Naturalne izotoniki, czyli po co sięgnąć kiedy potrzebujemy turbodoładowania?

Lady Gugu

Naturalne izotoniki, czyli po co sięgnąć kiedy potrzebujemy turbodoładowania?

Lady Gugu

Dopalacze – czemu nie? Ale tylko te naturalne

Wpisując się w niełatwą dyskusję o dopalaczach, przygotowałam dla was coś, co na pewno przyda się przemęczonej matce i przepracowanemu ojcu: czyli krótki poradnik, gdzie szukać energii kiedy potrzebujemy turbodoładowania, a na „Mocarza” jesteśmy za mądrzy: 1. Kawa – piję, piłam i będę piła! Kofeina zawarta w naparze działa błyskawicznie, ale ma to też jedną wadę: pobudzenie tak szybko mija jak przychodzi. Żeby utrzymać je na wysokim poziomie, musielibyśmy co godzinę wypijać małą filiżankę kawy. I jeśli mamy na to zdrowie jest to lepsze rozwiązanie niż wypicie wielkiego kubka mocnej „parzuchy”. Ale z kawą trzeba uważać – podnosi tętno, ciśnienie, a pita w dużych ilościach powoduje rozdrażnienie i bezsenność. Nieprzespana noc to kolejna kawa rano, przez co łatwo wpaść w kawowy „ciąg”. Udowodniono, że smak kawy uzależnia, a sam jej zapach powoduje lekkie pobudzenie. 2. Yerba mate – kiedy pierwszy raz spróbujesz prawdziwej yerby, na pewno zaskoczy cię jej smak. Szczerze mówiąc, o smaku ciężko nawet mówić: napar jest cierpki, gorzki, niezbyt smaczny. Ale i tak do niej wrócicie, bo yerba uzależnia – samopoczuciem, które po niej zyskujemy. Ten napar z ostrokrzewu paragwajskiego sprawia, że z jednej strony rozluźnisz się jak nigdy dotąd, a z drugiej minie ci senność i zmęczenie. Ludzie, którzy piją yerbę, czują się mniej zestresowani, a co najbardziej wyczerpuje jeśli nie stres? Osobiście mam wrażenie, że yerba otwiera umysł. Tradycyjnie pije się ją w specjalnych tykwach przez metalową rurkę, ale oczywiście można też przygotować ją tak, jak wszystkie inne napary i przecedzić. Dobra yerba nie jest tania (ok. 30 zł za opakowanie), do tego trzeba wsypać ją aż do połowy naczynia i uzupełnić wodą. Jednak ostatecznie bilans wychodzi na plus – susz można zalewać nawet 6-krotnie i nie traci nic ze swoich właściwości. 3. Zielona herbata – o wiele bardziej rozpowszechniona, ale pije się ją popełniając wiele błędów. Przede wszystkim unikajmy formy najtańszej, czyli ekspresowej – tak jak w przypadku herbaty czarnej, do torebek używane są najmniej wartościowe części herbacianego krzaka. Należy pamiętać, że jeśli chcemy organizm pobudzić do działania, a nie uśpić, musimy parzyć ją krótko – maksymalnie 3 minuty. Nie należy zalewać jej też wrzątkiem – najlepsza jest tzw. biała woda, czyli zestawiona z gazu zanim jeszcze zacznie bulgotać (ma mieć ok. 70 stopni Celsjusza). Zielona herbata działa łagodniej niż filiżanka kawy, ale stan pobudzenia utrzymuje się o wiele dłużej. Ciekawostką jest, że zielona herbata stworzy dobroczynny napar nawet zalana zimną wodą – trzeba ją wtedy zostawić na całą noc, ale rankiem pobudzi nas do życia i… podniesie poziom libido. 4. Ziarna guarany – to prawdziwy rarytas, którego niestety nie miałam okazji osobiście spróbować. Ale znawcy mówią, że w porównaniu z kawą zawartość kofeiny w guaranie to hekatomba. Często dodawana jest do napojów energetycznych, szczególnie tych inspirowanych naturą. To jednak pozory, bo stężenie tej substancji jest tak małe, jej jakość tak niska, że w rzeczywistości pobudza raczej ogromna ilość dosypanego cukru do napoju. Lepiej szukać sproszkowanej guarany, dostępnej nieraz w sklepach zielarskich. Ale zalecam rozwagę – napar nie ma złego smaku (szczególnie dobrze smakuje z mlekiem) i łatwo przesadzić, a nadmiar kofeiny – tak jak w przypadku kawy – powoduje bezsenność i palpitacje serca. 5. Ostrygi i bitki wołowe – myślicie, że to żart? Nic bardziej błędnego! Małże zawierają sporą ilość tauryny – aminokwasu znanego pewnie wszystkim jako składnik napojów energetycznych. W nich jednak tauryna pływa w morzu innych chemicznych substancji i jej stężenie jest duże, przez co łatwo przedawkować. Trzęsące się ręce, pobudzenie, nad którym trudno zapanować oraz fakt, że bardzo łatwo się od niej uzależnić to tylko niektóre ze zgubnych skutków popularnych energetyków. Jeśli chcemy szukać tauryny w naturze, postawmy na ryby i owoce morza. Sporo jest jej także w roślinach strączkowych. Z kolei czerwone mięso jest źródłem karnityny, która wpływa na wydajność mięśni, a odkryto, że mózg zachowuje się podobnie jak mięśnie. Jeśli potrzebuje on doładowania, dostarczmy mu energii i karnityny za pomocą właśnie kawałka porządnego steka. 6. Owoce – wiele z nich wykazuje działanie energetyzujące, ale w Polsce największą dostępność mamy do ananasów i aronii.  Największą kopalnią energii są jednak jagody acai. Ta amazońska borówka niestety nigdy nie urośnie u ciebie w ogródku, ale możesz ją zdobyć w sproszkowanej formie. Także aceroli czyli tzw. wiśni z Barbados raczej nie wyhodujesz w naszym klimacie ani nie kupisz w sklepie – już 4 godziny po zerwaniu traci swoje właściwości. Jest jednak dostępna w postaci dżemów, syropów i soków. Warto ich szukać, bo acerola naprawdę stawia na nogi. Przy okazji wszystkie te owoce poprawiają libido i podnoszą sprawność seksualną. Ale wy na pewno tego nie potrzebujecie  Jeśli jednak nie przekonuje was żadna z powyższych metod (choć nie znam ani jednej osoby, która nie pije kawy…), zawsze możecie spróbować: kłótni z mężem lub żoną, szybkiego biegu albo zimnego prysznica. Ale to dość wymagające i czasochłonne sposoby – już wolę się napić. Kawy oczywiście. Post Dopalacze – czemu nie? Ale tylko te naturalne. pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Energetyczne wampiry, czyli kto wyssa cię do cna, przeżuje i wypluje…

Kto w dzieciństwie nie oglądał Draculi, ten niech podniesie rękę. Nie widzę. O wampirach słyszał każdy szanujący się posiadacz krwi (czyli człowiek). Wampirów bał się w dzieciństwie każdy, niektórzy do dziś twierdzą, że istnieją. Ja też tak twierdzę. Bo istnieją, naprawdę! Ale świat poszedł do przodu, więc wampiry nie wgryzają się w nasza szyję wysysając krew do ostatniej kropli. Współczesny wampir żywi się waszą energią. Lubię sobie czasem powspominać stare czasy i okazuje się, że byli w otoczeniu ludzie, którzy powodowali u mnie permanentny ból głowy. Bo może macie takie znajome, jak miałam ja, zanim poszłam po rozum do głowy i usunęłam je z facebooka (wiadomo, ze jak cię nie ma na fb, to cię nie ma wcale…). Gadasz to z taką raz na jakiś czas. Nie daj Boże jak połączył cię wspólny temat, na przykład ciąża albo szkoła waszych dzieci. Typów jest wiele, ale efekt zawsze taki sam: kończąca się rozmowa jest początkiem twojego kiepskiego dnia. A nawet tygodnia. Na samą myśl o tym, że niedługo znowu zagada, masz ochotę podjąć pracę na drugi etat żeby tylko nie mieć czasu dla znajomych. Najmniej szkodliwa, acz denerwująca, jest egocentryczna gaduła. Rozmowa z nią zaczyna się zawsze tak samo: „Co u was słychać?”. Niestety, jak tylko otwierasz buzię, słowa wylatują z ust. Niestety, nie z twoich. Z jej. Bo gaduła zaczyna opowiadać o sobie zaraz po tym, jak zapyta, co u ciebie. Nie czeka na odpowiedzi, a jeśli czeka to po to, żeby móc zacząć kolejny wątek, rozpoczynający się od słów: „U mnie tak samo!” albo „A u mnie to było tak…”. Kiedy w końcu uda ci się od niej odczepić masz wrażenie, że właśnie gadałaś z telemarketerem, który wcisnął ci kolejny badziewny produkt o nazwie „Moje wspaniałe życie”. Wiadomo, że kobiece rozmowy mają na celu upuszczenie pary i odstresowanie się, ale po spotkaniu tej wampirzycy czujesz się jakbyś zaraz miała pęknąć, bo temperatura wzrosła ci jak w podgrzewanym balonie. To, co chciałaś opowiedzieć zamiast znaleźć ujście tylko się skumulowało. Uważaj, bo wystrzeli w najmniej oczekiwanym momencie i trafi np. w niewinnego męża. Inne z kolei to coś jakby konkwistador napadający na Hiszpanię. Przyłazi więc bez zapowiedzi – jakimś dziwnym trafem zawsze wie, kiedy jesteś w domu i zawsze wie, kiedy masz kupę rzeczy do zrobienia. Może czatuje całymi dniami pod twoim blokiem i jak tylko firanka w oknie się poruszy, ona już leci i dzwoni. Jako że nie jesteś tak bezczelna w rzeczywistości, jak w swoim mniemaniu, to nie umiesz powiedzieć jej, żeby poszła zobaczyć, czy nie ma jej na zewnątrz. W myślach oczywiście mówisz. Nie możesz udawać, że cię nie ma, bo ta cholera nauczyła się naśladować sposób dzwonienia listonosza. Ale w niczym go nie przypomina, bo listonosz chociaż przynosi awizo, a ta nie tylko nic nie przynosi, ale jeszcze wychodząc zawsze coś wynosi: a to pożycza książkę (której nigdy nie odda), a to spodnie które niby ma ci zwęzić, ale zamiast zwężać sama w nich paraduje po mieście. Na sam widok jej twarzy w wizjerze czujesz się jak w tych horrorach, w których po drugiej stronie drzwi czyha diabeł albo duch. Jak już ją wpuścisz – przepadłaś. Nie wyjdzie zanim nie odsiedzi swoich dwóch godzin, przepraszam, chwilki, bo każdorazowo „wpada tylko na chwilkę”. Oczywiście próbujesz przy niej robić to, co powinnaś, ale ciągle powtarza „Nie przeszkadzaj sobie, usiądź na chwilę”, przez co masz wrażenie, że cierpi na rozdwojenie jaźni. Ona faktycznie cierpi, ale straszne katusze, najgorsze tortury, łamanie kołem i przypalanie – oczywiście w twoich myślach. Kiedy wychodzi, rzucasz się na robotę jak wygłodniały pies na kość. Następnym razem, jak zapuka do drzwi z tym swoim „Przechodziłam i myślałam, że zajrzę”, najlepiej drap się ostro po głowie mówiąc, że w przedszkolu zaatakowały wszy. Są też panie bardziej wysublimowane w wysysaniu z was energii. Nawet ją lubisz, nie jest nachalna ze swoją osobą, wpada tylko na zaproszenie, nie siedzi za długo. Ideał. Może nawet nazywasz ją przyjaciółką. Jednak po jej wizycie masz nieodpartą ochotę rzucić się z okna. Powód? Prze do przodu niczym czołg i nie ustaje w wysiłkach, żeby wyciągnąć z ciebie wszystkie negatywne, smutne, złe uczucia, które chowasz w sobie głęboko ukryte. Sprytnymi sposobami dokopuje się ich pokładów i niczym saper-samouk wchodzi na minę. Szkoda, że ta mina rozszarpuje potem ciebie, a nie ją. Przykład? Moją znajomą raz zdradził mąż. Tragedia, rozpacz. Jakoś sobie próbowali z tym poradzić. Jak tylko wychodzili na prostą, zjawiała się pewna przyjaciółka rodziny i niczym sęp żerowała na resztkach ich małżeństwa. Żonę podpytywała ciągle, jak ona sobie radzi ze zdradą i jak może tak żyć, podczas gdy żona usilnie starała zapomnieć o zdradzie. Po każdej takiej wizycie lont rozpalał się na nowo i znowu dochodziło do tragicznych rozmów. W końcu do obojga dotarło, że zapalnikiem była zawsze ta hiena, co to lubowała się w cudzych nieszczęściach, wszystko to robiąc pod płaszczykiem troski o dobro i sprawiedliwość. W końcu hienę spuścili delikatnie ze schodów i jakoś żyli sobie dalej spokojniej, bez jednej przyjaciółki, której wcale pustki nie odczuli. Takie wampirzyce potrafią latami pielęgnować w tobie poczucie twojej beznadziei, pławiąc się w twoich dramatach. A może spotkałaś kiedyś na swojej życiowej drodze taką oto postać: miły, cierpliwy, serdeczny typ. Można na niego liczyć w każdej sytuacji. Naprawdę sympatyczna osoba. Spytacie, to co to za wampir? Ano taki, że spróbujcie mu tylko nie przytaknąć. Spróbujcie wleźć na odcisk, poruszyć sprawę, która dla niego jest tematem newralgicznym, sprzeciwić! W sekundę potrafi zmienić swoją twarz. Uśmiech znika, a na jego miejsce pojawia się bezwzględna maska kata. Cynizm i sarkazm to tylko jego najłagodniejsze rodzaje broni. Kiedy postąpisz nie po jego myśli i już nie przydasz mu się jako gruppies, potrafi zrobić naprawdę wiele złego. Obmowa, manipulacja, plotka, zdrada twoich sekretów – przed tym naprawdę nie ma się jak obronić. Atak tylko pogarsza sprawę. Zastanawiasz się, jak to możliwe, że nie rozpoznałaś prawdziwej twarzy tego wampira. Ale naprawdę nie jest to twoją winą, bo jest mistrzem kamuflażu. Warto jednak posłuchać opinii innych o tej osobie – tłum nie może się aż tak mylić. I co, istnieją jednak te wampiry, nie? Mnie udało się spotkać KAŻDY z tych typów, i uwierzcie, jest tylko jeden sposób, żeby nie popsuć sobie nastroju na połowę życia: trzeba się błyskawicznie pozbyć ich z otoczenia. Jeśli myślicie, że uda wam się zmienić taką osobę, jesteście w błędzie. Wampir żywi się waszą energią i potrzebuje jej do życia. Tak długo, jak mu na to pozwolicie, tak on będzie rósł w siłę, a wy zastanawiali się, dlaczego jesteście tacy beznadziejni… Post Energetyczne wampiry, czyli kto wyssa cię do cna, przeżuje i wypluje… pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Sukienki i spódnice idealne na lato

Lady Gugu

Sukienki i spódnice idealne na lato

Spódnica czy sukienka? Ja uwielbiam i jedne i drugie.  Przygotowałam dla was propozycje sukienek i spódnic, które sama chętnie powiesiłabym w swojej szafie. Krótkie, długie, zwiewne, obcisłe. Którą wybieracie? 1. Zara:149 zł, 2. Zara: 49,90 zł, 3. HM: 49,90 zł 1. Mango: 169 zł, 2. Mango: 269 zł, 3. Mango: 189 zł 1. HM: 91 zł, 2. Mango: 149 zł, 3. Mango: 189 zł 1. Asos: 125 zł, 2. Asos: 330 zł, 3. Asos: 260 zł 1. Asos: 140 zł, 2. Asos: 200 zł, 3. Asos: 150 zł 1. Mango: 149 zł, 2. Mango: 189 zł, Mango: 139 zł 1. HM:169 zł, 2. Mango: 149 zł, 3. HM: 59,90 zł 1. HM: 149 zł, 2. Zara: 199 zł, 3. HM: 129 zł 1. HM:79,90 zł, 2. HM: 99,90 zł, 3. HM: 79,90 zł 1. HM: 149 zł, 2. HM: 129 zł, 3. HM: 199 zł Post Sukienki i spódnice idealne na lato pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Trzy sposoby na zdrowy początek dnia+test wyciskarki Hurom

Lady Gugu

Trzy sposoby na zdrowy początek dnia+test wyciskarki Hurom

Gdzie jesteśmy jak nas tu nie ma…

Lady Gugu

Gdzie jesteśmy jak nas tu nie ma…

Lady Gugu

Wojna damsko-męska, czyli dlaczego faceci zazdroszczą kobietom…wszystkiego!

Świat dzieli się na kobiety i mężczyzn. Niezależnie, czy ci ostatni są tak męscy, jak Daniel Craig czy podobni raczej do Conchity Wurst, każdy z nich bez wyjątku chciałby być kobietą. Nawet jak wyśmiewają nasze wady, wytykają błędy, to robią to tylko dlatego, że zwyczajnie nam zazdroszczą! A czego? 1. Emocjonalności. Facet powie „humorzaste”. A my powiemy „nastrojowe”. Fakt, że czasem wystarczy krzywo położony obrus żeby wpędzić nas w szał albo widok dziecięcej skarpetki, żeby upuścić morze łez. Ale połowę facetów na ziemi można z kolei bez wahania nazwać „poker face”. Będziesz miała wielkie szczęście, jeśli w przeciągu całego małżeństwa odczytasz na jego twarzy więcej niż 5 rodzajów uczuć. My z kolei jesteśmy „emocjonalnie elastyczne”, co oznacza, że wyczuwamy najmniejszą zmianę w tonie głosu i potrafimy błyskawicznie na nią zareagować. Co więcej, mamy zdumiewającą umiejętność reagowania w różny sposób na te same słowa do nas skierowane! Wszystko to zależne jest od wielu czynników, z których najważniejszy oczywiście… dzień cyklu. A oni cyklu nie mają, i zazdroszczą. Cykl faceta przypomina wyświetlacz elektroencefalogramu, kiedy pacjent właśnie opuścił nasz ziemski padół… Więc reasumując: faceci zazdroszczą nam po prostu refleksu, bo podczas gdy oni zastanawiają się, co „autor miał na myśli” i jak zareagować, my zdążymy przejść od radości do wściekłości w 4 sekundy. Coś jak porównanie Porsche i Poloneza. Oczywiście bez wspomagania. 2. Nie odnajdywania się w terenie. To pozorna kobieca wada, ale ma to swój głęboki sens. Można zauważyć to dopiero podczas wspólnej wycieczki, kiedy para postanawia się na chwilę rozdzielić. Niewybaczalny błąd! Podczas gdy facet dojdzie do celu w 15 minut (nawet jeśli przewodniki mówią, że potrzeba pół godziny), to my zdążymy w tym czasie zwiedzić setki nieznanych tras i zakamarków. Wprawdzie do celu nie dotrzemy, ale przy okazji poznamy miasto i kilku fajnych tubylców. W końcu i tak dzwonimy do faceta z prośbą o pomoc, ale co zobaczymy, to nasze. A oni Co zobaczą? Mapę i GPSa. Wow. Poza tym nie rozumiem, po co oni tak spieszą się, żeby znaleźć punkt z mapy, skoro i tak zawsze muszą na nas czekać. 3. Gadatliwości. Ćwiczenie aparatu mowy też ma swój cel. W końcu do gimnastyki buzi i języka namawiał sam Radosław Pazura (wspomnienia z dzieciństwa…)! Poza bezmyślnym ćwiczeniem aparatu mowy oraz sposobem na upuszczenie pary, bezmyślne kobiece gadanie i żądanie tego od facetów ma na celu podtrzymywanie domowego ogniska. Jak to stadło by wyglądało, gdyby każdy z jej członków zamknął się w osobnej jaskini? Jak kolonia pustelników? Umiejętność gadania o niczym i wiercenia dziury w brzuchu faceta to coś, do czego oni nigdy nie będą zdolni. Bo zamiast gadać o tym, JAK zrobić, wolą ROBIĆ. Dziwni jacyś. Jak mam coś zrobić, skoro nie wiem JAK?.. 4. Umiejętności robienia dwóch rzeczy naraz. Choćby nie wiem jak nowoczesny facet by nie był, to i tak przypomina Amigę. My przy nich to najnowszy, 4 rdzeniowy procesor. Kobiecy system nie dość, że szybko się ładuje (porównajcie poranki swoje i swoich facetów…), to jeszcze nie zawiesza się prawie nigdy. Rzadko odmawia posłuszeństwa na stałe, co najwyżej wymaga twardego resetu (czyli kolacji, wina i masażu). Odpowiednio konserwowana, kobieta potrafi działać niezawodnie na tylu płaszczyznach, na ilu jest to konieczne: od pracy zawodowej, przez hordy dzieciaków aż do gotowania obiadków. Ale bez smarowania (czyli komplementów, miłych słów i małej pomocy od czasu do czasu) każda maszyna w końcu przestaje funkcjonować. Ale wtedy i tak… 5. …Umiemy przyznać się do błędów. Facet, choćby nawet docisnąć go do ściany i przypalać palnikiem jak w „Pulp Fiction”, nie potwierdzi, że się pomylił czy minął z prawdą. A my naiwnie sądzimy, że podstawą związku jest zaufanie i prawdomówność… Za to stwierdzenia „Ach, jaka ja jestem głupia! Ależ ze mnie idiotka!” wcale nie są tak rzadkie. Samokrytyka to domena kobiet… Ale na ten temat wkrótce dowiecie się więcej – zaglądajcie na bloga! 6. Chcemy ciągle zmieniać swojego faceta. To tylko mała motywacja dla was, panowie! No dobra, czasem nie mała, tylko duża, albo wiele, wiele małych motywacji każdego dnia. Znajomy kiedyś zaczął liczyć, ile jednego dnia otrzymuje złotych rad od swojej żony i do godziny 14 wyszło mu… 116!!! Bez nas skapcanieliby ci panowie do cna, zagruzowali się w swoi świecie, obrośli brudem rytuałów i pajęczyną szkodliwych przyzwyczajeń. Więc w zasadzie powinni być nam wdzięczni, że przypominają czasem piękne dęby a nie pokurczone huby. 7. Jesteśmy samodzielne. Próbowałyście kiedyś zabić karalucha gazetą? No właśnie, nie da się, a po każdym uderzeniu robal ucieka jeszcze szybciej. Tak właśnie zachowuje się kobieta którą ktoś próbował przytemperować. Po każdym ciosie kobieta podnosi się, otrzepuje i biegnie dalej. To, że czasem facet ma wrażenie, że kobieta nie da sobie bez niego rady, jest tylko zasługą kobiety. Bo mu na to pozwala! Jesteśmy samonapędzająca się, samowystarczalną machiną, w której wprawdzie niektóre trybiki powypadały, a inne zgrzytają, jednak w rezultacie maszyna działa bez zarzutu i bez usterek. Ta maszyna nie potrzebuje żadnej instrukcji, bo i tak trzyma ją zawsze do góry nogami. I może nie uda jej się złożyć regału, ale za to z jego części zrobi stolik i krzesło, a pozostałymi śrubkami udekoruje dom. Jesteśmy pamiętliwe. Albo zapominalskie. Nie pamiętam… Z tą pamięcią to jest dopiero sztuka. Z jednej strony nigdy nie zapominamy waszych wybryków (bo Bóg z nas żaden) a z drugiej nie pamiętamy, o co wczoraj wieczorem prosił nas partner. I bardzo dobrze, bo wiadomo, że mózg nie przechowuje informacji zbędnych. Widocznie uznał, że prośba partnera nie była wystarczająco umotywowana. I jeśli znowu robi nam awanturę, że nie zatankowałyście auta i mu stanęło w połowie drogi, jest to tylko najlepszy dowód, że potrzebujesz swojego malutkiego samochodziku tylko dla siebie… Facet zazdrości nam umiejętności samooczyszczania się umysłu. Facet – żeby to zrobić – potrzebuje ostrego wieczoru z kumplami przy piwie. My to robimy świadomie. Zapomnieć, że się pamięta – to dopiero kobieca sztuczka… Post Wojna damsko-męska, czyli dlaczego faceci zazdroszczą kobietom…WSZYSTKIEGO! pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Seriale dla kobiet- to one regularnie, tydzień w tydzień, poprawiają ci nastrój…

Co robi pani domu w wolnych chwilach? Dobre sobie, wolne chwile… No ale jeśli już się jakaś znajdzie, to pewnie: Internet, plotkarskie portale, gazetka, może książka, kąpiel… I pewnie ten największy nałóg, z którym walczy się trudniej niż z papierosami i kawą: SERIALE! Kochacie, co? Ja też, choć mogę raczej mówić o tym w czasie przeszłym. Ale lubię sobie czasem włączyć do śniadanka/obiadu/kolacji coś odprężającego, choćby jeden odcinek czy fragment ulubionego serialu. A jest ich kilka: Tudorowie Ostatnimi czasy seriale historyczne święcą tryumfy, ale ten boom zapoczątkowali właśnie Tudorowie. Sama oglądałam ich na początku tylko dla posiadacza najpiękniejszych męskich ust, jakie kiedykolwiek widziałam (muszę dopisać: na ekranie, bo mąż czyta…). Jonathan Rhys Meyers, bo o nim mowa, ożywił Henryka VIII, czego nie można powiedzieć o jego sześciu żonach, które w dużej części ten podły król posłał do piachu. Historia znana i opowiadana już wielokrotnie, ale nigdy w tak rozbudowanej formie i z takim rozmachem. Przyciągnęły mnie też do serialu piękne kostiumy, bo jak każda baba kocham fatałaszki. I zostałam na wszystkie sezony. Tak się wciągnęłam, że na końcu marzyłam, aby scenarzyści zmienili historię i nie uśmiercali króla. Nawet uroniłam trochę łez, ale to trochę wina zniewalającej muzyki. Serial nie wciągnie pewnie historyków, bo znają tę mroczną historię, ale dla kogoś, kto „wie że dzwoni, ale nie wie, w którym kościele”, to lektura obowiązkowa. Realia i prawda historyczna zachowane, a to wystarczy żeby pooglądać sobie tych przebierańców, którzy w tym serialu wyglądają jakby zeskoczyli z obrazów Holbeina. Dwóch i pół Wszyscy lubią seriale o nieudacznikach. Ma się wtedy poczucie, że samemu nie jest się tak beznadziejnym, jak się nam wydaje. Dlatego i ja zakochałam się w tych trzech facetach, bo ciężko wybrać, który z nich jest najbardziej żałosny. Osobiście wybieram Charliego, niepoprawnego podrywacza, który zawsze przypomina mi pewnego znajomego, wplątującego się co chwilę w miłosne afery. W tej roli niezrównany Charlie Sheen, grający chyba siebie samego. Jak to w serialach, największą „robotę” robi drugie tło, czyli epizody. Mamy tu i Stevena Tylera z Aerosmith, Seana Penna, Enrique Iglesiasa czy Megan Fox pokazujących się przelotem i pozostawiających niedosyt. Jest oczywiście jakaś neurotyczna mamuśka, wieeeeele pięknych kobiet (choć nie wiem, czemu niby piękne kobiety miałyby mnie interesować…) i pewien okrąglutki dzieciak. I on właśnie jest dla mnie najciekawszy – obserwować, jak zmienia się z naiwnego szkraba poprzez bezczelnego nastolatka w młodego, cynicznego dorosłego. Na przestrzeni kilkunastu sezonów serialu taka obserwacja to jak patrzenie, jak dorasta własne dziecko i co tak naprawdę jeszcze przede mną. Porażające… Ale do tego tak dowcipne, że aż śmieszne. Chirurdzy Myślałam, że to staroć, bo pierwszy sezon miał premierę w 2005 roku, a tu okazuje się, że… wciąż kręcą! Seriali medycznych nie ma znowu tak wiele, a przynajmniej mniej niż seriali o sfiksowanych mordercach, pomieszanych paniach domu czy facetów w rajtuzach z epoki elżbietańskiej. Zakochana dawniej w „Ostrym dyżurze” (którego nawet nie wspominam, bo wyjdzie na jaw mój wiek…), postanowiłam parę lat temu zobaczyć, co ci Amerykanie znowu opowiedzą o lekarzach. I wsiąkłam, trochę za sprawą kogoś, kto opowiedział mi o prawdziwym życiu lekarzy. Bo to grupa narażona na problemy natury związkowo-emocjonalnej chyba jak żadna inna. W tym serialu to widać, ale tylko w połowie – jaka jest prawda, o tym opowiedział mi człowiek, z którym obejrzałam kilka odcinków „Chirurgów”. Może dlatego tak wciągnął mnie ten serial; może też przez to, że… grają w nim prawie sami ładni ludzie. Aż dziw, że tak piękne osoby mogą mieć problemy sercowe. Co dopiero mają powiedzieć ci brzydcy… Ale ja nic o tym nie wiem  Hannibal Nie oszukujmy się – za diabła nie wiem, o co w tym serialu chodzi. Ale że kocham Hannibala Lectera (wcale nie za jego miłość do nietypowych kulinariów, bo jego potrawka z ludzkiej grasicy mnie nie przekonała), to podpatruję czasem ten serial. To naprawdę estetyczna wizja okrutnych zamiłowań głównego bohatera; tu każdy odcinek krwawi i pełen jest tego, czego jedna z płyt Big Cyca („golonki, flaków i innych przysmaków”). I kolejny serial, gdzie słabość bierze nade mną górę – bo słabość mam do tego duńskiego brzydala o trudnym nazwisku (Mads Mikkelsen), który zachwycił mnie w „Casino Royal” i słabość czuję, kiedy patrzy tymi swoimi zimnymi oczami i uśmiecha krzywym zgryzem (którym jako Hannibal zaraz kogoś rozszarpie). Fabuła nie jest istotna, bo sama nie jestem fanką seriali, gdzie rozwiązanie zagadki tkwi tuż za rogiem, a jednak zawsze umyka. Ważni są aktorzy, a tych dobrych tutaj nie brakuje – wspomniany Mikkelsen, Gillian Anderson, Laurence Fishbourne. Szybkie tempo, wartka akcja to coś, czego tu nie znajdziemy. Jest za to bezustanne napięcie w oczekiwaniu, kiedy w końcu odkryją ociekającą krwią, mroczną prawdę. Dowcipu w nim nie uświadczy, ale są przecież dni, kiedy nam nie do śmiechu. Wtedy przywołajmy ekranowego Hannibala i cieszmy się, że nie stanął nigdy na naszej drodze. A raczej my na jego… Nie rób scen Najnowsze dziecko TVN-u. Usłyszałam ostatnio, że ma kiepską oglądalność i NIECO się zdziwiłam. Dla mnie to jeden z lepszych seriali produkowanych obecnie w Polsce. Ma tempo, nie rozwleka tematu na sztuczne 40 min serialu–10 min reklamy–3 minuty serialu. Czasem ciężko tu mówić o akcji i fabule, bo w większości to zbiór luźnych scenek krążących wokół tematu jak satelita, ale dzięki temu nie nudzę się jak na większości polskich seriali. Ciężko tu mówić też o aktorstwie, bo ledwo postać rozwija skrzydła, a już odcinek się kończy. Jednak czymś, co przekonuje mnie co tydzień do obejrzenia kolejnego odcinka, jest niewystępujący nigdzie w polskich tasiemcach dobitny, bezczelny, niezawoalowany dowcip. Jest to po prostu przaśna, dobitna prawda o związkach z facetami oraz czymś, co mnie interesuje ostatnio najbardziej, czyli macierzyństwie. Bohaterki zmagają się i z obsikanymi przez dziecko meblami, i z wypychaniem piersi przez córkę i z chwilami, w których własny potomek robi z nich idiotę. Ot, takie uroki rodzicielstwa. No i pokazuje coś, z czym sama staram się walczyć w swoim otoczeniu – obnaża słabości tych pozornie perfekcyjnych mamusiek, które zawsze doprowadzają cię do jednodniowej depresji. Jeśli więc chcecie poprawić sobie humor i powiedzieć „Uff, jednak są gorsze matki ode mnie…”, to zachęcam. Hoży doktorzy Tym, co znają ten serial, może wydawać się niewiarygodne, że JA lubię oglądać perypetie tej grupy popaprańców, z których każdy mógłby się stać przypadkiem psychiatrycznym. Wiem, że to trochę tandetne, kiedy śmieszą cię fantazje bohatera, w których odpada mu głowa i chodzi dalej jak gdyby nigdy nic. Ale naprawdę lubię oglądać dziwaków, którzy swoje problemy z alkoholem, gniewem na cały świat czy niedojrzałością pokrywają niewybrednym humorem rodem z Benny Hilla. Niekwestionowaną gwiazdą serialu jest bez wątpienia zionący nienawiścią do świata i ludzi doktor Cox. Jest niezastąpionym źródłem najbardziej wrednych powiedzonek, które bez powodzenia staram się zapamiętać i użyć w kolejnej przeprawie z nieuprzejmą urzędniczką. Oczywiście w najbardziej potrzebnym momencie zapominam i nie mówię „ludzie to dranie, w draniowej otoczce i z draniowym nadzieniem”. Bo tak bezczelnie śmiesznym można być tylko w serialu, który nie udaje prawdziwego życia. Dlatego mam do niego taką słabość, bo kiedy patrzę na rodzime produkcje, gdzie wmawia się nam, iż 70-latka z Kazachstanu chce poprawić sobie usta , a jej mąż zdobywa na to kasę w nielegalnych zakładach, to ręce opadają. I do tego nie jest to serial komediowy… Klan To właśnie na jego planie powstają takie smaczki, jak powyższe perypetie Pani Stanisławy (bądź co bądź bardzo sympatycznej). To jest nie do uwierzenia, że polska telewizja znajduje kasę na tych pomysłowych scenarzystów, a brakuje jej na „Wielką grę” czy „Jeden z dziesięciu”. No ale jest popyt, jest podaż. Znam wielu inteligentnych ludzi, którzy pędzą do domu po pracy żeby zdążyć na „Klan” (to chyba z myślą o nich przesunięto emisję na 18.00…). To prawdziwy fenomen. Wszyscy ci moi znajomi, po wyższych uczelniach, na wysokich stołkach, poważni rodzice oglądają „Klan”, ale… dla śmiechu! Dlaczego? Niektórzy aktorzy tego serialu to prawdziwe mumie z muzeum figur woskowych. Epizody są tak nieprawdopodobne jak rewelacje z „Faktu” (typu „nie śpię od roku bo muszę trzymać kredens…”). Scenografia ogranicza się do 4 pomieszczeń i chyba tylko ślepy nie widzi, że bohaterowie spotykają się zawsze w tej samej knajpie, w której dla niepoznaki zmienia się tylko obrusy. Nie do wiary, że w Warszawie sprawy trudne rozwiązuje zawsze jeden detektyw Bogdan, a poprawia urodę jedyny stołeczny chirurg plastyczny, doktor Lubicz. Ten na przykład stracił niezwykle kochaną żonę, a ma lepszy humor niż za jej życia. Pytacie, skąd ja to wszystko wiem? Ano… nie, nie oglądam. Streszcza mi go znajoma spotykana raz na pół roku. Wprawdzie przez to nie zostaje czasu na naszą rozmowę, ale po takim spotkaniu, na którym opowiada mi, co w „Klanie” boli mnie brzuch przez pół dnia. Ze śmiechu. Zdradźcie: a wy z czego się śmiejecie? Na co czekacie co tydzień z niecierpliwością? Czego szukacie na portalach z serialami? Podpowiedzcie coś, nie mam ostatnio co robić z czasem  Post Seriale dla kobiet- to one regularnie, tydzień w tydzień, poprawiają ci nastrój… pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Miejsce w którym czas się zatrzymał

Lady Gugu

Miejsce w którym czas się zatrzymał

Praca idealna

Lady Gugu

Praca idealna

Lady Gugu

Dlaczego mężczyźni kłamią i dlaczego my, kobiety, powinnyśmy być im za to wdzięczne…

Zadzwoniła do mnie niedawno znajoma, rozżalona żona. Opowiedziała mi pewną historię. Któregoś wieczoru jej mąż długo nie wracał ze sklepu. Po godzinie pojawił się w końcu i zarzekał się, że pomagał pewnej staruszce wybierać serki i jogurty. Sprawa wydała się jej nieco podejrzana, ale uwierzyła. Po chwili wpadł kolega męża, aby oddać mu telefon, który u niego przed chwilą zostawił… Znajoma zawodziła, że kłamca jeden i oszust, i w ogóle pierwszy raz ją okłamał i ostatni. Ja na to w śmiech. Za chwilę po rozmowie zostało tylko wspomnienie i cisza w słuchawce. Wiem wiem, moja reakcja nie była specjalnie subtelna, ale nie mogę powstrzymać śmiechu, gdy ktoś próbuje wmawiać mi, że jego własny prywatny facet go nie okłamuje. Bo faceci to mistrzowie łgarstwa. Nie mówię tu o wielkich sprawach, zdradach i oszustwach podatkowych, które potem wpędzają Bogu ducha winną żonę do więzienia.. Mówię tu o tym, że istotą życia faceta są półprawdy, niedopowiedzenia i nieścisłości, drobne podkoloryzowywania rzeczywistości tak, by stała się ona bardziej przychylna. Słowem: kłamstewka. Istnieją tematy, w których kłamie PRAWIE każdy. Należą do nich bezdyskusyjnie seks i kradzież. Za to faceci kłamią w każdej innej drobnej sprawie, gdzie to tylko będzie możliwe. Wiem, że brzmi to, jakby wypowiadała się wojująca feministka ale uwierzcie, daleko mi do nich. Bo odróżnia mnie to, że ja zgadzam się z twierdzeniem: „Twojemu facetowi ruszają się usta? Znaczy się kłamie”, ale nie bardzo mnie to wkurza, a nawet się z tego cieszę. Bo kłamstwo faceta zawsze, ale to zawsze ma na celu jedno – chęć uniknięcia konfliktu. Faceci najbardziej na świecie cenią sobie święty spokój i jeżeli kilka kłamliwych słów może im zapewnić chwilę owego spokoju, to na pewno skorzystają z tej możliwości. Dzięki temu obie strony są zadowolone. Nawet powinnyśmy takiemu panu być wdzięczne, że dba o ciepło domowego ogniska. Wiadomo, czasem pobudki ma też bardziej prozaiczne, np. często kieruje nim strach. Ochrzan zebrany od żony to dopiero potrafi podkopać męskie ego… Więc żeby go uniknąć, minie się nieco z prawdą, np. tak jak u mojej koleżanki pomyli staruszkę w sklepie z odwiedzinami u kumpla. Czy to aż taki grzech?.. No i czego ci faceci się tak boją? Kazania, ciosania kołków na głowie, awantury, wiecznego biadolenia, narzekania, płaczów, lamentów, obrazy, cichych dni, trzaskania drzwiami, kilku kąśliwych uwag, ataku furii?.. Czego tu się bać?! Jest jeszcze jeden powód, tym razem głębszy i poważniejszy. Facet, który kłamie permanentnie i nawet w drobnych sprawach, w których powiedzenie prawdy ani mu nie zaszkodzi ani nie zepsuje atmosfery w domu. Taki człowiek w domu może być problematyczny, bowiem dla niego powiedzenie „wojna damsko-męska” jest dosłowną walką. To, że wprowadził żonę w błąd i nieco ją oszukał daje mu poczucie pewności, że znowu jest górą i to on dzierży władzę. To od niego zależy, jak kształtuje się rzeczywistość, bo prawda jest dla niego tylko jedną z opcji, i to wcale nie tą najlepszą. Oj, tych to już potępiam. To najczęściej ci sami, co to niby opowiadają się za równouprawnieniem, ale twierdzą, że kobieta ma krótsze stopy dlatego, żeby mieć bliżej do zlewozmywaka. Poczucie, że chłopu uszło coś na sucho, daje im poczucie siły i mocy. Smutne, ale prawdziwe. I do tego trochę żałosne… Kłamiący facet nieustannie mnie fascynuje. To, jak domaga się pochwały, jeżeli przyznał się to kłamstwa; to, że oczekuje uznania, jeśli powiedział prawdę! I to, że oni wcale nie uznają tego za problem godny rozważania, bo kłamstwa są tak silnie wpisane w ich jestestwo, że nawet nie potrafiliby inaczej żyć… No dobra, ale żeby odczepić się na chwilę od tych panów, to czy kobiety są lepsze? Przecież są tematy, w których niektóre kobiety kłamią praktycznie ZAWSZE! Należy do nich oczywiście osławiony orgazm, o którym krążą legendy i który stał się tematem wielu naukowych rozpraw i amerykańskich komedii. W męskich pismach (nie, żebym czytała!) nieraz można znaleźć poradnik, jak rozpoznać orgazm (polecam paniom, które nareszcie porządnie chcą nauczyć się go udawać). A zakupy? Za każdym razem gdy wracamy z pełnymi siatkami, mówimy to samo: a bo wyprzedaż, a bo 2+1 gratis, a bo można oddać… Pewna znajoma miała świetny sposób, mianowicie chowała rzecz głęboko do szafy, wyciągała po pewnym czasie i mówiła, że kupiła to już dawno. I wiecie co? Mąż ani nie wierzył, ani wierzył – on po prostu miał to w nosie! I tak jest z naszymi panami – im naprawdę wszystko jedno, czy my kłamiemy czy nie. Z reguły  nie mają tej typowo damskiej tendencji to kontrolowania, sprawdzania, gdzie teraz jesteśmy, z kim i kiedy wrócimy. Jeśli nie przymieramy głodem, a kredyty spłacane są na bieżąco, to też im wszystko jedno ile wydajemy i na co. To, że kobiety nie wykształciły takiej umiejętności kłamstwa jak panowie jest więc ich zasługą – w ogóle nas do tego nie zmuszają! Reasumując: panowie, kłamcie sobie, ile chcecie. Jeśli tylko macie dobrą wolę, nie będziemy zmieniać waszej samczej natury. Ale jeśli faktycznie pojawi się problem, nie bójcie się stanąć na wysokości zadania i w końcu powiedzieć prawdę. Tylko że ta prawda i tak prawdopodobnie będzie też częściowo kłamstwem… Prawda? Post Dlaczego mężczyźni kłamią i dlaczego my, kobiety, powinnyśmy być im za to wdzięczne… pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Zakupy dla całej rodziny tańsze nawet o 30 %?

Lady Gugu

Zakupy dla całej rodziny tańsze nawet o 30 %?

Napój, który pomaga spalić tłuszcz z brzucha

Lady Gugu

Napój, który pomaga spalić tłuszcz z brzucha

Wygraj Multicooker Philips – Przepis na zupę Minestrone konkurs

Lady Gugu

Wygraj Multicooker Philips – Przepis na zupę Minestrone konkurs

Lady Gugu

Czy można dogadać się z Teściową?

Zapraszam Was na gościnny wpis Magdy, autorki bloga  szczesliva.pl. Kto jeszcze nie zna Szczęślivej, musi szybko nadrobić zaległości. Bo to kobieta, która ma tyle dystansu do życia i siebie, że aż  jej tego zazdroszczę.Oddaję Was w dobre ręce…   Czy można dogadać się z Teściową? Zanim siadłam do napisania tego tekstu zastanawiało mnie, dlaczego na blogach nikt nie porusza otwarcie tematu Teściowych. Choć w sumie i mnie na początku temat ten wydawał się wybitnie delikatny i niewarty poruszania w szerszym gronie. Myślałam, że może nie warto jest wkładać kija w mrowisko. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że ja tak naprawdę dokonuję swoistego rachunku sumienia i dążę do przełamania lodów w tym temacie. Przecież próba nawiązania dialogu i fajne relacje z naszymi Teściowymi to coś, nad czym warto pracować, choćby wydawało się czasami istną “mission impossible” albo inną “szklaną pułapką”. To takie trochę przeciąganie liny i wiosłowanie pod prąd w jednym. Czasami uderzam głową w ścianę i poddaję się widząc, że może to być moje never ending story. Jednak, gdy uda mi się zrealizować i widzę zrozumienie w oczach mamy mojego Męża, to jaram się jak cukinia na grillu. Oto kilka punktów, które z większą lub mniejszą częstotliwością próbowałam zakomunikować mojej Teściowej, starając się usilnie o ich zrozumienie i przyjęcie do wiadomości. A niektóre z nich często w dalszym ciągu muszę przypominać. Jednogłośność. Jed-no-głoś-ność. Ona powinna obejmować także dziadków. Bez wyjątku. Jakby to powiedziała pewna pani polityk: “Sorry, taki mamy klimat.” – jednogłośność i tyle w temacie. Nie ma nic bardziej dezorientującego dla dziecka niż odmienny komunikat skierowany w jego stronę. Przyjmijmy, że to rodzic podejmuje wszystkie główne decyzje i oczekuje, że najbliższe otoczenie się do nich przychyli [choćby ze łzami w oczach, wargami sinymi od zaciskania i ledwo poskramianymi nerwami.] Wszystkie sporne kwestie można wyjaśnić na osobności, tak aby bąbel nie był świadkiem dziwnych spornych sytuacji. No „weźmy się” i bądźmy tym zgranym teamem dla naszego malucha. Mamy deal? To jest zawsze moja gorąca prośba do moich Teściów: nie łamiemy zasad ustalanych przez rodziców. Jak mama mówi: „NIE” to babcia nie ma prawa mówić „TAK!”. Litości! Pamiętam sytuację, w której moja naprawdę kochana Teściowa skarżyła się na to, że sąsiad dokarmia jej psa przez płot. Doprowadzało ją to do furii. Mimo regularnych tłumaczeń i próśb sąsiad wciąż robił to samo, twierdząc, że on przecież daje psiakowi tylko kiełbaskę, a on tak tę kiełbaskę lubi! Zwierzak uwielbiał sąsiada i zawsze gorąco go witał, merdał ogonem i skowyczał, gdy ten odchodził. Mimo tych kilku chwil radości pies dostawał po kiełbasie wysypki i drapał się niemiłosiernie. W końcu moja Teściowa postraszyła sąsiada policją – już nie miała innego wyjścia. Podziałało. Przytoczyłam mamie mojego męża tę sytuację, gdy po moich licznych prośbach, aby nie podawać naszemu Synowi czekolady między posiłkami, ona z uporem maniaka dawała mu ją do buzi. A on, jak to on, był w siódmym niebie. Cóż z tego, że był w siódmym niebie, kiedy ze zjedzenia obiadu były potem nici?! Grrr…Na szczęście przypomnienie tej sytuacji z psem poskutkowało. Czasami trzeba posłużyć się analogicznymi przykładami z życia naszych Teściów. My nie potrzebujemy sędziów, klakierów, ani krytykantów.Teraz chcemy mieć wokół siebie kibiców, którzy będą nas dopingować, jeśli zajdzie taka potrzeba. Spokojnie, damy sobie z życiem radę, jeśli tylko nie będzie nam odbierana swoboda, która jest niezbędna do tego, aby normalnie funkcjonować. „Żyj i daj żyć innym.” To wcale nie takie głupie hasło. Chcę być zaakceptowana taka, jaka jestem – z moimi wadami i zaletami. Mogę nie być perfekcyjną we wszystkim co robię, a w dalszym ciągu wychować syna na fajnego człowieka. Bo ja czasami rzygam perfekcjonizmem i idealizmem, o czym już niedawno pisałam klik, i wcale się nie wstydzę, że dobrze mi z tym. Chcę wychować syna na faceta z krwi i kości a nie na “idealne” i jednocześnie śmiertelnie nudne flaki z olejem. Potrafimy docenić troskę. Ale jak z każdą sprawą w życiu, nalegamy aby tę troskę wypośrodkować i umiarkowanie się z nią afiszować.Nie dajcie się zwariować z zamartwianiem i pisaniem czarnych scenariuszy! Wiemy, że ta troska wynika zapewne z miłości i chęci pomocy. Ale jeśli zajdzie taka potrzeba, to poprosimy o wsparcie! Nie jesteśmy kamikaze. Słuchajcie. Posłużę się teraz sportowym porównaniem.Jak w każdym teamie, który dba o to, by jego zawodnicy byli zawsze w formie i znali plan działania, potrzebny jest trener. W rodzinie jest podobnie. Dziecko także potrzebuje takiego opiekuna. W naszej rodzinie tych trenerów jest dwóch. To ja z Mężem ustalamy reguły gry i plan treningowy. To my wyciskamy z tego naszego reprezentanta, co potrzeba. To my tworzymy listę zasad, na których będzie opierać się nasza współpraca. Dwóch trenerów to wystarczająca ilość, by zaspokoić potrzeby tego małego człowieka. Zgodzicie się? Czasami może się zdarzyć, że poprosimy innych, by wspomogli nasz plan działania. Oczekujemy od nich jednak jednego: aby z nami współpracowali. W przeciwnym razie doprowadzi to do niepotrzebnego chaosu w głowie małego człowieka, a tego przecież nie chcemy, prawda? Nie uznaję plotek i wypowiedzi typu „siódma woda po kisielu”.Jeśli ktoś powiedział, że ja coś powiedziałam, to znamy swój numer telefonu i wiemy gdzie mieszkamy. Nadinterpretacji i sianiu rodzinnego zamętu mówię stanowcze NIE. Jeśli mamy się szanować, to warto porozmawiać w cztery oczy, a nie czerpać wiadomości z drugiej bądź trzeciej ręki… Jestem otwarta na sugestie i cenię odmienny punkt widzenia. Często pozwala mi to zobaczyć sprawy w szerszej perspektywie. Zawsze jednak proszę, by wszelkie dyskusje na temat wychowania prowadzić pod nieobecność dziecka. Gdy jesteśmy razem królować ma punkt pierwszy – czyli jednogłośność. W moim przypadku, pomimo często dużych różnic zdań, z Teściową da się jednak dogadać. Obydwie mamy silne charaktery i często nie jest łatwo, ale ewidentnie obydwu zależy nam zarówno na dobru dziecka jak i na jak najlepszych wzajemnych stosunkach. Dobrą chwilę zajęło nam wzajemne obwąchiwanie się i obsikiwanie terenu. Nie jeden raz któraś z nas niespodzianie trafiała na przysłowiową “minę”. Teraz już jednak wiemy jak się nawzajem szanować zamiast deptać sobie po odciskach. W naszym przypadku wszystko ułożyło się znakomicie. Z perspektywy czasu widzę jednak, jak czasami niewiele brakowało, by kilka słów wypowiedzianych w nieodpowiednim momencie doprowadziło do gwałtownej eskalacji zbrojnej i prawdziwej Wojny Domowej. Czasami nie wiem, czy obecną bardzo dobrą sytuację zawdzięczam swojej “mądrości” i „opanowaniu” czy też może tym samym cechom lecz po stronie Teściowej? Wiem natomiast, że warto się starać i warto rozmawiać. A jak to wygląda u Was? Udało Wam się dogadać z Teściową? Post Czy można dogadać się z Teściową? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Wasze komentarze

Wiecie, że Wasze komentarze są dla mnie na wagę złota, a może nawet bezcenne. Nie zawsze odpowiadam na wszystkie, bo moja doba ostatnio jakoś dziwnie się kurczy. Ale postanowiłam co jakiś czas odpowiadać hurtowo i przytaczać te, które szczególnie mnie zmusiły do myślenia. Bo warte są nie tylko mojej uwagi, ale też Waszej, a przecież nie każdy czyta komentarze. Znalazłam rozwiązanie- oto pierwsza partia: „Nie mam dzieci i nie chcę mieć bo właśnie dlatego że mnie wkurzają. Irytują i są absorbujące. Współczuję wszystkim matkom”. Miałam tak samo. Ale jeszcze bardziej współczułam tym, którzy chcieli mieć dzieci, a nie mogli.  No to zaszłam w ciążę, bo nie chciałam potem żałować. A tak serio, to dzieci irytują i wkurzają, pewnie.  Ale nikt, podkreślam: nikt i nic nie da ci takiej radości (a radości miałam w życiu wiele, to wiem). A czy coś da ci taką dumę, jeśli okaże się, że dziecko jest zwyczajnie mądre, a wszyscy mówią, że to po mamusi? A kiedy już skończą ci się wyzwania w pracy i skończą się kraje, do których chciałaś pojechać, to kto zapewni ci nieustanną rozrywkę? „Moj czterolatek wkurza mnie odkąd sie urodził. Kocham go ale z wiekiem zaczynam obserwować inny rodzaj wkurzenia . Z mojej obserwacji wynika ze jest coraz gorzej”. No jasne. I będzie coraz gorzej i gorzej. Jako miłośnik polskiej wsi porównam to do rolnika: jak rolnik sobie zasieje, tak sobie zbierze. Ile roboty włożymy w tego małego pędraka, taki potem wyrośnie motyl. Niektórzy zamiast wkładać energię w opanowanie frustracji swojego szkraba skupiają się na własnych cierpieniach i własnym ego. Jeśli na innych blogach i w poradnikach przeczytałyście, że trzeba dbać o swoją niezależność, swoją prywatną przestrzeń i życie wewnętrzne, to nie wierzcie w ani jedno takie słowo. Jedną rzeczą, o jaką będziecie dbać, to wasze dziecko i jego potrzeby. Potem będzie już lepiej, albo po prostu zapomnicie, czego kiedyś potrzebowałyście i o czym marzyłyście. Drobna pociecha? Jak dziecko pójdzie na studia odżyjecie. Chociaż w 2020 koniec świata… To chyba nie doczekamy się tych studiów… „Czy Ty też tak masz że niektóre dzieci koleżanek, znajomych, albo w ogóle inne dzieci wkurzają Cię do granic możliwości? Mam problem ponieważ nie znoszę dzieci mojej sąsiadki i koleżanki z pracy. Czy to normalne?” Cóż… nie bardzo. Kocham wszystkie dzieci. Bo wszystkie dzieci nasze są. Haha, koń by się uśmiał. Różne są dzieciaki i nie musimy ich kochać. Nie musimy ich nawet tolerować. Ale żadnej kobiecie nie radzę krytykować cudzych dzieci. Taka wściekła matka to potrafi wydrapać pazurami oczy… nawet, jeżeli te pazury obgryza od 5 klasy podstawówki. Najlepiej przeczekać. Dzieciaki wyrastają ze swoich dziwactw. Umiejętności wpuszczania jednym uchem i wypuszczania drugim można się nauczyć, a umiejętność ignorowania z kolei świetnie ćwiczy się chodząc po galerii handlowej z pustym portfelem. „Jeśli chodzi o hormony to właśnie mi przypomniałaś jak to u mnie było, kiedy całą ciążę płakałam nie wiem z jakiego powodu. Raz to było ze smutku, raz ze strachu a nie raz jeszcze z powodu wspaniałego humoru i szczęścia. My kobity to mamy przeżycia”. A przepraszam, nasi panowie to nie? My to przynajmniej wiemy, o co nam chodzi w danej chwili. Oni nie dość, że muszą radzić sobie z rozkminianiem, o co tym razem chodzi, to jeszcze muszą uporać się z własnym wkurzeniem faktem, iż nic nie rozumieją. Żyć z kobietą pod jednym dachem…to  dopiero trauma… „Uważam tak jak przedmówczyni, że stres jest najwiekszym generatorem rozwoju dziecka i to już w życiu płodowym. Kiedys mądry profesor na mojej uczelni powedział że „Najlepszym lekarstwem na długie życie jest : DOBRZE SIĘ ODŻYWIAĆ I NICZYM NIE STRESOWAĆ” zapamiętam to na zawsze, gosc dobrze powiedział”. Dokładnie. „Trzeba się wyluzować”, jak powiedział guru wszystkich polskich luzaków, czyli Laska-syn króla sedesów z arcydzieła polskiej kinematografii pt. „Chłopaki nie płaczą”. Wiadomo, że jak człowiek się stresuje, to wydziela się ten podstępny, mały zabójca, główny sprawca raków wszelakich, czyli wolny rodnik. Na początku było trudno, nie powiem. Człowiek chodził na rzęsach, pił po 5 kaw dziennie, byleby tylko w czasie trzech drzemek noworodka (potem dwóch niemowlaka, w końcu jednej – oseska) zdążyć: ogarnąć chałupę, ugotować obiady i desery, a jeszcze zdążyć trochę popracować. Człowiekowi nawet do głowy nie przyszło, że może się w tym czasie zdrzemnąć. Po czasie przyszło otrzeźwienie. Kiedy prawie spaliłam sobie ucho, bo akurat zadzwonił telefon w trakcie prasowania, powiedziałam: dość. Spasowałam. I wiecie co? Kiedy zaczęłam poświęcać mniej czasu obowiązkom, dom zaczął… jeszcze lepiej funkcjonować. Okazało się, że w stresie, który spowodowała presja, iż Lenka zaraz się obudzi, nie mogłam się zorganizować tak, jak należy. Kiedy odpuściłam, organizacja zdecydowanie się polepszyła. Polecam (musze zrobić sobie takie pieczątki z ziemniaka: „Ladygugu poleca” J ) „Denerwuje mnie jedno. Gdy jest bardzo małe dziecko rodzice mówią że jest już duże, w podstawówce to samo, w liceum mówi się że młodzież jest już w pełni dorosłe. Dziwna tendencja i ja robię wszystko aby swoim maluchom nigdy nie mówić „jesteś już duży”, to ma się nijak do wychowywania i według mojej opinii powoduje brak akceptacji. Oczywiście to moje zdanie”. Właśnie też tego nie rozumiem. Najpierw rodzice powtarzają dziecku, że ma się zachowywać, bo jest już duży, a potem mówią mu „Nie twoja sprawa, bo jesteś dzieckiem” albo płaczą w poduszkę, że nie jest już dzidziusiem. To  w końcu chcą mieć w domu Piotrusia Pana czy Starego-Malutkiego? Pewnie, że dzieci oczekują podkreślania, jakie to są niezależne i dorosłe, ale oczekiwania rodziców, że faktycznie będzie się zachowywało rozsądnie i racjonalnie jest żałośnie niedojrzałe. Sami jesteśmy dziećmi w środku, jeśli myślimy, że dziecko jest w stanie kontrolować swoje emocje tak, jak dorosły. Pomijając fakt, że co drugi dorosły zachowuje się jak dziecko… „Rany tak czytam i czytam Twojego bloga i nie mogę pojąć ile jeszcze ciężkich chwil przede mną. Mam półroczne dziecko a wydaje mi sie że już przeżyłam wszystko, przecież jeszcze szkoła, studia, praca, jego miłosci, zawody i porażki. Czy ja dam z tym wszystkim radę, jakim on będzie człowiekiem. Jestem przerażona, chciałabym żeby zawsze był małym słodkim bobasem, którego największym problemem jest głód czy kupka w pieluszce”. Ja też mam dreszcze, kiedy o tym myślę. Znalazłam więc rozwiązanie: staram się o tym nie myśleć. Tylko gdy wystawiam ciuchy Lenki na allegro jakaś gula rośnie w gardle. Ale marzę też o chwilach, kiedy będzie można z nią pogadać o istocie bytu, a potem przejść do poważniejszych tematów. Bo przecież dziecko wychowane przeze mnie nie może być nudne, prawda? Chyba tak powinna myśleć każda matka: marząc o momencie, kiedy będzie można pójść w końcu razem w góry, nie martwiąc się, że mu się tyłek odparza w nosidełku. Rodzice myśląc o porażkach i zawodach swoich dorosłych dzieci nie pamiętają, że sami przeszli dokładnie tę samą drogę i nic się im nie stało, żyją, mają się lepiej lub gorzej, ale w końcu minęło. Świat się kręci. Wszystko płynie, jak powiedział klasyk. W końcu i tak zjedzą nas robaki… Post Wasze komentarze pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Czy moje dziecko jest rozpieszczone?

Nie do wiary: ktoś ostatnio zarzucił mi, że Lenka chyba jest rozpieszczona! Nie powiem, kto, zresztą, tego kogoś nie ma już na tym świecie, zajęłam się tym… Makabryczny żart, ale oddaje mój minorowy nastrój. Wszystko przez to, że kilka razy widział nas ten ktoś w sytuacji spacerowej. Jeździ, gdzie chce, pędzi jak wariat… oczywiście Lenka, nie ja, choć ja z rozwianym włosem za nią… Potem długo tulę i całuję po doznanej niewielkiej kontuzji… A ja uważam, że dziecka nie da się w ten sposób rozpieścić. Każdy człowiek potrzebuje wsparcia. Niektórzy szukają go u przyjaciół, męża, inni na internetowych forach tutaj. A gdzie ten mały człowiek ma szukać wsparcia, jeśli nie w ramionach rodziców? Czy może w ogóle w pewnym wieku należy go tego wsparcia pozbawiać, mówiąc: „Musisz sam się z tym uporać”? Jeśli tak, to kto ustala granicę wieku i jaka ona jest – 2, 5, może 7 lat? A ja wam mówię, że to bzdury! Wiecie, jakie mam zdanie o przytulaniu i całusach. Kwestia rozpieszczania jest kontynuacją tych poglądów. Zawsze też miałam szacunek to ludzkiej wolności. Ludzkiej, a więc także i dziecięcej. Ten ludzik ma tez przecież swój świat, którym w okolicach 3-4 roku życia niekoniecznie będzie chciał się dzielić. I faktycznie, jeśli nie pozwolimy mu na posiadanie własnego świata, a z przysłowiowymi buciorami wtargniemy w każdy jego aspekt, także ten intymny, i będziemy usilnie sprowadzać go do roli bezwolnej istoty, to faktycznie nasze dziecko szybko stanie się rozpieszczone. Danie dziecku nieco luzu powinno odbywać się też w obrębie zasad. Dyscyplina, maniery i zasady są jednak mniej istotne jak to, żeby zbudować dobry związek, oparty na wzajemnym zaufaniu w rodzinie. Trzeba dziecka darzyć szacunkiem, co można mu pokazać szanując jego… fochy. Każdy ma przecież prawo do gorszego dnia. Jeśli wy macie same dobre dni, to podajcie w komentarzu nazwę tabletek szczęścia, które łykacie. Dziecko nie ma czasem ochoty na spacer, na aktywność, na uśmiech i zadowolenie. I jemu czasem udziela się spleen. Jeśli przyjmiemy to do wiadomości przestaną nas wkurzać jego zachowania, bo zrozumiemy, że wynikają one z jego wewnętrznego świata. Jeśli więc rozpieszczaniem nazywacie odpuszczanie w mniejszych sprawach i nie zawsze żelazną konsekwencję to tak, rozpieszczę sobie dziecko. Jestem bowiem zwolennikiem taktyki wojennej która mówi, że czasem trzeba przegrać bitwę żeby wygrać wojnę. Świetne określenie na to znaleźli Francuzi: mówią o tzw. cadre, czyli ramie, którą powinien każdy rodzic zbudować swojemu dziecku. Na chłopski rozum można mówić o ustanowieniu krańcowych granic, ale w obrębie których panuje nieograniczona wolność. Jak to wygląda w praktyce? Na przykład coś, co każdemu rodzicowi przysparza pewnie nieco kłopotów, czyli kładzenie dzieci spać. Francuzi radzą wyznaczyć dziecku porę, od której nie może wychodzić ze swojego pokoju, ale co ono tam robi, to już jego kwestia i rodzice w ogóle tego nie kontrolują (oczywiście odradzam telewizor i komputer w pokoju dziecięcym…). Oczywiście pierwsze wieczory mogę okazać się gehenną, ale wbrew pozorom dzieci mają zdolność samokontroli jeśli tylko im na nią pozwolimy i jeśli okażemy im maksimum zaufania. Obserwuję rodziców na spacerach (strzeżcie się!) i widzę, że dla niektórych wychowanie dziecka to sprawa życia i śmierci. Można powiedzieć, że to raczej tresura. Nie biegaj (niechże mi któraś wyjaśni w końcu, czemu zabraniacie dzieciom biegać na spacerach?? Co, nie chce się biegać za dzieckiem?..), uważaj, nie właź do kałuży, nie buduj dwóch babek na raz, tylko jedną (też miałam zapytać, dlaczego…). Osobiście wolę pozytywne podejście: ufam, że dziecko czegoś nie zrobi, a nie zakładam, że coś zrobi złego. Zakładam, że moje dziecko jest mądre i rozsądne, a nie że głupie i niedoświadczone. Rozpieszczanie? Może z zewnątrz tak wyglądać, bo pozornie dziecko robi co chce: biega, skacze, włazi i złazi, bada, maca… niby bawi, a tak naprawdę UCZY SIĘ. A moje granice, moje cadre? Owszem, istnieje, ale stawiam ograniczenia tylko wtedy, kiedy to konieczne. Nie mówię na przykład „Koniec zabawy!”, bo akurat chcę obejrzeć coś w internecie. Wynika to właśnie z mojego szacunku wobec tego 90-centymetrowego stworka. Jeśli chcecie mądrze rozpieścić-nie-rozpieścić swoje dziecko, róbcie to za pomocą… wspólnie spędzanego czasu. Nie znam dziecka, które woli we własnym towarzystwie bawić się lalkami niż pojechać z rodzicami na wakacje. Chociaż Lenka miała pewne obawy tutaj, w końcu przełamała się – jej wahanie wynikało pewnie z niepewności, co tym razem ją czeka. Ale jak zwykle czekała ją świetna zabawa i duuuuużo czasu spędzonego tylko z rodzicami. Dlatego namawiam na stosowanie nagród i niespodzianek w postaci wspólnych wycieczek, wypraw, grania w gry czy gotowania. Żadne zabawki tego nie zastąpią – to właśnie one stosowane jako substytut naszej obecności czy zacieracz wyrzutów sumienia spowodowanych naszą nieobecnością są winne prawdziwego rozpieszczania. Te stosy rzeczy, jakimi nasze dzieci są od małego wręcz obrzucane (winni są tu też krewni…) są często traktowane jako przekupstwo. A dzieci niezwykle szybko nauczą się nami manipulować, jeśli im podsuniemy takie rozwiązanie. Jeśli dalej twierdzicie, że moje dziecko mając całująco-tuląco-frywolną matkę, stanie się w niedalekiej przyszłości rozpieszczone, spróbujcie przekonać mnie w komentarzach. Bo ja sumienie mam czyste… tak sądzę… Post Czy moje dziecko jest rozpieszczone? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Zachlapane jeansy

Lady Gugu

Zachlapane jeansy

Co jeść żeby nie zachorować na raka? Dieta antynowotworowa

Lady Gugu

Co jeść żeby nie zachorować na raka? Dieta antynowotworowa

Lady Gugu

„-No to kiedy następne dziecko?” „-Nigdy!”

Ach, ta Ameryka, niewyczerpane źródło inspiracji… Tym razem nie chodzi o bicie KLIK (tfu, o klapsa, bo przecież wg niektórych z was klaps to nie bicie). Przeczytałam gdzieś, że Angelina adoptowała kolejne dziecko! To już chyba… zaraz… jedenaste? Trzynaste? Taka Angelina to musi mieć życie. Ale nie muszę tak daleko szukać przykładu – odwiedziłam ostatnio swoją znajomą na jej włościach. Ma niesamowite szczęście być matką trójki dzieci. Tak przynajmniej sądziłam do czasu, aż nie porozmawiałam z nią nieco dłużej. Teraz sama zaczynam się zastanawiać, czy moje pomysły powiększania rodziny nie są czasem kolejną z moich prób samobójczych (jeżeli jeszcze nie czytałyście o pierwszej, zerknijcie tutaj). I wy też dobrze się zastanówcie, zanim pomyślicie o kolejnym dziecku. Bo jeśli: …nie lubiliście w szkole matematyki to macie przechlapane. Ilość dzieci wychodzących na spacer musi się zgadzać z ilością wracających (dobrze, jeśli są to te same dzieci). Trzeba więc bezustannie liczyć i przeliczać. Dzieciaki i kasę w portfelu, bo przy takiej ilości jej ilość zawsze jest zbyt mała… …nie macie w domu wózka sklepowego, musicie jeden ukraść. Jest niezbędny; upychacie dzieci ciasno jeden przy drugim i wychodzicie na spacer. I wygodnie i bezpiecznie – próbowałyście wyjąć kiedyś jedną sardynkę z pełnej puszki?.. …nie macie strusia, zorganizujcie jednego. Inaczej będziecie musieli codziennie kupować kopę jajek na śniadanie dla całej gromadki. Jedno jajo strusia załatwi sprawę. W ogóle struś w gospodarstwie bardzo się przydaje – podobno są agresywne, a tylko agresywny struś jest w stanie przywołać do porządku wszystkie dzieciaki. …nie lubicie kraść i nie macie w domu łoma, cóż, musicie zejść na drogę przestępstwa. Żeby zorganizować potrzebną ilość ubrań, zaczynacie kraść z osiedli pojemniki na używaną odzież. Oszczędzacie też w ten sposób na praniu, bo pojemników w mieście w bród. …macie pracę na cały etat, załatwcie zaświadczenie o Honorowym Dawcy Krwi. Bo jeśli chcecie spędzić chwilę sam na sam z mężem, przyda się dzień wolny, a nie usprawiedliwiany chorobą dzieci. Można tak zrobić, ale mając tyle dzieci przecież umiecie wszystko robić szybko. Wystarczy więc przerwa obiadowa. …nie macie bogatych dzieciatych znajomych, to nie macie nic. Skąd wziąć te wszystkie: rowerki, zabawi, wózeczki, koniki bujane? Tym razem zamiast kraść spróbujcie pożyczyć. Jeśli się nie uda, weźcie na spotkanie z nimi dzieci – narobią szumu, a wy spokojnie spakujecie do auta, co potrzeba. …lubiliście zakupy, to możecie o nich zapomnieć na 18 lat. Wy nic nie kupujecie. Nie to, że nie macie kasy (choć oczywiście nie macie, bo wszystko zżera firma bardziej pazerna niż ZUS czyli Pampers). Nie macie raczej miejsca, zresztą też zawładniętego przez firmę Pampers – wszędzie, gdzie można, leżą upchane paki z pieluchami kupionymi w promocji „na zaś”. …lubiliście mieć własny kąt, w którym można się zaszyć, to nadal go macie. Teraz jest to piwnica.  Spędzacie tam czas osobno – mąż majsterkując, a żona podpisując słoiki ogórków, dżemów, soków. Słoiki oczywiste puste – kto by miał czas robić, ale jak już żona znajdzie kiedyś czas, to przynajmniej słoiki będzie miała podpisane. …nie masz Internetu lub poczty mailowej, to szybko załóż. Maile do fundacji spełniającej marzenia to twój jedyny sposób na operację plastyczną i odzyskanie dawnego wyglądu sprzed czasów, w których ginekolodzy zaczęli nazywać cię wieloródką. …nie masz podzielnej uwagi, zacznij ćwiczyć przed zajściem w ciążę. Przydaje się do tego muzyka Behemotha, sąsiad który wpadnie ze swoją perkusją i nadpobudliwym psem, który będzie co chwilę wskakiwał ci na blat i próbował zabrać nóż, kiedy kroisz sałatkę. Jeśli temu sprostasz, to trójkę dzieci ogarniesz jako tako. Dobrze to się i tak nie da. …nie masz przyczepki do auta, załatw jakąś. Jeśli marzą ci się wakacje, to inaczej nie da rady. Zapomnij o jakichkolwiek walizkach i torbach – lepiej wrzucić wszystko na przyczepę i przykryć plandeką. …lubiłaś obejrzeć dobry thriller nie musisz z tego rezygnować. Tyle tylko, że zamiast Leonarda albo Toma główną rolę będzie grał Niedźwiadek Polarny, a zamiast mordercy i ofiary zobaczysz, jak ten niedźwiadek gubi się w lesie. Przerażające, zwłaszcza że czasem jeździcie do lasu z dzieciakami (po każdej takiej wizycie liczysz je dwa razy, mając w pamięci wspomniany film). …lubiłaś sprzątać, dalej to lubisz. Sprzątanie to najlepsza wymówka, żeby teraz twój mąż powoził trójkę dzieci na barana. Oczywiście naraz. …najgorszym twoim koszmarem był powrót do szkoły, teraz ma okazję się spełnić. Przy dużej ilości dzieci prawdopodobieństwo, że jedno będzie… cóż, mniej zdolne, wzrasta. Ale jeśli nie chcecie spędzać czasu na tłumaczeniu dziecku, o co chodziło w „Powrocie do przeszłości” z tym kontinuum czasoprzestrzennym, zajrzyjcie do rad tutaj. Może cała trójka (czwórka, piątka..) będzie geniuszami?.. …chcieliście, żeby dzieci miały komunię, zmieniacie zdanie tuż po chrzcie ostatniego. Obliczacie, że z długów wyjdziecie gdzieś koło 2025, więc wspaniałomyślnie zostawiacie decyzję o komunii dzieciom, kiedy będą już dorosłe. Niech same kupują sobie prezenty. No to kiedy następne dziecko? Post „-No to kiedy następne dziecko?” „-NIGDY!” pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Jak zabić się w tydzień? Antyporadnik żywieniowy

Ludzie się ze mnie śmieją. Na razie nie robią tego na sam mój widok, ale jeśli tylko spędzą ze mną co najmniej pół dnia, drwią ze mnie przez najbliższe pół roku. Powód? Prozaiczny: jedzenie. Widok ilości pochłanianego przeze mnie jedzenia poraziłby nawet Obeliksa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo jeść lubi każdy, gdyby nie fakt, że jestem… cóż, dość szczupła. No dobra, przeraźliwie chuda. Nie wierzycie? Zobaczcie Płaski brzuch po ciąży. Od wczesnego dzieciństwa w tej kwestii niewiele się zmieniło, bo od zawsze byłam medycznym ewenementem.  Po prostu im więcej jadłam tym bardziej chudłam. A ponieważ na wiosnę wszyscy się odchudzają, to i ja postanowiłam zrobić coś w tym temacie, mianowicie: przytyć. Sprawa nie jest łatwa, bo moja rodzina i licznie odwiedzający mnie znajomi wiedzą (także z bloga), że jestem maniaczką zdrowego odżywiania. Żeby nie zniszczyć swojego wizerunku, postanowiłam robić to na tyle dyskretnie, na ile to tylko możliwe. Śledzą mnie też baczne oczy mojego męża i córki, więc smażone kotlety i kopa ziemniaków na talerzu nie ujdą ich uwagi. Nie mogę zrobić też tego, co przydarzyło się jednemu anonimowemu obżartuchowi z „Ukrytej prawdy”, któremu żona znalazła ukryte pudło ze słodyczami. Pan ten mógł zrzucić winę na swojego synka, ale moja Lenka jeszcze sama nie chodzi do sklepu i nie dźwiga kartonów… Zatem oto, co wymyśliłam. Szczwany plan, co? 1. Kosteczki rosołowe i Vegeta. Zupełnie nie wiem, czemu Pani Gessler odradza w swoich rewolucjach, przecież tak pięknie zatrzymują wodę w organizmie! Ilość soli do nich dodanych no i ten przepyszny glutaminian sodu zaokrąglają brzuszek do efektu „6. miesiąc ciąży” błyskawicznie. Efektem ubocznym są może i wiatry, ale przecież zawsze można otworzyć okno w sypialni… Mąż zadowolony, bo zawsze narzeka, że duszno… Niby coś słyszałam o syndromie chińskiej restauracji, wywołanej nadmiarem glutaminianu, ale komu by przeszkadzały permanentne bóle i zawroty głowy, kołatania serca i pocenie się… Glutaminian ma też tę zaletę, że zwiększa apetyt i uzależnia, więc ciągle chce nam się więcej i więcej. A o to w tyciu przecież chodzi, prawda? 2. Owoce wieczorem. Najlepiej banany, winogrona i pomarańcze. Mężowi wmówię, że to inwestycja we własne zdrowie, bo potrzeba witamin ze względu na porę roku. Wtajemniczeni wiedzą jednak, że chodzi o cukry proste, w tym przypadku fruktozę, która nie dość, że dostarczana w ogromnej ilości doda kilka kilogramów w szybkim czasie, to jeszcze doda energii na caaaaałą noc.Senz  głowy. Tylko żeby ta noc nie była zbyt intensywna – w końcu jem na noc po to, żeby nie zdążyło się strawić a rano zaowocowało pięknym wypukłym wzdęciem. Fruktoza ma wprawdzie tę cechę, że duża jej ilość wpływa negatywnie na wątrobę, ale przecież ja wątrobę mam zdrową! 3. Zamieniam domowe musli i gronolę na crunchy i płatki dla dzieci. Powodem będzie tutaj domniemany ból dziąseł lub zębów– mąż łatwo uwierzy, że nie mogę gryźć twardych ziarenek i muszę zmienić na coś bardziej przystępnego. Tymczasem w tych płatkach czyhają moi najlepsi sprzymierzeńcy – cukry różnego rodzaju! Wszystko oblepiane jest pseudo-miodem, a w rzeczywistości czymś, co nazywa się syropem glukozowo-fruktozowym. Ten wspaniały wynalazek jest dla producentów o wiele tańszy niż cukier, więc wykorzystywany bywa jako środek słodzący i dorzucany do wszystkiego, co tylko możliwe: od jogurtów poprzez płatki śniadaniowa aż po keczupy i musztardy. Czasem ciężko go wyczuć, bo przykładowo czekoladowe płatki przez obecność kakao nie są takie słodkie, ale nie dajcie się zwieźć – syrop tam jest i czeka, żeby się rzucić na nasze komórki tłuszczowe i rozciągnąć je do granic możliwości (a górnej granicy nie ma..). Jest to główny winowajca epidemii otyłości w USA, ale przecież w Polsce taka epidemia nam nie grozi, nieeee… 4. Zamieniam domowe soki owocowe i warzywne na „100%” sklepowe oraz owocowe nektary. Dla niepoznaki przelewam je do dzbanka i udaję, że to domowe. Jeśli ktoś się zdziwi, że smak się zmienił, wmawiam, że to inny gatunek jabłek/kupione w supermarkecie, pewnie chińskie/za długo leżały w piwnicy babci i może trochę nadgniły (dotyczy jabłek)/dolewam do nich wody, żeby było taniej. Znowu mąż zadowolony, bo taka jestem oszczędna, kupuję tańsze i rozcieńczam, wprawdzie może to nie to samo, ale zawsze to dwa złote w portfelu… My zacieramy ręce, a te kilkadziesiąt łyżeczek dosypanego cukru  do litra wodo-soku już zaciera… hmmm… ręce?.. 5. Zamieniam jogurty naturalne na owocowe. Trudno będzie się z tego wytłumaczyć. Można wmówić, że testujesz dla jednej z firm nowe smaki. Albo że potrzebujesz takich właśnie kubeczków, bo córka potrzebuje do przedszkola. Mniej obeznanym w temacie współmałżonkom można opowiadać, ile to w nich jest owoców,  aż pachną i kolor mają! (nie wspominamy nic o barwnikach i aromatach). W efekcie zamieniamy wysokowapniowy, wysokobiałkowy, nieperfumowany i niesmakowy jogurt naturalny na owocojogurt, do którego wrzucono resztki z owoców, z których wcześniej wygnieciono pseudosok. Ale jedząc go nie myślmy o tym, myślmy natomiast, jak ta kupa dodanego cukru chętnie powędruje na nasz brzuszek i zamieni się w solidną oponkę. Grunt to pozytywne myślenie… 6. Jem nadal warzywa. Cóż, bliscy przyzwyczajeni, to nie mogę tak drastycznie ich tego pozbawić. Zatem: do ziemniaków zaczynam dodawać masło i mleko – wolę teraz puree, przecież bolą mnie żeby (patrz pkt 3); brokuły robię z sosem serowym (robię go sama, z 4 rodzajów „serków topionych” i najtłustszego sera na rynku, np. salami), do marchewki z groszkiem dodaję zasmażkę, koniecznie na smalczyku – nikt się nie spostrzeże. Ponadto rezygnuję z kapuśniaku na rzecz bigosiku z boczkiem i kiełbaską (bliskim nakładam bez tych specjałów, sama kapustka, sobie chowam je pod spód; jem tak długo, aż wszyscy odejdą od stołu i połykam szybko  te schowane, ociekające tłuszczem skarby kiedy nikt nie widzi). Zamieniam świeże pomidory z piersią kurczaka na suszone pomidory w oleju – podobno bardzo kaloryczne, w sam raz dla chudzielców. 7. Zamieniam domowe masło orzechowe na sklepowe. To drugie ma wielką zaletę w postaci tłuszczów utwardzonych, które nie dość, że pomogą podnieść się wskazówce mojej wagi, to jeszcze podniosą mi cholesterol. Cóż, ale coś za coś – ładny wygląd przede wszystkim, a kto widział 30-latkę z miażdżycą? Niemożliwe. Mnie to nie spotka. 8. Zamieniam chleb pełnoziarnisty na wieloziarnisty. Panie w piekarni i tak nigdy nie widzą między nimi różnicy, podobnie jak większość ludzi na ulicy. Zatem zamiast grahama i razowca, wybieram bułki z dynią, słonecznikiem i siemieniem lnianym. Wyglądają bardzo zdrowo, a pokażcie mi takiego, który wie, że te właśnie ziarna są bardzo kaloryczne i tłuściutkie. 9. Podgrzewam każdy posiłek, nawet śledzie (koniecznie w śmietanie, zjadam je teraz z ziemniakami, a nie w occie na zimno) oraz lody (zamieniłam waniliowe dobrej firmy na taniutkie dyskontowe o smaku toffi i z bakaliami). Jako maniaczka zdrowia wiem, że zimne posiłki pomagają spalać kalorie, a ciepłe przeciwnie. Grzeję więc wszystko po kolei, nawet wino (do grzańca trzeba wybrać słodkie – bomba kaloryczna). Z kolei bakalie to kolejna porcja wysokokalorycznych dodatków – szczególnie rodzynki i migdały. 10. Ograniczam ruch jak się da. Zaczynam jeździć wszędzie samochodem. Mąż może się zdziwić, bo dotychczas gdzie mogłam, to szłam albo nawet biegłam. Mniej obeznanemu z motoryzacją można wmówić, że przeczytałaś, iż codzienna jazda jest wskazana ze względu na akumulator, ale mój na to nie pójdzie. Wymyślam znowu małą kontuzję – dobra jest rwa kulszowa, bo dzięki temu ograniczam też domowy ruch. Kończę z szorowaniem podłóg na kolanach – kupuję obrotowego mopa (nie trzeba się nawet obracać). Nie biegam za dzieckiem po domu – przecież mam rwę… Kupuję nawet krzesło obrotowe z kółeczkami – na szczęście podłogę mam równą, więc wszędzie wjadę. I tylko sobie siedzę, jeżdżę i tyję. Mam nadzieję że uda mi się w tydzień, bo dłużej raczej na takiej diecie nie pociągnę. Nie, żebym nie była wytrwała, tylko nie wydaje mi się, że można pożyć dłużej niż tydzień żywiąc się w ten sposób… Mrugam do was okiem, mrugam… tak mrugam, że mąż zapytał mnie właśnie, czy oprócz rwy i bólu zębów nabawiłam się też tików nerwowych… Post Jak zabić się w tydzień? Antyporadnik żywieniowy pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Sprawdzone sposoby na stres

Na co dzień jestem osobą raczej spokojną (z naciskiem na „raczej”). Jak bardzo niektórzy z Was nie uważaliby mnie za chodzący ideał, uwierzcie: mam czasem chwile, kiedy para bucha mi spod peruki (tak tak, dostałam raz mailem zapytanie, czy to moje prawdziwe włosy…), ciśnienie mam wysokie jak to panujące w komorze hiperbarycznej a ręce trzęsą się jak osika. Powodów jest wiele: a to ulubiona hejterka Zosia znów zaatakowała, a to znalazłam przeterminowany i pleśniejący serek w lodówce, którego na pewno sama tam nie zostawiłam, a to ulubiona biała bluzka nagle pod wpływem wrzuconego do pralki przez Lenkę psiaka stała się piękno-bura… I nie oszukujcie: macie tak samo. Staram się jednak nie wybuchać przy dziecku czy innych domownikach, ale nie ukrywam, że nie jest to czasem łatwe. Mam jednak swoje sposoby, żeby radzić sobie z chwilami pt. „Wyjdę z siebie i stanę obok”. Może któreś z nich pomogą i Wam obniżyć nieco temperaturę wrzenia swojego wkurzenia jeśli już ono się pojawi. Oto one: 1. Ruch Wiecie, że lubię wszelkiego rodzaju ćwiczenia fizyczne. Jak każda mama, nie mam na nie zbyt wiele czasu. Ale w chwili, gdy zaczyna we mnie zbierać się napięcie, dobrze działają ćwiczenia oddechowe  i rozciągające. Ale niestety nie pomogą, jeżeli na czole pojawia się dobrze znana mojemu mężowi pulsująca żyłka (przez większość dni w roku ukryta pod grzywką). Wtedy ostatnią deską ratunku jest tylko Cindy Crawford. Płyta z jej ćwiczeniami jest już tak zniszczona, że przypomina bardziej gramofonową niż DVD. Nie przekonujcie mnie, że Cindy ma już 48 lat i ma prawo do wcześniejszej emerytury. Nikt nie potrafi dać takiego wycisku jak ona; ma też przewagę w tym, że jej programy ćwiczeniowe składają się ćwiczeń, a nie z gadania o ćwiczeniach i o swojej uduchowionej osobie jak zdarza się to modnym instruktorkom. Człowiek jest trochę jak pies: ten w chwilach stresu stroszy sierść na karku, a my napinamy obręcz barkową. Dlatego ćwicząc zwróćmy większą uwagę na ten obszar naszego znerwicowanego ciała. 2. Sauna Ma tę wadę, że nie wszyscy mają ją pod ręką. Ja akurat mam to szczęście, że wystarczy, że zejdę do piwnicy i… Żart oczywiście! Jak większość ludzi korzystam z sauny przy okolicznych basenach. Nie będę was przekonywać o jej zdrowotnych zaletach, bo internety aż o tym huczą. Skandynawowie, a szczególnie Finowie uczynili z niej swój sposób na życie, a żyją średnio 5 lat dłużej niż Polacy. W saunie odpływają wszelkie stresy; dzieje się to nie tylko dzięki ciepłu (albo gorącu, w zależności od rodzaju), ale też dzięki atmosferze wyciszenia, przyciemnionym światłom, czasem relaksującej muzyce (Tybetańskie rytmy królują) albo aromatycznym olejkom. Ale uwaga: będzie Was kosztowało bardzo dużo czasu, żeby znaleźć saunę idealną. Większość tych testowanych przeze mnie miała wielką wadę: były zawsze pełne ludzi. I nie wiadomo dlaczego, niby wszyscy przychodzą się do sauny zrelaksować i wyciszyć, a bez przerwy, nieznośnie głośno i zazwyczaj mało cenzuralnie GADAJĄ. Gadają o pracy, która przecież do sauny ich przywiodła (praca to stresy), o dzieciach (dzieci to stresy) i samochodach (w zimie samochody to stresy). Dlaczego ludzie przynoszą do sauny stresy i zamiast się ich pozbywać wraz z potem tylko się w tych stresach utwierdzają? Pojęcia nie mam… Z tych powodów sauna czasem zamiast wyciszyć wkurza jeszcze bardziej. 3. „Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda…” Nie, nie namawiam do szorowania zębów zawsze, kiedy wnerwi was mąż albo szef. Chociaż byłoby to z pożytkiem dla waszej urody i uszczęśliwiło obu tych panów…Chodzi oczywiście o moje ulubione zajęcie po 22 czyli… sprzątanie. Jak wspaniale zanurzyć wściekłe dłonie w wiadrze wody z octem i zaciągnąć się jego aromatem! Jak cudownie wyobrażać sobie twarz winowajcy w postaci wyciskanej właśnie ścierki! Jakie to świetne uczucie, kiedy wraz ze zmywanym z podłogi przylepionym masłem orzechowym zmywamy z siebie złość! A kiedy wylewamy brudną wodę do toalety, już nic nie pozostaje z tych niemiłych uczuć. A jeżeli jeszcze coś pozostaje, zawsze można umyć też toaletę. 4. Mniam nr 1. – gotowanie. Jednak pod pewnym warunkiem: musisz być sama w domu. Próby wyładowania złości na cieście, kiedy pod nogami kręci się mały sprawca twojej złości tylko pogorszą sytuację. Mogą też pogorszyć stan twojego blatu, bo jeśli producent wmawia wam, że nie da się wbić noża w konglomerat, zapraszam do kuchni w moim starym mieszkaniu. Zatem zasada jest taka: wyganiamy dziecko z mężem na spacer i zakupy (koniecznie w dużym hipermarkecie – to wkurzy męża, przez co tobie zrobi się lepiej i zmęczy dziecko, przez co pójdzie wcześniej spać), a my sypiemy, dolewamy, ugniatamy, kroimy, siekamy i pieczemy. Polecam: pizzę, bo przy wyrabianiu ciasta zmachamy się jak Pudzian przy martwym ciągu, placki ziemniaczane tarte na ręcznej tarce oraz tłuczenie kotletów ze schabu grubości dwóch palców. Tylko uwaga na palce. 5. Mniam nr 2. – jedzenie. Zasada taka sama – musisz być sama w domu. No chyba że męża nie wzrusza twoja twarz umazana masłem orzechowym, poklejone dżemem włosy i resztki orzechów między zębami. Najlepiej też, żeby nie trzymać zbyt wielu przekąsek w domu – jeśli będziemy musiały biec do sklepu jest duża szansa, że zawrócimy w połowie drogi bo stres minie tylko dzięki biegowi. Pamiętajmy, żeby zatrzeć ślady naszego obżarstwa – dla niepoznaki brudzimy kilka talerzy i filiżanek wmawiając, że byli goście i wymietli całą lodówkę. Po takim obżarstwie człowiek ma tak wielkie poczucie winy, że zapomina o tym, co go wkurzyło. Najgorszy wróg, który doprowadził nas do nerwicy (czyli zwyczajowo mąż) okaże się największym przyjacielem, bo na pewno powie, że wcale nie jesteśmy grube. 6. Podrap się! Nie, wcale nie po… głowie. Było parę chwil, gdy złapał mnie przysłowiowy nerw, a ja nie mogłam wyjść z domu, nie było pod ręką produktów na pizzę, a podłogi były tak czyste, że można było z nich jeść. Wtedy pomaga coś, co ściągnęłam od Rzymian – kąpiel! W takich chwilach zachowuję się jak małpa w kąpieli z wiersza Fredry: „dalej kurki kręcić żwawo, w lewo, w prawo, z dołu, z góry, aż się ukrop puścił z rury…”. Konieczne jest jednak posiadanie najbardziej szorstkiej, drapiącej i zdzierającej skórę gąbki. Ścieramy martwy naskórek i żywe wkurzenie. Jeśli to nie pomaga, sięgamy po peeling – ot, chociażby taki KLIK .A jeśli i to zawiedzie, i złość zamiast zmaleć wzrosła, pozostaje tylko ostatnia drapiąca deska ratunku – szorstki, niegolony, tygodniowy, ostry jak papier ścierny zarost męża. Jak skończy się takie przytulanie do jego policzka to już zależy tylko od nas, ale i ten sposób polecam. Działa! Post Sprawdzone sposoby na stres pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Książki o wychowaniu dzieci, które warto przeczytać

Wiem, wiem – już trochę przynudzam z tym czytaniem. Ale jeśli myślicie, że przestanę kiedyś nudzić w tym temacie, to się mylicie. Czytanie ubogaca, o czym napiszę szerzej wkrótce. Czasem zdarza mi się polecić wam jakąś ciekawą pozycję, często na waszą prośbę. Tym razem obrałam sobie na cel książki dotyczące szeroko pojętej tematyki wychowania. Są to pozycje, które w jakiś sposób mnie inspirują, czego efektem są wpisy na blogu. Miłej lektury o… lekturach. Jak wychować szczęśliwe dziecko? John Medina. Choć tytuł trochę niefortunny (angielski brzmi Brain rules for baby), to sama treść jest absolutnie rewolucyjna. Jest to kopalnia wiedzy o wychowaniu, szczęściu, inteligencji waszego dziecka. Nie liczcie, że podadzą wam jak w kulinarnym przepisie, ile czego dodać, żeby ulepić pyszniutkie, pachnące, mięciutkie… dziecko. Ale na pewno naukowe dane, które tutaj podane są w anegdotycznej formie przekonają was, że wcale nie potrzeba tak wiele pracy, wyrzeczeń i sił żeby wasze dziecko było szczęśliwym człowiekiem. Znalazłam tu wiele cennych i inspirujących informacji, a także faktów, o których nie miałam pojęcia. John Medina to niby neurobiolog, ale pisze tak zabawnie i z werwą, że podejrzewałam go o podrobienie dyplomów z uczelni. Do czasu, aż po zamknięciu książki nie wygooglowałam tego pana. I okazuje się, że amerykańscy naukowcy różnią się od rodzimych czymś, co towarzyszy i mnie na co dzień: poczuciem humoru. Czego i wam serdecznie życzę. Jak wychować dziecko, psa, kota i… faceta. Dorota Sumińska, Dorota Krzywicka, rozmawia Irena A. Stanisławska. Z tych samych powodów, co Johna Medinę, pokochałam swojego czasu panią psycholog Dorotę Krzywicką. Kupiłam tę książkę o banalnym tytule głównie ze względu na nią. Trochę też dlatego, że swojego czasu kolekcjonowałam wszystko ze słowem „dziecko” w tytule. Tak wartkiej rozmowy nie czytałam jeszcze jak żyję, a dodatkowo dotyczy tematu, który jest mi szczególnie bliski. Mówię tu oczywiście nie o psach, kotach i facetach (których jeśli nie lubię, to przynajmniej toleruję), ale o wychowaniu dzieci. Nie szukałam tutaj żadnych rad, ale znalazłam ich bardzo wiele: zarówno w kwestii przekarmiania dzieci (które jest dla mnie tematem newralgicznym), ich snu, mojego wolnego czasu oraz naszej – rodziców – ignorancji w kwestii wychowania dzieci (wszystko to wkrótce na blogu). Co więcej, po przeczytaniu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że człowiek jednak tak bardzo nie różni się od zwierząt, które udomowił. Jeśli przy książce płaczę, to znaczy, że jest ona dobra. Płaczę oczywiście ze śmiechu. Płaczcie i wy! Najszczęśliwszy śpioch w okolicy, Harvey Karp To szczęście jest chyba dla Amerykanów znaczące… A ponieważ i dla mnie jest, sięgnęłam po tę książkę. Niestety, zrobiłam to trochę za późno, bo okazało się, że gdybym miała ją przy sobie na początku naszej wspólnej przygody z Lenką, oszczędziłabym sobie wielu problemów. Ale było minęło…  Jeśli zatem jesteście mamami dopiero co urodzonego maleństwa albo przygotowujecie się do macierzyństwa, polecam zaopatrzyć się w ten poradnik. Bo nie da się ukryć, że to poradnik – podane recepty w punktach, ściągawki i częste gry w „prawda/fałsz” sprawiają, że łatwo w tej książce odnaleźć to, czego potrzebujemy. Jest tutaj też rozdział o poprawianiu jakości snu dzieci nieco większych, bo jeśli matka-dżokej  mówi wam, że ich trzylatek śpi bez przerwy 12 godzin i nigdy się nie moczy, to nie wierzcie jej i zmieńcie kontakt w telefonie na „Pinokio”. Dzieci z reguły przed snem marudzą, szaleją, brykają; w jego trakcie budzą się, sikają i płaczą, czasem chrapią, chodzą i gadają. Jeśli chcecie choć trochę to unormować, odsyłam do książki. Na pewno przy niej nie zaśniecie, co więcej, zapewni wam bezsenną, zaczytaną noc. Początki. Jak 9 miesięcy w łonie matki wpływa na resztę naszego życia. Annie Murphy Paul. Kolejna książka, o której dowiedziałam się nieco za późno i kolejna książka popularnonaukowa. Ale nie bójcie się tego słowa – wiecie, że dla mnie wyznacznikiem dobrej książki jest lekki, swobodny styl, więc i tutaj znajdziecie to, co lubicie najbardziej. Jest więc rzetelna informacja, ale i historyjki z życia matki, są ciekawe rozmowy i autoironiczne komentarze. A przede wszystkim to prawdziwe kompendium dotyczące tematyki ciąży. Jeśli zatem chcecie wiedzieć, co naprawdę wpływa na rozwój dziecka, na jego temperament i usposobienie, a co jest tylko wymysłem internetowych forów, przeczytajcie tę książkę. Dzięki niej dotarło do mnie, jakie spustoszenie może siać BPA i paradoksalnie niewinny, spotykany na każdym kroku stres. Ponieważ nie przeczytałam tej książki w ciąży, to żyłam w błogiej nieświadomości, a dzięki temu… bez stresu. Jeśli więc wolicie wiedzieć, a nie chować głowę w piasek w nadziei, że „jakoś to będzie”, zachęcam. Książka ma wielką wadę: jeśli zaczniecie, nie będziecie mogły się oderwać. Jak mówić żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać żeby dzieci do nas mówiły Adele Faber, Elaine Mazlish Autorki nazywają tę książkę osobistym poradnikiem – oprócz tekstu znajdziemy tutaj mnóstwo ćwiczeń, które można wykonywać samemu albo z partnerem. Wszystko po to, żeby dowiedzieć się, że diabeł nie jest wcale taki straszny, jak go malują (mowa oczywiście o naszych dzieciach). Ma tę zaletę, że nie sposób przeczytać i zapomnieć; trzeba bez przerwy do niej wracać, dokształcać się, przeglądać, kartkować, przypominać. Jeśli znudzi nas tekst, autorki zaoferowały nam również porady w formie rysunkowej, może nie tak śmieszne jak przygody Tytusa, Romka i Atomka, ale które na pewno nas rozbawią. Problemów rodzicielskich jest dużo i wraz ze wzrostem dziecka rosną i one. Ta książka pokazuje, jak dogadać się z tym małym, dużym i największym – czyli z kilkulatkiem, nastolatkiem i własnym partnerem. Jego też przecież traktujemy czasem jak dziecko… Wychowanie przez czytanie. Irena Koźmińska, Elżbieta Olszewska. Czy jest w tym kraju ktoś, kto nie zna akcji „Cała Polska czyta dzieciom”? Polecam wam zatem książkę autorek i propagatorek całej tej akcji. Ponieważ ja czytać uwielbiam i – jak to mawiano dawniej – czytam pasjami, przeczytałam tę książkę o… czytaniu. Może nie jest to lektura do poduszki, ale za to rzetelna, profesjonalna publikacja, która na pewno utwierdzi was w przekonaniu, że dobrze robicie czytając swoim maluchom. Bo czytacie, prawda? Znajdziecie tutaj też cenne porady, jak dobierać książki w zależności od wieku, żeby nie podsuwać 8 latkowi Draculi, jak zrobiła to moja bibliotekarka (do dzisiaj czosnek dodaję nawet do kisielu, a na widok nietoperza zakrywam szyję szalikiem). Post Książki o wychowaniu dzieci, które warto przeczytać pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

DIY: własnoręcznie zrobione świąteczne prezenty

Lady Gugu

DIY: własnoręcznie zrobione świąteczne prezenty

Ubrania dziecięce handmade

Lady Gugu

Ubrania dziecięce handmade

DIY pakowanie prezentów

Lady Gugu

DIY pakowanie prezentów

Przyjęcie dla przyszłej mamy – BABY SHOWER

Lady Gugu

Przyjęcie dla przyszłej mamy – BABY SHOWER

Lady Gugu

Płaski brzuch po ciąży

Pewnie niewiele z was wie, że droga do płaskiego brzucha prowadzi przez kuchnię.  80 % sukcesu to odpowiednia dieta ( nie mylić z głodówką) i rezygnacja ze złych nawyków żywieniowych, o których na moim blogu tak wiele już pisałam.  Nie można oczywiście zapomnieć o ćwiczeniach, które też są bardzo ważne, jednak to nie od nich proponuję zacząć.   Wystarczy zrezygnować z kilku produktów i zastąpić je innymi, które nie tylko spowodują, że tkanka tłuszczowa na brzuchu nie będzie przyrastać, ale też pomogą tę tkankę spalić.  Nawet najcięższe ćwiczenia nic nie dadzą, jeśli piękne mięśnie ukryjecie pod grubą warstwą tłuszczu. Oto kilka prostych zasad,  które pomagają w powrocie do formy po ciąży.  Zacznijcie je stosować a szybko przekonacie się, że dają efekty.  Przetestowałam je na sobie więc wiem, że działają: PRODUKTY ZAWIERAJĄCE BŁONNIK wspomagają trawienie i oczyszczają organizm z toksyn. Dlatego osoby, które chcą pozbyć się odstającego brzucha powinny jeść ciemne pieczywo ( nie mylić z pieczywem barwionym na ciemny kolor), pełnoziarnisty makaron i brązowy ryż. DRÓB, RYBY gotowane na parze zamiast wieprzowiny. Są zdrowsze i nie odkładają się w postaci oponki na brzuchu ZIELONA HERBATA  Jeśli myślicie, że uda wam się schudnąć dzięki zielonej herbacie to chyba tylko podczas jej zbierania. Wbrew powszechnie panującej opinii zielona herbata nie ma właściwości odchudzających, ale jej picie lekko przyspiesza metabolizm co powoduje szybsze trawienie.  Nie jest więc lekiem na otyłość, ale filiżanka tej herbaty dziennie nie powinna zaszkodzić, a może trochę pomóc w walce z tłuszczykiem na brzuchu. GREJPFRUT wspomaga spalanie tkanki tłuszczowej. Warto więc uwzględnić ten gorzki owoc w swojej diecie, bo ma mnóstwo cennych witamin, a dodatkowo – jak potwierdzają badania – ma właściwości odchudzające. MLEKO 2% TŁUSZCZU zamiast mleka 3,2 %.  Jeśli pijecie kawę z mlekiem, zastąpcie tłuste mleko tym 2 %. Nie poczujecie różnicy a centymetrów na brzuchu będzie ubywać JOGURT NATURALNY, MAŚLANKA, KEFIR zawierają dużo wapnia, który wspomaga spalanie tkanki tłuszczowej, więc powinny być stałymi składnikami diety. Jeśli nie lubicie ich smaku w naturalnej postaci, połączcie je z owocami…. OWOCE I WARZYWA uwielbiam, więc dodaję je do każdego posiłku. Są nie tylko pyszne, ale też dostarczają organizmowi cennych witamin. Należy jednak pamiętać, że niektórych owoców i warzyw podczas diety należy unikać. bo zawierają sporo cukru i mają wysoki indeks glikemiczny. Należą do nich: arbuz, awokado, banany ( szczególnie te dojrzałe), winogrona, melony, mango, ziemniaki, buraki, kukurydza, rzepa. ZDROWE PRZEKĄSKI zapomnijcie o chipsach i innych niezdrowych przekąskach. Zamiast nich, do sklepowego koszyka wrzucajcie orzechy brazylijskie, migdały, pestki słonecznika, suszone owoce. Doskonale smakują i na dodatek są zdrowe. WODA niegazowana.  Oczyszcza organizm z toksyn,  przyspieszając przy tym  procesy metaboliczne. Tkanka tłuszczowa spalana jest szybciej. Jeśli nie potraficie żyć bez soków, nie kupujcie tych dostępnych w sklepach, bo zawierają cukier, ale przygotujcie świeże soki w domu. ZDROWE ŚNIADANIE to podstawa diety każdej mamy, najważniejszy posiłek dnia.  Odpowiednio przygotowane, przyspieszy metabolizm i doda energii na cały dzień.  Znam wiele osób, które rezygnują z tego posiłku, bo nie mają czasu, nie są rano głodni albo są na diecie. Tymczasem,rezygnowanie ze śniadania to zgubny nałóg, który odbija się na zdrowiu ale też na wadze ( niestety nie w taki sposób, jakiego wszyscy oczekują) KASZA JAGLANA, GRYCZANA, PĘCZAK są zdrowsze od ziemniaków i nie trzeba ich obierać. ODPOCZNIJ  zbyt częste treningi i brak odpoczynku nie są dobre dla przemęczonych mięśni brzucha, które potrzebują czasu na regenerację. Prawidłowy trening brzucha obejmuje zazwyczaj 2-3 treningi w tygodniu. Ćwiczenia?  Brzuszki zostawcie na koniec tej drogi. Zacznijcie od ćwiczeń, które spalają tłuszczyk. Bieganie, rower, pływanie. Jeśli tak jak ja ćwiczycie w domu, to polecam wam ćwiczenia z Rebeccą Louise. Krótkie  ale bardzo skuteczne treningi: Jeśli skóra na brzuchu straciła jędrność Nie czarujmy się, każda mama w mniejszym lub większym stopniu ma ten problem. Cieszę się, że mimo moich dodatkowych 18 kg, które zgromadziłam w ciąży, po porodzie nie zostałam z rozstępami, a skóra na brzuchu wymagała jedynie masażu i ujędrnienia. Jeśli więc zmieniacie nawyki żywieniowe, żeby pozbyć się oponki na brzuchu, nie zapomnijcie o ujędrnieniu. Wystarczy, że codziennie posmarujecie skórę balsamem i zafundujecie jej kilkuminutowy masaż.  Jeśli masaże połączycie z odpowiednią ( zdrową) dieta, na efekty nie będziecie długo czekać. Powodzenia! Post Płaski brzuch po ciąży pojawił się poraz pierwszy w .

Hello September

Lady Gugu

Hello September

Dzieci z chmur

Lady Gugu

Dzieci z chmur