Lifemenagerka
Miesiąc dla zdrowia #5 – kilka przemyśleń na temat jogi
Dzisiejszy post będzie takim małym przerywnikiem od tych wpisów z podstawami zdrowego stylu życia. Raz, że nie chcę Was nimi zanudzić, a dwa, że akurat wróciłam do szkoły jogi po dwumiesięcznej przerwie i mam w związku z tym pewne przemyślenia, którymi chcę się podzielić tak na gorąco. Przez ostatnie dwa miesiące nie kupowałam karnetu OK system i zadowalałam się ćwiczeniami w domu. I chociaż lubię ćwiczyć w domu, to jednak przy jodze zdecydowanie bardziej podchodzą mi zajęcia w szkole jogi. Dlaczego? Wbrew pozorom nie tylko dlatego, że lepiej jest ćwiczyć pod okiem wykwalifikowanego nauczyciela. To oczywiście też jest istotne, ale ja znajduję znacznie więcej plusów ćwiczenia jogi w zorganizowanej grupie. P.s. Nie wołałam psa do tego zdjęcia. Włączyłam samowyzwalacz, zaczęłam ustawiać się w pozycji a Luna sama przyszła podrzucić mi piłkę i tym samym idealnie zobrazowała to, o czym piszę w jednym z poniższych akapitów Lepsze i szybsze efekty Nie będę ściemniać. Z jakiegoś powodu po sesji jogi w szkole następnego dnia czuję niemal każdy mięsień swojego ciała, a po ćwiczeniach w domu nie mam żadnych zakwasów… W szkole po prostu daję z siebie 100%, a w domu… Najwyraźniej niekoniecznie ;). Co więcej – w domu unikam też asan, które są dla mnie trudne i niewygodne… W szkole natomiast robię to co wszyscy, nawet jeśli z powodu pewnych ograniczeń w ciele daleka jestem od idealnego odtworzenia asany. Bywa trudno, ale szybko pojawia się nagroda – z każdą kolejną praktyką zauważam, że jakiś ruch się pogłębia, nogi bardziej prostują… Po ćwiczeniach w domu też to widzę, ale jednak dzieje się to wolniej. Być może nie bez znaczenia jest fakt, że jednak nie ćwiczę z zamkniętymi oczami, mimowolnie widzę na jakim etapie są pozostali i dzięki temu jestem jeszcze bardziej świadoma ile pracy przede mną. Czuję się też dodatkowo zmotywowana aby tę pracę wykonywać i robić postępy. Joga wymaga specjalnej oprawy Jak wiadomo – joga to nie tylko ćwiczenia. Jednak cały ten duchowy aspekt jogi jeszcze nie do końca jest dla mnie zrozumiały, dlatego w tym poście nie chcę się na ten temat rozwodzić. Wiele jeszcze muszę przeczytać (i przemyśleć ;)) zanim zdecyduję się napisać na ten temat coś więcej. Bardziej w tej chwili chodzi mi o to, że joga wymaga specjalnej oprawy. Nie da się jej ćwiczyć byle gdzie, przy obojętne jakiej muzyce, w przerwie między jednym a drugim telefonem do klienta. Mnie nie najlepiej ćwiczy się w domu ze względu na psa, który albo nabiera wtedy ochoty na zabawę, albo co chwilę mi przeszkadza szczekając na jakieś szmery na korytarzu… W szkole jogi wspaniałe jest to, że odpowiednią oprawę dla naszej praktyki mamy już zapewnioną. Często jest to np. ściszona, klimatyczna muzyka, w powietrzu unosi się zapach kadzideł, do relaksu rozdawane są oczne poduszeczki pachnące lawendą… Dookoła panuje cisza i spokój. Wszyscy przychodzimy tam w konkretnym celu i ta godzina jest zarezerwowana wyłącznie na jego realizację. Nie zadzwoni domofon, nikt nie zapuka do drzwi, pies nie rzuci mi miśka na twarz. Praktyka poprzedzona jest ćwiczeniami oddechowymi, zakończona relaksacją… Jest naprawdę super i po takiej godzinie czuję się niesamowicie zrelaksowana. W domu nie zapewniam sobie całej tej otoczki, która ma duży wpływ na odczucia związane z praktyką. Jak wybrać szkołę do jogi? Tu pewnie większość osób się ze mną zgodzi, że najlepiej aby była to właśnie szkoła specjalizująca się w jodze a nie siłownia, szkoła tańca czy fitness club oferujące zajęcia o nazwie „joga”. Miałabym wątpliwości, czy instruktor w takim klubie na pewno jest odpowiednio przeszkolony, czy raczej w rzeczywistości jest instruktorem zumby, który zrobił jakiś szybki kurs jogi żeby dostosować się do zapotrzebowania rynku… Byłam kiedyś na pilatesie prowadzonym przez tancerkę, w biografii której o kursie pilates nie ma ani słowa… Dodatkowo ja patrzyłabym też na całą tę otoczkę, czy w danym miejscu czuć tę charakterystyczną dla jogi wschodnią atmosferę… Byłam w dwóch szkołach jogi – podczas nagrań do ZdrowoManii w Shakti, a prywatnie chodzę do Samadhi i w obu nie brakowało indyjskich akcentów, które moim zdaniem uprzyjemniają praktykę i nadają wyjątkową atmosferę miejscu. Ale to moje subiektywne odczucia, nie dla każdego musi to mieć znaczenie. Poza tym, już tak podsumowując ten post, moja fascynacja jogą (jako wspaniałym narzędziem do troski o moje ciało) z każdym dniem rośnie. Czuję, że w tym roku wkręcę się w to jeszcze bardziej i że aktywność ta ma szansę zostać ze mną na dłuuuugie lata dla kogo z Was rok 2016 również będzie rokiem jogi? The post Miesiąc dla zdrowia #5 – kilka przemyśleń na temat jogi appeared first on Life Manager-ka.