Lady Gugu

Nadałam synowi jedno z najpopularniejszych, powszednich imion jakie istnieją

Znacie to? Dowiadujesz się o ciąży i od razu w twojej głowie zaczyna krążyć tysiąc, jeśli nie milion, pytań. Kto jest ojcem? Czy mnie na to stać? Żart, tak na serio, to tylko dwa pytania naprawdę spędzają ci sen z oczu: Czy będzie zdrowe? i: Jak dać mu na imię? Dopóki płeć jest jeszcze nieznana, to możesz sobie spać spokojnie i nazywać swoje dziecko Orzeszkiem czy Brzoskwinią, w zależności od tego, na jakim etapie rozwoju się znajduje. Ale potem, gdy znad twojego brzucha i aparatu USG zapada wyrok i poznajesz płeć dziecka, sprawa robi się poważna. Bo imię to spuścizna na całe życie, i tak, jak spadku po tobie dziecko może się wyrzec, tak swojego imienia już nie bardzo. Bo to jest tak: wybierasz dziecku imię i kiedy się rodzi, okazuje się, że ten pomarszczony stworek wcale nie wygląda na Adama – on raczej przypomina Kubusia (albo innego Antka). Ale zostaje tak, jak mówiliście do niego przez całą ciążę. I w taki sposób mój znajomy Łukasz jest dla wszystkich Maćkiem, a ciocia Maria – Jolką. Czy się z tym męczą? Niespecjalnie, bo nawet, gdy listonosz czy dostawca pyta, czy tu mieszka Maria, muszą przez chwilę się zastanowić. Nowe imię, chociaż nieformalne, zrosło się z tymi osobami. Rodzice dwoją się i troją, aby znaleźć IMIĘ DOSKONAŁE. Niestety, często kierują się… telewizją. W latach 80-tych, gdy tryumfy święciła „Niewolnica Isaura”, to imię otrzymało w przeciągu kilku lat 66 dziewczynek. Potem pojawiały się Laury, Manuele, Esmeraldy. Lepiej, gdy rodzice nadają imiona po przodkach, ale kuriozalne jest, gdy wszyscy mężczyźni w klanie noszą imię Klemens. Żeby chociaż urozmaicali jak w USA – Klemens Jr., Klemens Sr., albo Mały Klemens, Duży Klemens. Dla mnie totalną bzdurą jest sprawdzanie znaczenia imion na podstawie tego, co oznaczają one w grece czy łacinie albo tego, jaką charakterystykę napisała im wróżka Sybilla czy inna „jasnowidząca”. Czy ktokolwiek tak naprawdę wierzy w to, że w imieniu dziecka zawarte jest jego przeznaczenie? No chyba że ktoś daje potomkowi na imię Jesus (nota bene najpopularniejsze imię w krajach latynoskich). Gorsza sprawa, jeśli maluch pływający w brzuchu nie otrzyma w ciąży żadnego imienia. Moi znajomi przez całe 9 miesięcy mówili do syna per Bobek. Po urodzeniu też tak zostało, a syn dostał jedno z najpopularniejszych w tym kraju męskich imion – Szymon. W końcu mama uznała, że Bobek nie pasuje do jej – bądź co bądź ładnego – syna i zaczęła poprawiać społeczeństwo. W końcu udało się po kilku miesiącach wyplenić Bobka i stworzyć Szymona. Jeszcze lepiej, gdy rodzice raczej spodziewają się dziewczynki, a okazuje się, że niedługo do ich domu przybędzie mały facet. Tak było w naszym przypadku. Swoją matczyną intuicją przeczuwałam, że w brzuchu fika Kalinka – tak się przyzwyczaiłam do tego imienia, że gdy okazało się, iż to jednak chłopiec, rozważaliśmy, jak by tu imię Kalinka przerobić na męską formę. Na szczęście, Kali odpadał, choć teoretycznie ustawa by pozwoliła… Wybraliśmy więc dla naszego dziecka jedno z najpopularniejszych, powszednich i tradycyjnych imion: Antoś. Nie ukrywam, że po Lenie, którą udaje się zdrabniać tylko na Lenkę (bo Lenusia czy Leneczka to już, wybaczcie, poniżej pasa…. od jutra przestaję tak do niece mówić), wybraliśmy Antoniego, Antosia, Antka, gwarantując mu też starość w postaci Tośka (hahaha) albo Antoniusza (ja tak mówię na jednego wuja). Oczywiście, mieliśmy do wyboru Wolfganga, Żyrafa czy Ziemomysła (tak, takie imiona nadawali Warszawiacy w 2016 roku), ale jednak wolimy, aby nasz syn w przyszłości był zabawny, a nie śmieszny. Bo durne, charakterystyczne imię potrafi naprawdę utrudnić dziecku życie! Niestety, dzieciaki nie lubią inności – każdy odchył, czy to pozytywny czy negatywny, spotka się z ich krytyką. Dzieciaki, co pamiętam ze swojego dzieciństwa, potrafią uczepić się każdej drobnostki, ale dlaczego ja, rodzic, miałabym im dawać powód, dla którego mój syn stanie się już w pierwszym dniu szkoły pośmiewiskiem? Naprawdę trudno wyrwać się potem dziecku z gąszczu szykan, ale chyba jeszcze gorsza jest matka, która interweniuje… Dlatego Antoś został Antosiem, i być może da kiedyś kolegom powód do beki, ale na pewno nie z powodu imienia. Lenka także żyje z najchętniej wybieranym imieniem dla dziewczynek (choć ostatnio została pokonana przez Marty) i muszę przyznać, że bardzo cieszy się, gdy ktoś ma na imię tak samo, jak ona. To co, Antkowi mamy odbierać tę przyjemność? Dlatego daliśmy mu jedno z najbardziej oklepanych, ale też najpiękniejszych polskich imion. Mam nadzieję, że pójdzie w ślady swojego biblijnego, a nie politycznego imiennika… A na koniec, w ramach rozrywki, zobaczcie, jakie najdziwniejsze imiona nadali Warszawiacy swoim dzieciom w minionym roku: IMIONA MĘSKIE: 1. Żyraf 2. Ziemomysł 3. Wolfgang 4. Toro 5. Torkill 6. Thorgal 7. Sylas 9. Symeon 10. Rodion 11. Odo 12. Noam 13. Nestor 14. Napoleon 15. Myszon 16. Mił 17. Lavente 18. Jano 19. Belzebub 20. Zoe IMIONA ŻEŃSKIE: 1. Sindi 2. Safira 3. Paloma 4. Nawojka 5. Mrówka 6. Mercedes 7. Lotta 8. Leja 9. Kiara 10. Jeżyna 11. Jarzyna 12. Guantanamera 13. Inetta 14. Calineczka 15. Berenike 16. Amnezja 17. Eunika 18. Idalia 19. Jesica 20. Viorika — Czapeczka: keepwool.com Spodnie, skarpetki: jezykbaby.com Post Nadałam synowi jedno z najpopularniejszych, powszednich imion jakie istnieją pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Ja pierniczę, ale konkurs (do wygrania 500 zł na zakupy)

Lady Gugu

Ja pierniczę, ale konkurs (do wygrania 500 zł na zakupy)

Logopeda radzi: Co zrobić, kiedy dziecko ma problemy z rozumieniem i zapamiętaniem tego, co przeczytało?

Lady Gugu

Logopeda radzi: Co zrobić, kiedy dziecko ma problemy z rozumieniem i zapamiętaniem tego, co przeczytało?

Poradnik prezentowy – prezenty dla dzieci do 100 zł

Lady Gugu

Poradnik prezentowy – prezenty dla dzieci do 100 zł

Ten etap życia? Jest trudny

Lady Gugu

Ten etap życia? Jest trudny

Ile kosztuje ciąża, jeśli korzystasz tylko z prywatnej opieki medycznej?

Lady Gugu

Ile kosztuje ciąża, jeśli korzystasz tylko z prywatnej opieki medycznej?

W moim przypadku pomiędzy pierwszą a drugą ciążą minęło prawie pięć lat. W trakcie tego długiego czasu (który jednak zdawał się czasem nie tyle pędzić, co zapieprzać…), zastanawiałam się nad wieloma rzeczami. Kim będzie moja córka, gdy dorośnie? Kiedy ja się w końcu wyśpię? Czy ocet do mycia podłóg nadaje się też do płukania zębów? Jednak najczęstszym pytaniem, które tłukło mi się po głowie, było: ile do cholery tak naprawdę kosztowało mnie prowadzenie pierwszej ciąży?! Wiadomo, że nikt nie przelicza dziecka na pieniądze, bezpieczeństwo i zdrowie najważniejsze… Wszystko to prawda, ale ja tuż po narodzinach córki zaczęłam żałować, że sobie tego nie zapisałam. I żeby naprawić błąd, postanowiłam zajść w drugą ciążę. Oczywiście żart – nie po to zachodzi się w ciążę, żeby móc prowadzić statystyki… A jednak wykorzystałam ten czas, żeby przekonać się, ile kosztuje ciąża. Przez prawie 9 miesięcy zapisywałam skrzętnie wszystko, co wiązało się z jej prowadzeniem. I wyniki były porażające. Ile kosztuje ciąża? Najbardziej po kieszeni uderzyły mnie wizyty lekarskie i wydatki w aptece. Na to pierwsze wydałam 1550 zł, bo muszę przyznać, że zarówno w pierwszej jak i w drugiej ciąży postanowiłam nie oszczędzać na lekarzu. Dlaczego? Otóż po pierwsze miałam kiedyś „przyjemność” leczyć się u lekarza, który przyjmował na NFZ. Nie powiem, że był niekompetentny, ale oczekiwanie na wizytę u niego, przeciągające się nawet do 3 miesięcy, skutecznie wyleczyło mnie z pomysłów prowadzenia ciąży na NFZ. Owszem, ciąża to oczekiwanie, ale na dziecko, a nie na termin wizyty u lekarza! Oczyma duszy widziałam siebie, siedzącą w kolejce o niekończącej się długości i patrzącej, jak czas przecieka mi między palcami. Już widziałam się, jak wychodzę z gabinetu po 15 minutach, a i tak nie otrzymuję skierowań na zalecane badania (o tym dalej) albo bez odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Wybrałam więc prywatny gabinet lekarza, do którego miałam 100% zaufanie i do którego mogłam udać się prawie w każdej chwili. W końcu powierzam mu nie tyle swoje życie, co życie 3 kilogramowego człowieka, myślałam. Na to więc nie żałowałam. Wiedziałam jednak, że z tym wiążą się kolejne wydatki, czyli przede wszystkim leki. Oczywiście nie nastawiałam się, że w ciąży będę musiała pakować w siebie całe słoiki medykamentów, ale niestety tak potoczyły się losy mojej drugiej ciąży. To był jedyny minus prywatnych wizyt u ginekologa: leki nie mogły być zapisywane z refundacją, a za każdy z nich płaciłam pełną cenę. I już teraz wiem, dlaczego koncerny farmaceutyczne są takie bogate… W aptece zostawiłam w ciąży ponad 1600 zł! Z tego tylko ok. 100 zł wydałam na suplementy diety dla ciężarnych. Niestety, na nich samych nie donosiłabym ciąży, więc większość z tej kwoty to leki na receptę. Prywatne wizyty lekarskie wiązały się także z tym, że wszystkie badania obowiązkowe i zalecane musiałam wykonywać na własny koszt. Ale tak naprawdę gdybym prowadziła ciążę na NFZ nie zaoszczędziłabym wiele. Bowiem fundusz mówi o badaniach zalecanych, na które lekarz może ale uwaga! NIE MUSI wypisać ci skierowania. Sam decyduje o konieczności, a ty nie masz prawa na nim wymuszać niczego… Za część badań zapłacisz więc sama mimo, że ciążę prowadzisz u lekarza mającego kontrakt z NFZ (przy czym nie jest to reguła, bo niektórzy porządni lekarze wypisują na wszystko, co trzeba i co zalecane). Mnie badania laboratoryjne, w tym morfologie, badania moczu, wymazy, testy obciążenia glukozą itd. kosztowały prawie 400 zł.  Osobno wyliczałam także USG genetyczne, za które zapłaciłam łącznie 650 zł – miałam ich w ciąży trzy, czyli tyle, ile zalecają ginekolodzy. Część z moich koleżanek rezygnowała jednak z 3.badania, jeśli dwa poprzednie nic nie wykazały. Nie żałowałam, bo w trakcie jednego z badań okazało się, że dziecko może mieć wadę jednego z narządów – na szczęście diagnoza nie została potwierdzona w innych, bardziej specjalistycznych badaniach. Ale tak dokładne USG jest jedynym sposobem, aby sprawdzić dokładnie, czy u twojego malucha wszystko rozwija się perfekcyjnie – bo jeśli nie, to interwencje chirurgiczne są już nawet możliwe w brzuchu mamy. Cud, nie? Dalej było już z górki. Wiecie, że nie lubię wydawać pieniędzy bez potrzeby, więc postawiłam na kosmetyki, które nie okażą się bublami i znałam je ze skuteczności. Na moje stosunkowo niewielkie ciało (choć w ciąży według mnie monstrualne…) zużyłam 6 opakowań kremu i wydałam niecałe 200 zł. I tu uważam, że zaoszczędziłam! Nie mam dzięki temu ani pół rozstępu, a przy tańszych kosmetykach musiałabym wydać trzy razy tyle na specyfiki, które sobie z nimi poradzą po ciąży. I oczywiście wszystkie wiemy, że rozstępy to blizny i tylko laser może się z nimi uporać, a to dopiero są niebotyczne koszty… To jeszcze nie wszystko, bo ostateczna kwota zwiększyłyby się, gdyby ciężarna była np. cukrzykiem albo musiała kilkukrotnie odwiedzić stomatologa. Nie wiem czy wiecie, ale ubytki w zębach muszą być wyleczone przed ciążą albo najpóźniej w jej trakcie, bo bakterie bytujące na w ubytku przenikają do krwiobiegu kobiety, a tym samym dziecka! Stany zapalne, które się tworzą na dziąsłach, mogą spowodować przedwczesne skurcze oraz wpływać na stan zdrowia płodu i noworodka.  Jeśli masz szczególnie zaniedbane uzębienie, wydasz na jego naprawę… cóż, wszystko zależy od stanu uzębienia. Wizyta u stomatologa jest więc zalecana, bo pamiętaj: po ciąży stan zębów tylko się pogarsza, gdyż mleko matki to także wapń, który jest czerpany z jej kości i zębów. Na szczęście odszedł mi zupełnie problem prywatnego porodu. Rodziłam – jak większość polskich kobiet – w szpitalu przyjmującym porody dzięki kontraktowi z NFZ. I nie narzekam – warunki były dobre, a profesjonalizmowi lekarzy i położnych nic nie można zarzucić. Może nie poczułam się dopieszczona jak gwiazda filmowa, ale jeśli ktoś tego pragnie, może zawsze wybrać poród w prywatnym szpitalu lub klinice. I tutaj koszty są w zasadzie nieograniczone, bo podczas gdy ceny porodu zaczynają się od 5000 złotych, to nie ma górnej granicy, jaką są w stanie zapłacić majętne kobiety. Takie placówki oferują w standardzie prywatne pokoje, świetne wyżywienie i dają gwarancję, że po porodzie poczujecie się jak w hotelu. Możesz zamówić wiele dodatkowych opcji, jak np. wybrany lekarz do cięcia cesarskiego albo dodatkowa doba w szpitalu, ale niestety nie będą to tanie „widzimisie” – przykładowo za każdą z tych opcji prywatne placówki liczą sobie zazwyczaj 1000 zł! Są też minusy porodu prywatnego – placówki w większości mają niski poziom referencyjności, więc twój noworodek w razie problemów po porodzie będzie musiał być transportowany do szpitala. Osobiście wybierałam szpital nie ze względu na warunki porodowe, ale właśnie ze względu na opiekę neonatologiczną, z której – dzięki Bogu – nie musiałam korzystać. Podsumowując: na prowadzenie mojej ciąży wydałam ponad 4300 zł. Nie była ona tragicznie problematyczna, ale mogłaby być też mniej zajmująca. Teoretycznie według wytycznych NFZ powinno ci wystarczyć 3 wizyty w całej ciąży, w trakcie których zostaną ci wykonane badania USG. Ja wizyty odbywałam co 3 tygodnie – raz że z konieczności, a dwa że lubiłam zaglądać, co tam słychać u malucha. Ale znam też mamy, które chcą sobie na swoje nienarodzone dziecko popatrzeć co 2 tygodnie. Zresztą mój synek już w brzuchu okazał swoją oszczędnicką naturę – wyskoczył na świat prawie miesiąc wcześniej, pozwalając mi zaoszczędzić pieniądze na ostatniej wizycie lekarskiej, lekach czy badaniach, które wykonuje się blisko terminu porodu. Podziękuję mu jak dorośnie. Wiem jednak, że pierwsza ciąża, bardziej problematyczna, kosztowała mnie jeszcze więcej bo wizyty odbywały się z konieczności częściej. Nie wiem, czy żałuję, iż nie zapisywałam sobie, ile kosztowało mnie to wcześniej, bo może się okazać, że dwie ciąże tak obciążyły mój budżet, że zwyczajnie nie stać mnie na trzecią. Oczywiście żart – nie żałuję żadnej wydanej złotówki, a co więcej, dopłaciłabym tysiące, gdyby to było konieczne. Na szczęście za te marne 4300 zł efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania (leży właśnie obok mnie i pozdrawia). Marzę, aby przeczytać historie waszych ciąż. Czy prowadziłyście je na NFZ czy prywatnie? Czy jesteście zadowolone z poziomu usług? A może też prowadziłyście statystkę wydatków?.. Może powstanie z tego kiedyś książka? Napiszę ją na emeryturze… Post Ile kosztuje ciąża, jeśli korzystasz tylko z prywatnej opieki medycznej? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Koszmar drugiego porodu, czyli jak z narodzin syna zrobiłam komedię pomyłek

Lady Gugu

Koszmar drugiego porodu, czyli jak z narodzin syna zrobiłam komedię pomyłek

Lady Gugu

Witaj na świecie synku!

Synku, Nie mogę powiedzieć, że się Ciebie nie spodziewaliśmy. Od pewnego czasu liczyliśmy się z tym, że możesz w końcu pojawić się w naszym życiu, najpierw w postaci dwóch kresek, a potem w formie coraz liczniejszych komórek, które w końcu utworzą Człowieka. A jednak jak każda kobieta nie mogłam uwierzyć przez chwilę, że tegoroczne Święta Bożego Narodzenia spędzimy już nie we trójkę, ale we czworo. Potem, nim jeszcze zdążyłam oswoić się z myślą, że niedługo zapełnisz nasz dom płaczem i śmiechem, ty już wyskoczyłeś ze swojego bezpiecznego schronienia. Choć byłeś tak malutki jak prezent spod choinki to nie rozpaczałeś – czułeś, że wśród nas, głupawo i z niedowierzaniem uśmiechających się, jesteś tak samo bezpieczny jak pływając w moim brzuchu (a pływałeś w nim całkiem sprawnie, bardziej motylkiem niż żabką…). Przyznaję: nie chciałam o tobie mówić wszystkim. Byłam świadoma, że może to ostatni raz, kiedy będę miała coś zupełnie dla siebie, więc opóźniałam moment oznajmiania światu tej nowiny. Bawiło mnie patrzenie na ludzi z tajemniczym uśmiechem, z radością, którego źródła domyślały się tylko te, co pierwsze i drugie (czasem trzecie, czwarte…) porody miały już za sobą. Nie chciałam śmiać się i krzyczeć z radości zbyt głośno, bo czułam, że to moje szczęście, niespodziewane i dane od losu, może pęknąć jak bańka mydlana gdy dmuchniesz w nią zbyt mocno. Wyczuwałam twoją kruchość przez brzuch, odbierałam twoje reakcje na najmniejsze moje niepokoje, lęki i stresy. Przez te kilka miesięcy postanowiłam, że zapewnię ci maksimum komfortu, bo wydawałeś się taki wrażliwy. Kiedy jednak niespodziewanie zapragnąłeś wyjść na świat, zrozumiałam, jaki z ciebie mocarz i że aż palisz się do życia. Stało się dla mnie jasne, iż ciekawość świata nie pozwoli ci w przyszłości usiedzieć spokojnie w miejscu oraz dostrzegłam to, jak bardzo jesteś w tym wszystkim podobny do swoich rodziców. Nigdy nie powiem Ci za poetą, że „świat stoi przed tobą potworem”. Może nie będzie tak komfortowo jak w moim brzuchu, może nie będziesz zawsze słyszał mojego śmiechu, może nawet czasem usłyszysz mój płacz… ale wiedz, że nigdy nie będzie on wymierzony przeciwko tobie, bo mam nadzieję, iż do końca życia zachowam tę wdzięczność dla Losu, którą poczułam w dniu porodu. Witaj na świecie, synku! „Kiedyś tam/będziesz miał dorosłą duszę/ale dziś/jesteś mały jak okruszek…”. Nawet nie wiesz, jak się cieszę że mogę w końcu komuś to zaśpiewać i jak bardzo jestem zaszczycona, że tym kimś jest właśnie mój własny syn! Jeszcze raz: witaj w życiu! Czy będzie przygodą? Nie wiem, bo może okaże się nudne i spokojne, a może pełne przeciwności?.. Ale masz naprawdę mocne wsparcie: Mamy, Taty i Siostry, aby dotrzeć do celu, który sobie kiedyś wybierzesz. Z takimi kibicami żadna przegrana nie straszna. A ja aż zacieram ręce z ciekawości, jaką drogą pójdziesz i mam nadzieję, że wyruszysz w nią z domu najpóźniej, jak się da… Mama Post Witaj na świecie synku! pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

10 dowodów na to, że twoje dziecko ma w domu idealnego tatę

Lady Gugu

10 dowodów na to, że twoje dziecko ma w domu idealnego tatę

Ta jedna, jedyna rzecz, jaką może zrobić kobieta dla swojego zdrowia, by żyć długo i szczęśliwie

Lady Gugu

Ta jedna, jedyna rzecz, jaką może zrobić kobieta dla swojego zdrowia, by żyć długo i szczęśliwie

Lady Gugu

Tragedia anioła, czyli dlaczego pozwalam mojemu dziecku być niegrzecznym?

Kiedy dowiedziałam się przed paru laty, że niedługo urodzę dziewczynkę, nie posiadałam się z radości. Myślałam nie tylko o słodkich spineczkach, które będę wplatać w jej włosy i sukienkach, których szybko zażąda. Myślałam głównie o tym, że dziewczynki są podobno grzeczniejsze, bardziej uprzejme i łatwiej je sobie „ułożyć”. Po pierwsze życie szybko zweryfikowało moje myślenie o dziewczynkach, bo moje dziecko lubi mieć własne zdanie, a jej drugim imieniem powinno być „Dyskusja”. A po drugie to owa „grzeczność” i uprzejmość, której tak pożądałam, bywa czasem śmiertelnie niebezpieczna… Nie wiem, czy widzieliście kiedyś film „Nostalgia anioła”. To niezwykle przejmująca i wizualnie porażająca historia kilkunastoletniej dziewczynki, przed którą świat stał otworem do czasu, dopóki sąsiad morderca nie wyssał z niej życia. Scena, w której się to dzieje, jest dla mnie, matki córki, przerażająca. Sąsiad, którego dziewczynka zna, zaprasza ją do swojego domku w ziemi przygotowanego specjalnie dla okolicznych dzieci. Dziewczynka, początkowo nieufna, na dźwięk słów „Nie bądź nieuprzejma, to tylko chwila…”, robi coś wbrew swojej woli i wchodzi. Niestety, już nigdy nie wyjdzie z podziemnej pułapki. A mnie na samą myśl o tym, że gdyby ta dziewczyna właśnie nie bała się być „niegrzeczna” i nieuprzejma, to żyłaby dalej długo i szczęśliwie. To właśnie przymus bycia ułożoną, wpasowania się w formę posłusznego dziecka, w którą w sumie wepchnęli ją rodzice i społeczeństwo, pozbawił ją życia. Bo jedną z mądrych rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dziecko, jest umiejętność rozróżnienia, kiedy „nie!” bywa przekorne i złośliwe,  a kiedy jest dowodem na niezależność. A kolejną, którą chciałabym jej wpoić, to umiejętność wyczuwania dobrych i złych intencji. Skończyły się już czasy, kiedy dzieci można było skusić cukierkiem i zaprosić do auta, bo słodycze są dostępne na każdym kroku. Ale które dziecko chce być nazywane niegrzecznym?! Które dziecko nie pragnie bardziej na świecie być posłusznym i zasłużyć na pochwałę?! Przykłady? Proszę bardzo, z piaskownicy. Chłopczyk na oko 5 lat wcale nie chciał pożyczyć autka innemu, bo jak tłumaczył babci, ostatnio ktoś mu go zepsuł, a dostał je od taty i jest delikatne. A staruszka, której miałam ochotę podłożyć nogę, tak długo męczyła chłopczyka, że jest niegrzeczny i nieuprzejmy, że on w końcu pożyczył. I co? Dostał z powrotem z naderwanym lusterkiem. Babcia, odchodząc, mruczała pod nosem, jakie to dzieci są niegrzeczne. A ja współczułam chłopcu, że jego asertywność poległa w zderzeniu z betonem babci, której też ktoś przed laty wmawiał, iż musi być grzeczna. To, że dziecko zna swoją wartość, wie, komu może zaufać, w jakiej sytuacji odmówić i że z obcymi trzeba być ostrożnym jest chyba kluczem do sukcesu. Tylko w którym miejscu postawić granicę i jak wyjaśnić, że nieznajomi (a czasem znajomi, jak sąsiad z „Nostalgii anioła”) nie są źli, nie są wrogami, ale niekoniecznie należy im się posłuszeństwo tylko dlatego, że są dorośli? Jak wyjaśnić dziecku, że świat dorosłych nie jest z gruntu dobry? Szalenie ciężko jest znaleźć równowagę, ale nie dopuszczam myśli, że ktoś chciałby wykorzystać naiwność  i posłuszeństwo mojej córki w tak straszliwy sposób jak w „Nostalgii anioła”. Za to pozwalam jej często postawić na swoim; wyjaśniam jej, jakie będą skutki tego wyboru; daję prawo do posiadania własnego zdania (jeśli tylko logicznie je argumentuje i nie zagraża bezpieczeństwu czy zdrowiu). Nie wmawiam małemu człowiekowi, że wszyscy ludzie są super, ale i nie skazuję na wieczny strach przed nimi. I nie izoluję od idiotów – sama często komentuje zachowanie dorosłych na ulicy, a ja nie karzę jej siedzieć cicho, gdy na głos w tramwaju mówi „Ale ten pan wstrętnie przeklina!”. Jestem z niej dumna, że zupełnie jak ja czasem jest „niegrzeczna” (co celowo piszę w cudzysłowie), bo tylko to może uchronić ją od losu „beczącego stada dwunogów” i pokazać, iż jest istotą myślącą. Post Tragedia anioła, czyli dlaczego pozwalam mojemu dziecku być niegrzecznym? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Najpiękniejsze miejsca w Polsce: Górska Legenda Szczyrk

Lady Gugu

Najpiękniejsze miejsca w Polsce: Górska Legenda Szczyrk

Jak NIE kupować zabawek, czyli mini-poradnik przedświąteczny

Lady Gugu

Jak NIE kupować zabawek, czyli mini-poradnik przedświąteczny

Lady Gugu

Logopeda radzi: Jak ćwiczyć z dzieckiem prawidłowe wypowiadanie głosek ciszących (ś, ź, ć, dź)?

Magdalena Rybka. Logopeda z ogromnym zapałem do pracy. W wolnych chwilach uwielbia projektować i tworzyć pomoce logopedyczne i edukacyjne. Jest absolwentką studiów magisterskich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Prowadzi w Bochni gabinet logopedyczny „Rybka”. Jak sama mówi: „Spotkanie w gabinecie to obustronna nauka – ja uczę Dzieci, ale One też ciągle uczą mnie czegoś nowego, za każdym razem”. Z Magdą możecie się spotkać nie tylko w gabinecie, ale też na jej blogu:  LOGOPEDARYBKA.PL . —— Rozpoczynamy cykl artykułów dotyczących ćwiczeń logopedycznych, które możecie same przeprowadzić z Waszymi dziećmi w domu. Dziś chcę porozmawiać z Wami o tzw.: głoskach „ciszących”. Głoski [ś], [ź], [ć] oraz [dź] są pierwszymi z głosek dentalizowanych, które pojawiają się w mowie dziecka. Według przyjętych norm, powinny się one prawidłowo wykształcić w 3 roku życia dziecka (czyli pomiędzy 2,0 a 2,11). Czasami jednak coś idzie nie tak. Zdarza się, że dzieci nie potrafią wymówić tych głosek w czasie, w którym już powinny, a wtedy: Omijają je w wyrazie (np.: misiu – „miu„, buzia – „bua„). Zastępują głoskami syczącymi (np.: siano – „sano„, budzik – „budzyk„). Zastępują głoskami szumiącymi – to też czasami się zdarza (np.: misiu – „miszu„). Jeśli więc Twoje dziecko jest w 3 roku życia, a nie ma prawidłowych głosek ciszących w wymowie – działaj. Sąsiadka powie Ci, żebyś poczekała, bo „w końcu te głoski się pojawią”, „daj dziecku spokój, nie męcz go”, „a teraz ci logopedzi to się do wszystkiego przyczepią”. A ja Ci mówię jeszcze raz – działaj! Dlaczego? Jeśli Wasze dziecko nie mówi głosek, które już powinno, a jego rówieśnicy wypowiadają je już pięknie, to zastanówcie się, co ono czuje w zabawie z nimi. Dzieci go nie rozumieją, więc po kilku próbach zwyczajnie przestaną zapraszać Waszego Malucha do zabawy. Chyba nie chcecie dobierać dziecku kolegów, którzy także nie wypowiadają tych głosek? Za każdym razem kiedy Wasze dziecko powie coś „po swojemu”, może usłyszeć od osób dorosłych informacje: „mówisz źle – powtórz po babci: misiiiiiu, dalej źle, no powtórz jeszcze raz”, „nie rozumiem cię”, „ale co ty chcesz? jak powiesz wyraźnie, to ci dam”. Popatrzcie same – to tylko negatywne informacje. Jeśli takie sytuacje często spotykają Wasze dziecko, niech wcale nie zdziwi Was fakt, że w końcu straci ono ochotę na dalsze próby komunikacji werbalnej i po prostu… przestanie się odzywać. Zamknie się w sobie. Głoski wypracowane jak najszybciej, dają dobry grunt dla „nadejścia” kolejnych, trudniejszych głosek. Jeśli A odciąga się w czasie, to odciągnie się także B, C i cała reszta. Im szybciej wyćwiczycie to, co jeszcze nie działa, tym mniejsze opóźnienia w mowie Wam grożą. Ćwiczenia logopedyczne mogą być fantastyczną zabawą – uwierzcie! Macie okazję do spędzenia wspólnie czasu, okazania zainteresowania dziecku i jego trudnościom. Ćwiczenia na głoski ciszące Zmotywowani? Przechodzimy do ćwiczeń – na początek rozgrzewka. Buzia Malucha musi być przygotowana do wywołania głosek, a on sam musi mieć świadomość gdzie ten języczek w buzi ułożyć. Zaczynamy od głoski „Ś”. Podczas wymawiania głosek szeregu ciszącego, czubek języka spoczywa na dole jamy ustnej, tuż za dolnymi zębami. Jego środek jest uniesiony ku górze i przybliżony  do podniebienia.  Zęby są zbliżone do siebie. Wydaje się banalne, ale powiem Wam to od razu – czasami dzieci mają tak mocno ugruntowane swoje nawyki, że wywołanie tych głosek wcale nie jest takie łatwe. Ale nie poddajemy się! Buzia musi być przygotowana na wypowiadanie głosek ciszących. Co robimy? Liczymy czubkiem języka dolne ząbki od wewnątrz. Bawimy się w malowanie czubkiem języka dolnych ząbków również od wewnątrz. Próbujemy jak najmocniej dociskać języczek do dolnych zębów od wewnątrz. Zlizujemy miód czy dżem z wałka dziąsłowego dolnego (tuż za dolnymi zębami). „Przeciągający się kotek” – czubek języka opieramy o dolne zęby, a środek języka unosimy do góry do podniebienia. Mocno ssiemy landrynkę środkiem języka (można za pomocą szpatułki wskazać dziecku gdzie jest ten magiczny środek języka). Wymawiamy głośno: iiiii, hihihihihi, ihi ihi ihi, jjjjjjja. Ćwiczymy wargi robiąc naprzemiennie „ryjki i uśmiechy” czyli u-i-u-i-u-i (przesadnie rozciągamy usta w uśmiechu). Buzia rozgrzana, więc zaczynamy wywoływać głoskę [ś]. Często jest tak, że kiedy ją otrzymamy, to pozostałe głoski ź, ć, dź już same „wskoczą”, lub trzeba je będzie tylko lekko doszlifować. Ale wiadomo – każde dziecko jest inne. Na początek pokazujemy dziecku własną realizację głoski i jeszcze raz pokazujemy gdzie znajduje się język. Następnie prosimy dziecko, aby wspomagając się samogłoską [i], spróbowało powtarzać: isia, isio, isiu, isie, isi. Początkowe „i” warto lekko przeciągnąć. Jeśli to nie pomaga, wyposażcie się w aptece w drewniane szpatułki. Taką właśnie szpatułką możemy pokazać dziecku jak „przytrzymać” czubek języka tuż za dolnymi zębami. Wówczas jego środek automatycznie podniesie się do góry. Dzieci bardzo często same uczą się pomagać sobie szpatułką, aż po pewnym czasie nie jest im ona potrzebna. Dodatkową pomocą może być lekkie dociśnięcie miękkiego zagłębienia pod brodą dziecka Waszym kciukiem. Wówczas język także podniesie się w środkowej części do podniebienia. Jeśli napotkacie mimo to na trudności, wróćcie jeszcze raz do etapu rozgrzewki. Podczas artykulacji głoski [ź], zwracamy dziecku uwagę, na mocniej złączone ze sobą zęby oraz na dźwięczność głoski (tym różni się ona tylko od ś) – najlepiej pokazać to, kładąc dłoń dziecka na swojej krtani i wypowiadać długie źźźźźźź – czujecie mrowienie? Głoskę [ć] (jeśli dotąd jej nie ma) bardzo łatwo możemy uzyskać na dwa sposoby – albo przytrzymujemy szpatułką czubek języka na dole buzi i wypowiadamy – tia, tio, tiu, tie, albo próbujemy szybko wypowiadać – tsia, tsio, tsiu, tsie. Zostało nam [dź] – jeśli po wywołaniu wcześniejszych głosek nadal jest ono dla dziecka trudne, możemy znów złapać szpatułką czubek języka za dolnymi zębami i wypowiadać – dia, dio, diu, die. Jeśli przeszliście już etap wywoływania głosek, zapraszam do ćwiczeń automatyzacji w sylabach, wyrazach, związkach wyrazowych i zdaniach Tutaj największe pole do popisu mają wszelkie zabawy i pomoce logopedyczne. Zaczynamy od sylab – powtarzamy: SIA, SIO, SIU, SIE, ZIA, ZIO, ZIU, ZIE, CIA, CIO, CIU, CIE, DZIA, DZIO, DZIU, DZIE. Przechodzimy do wyrazów – rozpoczynamy ćwiczenia od wyrazów, które mają naszą głoskę na początku, poprzez te, które mają ją w środku, aż po takie które maja głoskę na końcu (ćwiczenia powtarzania z głoską na końcu wyrazu dotyczą tylko „Ś” oraz „Ć”). Np.: siano – maślany – kosi. Albo: ciemno – buciki – choć. Wymyślamy związki wyrazowe. Ja często wykorzystuję wyobraźnię dzieci i tworzymy naprawdę śmieszne połączenia, np.: dziwna ćma, bucik chodzi, siano na zimę. Podczas powtarzania zdań, możecie sięgnąć po gotowe pomoce logopedyczne, wymyślać własne zdania, w których nagromadzone są ćwiczone głoski, czytać wspólnie (czyli powtarzać po 1 wersie) wierszyki i opowiadania, w których znajduje się wiele głosek ciszących. Możliwości jest tysiące. Teraz może być tak, że podczas ćwiczeń Wasz Maluch będzie mówił pięknie, a ledwo wybiegnie na podwórko, już usłyszysz jak wraca do swoich nawyków. Tak może być. To normalne – mózg przez długi czas otrzymywał bodźce „mówienia po swojemu” i musimy dać mu czas aby się przestawił. Ten proces nazywa się fachowo „automatyzacją głoski”. Jak możemy ją wspomóc? Zwracać uwagę, ciągle, dyskretnie przypominać (możecie wymyśleć gest, którego będziecie używać zamiast słów jako „przypominajki”). Potrzeba czasu, aby mózg dziecka przyzwyczaił się do nowych, prawidłowych głosek. To tyle na dziś. W następnym poście opowiem Wam o ćwiczeniach głosek syczących. Kto od dziś ćwiczy artykulację razem z nami? Post Logopeda radzi: Jak ćwiczyć z dzieckiem prawidłowe wypowiadanie głosek ciszących (ś, ź, ć, dź)? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Wspieraj męża swego, czyli czego zazdroszczę tacie mojego dziecka? KONKURS

Lady Gugu

Wspieraj męża swego, czyli czego zazdroszczę tacie mojego dziecka? KONKURS

Philips Lumea – moja opinia po roku stosowania urządzenia do domowej depilacji światłem IPL

Lady Gugu

Philips Lumea – moja opinia po roku stosowania urządzenia do domowej depilacji światłem IPL

Dietetyk radzi: 10 pomysłów na zdrowe śniadanie dla dzieci

Lady Gugu

Dietetyk radzi: 10 pomysłów na zdrowe śniadanie dla dzieci

Woskowane jabłka. Zobacz co jesz!

Lady Gugu

Woskowane jabłka. Zobacz co jesz!

Domowa Nutella z 5 zdrowych składników

Lady Gugu

Domowa Nutella z 5 zdrowych składników

Pozwólcie mężom być też ojcami dla waszych dzieci!

Lady Gugu

Pozwólcie mężom być też ojcami dla waszych dzieci!

Babskie czytanie: „Moje historie prawdziwe” (a może jednak fałszywe?..) Janusz Leon Wiśniewski

Lady Gugu

Babskie czytanie: „Moje historie prawdziwe” (a może jednak fałszywe?..) Janusz Leon Wiśniewski

Najedzeni Fest! Małopolskim Smakiem

Lady Gugu

Najedzeni Fest! Małopolskim Smakiem

Lady Gugu

Robaki w dziecięcym materacu

W Internecie znajdziesz mnóstwo odpowiedzi na pytanie, jak wybrać odpowiedni materac dla dziecka. Do wyboru mamy kilka opcji: sprężynowy (odpada przy maluszkach), piankowy (niby nietrwały-szybko się ugniata), z pianki termoelastycznej czy pokryty warstwą lateksową (drogie!). Najczęstszym wyborem rodziców jest jednak super-naturalny, „zdrowy” i prawie pachnący polami i palmami materac, którego jedna strona pokryta jest warstwą maty kokosowej, a druga złożona jest z kieszonek wypełnionych łuskami gryki. Czyli w skrócie: materac gryczano-kokosowy. Ja dla Lenki postawiłam na inny typ materaca, ale wszyscy moi znajomi dla swoich niemowlaków wybrali właśnie „grykę-kokos”. I wiecie co? Gdybym wcześniej wiedziała o pewnym fakcie, nigdy nie pozwoliłabym im go kupić. Bowiem okazuje się, że to, co naturalne, nie zawsze musi być dla twojego malucha zdrowe. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie pewnie znają rodzice maluszków, które nie mogą w nocy spać, niechętnie kładą się do swojego łóżeczka, a na ich ciele niejednokrotnie rodzice znajdują dziwne czerwone ślady, wskazujące na ugryzienia. Bo okazuje się, że materac, na którym leży dziecko, może być siedliskiem paskudnych robaków, które gnieżdżą się w naturalnym wkładzie materaca! Gatunek ten nazywa się nawet ładnie – Gryzek psocoptera (Liposcelis bostrychophilus). I co z tego, że nie lata, skoro kocha łuski gryki i potrafi pełzać po materacu, gnieździć się w zakamarkach łóżeczka i podgryzać nasze dzieci?! Czasem kupujemy materac, w którym larwy robaków już się znajdują. Producent może nawet o tym nie wiedzieć – w 2014 roku w Polsce głośno było o znanej, polskiej firmie, której materace dziecięce okazały się nosicielami robactwa. Najczęściej jednak kupujemy sterylny (w naszym mniemaniu) materac, któremu wystarczy odrobina wilgoci (nieszczelna pielucha, wylana woda, ulany pokarm), aby zalęgły się w nim larwy! Z nich wyrastają dorosłe osobniki, potrafiące skutecznie utrudnić życie niemowlakowi. Dla gryzaka gryka i kokos to świetne materiały do bytowania – ma co jeść, bo to przecież tak, jakby żył w naturalnym środowisku, w którym może rozmnażać się do woli. Kocha też wilgoć, ciepło, kurz, niestraszne mu promienie słoneczne ani chłód. Czyli jednym słowem – uwielbia nasze mieszkanie. Niestety, prawda z materacami gryczano- kokosowymi jest taka: jeśli zalejesz go wodą, nie ma możliwości, aby je dokładnie wyprać. Kokosu nie wypierzesz, bo rozejdzie się w dłoniach! Jedyne, co możesz wyprać, to pokrowiec z wszytą warstwą gryki, ale wielu rodziców potwierdza, że na materiale zostają wtedy zacieki. No i niestety musiałabyś wybebeszyć tę warstwę, aby stwierdzić, czy robaki popłynęły do ścieku (tam, gdzie ich, cholera, miejsce…). Woda bowiem gryzakom niestraszna. Do tego stwierdzenie, czy już zalęgły się robaki w materacu twojego dziecka jest bardzo trudne. Musisz zdjąć pokrowiec, warstwę kokosu, a dopiero potem sprawdzić na piance, znajdującej się w środku, czy nie pełzają po niej małe robaki. Gąbka najczęściej jest jednak już pełna drobinek kokosa, a odróżnienie ich od insektów jest naprawdę trudne. Gnieżdżą się też chętnie w zakamarkach i nie wszystkie wypełzają na zewnątrz – niekoniecznie więc będą widoczne gołym okiem. Jak się przed tym ustrzec? Jest kilka sposobów. Po pierwsze NIGDY, PRZENIGDY nie kupuj używanego materacyka! Nawet z wypranym pokrowcem nie wiesz, jaka była jego przeszłość i co w nim siedzi. Dotyczy to też sytuacji, kiedy rodzi ci się drugie dziecko – robaki przeżyją i na twoim strychu i w piwnicy. Po drugie nie dopuszczaj do zawilgocenia materaca – osobiście polecam nieprzemakalne podkłady na materac. Po trzecie: jeśli kupisz nowy materac, od razu ściągnij i wypierz pokrowiec. Obejrzyj dokładnie wypełnienie, choć zdarza się, że insekty, których wielkość waha się pomiędzy milimetrem (niektórzy mówią, że przypominają długością przecinek) a nawet pół centymetrem, są czasem widoczne już pod folią. Zresztą, pakowanie materacy z gryką w folię, która utrzymuje w środku wilgoć i przechowywanie towaru w kiepskich warunkach przez hurtownie sprawia, że robaki w materacach z gryką i kokosem są naprawdę powszechne. Wietrzenie, nawet na mrozie (który świetnie radzi sobie z roztoczami) nic nie da – robaki nie opuszczą tak łatwo przyjemnego domku. Jeśli stwierdzisz, że nowy materac jest zarobaczony, od razu odeślij go producentowi – po zmianach w prawie możesz skorzystać z możliwości odstąpienia od kupna na podstawie niezgodności towaru z umową. Najlepiej jednak pogodzić się z myślą, że w przypadku materacyków typu „gryka-kokos”, ich naturalne wypełnienie przysporzy ci więcej problemów niż zwykła, toporna pianka, która niesłusznie ma złą sławę. Bo tak naprawdę jedynym ratunkiem przed uratowaniem takiego materaca przed robakami po tym, jak dziecko na niego ulało lub nasiusiało jest wyrzucenie go na śmietnik… co oznacza wydatek rzędu 100 zł średnio trzy razy w miesiącu. Więc jeśli mam wybrać sztuczną, plastikową, ale niezarobaczoną gąbkę rodem z PRL-u a nowoczesną, popularną grykę i kokos, które zamiast leżeć na łóżeczku aż chodzą od robaków, to sorry, ale dla mnie wybór pada na to pierwsze. Nawet, jeśli 90% rodziców kupuje to drugie…  I nie dajcie sobie wmówić, że to, co popularne, jest lepsze! Post Robaki w dziecięcym materacu pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Ozdoby do włosów dla dziewczynek (handmade). Sklepy, w których zawsze znajduję coś pięknego

Lady Gugu

Ozdoby do włosów dla dziewczynek (handmade). Sklepy, w których zawsze znajduję coś pięknego

Lady Gugu

Kim jest ten tyran, winny naszej kobieco-matczynej frustracji?

Miałam ostatnio gorszy, zdrowotny okres. No dobra, nie miałam siły ruszyć ręką, nogą, nie mówiąc o ruszeniu głową. Także w tym innym znaczeniu. Potraficie wyobrazić sobie matkę, która nie robi totalnie NIC? To właśnie ja (wtedy). I wiecie co? Był to najlepszy urlop, jaki mogłam sobie wyobrazić. Bo nagle przestały przeszkadzać mi brudne podłogi. Pranie, które czekało na wyprasowanie, doskonale spisało się jako moja poduszka i podnóżek. Talerze z resztkami już nawet nie wędrowały do kuchni, tylko składałam je na później. I nawet zastanawiałam się  czy może uda mi się  z tych resztek skomponować później jeden posiłek, ale ktoś mi je wcześniej  zabrał. Niebo wcale nie zawaliło mi się na głowę, gdy z pidżamy robiłam dzienną podomkę i dalej tak samo – przez 3 dni z rzędu. Okazało się, że ten facet z Indii co nie myje się od 3 lat, tylko ściera brud ostrą ściereczką, ma chyba rację: od brudu w ogóle nie da się umrzeć (chyba że się na nim potkniesz). Nie zdołałam wprawdzie potwierdzić teorii, że brud powyżej centymetra odpada, ale za to okazało się, że włosy na nogach dają przyjemne ciepełko, a niezmywany lakier z paznokci nie odpryskuje, ale ściera się z czasem (byleby odpowiednio tani, ja mam takie za 3 złote). W końcu ozdrowiałam, ale wróciłam do swojej roli, ale nieco odmieniona. Bo nie dajcie sobie wmówić, że wy cokolwiek musicie. Tak naprawdę matka nic nie musi. Nie dość, że nosiła w brzuchu mały wór ziemniaków, przecisnęła arbuza przez rurę średnicy banana, to jeszcze ciągle stoi obok niej ktoś, kto wymaga, żeby dom, ona i całe otoczenie wyglądało dokładnie tak, jak przed porodem. Kim jest ten tyran, winny naszej kobieco-matczynej frustracji? To on – nasz niewidzialny przyjaciel – wewnętrzy strażnik… Tak naprawdę same jesteśmy sobie winne – przyzwyczajamy swoich partnerów, matki, teściowe, że w naszym domu jest pięknie, obiad gotujemy same, a koszulki mężusia zawsze równiutko w szafie. A kiedy którejś pani nie starcza pary albo zwyczajnie nie ma na to siły (bo ochoty to na pewno nie ma), to zaraz jej się wytyka, że: sobie nie radzi/może potrzebuje gosposi/jest złą żoną. Tylko czy ktokolwiek z nas, zarobionych matek, usłyszał od swoich bliskich coś takiego, gdy zaliczył małe potknięcie?! Ja nigdy! Bo właśnie nie społeczeństwo narzuca nam perfekcyjność, ale same sobie budujemy w głowie naszą wizję jako super-mamy! Okazało się, że gdy ja leżałam odłogiem, dom jednak ktoś ogarniał (mąż), córka nie schudła (znaczy się coś jadła, może McDonalda, nie wiem…), a niewyplewiony ogród zaczął przypominać angielską posiadłość i sąsiadki nawet pytały o numer ogrodnika. Powiem wam coś, czego sama nie lubię słuchać, a każdy, kto mi to powie, zaraz ogląda drzwi od tamtej strony. Mianowicie kobiety przesadzają. We wszystkim. Każdą sytuację rozdrapują na setki małych kawałeczków. Wymagają od męża niemożliwego, mówienia bezwzględnej prawdy i miłości aż po grób. Dzieciom stawiają wymagania, a od trzylatka oczekują panowania nad emocjami. Ale najbardziej kobiety przesadzają stawiając wymagania samej sobie. Nie wiadomo, czyje ambicje chcą zaspokoić: zasłużyć w końcu na aplauz rodziców (nie łudź się, nigdy cię nie pochwalą, bo to będzie oznaczało, że jesteś dorosła i nie jesteś już ich dzieckiem), podziw koleżanek (i tak znajdzie się ktoś lepszy), samouwielbienie. Zajeżdżamy się na maksa, a potem poprzeczka umieszczona jest tak wysoko, że trudno ją przeskoczyć i… zajeżdżamy się jeszcze bardziej.  Dlatego kobiety, wyluzujmy, choć na jakiś czas. Mąż ucieszy się, że przestałaś nam nim wisieć z toporem i przypomni sobie, za co cię pokochał. Dziecko dostanie skrzydeł, ale jeśli dałaś mu wcześniej korzenie, to nie bój się, daleko nie odleci. Ty spojrzysz na siebie z dystansu. Bo wychodzisz z siebie żeby wszystko było idealne, a powinnaś raczej stanąć obok i spojrzeć, jak byłabyś szczęśliwa, gdyby wszystkie powinności były też przyjemnościami. Post Kim jest ten tyran, winny naszej kobieco-matczynej frustracji? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Lady Gugu

Do czego doprowadzi nas nadużywanie antybiotyków?

Ostatnio ktoś mi opowiadał, że w jego przedszkolu panuje epidemia pewnego wirusa, przez co wszystkie dzieci są na antybiotyku. Jeśli nie widzicie w tym zdaniu nic dziwnego, to ten tekst jest zdecydowanie dla was. To jedno proste zdanie zawiera w sobie najgłupsze potoczne wierzenie ostatnich lat, iż antybiotyk poradzi sobie z każdą chorobą, także wirusową. Rodzice myślą, że gdy dziecku nie przechodzi przez kilka dni choroba, to antybiotyk jest kolejnym, naturalnym krokiem. Jest to podstawowy błąd, który może cofnąć całą ludzką populację do początków XX wieku i zdziesiątkować społeczeństwo. Jakim cudem? Otóż jakiś czas temu  Światowa Organizacja Zdrowia wydała raport, który mówi, że niedługo antybiotyki przestaną spełniać swoje zadanie. Podobno już teraz w wyniku oporności bakterii umiera rocznie w samej UE 25 tysięcy osób! (Raport: do 2050 r. przez oporność na antybiotyki może umrzeć 10 mln osób). Przyczyną jest właśnie nadużywanie antybiotyków, przez co bakterie stają się na nie zupełnie niewrażliwe. Sprawa jest poważna, bo według WHO jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, ludzie znowu zaczną umierać na zapalenie płuc i gruźlicę, co było normą w epoce sprzed penicyliny i innych antybiotyków. Bo bakterie to wyjątkowo przebiegłe bestie i bez trudu potrafią mutować, uodparniając się na walczące z nimi antybiotyki. Dlatego pewnie zauważyłyście, że w ostatnich czasach leczenie pewnych chorób wymaga zastosowania dwóch antybiotyków, jeden po drugim, bo bakteria z którą walczymy jest już lekooporna. Co więcej, jeśli organizm uodparnia się na jakiś antybiotyk, to od razu na całą grupę (np. z grupy penicyliny czy na makrolidy). Pośrednio winni są tu lekarze, którzy przez pewien czas stosowali antybiotyki bez umiaru, nie będąc pewnymi, czy pochodzenie infekcji jest wirusowe czy bakteryjna. Badania z krwi, które to stwierdzają (czyli tzw. posiew), trwają od 48 do 72 godzin, dlatego nikt ich nie zleca, najpierw próbując antybiotykoterapii. Winni są także pacjenci, a szczególnie zdenerwowani rodzice, którzy sugerują lub nakazują lekarzowi przepisanie antybiotyku dla jego dziecka, nawet jeśli sprawa dotyczy przedłużającego się kataru czy kaszlu bez objawów infekcji bakteryjnej. Oczywiście większość lekarzy puka się wtedy w czoło, ale niestety nie wszyscy potrafią radzić sobie z agresywnym rodzicem. Efekt? Antybiotyk pod naciskiem pacjenta bywa nawet przepisywany na grypę, która wywoływana jest przez wirusa czy na bolące gardło (bo to może angina), choć w 90% infekcji górnych dróg powodem są wirusy. Co się dzieje, gdy niepotrzebnie łykasz antybiotyk? Oprócz tego, że twój organizm uodporni się na niego i lek nie zadziała następnym razem przy prawdziwej infekcji bakteryjnej, to jeszcze wyjaławia florę bakteryjną ze wszystkich możliwych, pożytecznych bakterii. Odbudowanie flory bakteryjnej nie jest takie proste, a efektem zaburzeń mogą być bóle brzucha, powiększona wątroba, zgaga czy wzdęcia. Poza tym w ostatnich czasach notuje się coraz więcej przypadków grzybic, które często pojawiają się w trakcie czy po antybiotykoterapii; ta przypadłość jest już naprawdę trudna do wyleczenia. Niefrasobliwi pacjenci nie tylko niepotrzebnie łykają antybiotyk, ale także popełniają szereg błędów w ich zażywaniu. Nie przyjmując pełnej kuracji, nie przestrzegając ścisłych pór podawania, łykając antybiotyki, które zostały w domu po poprzedniej kuracji (konkretne leki działają na konkretne bakterie, wywołujące choroby, więc nie jest bez znaczenia, jaki antybiotyk przepisze lekarz!), sprawiamy, że bakterie stają się oporne na antybiotyki. Nie można jednak winą za nadużywanie antybiotyków obarczać wyłącznie chorych ludzi, bo wiele osób ma świadomość, co antybiotykoterapia za sobą niesie. Niemniej winny uodparnianiu się człowieka na antybiotyki jest przemysł spożywczy, a głównie producenci mięsa. Antybiotyki dodawane są na potęgę do pasz dla zwierząt, bo wtedy te nie tylko rzadziej zapadają na różnorakie choroby, ale także szybciej rosną. Myślicie, że wam to nie grozi, bo jesteście eko- i albo nie jecie mięsa albo wyłącznie z tzw. pewnej ręki? Niestety, antybiotyki znajdują się też w glebie, a to za niemiłym pośrednictwem… zwierzęcych odchodów, którymi użyźnia się glebę. Z tej ziemi wyrastają potem roślinki, które również skażone są już antybiotykami. W ten sposób dostarczamy do organizmu antybiotyk i, choć nawet o tym nie wiemy, stajemy się lekooporni. Antybiotykami faszerowane są też ryby, np. tilapia czy panga, o czym pisałam tutaj:  Jakich gatunków ryb unikać, a które są szczególnie cenne? Ostatnio coraz bardziej wzdycham nad tym, jaką cenę płacimy za rozwój cywilizacji. Żyje nam się wygodnie, bezpiecznie, ale nawet nie zdajemy sobie sprawy, że superbakteria, czyli bakteria oporna wszystkim antybiotykom, już czai się za rogiem. Bakteria New Delhi – bakteria oporna na wszystkie antybiotyki, powodująca m.in. sepsę – pojawiła się już w Polsce, a w 2013 roku jej nosicielami było aż 100 osób! Nie chcę wytrącać was ze stanu błogiego szczęścia, ale obecnie koncerny farmaceutyczne nie pracują nad nowymi antybiotykami, a stare leki zaczynają przegrywać walkę z opornymi bakteriami. Firmom nie opłaca się praca nad lekami tego typu, bo jest to przedsięwzięcie, które kosztuje miliard dolarów, a zarobi się na tym o wiele mniej, niż np. na chorobach przewlekłych, kardiologicznych czy onkologicznych. Po co wami wstrząsam? Bo uważam, że antybiotyk to ostateczność. Wiem, że gdy dziecko choruje, do stanu paniki niedaleko. Ale może warto posłuchać zaufanego lekarza i zdać sobie sprawę, że organizm zapamiętuje każdy kontakt z antybiotykiem i nie pozostawia go obojętnym. Dajmy spokój tym lekarzom oraz naszym organizmom; pozwólmy jednym i drugim robić swoją robotę. W zamian dbajmy o odporność i szanujmy zdrowie. Mądrzę się? Moje dziecko ma prawie 5 lat i nigdy nie miało antybiotyku. My już dobre kilka lat temu. Żyjemy, mamy się świetnie. Bez antybiotyków. Post Do czego doprowadzi nas nadużywanie antybiotyków? pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Babskie czytanie: recenzja książki „Dobre ciało” Eve Ensler

Lady Gugu

Babskie czytanie: recenzja książki „Dobre ciało” Eve Ensler

Kordaki i Mazury jesienią

Lady Gugu

Kordaki i Mazury jesienią

Lady Gugu

12 niezawodnych sposobów, jak zmniejszyć apetyt na słodycze

Znacie mnie z wielu stron, także jako obżartucha, tfu, przepraszam: konesera dobrych smaków. Nie wiecie jednak, że byłam kiedyś UZALEŻNIONA od słodyczy. Tak właśnie uzależniona, bo powtarzam to od lat za naukowcami: cukier jest  tak samo uzależniający jak heroina i kokaina! Marnym usprawiedliwieniem się jest fakt, że ludzie z natury uwielbiają słodki smak, bo jest on pierwszym jaki poznaje noworodek (oczywiście dzięki mleku matki). Są różne powody rzucania się na słodycze, które niektórzy nazywają zachciankami (choć dla mnie lepszym określeniem jest „obżarstwo”). U nas, kobiet, jedną z przyczyn są m.in. zmiany hormonalne. Szczególnie w tym „magicznym” (buhaha) czasie tuż przed menstruacją panie nie potrafią się powstrzymać, bo wtedy organizm produkuje mniej endorfin i zaczynamy szukać radości w czym innym. A skutki? Oprócz otyłości i tego, co opisałam  w poście Jak cukier wpływa na mózg? większości kobietom pewnie znany jest fakt, że cukry są uwielbiane przez wszelkiego rodzaju grzyby, w tym Candida Albicans, który… cóż, co tu dużo mówić… zmusza do odwiedzenia ginekologa. Jak zmniejszyć apetyt na słodycze Jeśli zastanawiacie się jak zmniejszyć apetyt na słodycze, walkę proponuję podzielić na dwie części: krótszą, ale trudniejszą – psychologiczną: 1. Uświadom sobie, że jesteś uzależniona – kiedy jemy słodycze, mózg stymulowany jest do produkcji dopaminy – neuroprzekaźnika szczęścia. Ale po zjedzeniu szybko ten poziom spada, przez co czujemy się „oklapnięte” i potrzebujemy stymulacji.  Jemy słodycze – humor wrasta – za chwilę spada – jemy słodycze… i tak w kółko. Jak narkomani. 2. Przyjrzyj się swoim emocjom – odkryj, co wyzwala w tobie chęć na słodycze. Może nagradzasz się za udany dzień? Może pocieszasz w smutkach? Może próbujesz zabić zmęczenie? Jeśli zdasz sobie sprawę z tego, dlaczego podjadasz słodkości, może uda ci się wypracować inny sposób na radzenie sobie z emocjami? i dłuższą, prostszą – praktyczną:  3. Spraw, żeby poziom serotoniny w organizmie był wysoki – serotonina produkowana jest np. przy prawidłowym żywieniu, ćwiczeniach fizycznych (tak, też seksie!), poprzez odpowiednią ilość snu czy jedzenie produktów bogatych w tryptofan, który sprzyja produkcji serotoniny (indyka, kurczaka, ryb, orzechów, serów, fasoli i jajek). Bardzo ważne jest też spożywanie dobrych tłuszczów. 4. Zamień cukier na stewię – o jej zaletach pisałam już tutaj: 6 zdrowych zamkienników cukru. Okazuje się, że na rynku można znaleźć zarówno cukierki, jak i czekoladę i ciastka bez cukru, za to słodzone stewią. Ich cena nie jest zbyt wygórowana – paczka ciastek to wydatek ok 10 zł, czekolady – 9 zł. 5. Pij dużo wody – niewiele osób wie o tym, że czasem twój organizm domaga się cukru podczas gdy po prostu jest odwodniony! 6. Zamień trzy duże posiłki na sześć mniejszych – to pozwala utrzymać prawidłowy poziom cukru we krwi przez cały dzień. Szczególnie ważne, żeby białka zwierzęce jeść pomiędzy godziną 11 a 14. 6. Pij zielone drinki – koktajle z zielonych warzyw są świetnym źródłem składników odżywczych i dają dużo energii, której nie będziecie szukać potem w słodyczach. 7. Zwróć uwagę, co jesz na obiad – talerz sałaty z pomidorami albo miska knedli niestety nie są dobrym wyborem, no nie dostarczą energii na długi czas. Najlepiej, żeby na talerzu znalazły się zwierzęce białka (czyli mięso lub ryba), złożone węglowodany (osobiście kocham kasze) i błonnik w postaci warzyw. Poświęć też na posiłek co najmniej 20 minut. 8. Jedz sfermentowane jedzenie – oczywiście nie mówię tu o zepsutej żywności ☺ Chodzi o kefiry, maślanki, kiszonki i wszystko to, co pełne jest dobroczynnych bakterii. Nie wiecie tego pewnie, ale to właśnie zła flora bakteryjna naszych jelit żąda słodyczy! Żeby zapełnić ją „dobrymi” bakteriami najlepsze są naturalne kiszonki (dla mnie hitem niezmiennie kapusta i ogórki). Jeśli zauważyłyście, że wzdęcia i niestrawność pojawiają się właśnie po zjedzeniu słodyczy, to właśnie znak, że należy zadbać o swoją florę bakteryjną i postawić na probiotyki ze sfermentowanych napojów czy żywności. 9. Jedz słodycze w inny sposób – jeśli już zupełnie nie możesz poradzić sobie z apetytem na słodycze, jedz je w bardziej zdrowy sposób. Zamiast cukierków i ciastek, roztop gorzką czekoladę i zanurz w niej orzechy, banana czy mandarynkę, a czekoladowe chrupki wymieszaj z migdałami. 10. Żuj gumy bez cukru –  fakt, mają bardzo słodki smak, ale zamiast cukru mają ksylitol, który nie dość, że nie wywołuje spustoszenia w organizmie, to działa pozytywnie na szkliwo twoich zębów. Ale nie przesadzajcie – ksylitol w nadmiarze wywołuje biegunki! 11. Pokochaj błonnik – pomaga on utrzymać prawidłowy poziom cukru w organizmie, przez co nie masz spadków jego poziomu i nie rzucasz się na słodycze jak wygłodniała lwica. Pozwala także dłużej czuć się sytym. Na mnie zadziałało kilka tych sposobów, ale najważniejsze, to zdać sobie sprawę z tego, że mamy problem. Naprawdę ciężko opędzić się od tych setek ciastek i czekolad, które łypią na nas z każdej sklepowej półki. Ale jeśli nie przestaniecie jeść tylu słodyczy, już wkrótce przestaniecie się między te półki mieścić. Post 12 niezawodnych sposobów, jak zmniejszyć apetyt na słodycze pojawił się poraz pierwszy w LadyGuGu.

Najpiękniejsze miejsca w Polsce – Gościniec Szuwary na Mazurach

Lady Gugu

Najpiękniejsze miejsca w Polsce – Gościniec Szuwary na Mazurach