Zdrowe odżywianie – to da się zrobić

Lady Gugu

Zdrowe odżywianie – to da się zrobić

Ciekawe miejsca w Polsce. 10 propozycji na weekend

Lady Gugu

Ciekawe miejsca w Polsce. 10 propozycji na weekend

Kobiecie jest jednak do życia potrzebna… inna kobieta. Ja już swoją mam!

Lady Gugu

Kobiecie jest jednak do życia potrzebna… inna kobieta. Ja już swoją mam!

Najpiękniejsze miejsca w Polsce: Lawendowe Pole

Lady Gugu

Najpiękniejsze miejsca w Polsce: Lawendowe Pole

Dobre jedzenie na Warmii i Mazurach

Lady Gugu

Dobre jedzenie na Warmii i Mazurach

Lady Gugu

Prawdy i mity o opalaniu – wszystko, czego nie wiedzieliście o słońcu i jego szkodliwości

Nie znam osoby, która nie uwielbiałaby słońca. Niektórzy jednak kochają go miłością bezgraniczną i nie chcą się z nim latem rozstać ani na chwilę, przez co pod koniec sierpnia przypominają skwarki. Ja stosuję wobec słońca zasadę ograniczonego zaufania. Bo ono to trochę jak dzikie zwierzę: bezpieczne, dopóki za bardzo się do niego nie zbliżasz. Oto, czego być może nie wiecie o: opalaniu, promieniowaniu UV i czerniaku. Prawdy i mity o opalaniu: Słońce jest szkodliwe – i koniec: I FAŁSZ I PRAWDA Bez słońca nie byłoby życia! Jednak biorąc pod uwagę dziurę ozonową, która powiększa się z roku na rok słońce stanowi coraz większe zagrożenie. Poza tym promienie słoneczne powodują w naszym organizmie syntezę witaminy D, ale trzeba pamiętać, że wystarczy 15 minut nasłoneczniania, aby zsyntezować jej tyle, ile potrzeba nam na cały dzień. Niektórzy dermatolodzy twierdzą jednak, że korzyści płynące ze słońca są o wiele większe niż ryzyko powstania czerniaka. Wszystko dlatego, że wspomniana witamina D zapobiega niekontrolowanym podziałom komórek, a to właśnie one powodują raka. Bez zabezpieczeń w postaci filtrów można spędzić dziennie na słońcu zaledwie kwadrans. Dzięki niemu w naszym organizmie produkuje się też większa ilość tlenku azotu, który obniża ciśnienie krwi i zapobiega zawałom serca. Promieniowanie UV powoduje infekcje: PRAWDA Promienie UVA,UVB i UVC wyrządzają szkodę całemu organizmowi, bo osłabiają naszą odporność. To dlatego latem, po wylegiwaniu się na słońcu, często dostajemy opryszczki – to dowód na to, że nasz układ immunologiczny jest osłabiony.  Często latem chorujemy też na anginy – pośrednio dlatego, że fundujemy naszemu gardłu grę w ciepło (słońce)-zimno (lody). Ale gdyby układ odpornościowy nie był osłabiony, poradziłby sobie z infekcją w zalążku. Nie próbujmy więc wygrzewać przeziębienia na plaży – pogorszy tylko sprawę! Słońce nas postarza: PRAWDA Za to odpowiedzialne jest głównie promieniowanie UVA, które dociera do głębokich warstw skóry i powoduje niszczenie komórek kolagenu i elastyny. A zniszczone włókna oznaczają jedno: zmarszczki!  Słońce wysusza też naszą skórę i czynią to także od środka – efekty tego mogą być zauważalne dopiero za kilka lat! Poza tym na mocno opalonej skórze zmarszczki są o wiele bardziej widoczne. Promienie UVA, których działania nie czujemy, wpływają też na powstawanie plam pigmentacyjnych i piegów. Słońce zaostrza zmiany naczyniowe, żylaki i trądzik. Jeśli nie wierzycie, jak słońce działa na naszą skórę, to zastanówcie się: dlaczego skóra twarzy i dekoltu u staruszek jest tak pomarszczona, a np. skóra na brzuchu już mniej?.. Czerniak to jedyny nowotwór skóry: FAŁSZ Czerniak, czyli złośliwy nowotwór skóry, jest faktycznie najczęściej rozpoznawalnym nowotworem, ze względu na charakterystyczne objawy. Nie wszyscy wiedzą jednak, że istnieje coś takiego jak nowotwór skóry nieczerniakowy – stanowi on aż 80% wszystkich nowotwowór skóry! Jest trudniejszy w rozpoznaniu: mogą znamionować go guzki, owrzodzenia i inne nietypowe zmiany skórne, które pojawiły się same z siebie i powiększają się. Choć nie dają przerzutów do innych narządów, nie znikną same i wymagają reakcji ze strony dermatologa. Czerniak jest spowodowany przez słońce: I FAŁSZ I PRAWDA Czerniak, jak każdy nowotwór, jest składową kilku czynników. Na jego powstawanie ma wpływ nasz układ immunologiczny czy uwarunkowania genetyczne. Jednak wpływ promieniowania UV jest kluczowy. Co ciekawe, czerniak wcale nie zawsze rozwija się z istniejących znamion – w aż 80% przypadków pojawia się na zdrowej, niezmienionej skórze! I najgorsze, że tak jak w przypadku każdego nowotworu może pojawić się nawet w 20-30 lat po poparzeniu skóry słońcem. Wniosek? Jeśli jako dziecko miałaś przygodę z poparzeniem słonecznym a dziś zmagasz się z czerniakiem, może to mieć bezpośredni związek. Czerniak to wyrok śmierci: FAŁSZ Wcześnie wykryty czerniak jest w 100% wyleczalny! Na szczęście (albo niestety), z roku na rok wykrywa się coraz więcej jego przypadków, co jednak powoduje, że świadomość społeczeństwa jest wyższa oraz lepsze są techniki lekarskie, które pozwalają z nim walczyć. Kremy z filtrem nas ochronią: I FAŁSZ I PRAWDA Owszem, obecnie produkty są bardzo wysokiej jakości. Filtry są fotostabilne, preparaty wodoodporne, zabezpieczają nas zarówno przed promieniami UVB (tymi, które powodują poparzenia i rumień) oraz UVA (tymi, które docierają do skóry głębokiej i przenikają nawet przez szyby). Ale nikt nie czyta napisów drobnym maczkiem z tyłu opakowania – deklarowany filtr (np. SPF 30) działa wtedy, gdy wklepiemy go aż 2 mg na 1 cm kwadratowy skóry! Zważywszy, że krem ma ok. 200 mg, to wychodzi na to, że opakowanie wystarczyłoby nam na… dwa użycia! Nikt nie wklepuje tyle kremu, a z kolei nakładając go mniej nie otrzymamy właściwej, deklarowanej na opakowaniu ochrony. SPF 50 okaże się więc SPF 20, a SPF 6… praktycznie nie jest nic wart. Jest bez znaczenia, jaki krem z filtrem kupimy: FAŁSZ Filtry dzielą się na mineralne (tworzą na skórze fizyczną barierę odbijającą i rozpraszającą promienie słoneczne ) i chemiczne (wnikają w naskórek i pochłaniają energię światła słonecznego). Najlepsze kremy to takie, które łączą w sobie te dwa rodzaje filtrów. Ponadto producenci się tym nie chwalą, ale badania wykazały, że deklarują na opakowaniu większą zawartość filtrów niż zawiera w rzeczywistości preparat! SPF 50 może się zatem przy kiepskim producencie okazać SPF 20… albo i mniej. Stawiajmy na sprawdzone firmy oraz nie używajmy kremu przez kilka sezonów – niezużyty trzeba wyrzucić, bo pod wpływem wysokiej temperatury filtry tracą swoje działanie ochronne. Ubranie nas ochroni: FAŁSZ  Promienie UVA przenikają zarówno przez szyby jak i przez ubrania! Jeśli chcemy chronić ciało przed tym rodzajem promieniowania, to wybierzmy ciemne, a nie jasne kolory (odbijają promienie, a nie pochłaniają go jak biała barwa) albo zaopatrzmy się w odzież z filtrem UV – można ją kupić w sklepach sportowych. Aby promienie nie przenikały przez ubranie jest tylko jedna rada – trzeba smarować kremem całe ciało. Post Prawdy i mity o opalaniu – wszystko, czego nie wiedzieliście o słońcu i jego szkodliwości pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Kwaśne Jabłko – magiczne miejsce na rodzinny wypad

Lady Gugu

Kwaśne Jabłko – magiczne miejsce na rodzinny wypad

Manufaktura cukierków w Warszawie

Lady Gugu

Manufaktura cukierków w Warszawie

Śniadanie w centrum Warszawy – moje trzy ulubione miejsca

Lady Gugu

Śniadanie w centrum Warszawy – moje trzy ulubione miejsca

Lady Gugu

Prawdziwie wspierający rodzic idzie tuż za dzieckiem – ani przed nim, ani obok…

Mam w swoim otoczeniu Osobę, mającą życiową misję poprawiania standardu życia wszystkich, których spotyka na swojej drodze. Gdyby to tylko ograniczało się do dawania kasy i mówienia: „Masz tu milion, zrób lifting twarzy, dokończ w końcu meblowanie domu i zatrudnij ogrodnika”. Niestety – Osoba stosuje sposoby zakamuflowane, krypto-motywację, która tak naprawdę dołuje mnie i sprowadza do parteru, choć od lat pracuję na to, żeby wywindować się jak najwyżej. Osoba zmieniała mi już pracę, dekorowała dom, doprawiała gulasz, wmawiała, że za mało zarabiam i że grzywka jednak była fajna. Ale jestem wdzięczna Osobie. Dzięki niej wiem, czego NIE chciałabym dla swojej córki, a ściślej mówiąc: to właśnie dzięki niej wszystkie plany dotyczące przyszłości mojej córki, które snułam, gdy była jeszcze w brzuchu, wyrzuciłam do kosza wraz z dniem porodu. Ja osobiście nienawidzę, gdy ktoś mi coś ostro narzuca, a ostatnią rzeczą, której chcę, to poczuć, że moja córka znienawidziła mnie za ustawianie jej życia. Niczego tak nie pragnę, jak tego, aby była w przyszłości totalnie NIKIM! Bo po pierwsze nie wybiegam myślami dalej, niż kilka miesięcy do przodu, a po drugie, nie widzę jej w żadnej roli, którą próbują narzucać jej ludzie, którzy spędzą z nią pół dnia. Bo niektórzy myślą, że po godzinie znają moją córkę na wylot, a po tym, w jaki sposób rozwiązuje problemy, złości się czy cieszy, narzucają jej rolę prawniczki, lekarki czy bankowca. A ja, po 4 latach z tym dzieckiem, nie potrafię sobie jej wyobrazić inaczej niż jako dziecka właśnie! Buntuję się przeciwko wizji, że kiedykolwiek chwyci skalpel czy wdzieje togę. Nie to, żebym nie życzyła jej dorosłości, choć faktycznie, ta czasem bywa ciężka, z tymi wszystkimi swoimi wyborami, decyzjami czy odpowiedzialnością. Ale jak bardzo trzeba być nieludzkim, żeby kierować wychowaniem dziecka w konkretnym kierunku, który obraliśmy mu, gdy tylko wypluło smoczek?! Takich rodziców spotykam ciągle. A to wypychają swoje dziecko na scenę i udają, że nie widzą, gdy to sika pod siebie ze strachu. Grunt, to spełnić ambicje. Oczywiście nie swoje – rodzica! A to „motywują”: „O, udało ci się to zrobić. Miałeś szczęście” albo „Starałeś się, ale się nie udało. Mogłeś starać się bardziej”.  Moja znajoma nauczycielka muzyki też spotkała kilku takich i… wpadła w depresję po którymś z rzędu spotkaniu z rodzicem, domagającym się nie piątki, ale szóstki dla swojego syna. Z muzyki! Sama byłam z kolei świadkiem, gdy jakiś niespełniony Diego Maradona z Koziej Wólki „dopingował” swojego spłakanego po kontuzji syna: „Nie rycz, piłkarze nie płaczą!”. Ambicja. To coś, bez czego nie można zajechać daleko. Jak już tak wyznałam, że pragnę dla swojej córki dokładnie NICZEGO, to przyznam też, że w szkole nie byłam orłem. Dobre samopoczucie było dla mnie ważniejsze od wyników. Jednak dla mnie prawdziwa nauka zaczęła się po szkołach, bo to życie pokazało mi, jaką determinacją trzeba się wykazać, aby wspiąć się choćby o szczebel wyżej w hierarchii. Jaki twardy trzeba mieć tyłek, żeby spadając z tej drabiny (a podczas wspinania spadałam wiele, wiele razy!) nie potłuc się za bardzo. W życiu nie wyszło mi bardzo dużo rzeczy, ale za każdym razem otrzepywałam się i próbowałam znowu. Dlatego nigdy, przenigdy nie powiem, że pragnę dla swojej córki konkretnej przyszłości. W zamian postaram się zbudować w niej umiejętność precyzowania celów, marzeń i pragnień… oraz tego, by nie bała się próbować. Nieważne, że czasem mało konsekwentnie, nieudanie, pokracznie. Bo to będą jej własne próby. Nie moje! Prawdziwie wspierający rodzic idzie tuż za dzieckiem – ani przed nim, ani obok. Bo chodzi o to żeby podać dłoń kiedy odwróci się i poprosi o wsparcie. Nie wybierać ścieżek jak przewodnik, nie ciągnąć za rękę, by szło w naszą stronę – jest się rodzicem właśnie po to, żeby przyjmować porażki swojego dziecka i by rozkładały się one na dwoje! Zawsze wesprę moją córkę, niezależnie, czy będzie co pół roku wybierała inny kierunek studiów (byle nie do 40-tki i bylebym nie musiała sprzedawać przez to domu…) czy uprze się na Oxford (jeśli sama na niego zarobi). Nie chcę, żeby od podstawówki  bała się mnie zawieść i brnęła w życie, którego nienawidzi i które ją stresuje. Bo to ja muszę zdać egzamin z macierzyństwa, ona może sobie oblewać każdy test, przed którym ją postawię. Ode mnie i tak ma zawsze zaliczenie, bo wiem, że starała się, jak umiała. Najlepiej. W końcu to moja córka… Post Prawdziwie wspierający rodzic idzie tuż za dzieckiem – ani przed nim, ani obok… pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

20 pomysłów na zdrowe śniadanie dla dziecka

Lady Gugu

20 pomysłów na zdrowe śniadanie dla dziecka

Lady Gugu

Macierzyństwo świetna rzecz, ale nie oszukujmy się: każdy, kto twierdzi, że jego życie nie zmieniło się po dziecku chyba zapomniał, jak wyglądało wcześniej

Gdy byłam w ciąży, myślałam, że koleżanki, które ostrzegały mnie przed nadchodzącymi zmianami nie tylko robią sobie przysłowiowe jaja, ale też że straszą mnie, abym nie robiła im konkurencji. Sorry, dziewczyny, już dawno chciałam wam powiedzieć: miałyście rację. Choć tak naprawdę nie miałyście racji. Mówiłyście, że moje życie zmieni się o 180 stopni. Zapomniałyście dodać, że jak już zacznie się obracać o te 180 stopni, to nie tylko się nie zatrzyma, ale będzie zachowywało jak bączek-zabawka w rękach szalonego 3-latka. I nie wspomniałyście, dobre koleżanki, że odczuję to równie boleśnie, jakbym dostała z półobrotu od Van Damme’a, na dłoni usiadł mi Hulk Hogan a głowę wkręcili mi w imadło. No bo macierzyństwo świetna rzecz, ale nie oszukujmy się: każdy, kto twierdzi, że jego życie nie zmieniło się po dziecku chyba zapomniał całkiem, jak wyglądało wcześniej. Rozumiecie, tuż po porodzie czujesz się, jakby poprzednie życie było tylko snem. Tym pięknym, o lataniu. Po porodzie budzisz się w koszmarze z Ulicy Wiązów, a po pokoju ściga cię kilkuletni Freddy Kruger z nożyczkami do papieru. Bo weźmy takie spacery. Podczas gdy wcześniej zastanawiałaś się, gdzie umówić się ze znajomymi i której knajpy jeszcze nie widziałaś, teraz cały tydzień czekasz, żeby wybrać się do supermarketu, gdzie sprzedasz dziecko mężowi, a sama oddasz się błogiemu relaksowi pomiędzy półkami z papierem toaletowym a pieluchami. Jak jesteś bardzo zdesperowana, możesz nawet się tam zdrzemnąć – zawsze można wciskać kit, że sprawdzasz, czy w reklamie nie kłamią o tej miękkości papieru. Słowo „sen” zresztą dla matek zatraciło swoje znaczenie i doba z 16 godzin czuwania+8 godzin snu zmieni ci się w:  21 godzin czuwania i 6×30 minut snu. Romantyczna natura, którą dawniej się szczyciłaś też pójdzie w dal. Nie dość, że możesz zapomnieć o wieczornych spacerach (chyba że umiesz chodzić we śnie), a seks staje się marzeniem i zaczynasz życzyć go sobie w prezencie gwiazdkowym, to jeszcze słowa „Jaki słodziak!” wypowiadasz tylko z myślą o mężczyznach do ok. 1 roku życia. Jak już jednak mąż wyciągnie cię na wspólne oglądanie nieba, to i tak jedyne, o czym gadacie, to plan na następny dzień. Słodkie słówka? Owszem, ale zauważ, jak rozjaśnia się twarz twojego męża, gdy zamiast „Kocham cię” powiesz mu „W końcu śpi”. Od razu zacznie cię całować. To nic, że z wdzięczności. Niebagatelną zmianą będą twoje kontakty towarzyskie. Jeśli twoje otoczenie nie daj Boże składa się z jakichś bezdzietnych, to albo już teraz zraź ich do siebie, żeby sami zaczęli cię unikać albo namów ich po prostu na dziecko. Nie ma szans, żeby bezdzietni zrozumieli twoje wywody o przewadze „Krainy lodu” nad „Madagaskarem”. Twoje grono znajomych ograniczy się więc do dzieciatych (jeśli masz szczęście) albo pani z warzywniaka i mięsnego. Teraz wpadasz tam dwa razy dziennie i wcale nie zawsze coś kupujesz. Najczęściej zapominasz, po co przyszłaś i zamiast wyjść z pustym portfelem, wychodzisz zrelaksowana i z upuszczoną parą. Darmowa psychoterapia. Oczywiście, macierzyństwo to nie katorga. I tutaj uda ci się na pewno znaleźć czas na relaks, z tym że zamiast godzinnej kąpieli w pianie będziesz cieszyć się jak dziecko, gdy nikt nie będzie wisiał ci nad głową w toalecie, podając mikroskopijne kawałki papieru i ciesząc się, że może mamie pomóc sikać. Zresztą, miej zawsze w pogotowiu zapasową rolkę pod ręką – ta, po którą chcesz właśnie sięgnąć, doskonale nadaje się na kołderkę dla kochanego misia. Ale największą zmianę odczujesz w sobie, choć możesz tego nawet nie dostrzec (w końcu przestałaś przeglądać się w witrynach, pewnie dlatego że nie chodzisz do sklepów). Zmiany będą mikroskopijne, prawie niezauważalne, ale przełożą się na to, że kiedyś oglądając zdjęcia z przeszłości pomyślisz, że to jakaś koleżanka, której nie pamiętasz. Lustro zacznie na twój widok wołać „Rozbij mnieee!!!”,  bo dotychczas włosy myłaś, nawilżałaś, suszyłaś, układałaś, a teraz po prostu wstajesz z łóżka i zakładasz kaszkietówkę. Makijaż, jeśli  już wykonasz, to nie zmywasz go trzy dni, pod warunkiem że wcześniej dziecko ci go nie rozmaże lub nie zliże. Dawniej inwestowałaś w zdrowe odżywianie, łykałaś magnez, kwasy omega, tabletki ze skrzypem, a teraz cieszysz się, że zainwestowałaś w zdrowie dojadając po dziecku lizaka z witaminami. Dbałaś tez o rozwój duchowy –  oglądałaś filmy, czytałaś książki. Teraz owszem, też czytasz: instrukcje obsługi i etykiety na opakowaniach. Z oglądania został ci widok za oknem, na który tęsknie spoglądasz marząc o ucieczce. Znacie ten serial „Żywe trupy”? Jeśli myśleliście, że to o zombiakach, to się myliliście – to właśnie o młodych matkach, z tym że matki nie zjadają cudzych mózgów (czasem za to zachowują się, jakby im ktoś je zjadł). Macierzyństwo zmienia cię do granic możliwości… ale tylko na chwilę. Zombiaki nie zmartwychwstają, ale matki tak. Ja już odżyłam, a minęło ZALEDWIE 4 lata! Dla was też jest nadzieja. Niech moc będzie z wami… Post Macierzyństwo świetna rzecz, ale nie oszukujmy się: każdy, kto twierdzi, że jego życie nie zmieniło się po dziecku chyba zapomniał, jak wyglądało wcześniej pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Logopeda radzi: kiedy najlepiej odzwyczaić dziecko od smoczka

Magdalena Rybka. Logopeda z ogromnym zapałem do pracy. W wolnych chwilach uwielbia projektować i tworzyć pomoce logopedyczne i edukacyjne. Jest absolwentką studiów magisterskich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Prowadzi w Bochni gabinet logopedyczny „Rybka”. Jak sama mówi: „Spotkanie w gabinecie to obustronna nauka – ja uczę Dzieci, ale One też ciągle uczą mnie czegoś nowego, za każdym razem”. Z Magdą możecie się spotkać nie tylko w gabinecie, ale też na jej blogu:  LOGOPEDARYBKA.PL . —— Logopedzi mówią swoje, pediatrzy swoje, reklamy smoczków swoje, a koleżanki i mniej lub bardziej doświadczone mamy swoje… I bądź tu mądra. Dawać dziecku smoczek czy zrezygnować? A jeśli już dałam to kiedy zabrać? Jak to zrobić? Znasz te dylematy? Spróbuję pogadać z Wami na ten temat dziś z mojego, logopedycznego punktu widzenia. Wiecie, że pierwsze próby ssania dziecko wykonuje już w 12 tygodniu życia płodowego? Wtedy to właśnie pierwszy raz próbuje ssać swojego kciuka. Pokazuje to, jak bardzo ważnym i istotnym jest odruch ssania. Pozwala dziecku pobierać pokarm, a przez to zaspokajać głód, czyli najzwyczajniej mówiąc – przetrwać. Zacznijmy od tego, że ssanie smoczka nie jest tym samym co ssanie piersi. Podczas ssania piersi, dziecko „uruchamia” aż około… 220 mięśni! Są to mięśnie nie tylko ust, języka, gardła, podniebienia, ale także: głowy, twarzy, szyi, przepony, karku, klatki piersiowej. Karmienie smoczkiem ( a nas interesuje samo ssanie smoczka w dzisiejszym artykule) uruchamia tylko około 40 mięśni głównie aparatu artykulacyjnego. Po co dajemy dziecku smoczek (mam na myśli malucha po pierwszym roku życia)? Bo płacze, bo chcemy coś szybko zrobić i chcemy zająć czymś dziecko, bo chcemy mieć chwilę czasu w błogiej ciszy… Wiecie, że to nie jest fair? To tak jakby ktoś chciał Was na chwilę uspokoić i dawał Wam ciągle ulubioną czekoladkę. I z jednej strony miło, bo czekoladki lubimy, ale z drugiej nie macie wrażenia, że jest to taka forma szybkiej niani? Bo tak właśnie jest. Dzieci lubią smoczki (nie mówię tu o grupie dzieci, która nigdy smoczka nie chciała i wypluwała). Smoczek pomaga im stymulować ich ulubiony odruch ssania. Dlaczego ulubiony? Bo jest im dobrze znany, bo przypomina ciepło mamusinego brzuszka, bo uspokaja, bo wycisza… Zastanawiasz się kiedy najlepiej odstawić smoczek? Pierwsza odpowiednia pora to skończenie przez dziecko 4 miesiąca życia. Odruch ssania wtedy sam automatycznie słabnie i potrzeba ssania smoczka bardzo się zmniejsza. Jeśli przegapiłaś ten moment, masz jeszcze czas do ukończenia 1 roku życia dziecka. Dlaczego? Dziecku wyżynają się już pierwsze zęby, zaczyna ono poznawać smak pierwszych nowych pokarmów, nadarzają się okazje do pierwszych karmień łyżeczką (a co za tym idzie – innego sposobu połykania). Niestety zbyt długie (podkreślam: ZBYT DŁUGIE) używanie smoczka, może powodować bardzo przykre skutki. Po pierwsze, zgryz Twojego malucha jest narażony na nieprawidłowości ( a przez to też na gorszy wygląd, po prostu). Zbyt długie używanie smoczka utrwala nieprawidłowe ułożenie języka w buzi i sposobu oddychania, a przez to może prowadzić do szeregu wad wymowy (seplenienie międzyzębowe, problemy z głoskami L i R). Nieustanne ssanie smoczka jest także niebezpieczne – ryzyko odgryzienia kawałka i uduszenia jest bardzo poważne (szczególnie podczas spania). Ciągłe ssanie smoczka jest także niehigieniczne – to istne siedlisko bakterii, które krążą pomiędzy rączkami a jamą ustną malucha. Zbyt długie ssanie smoczka może prowadzić także do problemów emocjonalnych – smoczek staje się nałogiem, bez którego dziecko nie potrafi już funkcjonować, a przez to staje się od niego uzależnione. A teraz najtrudniejsze – jak pozbyć się smoczka? Podzielę się z Wami kilkoma znanymi mi sposobami: Posmarowanie smoczka czymś gorzkim/ słonym/ ostrym. Obcięcie kawałka gumowej części smoczka. Zorganizowanie wspólnego pożegnania smoczka. Zamienienie smoczka na zabawkę. Radykalne i twarde odstawienie – od dziś nie używamy smoczka! Zaczarowanie smoczka – wrzucenie do „magicznego pudełka”. Wróżka smoczuszka – zostawiamy smoczek na noc na parapecie a rano odkrywamy, że wróżka zabrała go! To tylko kilka sposobów. Każda z Was najlepiej zna swoje dziecko i wie jak do niego dotrzeć. Walczcie, próbujcie. Gracie o istotną stawkę – brak problemów rozwojowych swojej Pociechy! Post Logopeda radzi: kiedy najlepiej odzwyczaić dziecko od smoczka pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Głupie, wkurzające, niemiłe, bezmyślne ciążowe pytania – zobacz moje typy i podziel się swoimi!

Lubię ludzi. Gadanie z nimi nie sprawia mi problemu, mam sporo znajomych, ciągle nabywam nowych, nie wzbraniam się przed  rozmowami na ulicy. Jednak był okres, że przez kilka miesięcy bałam się, co wyskoczy z otwartych ust, które zaczynały ze mną rozmowę. Przyczyna? Głupie, wkurzające, niemądre, naiwne (choć muszę przyznać, że czasem nieświadomie) pytania i stwierdzenia kierowane do ciężarnych. Oto moje TOP… Cieszycie się? No żesz… Zanim zastanowisz się, czy odpowiedzieć szczerze czy skłamać, rozmówca zauważy wahanie i tak wyjdzie, że się nie cieszycie. Odpowiesz, że tak, to oskarży cię o kłamstwo, bo wiadomo, że strach jest. Odpowiesz, że nie, to poda cię do MOPS-u i zanim jeszcze dziecko się urodzi, to już założą mu Niebieską Kartę. Odpowiedź prawidłowa: jedni tak, drudzy nie. Pytanie przecież nie dotyczy konkretnych osób, a na pewno wśród twoich znajomych i rodziny niektórzy się cieszą, a inni nie. Jak się czujecie?  Nigdy nie wiedziałam, o kogo chodzi i panicznie obracałam się za siebie, sądząc, że mąż znowu mnie śledzi. Ale nie – chodziło zwykle o mnie i o istotę w moim brzuchu. Dziwne, bo jak tylko zachodzisz w ciążę, wszyscy mówią nagle do ciebie w liczbie mnogiej, a ty czujesz się, jakby znów był PRL (o którym tylko słyszałam) i wszyscy znowu zaczęli mówić do siebie „towarzyszko”. Odpowiedź na to pytanie wprawia ciężarną w panikę – bo ona niby czuje się dobrze, ale jak dogadać się z płodem w tej sprawie? Poza tym spróbujcie odpowiedzieć szczerze (wyrosły mi włosy na brzuchu, sutki mam wielkości piłek do koszykówki, w połowie przecina mnie brązowa linia i rozpaczliwie szukam wzrokiem kosza, żeby zwrócić śniadanie), to znajomą następnym razem zobaczycie za 2 lata. Ale wcześniej i tak z domu nie wyjdziecie. Po twarzy poznaję, że to będzie dziewczynka. To po prostu sugestia, że wyglądacie ohydnie! Tak, też słyszałam, że na dziewczynkę się brzydnie. U mnie się sprawdziło i po porodzie przeszło (na szczęście, choć moi wrogowie woleliby, żeby zostało). Stwierdzenie o tym, że widać po brzuchu czy twarzy, jaka będzie płeć dziecka, jest jak wróżenie z pryszczy koleżanki, co wstrętnego zjadła wczoraj na kolację. Co też radzę uczynić, gdy następnym razem ktoś powie wam, jaką płeć po was widać. No to kiedy rodzisz?  Na to pytanie odpowiadasz zawsze podwójnie: raz w myślach (przy czym jedno słowo rymuje się z „wuj” a drugie to „wie”), a drugi raz oralnie (choć akurat w ciąży słowo „ustnie” jest bardziej wskazane). To pytanie z cyklu: „A teraz porozmawiajmy o istocie bytu, a potem przejdźmy do trudniejszych tematów”. Nikt nie wie, kiedy mały brzdąc zacznie się pchać na świat, oprócz niego samego. Ale on – jak to dziecko – zmienia zdanie jak chorągiewka na wietrze. Dobrze, że chociaż nie mówi: „Wychodzę! Albo nie, wracam!”. Najgorzej, jak ktoś zada ci to pytanie 2 miesiące po porodzie – to znak, że pora na dietę. Ile już przytyłaś?  Nie wiem, dlaczego niektórzy uważają, że pewne pytania uchodzą w ciąży, a ciężarna nie tylko nosi dziecko, ale również zostaje na 9 miesięcy upośledzona umysłowo oraz przestaje być kobietą. Poza tym niektórzy myślą, że tycie w ciąży oznacza zmianę rozmiaru tyłka z 6 na 12, co niekoniecznie jest prawdą, bo może masz po prostu dużo mleka w piersiach czy sporo wód płodowych. Następnym razem, gdy usłyszę to pytanie (może kiedyś będzie okazja), to odpowiem: „A ty też jesteś w ciąży czy za dużo pączków?”. A tak w ogóle, to nie wiem skąd pomysł, że w ogóle przytyłam – waga w oczach?.. Bolało? (po porodzie) Jeśli to pan, wystarczy wykonać szybki wyrzut kolana w stronę jego krocza i powiedzieć konającemu, że mniej więcej tak, ale przez kilka godzin. Jeśli pani, to sprawa jest bardziej skomplikowana. Możesz oczywiście zacząć snuć przed nią wizję przeciskania arbuza przez rurę od trzepaka albo wielbłąda przez ucho igielne… może to wystarczy. Dobrze się odżywiasz?  Że niby chodzi o tego hamburgera, co go chowam za plecami?.. Dla niektórych w ciąży dobrze znaczy dużo. A ja odpowiem, że jak już dużo zjem, to dziecko w brzuchu sobie wybierze, co mu tam pasuje najbardziej. Grunt to urozmaicenie, nie? Niech ma. Biedna, ty to się nawet napić nie możesz! „Teraz nie, ale napoiłam się przed ciążą tak, że jeszcze mnie trzyma”. Z poza tym zawsze możesz na imprezę przynieść atrapę – butelkę po wódce napełnioną wodą. Pij prosto z niej, ocieraj usta i wołaj „Jakie to pyszne! Pij maluchu, pij!”. Mina znajomych – bezcenna. Płakałaś? Niby niewinne pytanie, ale dla ciężarnej to gwóźdź do trumny. Nie dość, że ukrywa opuchnięte stopy przed światem, chodząc w klapkach lekarskich (łudzi się, że ktoś weźmie ją za lekarza), nie dość, że jej cyce ważą tyle, ile garby wielbłąda, to jeszcze ktoś mówi jej wprost, że jej twarz wygląda jak gęba Kliczki po walce. Witajcie, opuchlizny, stały rezydencie każdej ciąży… Nie warto chować głowy w piasek , ale powiedzieć coś takiego, od czego rozmówca sam się rozpłacze i po chwili będziecie wyglądać tak samo. A was co najbardziej wyprowadzało z równowagi, gdy nosiłyście w brzuchu małego spadkobiercę? Może o czymś zapomniałam? Czekam na wasze komentarze. Jestem przekonana, że powalą mnie na kolana. Post Głupie, wkurzające, niemiłe, bezmyślne ciążowe pytania – zobacz moje typy i podziel się swoimi! pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Wymęczy, przeżuje i wypluje, ale na końcu i tak stwierdzisz, że było warto…

Patrzyłam ostatnio, jak pioruny raz po raz przecinają niebo, a wiatr ugina drzewa aż do ziemi (wiem, zabrzmiało jakby to Emily Bronte napisała…). I pomyślałam, że rodzicielstwo to jednak też burza – piękna, fascynująca, ale tylko dopóki oglądasz ją z okna. Jak tylko wychylisz z okna głowę, to zmoczy cię do cna. Nie ma szans, że przejdziesz przez to swoje rodzicielstwo bez szwanku. Ono nie pozostawi na tobie suchej nitki, a tak naprawdę to możesz zmieniać sobie ubrania ile chcesz, a i tak ciągle będziesz w tym rodzicielstwie umoczony. Najlepsze jednak dopiero nadejdzie, bo przecież co chwilę zza chmur wychodzi słońce i ogrzewa twoją twarz, sprawiając że się uśmiechasz. I takie jest właśnie to rodzicielstwo. Bardzo daleko mu do prostoty i słowa „łatwe”, ale nie nazwałabym go też trudnym. To jak podróż samochodem z Małopolski nad morze – ot, trochę stoisz, trochę jedziesz. Ale liczy się cel, który jest dla ciebie tak samo ważny wtedy, gdy mierzy 90 centymetrów jak i wtedy, gdy ma już ich 190. Ja sama dawniej byłam bardziej zagubiona. Gdy dziecko się rodzi, zastanawiasz się, dlaczego nie przychodzi na świat z instrukcją obsługi. Ale stałam się silniejsza nie dlatego, że zyskałam wprawę, ale dlatego, że odpuściłam. Nie, nie dziecku – ono potrzebuje lin, żeby pływać równo, a nie miotać się wokół rozpaczliwym pieskiem. Odpuściłam sobie. Dałam sobie czas, żeby odnaleźć się w nowej sytuacji. Poluzowałam sobie smycz, rozluźniłam więzy, przesunęłam granice tak daleko, jak tylko można. I przede wszystkim zainwestowałam w siebie – wyświechtane do granic możliwości hasło „szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko” u mnie było podstawą, aby nie zwariować. Bo gdy dziecko się pojawia, ty, tak dawniej wielbiona, podziwiana i poważana, nagle stajesz się niewidzialna. Pewnego dnia ktoś zabiera ci całą kobiecość, ba! zabiera ci człowieczeństwo. Stajesz się MATKĄ i podczas gdy w ciąży traktowano cię chwilami jak żywy inkubator, tak po porodzie musisz pogodzić się z myślą, że uśmiechy innych ludzi najpierw skierowane będą do twojego dziecka, a potem do ciebie. Choć najczęściej i tak nikt nie zauważa tych, które pchają wózek. Zawalczyłam o siebie, bo wprawdzie macierzyństwo jest dla mnie priorytetowe, ale nie chcę patrzeć, jak moje dziecko biegnie przodem, a ja próbuję za nią nadążyć. Chcę biec stale obok niej, a nie być niemym kibicem jej sukcesów. Moje człowieczeństwo nie jest mniej ważne od jej! Jest takie szwedzkie słowo „lagom”. Oznacza, że coś jest „wystarczające”, „w sam raz”, „akurat”. Dla Szwedów to największy komplement, bo nie chcą się wyróżniać na żadnym polu. Chcą być tacy, jacy powinni być – ani lepsi, ani gorsi. I tego samego chciałabym dla swojego dziecka – aby było dokładnie takie, jak zostało jej to zapisane. I ja też taką matką chcę być – dokładnie taką, jakiej ona potrzebuje. Nie dam jej więcej, bo to ją zepsuje. Nie dam mniej, bo nie chcę, żeby te braki odczuła w przyszłości. Dam jej tyle miłości, ile potrzebuje. W sam raz. Macierzyństwo to tak naprawdę test na człowieczeństwo. Nie można być dobrą matką, jeśli jesteś niepełnym, niepewnym, słabym człowiekiem. Dlatego nie martwię się, że kobiety teraz rodzą coraz później – może jest im potrzebny dłuższy czas, aby dostrzec w sobie gotowość na podjęcie wyzwania. Wyzwania, w którym nie można zawieźć. Rodzicielstwo to nie jest metoda prób i błędów czy test wielokrotnego wyboru. Tu jest tylko jedna odpowiedź prawidłowa. Ale żeby stanąć do tego najważniejszego egzaminu, trzeba mieć za sobą zdane też te wcześniejsze – na to, jakim byłaś dzieckiem dla swoich rodziców, jakim przyjacielem, partnerem, żoną, mężem. Czy to wyrachowanie? Nie, tylko strach. Można bać się zostać rodzicem, ale to jak skok ze spadochronu – wahasz się, ale gdy skoczysz i polecisz, już nigdy nie zapomnisz tego uczucia. I w końcu i tak dotkniesz ziemi. Post Wymęczy, przeżuje i wypluje, ale na końcu i tak stwierdzisz, że było warto… pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Omlet, w którym dziecko zje warzywa nawet o tym nie wiedząc ( te widoczne na zdjęciu są tylko dla zmyłki)

Pamiętam doskonale czasy, kiedy moje dziecko jadło wszystkie warzywa ze smakiem. Niestety, to było dawno. Teraz Lenka na widok pomidora, rzodkiewki czy ogórka wykrzywia twarz i odchodzi. Ja jednak nie daję za wygraną. Wolę trochę pogłówkować, żeby jednak moja córka zjadła każdego dnia porcję warzyw… bez względu na to, czy robi to świadomie czy nie.  Bo tak naprawdę, jakie to ma znaczenie w tym wieku? Przepis na omlet z warzywami, w których dziecko zje warzywa nawet o tym nie wiedząc Składniki: 2 jajka dodatki np: 1/2 pomidora 2 rzodkiewki szczypiorek rzeżucha olej kokosowy masło Wykonanie: Masę jajeczną najlepiej przygotować w robocie kuchennym. Jajka będą wtedy napowietrzone i omlet wyjdzie miękki i puszysty. Zaczynamy od przygotowania niewidzialnych warzyw. W tym celu wrzucamy je do wysokiego naczynia i dokładnie blendujemy na gładką masę.  Jajka ubijamy, a na chwilę przed końcem tej czynności dodajemy koktajl warzywny. Wszystko przelewamy na patelnię wysmarowaną olejem kokosowym (olej rozsmarowuję za pomocą ręcznika kuchennego, tak by patelnia była tylko lekko natłuszczona).  Omlet smażymy około 5 minut na jednej i 1-2 minuty na drugiej stronie. Podaję z  chrupiącą kromką ciemnego pieczywa razowego. Żeby uniknąć smażenia, przez chwilę podpiekam ją w piekarniku ( lub w moim niezawodnym urządzeniu Philips AirFrier) i jeszcze ciepłą smaruję masłem. I teraz najważniejsze. Tak przygotowane śniadanie celowo dekoruję sałatą, posiekaną cebulką, pomidorami… po prostu warzywami, których moja córka nie znosi. Kiedy Lenka dostaje talerz z omletem, z grymasem na twarzy odrzuca warzywa i myśląc, że postawiła na swoim, zjada omlet z porcją warzyw w środku. Tak, wiem bardziej sprytna już być nie mogę…:) Post Omlet, w którym dziecko zje warzywa nawet o tym nie wiedząc ( te widoczne na zdjęciu są tylko dla zmyłki) pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Przepis na małą chwilę dla rodziny i… lodowy deser z truskawkami

Lady Gugu

Przepis na małą chwilę dla rodziny i… lodowy deser z truskawkami

Drożdżówki z domowym budyniem, rabarbarem i truskawkami

Lady Gugu

Drożdżówki z domowym budyniem, rabarbarem i truskawkami

O tym, czy bycie kobietą to faktycznie powód do dumy (i dlaczego bezwzględnie tak!)

Lady Gugu

O tym, czy bycie kobietą to faktycznie powód do dumy (i dlaczego bezwzględnie tak!)

Najcenniejszy prezent, jaki wyniosłam z domu, to…

Lady Gugu

Najcenniejszy prezent, jaki wyniosłam z domu, to…

Moja tajna broń w walce o piękne włosy

Lady Gugu

Moja tajna broń w walce o piękne włosy

Collins Beach – raj nad polskim morzem dla rodzin z dziećmi

Lady Gugu

Collins Beach – raj nad polskim morzem dla rodzin z dziećmi

Alergia dopada też w domu – jak radzić sobie z uczuleniem na pyłki, roztocza, kurz i sierść zwierząt?

Lady Gugu

Alergia dopada też w domu – jak radzić sobie z uczuleniem na pyłki, roztocza, kurz i sierść zwierząt?

Ogród Japoński we Wrocławiu

Lady Gugu

Ogród Japoński we Wrocławiu

Lady Gugu

10 domowych treningów na spalanie tłuszczu

Macie wolną chwilę? Może warto przeznaczyć ją na odrobinę ruchu. Przygotowałam dla was 10 moich ulubionych domowych treningów cardio. Wskakujcie w sportowe buty i ćwiczcie, bo do lata zostało niewiele czasu.  Nie zapominajcie, że tkankę tłuszczową zaczniecie spalać po 30 minutach aktywności fizycznej, więc tym razem kilka minut podskoków to za mało. Trening 15 minut 400 kalorii w 40 minut 300 kalorii w 30 minut Turbospalanie / 45 minut Post 10 domowych treningów na spalanie tłuszczu pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

54 pomysły na prezent z okazji Dnia Dziecka ( za 30, 50, 100, 200, 300 zł)

Lady Gugu

54 pomysły na prezent z okazji Dnia Dziecka ( za 30, 50, 100, 200, 300 zł)

Domowa czekolada z trzech zdrowych składników

Lady Gugu

Domowa czekolada z trzech zdrowych składników

Jak walczyć z łupieżem i czy to naprawdę walka z wiatrakami?

Lady Gugu

Jak walczyć z łupieżem i czy to naprawdę walka z wiatrakami?

Jak producenci „zdrowej” żywności robią cię w konia, czyli czy „eko” i „bio” są faktycznie takie zdrowe?

Lady Gugu

Jak producenci „zdrowej” żywności robią cię w konia, czyli czy „eko” i „bio” są faktycznie takie zdrowe?

Jak wiecie, uwielbiam nie tylko dużo, ale też zdrowo jeść. Jako że od miłości do fanatyzmu krótka droga, byłam kiedyś stałą klientką sklepów ze zdrową żywnością czy stałym rezydentem tego typu działów w supermarkecie. Problem jednak w tym, że nawet nie wiedziałam, a robiłam sobie krzywdę – bo „zdrowa” żywność nie zawsze jest zdrowa! Trzeba zacząć od tego, czym kuszą producenci zdrowej żywności – czyli od certyfikatów i ich oznaczeń. Bo żeby dodać do etykiety napis „bio” lub „eco”, co najmniej 95% składu produktu musi pochodzić z upraw ekologicznych. W gospodarstwach czysta musi być przede wszystkim ziemia, więc kupując produkt z napisem „eco” lub „bio” mamy pewność, że rośliny nie rosły przykładowo przy autostradzie. Trzeba stosować naturalne nawozy od zwierząt niekarmionych paszami czy faszerowanych antybiotykami, uprawiać ziemię metodą płodozmianu (czyli na przemian – raz sadzić na niej buraki, raz ziemniaki). Wymagań jest sporo, więc jeśli już kupicie produkt z napisem „eko” i „bio” to raczej możecie mieć pewność, że jecie zdrowo… pod warunkiem, że producent jest uczciwy. A producenci kombinują, jak się da, tworząc nawet własne ikony nieistniejących certyfikatów, aby tylko konsument myślał, że kupuje ekożywność. Tymczasem jedynym właściwym, europejskim znakiem żywnościowych produktów ekologicznych jest tzw. ekolistek – logo właśnie w takim kształcie, stworzone z 12 gwiazdek. Oryginalnie wygląda tak jak poniżej, ale uwaga: producenci wprowadzają łudzące ich kopie, zmieniając np. umiejscowienie gwiazdek czy ich ilość. Ekolistek nie pojawi się oczywiście na żywności ekologicznej bez opakowań czy żywności importowanej – ta może chwalić się własnymi certyfikatami, ale to już wasz wybór, czy ufacie dalekowschodnim producentom, że ich panga wcale nie pływała w mule, tylko w krystalicznym źródle… Europejscy producenci nieraz też zyskują dodatkowe legalne certyfikaty i umieszczają ich logo na opakowaniu (czasem umieszczają, choć wcale nie zdobyli certyfikatu, ale to już podpada pod paragraf), ale i tak zasada jest jedna: ekolistek musi być! A co ze zwykłą żywnością, która może nie ma certyfikatów, ale uznawana jest właśnie za „zdrową”? Prawdziwą poznamy po tym, że na pewno nie może być tania, a także nie będzie miesiącami koczować w lodówce, bo przez nieobecność konserwantów i chemii szybko się psuje. Chleb nie pleśnieje, a wysycha, podobnie jak marchewka i inne warzywa. Ekologiczne warzywa poznacie też po tym, że są zwyczajnie brzydkie i nie kuszą swoim sztucznym wyglądem. A co z produktami w opakowaniach? Tu panowała całkowita dowolność, ale tylko do grudnia 2015, wtedy zmieniły się przepisy, dotyczące oznakowania żywności. I tak: nie można już sugerować na opakowaniu działania, które nie jest udowodnione. Zatem jeśli producent zachwala, że jego jogurt poprawia perystaltykę jelit, a nie ma na to badań, będzie musiał zmienić opakowania. Nie można też podkreślać walorów produktu, które w rzeczywistości posiadają wszystkie inne tego typu towary albo sugerować klientom poprzez nazwę, że kupują produkt domowy, naturalny czy tradycyjny, choć tak naprawdę robi go potentat na rynku w ilościach hurtowych. Koniec z „domowym żurkiem”, „swojską kiełbasą”, a każdy, kto kupuje Szynkę Naturalną, w której naturalna jest jedynie woda i sól, wie, o czym mowa. Ale najlepszą zmianą jest to, że do marca WSZYSCY producenci musieli umieścić na opakowaniach tabele z wartościami odżywczymi! Terminem „zdrowa żywność” na opakowaniu można już – w przeciwieństwie do „eko” lub „bio” -szafować, ile się chce, bo nie jest to w żadnym stopniu regulowane. Gdyby więc producent napoju energetycznego tak napisał na swojej puszce, wciskając klientom, że jest na wodzie źródlanej, a nie tej z własnego jeziorka przy fabryce, to nikt go za to nie zapuszkuje. Firmy tworzą nawet własne ikony certyfikatów, bez „bio” i „eko”, ale za to z napisem „zdrowa żywność” lub „organic”. A jeśli użyją słowa „bio”, to przykładowo literę „i” zmieniają w kwiatuszek, a „o” rysują jako jabłko. Formalnie są kryci, a liczy się tylko to, czy klient zdołał się nabrać. Ale jeśli wy nie chcecie się nabrać i chcecie kupować zdrową żywność, to nie ma wyjścia – musicie czytać etykiety. Tam znajduje się prawda: ilość mięsa w mięsie, jego miejsce pochodzenia, skąd i jaką metodą wyłowiono rybę itd. To tam dowiesz się przykładowo, że: – suszone owoce zawierają siarczany (to dlatego morele są pomarańczowe, a nie brązowe po wysuszeniu, tak jakie naturalnie powinny być) – płatki śniadaniowe nie są zdrowe, bo oprócz pewnej ilości pszenicy czy owsa, zawierają przede wszystkim kukurydzę, która wcale nie jest zdrowa oraz że każdy płatek został zanurzony w zalewie cukrowej! – jogurt owocowy zawiera 1% owoców pochodzących głównie z dodanej do jogurtu konfitury, a w większości to sam cukier i dodatki; – batony zbożowe mogą mieć nawet 500 kalorii!!! I także zanurzone są w cukrze, sklejone miodem (sztucznym), pełne rodzynek czy suszonych daktyli, kalorycznych i słodkich – chodzi przecież w nich o to, żeby dodać energii, a nie żeby dostarczyć wartości odżywczych; – chipsy owocowe nie są suszone, ale za to smażone w głębokim tłuszczu; – produkty „0% tłuszczu” mają trzy razy więcej cukru niż normalne ich odpowiedniki: wszystko po to, żeby miały jakiś smak, bo przecież to tłuszcz jest jego nośnikiem! Żeby temu zaradzić, producenci dodają do produktów „0% tłuszczu” więcej cukru; – niektóre ciemne chleby są ciemne od karmelu, a nie od mąki z pełnego przemiału! Ja już nie łowię produktów „eko”, ale chcę i lubię zdrowo jeść. Dlatego zakupy zajmują mi więcej czasu, niż normalnemu człowiekowi, bo czytam etykiety od A do Z. Nie, nie szkoda mi czasu, bo wolę tak, niż potem żałować ze szpitalnego łóżka , że tego nie robiłam Post Jak producenci „zdrowej” żywności robią cię w konia, czyli czy „eko” i „bio” są faktycznie takie zdrowe? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

20 wyjątkowych miejsc w Polsce idealnych na rodzinną wycieczkę

Lady Gugu

20 wyjątkowych miejsc w Polsce idealnych na rodzinną wycieczkę