A ty co zrobiłeś dla swojego zdrowia w 2014 roku?

Lifemenagerka

A ty co zrobiłeś dla swojego zdrowia w 2014 roku?

W zeszłym roku jesienią namawiałam Was do zrobienia sobie małego rachunku sumienia… Myślę, że warto uczynić z tego tradycję. Do końca roku zostały dwa miesiące, a to całkiem sporo czasu i pewne zaniedbania można jeszcze naprawić. Dlatego pytam – co w tym roku zrobiliście dla swojego zdrowia? Namawiam do przygotowania swojej listy i zastanowienia się, czy możecie zrobić coś jeszcze. Listopad to na to idealny moment, wszyscy chyba troszkę zwalniamy jesienią, a jednocześnie nie żyjemy jeszcze przygotowaniami do świąt… To dobry czas aby nadrobić braki. Żeby tradycji stało się zadość – podsumuję co ja zrobiłam dla siebie. 1. W styczniu założyłam aparat ortodontyczny, z czego jestem bardzo, bardzo dumna. Zdecydowanie zbyt długo zwlekałam z tą decyzją i niesamowicie się cieszę, że wreszcie wprowadziłam ją w życie 2. Zaliczyłam dwie, niestety kompletnie bezwartościowe wizyty u endokrynologa, po których zmuszona byłam nasmarować skargę na dwóch pseudo-lekarzy. W listopadzie mam kolejną wizytę i jeśli znowu nic z niej nie wyniosę – zmienię szpital/przychodnię. 3. Zrobiłam morfologię. 4. Kontrolowałam poziom cukru we krwi (dwa badania z obciążeniem) i byłam u diabetologa. 5. Kontrolowałam poziom cholesterolu i zaczęłam brać leki na jego obniżenie, bo jednak zdrowy styl życia nie miał na niego wpływu. 6. Kontrolowałam wątrobę, która jest trochę obciążona przez leki, ale na szczęście póki co trzyma się świetnie. Obym nie zapeszyła bo za chwilę czeka mnie kolejne badanie. 7. Kontynuowałam zdrowe nawyki żywieniowe, wprowadziłam do diety kilka zdrowych produktów (m.in. spirulinę, ostropest, olej kokosowy) 8. Bardzo mocno ograniczyłam mięso, z niektórych jego rodzajów całkiem zrezygnowałam… Czuję się z tym lepiej zarówno psychicznie jak i fizycznie. Mój organizm nie daje mi powodów aby żałować tej decyzji. 9. Byłam aktywna, zastępowałam samochód rowerem, tańczyłam, jeździłam na rolkach, trochę biegałam, ćwiczyłam w domu i na siłowni plenerowej… Choć sportsmenką nadal nie jestem, to i tak jestem jakieś 50 razy bardziej aktywna niż 5 lat temu 10. Kiedy na początku roku mój spadek nastroju i motywacji utrzymywał się zbyt długo, poszłam do psychologa. 11. Zadbałam o to, aby polubić swoją pracę, to bardzo ważne dla zdrowia psychicznego. U mnie to chyba tyle… W planach na listopad i grudzień jeszcze babskie badania, czyli cytologia i USG piersi, które muszę niestety robić raz w roku (i jest to dla mnie najbardziej stresujące badanie na świecie). Chcę też sprawdzić poziom witaminy D w organizmie, bo podejrzewam, że będę musiała włączyć jej suplementację. Jeśli chodzi o zdrowie psychiczne to planuję zafundować sobie nieco spokojniejszy grudzień, podczas którego będę delektować się świąteczną atmosferą. Zachęcam Was do takiego rachunku sumienia, dajcie znać czy jesteście zadowolone z jego wyniku The post A ty co zrobiłeś dla swojego zdrowia w 2014 roku? appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #1/11

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/11

Otrzymałam w tym tygodniu solidną dawkę pozytywnej energii. Zamknęłam miesiąc z poczuciem spełnienia i zadowolenia. Życzyłabym sobie więcej takich październików, ale póki co listopad nie zapowiada się tak wspaniale. No cóż, chcąc nie chcąc trzeba się z nim zmierzyć Zafundowałam sobie w tym tygodniu dwa powroty do dzieciństwa. Zrobiłam swoje pierwsze w życiu kluski leniwe! Dopada mnie czasami tęsknota za kuchnią mojej babci… Większość jej potraw jest dla mnie nie do podrobienia, ale leniwe to akurat tak prosty przepis, że nie mogłam go schrzanić. Drugi powrót do dzieciństwa to mleczna zupa dyniowa zacierkami. Pisałam Wam przy okazji dodawania przepisu, że kojarzy mi się ona z dzieciństwem, mimo że moim domu nie robiło się nic z dyni. Otóż okazało się, że moje skojarzenie było jednak bardzo słuszne! Wczoraj dowiedziałam się od mamy, że moja babcia robiła czasami taką zupę. Nie zapamiętałam obecności dyni w babcinej kuchni, ale smak tej zupy mlecznej mocno utkwił mi w pamięci. Teraz jestem już pewna – babcia na pewno byłaby ze mnie w tym tygodniu dumna Jedyne zdjęcia jakie mam z tego tygodnia mogą wskazywać na to, że strasznie się obijałam. Ale to nie tak! Byłam na przykład 3 razy na tańcu, a poza tym załatwiłam kilka spraw, które niekoniecznie zasługują na pokazanie ich tutaj (np. fascynujące zakupy w Castoramie ;)) A poza tym wszystko się zgadza… W wolnej chwili lubię się zrelaksować w towarzystwie książki i domowych wypieków (jaglane muffinki u mnie nadal na topie) A wieczory najczęściej spędzam w towarzystwie mojej przylepy. Na początek film na YouTube, który mnie po prostu oczarował. Przez 5 minut nie oderwałam od niego wzroku, czułam się jakbym oglądała bajkę. Oglądałam go już kilka razy, bo świetnie mnie relaksuje. Obejrzyjcie koniecznie! Skoro już jesteśmy przy filmach i przy czarowaniu… Pokazywałam to już na FB, ale muszę i tutaj… Zazwyczaj nie oglądam teledysków, ale ten zatrzymał mnie na chwilę  i nie pozwolił kliknąć krzyżyka w prawym górnym rogu. To przez ten taniec! Generalnie nie mogę patrzeć na pięknie tańczących ludzi, bo zżera mnie zazdrość, ale tutaj zrobiłam wyjątek Teraz przejdźmy do blogów… Przeczytajcie o tym jak trują nas leki – ciekawy wpis i ogólnie wart uwagi blog. Przyznam, że sama od kilku lat jestem dość negatywnie nastawiona do koncernów farmaceutycznych i w ogóle nie darzę ich zaufaniem. Często naturalne, zbawienne dla zdrowia produkty są zakazane i wycofywane, a ich miejsce zajmuje chemia, na której niektórzy zbijają majątek. Oliwy do ognia moich przemyśleń dolała historia Hani z youtubowego „Kącika Hani„. Linkuję do filmu, który może Wam nieco opowiedzieć o jej sytuacji, ale polecam starsze filmy poruszające temat jej choroby i leczenia, szczególnie ten o marihuanie. Kolejny freelancerski, bardzo fajny blog do kolekcji – Freelance Mama To tyle na dziś, do następnego!   The post Przegląd tygodnia #1/11 appeared first on Life Manager-ka.

Zupa z dyni – dwa przepisy

Lifemenagerka

Zupa z dyni – dwa przepisy

Sezon na dynię w pełni, grzech nie skorzystać. Dynia – jak chyba każde warzywo – posiada mnóstwo wartości odżywczych. Dzięki zawartości wielu witamin i minerałów m.in. wzmacnia odporność i działa odkwaszająco na organizm. Jeden minus – ma wysoki indeks glikemiczny. Pokażę Wam dzisiaj moje dwa sposoby na zupę z dyni – jeden będzie śniadaniowy, na słodko, drugi obiadowy na ostro Korzenna zupa z dyni Bardzo lubię połączenie dyni z imbirem, choć wiem, że nie każdemu ono smakuje. Jeśli nie lubicie korzennych przypraw – ten przepis nie jest dla Was. Składniki: ok. 1 kg dyni, po odkrojeniu skóry i wydrążeniu miękkiego miąższu zostanie ok. 800 g ok. 500 ml bulionu warzywnego 1 duża cebula sól, pieprz 2 cm obranego korzenia imbiru cynamon, chili – do smaku, dla każdego inna ilość będzie odpowiednia olej do podduszenia cebuli i dyni Zaczynamy oczywiście od pokrojenia cebuli i przygotowania dyni – wydrążenia z niej miękkiego miąższu i odkrojenia skóry. Później kroimy dynię w kostkę. Dynię i cebulę podsmażamy przez kilka minut na ok. 2 łyżkach oleju, a następnie zalewamy to bulionem. Gotujemy aż dynia zmięknie, czyli ok. 20 minut. Na samym końcu gotowania dodajemy przyprawy i starty kawałek imbiru. Na końcu wszystko blendujemy na krem. To zupa idealna na jesień – bardzo rozgrzewająca. I jak widzicie – jest naprawdę banalna i szybka w wykonaniu. Mnie akurat ostatnio trafiła się bardzo słodka dynia, co nie do końca mi odpowiadało… Dlatego drugą przygotowałam w wersji „na słodko” Zupa mleczna z dyni z zacierkami Zrobiłam swoje pierwsze w życiu zacierki! Babcia byłaby ze mnie dumna! Nie mam pojęcia czemu ta zupa kojarzy mi się z dzieciństwem, skoro w moim domu nie robiło się nic z dyni. Może to przez samo połączenie słodkiego mleka z zacierkami takie mam skojarzenia. No w każdym razie ta zupa chodziła ze mną od kilku lat i w końcu ją zrobiłam Składniki (na 1 śniadanie dla 2 osób) pół małej dyni (czyli ok. 500 g, a po obraniu ok. 350-400 g) około 2 szklanki mleka (może być roślinne) pół szklanki wody ewentualnie cukier/ksylitol do smaku Zacierki 1 jajko odrobina soli mąka (u mnie pełnoziarnista) – na oko, myślę że co najmniej pół szklanki Dynię oczywiście obieramy, pozbawiamy miękkiego miąższu i kroimy w kostkę. Podduszamy ją w garnku (pod przykryciem) z niewielką ilością wody. Kiedy zrobi się miękka (można ją rozgniatać widelcem) – dodajemy mleko. Kiedy całość się zagotuje – rozdrabniamy dynię blenderem. Teraz można spróbować czy zupa jest słodka – jeśli nie, można ją delikatnie dosłodzić (1, max 2 łyżki). W międzyczasie szykujemy zacierki – z jajka, odrobiny soli i mąki wyrabiamy ciasto, z którego odrywamy małe zacierki (formujemy na takie małe wałeczki „zacierając” je pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym). Jeśli ciasto jest zbyt mokre, dosypujemy mąki – ja dosypałam jej całkiem sporo, dlatego nie potrafię ocenić ile ostatecznie tej mąki wykorzystałam. Gotowe zacierki wrzucamy do zupy i całość podgotowujemy jeszcze ok. 5 minut (trzeba w pewnym momencie spróbować czy zacierki są już zjadliwe). Która wersja bardziej do Was przemawia? The post Zupa z dyni – dwa przepisy appeared first on Life Manager-ka.

Poniedziałki freelancera – mój nowy projekt

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – mój nowy projekt

Przegląd tygodnia #4/10

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/10

Nie wiem jak Wy, ale ja mam wrażenie, że w ciągu tygodnia pora roku zmieniła się z lata na zimę Kilka dni po tym jak chodziłam z krótkim rękawem, musiałam wyciągnąć z szafy czapkę. I nawet mnie to cieszy, bo nie ma lepszego sposobu na (permanentny) „bad hair day” niż czapka. Dziś zamiast zasypywać Was zdjęciami i linkami (których nie mam) napiszę trochę o moich ostatnich przemyśleniach związanych z blogiem. Każdy bloger miewa czasami mniejsze lub większe kryzysy, a ja od jakiegoś czasu mam chyba największy od samego początku istnienia tego miejsca. Doszłam do takiego momentu, kiedy mam wrażenie, że cała moja „blogowa misja” nie ma już sensu. Mam w szkicach kilka wpisów dotyczących zdrowego stylu życia, ale nie publikuję ich, bo mam wrażenie, że to podstawy podstaw, które znają już wszyscy. Czuję się zażenowana pisząc o takich rzeczach. Teraz jest taka moda na zdrowy styl życia, że zastanawiam się, czy moja grupa docelowa tu zagląda? Czy są tu osoby, które nie czytają składów podczas zakupów w supermarkecie, stosują białą mąkę i nie uprawiają żadnego sportu? Z Waszych maili do mnie wynika, że tak, ale mam wrażenie, że to pojedyncze przypadki i że ośmieszam się tutaj namawiając Was do jedzenia większej ilości warzyw czy do pójścia na długi, jesienny spacer. Być może powinnam wejść na wyższy poziom pisania o zdrowiu i postawić na bardziej specjalistyczne treści? Ale tu jest problem, bo nie jestem ani dietetykiem, ani tym bardziej lekarzem, więc nie mam prawa się wymądrzać. Chwilowo (mam nadzieję, że chwilowo) nie mogę znaleźć złotego środka pomiędzy banałami a wiedzą specjalistyczną. Do tej pory mój blog opierał się na czymś w rodzaju podrzucania Wam inspiracji, ale czy jeszcze tego potrzebujecie?  Trochę mi smutno kiedy pomyślę, że miałabym zrezygnować z tego miejsca. Nie chcę tego robić, bo ten blog wiele dla mnie znaczy. Chwilowo tylko przegrywa z moją pracą, a powodem tego jest proza życia – mam aktualnie tak wiele wydatków związanych np. z samochodem, że muszę skupić się na tym, co przynosi mi kasę. Jak widzicie po „oszałamiającej” ilości współprac na tej stronie – tym czymś nie jest mój blog, bo od kilku miesięcy nie przyniósł mi nawet złotówki. Ale to kwestia moich wyborów, więc nie odbierajcie tego jako narzekania na taki stan rzeczy ;). Podsumowując ten lekki wylew frustracji – mimo wszystko wierzę, że moja wena powróci i że znajdę ten złoty środek, którego poszukuję. W sumie na ten tydzień dwa wpisy mam już zaplanowane… Poza tym odzyskałam gaz, mogę gotować… Odkrywanie nowych przepisów powoduje chęć dzielenia się nimi, więc… może nie będzie tak źle? BTW – chyba dodam nową przeglądową kategorię „Przemyślenia” W tym tygodniu jadłam u mamy kotlety z kalafiora. Były pyszne. Niestety jak to u mojej mamy w panierce, pewnie smażone na sporej ilości tłuszczu… Postanowiłam zrobić je samodzielnie w domu, zamieniając bułkę tartą na coś zdrowszego i smażąc/grillując je bez panierki. I cóż, niestety nie mam czym się pochwalić nie zawsze moje eksperymenty kulinarne są udane, a z Wami dzielę się oczywiście tylko tymi, które mi wyszły. Ale wczorajszy obiadek i tak był spoko – selerowe i marchewkowe pieczone frytki, tzatziki z grecką przyprawą (dziękuję Martuś!), pomidor z cebulką, no i te nieszczęsne kotlety. Chociaż mężczyzna nie narzekał i swoją porcję zjadł. Wow! Zdjęcia nie stylizowałam – jakie kotlety, takie zdjęcie, sorry! Nie mam co pokazywać – to standardowy tydzień składający się mniej więcej po połowie z pracy… I z relaksu… Jesienny wieczór idealny – delikatne oświetlenie, śpiący obok pies, herbata, książka albo laptop. Od piątku we wpisie konkursowym można zobaczyć kto wygrał książki Matthew Quicka. Jedna osoba jeszcze się do mnie nie zgłosiła, dlatego informuję – jeśli nie odezwie się do mnie do końca tego miesiąca, jej nagroda przejdzie na pierwszą osobę z listy rezerwowej.  Tyle na dziś, udanego tygodnia! The post Przegląd tygodnia #4/10 appeared first on Life Manager-ka.

Dojrzewanie do zdrowego stylu życia

Lifemenagerka

Dojrzewanie do zdrowego stylu życia

Kiedy byłam małą dziewczynką, nie mogłam się nadziwić, że dorośli ludzie jedzą tak obrzydliwe rzeczy jak szpinak, śledzie czy kasza gryczana. Jako nastolatka wcale nie zmieniłam swojego podejścia, dodatkowo nie lubiłam owoców (tolerowałam je tylko w cieście), a moją ulubioną przekąską były chipsy (które jadłam chyba codziennie). Dziś to samo obserwuję u jakichś młodszych członków rodziny. Nie lubią buraczków, kaszy czy innych zdrowych rzeczy i nawet nie próbują się do nich przekonać. Uwielbiają natomiast słodkie napoje gazowane i mają głęboko w nosie fakt, że te są niezdrowe. Co się będą przejmować, przecież „całe życie przed nimi” ;). Nie będę mówić, że w moim przypadku była to wina moich rodziców, bo w domu były też zdrowe produkty, ale one nie były dla mnie w żaden sposób zachęcające. Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się, że do pewnych rzeczy związanych ze zdrowym stylem życia trzeba po prostu dojrzeć. Jedną z nich jest… Zdrowe odżywianie Nienawidziłam kasz, szpinaku, ryb, ryżu, niektórych warzyw i owoców… Nie przekonywało mnie gadanie mamy i babci, że to zdrowe i wartościowe. Dopiero „w dorosłym życiu” przekonałam się, że są ważniejsze rzeczy od moich uprzedzeń i upodobań. Zaczęłam przeglądać blogi kulinarne w poszukiwaniu innych przepisów na szpinak (w wersji z mojego rodzinnego domu nadal mi on nie smakuje) czy nielubiane warzywa. A dopiero wykrycie problemów zdrowotnych zmusiło mnie do przestawienia się na produkty, których wcześniej w ogóle nie uznawałam – ukochane ziemniaki musiałam zamienić na kasze i brązowy ryż, musiałam ograniczyć ser żółty i zdecydowanie bardziej urozmaicić mój repertuar kanapkowy… Niedawno po wieeeeelu latach dałam szansę znienawidzonej zupie – krupnikowi. Jaki on był pyszny! Zaczęłam się zastanawiać czy musiałam do tej zupy dojrzeć, czy to smak mi się tak zmienił… Doszłam do wniosku, że i to i to. Dojrzałam do zmiany smaku. Przyzwyczaiłam się do smaku produktów, które kiedyś uznawałam za obrzydliwe. Nauczyłam się je przyrządzać, a nawet je pokochałam Pokonanie strachu przed lekarzami Kiedyś panicznie bałam się dentysty - choć świadomość, że nie mam w 100% zdrowych zębów bardzo mnie uwierała, jakoś nie mogłam się zmusić do częstszych wizyt u stomatologa. Dziś mam zdrowe wszystkie zęby, a noszenie aparatu ortodontycznego przyzwyczaiło mnie, że ciągle ktoś mi zagląda do paszczy ;). Nie mam też problemu z robieniem innych badań - regularnie raz w roku stawiam się na usg piersi czy cytologii, bez odrobiny stresu oddaję krew do badań i cierpliwie czekam pół roku na wizytę kontrolną u endokrynologa czy diabetologa. I tak, uważam, że dbanie o swoje zdrowie też jest oznaką dojrzałości, we wczesnej młodości często spychamy ten temat na dalszy plan. Regularna aktywność fizyczna Nie każdy od dziecka ma wpojoną miłość do sportu. Niektórzy są wychowywani na kanapowców, albo stają się nimi ze zwyczajnego lenistwa. Podobnie było ze mną. Od dziecka uwielbiałam tańczyć, ale na moje zajęcia dodatkowe nie było pieniędzy. Jako nastolatka polubiłam jazdę konną, ale kontuzja kolana szybko zakończyła tę przygodę, a ja poddałam się lenistwu. Przyszedł jednak taki moment, kiedy dotarło do mnie, że „nie tędy droga”. I że tak jak muszę się zmusić do tej kaszy czy ryżu, tak samo muszę się zmusić aby w jesienny wieczór zamiast zakopać się pod kocem iść na jakieś zajęcia albo poćwiczyć w domu. To czasami naprawdę wymaga zmuszenia się. Zastanawiam się, czy ktoś ma podobne przemyślenia. Czy też w dzieciństwie nienawidziliście pewnych smaków, które teraz na stałe goszczą w Waszym menu? I jeśli tak – kiedy się do nich przekonaliście…? The post Dojrzewanie do zdrowego stylu życia appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – czy istnieje praca idealna?

Praca idealna. Zastanawialiście się kiedyś jak powinna ona wyglądać? Nie chodzi mi tu nawet o konkretne stanowisko, a raczej o towarzyszące jej okoliczności i zwyczaje. Myślę, że u każdego to wygląda inaczej. Jedni potrzebują codziennego kontaktu z ludźmi i ploteczek z koleżankami w firmowej kuchni… Inni chcą, aby ich praca była związana z podróżami. Jeszcze inni preferują pracę w stałych, najlepiej jak najwcześniejszych godzinach, aby po południu mieć więcej czasu dla siebie i rodziny. Próbowaliście kiedyś naszkicować sobie taką swoją pracę idealną? Moja wygląda tak: praca głównie w domu, bez marnowania czasu na szykowanie się i dojazdy ale też różnorodna – jednego dnia praca za biurkiem, innego gdzieś w terenie, spotkania z ludźmi raz na jakiś czas elastyczny czas pracy – możliwość załatwienia prywatnych spraw w środku dnia albo wydłużenia sobie weekendu brak konieczności używania budzika! posiadanie wpływu na dobór osób do współpracy – zarówno klientów jak i podwykonawców realizowanie własnych planów i wizji, a nie narzuconych mi przez kogoś o zupełnie innych poglądach ciągły rozwój proste zasady – więcej pracuję to więcej zarabiam i na odwrót. Żadnego harowania po 12h za tę samą stawkę co osoby, które przez 8h opierdzielają się na fejsie brak permanentnego stresu i zmęczenia Jak sami widzicie – niektóre punkty już wykluczają etat. Ja po określeniu swojej wizji pracy idealnej doszłam do wniosku, że muszę sobie stworzyć ją sama.  Tak też zrobiłam – dziś każdy z powyższych punktów dotyczy mojej pracy i bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa. To do czego chcę Was tym wpisem namówić, to abyście także zastanowili się jak wygląda Wasza praca idealna… I dążyli do niej! Naprawdę nie ma najmniejszego sensu tracić czasu na pracę, która męczy, nie rozwija, nie sprawia satysfakcji… Owszem, czasami jesteśmy zmuszeni do trwania w takiej mało komfortowej sytuacji, ale i tak uważam, że nie można się poddawać i akceptować takiego stanu rzeczy jako czegoś, czego nie da się zmienić. Wszystko jest w naszych rękach.  Czy w pracy idealnej zawsze jest różowo? Oczywiście, że nie. Jak każdy mam czasami gorsze dni, kiedy nic mi nie wychodzi, stres mnie zżera, popełniam błędy i płakać mi się chce z tego powodu. Teoretycznie może mnie też dręczyć niepewność – w tym miesiącu mam masę pracy, a za 2 miesiące mogę nie zarobić nawet na rachunki. Ale tym akurat się nie przejmuję, bo jakoś sobie poradzę, tak jak poradziłam sobie na początku, kiedy było naprawdę trudno. Podsumowując – uważam, że praca idealna istnieje, ale czasami trzeba ją sobie stworzyć samemu. To prostsze niż znalezienie takiej na rynku pracy, choć oczywiście zależy o czym kto marzy… Ale najważniejsze w tym wszystkim jest zrozumienie, że tylko my jesteśmy odpowiedzialni za swoją sytuację zawodową bo choć często tego nie doceniamy – bardzo wiele zależy od nas.   To jak, wiecie już jak wygląda Wasza „praca idealna”? The post Poniedziałki freelancera – czy istnieje praca idealna? appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #3/10

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/10

Z pamiętnika aparatki – mała aktualizacja

Lifemenagerka

Z pamiętnika aparatki – mała aktualizacja

Dawno nie było pamiętnika aparatki… Właściwie wydawało mi się, że po założeniu dolnego łuku już nic nie będzie się działo, że zgryz będzie korygowany tylko łukami i że wszystko będzie odbywać się „samo”, a ja będę musiała tylko tolerować aparat. Niestety, to nie tak ;)… Co się zmieniło od ostatniego wpisu… Od prawie 3 miesięcy noszę wyciągi. Dla niewtajemniczonych – to takie małe, dość ciasne gumeczki, które zakłada się na wystające z kilku zamków „antenki” i które mają za zadanie łączyć szczękę górną z dolną i przybliżać je do siebie. Wyciągi zakładam na całą noc + w ciągu dnia kiedy jestem w domu, między posiłkami. W efekcie noszę je przez kilkanaście godzin na dobę. Gumeczki te nieco utrudniają mówienie, ale można się do nich przyzwyczaić. Nie powodują też jakiegoś szczególnego bólu… Znika on po kilkunastu-kilkudziesięciu minutach od zdjęcia gumek. Niestety na razie nie widzę efektu ich działania. Półmetek? Dziś mija 9 miesięcy od kiedy noszę aparat. Gdyby to była ciąża, pewnie niedługo bym urodziła ;). Teoretycznie to powinien być półmetek, ale szczerze mówiąc wątpię w to… Wciąż jest wiele niewiadomych, w tym jedna największa – czy czeka mnie jakieś usuwanie zęba lub zębów? Mnie aparat po takim czasie już całkowicie zobojętniał. Minęły kryzysy, przyzwyczaiłam się do niego. Ale choć wiele aparatek mówi, że aparatu po pewnym czasie w ogóle się nie czuje, ja się z nimi nie zgodzę. Trudno mi uwierzyć, że można tego żelastwa nie czuć. Dla mnie przyzwyczajenie to nie to samo co nie wyczuwanie go. Przyzwyczaiłam się do tego, że unikam jedzenia na mieście, mycie zębów co najmniej 5 razy dziennie też weszło mi już w krew, nie seplenię już tak jak po dołożeniu dolnego łuku, choć szybkie mówienie nadal trochę sprawia mi problem. W sumie nie ma co się rozpisywać, po tym czasie jest już tylko akceptacja ;). Jedno co mnie najbardziej dziwi, to że ludzie często pytają – „to ty miałaś krzywe zęby?”. Serio tyle osób w ogóle nie zauważało mojej wady? To tylko potwierdza fakt, że ludzie widzą nas zupełnie inaczej niż my siebie. Ciekawe zjawisko Aktualizacja niezbędników W moim niezbędniku aparatki pojawiły się dwie nowe, bardzo przydatne rzeczy. Pierwsza to szczoteczka soniczna VioLife SlimSonic, którą otrzymałam do przetestowania. Szczoteczka działa na baterie, ma niewielką główkę, więc łatwo sięgnąć nią we wszystkie zakamarki… I co najważniejsze – jest piękna! Tutaj możecie zobaczyć wszystkie wzory. Ja jak widać na powyższym zdjęciu mam fioletową wersję metallic taka szczoteczka to gadżet nie tylko dla aparatek, ale dla każdego, kto dba o higienę jamy ustnej i nosi szczoteczkę ze sobą aby myć zęby po każdym posiłku. W zestawie znajduje się bateria i jedna dodatkowa końcówka na zmianę. Drugim produktem jest żel do higieny jamy ustnej Citrosept Dental. Jego głównym składnikiem aktywnym jest ekstrakt z grejpfruta – składnik pomocny w walce z bakteriami i grzybami. Każdy kto posiada aparat wie, że higiena jamy ustnej z rusztowaniem na zębach jest naprawdę trudna, bakterie mają gdzie się „chować” i namnażać i ryzyko wystąpienia próchnicy jest większe, nawet kiedy często czyścimy zęby. Ja stosując ten produkt zauważyłam wyraźne przedłużenie poczucia świeżości w jamie ustnej i za to bardzo ten żel polubiłam. To uczucie jest dla mnie dowodem na to, że produkt faktycznie spowalnia rozwój bakterii. Więcej informacji znajdziecie tutaj. Ja żel otrzymałam od mojego klienta, ale gdyby ktoś z Was był nim zainteresowany to pytajcie o niego w aptekach (można go też kupić bezpośrednio u producenta). Jest też trzeci niezbędnik, niematerialny… Jest nim dentysta i oczyszczanie zębów z kamienia i osadów. Podczas noszenia aparatu normalnie można wykonywać taki zabieg i jest on wręcz wskazany (a może nawet niezbędny?). To by było na tyle mojej aktualizacji, mam nadzieję, że dalej leczenie będzie już strrrasznie nudne, trzymajcie kciuki The post Z pamiętnika aparatki – mała aktualizacja appeared first on Life Manager-ka. 

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – czego się nauczyłam?

Dziś opowiem o tym, czego nauczyłam się po przejściu na freelance i czego nie miałam okazji nauczyć się pracując na etacie. To oczywiście bardzo indywidualna sprawa, ale w moim przypadku freelance okazał się bardziej rozwojowy niż praca dla kogoś, nawet jeśli ten ktoś inwestował w moje szkolenia. Zacznijmy od tego, że freelancer to trochę „człowiek-orkiestra”. Samodzielna praca wymaga od nas poszerzania wiedzy z bardzo różnych zakresów, również tych nie związanych z naszą działalnością. Przyznaję – bywa to upierdliwe, ale jest to też bardzo rozwojowe. Kwestie umów, własnej działalności itp. Niewiele ponad rok temu nie miałam pojęcia z jakimi kosztami wiąże się prowadzenie firmy, jak wystawia się umowy itp. I szczerze mówiąc nadal do końca nie wiem, księgową nie zostałam, ale na własne potrzeby doszkoliłam się w tej kwestii. Za jakiś czas czeka mnie zakładanie DG i wtedy nauczę się jeszcze więcej. Rozwój w różnych kierunkach To chyba najcenniejszy z tych wszystkich punktów. Pracując w agencji od wszystkiego miałam podwykonawców – od pisania tekstów, prac graficznych itp. Nie mogłam wręcz zajmować się takimi rzeczami, bo moja rola była zupełnie inna. Teraz nie opłaca mi się do wszystkiego zatrudniać ludzi, więc najprostsze prace wykonuję sama. Musiałam nauczyć się obsługiwać program graficzny, podszkolić warsztat copywriterski (pisanie bloga to coś ZUPEŁNIE innego), zacząć tłumaczyć z angielskiego. Ostatnio nawet rysowałam koślawe storyboardy, wzbudzając tym zainteresowanie współpasażerów w metrze (nigdzie nie marnuję czasu ;)). Jeśli zajdzie taka potrzeba, na pewno rozwinę się też w innych dziedzinach. Elastyczne podejście do czasu Kiedy pracowałam na etacie, bardzo pilnowałam tego, aby wszystko miało swój czas. Praca w określonych godzinach, wolne popołudnia i weekendy… Inne rozwiązanie uważałam za złe. Nie chciałam mieszać pracy z życiem prywatnym i odwrotnie. Wiele osób mówi, że „na swoim” to wygląda zupełnie inaczej. Początkowo buntowałam się przeciwko takiemu podejściu, ale ostatecznie sama mu uległam. Praca, życie prywatne i blogowanie zaczęły mi się ze sobą mocno przeplatać… I cóż, nauczyłam się z tym żyć i nagle wszystko zaczęło się tak świetnie układać! Przykład – jadąc na prywatne spotkanie z koleżanką w metrze zrobiłam sobie plan jakichś działań do pracy, a podczas spaceru zrobiłam fotki, z których powstał cały wpis na bloga. Jedno spotkanie i TRZY pieczenie na jednym ogniu. Osiągnęłam wyższy poziom w organizacji własnego czasu – w zapracowanym okresie potrafię wycisnąć dzień jak soczystą cytrynkę Zamiana „muszę” na „chcę” To chyba jedna z podstawowych zasad szczęśliwych i spełnionych w swojej pracy ludzi. Według Kasi to też sposób na prokrastynację :). Problem w tym, że ja kiedyś nie zawsze chciałam. Do wielu rzeczy naprawdę musiałam się zmuszać, bo nie były one zgodne z moimi zainteresowaniami, ale były obowiązkami zawodowymi. Teraz wszystko kręci się wokół tego co faktycznie chcę robić. Są w mojej pracy rzeczy, których nie lubię, to jasne i trudne do wyeliminowania. Ale kiedy muszę je wykonywać, przypominam sobie, że są one częścią większej całości. Czy muszę robić na koniec miesiąca te nudne raporty? Nie, ja zaczęłam je robić sama z siebie, bo chciałam pokazać klientom efekty mojej pracy. I tak jest z wieloma innymi rzeczami. Zamiana jednego słowa całkowicie zmienia postrzeganie swojej pracy i… życia ;). U mnie na chwilę obecną to tyle, ale ciekawa jestem czego Wy (inni freelancerzy) nauczyliście się po porzuceniu etatu The post Poniedziałki freelancera – czego się nauczyłam? appeared first on Life Manager-ka. 

Przegląd tygodnia #2/10

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #2/10

Przegląd tygodnia #1/10

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/10

Przegląd tygodnia #4/09

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/09

Gdybym miała podsumować ten tydzień, musiałabym napisać, że był on zdominowany przez pracę. Nie czuję się jednak przepracowana, bo niesie mnie ekscytacja związana z nowym projektem mam nadzieję, że ten stan długo się utrzyma. Mam dziś dla Was trochę zdjęć i całkiem sporo linków. Miłego przeglądania! Przyszły do mnie 3 świetne książki Matthew Quicka, które miałam już przyjemność przeczytać w celu napisania rekomendacji. W nadchodzącym tygodniu spodziewajcie się ich recenzji i konkursu, w którym będzie można wygrać kilka zestawów. Na jesienne wieczory sprawdzą się idealnie! Chociaż obstawiam, że zwycięzcom nie wystarczą na długo – książki są bardzo wciągające, ja wszystkie 3 przeczytałam podczas mojego tygodniowego urlopu Podczas środowego spaceru na Żoliborzu trafiłam na takie coś (to się rusza) i powiem krótko – chcę to mieć u siebie na osiedlu! Wyżyłam się fotograficznie pstrykając zdjęcia pięknym miejscom i (też pięknej) koleżance <3 Odkrycie roku – na tapicerce w metrze są symbole Warszawy!  A to już sobota, częściowo pracująca, ale na spotkanie oczywiście pojechałam na rowerze Spacer po parku Arkadia, który przewijał się na blogu już nie raz i który pewnie jeszcze nie raz się tu pojawi. Luna nawiązuje nowe znajomości. Już prawie ją dopadł! Zafundowała mu niezły trening aerobowy O, jakaś podobna koleżanka, tylko włosy jej dłuższe urosły Przeszliśmy na drug brzeg a tam znowu ten natręt Miasto kontrastów. Wielkie blokowisko, a u jego stóp wiejskie gospodarstwa I wiejskie drogi, pola, lasy, łąki… Na wstępie prośba o pomoc – znajomi mojej koleżanki uratowali psa po ciężkich przejściach. Niestety leczenie chorego zwierzaka przerosło ich możliwości finansowe, dlatego uruchomili zbiórkę, która pomoże im przywrócić psiakowi zdrowie. Jeśli ktoś z Was może pomóc – zerknijcie na to wydarzenie. Pamiętajcie, że liczy się każda kwota – ziarnko do ziarnka… I wspólnie można zdziałać bardzo wiele!!! Mam nadzieję, że znacie już Panią swojego czasu i co za tym idzie – miałyście okazję przeczytać też wywiad, który ze mną wirtualnie przeprowadziła :). Jeśli nie, zapraszam tutaj. Czy ktoś jeszcze nie widział subiektywnego przewodnika Kasi po Paryżu? Wrócę do niego kiedyś jak będę się wybierać do tego miasta, bo jest w nim sporo praktycznych informacji i mała lista „to do” Uwielbiam wirtualne spacery po różnych miastach/dzielnicach. Zobaczcie jak klimatycznie jest w katowickim Nikiszowcu. Dwie zupy idealne na przeziębienie. Ta buraczana ma taki cudowny kolor, że na pewno jej się nie oprę. Jeśli jesteście ciekawi jak wyglądają niektóre konkursy „od kuchni”, przeczytajcie ten wpis ;) ostrzegam – wstrząsające ale serio właśnie tak to wygląda. Dobrze zorganizowana otworzyła sklepik, w którym znajdziecie projekty różnych plannerów i list. Moim faworytem jest planner dzienny! Byliście w tym roku na grzybach? Ja nie i już chyba nie będę, bo zorganizowanie poranno-weekendowego wypadu dla 4 osób w tym roku nieco nas przerosło – ciągle ktoś jest chory! Na grzyby i otaczającą je faunę i florę w takim razie tylko sobie popatrzę piękne zdjęcia! Różowa Klara pisze o przyczynach zwolnień z w-f i ja w 100% się z nią zgadzam. Jest już późno, a ja zaliczyłam dziś bardzo intensywny dzień, dlatego padam na nos i proszę – wybaczcie mi, jeśli ten post jest napisany z lekka potłuczoną polszczyzną. Przeżyjecie jakoś! W zasadzie jeśli to czytacie, to znaczy że już przeżyliście ;). Udanego tygodnia!   The post Przegląd tygodnia #4/09 appeared first on Life Manager-ka.

Jaglano – owsiane muffinki idealne na jesień :)

Lifemenagerka

Jaglano – owsiane muffinki idealne na jesień :)

Wraz z nadejściem jesieni postanowiłam wprowadzić do mojej diety więcej kaszy jaglanej. Z dwóch powodów – ma ona m.in. właściwości rozgrzewające i osuszające, co jest cenne szczególnie w przypadku przeziębienia (a moje ciągnie się już 2 tygodnie). O kaszy jaglanej pisałam osobny post, podawałam w nim także przepis na budyń jaglany, który jesienią przygotowuję na zmianę z owsianką. A dziś zapraszam Was na zdrowe, jaglano-owsiane muffinki.  Zanim jednak przejdę do przepisu, pozwolę sobie na trochę „pisaniny”… Muffinki to jedne z najprostszych i najszybszych w przygotowaniu wypieków. Idealne dla takich kuchennych leniuchów jak ja. Kiedyś robiłam je dość często, a przez ostatni rok upiekłam je chyba tylko raz. Powód? Ogólnie unikam pieczenia słodkości, aby nie stwarzać sobie okazji do ich jedzenia. Dzięki temu jem je znacznie rzadziej, ale zazwyczaj będąc u kogoś w gościach, więc nie mam wpływu na to co jest w środku. Wydaje mi się jednak, że lepiej jeść takie rzeczy raz na tydzień – dwa, nawet jeśli zawierają cukier i białą mąkę, niż piec je w domu i zajadać się nimi przez kilka dni w tygodniu (nawet jeśli mąka jest pełnoziarnista a zamiast cukru ksylitol). No, to tak w celu wyjaśnienia dlaczego na moim blogu do tej pory nie było zbyt wielu przepisów na ciasta i ciasteczka ;). Piszę jednak „do tej pory”, bo jesień to specyficzny czas i naprawdę przyjemnie jest po powrocie z długiego spaceru napić się gorącej herbaty i przegryźć do niej coś słodkiego. Chcę trochę poeksperymentować z takimi wypiekami i jeśli uda mi się zrobić coś wartego uwagi, na pewno podzielę się tym z Wami. Zaczynamy od babeczek, które są bardzo proste w przygotowaniu (jak to muffinki) a dodatkowo można powiedzieć, że są zdrowe. Być może lista suchych składników wyda Wam się długa, ale to są rzeczy które każda zdrowo odżywiająca się osoba ma w domu i które mają sporo wartości odżywczych. Szukając przepisu na takie babeczki przejrzałam sporo blogów i to co mnie zaskoczyło, to spora ilość negatywnych komentarzy pod przepisami – ludzie pisali, że im nie wyszło albo nie smakowało. Ja postanowiłam zrobić swój mix różnych przepisów i wszystko ładnie mi wyszło, a co do smaku… O tym na końcu :). Składniki (na 12 babeczek): 1 szklanka ugotowanej kaszy jaglanej (czyli ok. 1/4 szklanki suchej kaszy ugotowanej w 3/4 szklanki wody – aby kasza nie była gorzka należy ją przed gotowaniem przelać najpierw zimną wodą, a potem wrzątkiem) 1/2 szklanki zmielonych płatków owsianych ok. 5 czubatych łyżek otrębów (u mnie mix pszennych i owsianych) (w ramach tych 5 łyżek można dodać też amarantus ekspandowany i np. łyżkę zmielonego siemienia lnianego lub ostropestu) ok. 2/3 szklanki mąki razowej (może być pszenna lub żytnia, ale moim zdaniem śmiało można zastosować też każdą inną „zdrową” mąkę, np. jaglaną, owsianą czy gryczaną) 3 łyżki ksylitolu / cukru / innego słodziku jakiego używacie… Tu trudno mi podać konkretną ilość, dla mnie 3 łyżki były ok, ale dla wielu osób to może być za mało – jeśli nie jesteście przyzwyczajeni do takich zdrowych wypieków i lubicie naprawdę słodkie słodycze – dajcie trochę więcej 1 łyżeczka proszku do pieczenia duuużo cynamonu 1 jajko 1 szklanka mleka ok. 2 łyżki oleju (np. kokosowego) owoce do pokrojenia – np. gruszki, jabłka, żurawina (ja dałam jedno duże jabłko) opcjonalnie inne zdrowe dodatki – u mnie to orzechy włoskie Jak widzicie przepis „zezwala” na wiele modyfikacji, do których zresztą Was zachęcam korzystajcie z różnych zdrowych składników jakie macie w domu. Uwaga: polecam piec te muffiny w foremkach silikonowych. Pod każdym przepisem na jaglane muffinki były narzekania, że ciasto fatalnie odchodzi od papierowych! Wykonanie: Składniki suche (ugotowana kasza jaglana, mąka, płatki owsiane, otręby, cukier, proszek do pieczenia, cynamon) mieszacie w jednej misce, a mokre (jajko, mleko, olej) w drugiej. Następnie łączycie ich zawartość (niedbale, łyżką – nie mikserem), dodajecie posiekane orzechy i pokrojone owoce. Nakładacie do foremek silikonowych. Pieczecie w 180 stopniach ok. 30 minut. Muffinki potrzebują kilkunastu minut aby przestygnąć i lepiej się „związać” w środku. Po tym czasie można się nimi zajadać :). Smak? Muffinki są bardzo smaczne, u nas zniknęły w kilka godzin. Ja nie czuję w nich kaszy jaglanej i tych wszystkich zdrowych dodatków, ale to są moje smaki, na tym opiera się moja dieta więc jestem do tego przyzwyczajona. Wydaje mi się, że na smak takich wypieków narzekają tylko osoby, które są przyzwyczajone do oczyszczonej mąki, cukru itp. Cóż, różni ludzie, różne potrzeby… Ja też kiedyś robiłam muffinki z przepisu, gdzie dodawało się szklankę cukru. Aaaaaaaaaaaaaaaa! Ja takim przepisom już mówię NIE i wszystkich do tego zachęcam :).   The post Jaglano – owsiane muffinki idealne na jesień :) appeared first on Life Manager-ka.

Jarmuż – właściwości i zastosowanie

Lifemenagerka

Jarmuż – właściwości i zastosowanie

Takie modne warzywo… Tyle pozytywnych właściwości… A tak bardzo mi nie smakuje… Zraziłam się po super-modnych i w wielu miejscach zachwalanych chipsach jarmużowych, które były najbardziej kapuścianą rzeczą jaką w życiu jadłam. Były bardziej kapuściane od kapusty. Być może trafiłam wtedy na jarmuż „sprzed przymrozków”, bo taki podobno ma bardziej kapuściany smak… Nie wiem, w każdym razie ten eksperyment zniechęcił mnie do tego warzywa na dłuuuugi czas. Aż do jednego spotkania, podczas którego skusiłam się na pyszne Green Smoothie, w którym jednym z głównych składników był jarmuż. Był to moment przełomowy, warzywo to powróciło do mojej diety A dlaczego w ogóle warto dać mu drugą szansę?  jarmuż jest bogaty w karotenoidy (beta-karoten, luteinę) zawiera wiele witamin, np. wit. C, K, A jest bogatym źródłem wapnia i żelaza zawiera dużo sulforafanu – związku chemicznego posiadającemu silne działanie przeciwnowotworowe jarmuż posiada też właściwości antyoksydacyjne, czyli pomaga walczyć z wolnymi rodnikami – ma to pozytywny wpływ na zdrowie i wygląd (dłużej jesteśmy piękni i młodzi ;)) Jarmuż to warzywo typowo jesienno-zimowe i to właśnie w tym okresie najlepiej po nie sięgać. Pod względem wartości odżywczych świetnie zastąpi owoce i warzywa, na które kończy się sezon. Niestety pomimo panującej mody – nie jest to produkt bardzo popularny, dlatego nie wszędzie go znajdziemy. Ja najczęściej widuję go w Realu (500 g za 5 zł), a jakiś czas temu fit-blogosfera cieszyła się z jego obecności w Biedronce (tam widziałam go tylko raz i to już dawno – ale moja Biedronka nie jest najlepiej wyposażona). Jarmuż po zakupie przechowujemy w lodówce w dziurkowanej folii (ten który ja kupuję jest już tak zapakowany) lub owinięty wilgotną ściereczką, najlepiej spożyć go w ciągu 2 – max. 3 dni. Jeśli chodzi o zastosowanie w kulinariach, to jest ono bardzo szerokie. Kilka możliwości: sałatki – do nich dobrze jest jarmuż lekko podsmażyć, podgotować na parze lub zostawić na ok. 20 min. skropiony sosem vinegrette, wtedy zmięknie zupy składnik sosu do makaronu dodatek do zapiekanek dodatek do gulaszu warzywnego  pesto chipsy – dla mnie paskudne, ale wiele osób je uwielbia dodatek do soków dodatek do koktajli I tu przyznaję się bez bicia – bardzo chciałam przy okazji tego wpisu zaprezentować np. 3 przepisy na dania z jarmużem, ale jednak się na to nie zdecyduję. Jako że smak tego warzywa w czystej postaci mi nie podpasował, ja wybrałam inny sposób na przemycenie go do mojej diety. Mam tu na myśli smoothie, koktajle, ewentualnie soki… Liście pozbawione łodyg można dodawać do takiego napoju w całkiem sporej ilości i nie czuć tego kapuścianego smaku (wiem, uczepiłam się tej kapuchy, a może faktycznie to wina tych przymrozków, a raczej ich braku?). Przykładowe połączenie to pomarańcza + jabłko + banan + garść liści jarmużu + dodatki takie jak spirulina czy odrobina dowolnego oleju, aby ułatwić witaminom wchłanianie. Ale ośmielę się stwierdzić, że jarmuż można dodać też do każdego smoothie z tego wpisu. Eksperymentujcie!  A jaka jest Wasza „jarmużowa historia”?   The post Jarmuż – właściwości i zastosowanie appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Bezpieczeństwo w sieci

Chciałabym dziś poruszyć temat, który chodzi za mną już od bardzo dawna, ale w końcu doczekałam się weny, aby o nim napisać. Bezpieczeństwo w sieci (i poza nią). Temat, który dotyczy właściwie każdego, ale w szczególności blogerów, którzy czasem bez zastanowienia odsłaniają… może trochę zbyt wiele? Nie chodzi tu już nawet o prywatność – to indywidualna sprawa każdego blogera gdzie ustala jej granicę. Chodzi mi o coś ważniejszego niż prywatność, a mianowicie bezpieczeństwo. I nie, nie będzie o stalkingu, mimo że temat ten również pod bezpieczeństwo w sieci można podpiąć. Jako wstęp do mojego wpisu możecie obejrzeć to: No bo zastanówmy się… Jak mogą działać współcześni włamywacze… Czy obserwują swoją potencjalną ofiarę tygodniami? Bawią się w hydraulików, aby przy okazji rzekomego „sprawdzania centralnego ogrzewania” zobaczyć, co ona ma w mieszkaniu? Pewnie są i tacy, ale po co mają się tak wysilać, skoro wystarczy wejść na kilka blogów np. lifestylowych, przejrzeć wpisy w których autorzy pokazują swoje mieszkanie i w których wszystkie informacje podają jak na tacy. Nowoczesne kino domowe, x-box, stacjonarny komputer z motywem nadgryzionego jabłuszka… Ok. Jest do czego przylepić rączki. Teraz wystarczy zdobyć adres takiego blogera. Czasami wcale nie jest to trudne i miejsce jego zamieszkania można już w dużej mierze rozszyfrować z postów (np. z wrzucanych na bloga screenów z Endomondo). O! Jest i informacja, że mieszka na parterze! Idealnie. Nie znamy ulicy? No to co za problem, mailik z propozycją wysłania darów losu albo innej współpracy i po sprawie. Wtedy pozostaje tylko czekać, kiedy dany bloger uroczyście poinformuje, że wyjeżdża na wakacje. Praca współczesnego złodzieja jest taka prosta… W przypadku wielu blogerów naprawdę bardzo łatwo jest zdobyć ich adres. Jakiś czas temu na zlecenie jednej agencji prowadziłam niewielką akcję z blogerami. Nie posiadałam maila agencyjnego, z pewnym zażenowaniem korzystałam więc z mojego prywatnego na gmailu. Tylko jedna osoba (bardzo profesjonalna i doświadczona blogerka) zwróciła na to uwagę! Reszta nawet się nie zająknęła podając adres do wysyłki… Jeśli wydaje Wam się, że ten temat dotyczy tylko blogerów, to jesteście w błędzie. Jeśli nie posiadacie bloga, ale korzystacie z portali społecznościowych i nie dbacie o ustawienia prywatności na nich, popełniacie dokładnie ten sam błąd. Oczywiście nie popadajmy w paranoję, w dzisiejszych czasach prawie każdy ma w domu komputer czy aparat i jeśli nie są to stosunkowo nowe sprzęty za grube pieniądze to raczej nikt się na nie nie skusi. Tym bardziej, że takie rzeczy jak laptop czy lustrzanka zazwyczaj podróżują razem z Wami… W moim mieszkaniu podczas moich wyjazdów najcenniejszą rzeczą jest chyba lodówka bo albo wszystko zabieram ze sobą, albo komputery zostawiam u mamy. Tak, cholernie boję się włamań i kradzieży, bo wiem jak paskudne to uczucie zostać okradzionym. I nie chodzi tu tylko o straty materialne. Dlatego zachęcam… … aby zastanowić się zanim zdecydujecie się opublikować w ogólnodostępnym miejscu w sieci fotkę nowego, wypasionego sprzętu. Albo nawet swojego mieszkania, na którym dobrze widać jego”zawartość”. Warto też zastanowić się, czy Wasz blog/profil na FB nie mówi zbyt wiele o Waszym miejscu zamieszkania. No i najważniejsze – sprawdzajcie od kogo dostajecie maile, sprawdzajcie czy pod domeną z której ktoś do Was pisze faktycznie jest strona tej firmy. Czy jestem przewrażliwiona? Może. Ale chyba lepiej myśleć i zapobiegać, niż potem paść ofiarą kradzieży? P.s. Sama też czasem wrzucam coś spontanicznie, a potem dopiero myślę o konsekwencjach. Więc swój apel kieruję też do samej siebie The post Bezpieczeństwo w sieci appeared first on Life Manager-ka.

Warszawa da się lubić!

Lifemenagerka

Warszawa da się lubić!

A ja ją nawet uwielbiam, niemal bezkrytycznie. To moje miasto, mieszkam tu od urodzenia i nigdy nie marzyłam, aby zamienić je na inne. Uważam, że Warszawa często jest oceniana bardzo niesprawiedliwie, a pod adresem Warszawiaków pada wiele przykrych słów, które nijak mają się do rzeczywistości. Szczerze mówiąc nie znam ani jednego Warszawiaka, który wpasowałby się w stereotyp (czy raczej krążący po Polsce mit) zapatrzonego w czubek własnego nosa cwaniaka i buraka. Hmm, czy w ogóle muszę tłumaczyć, że to cechy charakteru i że nie zależą one od miasta z jakiego się pochodzi? Reszta Polski może mówić co chce. Nigdy nie ocenię mojego miasta na podstawie opinii ludzi, którzy znają je tylko od turystycznej strony albo przyjechali tu do pracy i nie podoba im się styl życia jaki narzuciła im korporacja. Warszawa jaką znam jest piękna i przyjazna. I tak niezwykle pojemna! Przyjmuje również tych, którzy wciąż na nią narzekają. Ja kocham to miasto. A za co?  Za ogromną ilość terenów zielonych. Naprawdę ogromną! Mieszkam wysoko i mając widok na pół miasta dostrzegam fakt, że ta połowa w większości składa się z zieleni. Poniżej widok z jednego z punktów widokowych w środku miasta. Dzięki tak olbrzymiej ilości parków i nie zagospodarowanych terenów zielonych nie oddychamy samymi spalinami. Za komunikację miejską OK, przyznaję, że rzadko z niej korzystam. Ale jeśli już mi się to zdarza, nie mam do czego się przyczepić. Wydaje mi się, że jest całkiem nieźle zorganizowana – nie brakuje biletomatów, autobusy i tramwaje zazwyczaj są punktualne (nie licząc ekstremalnych sytuacji kiedy np. miasto staje z powodu śnieżycy), w wielu miejscach są fajne tablice informujące za ile przyjedzie tramwaj, a metro to już w ogóle samo dobro. Nie będę narzekać, że ma tylko jedną linię… Ludzie rozpaczają, że jest tylko jedna, a jak pojawiły się niedogodności związane z budową drugiej, to też narzekaniom nie ma końca.  Poza tym mało kto docenia fakt, że nasze metro jest jednym z najnowszych i najczystszych w Europie, a niektóre stacje zostały docenione poza granicami Polski za swój świetny design. Za aktywność fizyczną Warszawa niesamowicie sprzyja aktywnym ludziom! Siłownie plenerowe wyrastają jak grzyby po deszczu, przybywa ścieżek rowerowych i wypożyczalni rowerów miejskich Veturilo, nie brakuje terenów sprzyjających biegaczom a miasto chętnie angażuje się w organizację eventów sportowych. Pod tym względem Warszawa zrobiła ogromny progres w ciągu ostatnich kilku lat. Za pamięć o historii Warszawa pamięta o swojej historii i bardzo ją celebruje. Jeśli ktoś nie wie jak w naszym mieście wygląda godzina „W” co roku 1 sierpnia o 17tej, to zachęcam do obejrzenia tego materiału Za multum możliwości Knajpka, w której nie muszę się martwić o zdrowe menu? Żaden problem. Ochota na pyszne, naturalne, podobne do włoskich lody? Da się zrobić. Plac zabaw dla psów? Proszę bardzo. Świetna plaża niemalże w środku miasta? Ależ oczywiście! Targ śniadaniowy? Kilka do wyboru. I długo można tak wymieniać… A jeszcze dłużej można te warszawskie atrakcje odkrywać… Za piękne widoki Tak po prostu Za to, że nie przestaje mnie zaskakiwać Uwielbiam odkrycia poczynione zupełnie przypadkiem, np. przy okazji zejścia z jakiejś oklepanej ścieżki… Tutaj trudno nawet rozwinąć ten punkt, bo chodzi w nim o bardzo różne rzeczy. Za to, że tak dynamicznie się rozwija Niektóre miejsca wyglądają dziś ZUPEŁNIE inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Weźmy na przykład Służewiec… Jeszcze nie tak dawno pełen przytłaczających, opuszczonych fabryk, dziś zagłębie wieżowców, siedzib największych korporacji i świetnych dróg. Tak, dróg! Również tych cały czas przybywa i naprawdę niesamowicie ułatwiają one życie zmęczonym korkami kierowcom. Można powiedzieć „lepiej późno niż wcale”, ale mnie nie obchodzi przeszłość – ważne jest to co tu i teraz i to, że wszystko idzie ku lepszemu. A Wy za co kochacie Warszawę? Albo odwrotnie – za co jej nie lubicie, bo często piszecie w komentarzach, że zupełnie nie możecie się przekonać do tego miasta. Ciekawi mnie dlaczego, choć już wiem jaki argument „przeciw” na pewno się pojawi. Tak, mnie też rozbraja ten pęd jaki narzucają ludzie w centrum miasta. Ale wiecie co? Bardzo rzadko mam z nim do czynienia, bo Warszawa to nie tylko centrum P.s. Być może ten wpis jest zwiastunem nowego cyklu The post Warszawa da się lubić! appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Zdrowe odżywianie… psa ;)

Powiecie może, że zwariowałam poruszając tu taki temat ale… Jakby nie było – pies to też ważny element mojego stylu życia. Dodatkowo w komentarzach do ankiety kilka osób pisało, że chętnie poczytałoby na blogu więcej o psach, więc… Nie ma problemu! A jak kogoś ten temat nie dotyczy to czytać nie musi Na początku był chaos… Kiedy w naszym domu pojawiła się Luna, przez chwilę zmartwiłam się, że chyba oszaleję musząc teraz dbać nie tylko o nasze zdrowe odżywianie, ale i o karmienie w ten sposób psa. Stwierdziłam na początku, że wolałabym karmić Lunę domowym jedzeniem, bo gotowe karmy nie wydawały mi się dobrym rozwiązaniem. Niestety – szybko ze względu na czas i wygodę przerzuciliśmy się na karmy z puszki (suchych w ogóle nie chciała jeść i niechęć do nich została jej do dziś). Na początku te podstawowe, do których teraz wstydzę się przyznać… A potem znalazłam karmę, która miała bardzo spoko skład i przyzwoitą cenę iiii… cóż, przyzwyczailiśmy się do niej. Luna też, choć miewała takie okresy, że strasznie grymasiła i nie chciała jeść nawet przez 2-3 dni. Karmiliśmy ją w ten sposób dość długo, aż kiedyś przy okazji wizyty u weterynarza zapytałam co on poleca – karmę czy jedzenie domowe? Powiedział, że zdecydowanie to drugie. Dał nam też sporo wskazówek z czego takie posiłki powinny się składać, bo układ pokarmowy psa różni się od tego ludzkiego i pewne produkty nie są wskazane.  Cóż, pewnie ilu weterynarzy tyle opinii, ale postanowiliśmy zrobić eksperyment i wprowadzić w życie nowy sposób żywienia Luny. Jedzenie domowe Dziś, po kilku miesiącach od tamtego momentu mogę powiedzieć, że była to dobra decyzja. Pies to domowe jedzenie naprawdę bardzo polubił. Luna nigdy z taką niecierpliwością nie wyczekiwała na nałożenie jej karmy jak teraz, kiedy szykuje się jej domowy „obiad”. A jak już go dostanie to zazwyczaj wcina aż jej się uszy trzęsą. Prawie każdy posiłek Luny składa się z 3 grup produktów: mięso – najczęściej jest to indyk, kurczaka weterynarz odradzał ze względu na jego nafaszerowanie chemią (co jest dla nas zrozumiałe, bo z tego samego powodu my też wolimy indyka). warzywa – najczęściej gotowane, np. marchew, cukinia, groszek, brokuł „wypełniacz” w postaci ryżu, kaszy, ew. makaronu Przyznaję, że na początku to gotowanie dla psa było strasznie upierdliwe. Nadal trochę jest, w końcu nie jest to gotowa karma którą wyjmuje się z szafki i nakłada do miski. Dużym ułatwieniem jest przygotowywanie posiłków od razu na kilka dni i mrożenie ich w porcjach. Z czasem nauczyliśmy się też, że jedzenie psa dostosowuje się do tego co sami jemy – przykładowo jeśli robię burgery z groszku to wiadomo, jakie warzywo wyląduje w najbliższym posiłku Luny. Jeśli np. gotujemy sobie do obiadu kaszę, to szykujemy jej więcej i część idzie do posiłków Lunaska. Dodatkowo Luna od pierwszych dni u nas, jest uczona jeść też świeże warzywa i owoce, dlatego w ramach przekąsek spożywa (i bardzo lubi) m.in. jabłka, gruszki, banany, marchewkę, gotowany bób (dozuję jej odpowiednią, niewielką ilość)… W sumie to chyba jadłaby wszystkie owoce i warzywa, gdyby tylko wszystkie były dozwolone. Smakują jej nawet ogórki kiszone (nie żebym ją nimi karmiła, ale jak mi spadnie plasterek z kanapki to Luna odkurzy go zanim zdążę go zlokalizować). Aż chce się powiedzieć „moja krew!” ;). Nie dajemy Lunie do jedzenia nic słodkiego. Pewnie gdyby znała smak ciastek czy lodów to by je z chęcią pałaszowała, ale po co ma znać? Niech nie wie co traci. Nie wiem w sumie czemu sytuacja, kiedy na spacerze dzielimy się z Luną jabłkiem czy ogórkiem, wprawia w osłupienie większość psiarzy. Jeśli od małego uczymy zwierzaka dobrych nawyków żywieniowych, to stają się one dla niego czymś zupełnie naturalnym. Ja się cieszę, że mój pies spożywa witaminy w naturalnej postaci. I tutaj muszę podkreślić, że absolutnie nie neguję karmienia psów karmą – jeśli jest ona dobra jakościowo, a psu to służy to ok. U nas to się nie sprawdziło. Dodam też, że o żywieniu domowym również można dyskutować w nieskończoność – przykładowo jedni mówią, że pies może jeść cytrusy, inni, że absolutnie nie. Tak samo można sprzeczać się o warzywa kapustne czy strączkowe. Nie chcę wnikać w szczegóły, ze wszystkich „prawd” trzeba wybrać te, w które się wierzy, a ja pod tym względem ufam naszemu weterynarzowi. Teraz jedynym problemem są wyjazdy z psem… Podczas ostatniego myślałam, że od biedy (brak lodówki) poradzimy sobie przez te kilka dni z saszetkami Pedigree… Ale mocno się przeliczyłam – Luna nie chciała tego nawet z bliska powąchać. Ostatecznie uratowały nas domowe obiady z ośrodkowej stołówki – Mała wolała zjeść resztki z naszego obiadu niż tę paskudną karmę. P.s. Tak po cichu jestem z niej dumna, wie co dobre ;). A Wy czym karmicie swoje psiaki? Lubią warzywa i owoce? Ciekawa jestem też czy koty da się karmić domowym jedzeniem, bo nie znam nikogo (poza ludźmi na wsi), którzy by to robili The post Zdrowe odżywianie… psa ;) appeared first on Life Manager-ka.

Kilka przemyśleń na temat zdrowego stylu życia

Lifemenagerka

Kilka przemyśleń na temat zdrowego stylu życia

Dziś będzie trochę prywatnie, ale w temacie bloga, więc nie czuję dyskomfortu z tego powodu. Zdecydowałam się napisać ten post pod wpływem pozytywnych emocji, które spłynęły na mnie wczoraj. Pisałam Wam niedawno, że ostatnio nie najlepiej się czułam, a jako że zaszły zmiany w mojej diecie (jeszcze mocniej ograniczyłam spożywanie mięsa, co w moim przypadku oznacza prawie całkowitą jego eliminację), postanowiłam sprawdzić czy mi one nie zaszkodziły. Zdecydowałam się więc na spory przegląd organizmu, w co wlicza się morfologia + rutynowe badania związane z moimi zaburzeniami metabolicznymi, lekami, które biorę itd. Kilka miesięcy temu „zwierzyłam” Wam się z jakimi problemami ze zdrowiem się zmagam i co mnie motywuje do zdrowego stylu życia. Szerzej pisałam o tym tutaj, ale jeśli komuś nie chce się tego czytać to powiem w dużym skrócie – mam PCOS i związane z tym problemy metaboliczne (insulinooporność, bardzo wysoki poziom cholesterolu), a to przekłada się na kiepskie wyniki badań bez względu na to co jem i jak aktywna fizycznie jestem. Jest to frustrujące, ale odnalazłam w sobie inną motywację do zdrowego życia i jakoś to wszystko się kręci ;). W sumie przyzwyczaiłam się do tego, że moje wyniki badań za każdym razem są coraz gorsze. Ostatnio jeden lekarz nawet pozwolił sobie zdiagnozować u mnie cukrzycę, ale później żaden tego nie potwierdził… Ogólnie jeśli chodzi o polską służbę zdrowia to… Kiedyś mogłam powiedzieć, że warszawski szpital i poliklinika na Karowej przywracają mi w nią wiarę, ale teraz już się z tego wycofuję. Nie godzę się jednak na taki stan rzeczy, po tym jak dwóch lekarzy na Karowej zachowało się w stosunku do mnie naprawdę fatalnie, nasmarowałam na nich skargę do szpitalnego rzecznika praw pacjenta i dyrektora ich oddziału, a potem upierdliwie przypominałam o sobie dopytując co zrobili w mojej sprawie. Ostatecznie otrzymałam pismo z przeprosinami i deklarację,  że obaj lekarze dostali upomnienia. Czy to prawda – pewnie przekonam się podczas wizyty w listopadzie, jeśli trafię na któregoś z nich ;). Ale zaraz zaraz, miało być pozytywnie, a tu taki długi wstęp mi wyszedł… Otóż wczoraj po raz pierwszy od wielu lat wyszłam z gabinetu lekarskiego uśmiechnięta od ucha do ucha. Z dwóch powodów. Po pierwsze przypadkowo trafiłam na naprawdę przesympatyczną i zaangażowaną lekarkę, która akurat zastępowała moją urlopującą się internistkę. Co ciekawe – lekarka ta była mniej więcej w moim wieku ;). To wiele wyjaśnia – nie jest jeszcze zmęczona, nikt jej pewnie jeszcze nie wziął na dywanik za wystawianie skierowań na badania i nie wmówił, że młodzi ludzie to przecież są zdrowi, a starych to już nie opłaca się leczyć. To w sumie przykre, że trafiając do takiego lekarza poczułam się trochę jakbym wygrała los na loterii. To przecież powinna być norma, a nie jakiś wyjątek! Druga sprawa – odebrałam wyniki robionych ostatnio badań i WOW! W zasadzie „tylko” cholesterol mam nadal kosmicznie za wysoki (ale niższy niż ostatnio!), a reszta wyszła super! I mam wreszcie czarno na białym pokazane, jak ogromne znaczenie ma to co jem. Po obciążeniu glukozą mój poziom glukozy we krwi po dwóch godzinach utrzymuje się na zbyt wysokim poziomie (ostatnio 143 mg/dL), a po mojej standardowej śniadaniowej owsiance po tych niespełna 2h od jej zjedzenia wynik wyniósł 78 mg/dL. To dla mnie najlepszy dowód na to, że muszę pilnować ładunku glikemicznego posiłków. Jeszcze nie wszystkie badania zrobiłam, ale te najważniejsze za mną… I po raz pierwszy doświadczyłam tego, czego brakowało mi przez wszystkie ostatnie lata. Mam dowód na to, że dbam o siebie i że robię to dobrze. Pomyślałam sobie ostatnio, że zdrowy styl życia wymaga też posiadania dużej ilości pokory. Mogę być zła na to, że od kilku lat muszę faszerować się hormonami, że pomimo 48 kg „żywej wagi” muszę brać leki na cholesterol i pomimo dbania o odpowiednią dietę co najmniej raz w roku obciążać się glukozą aby sprawdzić czy zagrożenie cukrzycą wzrasta czy utrzymuje się na stabilnym poziomie. Może mi się to nie podobać, ale nie będę się buntować. Będę pić tę cholerną glukozę, łykać te tabletki i przynajmniej będę wiedzieć, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby nie mieć problemów z sercem czy cukrzycą. Ja nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy na własne życzenie fundują sobie problemy ze zdrowiem np. paląc papierosy czy odżywiając się w fatalny sposób. Dla mnie zdrowie jest jedną z największych życiowych wartości, dlatego staram się dbać o nie jak o skarb. I dotyczy to zarówno zdrowia fizycznego jak i psychicznego. Zdrowe jedzenie jest pyszne, aktywność fizyczna przyjemna. I to wszystko ma sens! Oczywiście i tak mogę zachorować na raka, bo to nie zależy tylko od stylu życia (choć od tego również)… Mogę też zginąć w wypadku… Ale przynajmniej oddam komuś zdrowe organy. Podsumowując – dbam o siebie i czuję się zadbaną kobietą, mimo iż na taką nie wyglądam. Spotykając mnie na ulicy zauważycie, że mam zniszczoną (przez wieloletnią walkę z trądzikiem) cerę i wysokoporowate, przypominające siano włosy. Ale dla mnie dbanie o siebie to nie jest tylko nałożenie balsamu na ciało i zrobienie makijażu. To tylko wierzchołek góry lodowej. I zdecydowałam się wyrzucić tutaj z siebie te przemyślenia, bo chcę aby były one dopełnieniem do mojej gadki o byciu świadomym konsumentem, o wadze zdrowego odżywiania i aktywności. A ty… Dbasz o siebie?  The post Kilka przemyśleń na temat zdrowego stylu życia appeared first on Life Manager-ka.

Co warto kupić w… Biedronce

Lifemenagerka

Co warto kupić w… Biedronce

Dłuuuugo zbierałam się do tego wpisu bo ta Biedronka to trochę problematyczna jest ;). Otóż wiele produktów jest tam dostępnych lokalnie. Przykładowo śmietana, która w Warszawie jest produkowana przez jakąś firmę i ma jakiś konkretny (spoko) skład, w Szczecinie pomimo tej samej biedronkowej marki może być produkowana przez zupełnie kogoś innego (kto o skład już tak bardzo nie dba). Nie mam więc gwarancji, czy polecany przeze mnie produkt w Waszej Biedronce będzie miał dokładnie ten sam skład i smak. Dlatego jak to zwykle bywa – nawołuję do czytania składów, zawsze i wszędzie (bo dostawca danego produktu też może się zmienić). Mam też wrażenie, że niektóre produkty nie są dostępne wszędzie. Przykładowo czytałam na innym blogu o biedronkowych dżemach słodzonych sokiem owocowym zamiast cukru i choć poszukuję ich od około pól roku, jeszcze nie udało mi się ich znaleźć. Ale ogólnie – muszę to napisać – mam wrażenie, że Biedronka idzie w dobrym kierunku. Widzę w niej coraz więcej całkiem spoko produktów, które nie świecą w ciemności.  Ok, no to do sedna. Poniżej przedstawiam listę rzeczy, które mi zdarza się kupować w Biedronce i które uważam za przyzwoite pod względem ceny i jakości (koncentruję się na produktach tzw. marek własnych, czyli biedronkowych, nie piszę o produktach dostępnych wszędzie) Marka Sottile Gusto A kryją się pod nią produkty nawiązujące do kuchni włoskiej (poprawcie mnie, jeśli się mylę), takie jak suszone pomidory, ser mozzarella itp. Jestem fanką pomidorów suszonych tej marki – zawsze kupowałam zwykłe, a teraz pojawiły się też z pestkami dyni lub żurawiną. Słoiczek kosztuje 6,95 zł, czyli naprawdę niewiele. Skład, jeśli producent nie ściemnia, jest bardzo czysty – pomidory suszone (pomidory, sól), olej rzepakowy, łuskane pestki dyni i mieszanka ziół. Ostatnio trafiłam również na pesto tej marki – słoiczek 190 g kosztuje 4,89 zł. Nabiał W Biedronce można znaleźć całkiem sporo przyzwoitych jakościowo serów, jak chociażby wspomniana wyżej mozzarella Sottile Gusto (cena 2,53 zł), ale też sery pleśniowe (np. Blue Delikate) czy kozie. Ja przez całe tegoroczne lato kupuję też śmietankę 30%, której używam do domowych lodów. Nie będę jej już zdradzać, jest najlepsza i tania (2,95 zł). Często kupuję też biedronkowe masło Mleczna Dolina, ale nie wiem czy jest dobre, bo dla mnie wszystkie masła smakują identycznie, zresztą używam go w bardzo małej ilości. Inne Szpinak baby, rukola, kiełki, niektóre owoce lub warzywa… makaron pełnoziarnisty mrożone mieszanki owoców lub warzyw ryba – baaardzo rzadko kupuję, ale kiedyś na jakimś służbowym spotkaniu od znawców rynku słyszałam, że np. łosoś dostępny w Biedronce jest bardzo dobrej jakości. Nie wiem ile w tym prawdy, ale zaryzykuję puszczenie tej plotki w świat ciasto francuskie A czego nie warto kupować w Biedronce? Pieczywa – raz na jakiś czas się skuszę jak akurat potrzebuję bagietki do grzanek, ale ogólnie pieczywo w Biedronce to cała tablica Mendelejewa, dodatkowo jest ono głęboko mrożone. Jajek – omijam szerokim łukiem bo u mnie są tylko trójki, czyli jajka najgorszej jakości od nieszczęśliwych kur Gotowców typu pizza, czy zapiekanki. Fuj, ale takich rzeczy to w ogóle nie ma sensu kupować, nie tylko w Biedrze Poprzedni wpis z tej serii dotyczył TESCO i tym razem podobnie jak wtedy - liczę, że w komentarzach dopiszecie swoje typy. Może sama o czymś zapomniałam, wtedy zaktualizuję ten wpis The post Co warto kupić w… Biedronce appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/08

To był tydzień idealny. Dawno tak dobrze nie wypoczęłam… W sumie po raz pierwszy zdecydowałam się na wyjazd nad jezioro pomimo braku optymistycznych prognoz pogody i z tego powodu po raz pierwszy pogoda nie dopisała nam tak w 100%. Ale wiecie co? To nie było ważne. Nie miałam potrzeby leżenia plackiem na plaży przez te kilka dni. Chciałam zrelaksować się w towarzystwie bliskiej osoby, zapewnić mnóstwo atrakcji psu i spędzić dużo czasu na świeżym powietrzu. Plan zrealizowany w 100%. Pamiętacie mój wpis o akcji „Zmień życie zwierzaka„? Kilka dni temu otrzymałam informację, że pod wpływem tego postu dokonano zakupów dla schronisk na łączną kwotę ok. 2000 zł! Ziarnko do ziarnka i uzbierała się całkiem fajna sumka, dzięki której na pewno poprawił się komfort życia grupki zwierzaków. Niesamowicie się cieszę, że razem zrobiliśmy coś dobrego i uważam, że możemy czynić to dobro regularnie (lub mniej regularnie w przypadku nieregularnych dochodów ;)). Na blogu zamieściłam małą przypominajkę o akcji, znajdziecie ją po prawej stronie Będzie mi bardzo miło jeśli przy okazji wizyt na moim blogu będzie Wam ona od czasu do czasu przypominać o zakupach dla zwierzaków. Chyba wypadałoby tu wspomnieć o miejscu mojego krótkiego urlopu, małym jeziorze na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim… Ale nie. Miejsce tygodnia odkryłam podczas piątkowego spaceru. Jak dobrze czasami zejść z mocno wydeptanych ścieżek! Bardzo często jesteśmy na Kabatach i zabieramy tam Lunę na spacer, ale po raz pierwszy poszliśmy w zupełnie inne miejsce niż zazwyczaj. Za skrzyżowaniem Wąwozowej, Relaksowej i Rosoła, idąc w kierunku Wilanowa kryje się nieco inny świat. Nie ma blokowisk, są za to pola, łąki, cisza, spokój, rosną marchewki i dynie… Wiedziałam, że w tym miejscu w Wilanowie jest taka wieś, to w końcu bliskie okolice mojej ulubionej rolkowej trasy… Ale zaskoczyło mnie, że można się tam tak szybko dostać z Kabat Dosłownie kilka kroków od wspomnianego wyżej skrzyżowania spotkaliśmy nawet owce bardzo przyjazne zwierzęta, chciały się zakumplować z Luną ale ta spanikowała. Podczas spaceru doszliśmy do Stajni Wilanów, w której prawie rok temu odświeżałam sobie jazdę konną Po drodze mijaliśmy też lotnisko modelarskie. Luna była bardzo zainteresowana latającymi tam modelami samolotów Kiepska ze mnie blogerka, bo będąc na wyjeździe nie myślałam za bardzo o robieniu przyjemnych dla oka zdjęć, którymi urozmaicę ten przegląd tygodnia. Fotki robiłam głównie telefonem i to raczej w celu uchwycenia chwili, a nie zrobienia zdjęcia poprawnego technicznie. A na czym upłynął mi ten czas? Na spacerach… Na siedzeniu nad jeziorem Na pływaniu i zabawach w wodzie z psem Smażing i plażing też był. Na graniu w badmintona – na boisku i na plaży i w jeziorze też Na jedzeniu posiłków na świeżym powietrzu, z widokiem na jezioro Na zabawach z psem również poza jeziorem ;). Ogólnie dla Luny to były dni pełne atrakcji. To taki mój mały odkrywca, wszystko musi sprawdzić, obwąchać, wszędzie musi wejść, zajrzeć, pozwiedzać, z każdym psem się przywitać… Wieczorami maluch po prostu padał wtulony we mnie. Było też ognisko, choć ja nie miałam na nim co upiec od kiedy nie jem mięsa ssaków, jedyną kiełbasą którą spożywam jest ta sojowa. Czy muszę mówić, że na wsi raczej trudno taką znaleźć? A jak jest las i jezioro to są też komary (choć w tym roku było ich wyjątkowo mało). Miałam jednak podzielić się z Wami swoją opinią na temat testowanych produktów OFF, więc to dobra okazja aby to uczynić. Szczerze mówiąc nie widzę różnicy w działaniu poszczególnych serii. Wszystkie są tak samo skuteczne – w ok. 95%, bo zawsze znajdzie się jakiś sprytniejszy komar, który nic sobie nie robi z ochrony. Najbardziej hardcorowy test OFF przeszedł podczas robienia zdjęć do wpisu o tańcu – przedzieraliśmy się wtedy przez małą dżunglę nad Wisłą, a stada komarów obijały się o nasze ciała. Skutek – 2 ugryzienia. Bez zabezpieczenia byłoby pewnie ze 102. Ja chyba najbardziej polubiłam serię Tropical – ma najprzyjemniejszy zapach. Nie zabrakło też kontaktu z innymi zwierzętami… Przez chwilę mieliśmy dwa psy, bo przyczepił się do nas jakiś bezdomniak. Ech, serce mi się kraje w takich sytuacjach. Gdzie jest Luna? Luna miała też mało przyjemne spotkanie z ośrodkową kocicą. Ta rzuciła się na nią gdy tylko zobaczyła ją w pobliżu. Rzuciła to mało powiedziane – dopadła, przewróciła i zaczęła ją uderzać łapą :O pisku było sporo, ale na szczęście skończyło się na strachu. A to powód agresji tej szalonej kotki… Brzydzicie się żab? Ja jako dziecko nie miałam problemu z braniem ich do rąk, nie brzydziłam się nawet wstrętnych ropuch, a teraz… Wolę obserwować z bezpiecznej odległości Świetny post o mitach na temat posiadania psa. Najbardziej bawi mnie ten, że z psem trzeba się zrywać na spacer wcześnie rano… Sama kiedyś tak myślałam Dwa polskie blogi poświęcone w dużej mierze zdrowemu stylowi życia: 1 i 2 Piękne zdjęcia z wakacji na polskiej wsi. Przypomniały mi dzieciństwo A jak ktoś chce się wzruszyć i sobie popłakać to polecam zdjęcia bezdomnych z ich psami. Bardzo chwytają za serce, ja nie dałam rady obejrzeć do końca więc ostrzegam, że to link nie dla każdego. To tyle na dziś, mam nadzieję, że Wasz tydzień był równie udany, a teraz delektujecie się wydłużonym weekendem. Mnie już trochę nosi po tym lenistwie, dlatego wstałam dziś wcześnie i spożytkowałam swoją energię na przygotowanie tego wpisu :). The post Przegląd tygodnia #3/08 appeared first on Life Manager-ka.

Podróże – na własną rękę czy z biurem podróży?

Lifemenagerka

Podróże – na własną rękę czy z biurem podróży?

Logistyka zdrowego odżywiania – kuchenna organizacja

Lifemenagerka

Logistyka zdrowego odżywiania – kuchenna organizacja

Nie wiem czy to efekt uboczny urlopu, czy idzie już jesień, ale włączył mi się tryb „perfekcyjnej pani domu”. Wzięłam się za generalne porządki i zaczęłam nadrabiać zaległości w mojej kuchennej organizacji. I właśnie o tym chciałabym dzisiaj napisać – o ułatwianiu sobie życia i organizacji, która znacznie ułatwia zdrowe odżywianie. Nie będzie to nic odkrywczego, ale może kogoś coś zainspiruje. Gotowe mieszanki Są produkty, których bardzo często używam w duecie, albo w jeszcze większej grupie. Dodaję do owsianki, koktajli, sałatek itp. Są to na przykład: zarodki pszenne, otręby owsiane, amarantus ekspandowany mielone siemię lniane i ostropest pestki dyni i słonecznika bakalie Trzymanie takich rzeczy w oryginalnych opakowania jest bardzo niewygodne, dlatego robię sobie z nich gotowe mieszanki, które przechowuję w pojemnikach na przyprawy lub słoiczkach. I tak, wiem, że siemię lniane i ostropest najlepiej mielić tuż przed spożyciem, ale przyłapałam się na tym, że jak nie mam ich zmielonych to ich nie używam – najczęściej o tym zwyczajnie zapominam. Dlatego wolę je sobie mielić tak, aby mi starczyły na tydzień – myślę że lepiej używać takie niż wcale. Podobnie robię z płatkami owsianymi w sezonie zimowym, kiedy nie ma zbyt dużego wyboru świeżych owoców – przygotowuję gotową mieszankę płatków i bakalii, aby poranne przygotowanie owsianki zajmowało dosłownie minutę. Swój pojemniczek dostała także spirulina – wydobywanie jej z torebeczki było strasznie upierdliwe i w pewnym momencie przestałam to robić. Łatwo otwierany pojemnik z którego nic się nie wysypuje załatwia sprawę. Mrożenie Jeszcze nie tak dawno pisałam tutaj, że najczęściej gotuję zupy z kostek rosołowych ze sklepów ekologicznych (bo mają niezły skład). Od kiedy wypróbowałam ten bulion, nie miałam w dłoniach takiej kostki. Ten warzywny rosół gotuję raz na kilka tygodni w całkiem sporej ilości, a następnie porcjuję go po ok. 0,5 l, wlewam do torebek strunowych i mrożę. Pilnuję abym zawsze miała go w zamrażalniku – stał się dla mnie idealną bazą do wszystkich zup. Dobrym rozwiązaniem oczywiście jest też mrożenie pojedynczych porcji posiłków, np. zup czy gulaszu. Ale to chyba prawie wszyscy robią, więc nie ma sensu o tym pisać :). Oleje smakowe W zdrowym odżywianiu bardzo ważne jest także dodawanie zdrowego tłuszczu do niektórych posiłków. Często o tym zapominamy, a w przypadku sałatek (również owocowych) czy smoothie jest to wręcz obowiązkowe, bo niektóre witaminy rozpuszczają się w tłuszczach. Ja dodaję oliwę również do potraw, które nie są zbyt zdrowe „z założenia”, np. pizzy, grzanek czy zapiekanek. I tutaj zdecydowanie najlepiej sprawdzają się oliwy smakowe, które przygotowuję samodzielnie. Trzeba tylko pamiętać, aby przechowywać je w ciemnym miejscu, inaczej oliwa straci swoje właściwości. Dodatki do ciast i deserów Cukier puder, cukier waniliowy, cukier cynamonowy… Wszystko to przygotowuję sama z prostej przyczyny – w miarę możliwości finansowych zawsze staram się zastępować cukier ksylitolem. Mielę go więc na puder, aromatyzuję ziarenkami wanilii lub mieszam z cynamonem aby mieć gotową posypkę np. do placków z jabłkiem. W przeciwnym razie zdarza mi się zapominać dodać do nich cynamon, a to przecież niezwykle istotna przyprawa (obniża IG posiłków!). Własnoręcznie mielone dodatki Mówię tu o takich rzeczach jak mielona kasza jaglana, z której robię jaglaną panna cottę, czy płatki owsiane, których używamy do naleśników zamiast jajek albo z których robię placki… Te rzeczy również mielę „na zapas” i mają one swoje słoiczki, w których są dostępne na wyciągnięcie ręki. To naprawdę znacznie ułatwia życie kiedy przychodzi do wykorzystania tych półproduktów. Przygotowanie tych wszystkich rzeczy w ogóle nie jest pracochłonne, wystarczy poświęcić na ten cel niecałą godzinkę któregoś popołudnia. Można wtedy wstawić do ugotowania bulion, a później przygotować sobie różne mieszanki do słoiczków i innych pojemników. To ile dzięki temu jednemu popołudniu zaoszczędzamy później czasu… Bezcenne! Zapraszam Was także do innego wpisu o ułatwianiu sobie życia w kuchni – post o mojej organizacji bardzo małej kuchni znajdziecie tutaj. The post Logistyka zdrowego odżywiania – kuchenna organizacja appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Lektury na lato – moje propozycje + książki dla Was :)

Dziś chciałabym podzielić się z Wami moimi ulubionymi lekturami na lato – lekkimi, wciągającymi i… nie dołującymi. Bardzo lubię np. literaturę z okresu II wojny światowej, ale nie potrafię czytać takich książek latem, kiedy beztrosko spędzam czas na kocyku czy nad jeziorem. W tym okresie oczekuję od książek lekkiej i przyjemnej fabuły i takie właśnie są moje dzisiejsze propozycje. Na końcu mam też coś dla Was – konkurs z książkami do wygrania. Kryminały Uwielbiam! Moja przygoda z kryminałami zaczęła się od Agathy Christie. Do dziś jestem wielką fanką jej twórczości, uwielbiam jej książki za niepowtarzalny klimat. I za Herkulesa. I za Pannę Marple – chyba nawet wolę tę wścibską staruszkę (gdyby już ktoś pod groźbą tortur kazał mi wybierać). Nie pogardzę też modnymi ostatnimi czasy kryminałami skandynawskimi czy też chyba nieco mniej popularnymi rosyjskimi (Aleksanda Marinina). Bardzo lubię też styl Cobena - czytałam na razie tylko dwie jego książki, ale obie wciągnęły mnie od pierwszych stron. Lubię kiedy książka tak szybko mnie od siebie uzależnia. Jeśli tak nie jest – sporadycznie, ale zdarza mi się z braku czasu porzucić lekturę… A jeśli jakaś fabuła już mnie wciągnie, to nie istnieje coś takiego jak „brak czasu” ;). Polecam na przykład: Mistyfikacja, Harlan Coben Klinika śmierci, Harlan Coben Morderstwo w Orient Expressie, Agatha Christie (czy ktoś tego nie czytał?) I nie było już nikogo, Agatha Christie Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet – Stieg Larsson (to chyba też już wszyscy czytali) Książki dla kobiet Czyli raczej lekkie historie, najczęściej z miłością w tle. Tutaj królową jest dla mnie Emily Giffin, która jak mało kto potrafi zobrazować emocje kobiet. Czytając jej powieści bardzo często utożsamiam się z bohaterkami i ich odczuciami. Tego typu książki lubię za to, że przenoszą mnie w świat jakichś miłosnych historii, których (będąc od ponad 10 lat w stałym związku) raczej nie doświadczam na co dzień ;). Zaraz za panią Giffin w moim rankingu znajdują się też polskie autorki – np. Małgorzata Kalicińska, Izabela Sowa czy Katarzyna Grochola. I Musierowicz! Kocham Jeżycjadę, marzy mi się skompletowanie całej kolekcji tych książek i przeczytanie ich jedna po drugiej. Nie przeczytałam jeszcze wszystkich, więc tym bardziej nie mogę się doczekać kiedy to marzenie zrealizuję. Uwielbiam takie historie, to moim zdaniem idealne lektury nie tylko na lato – w cieple domowego ogniska rodziny Borejków przyjemnie ogrzać się również zimą Pozostając przy tej kategorii - niedawno przeczytałam książkę „Hopeless”, która niesamowicie mnie zaskoczyła. Wzięłam ją właśnie za takie lekkie czytadło o nastoletniej miłości, a w trakcie czytania okazało się, że ta historia ma drugie dno. Kilka konkretnych książek, które polecam: Hopeless, Coleen Hoover 7 lat później, Emily Giffin (i w zasadzie wszystkie inne książki tej autorki) Owocowa trylogia Izabeli Sowy („Smak świeżych malin, „Cierpkość wiśni”, „Herbatniki z jagodami”) Houston, mamy problem!, Katarzyna Grochola Lawendowy pokój, Nina George Zbiór felietonów I tutaj nie mogę nie wspomnieć o Reginie Brett i jej dwóch książkach, które miałam okazję w ciągu ostatniego roku przeczytać – „Bóg nigdy nie mruga” i „Jesteś cudem”. Tę drugą w zasadzie czytam nadal – dozuję ją sobie. To książki, których nie powinno się czytać jednym tchem, a raczej dać sobie czas na przemyślenie poszczególnych historii i płynących z niej morałów. Ja miałam zwyczaj czytać jeden felieton dziennie, na dobranoc… I postanowiłam zostawić sobie ich trochę na jesień. Podobne wrażenie robiły na mnie książki z serii „Balsam dla duszy”. Ja najbliższe dni mam zarezerwowane dla 3 lektur, które zamierzam przeczytać do końca tego miesiąca. ALE, ALE! Mam też coś dla Was 3 zestawy książek w skład których wchodzą dwie nowe książki wydane przez Wydawnictwo Otwarte: „Lawendowy pokój”, Nina George „Ten jedyny”, Emily Giffin Aby wygrać jeden z zestawów należy w komentarzu pod tym postem odpowiedzieć na pytanie konkursowe: Lektura jakiej książki pomogła Ci przetrwać w życiu jakieś trudne chwile, np. pogodzić się z rozstaniem lub innym złym wydarzeniem…? Pytanie konkursowe nawiązuje do jednej z nagród - główny bohater „Lawendowego pokoju” prowadzi księgarnię o wiele mówiącej nazwie „Apteka Literacka”. Tak jak farmaceuta doradza swoim pacjentom jakie środki pomogą na ich dolegliwości, tak Jean Perdu dobiera fabułę książek do aktualnego nastroju i sytuacji życiowej czytelnika. Dlatego dziś Was również zachęcam do skupienia się na terapeutycznej roli książek :). Jury w składzie ja + przedstawiciel Wydawnictwa Otwartego wybierzemy 3 najciekawsze odpowiedzi. Na Wasze komentarze czekam do końca dnia 17 sierpnia 2014 roku.  Zwycięzców ogłoszę na moim fanpage’u kilka dni po zakończeniu konkursu. Powodzenia!   The post Lektury na lato – moje propozycje + książki dla Was :) appeared first on Life Manager-ka.

Zmień życie zwierzaka – dlaschroniska.pl

Lifemenagerka

Zmień życie zwierzaka – dlaschroniska.pl

Nie zawsze możemy zmienić życie jakiegoś zwierzaka dając mu dach nad głową i swoją miłość… Na szczęście są na to inne sposoby! Jakiś czas temu, jeszcze w zeszłym roku, apelowałam na blogu o pomaganie bezdomnym zwierzętom i opisałam kilka sposobów jak można to robić. Dziś mam przyjemność poinformować, że zostałam ambasadorką akcji dlaschroniska.pl i tym razem chcę Wam przedstawić bardzo konkretne, świetne narzędzie do pomagania.  Akcja dlaschroniska.pl to wspaniała inicjatywa, której głównym zadaniem jest zadbanie o zwierzęta przebywające w schroniskach. Zazwyczaj kiedy wspieramy fundacje lub konkretne placówki, nie wiemy do jakich zwierząt trafią nasze dary albo na co dokładnie będą wydane nasze pieniądze. Mnie akurat to nie przeszkadza, ale pomysł „spersonalizowania” takich działań bardzo mi się spodobał. Sami możecie wybrać jakim zwierzętom chcecie pomóc, możecie przeczytać ich historię, zobaczyć zdjęcie, sprawdzić czego potrzebują i sprezentować im dokładnie to, czego im brakuje. Obojętne, czy będzie to jakaś fajna zabawka, karma czy obroża przeciwpchelna. Niektórym może się wydawać, że takie rzeczy jak piszcząca zabawka czy szczotka do czesania to nie są rzeczy pierwszej potrzeby, ale przecież nie chodzi tylko o przetrwanie tych zwierząt, ale też o umilenie im życia w schronisku, zapewnienie im odpowiednich warunków do w miarę szczęśliwego życia.  Jak można pomóc? To naprawdę bardzo proste zaczynamy od wizyty na stronie internetowej http://www.dlaschroniska.pl. Następnie przeglądamy schroniska i zwierzęta, które potrzebują naszej pomocy. Ja posortowałam je według zapotrzebowania i wyszukałam psa, któremu jeszcze nikt nic nie kupił. Padło na Florka: Wybrałam dla niego kilka rzeczy, poza jedzeniem istotne wydają mi się zabawki i niektóre akcesoria, np. obroża, miska czy szczotka. Po zrobieniu zakupów uzupełniłam swoje dane i wybrałam metodę płatności – nie mam konta na Dotpay, dlatego wybrałam tradycyjną płatność przelewem. Zapłaciłam i już nie musiałam płacić za przesyłkę, a paczka zostanie dostarczona bezpośrednio do schroniska, do wybranego przeze mnie psiaka. Akcję można wspierać również kupując koszulkę ze specjalnej schroniskowej kolekcji na Koszulkowo.com - zysk ze sprzedaży tych koszulek przeznaczony jest na promocję akcji. Ja ze swojej strony goorrrąco namawiam Was do robienia zakupów dla podopiecznych schronisk. Akcja nie wymaga dużych nakładów finansowych, możecie kupić jedną karmę albo zaopatrzyć zwierzaka we wszystkie potrzebne mu akcesoria – wszystko zależy od tego, na co możecie sobie pozwolić. I nie musicie się martwić o przesyłkę! To jak, pomożecie? Akcję wspieram oczywiście razem z Luną, nawet dostałam od niej soczystego buziaka za to moje ambasadorowanie The post Zmień życie zwierzaka – dlaschroniska.pl appeared first on Life Manager-ka.

Co daje taniec?

Lifemenagerka

Co daje taniec?

Pisałam niedawno o znienawidzonej przeze mnie aktywności (tradycyjna siłownia!), dlatego teraz dla równowagi napiszę o ukochanej. Co do tego nie mam wątpliwości – lubię rower, rolki, bieganie, jazdę konną… Ale najbardziej kocham TANIEC! Co jest dość zabawne jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że naprawdę chyba wszystko inne wychodzi mi lepiej od tego ;). Jestem kawałkiem drewna z zerowym wyczuciem rytmu, ale nie przeszkadza mi to w czerpaniu niesamowitej przyjemności z tej aktywności. Regularnie (z krótkimi, miesięcznymi przerwami) chodzę na zajęcia od 2 lat. Postawiłam na latino w wersji solo, bo taniec z partnerem to dla mnie wyższa szkoła jazdy i więcej stresu niż frajdy. Trochę nad tym ubolewam, ale póki co nie chcę pod tym względem wychodzić ze swojej strefy komfortu. Wracając do braków w moich umiejętnościach – takie cechy jak wyczucie rytmu czy dobra koordynacja ruchowa faktycznie bardzo się w tańcu przydają. Ale nie są niezbędne jeśli chcemy ćwiczyć wyłącznie dla siebie i własnej przyjemności. Przecież idąc na zajęcia tańca nie decydujemy się na start w żadnych zawodach – nikt nas nie ocenia i nie powie nam, że się nie nadajemy! Liczy się wyłącznie dobra zabawa i przyjemność jaką czerpiemy z ruchu. Nawet jeśli robimy to poza rytmem czy też niezbyt płynnie (to ja, to ja!). Poza tym praktyka czyni mistrza… Miałam zimą taki czas, kiedy chodziłam na zajęcia 3 razy w tygodniu i wtedy znacznie szybciej łapałam wszystkie kroki i poruszałam się nieco zgrabniej niż teraz, kiedy tańczę rzadziej. Co daje taniec? Poza olbrzymią frajdą jeszcze wiele korzyści dla zdrowia i urody. Wymienię te, które zaobserwowałam u siebie: uelastycznia ciało, uczy prawidłowej postawy poprawia nastrój i dodaje energii (zdecydowanie!) wyrabia mięśnie – ale tak delikatnie, mnie ukształtował nogi redukuje stres i zmniejsza napięcie nerwowe – to mój najlepszy odstresowywacz po ciężkim dniu usprawnia koordynację ruchową i poprawia kondycję  - oczywiście jeśli trenujemy regularnie powoduje wzrost świadomości własnego ciała jak każda aktywność fizyczna – pozytywnie wpływa na zdrowie ogólne Na pewno spotkaliście się też z opinią, że taniec wyzwala kobiecość i dodaje pewności siebie. Nie ma tego na mojej liście, bo nie zaobserwowałam tego zjawiska u siebie ale to bardzo indywidualna sprawa. Taniec to temat rzeka, dlatego nie chcę dziś pisać o bardziej praktycznych jego aspektach, takich jak wygląd zajęć czy ich różnorodność. Jeśli ktoś wyrazi zainteresowanie – z przyjemnością poświęcę temu osobny wpis. P.s. Wiem, że zdjęcia nie mają nic wspólnego z łaciną, ale salsa czy inna rumba solo nie są tak fotogeniczne jak taniec współczesny The post Co daje taniec? appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/07

Cóż to będzie za ekscytujący przegląd jeszcze bardziej ekscytującego tygodnia! Na 7 dni prawie 4 spędziłam w pozycji horyzontalnej. O ironio – jeszcze tydzień temu wyjawiłam tu swoje pobożne życzenie, aby już nic nie odebrało mi możliwości normalnego jedzenia a tu proszę, nie trzeba było długo czekać na kolejną taką rzecz… I niestety, moja wiara w polską służbę zdrowia upadła już całkowicie. Było jeszcze jedno miejsce, które mi ją przywracało (szpital i poliklinika na Karowej), ale w tym roku to miejsce wyjątkowo zalazło mi za skórę. Ale to nie czas i nie miejsce aby o tym pisać… A to już ostatni lipcowy przegląd tygodnia… I nie ma co się oszukiwać – większość lata już zdecydowanie za nami. Smuteczek. Chociaż dla mnie w tym roku nie aż tak duży bo… wiecie, ja odliczam już miesiące do zdjęcia aparatu każdy kolejny tydzień i miesiąc mnie do tego przybliża, więc upływający czas nie smuci tak bardzo. Dziękuję Wam za komentarze pod wpisem o bikini. Wasze odpowiedzi były bardzo podobne, bo ja wykazałam się małym ogarnięciem życiowym w kwestii kupowania kostiumów kąpielowych naprawdę bardzo trudno było mi wybrać 3 odpowiedzi, dlatego trochę złamałam zasady i wybór zwycięzcy pozostawiłam losowi. Proszę autorki 1, 2 i 10-tego komentarza o zgłoszenie się do mnie z tego samego maila, który podałyście przy dodawaniu komentarza. Na Wasze zgłoszenia czekam do 3 sierpnia włącznie. Po tym czasie bon do Zalando (o wartości 100 zł) trafi do kolejnej wylosowanej osoby. P.s. pod tamtym wpisem były jeszcze dwa zdublowane komentarze (zdublowane tzn. pochodzące od autorek, które już się wypowiedziały na główny temat wątku) – usunęłam je aby losowanie było sprawiedliwe i każdy miał tylko jeden „los”.  Kategorii „jedzenie” i „miejsce” z przyczyn dość oczywistych w tym tygodniu nie będzie. Zdjęć za bardzo też nie ma… Ale żeby nie było tak całkiem pusto, smutno i chorobowo to wrzucam coś z weekendu Pies nie rozumie, że pani jest chora. Przecież niemożliwe abym była aż tak osłabiona, abym nie mogła rzucać patyka przez 2 godziny non stop. Niedzielny plażing. Uwaga, zdjęcia mrożące krew w żyłach. Zdradzam kulisy plażowania z psem. Z psem, który na naszym kocu postanowił wybudować szałas. A może lepiankę? Bo i błotka nie zabrakło Potrzeba matką wynalazku czyli jak zrobić parasol przeciwsłoneczny z parasola przeciwdeszczowego potrzebne będą: kij, parasol, dwa plastikowe zaciski. Wygląda żałośnie, ale najważniejsze, że spełnia swoją rolę Plażing i patyking. Dziwnie się czuję „chwaląc się” darami losu, nie przywykłam jeszcze do tego, że zaczęło mnie to dotyczyć od strony osoby odbierającej przesyłki a nie je wysyłającej, ale… Niedawno pokazywałam Wam jak Wydawnictwo Otwarte zaopatrzyło mnie w książki, a teraz taka przesyłka od OFF. No sami widzicie, wszyscy mi sugerują, że czas na urlop i na jakiś pobyt nad jeziorem… Muszę się pospieszyć jeśli chcę przetestować te produkty i napisać Wam, który jest najskuteczniejszy. Coś o motylkach i tym, co po nich – bardzo fajny tekst Nishki Blog dla kobiet nastawionych na sukces – lubię takie trochę „biznesowe” blogi, kibicuję Na pewno znacie bloga From movie to the kitchen :) wiecie, że Paulina założyła w sieci nowe miejsce? Tym razem stawia na lifestyle, zapowiada się fajnie! Pomysły na wykorzystanie plastikowych butelek – fajne projekty DIY Miłego poniedziałku!     The post Przegląd tygodnia #4/07 appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

(moja) Pielęgnacja ciała latem

Jako że „tematyka kobieca” wciąż zajmuje bardzo wysokie miejsce w wynikach mojej blogowej ankiety, postanowiłam wyjść naprzeciw tym z Was, które jej oczekują i przygotować post kosmetyczny. Sama też lubię czasami poczytać takie „zbiorcze” wpisy z kilkoma rekomendacjami, więc mam nadzieję, że ten post też znajdzie swoich odbiorców. Mówi się, że nie ma trudniejszego okresu dla skóry niż zima, mróz na zewnątrz i sezon grzewczy w pomieszczeniach… Dla mnie jednak to lato jest tym najgorszym czasem, kiedy moja skóra błaga o zwiększoną pielęgnację. To nawet dobrze się składa, bo zimą żadna siła nie zmusi mnie do regularnego używania balsamów latem natomiast jest to znacznie przyjemniejsze. Złuszczanie Od tej czynności trzeba właściwie zacząć… Bo bez niej te poniższe nie odniosą pełnego sukcesu. Ja niedawno porzuciłam wszelkiego rodzaju peelingi na rzecz rękawicy Kessa. Jest genialna więcej na jej temat przeczytacie u Aliny. Opalanie O swoim podejściu do opalania i ochronie przeciwsłonecznej pisałam już TUTAJ, więc nie będę się powtarzać Po opalaniu Bezkonkurencyjnym kosmetykiem w tej kategorii jest według mnie Posthelios La Roche Posay. Świetnie nawilża, łagodzi, ewentualne zaczerwienienia zamienia w brąz. To prawdziwe must have dla osób lubiących słońce. Kosmetyk ten ma jeden minus – jako że jest bardzo treściwy, moim zdaniem najlepiej używa się go w domu, po prysznicu lub kąpieli. Bezpośrednio po opalaniu (schodząc z plaży) lepiej użyć czegoś lżejszego. I tu z pomocą przychodzi ten spray Sun Ozon. Jest bardzo prosty i przyjemny w użyciu – przynosi natychmiastową ulgę rozgrzanej skórze. Nawilża delikatnie, dlatego na pewno nie poradzi sobie bez wsparcia bardziej treściwych balsamów, ale i tak go uwielbiam za zapach i szybkość działania. Pozostawia na skórze taki delikatny film, który potęguje uczucie ukojenia skóry. Nawilżanie To chyba najważniejszy element pielęgnacji, który powinniśmy powtarzać najczęściej jak to możliwe, a co najmniej raz dziennie. Do tego idealnie nadają się balsamy apteczne, naprawdę genialnie nawilżają, ale też swoje kosztują. Na szczęście w drogeriach też znajdziemy fajne, treściwe smarowidła. Jednym z nich jest masło kakaowe Ziaja, którym lubię smarować się na noc. Na dzień polecam balsam do ciała Seacret – jest bardzo lekki a jednocześnie niezwykle skuteczny (ale ta cena podana na wizażu to chyba z kosmosu, ja ten balsam dostałam od mamy, a ona na pewno nie kupiłaby balsamu do ciała w takiej cenie ;)). W ciągu dnia wspomagam się sprayem Sun Ozon, o którym wspomniałam w poprzednim akapicie. Ujędrnianie Nie wierzę w kosmetyki ujędrniające, antycellulitowe itp… A mimo to można takie znaleźć u mnie w łazience. Ani nie polecam, ani nie odradzam, ale jako że zdarza mi się ich używać to nie mogę ich tu pominąć. Ogólnie jednak trzeba to napisać – nic tak nie ujędrnia skóry jak aktywność fizyczna i masaże. Kosmetyki mogą być jedynie dodatkiem. Czy są tu jeszcze jakieś fanki wymienionych wyżej kosmetyków?  The post (moja) Pielęgnacja ciała latem appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Z pamiętnika aparatki – niezbędnik aparatki

Minął już miesiąc od kiedy jestem podwójną aparatką i czas ten przyniósł kolejne spostrzeżenia… Głównie dotyczące higieny, bo jednak dwa łuki są bardziej upierdliwie w obsłudze niż jeden ;). Efekt jest taki, że mój czas spędzany w łazience na czyszczeniu zębów pomnożył się co najmniej razy 2, a „niezbędnik aparatki” również poszerzył się o kolejne produkty. I właśnie o tym niezbędniku chciałabym dziś napisać może komuś się to przyda. Oprócz tego mam też ważne pytanie – prośbę do Was. Akcesoria do czyszczenia W moim przypadku to dwa rodzaje szczoteczki – zwykła plus specjalna do aparatu z „rowkiem” na środku. Nie inwestowałam na razie w szczoteczkę elektryczną, bo przymierzam się do zakupu irygatora. I tu prośba do Was – ja o tym urządzeniu pierwszy raz przeczytałam w Waszych komentarzach (za które dziękuję). Doradźcie mi proszę jaki irygator u Was się sprawdził i na co zwrócić uwagę przy zakupie. To jednak spory wydatek, więc nie chcę kupować w ciemno… Widzę już, że teraz przy podwójnym aparacie zwykłe szczoteczki na pewno mi nie wystarczą. Tak więc baaardzo liczę na Wasze rady. Oprócz standardowych szczoteczek niezbędny jest też wyciorek, który pomaga dostać się tam, gdzie nie dociera zwykła szczoteczka. To prawdziwy „must have” aparatki, bez tego naprawdę trudno się obejść :). To samo mogę powiedzieć o niciach dentystycznych, ale te przydają się nie tylko zadrutowanym Preparaty Podczas noszenia aparatu naprawdę trudno jest uniknąć otarć śluzówki, nawet jeśli profilaktycznie zaklejamy zamki woskiem. Dodatkowym problemem jest to, że przez ciągłą styczność otarcia z aparatem takie miejscu bardzo powoli się goi, bo cały czas jest naruszane. Podczas tych pierwszych dni pomógł mi żel Tactisept, który otrzymałam od producenta w odpowiedzi na mój kryzysowy post ;). Ma on działanie wspomagające gojenie się ran w jamie ustnej. Jest przydatny nie tylko aparatkom, bo pomaga też na aftowe zapalenie błony śluzowej. Drugim produktem, który jest uzupełnieniem dla żelu jest płyn do płukania jamy ustnej Tactisept. Ma on podwójne działanie – oczyszcza jamę ustną, a dodatkowo nawilża, łagodzi i regeneruje śluzówkę. Podobnie jak żel – wspomaga proces gojenia urazów. Składnikiem aktywnym obu preparatów jest nadtlenek mocznika. Ja przetestowałam te produkty na dość hardcorowym otarciu spowodowanym zderzeniem z Luną i gojenie trwało ok. 2 dni. To spoko zważywszy na to, że rana cały czas była podrażniana. Aha, dodam jeszcze że kiedy mam jakieś otarcia, nie mogę za bardzo używać zwykłego płynu do płukania ust (bo strasznie mnie podrażnia), dlatego w takiej sytuacji płyn Tactisept mi go zastępuje. Jeśli chodzi o pastę do zębów – od pół roku jestem wierna tej, którą zaleciła mi ortodontka, czyli paście Elmex. Podobno pasta ta najskuteczniej zapobiega próchnicy, ale trudno mi na razie to ocenić. Ostatnio na jakiś czas przerzuciłam się na pastę Meridol, która również moim zdaniem powinna znaleźć się w łazience każdej aparatki. Z prostego powodu – często w parze z noszeniem aparatu idą problemy z dziąsłami. Sama zaliczyłam już jedno zapalenie od pierścienia i była to naprawdę BARDZO, BARDZO, BARDZO bolesna przypadłość. Na szczęście minęła chwilę po zdjęciu pierścienia, ale pastę tę i tak zakupiłam, bo pomaga zapobiegać kolejnym takim problemom. Jakby nie było – trzonowce są 4, więc jeszcze wszystko przede mną ;). Robiąc zdjęcie zapomniałam o jednym produkcie, a jest nim pasta Denivit White Brillant, której używam raz na jakiś czas. Podobno podczas noszenia aparatu nie powinno się używać past wybielających, bo wtedy szkliwo jest jeszcze bardziej podatne na odkładanie osadu i przebarwienia, ale raz na jakiś czas nie mogę się przed tym powstrzymać… Inne Wosk, który dostajemy od ortodonty po założeniu aparatu to coś, bez czego nie wyobrażam sobie życia ;). Niezbędny zaraz po założeniu aparatu, później na szczęście śluzówka przyzwyczaja się do ciała obcego jakim jest aparat i nie ma już konieczności ciągłego oklejania się woskiem. Aparatkom może przydać się też lusterko stomatologiczne, które pomaga kontrolować stan uzębienia. Ufff, to tyle powiedzcie bez czego Wy nie mogłyście się obejść i koniecznie podzielcie się swoimi doświadczeniami z irygatorem.  The post Z pamiętnika aparatki – niezbędnik aparatki appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – miejsce pracy

Niektórzy freelancerzy mają szczęście polegające na możliwości wykonywania swojej pracy niemal z każdego miejsca na ziemi. Warunkiem jest posiadanie dostępu do prądu (lub dobrze naładowanego sprzętu ;)) i Internetu. Sama również zaliczam się do grona tych szczęściarzy, a mimo to jest tylko jedno miejsce, w którym pracuje mi się naprawdę dobrze. Jest nim mój dom, a konkretniej moje biurko. Praca w domu – plusy i minusy Na początku mojej pracy w domu miałam w zwyczaju pracować przy stole lub na kanapie, ale z czasem doszłam do wniosku, że to kiepskie rozwiązanie, bo miejsca te powinny kojarzyć się z relaksem i przyjemnościami. Po kilku miesiącach takiego funkcjonowania postanowiłam zacząć korzystać z biurka, które miałam w mieszkaniu w zasadzie od samego początku. Urządzenie kąta do pracy to był strzał w dziesiątkę! A to moim zdaniem największe plusy pracy w domu: mogę zacząć pracę 5 minut po wstaniu z łóżka mogę sobie przygotowywać pełnowartościowe, zdrowe posiłki w trakcie pracy nie tracę rano czasu na jakie specjalne „szykowanie się do pracy” nie marnuję też czasu i paliwa na dojazdy mogę pracować z psem na kolanach w ciągu dnia może mnie ktoś odwiedzić, czy to koleżanka, która też chce popracować, czy to mama z obiadkiem nie muszę też chodzić na pocztę aby odbierać polecone, a i kurierzy nie mają większych problemów z umówieniem się ze mną w trakcie pracy miewam czasami przestoje, np. czekam na jakiegoś ważnego maila który blokuje mi inne działania lub coś w tym stylu – mogę wykorzystać ten czas na poczytanie książki, zabawę z psem czy zrobienie czegoś w domu najważniejsze! Mam ciszę i spokój, raczej nikt mi nie przeszkadza otaczam się lubianymi i przydatnymi przedmiotami, wszystko mam pod ręką i … zaskakujące czuję się jak u siebie! A zdjęcia z kilku ostatnich wakacji, na które spoglądam w wolnych chwilach, przypominają mi po co właściwie pracuję Minusy? Dla mnie jest tylko jeden. Czasami kiedy rozmawiam z klientem przez telefon, Luna akurat coś usłyszy na korytarzu i urządza swoje koncerty… Niektórzy moi rozmówcy mogą być tym nieco zaskoczeni. A patrząc na pracę w domu bardziej obiektywnie, dostrzegam jeszcze dwa aspekty, które dla innych mogą być minusami. brak miejsca na spotkanie z klientem, ale nie jest to coś nie do przeskoczenia, można umówić się w knajpce, biurze coworkingowym, albo w siedzibie klienta. brak koleżanek i kolegów z pracy – dla mnie to też nie problem, bo do pracy nie chodzę w celach towarzyskich i nie lubię kiedy ktoś mi przeszkadza. Pracowałam kiedyś w firmie, gdzie życie towarzyskie kwitło i BARDZO miło wspominam tamten okres, ale prawda jest taka, że w tamtej pracy był czas na pielęgnowanie relacji międzyludzkich. Kiedy zaczęłam pracę w agencji, szybko zauważyłam, że to mi się nie kalkuluje – ploteczki w pracy oznaczały nadgodziny, bo robota sama się nie zrobiła Biura coworkingowe To biura, w którym każdy może wynająć sobie biurko lub np. salkę konferencyjną i tam przychodzić do pracy kiedy ma taką potrzebę. Ja z tego nie korzystałam, więc trudno mi powiedzieć coś więcej na ten temat. Podejrzewam, że dużym plusem takiego biura jest możliwość poznawania w nim innych ludzi i tym samym budowania swojej sieci kontaktów. Można tak poznać potencjalnych klientów lub współpracowników. Minusem jest to, że takie rozwiązanie generuje jakieś koszty – od kilkudziesięciu do kilkuset złotych miesięcznie, w zależności od tego jak często z tego rozwiązania korzystamy. Mimo to na pewno jest to tańsza opcja niż wynajmowanie całego biura. Kawiarnie To rozwiązanie, które wybiera mnóstwo freelancerów, ale mnie to totalnie nie kręci. Jest nawet taka aplikacja, które imituje dźwięki kawiarni i podobno pomaga w koncentracji, ale (nie)stety ja nie zaliczam się do jej grupy docelowej. Ja muszę mieć ciszę i spokój, w kawiarni za bardzo rozpraszają mnie ludzie i otoczenie. Nie przepadam też za jedzeniem na mieście, bo lubię wiedzieć co dokładnie ląduje na moim talerzu, dlatego nie widzę sensu chodzenia do pracy do knajpek. Inne możliwości Przyznam, że czasami zdarza mi się korzystać z możliwości pracy „obojętne gdzie, byle był dostęp do sieci”. Zdarza mi się pracować w różnych dziwnych miejscach, np. w poczekalni u lekarza, na poczcie, w metrze, stojąc w korku itp. Są jednak dwa rodzaje pracy – taka, która wymaga skupienia i dostępu do komputera oraz taka, do której potrzebuję jedynie telefonu z dostępem do internetu. Ten pierwszy rodzaj muszę wykonywać w domu, drugą natomiast mogę zajmować się prawie wszędzie, choć bywa to nieco uciążliwe. OK, na dziś to tyle, bo i tak się już rozpisałam tradycyjnie już – jestem ciekawa jak to wygląda u innych freelancerów. Może uzupełnicie jakieś plusy i minusy w powyższych punktach? Gorąco do tego zachęcam!   The post Poniedziałki freelancera – miejsce pracy appeared first on Life Manager-ka.