trasa jest WYŁĄCZNIE dla rowerzystów, zwłaszcza że obok biegnie normalnie chodnik dla pieszych. I tak jak jeszcze jestem w stanie zrozumieć tych, którzy nie mieli alternatywy (bo chodnik był zastawiony przez nieprawidłowo zaparkowane samochody), tak reszta zdumionych przechodniów zasługuje na karnego jeżyka za chodzenie po ścieżce rowerowej. I nie rozumiem, skąd tyle głosów sprzeciwu pod tym filmikiem. Że zima jest, to ścieżka rowerowo rzadko używana. Że szeroka, więc każdy się zmieści. Że rowerzyści sami potrafią łamać przepisy, więc nie mają prawa teraz upominać się o swoje prawa. A co ma piernik do wiatraka? Odwróćmy sytuację – a raczej dopasujmy ją do rzeczywistości samochodowej, która jest nam chyba bliższa: czy jeśli jezdnia jest szeroka lub jeździ nią mało samochodów, to może automatycznie stać się deptakiem? Czy jeśli kierujący samochodem jedzie bez zapiętych pasów, to piesi mogą mu wyjść przed maskę i iść ulicą? No nie mogą. Ścieżki rowerowe są tylko dla rowerów, niezależnie od pory roku, natężenia ruchu i liczby wykroczeń na koncie rowerzysty. Piesi mają do dyspozycji chodniki, które z kolei są niedostępne dla rowerzystów. Dlatego w ramach edukacji społeczeństwa jestem za spontanicznym przeciąganiem się pieszych na chodnikach – oraz za wjeżdżaniem między nogi pieszym na ścieżkach rowerowych. Może tak się szybciej nauczymy tych, zdawałoby się, prostych reguł.

Nowe życie dwóch starych foteli ze śmietnika

Segritta

Nowe życie dwóch starych foteli ze śmietnika

Wybieramy najlepszą i najgorszą kreację oskarową 2015

Segritta

Wybieramy najlepszą i najgorszą kreację oskarową 2015

Segritta

Syndrom męczennicy czyli jak nie zrobić z faceta melepety

To tekst dla każdej kobiety, niezależnie od tego, czy ma syna, czy faceta, czy jedno i drugie. Singielkom też się przyda, na wypadek znalezienia sobie partnera, bo to właśnie samotne kobiety najczęściej umiejąc sobie ze wszystkim same poradzić i potem, w związku, dalej wszystko robią same. A cały sekret polega na tym, że w rodzinie jak w dobrej firmie – trzeba umieć cedować obowiązki i nie robić wszystkiego samemu. Tylko najpierw trzeba umieć NIE ROBIĆ, co jest dla wielu kobiet paradoksalnie trudniejsze niż robienie. Kto lepiej zajmuje się domem: kobieta czy mężczyzna? Od wczoraj na fejsie dyskutujemy o tym, czy warto zatrudniać młode kobiety, które przecież zaraz zajdą w ciążę, potem wezmą urlop macierzyński, wychowawczy i wreszcie zwolnienia na chorobę dziecka. W pewnym momencie zasugerowałam, że co prawda ciąży z facetem dzielić nie można, ale już takie zwolnienia z powodu choroby dziecka może brać też tatuś, niekoniecznie tylko mamusia. W odpowiedzi jedna z czytelniczek napisała, że owszem, facet może zostać w domu, ale co z tego, skoro sam się dobrze tym dzieckiem nie zajmie, bo nie będzie umiał i z każdą pierdołą będzie dzwonił do partnerki. Niestety, taka jest prawda. Wielu mężczyzn nie ma pojęcia o opiece nad dzieckiem, bo ciągle robią to partnerki. Nie ma też pojęcia o opiece nad domem, bo… ciągle robią to ich partnerki. Tak, to jest jedyny powód. Co chwila widzę jakieś reklamy o piorących, sprzątających kobietach oraz teksty o podziale domowych obowiązków i męskie pod nimi głosy. Głosy, które szczycą się tym, że „kto jak kto, ale ja pomagam żonie w domu!”. POMAGAM. Pomagać to może 3-letnie dziecko, gdy się uczy nieporadnego odkurzania albo zmywania naczyń. Pomagać, to może pies, gdy się go nauczy „podaj pilot od telewizora”, albo gość, który kurtuazyjnie wymyje kubek do swojej herbacie, gdy będzie od nas wychodził. A partner, nasz mężczyzna, w końcu jak by nie patrzeć „pan domu” powinien na równi z kobietą tym domem się zajmować a nie komuś „pomagać”. Jeśli dalej nie rozumiecie, czemu ja tak się dziwię, spróbujcie odwrócić sytuację. Wyobraźcie sobie forum, na którym kobiety się chwalą, że pomagają swoim mężczyznom w sprzątaniu domu. Już  jasne? Znajomy mojej przyjaciółki kiedyś oznajmił nam na jednej z prywatek, że on nie umie sprzątać, bo jest mężczyzną, a mężczyźni nie są genetycznie przystosowani do zauważania bałaganu lub kurzu. Otóż, drogie panie, to nie jest prawda. Mężczyzna tak samo jak kobieta widzi bałagan i kurz, ma tak samo jak kobieta – dwie ręce, wszelkie potrzebne siły i zmysły, by sprzątać, gotować, prać, wyrzucać śmieci, zmywać i robić posiłki. Jedne z tych rzeczy może lubić bardziej, inne mniej, podobnie jak kobieta. Oczywiście idealnie się złoży, jeśli się  partnerką uzupełnią i np. ona będzie lubić gotować a on zmywać, ale nie oszukujmy się, takie idealne uzupełnienia w kwestii wszystkich domowych obowiązków się nie zdarzają i trzeba się podzielić także tym, czego się nie lubi. I co się wtedy robi? Co robi przeciętna, polska kobieta, gdy żaden z domowników nie pali się do np. zmywania naczyń? Robi to sama. Może nawet próbuje czasem zmusić do zmywania syna lub męża (z córkami jakoś im to łatwiej przychodzi, pewnie dlatego, że ciągle sprzątająca matka jest dla córki wzorem, co powinna robić kobieta, więc łatwiej taką dziewczynkę namówić do naśladownictwa dorosłej mamy), ale widząc tego marne efekty, w końcu się poddaje. Bo ile można tłumaczyć, że szklanka niedomyta, że dno garnka trzeba doszorować, zlew po zmywaniu oczyścić, kubki ze stołu poznosić… Przecież sama to zrobi szybciej, lepiej i bez nerwów, no i nie będzie musiała o tym przypominać pół dnia, patrząc, jak się górka naczyń w zlewie powiększa. A potem spotka się z koleżankami, sapnie i ponarzeka, jaka to jest spracowana, przemęczona i jak to jej mąż nie pomaga w domu, mimo że oboje przecież pracują. Robi z siebie męczennicę, która zapierdala za wszystkich, bo sama robi to najlepiej. Bicz plis. Nie robisz tego najlepiej bez przyczyny. Nie trzeba magisterium ze zmywania bronić, żeby robić to dobrze. Wystarczy potrenować. Gdybyś NIE ZMYWAŁA, tylko zostawiła to mężowi, to on byłby w zmywaniu lepszy. Wiem, że to może być zaskakujące, ale naprawdę nie jesteś lepsza w obowiązkach domowych tylko dlatego, że masz parę cycków. „Ale ja lubię po nich sprzątać!” Jest jeszcze jeden typ kobiety robiącej wszystko za wszystkich – i nie jest to męczennica. To jej przeciwieństwo. Mam na myśli kobietę, która uwielbia zmywać, sprzątać, czyścić, gotować i prasować. Ona po prostu to lubi. Robi to z uśmiechem na ustach, ogarnia cały dom, karmi wszystkich domowników i sprawia jej to przyjemność. Wszystko byłoby super, gdyby taka kobieta mieszkała sobie tylko z partnerem. Sama bym temu partnerowi zazdrościła. Wszystko ma ogarnięte, pod nos podane i jeszcze mamy do czynienia z sytuacją win – win, bo przecież jej to wszystko sprawia przyjemność. Super. Gorzej, jeśli taka kobieta ma dzieci, bo te dzieci niczego się przy mamie nie nauczą. Jakże mogą nauczyć się gotować, skoro ona ciągle gotuje dla nich? Jak mają się nauczyć zachowania wokół siebie czystości, skoro jej sprawia przyjemność sprzątanie po nich? Jak wreszcie mają się nauczyć życia w rodzinie, jeśli czasem nie będą zmuszeni do sprzątnięcia wspólnej przestrzeni albo pozmywania naczyń po wszystkich? Ja wiem, że czasem najtrudniej jest nic nie robić, ale wierzę też, że nauczenie dzieci takich podstawowych obowiązków jest niezmierne ważne dla ich samodzielności. Może planujesz dla nich bogatą, szczęśliwą przyszłość w domu ze służbą, ale co jeśli jednak sami będą musieli sobie coś ugotować, sami będą musieli sobie posprzątać a jeśli masz synów – wcale nie trafi im się uwielbiająca zmywanie i prasowanie żona z mnóstwem czasu na nieodpłatną pracę domową? Do luksusu łatwo przywyknąć i naprawdę łatwiej jest się dzielić domowymi obowiązkami osobie, która od dzieciństwa miała swoje obowiązki – niż komuś, kogo tylko życiowa sytuacja zmusiła do ubrudzenia rączek. Księżniczka na ziarnku grochu Kiedyś bajka o tej księżniczce wydawała mi się historią rozpuszczonej pannicy i, nauczona innymi tradycyjnymi bajkami, szukałam w niej jakiegoś moralizatorskiego wniosku wychowawczego. Bez skutku. Dziś wiem, że to wcale nie była bajka z morałem, tylko próba pokazania prostego mechanizmu przyzwyczajenia. Przywyknąć można do luksusu albo do biedy. Do czystości albo do brudu. Do obowiązków lub ich braku. W zależności od tego, jak dziecko wychowamy – tak w naturalny dla siebie sposób będzie żyło w dorosłym życiu. Jeśli więc będziemy dbać o czystość domu i od początku, konsekwentnie dawać Jasiowi do zrozumienia, że trzeba w tym domu sprzątać, to dorosły Jan będzie sam z siebie, bez biadolenia, marudzenia i potrzeby przypominania łapał za odkurzacz i sprzątał wokół siebie w domu, bo nawet mały bałagan będzie dla niego jak ziarnko grochu – będzie go uwierał, męczył i uniemożliwiał oddanie się lenistwu lub pracy. Sama mam coś takiego, że lubię zasiąść do mojego ulubionego serialu z popcornem lub lodami, dopiero wtedy, gdy wszystkie obowiązki zostały wypełnione a wokół siebie mam porządek. Co więcej – Jan będzie też wiedział, że jak się je popcorn na kanapie, to nie warto brać w łapę całej garści i kruszyć wokół siebie, bo potem SAM będzie to musiał sprzątać. Jaś sprzatający daje Jana nie tylko sprzątającego, ale też nierobiącego tak wielkiego bałaganu jak Jaś niesprzątający. :) Jeśli zaś Jaś nigdy w domu nic nie będzie sprzątał, to potem dorosły Jan będzie tym typem faceta, który na każde „a może byś pozmywał” będzie reagował jęczeniem i wymigiwaniem się. Do tego wcale mu nie będzie przeszkadzało zaleganie na kanapie w okruszkach i bałaganie wokół siebie. Taki Jan będzie przekleństwem dla swojej partnerki. Droga partnerko Jana, jest dla Ciebie jedna nadzieja. Nawet jeśli trafiłaś na niewychowanego mężczyznę, a wciąż jesteście na początku związku, masz jeszcze szansę na resocjalizację Jana. ;) Moja prababcia zwykła mawiać: Co od mężczyzny wyciągniesz na początku, to twoje. Babcia nie miała na myśli pieniędzy, biżuterii i koni wyścigowych. Miała na myśli pewne prawa i przywileje, granice, których nie wolno przekroczyć i oczywistości, bez których nie wyobrażasz sobie związku z danym mężczyzną. Jeśli od początku wyraźnie zaznaczysz, że nie tolerujesz wulgaryzmów, nigdy nie przeklinasz oraz nie życzysz sobie, by twój partner przy tobie przeklinał – to najprawdopodobniej mężczyzna na to przystanie i powalony ogromem twoich zalet oraz siłą własnej do ciebie miłości – przeklinać przestanie. Jeśli zaś pożyjecie sobie razem parę lat z wulgaryzmami i nagle, po tych paru latach mu powiesz, że jego „kurwy” i „chuje” ci przeszkadzają i że może by przestał przeklinać, to cię wyśmieje. To samo tyczy się różnych domowych obowiązków. Jeśli zawsze będziesz mu robić posiłki i napoje, to trudno go będzie po latach nauczyć, że teraz to byś chciała rewanżu i żeby raz na jakiś czas to on tobie herbatę przyniósł do łóżka. Dlatego, droga kobieto, od początku wymagaj od Jana współuczestniczenia w prowadzeniu domu i wychowywaniu dziecka. Nie odkładaj tego na później. Nie mów „teraz ja to zrobię, ale w końcu poproszę go o pomoc”. Nie wpadaj też w pułapkę myślenia „on w końcu zauważy to, jak się dla niego poświęcam i doceni to!”. Od pierwszej randki, od pierwszego dnia wspólnego mieszkania, od pierwszych dni waszego potomka, WYMAGAJ pewnych podstaw partnerskiego życia. Jeśli to będą jasne, sprawiedliwe wymagania i będą działały od początku, to nawet jeśli mama Jasia go niezbyt dobrze wychowała, ty masz jeszcze szansę to naprawić.

Segritta

Dlaczego warto mówić domownikom, dokąd wychodzisz

Wiem, że jesteś dorosły i wiem, że nie musisz nikomu z niczego się spowiadać, ale ten akurat zwyczaj polecam Ci niezależnie od wieku. Nauczyła mnie go moja liberalna mama, która właściwie nigdy, nawet za czasów mojego dzieciństwa, nie zabraniała mi nigdzie wychodzić, nocować u przyjaciół i wyjeżdżać na wybrane przeze mnie wakacje – o ile znała dokładnie szczegóły tych wyjazdów. To było jedyne, na co nalegała bardzo wyraźnie i skutecznie, co było swoistym warunkiem mojej wolności. Nie twierdzę, że to powinien być jedyny warunek wypuszczania dziecka z domu. W moim przypadku się sprawdził, ale ja byłam dość rozsądnym człowiekiem… :) Niemniej uważam, że niezależnie od tego, na jakiego rodzaju wyjścia dziecku pozwalamy, powinniśmy je nauczyć, że bardzo ważne jest poinformowanie nas o trzech podstawowych rzeczach: z kim, dokąd i na jak długo wychodzi. Nie tylko dziecka zresztą. Zwyczaj tak wszedł mi w krew, że nawet gdy mieszkałam w akademiku w Paryżu, mówiłam mojej współlokatorce, z kim się umówiłam, dokąd idziemy i kiedy zamierzam wrócić. Jeśli impreza przedłużała się i wiedziałam, że wbrew planom wrócę nad ranem, pisałam jej sms z taką informacją. Teraz wymagam tego samego od partnera. A niech wychodzi, bawi się, pije i tańczy na mieście. Niech nawet do rana imprezuje. Ale jeśli mówi mi, że wróci koło 2, to ja chcę go najpóźniej o 3 (godzina amortyzacji jednak przy pijackich wyjściach jest potrzebna :)) w domu widzieć – albo spodziewam się smsa z informacją „bejbe, będę jednak o 6″. Bo inaczej się denerwuję, że coś się mogło stać, wypadek, napaść, porwanie, ufo, pigułka gwałtu, śmierć w wenecji, cholerawieco… A mam bogatą wyobraźnię, więc nie jest mi trudno wyobrazić sobie najgorszy scenariusz. Nie ma co się oszukiwać, że żyjemy w bajkowym świecie bez przemocy i nieszczęśliwych wypadków. Miałam w życiu szczęście, że nic naprawdę złego mi się nie przytrafiło, ale wystarczy mieć trochę oleju w głowie, by dopuścić możliwość, że tak się jednak może stać. Człowiek może zasłabnąć, może go samochód potrącić, może zostać napadnięty i pobity albo uprowadzony. I wtedy fajnie by było, gdyby ktoś jednak się zorientował w naszym nieszczęściu na czas i wiedział, gdzie nas szukać. O ile łatwiej byłoby szukać wszelkich zaginionych osób, gdyby zawsze informowały domowników (rodzica, współlokatora, partnera) o swoich wyjściach. 1. mów, kiedy wrócisz. To będzie taka godzina lub data, do której nikt się nie będzie denerwował, ale po której w razie czego ktoś zacznie się o Ciebie martwić i w końcu Cię szukać. Jeśli nauczysz otoczenie, że wychodzisz z domu bez słowa i możesz nawet po tygodniu wrócić, to nie zdziw się potem, że znalezione zwłoki miały miesiąc i nikt nie zgłosił zaginięcia. 2. Mów, z kim wychodzisz. Jeśli mieszkasz z rodzicami, zostaw im na lodówce telefony do najbliższych przyjaciół, żeby w razie czego mogli dowiedzieć się od Piotrka lub Basi, że rozładował Ci się telefon i tylko dlatego nie odbierasz – a nie dlatego, że leżysz gdzieś w rowie. Jeśli wychodzisz z kimś nowym, kogo dopiero poznałeś/poznałaś, opisz tę osobę jak najlepiej potrafisz. Np. że poznaliście się na ściance wspinaczkowej, jest przystojnym młodym studentem filozofii i że macie wspólną znajomą w postaci Kingi. Albo że ma na imię Zdzisław, poznałaś go przez internet, ma dziwny wschodni akcent i mówi, że jest producentem filmowym. No dobra, na to drugie spotkanie lepiej po prostu nie idź. 3. Powiedz, dokąd wychodzisz. Wiem, że nocne wyprawy potrafią potoczyć się niespodziewanie i zmienia się często miejsce zabawy, ale w razie najgorszego, będzie można wypytać obsługę i gości tego pierwszego lokalu, co się wydarzyło, z kim byłeś i w jakim stanie, gdy wychodziłeś z knajpy. Te trzy informacje mogą Ci kiedyś uratować życie.

Segritta

Drogi czytelniku!

Z okazji Święta Miłości, Czułego Seksu, Romantyzmu, Ckliwości i wszystkiego, co urocze, ozdobione serduszkami i obsypane płatkami róż, chcę Ci podziękować, że jesteś taki zajebisty i że jesteś ze mną. Bo nie da się być ze mną i nie być zajebistym. Wszak trzeba mieć niezły dystans do siebie i do świata, by znosić moje teksty; niczym nieograniczone poczucie humoru, by się czasem uśmiechnąć pod wąsem no i ponadprzeciętną inteligencję, by umieć w ogóle mnie przeczytać. W końcu piszę tak niewyraźnie. Nie każdy umie to czytać. A Ty umiesz. Szacun i chwała Ci za to! A teraz, odwdzięczając się za te wszystkie tegoroczne lajki, komentarze, szery i prywatne wiadomości, kilka życzeń specjalnie dla Ciebie: Po pierwsze, nie daj się zimie. Zobacz, już zaraz będzie wiosna, kwiatki zakwitną, słoneczko przygrzeje, będziesz mógł na działce u kolegi napić się wódki jak człowiek, zjeść steka z grilla i wcale Ci nie będzie zimno w tych klapkach. Będzie przebosko. Tylko komary będą żarły, ale jakoś się przyzwyczaisz. Tak więc głowa do góry, idzie dobro w czystej postaci i jeszcze będziesz narzekał na upały, jak prawdziwy Polak. Po drugie, oby Ci nigdy nie zabrakło marzeń, planów i ambitnych celów, nawet jeśli niekoniecznie masz czas i siłę na ich realizację. One gdzieś tam z tyłu głowy muszą być i niezależnie od tego, czy postanowisz je zdobywać szturmem, podejmując ogromne ryzyko – czy krok po kroczku zdobywasz świat – trzymam kciuki i to jest absolutnie zajebiste, że do czegoś dążysz. Właśnie to czyni Cię młodym, nawet jeśli masz już 30 lat na karku (jak ja) i właściwie nic tylko umierać. Po trzecie, życie jest tak najeżone niespodziankami i zwrotami akcji, że nigdy nie wiesz, kiedy nagle wygrasz w totka albo cegła spadnie Ci na głowę, zabijając Cię na miejscu. To wbrew pozorom dość pozytywny komunikat, bo ma Ci uzmysłowić, że nie ma czegoś takiego jak „błąd życia”, „stracone lata” albo „mnie już nic dobrego nie czeka”. Ludzie zakochują się, zbijają pierwsze fortuny i postanawiają nagle startować w Iron Menie w wieku 60 lat. I im wychodzi. Serio. Nigdy nie jest za późno na nic, świat się nie wali od Twojej porażki a życie masz jedno, więc próbuj dalej. Najwyżej cegła spadnie Ci na głowę, zabijając Cię na miejscu, ale na to i tak wpływu nie masz. Po czwarte, uśmiechaj się do ludzi i do siebie samego. Nie bój się zmarszczek i łysienia. Nie usuwaj pendrajwa z komputera w bezpieczny sposób. Pozwól ludziom wokół siebie mieć inne zdanie niż Ty. Nie staraj się też, żeby Cię wszyscy lubili. Szkoda na to wszystko czasu i nerwów. Reasumując: samych zajebistości Ci życzę. :D [Przepraszam za to publiczne rzyganie tęczą, ale dostałam ostatnio tyle pozytywnego feedbacku od ludzi, że karma wymagała ode mnie takiej czułości po prostu. Dzięki, że jesteście <3] PS. Nie idę na „50 twarzy Greya”, bo podobno słaby, ale Seba znalazł jakieś pornosy o tym samy tytule… Walentynki <3

Segritta

Szort 43

Ignaś (8) odrabia przy tacie pracę domową z polskiego. Ma napisać 5 zdań ze słowami zawierającymi literę „ż”. Pisze więc mozolnie o żyrafie w ZOO i innych zwierzątkach, zapisując w końcu całą stronę, poprawiając z tatą literówki, szlifując zgrabność literek. Nagle Seba bierze do ręki kartkę z zadaniem i doczytuje: S: Ignaś, ale tu jest na końcu zadania napisane, że te pięć zdań ma się składać w jakąś zimową opowieść! I (po chwili namysłu): Ty, to może zmienimy po prostu żurawia na małpę śnieżną…? #satyrawkrótkichmajteczkach #teamignaś

Kobieta kobiecie wydrą

Segritta

Kobieta kobiecie wydrą

Segritta

Szort 42

Mam dla Was lifehacka zimowego, którego przed chwilą, przypadkiem odkryłam. A więc… Jeśli dręczy Was zimowa szarówka, krótkie dni, niskie temperatury i brak kolorów za oknami oraz chcielibyście się na chwilę przenieść myślami do lata i cudownych, słonecznych dni na wakacjach: Nasmarujcie sobie twarz kremem z filtrem lub kremem „po opalaniu”, którego zwykle używacie. Dzięki zapachowi, efekt wakacji w głowie zapewniony. :) Nie ma za co. :)

Segritta

Co byś zrobił, będąc świadkiem gwałtu?

Jestem przeciwniczką przemocy. Brzydzę się nią. Uważam, że przemoc zaczyna się tam, gdzie kończy się umysł i argumenty – a agresja jest dowodem strasznej słabości. Jest takim triumfem prymitywnego instynktu nad rozumem. Widzę ten prymitywizm w hordach wandali demolujących latarnie, ławki i śmietniki, bo ich drużyna piłkarska przegrała mecz. Widzę go w tych podrostkach w przedsionku środowisk przestępczych, którzy za wszelką cenę próbują budzić w innych lęk, by się samemu podbudować. Widzę go w każdym przejawie przemocy silniejszego (lub liczniejszego) wobec słabszego i zawsze w takich przypadkach przyglądam się agresorom tak, jakbym przyglądała się jakiemuś zacofanemu umysłowo gatunkowi humanoidoalnemu, który tylko wygląda jak człowiek, ale z pewnością człowiekiem nie jest. Sama nie mam potrzeby bicia kogokolwiek. Nie umiem nawet spoliczkować faceta, który zachowa się niekulturalnie. Ostatni raz biłam się w podstawówce, a i wtedy te zabawy miały raczej charakter sparingu niż bicia się, bo mniej więcej w wieku 7 lat nauczyłam się kontrolować swoje kończyny do tego stopnia, że nie robią nikomu krzywdy. Fajnie, nie? Polecam. Ale gdy widzę człowieka znęcającego się nad psem, dorosłego bijącego dziecko lub faceta gwałcącego kobietę, to mi się nóż w kieszeni otwiera i już tylko hipotetycznie mogę się zastanawiać, co bym zrobiła, gdybym była naocznym świadkiem takiej sceny. Rzuciłabym się z agresją na takiego oprawcę czy stchórzyłabym? Nie wiem i mam nadzieję, że nie będę miała okazji się przekonać, bo co jak co, ale do najsilniejszych nie należę i mogłabym z takiego starcia nie ujść z życiem. Dla znęcających się nad zwierzętami mam oddzielne miejsce w moim prywatnym piekle, bo zwierzę jest dla mnie istotą dużo bardziej bezbronną niż człowiek – poprzez swoje ograniczenia intelektualne i fakt, że jednak opanowaliśmy Ziemię do tego stopnia, że żadne zwierzęta nam niestraszne, poza nami samymi oraz tymi najmniejszymi czyli bakteriami i różnymi pasożytami. No ale tych ostatnich (łącznie z komarami) jakoś mi nie żal. Ludzi znęcających się nad psami zaś mogłabym chyba bez chwili wahania i ze spokojnym wyrazem twarzy torturować a przynajmniej sterylizować, żeby swoich chorych genów dalej w świat nie puszczali. Co do bicia dzieci i znęcania się nad nimi  to najlepiej moją opinię wyraża Paweł Droździak w tym artykule. Autor podaje tam zresztą świetny przykład literacki z Tomka Sawyera. Tomek jest niegrzeczny na lekcji. Nauczyciel mówi - teraz dostaniesz rózgą – wiem – odpowiada Tomek – a wiesz dlaczego? – bo pan jest silniejszy A dziś trafiłam na artykuł o francuskim metrze, w którym omal co nie doszło do gwałtu młodego mężczyzny na kobiecie. Przy świadkach, z których żaden nie kiwnął palcem, nawet żeby zadzwonić na policję. Tu jest ten artykuł (klik). Zadałam więc na fejsie pytanie: co Ty byś zrobił w takiej sytuacji? Dostałam masę odpowiedzi, nawiązała się dyskusja. Jedni zarzekali się, że by dali oprawcy w mordę i każdy (facet), kto tego nie robi, to pipa. Inni mówili, że nie mieliby odwagi interweniować. Jeszcze inni przytaczali historie ze swoich doświadczeń, w których to zdarzało im się ratować kobietę w opałach z opresji, za co potem od tej samej kobiety im się dostawało po głowie. Ja wciąż zastanawiam się, co bym sama zrobiła. Na pewno zadzwoniłabym na policję. Może by mnie tak strach obleciał, że najpierw zmieniłabym wagon (w obawie przed reakcją gwałciciela na widok mnie dzwoniącej), ale zadzwoniłabym na pewno. Nie wiem, czy bym miała odwagę fizycznie zacząć bronić tej kobiety, choć chciałabym myśleć, że tak. Ale gdybać to sobie mogę teraz, tu, przed komputerem, we własnym mieszkaniu. Jedno jest pewne – jeśli dalej tak będziemy społecznie ignorować akty przemocy, to niedługo sami się będziemy bać z domu wychodzić. Tylko co z tym robić? Karać biernych świadków? Przecież każdy ma prawo się bać…

Moja kolorowa kuchnia z dębowym barkiem

Segritta

Moja kolorowa kuchnia z dębowym barkiem

Segritta

Szort 41

Spotkałam się Kumplem, którego dawno nie widziałam, więc wypytuję go o różne rzeczy. – No i co nowego u ciebie? – Mam nową zabawę: improwizacje teatralne. Najpierw chodziłem jako widz, spodobało mi się, a teraz sam to robię z taką grupą zapaleńców. – A co to dokładnie jest? – Scenki odgrywamy improwizowane, zabawnie wychodzi…. – Aaaa…. czyli kabareciarzem jesteś? – Skąd! Ludzie, którzy się tym zajmują obraziliby się na taką nazwę. Kabareciarz robi kabaret, a my… my budujemy scenę. – O! Mam znajomego, który buduje sceny… – …chyba wiem, do czego zmierzasz. – …stawia takie podesty drewniane, ale nie tylko drewniane, różne, do eventów różnych, na koncerty, wesela, odpusty… – …tia. – I całkiem niezłe pieniądze na tym robi. Naprawdę doskonały interes, to budowanie scen. A ty ile wyciągasz? – 300 zł. Tylko że to ja płacę. – A, to słabo. – No. Słabo. #spotkanieztrollem #mamtakichcierpliwychznajomych :D

Moje kosmetyczne odkrycia z ostatniego roku

Segritta

Moje kosmetyczne odkrycia z ostatniego roku

Segritta

Szort 40

Seba, G i J jadą taksówką. G: Seba, znasz ten typ ludzi, którzy tak wszystko zawsze biorą do siebie, nawet jak mówisz o czymś zupełnie z nimi nie związanym?  J: Spierdalaj.

Aktorki, które „coś w sobie mają”, choć nie są piękne

Segritta

Aktorki, które „coś w sobie mają”, choć nie są piękne

Pigułka „dzień po” oraz co myślę o sumieniu farmaceuty

Segritta

Pigułka „dzień po” oraz co myślę o sumieniu farmaceuty

Wyobraźcie sobie, że Wasze dziecko chodzi do szkoły i pewnego dnia wraca do domu z rewelacją w postaci informacji o tym, że Ziemia jest płaska. Nauczyła go tego pani od geografii, która generalnie dobrze uczy nazw stolic europejskich, zna najwyższe na świecie góry, ale wierzy też, że ziemia jest płaska, ma swoje krańce, a słońce sobie wokół tej płaskiej Ziemi krąży. Innego dnia przyjmujesz pociechę przy stole obiadem i pytasz, jak tam było na lekcjach. W odpowiedzi słyszysz, że uczyli się dziś o II Wojnie Światowej i że to straszne, jak Żydzi wtedy Niemców napadli. Gdy pytasz o holokaust, dziecko się dziwi, bo przecież pan od historii uczył go, że z tym holokaustem to straszna ściema żydowska i tak naprawdę żadnego ludobójstwa i masowych mordów podczas wojny nie było. Bo pan od historii większość z tego, czego go na studiach uczyli, przyjął za fakty – ale akurat z tym holokaustem się nie zgadza, ma własne zdanie na ten temat i przecież nie będzie dzieciom ściemniał i kłamał, skoro może im powiedzieć prawdę. Swoją prawdę. W tym samym świecie policjant wymierzy ci karę za przechodzenie na zielonym świetle, bo wg niego powinieneś był się rozejrzeć na boki pomimo zielonego światła, tak przecież bezpieczniej, i nic go nie obchodzi, że w kodeksie nie ma ani słowa o takim wymogu. Pani w sklepie z butami nie wyda ci reklamowanej, wystawionej w witrynie sklepowej pary butów, bo jej zdaniem byś w nich słabo wyglądał i jej osobista estetyka nie pozwala jej sprzedać ci tej pary butów, nawet jeśli sam jesteś pewien, że chcesz je kupić. A w MacDonaldzie w ogóle cię nie obsłużą, bo akurat na zmianie pracuje para zakręconych na punkcie ekologicznej żywności studentów, którzy są przeciwni spożywaniu fast-foodów i choć nikt ich do pracy w MacDonaldzie nie zmuszał – to ich przecież też nikt nie powinien zmuszać do działania wbrew swojemu sumieniu. Nie będę już wspominać o wegańskiej kelnerce w restauracji specjalizującej się w stekach, która może przyjąć od ciebie tylko zamówienie na sałatkę – czy o korektorze w gazecie, który ma papier na dysortografię i w związku z tym nikt nie może go zwolnić za to, że nie tylko nie wyłapuje błędów w artykułach, ale też poprawia właściwe słowa na błędne. źródło: http://rysunki.me/ Chciałabym wytłumaczyć teraz farmaceutom, którzy zamierzają się zasłaniać jakąś „klauzulą sumienia” i odmawiać sprzedaży pigułki „dzień po” bez recepty, że głęboko w dupie mam to ich sumienie. Sumienie, religia, osobiste przekonania, wiara w teorie spiskowe, prywatne opinie, gusta i różne inne nasze cechy sprawiają czasem, że pewnych zawodów wykonywać nie powinniśmy. Tak już jest. Dlatego jeśli ktoś jest słaby z chemii i mdleje na widok krwi, to raczej nie powinien być lekarzem. A ja z moim brakiem siły fizycznej i chorym kręgosłupem nie zgłoszę się do pracy fizycznej na budowie. Jeśli jesteś farmaceutą, pracujesz w aptece i nie zamierzasz sprzedawać pigułki „dzień po” pomimo nowych przepisów, które dają mi prawo jej kupna bez recepty – to znaczy że powinieneś poszukać nowej pracy. Zwłaszcza, że taka pigułka nie ma nic wspólnego z aborcją i przerywaniem ciąży. Ciąża zaczyna się w momencie zagnieżdżenia się zarodka, do czego pigułka po prostu nie dopuszcza. A jeśli kobieta weźmie ją odpowiednio wcześnie, EllaOne działa hamująco na owulację – czyli w istocie opóźnia zejście jajeczka z jajnika, nie dopuszczając w ogóle do zapłodnienia. Jeśli to jest już aborcją (czyli to niezapłodnione jajeczko to już człowiek), to znaczy, że kobieta dokonuje aborcji za każdym razem, gdy miesiączkuje. A analogicznie u mężczyzny, do masowych mordów dochodzi za każdym męskim wytryskiem (nawet tym, przy którym dochodzi do zapłodnienia), bo przecież wszystkie lub prawie wszystkie plemniki wtedy giną. Pigułka „dzień po” nie działa negatywnie na ciążę, jeśli kobieta już spodziewa się dziecka. Jak mówi dr Grzegorz Południewski w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: Wiemy o tym, bo ta sama substancja w znacznie większych dawkach (nie 30 mg, jak w jednej tabletce EllaOne, lecz blisko 200 mg) stosowana jest z powodzeniem w leczeniu mięśniaków macicy. Kobiety poddawane terapii przy użyciu wyższych dawek octanu uliprystalu donaszały ciąże i rodziły zdrowe dzieci. Nie jest to więc nic innego, jak antykoncepcja awaryjna, stosowana po stosunku – ale też mniej skuteczna od tej tradycyjnej i wobec tego niezalecana jako długofalowa. Jeśli jest w niej coś złego, to w takim razie zła jest sama natura, która kobiecie dała miesiączkę a mężczyźnie prawą dłoń do masturbacji. Farmaceuta ma obowiązek znać się na chemii i farmacji na tyle, żeby sobie zdawać sprawę, jak tak naprawdę działa pigułka „dzień po” i guzik mnie obchodzi to, co mówią jacyś kapłani religijni, bo tak jak mam prawo wymagać od lekarza leczenia opartego na nauce i niewciskania mi modlitwy jako sposobu na raka – tak mam prawo wymagać od farmaceuty sprzedaży legalnych leków bez konieczności poznawania sfery duchowej pracownika apteki. Nie jest mi ona do niczego potrzebna. Mam własną, wystarczy mi. PS. Zdjęcie takie a nie inne, bo chcę wiosny!

Segritta

Szort 39

Matka. Dzwoni MR, jestem w trakcie zmywania podłogi, odbieram. – No hej. – A co ty taka zasapana? – Bo sprzątam. – No to ci dopiero… Tak, moja mama wciąż nie może uwierzyć, że sprzątam, piorę, do jedzenia nawet czasem coś zrobię. Kiedyś zostawiła mnie w domu na weekend ze zwierzyńcem, bo gdzieś musiała pojechać. Byłam już dorosłym człowiekiem, gdyby ktoś miał wątpliwości. Na lodówce miałam dwie kartki A4 zapisane maczkiem z instrukcją przetrwania, głównie oczywiście chroniącą zwierzęta. Żeby karmić, jak karmić, kiedy karmić, czym karmić, żeby wyprowadzać na spacery, żeby głaskać, bawić się itd. Była też instrukcja korzystania z lodówki z podpunktem, który do dziś zapadł mi w pamięć: „Jeśli chcesz wyjąć coś z głębi półki, to najpierw wyjmij to, co jest z brzegu”. Genialne! :)

Segritta

Ogólnopolski strajk blogerów

Prędzej czy później musiało do tego dojść przy obecnej sytuacji w blogosferze. Coraz więcej ludzi rezygnuje z bezpiecznych posad w korporacjach, żeby założyć bloga i na nim zarabiać kokosy. Niestety rzeczywistość nie jest taka bajkowa i znakomita większość blogerów pisze już od miesięcy lub nawet lat, nie dostając żadnych sensownych propozycji reklamowych. Utrzymanie domeny, hosting, szablon, pisanie tekstów, zbieranie materiałów, robienie zdjęć i praca nad edycją artykułu – to wszystko zabiera czas i pożera pieniądze, a tymczasem wielu z nas zmuszonych jest do robienia tego praktycznie za darmo, bo propozycje barterowe typu „my ci wyślemy czekoladowe batoniki naszej produkcji a ty napiszesz o nas tekst” nie dają żadnego zarobku. Już 6 lat temu mówiłam, że „batonikami w piecu nie napalisz” i dziś spora grupa blogerów boleśnie przekonuje się o prawdziwości tych słów. Nieliczni szczęśliwcy, którzy mogą pracować za pieniądze, też nie mają żadnej gwarancji, że w danym miesiącu przyjdzie jakiś przelew na konto, bo reklamodawca może po prostu nie zaplanować w budżecie na dany rok reklamy w internecie lub postanowi nie wybierać danego blogera do kampanii. Muszą oni więc pisać, publikować, prowadzić swoje blogi nieprzerwanie i pisząc niekomercyjne teksty – z nadzieją, że ktoś tę ich pracę doceni. Ale gwarancji nie ma. A to już jest nieludzkie. Dlatego właśnie Związek Zawodowy Blogerów postanowił działać i ogłosił ogólnopolski strajk. Strajkowanie nie jest dla blogera łatwe, bo wymaga nie tylko zaprzestania publikacji na blogach, ale też na social mediach. Czytelnicy nie znoszą tego łatwo. Zapotrzebowanie na treści tworzone przez blogerów jest w Polsce ogromne i wielu ludzi nie rozumie, dlaczego nagle nie mogą dowiedzieć się, co ich ulubieni blogerzy zjedli na śniadanie, co mają w torebkach lub ile kilometrów przebiegli dziś z Endomondo. Sam strajkujący bloger czuje, że w pewien sposób zawodzi polskie społeczeństwo, powstrzymując się od tych działań, ale wie też, że jeśli nic nie zrobi, jego zarobki mogą się jeszcze pogorszyć i skończy się na tym, że będzie musiał brać kredyty na blogowanie. A to już przecież absurd. Każdemu należy się płaca za dobrze wykonaną pracę. Niektórzy nieświadomie wyłamują się z protestu, bo choć nie piszą na blogu, czasem wyknie im się status na Fejsbuku na temat na przykład pogody. Blogerka, która pragnęła zachować anonimowość – Nie jest łatwo strajkować, jeśli nie ma się w tym doświadczenia ani nawet wykształcenia. Wczoraj mocno wiało, więc jakoś tak odruchowo napisałam na fejsie „ale wieje”. Gdy zdałam sobie sprawę, co zrobiłam, było już za późno. Na moich studiach nie było przedmiotu „wstęp do praktycznego strajku” jak na Akademii Górniczo – Hutniczej, więc muszę improwizować, podpatrywać lepszych i liczyć na to, że mimo wszystko się uda. Pomimo pewnych błędów, strajkujący odważnie walczą o swoje prawa do godnego życia i wspierają ich w tym najlepsi. Tomek Tomczyk: spodziewałem się takiego obrotu spraw i cieszę się, że blogosfera postanowiła się zjednoczyć. Sam niedawno byłem w trudnej sytuacji. Zwolniono mnie z pracy w Kominek.es z powodu „nierentowności bloga” i musiałem szukać zatrudnienia gdzie indziej. Na szczęście dość szybko udało mi się dostać etat w Jason Hunt, ale przecież nie każdy ma tyle szczęścia. Nishka – Pojawiają się głosy, że awanturujemy się o nic. Że tak naprawdę nasze zarobki nie są złe. Osoby, które to mówią, chyba nigdy nie blogowały parentingowo, nie stykały się z tym hejtem, na który jestem narażona. Widzisz te szramy na szyi? Zasłaniam je apaszką, żeby nikogo nie straszyć, ale w środowisku wściekłych matek nie jest łatwo przetrwać. To po prostu praca wysokiego ryzyka. Moje córki nigdy nie wiedzą w jakim stanie i czy w ogóle ich matka wróci dziś z pracy. Eliza Wydrych – Nie rozumiem, czemu ludzie tak oburzają się na myśl o szesnastej pensji. Przecież torebki Chanel to nie wydatek rzędu kilkuset złotych, tylko kilku tysięcy euro. Czytelnicy nie zadowolą się zdjęciem podróbki na blogu. A skoro wymaga się ode mnie oryginału, to chyba naturalnym jest, że trzeba mi za niego też zapłacić. Karolina Gliniecka – W przypadku blogerek modowych wcześniejsza emerytura jest standardem. Sama zdaję sobie sprawę, że przede mną najwyżej 10 lat blogowania. Po trzydziestce nie ma już blogerek modowych, ponieważ w tym wieku nie ma już ładnych i szczupłych kobiet. Tak więc trzeba myśleć realistycznie – ja w ciągu tych 10 lat muszę zarobić na całe życie. Wspieram strajkujących blogerów z całego serca, choć oczywiście boję się, że inne grupy zawodowe pójdą w ich ślady. Przecież wiele firm zamyka się z powodu nierentowności – a wśród nagle zwolnionych pracowników są też tacy na rok przed emeryturą; tacy, którzy pracowali tam ciężko przez całe życie; tacy, którzy w swojej okolicy nie znajdą już podobnego zajęcia i tacy, których to stawia w naprawdę kiepskiej sytuacji finansowej. Gdy zaczną strajkować, odbije się to na nas wszystkich, no ale przecież należy im się taka praca, jaką sobie wybrali i takie zarobki, jakie ich satysfakcjonują. Każdemu się należy. PS. Tak, wszystkie informacje i cytaty zostały zmyślone (pozdrowienia dla Aszdziennika). Na szczęście.

Segritta

Czego możesz (a wręcz powinnaś) wymagać od swojej manikiurzystki

Pamiętacie Monię, która robiła mi takie cuda na paznokciach? Otóż dopiero po przeprowadzce na drugi koniec miasta zdałam sobie sprawę, jakim skarbem była Monia – i nie chodzi tylko o to, że miała magisterium i można było naprawdę fajnie z nią pogadać przez te półtorej godziny. Chodzi o taki podstawowy standard higieny i usług, który powinien spełniać każdy gabinet kosmetyczny. Warto wiedzieć, jak profesjonalny zabieg na paznokciach powinien wyglądać, bo niestety wiele „specjalistek” nie ma o tym pojęcia. Mam wrażenie, że po prostu postanowiły się tym zająć z nudów, bo to przecież taka łatwa robota. Tia. Gdyby była łatwa, to nie można by było zrobić w niej tyle fakapów – i to bardzo często nie tylko po prostu brzydkich – ale też takich szkodzących naszemu zdrowiu. Zanim przejdę do konkretów, wspomnę tylko, że w trakcie moich poszukiwań dobrej manikiurzystki trafiałam na takie, które do krwi wycinały mi skórki, niszczyły płytkę głębokimi bruzdami od frezarki, nakładały krzywo lakier lub źle nakładały różne warstwy i w efekcie lakier schodził, kruszył się lub tworzył bąbelki krótko po nałożeniu. Niektóre używane przez nie lakiery były strasznie stare, wyschnięte i nie spełniały już swojej funkcji. Do tego sama obsługa pozostawiała wiele do życzenia: nie jest przyjemnie siedzieć na manicure i słuchać różnych kurw rzucanych w rozmowie między manikiurzystką a jej szwagrem, który akurat wpadł, żeby pogadać. Pedicure to też osobna historia i tu już na pewno nie będę ryzykować żadnej specjalistki bez podstawowego chociaż podologicznego szkolenia. Ostatnia taka wizyta w renomowanym SPA hotelowym w Serocku skończyła się tygodniem bólu i dwoma wrastającymi paznokciami – a dodam tylko, że nigdy wcześniej z wrastającymi paznokciami problemów nie miałam, więc nie byłam jakimś wyjątkowo wrażliwym pacjentem. No to zabieramy się do stworzenia listy obowiązków manikiurzystki, żebyście nie musiały popełniać moich błędów i od razu wiedziały, przed czym się zbuntować i podziękować za usługi. Manikiurzystka powinna pracować w rękawiczkach. Przy tak mocnej ekspozycji kosmetyczki na skórę i krew innych ludzi, naprawdę ważne jest (zarówno dla Ciebie jak i dla niej), by zminimalizować kontakt skóra – skóra. Nie chodzi tu tylko o to, że sama manikiurzystka może mieć jakąś chorobę skóry lub chorobę przenoszoną przez kontakt z krwią (a mikrozranienia to w tym zawodzie normalka), ale też jej klientki mogły coś mieć. Wszystkie narzędzia, które mają styczność z Twoją skórą, powinny być odkażone lub nowe. Dość często przy manikiurze lub pedikiurze dochodzi do zranień. Wyobraź teraz sobie, że któryś z poprzednich klientów miał AIDS. No właśnie. Nie zgadzaj się na to, by Twoje paznokcie lub skórki dotykały nieodkażonych cążków lub używanych, papierowych pilniczków. Nie wspomnę już o tym, że błyskawicznie tak możesz zarazić się od kogoś grzybicą i masą innych chorób. Naskórek jest jedną z naturalnych barier ochronnych, które chronią Cię przed większością chorób – ale u kosmetyczki ten naskórek jest ścierany i wycinany. Do gabinetów kosmetycznych zgłaszają się różni ludzie i lepiej nie ryzykować, dzieląc się z nimi bakteriami, grzybami i wirusami. Uważaj na frezarkę. Frezarka to takie urządzenie elektryczne z szybko wirującą końcówką (coś w rodzaju obrotowego pilniczka), której używają głównie pedikiurzystki. Przy manicure jej stosowanie jest dość kontrowersyjne. Są dwie szkoły: pierwsza mówi, że frezarka jest ok, jeśli wiadomo, jak jej używać. Drugie mówi, że frezarka może bardzo łatwo zniszczyć paznokieć, więc lepiej nie ryzykować. Ja jestem za tą drugą szkołą. A już zdecydowanie jestem przeciwna frezarce jako urządzeniu do usuwania skórek, bo po pierwsze ich krawędź jest wtedy poszarpana (lepiej wycinać lub odsuwać skórki), a po drugie przeważnie dochodzi wtedy do nieregularnego starcia płytki paznokciowej u samej nasady. Jeśli mamy do czynienia z cienkim paznokciem, możemy go w ogóle zniszczyć. Jeśli zaś paznokieć jest gruby i silny – to i tak pojawi się w nim podłużne wgłębienie, które go osłabi i oszpeci. Niezależnie od tego, jakie podejście ma twoja kosmetyczka, to do CIEBIE powinna należeć decyzja, czy chcesz, by użyła na tobie frezarki. To ty decydujesz, co stanie z twoimi skórkami Podobnie jak z frezarką, tu też są dwie szkoły kosmetyczne: skórki można odsuwać lub wycinać, ale to powinna być Twoja decyzja – a nie kosmetyczki. Dlatego powinna zawsze Cię spytać, czego od niej oczekujesz. I powinna też móc wyjaśnić, jakie plusy i minusy niosą za sobą te dwa zabiegi. Co ona właściwie będzie robić? Czyli kolejność zabiegów 1. Pierwszym krokiem jest zawsze zmycie starego lakieru, jeśli miałaś pomalowane paznokcie (nawet jeśli tylko odżywką). Jeśli to był normalny lakier, kosmetyczka zmyje go wacikiem. Jeśli miałaś hybrydę, owinie każdy twój palec folią z wacikiem nasączonym w acetonie – albo potrzymasz paznokcie w miseczce z acetonem. 2. Opiłowanie paznokci do wybranego kształtu. Nie wiem, jak postępuje się z półmetrowymi szponami, ale moich paznokci Monia nigdy nie obcina, zawsze opiłowuje pilniczkiem. Uważajcie, czego sobie życzycie w kwestii kształtu. Wiele manikiurzystek ma jakieś dziwne wyobrażenie o „migdale”, bo zamiast niego robi owal. Poniżej przewodnik po prawidłowych kształtach paznokci: możesz go pokazać w gabinecie kosmetycznym. 1 – migdał, 2 – nigdytegonierób, 3 – kwadrat, 4 – owal, 5 – zaokrąglony kwadrat, 6 – teżowal

Segritta

Szort 38

A idźcie w cholerę, przeciwnicy powszechnej sterylizacji nierasowych psów i kotów, hejterzy, zwolennicy codziennej dezynfekcji blatów kuchennych, wściekłe matki jadące po innych matkach, antyszczepionkowcy, przeciwnicy związków homoseksualnych, antysemici i ci, którzy nazywają morderczyniami kobiety, które dokonały aborcji. Z dala się ode mnie trzymajcie, religijni fanatycy, którzy za zło wcielone uznają człowieka o innej wierze lub jej braku i zamiast językiem miłości, jak im Jezus przykazał, mówią językiem nienawiści. Sio, ludzie, którzy uważają kobiety za gorszą płeć, która powinna być podległa mężczyźnie i której jedynym słusznym zajęciem jest opieka nad domem i dziećmi. Nie mam już siły i ochoty Wam tłumaczyć, dlaczego się mylicie. W dupie Was mam. Niech inni tlumacza (i chwala im za to). Ja sobie teraz odpocznę z dala od oszołomstwa, ignorancji i chamstwa, poczytam mądrych ludzi, pooglądam ciekawe filmy i przynajmniej na jakiś czas postaram się uwierzyć, że żyję w cywilizowanym świecie. - z Fejsa, 6 stycznia 2015

Porcja słonecznych zdjęć na to ciemne, zimowe popołudnie

Segritta

Porcja słonecznych zdjęć na to ciemne, zimowe popołudnie

Segritta

Szort 37

„Zwykliśmy nienawidzić ludzi, których komentarz pod naszym postem ma więcej lajków niż sam post” - Matylda Kozakiewicz

Segritta

Słowa, które mają inne znaczenie, niż myślisz

Mam dość emocjonalny stosunek do języka polskiego jak na absolwentkę filologii polskiej i zdarzają się takie sytuacje, że nie zgadzam się z decyzją językoznawców co do uznania jakiegoś słowa za poprawne lub niepoprawne. Na szczęście i wśród samych językoznawców są rozłamy i różnice poglądowe w kwestiach poprawności. Dlatego są takie słowa, których używam niezgodnie z profesorskimi zaleceniami i takie wyrażenia, które dla mnie są wciąż błędami, mimo że większość słowników już je zatwierdziło. W tym wpisie jednak starałam się trzymać moje emocje na wodzy i zupełnie obiektywnie opisać stan rzeczy. Mam nadzieję, że się udało. Poziomica Urządzenie do mierzenia poziomu i pionu używane przy budowie i remontach to poziomnica (zwana też libellą). Poziomica to linia na mapie łącząca punkty o jednakowej wysokości. Tak przy okazji – rozbawiło mnie tłumaczenie jakiegoś internauty, który próbował komuś wytłumaczyć, że „poziomnica” jest błędnym określeniem libelli. „A poziomujesz czy poziomniujesz?” – napisał. Przestrzegam przed takim domorosłym tłumaczeniem sobie reguł gramatycznych. Język polski jest pełen pozornych niekonsekwencji w odmianie wynikających z historii jego ewolucji. Nie zmienia to faktu, że „poziomica” tak często była już używana w błędnym znaczeniu, że wiele słowników już dziś ją uznaje jako synonim libelli. Latte Większości Polaków wydaje się, że mówiąc „latte”, zamawiają kawę ze spienionym mlekiem. A tymczasem „latte” to po prostu mleko i jeśli zamówisz latte w Rzymie, dostaniesz po prostu szklankę mleka. Dla Polaka latte stało się po prostu skróconą wersją „cafe latte”, tak samo jak „cola” jest tylko krótką wersją „Coca Coli”. Skoro słowo „latte” występowało jedynie w tym zestawieniu, uznaliśmy w pewnym momencie, że można nim zastąpić całe wyrażenie. Jest to jakiś lokalny smaczek, który dla niektórych Włochów może być dość ciekawy. Pamiętajmy tylko, że akcentujemy „latte” na przedostatnią sylabę, a więc „LATte”, a nie z francuska „latTE”. To włoskie słowo, nie francuskie. Ignorancja To brak wiedzy lub nieznajomość danego tematu, a nie ignorowanie czegoś lub kogoś. Jeśli więc ktoś mówi, że popisałeś się ignorancją, to chce cię obrazić, a nie pochwalić za zachowanie spokoju w jakiejś sytuacji. To na szczęście rzadko spotykany błąd, nawet wśród mało wykształconych ludzi, ale gdy już się pojawia, robi wrażenie. – Mówię ci, Mati, najlepszą bronią na niego jest po prostu ignorancja! A w tym jestem dobra!  Wigilia Dziś przeważnie definiujemy wigilię jako jeden, konkretny dzień w roku, a mianowicie 24 grudnia. A tymczasem wigilia to po prostu przeddzień, najczęściej przeddzień jakiegoś ważnego wydarzenia. Może być więc wigilia czyichś urodzin, wigilia Wielkiej Nocy, wigilia pierwszego dnia wiosny. Wigilią piątku jest czwartek. Spolegliwy To taki, na którym można polegać, a nie ktoś uległy, ustępujący. Napisałam zresztą o tym przymiotniku cały artykuł, który dokładnie tłumaczy zarówno genezę błędu – jak i podejście do niego językoznawców. Wiem, że jakiś czas temu włączono to drugie, pierwotnie niepoprawne znaczenie do normy potocznej, ale czy jest też we wzorcowej? Z braku najnowszych publikacji muszę tu zdać się na Wasze głosy. Dla mnie wciąż wyznacznikiem jest „Nowy słownik poprawnej polszczyzny” Markowskiego, ale ja stara jestem ;) Bynajmniej Bynajmniej to takie szczwane słówko, którego 90% społeczeństwa nie jest w stanie zrozumieć pomimo pierdyliarda artykułów na ten temat. Większość ludzi wciąż używa go w znaczeniu „a przynajmniej”. – Mówię ci, Mati, ludzi powinni więcej książek czytać. Bynajmniej ja tak uważam. A tymczasem „bynajmniej” to partykuła przecząca, czyli taki wzmacniacz zaprzeczenia (wcale, zupełnie, ani trochę). Nostalgia Jeszcze w czasach moich studiów nostalgia oznaczała tylko jedno: tęsknotę za Ojczyzną. Nic więcej. To nie była tęsknota po prostu. Nostalgię odczuwali emigranci, uchodźcy lub podróżnicy. Minęło kilka lat, znaczenie wyewoluowało, bo większość ludzi zaczęła używać słowa „nostalgia” w odniesieniu do każdej tęsknoty. A dziś to już w ogóle słyszę, że ludzie nostalgię wymieniają z melancholią i określają tak każde uczucie rozmarzenia, zamyślenia i smutku. Nie. oportunista Mnie samą zaskoczyło, że można to słowo źle rozumieć. Oportunista to człowiek, którego głównym celem jest własna korzyść i który nie ma stałych zasad. To określenie pejoratywne, wskazujące na relatywizm moralny i egoizm. A tymczasem ludzie używają tego słowa, by określić kogoś, kto… stawia opór! Bo opor – opór. Tak blisko i tak daleko… Eh. stadnina Jako koniara często spotykałam się z użyciem słowa „stadnina” w odniesieniu do miejsca, gdzie jeżdżę konno (szkoły jeździeckiej) albo do pensjonatu, w którym trzymam konia. A tymczasem stadnina to miejsce, w którym hoduje się konie. Czyli tam się nie jeździ (choć często przy stadninach są szkoły jeździeckie), tam się rozmnaża konie. To najczęściej ogromne ośrodki nastawione na rozwój jakiejś konkretnej końskiej rasy, np. pełnej krwi angielskiej lub czystej krwi arabskiej. sędzina Panie i Panowie, sędzina to taka pani, która wyszła za mąż za sędziego, a sama może nie pracować albo być, bo ja wiem, barmanką, żołnierzem lub dziennikarką.  Kobieta, która skończyła prawo i pracuje teraz jako sędzia, nazywa się …SĘDZIA. Tak. To takie proste. M: Pani sędzia Anna Kowalska. D: Nie widzę pani sędzi Anny Kowalskiej. C: Przyglądam się pani sędzi Anny Kowalskiej. B: Widzę panią sędzię Annę Kowalską. N: Przechadzam się z panią sędzią Anną Kowalską. Ms. Mówię o pani sędzi Annie Kowalskiej. W: O, pani sędzio Anno Kowalska! dedykowany Można zadedykować komuś – coś, poświęcić jakieś dzieło konkretnej osobie. Dedykowana może być książka, zdjęcie, obraz lub wiersz: przez kogoś dla kogoś. To takie symboliczne wyrażenie szacunku lub wdzięczności poprzez napisanie paru słów o kimś na np. pierwszej stronie powieści lub odwrocie obrazka. A tymczasem ludzie używają słowa „dedykować” zamiennie z „przeznaczać”. Mówią „to są pieniądze dedykowane mojej córce”. No nie są. Pieniądze nikomu dedykowane nie są. Mogą być przeznaczone na coś lub dla kogoś. Sama niedawno uległam tej błędnej definicji, pisząc, że nowy szablon mojego bloga nie jest kupionym projektem, tylko jest mi dedykowany. Powinnam była napisać, że został stworzony specjalnie dla mnie.