Przegląd tygodnia #1/02

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/02

Tak naprawdę ten tytuł to ściema, to będzie przegląd weekendu a nie tygodnia. Ten tydzień totalnie zdominowały sprawy związane z firmą. Cały ten proces zakładania DG nie jest skomplikowany, ale jednak nieco zajmujący. Kiedy dołożymy do tego gorący okres końca miesiąca i publikację kolejnego odcinka ZdrowoManii to… To był naprawdę ciężki tydzień, a następny wcale nie zapowiada się lżej. Pierwszy miesiąc tego roku zleciał mi błyskawicznie i serio – czuję, że wiosna jest tuż za rogiem. Nawet nie pod względem meteorologicznym tylko czasowo – nie zdążę się obejrzeć i ona zaraz tu będzie. A z nadejściem wiosny spodziewam się nowej energii, choć trudno mi uwierzyć, że mogę mieć jej więcej niż teraz – początek roku dał mi solidnego kopa, na którym frunę do dziś. Ale to tak psychicznie, bo fizycznie jestem już trochę zmęczona… I choć mnie jako zimowej domatorce się to nie zdarza – zaczynam myśleć o jakimś weekendowym wyjeździe aby trochę się zregenerować. Może uda mi się w lutym wyskoczyć chociaż na jakiś weekend albo jedną sobotę do rodziny na wieś. Trochę mi ostatnio brakowało problemów, więc podczas PMSu wyłam z powodu mojej szczęki. W zasadzie to jest ona dla mnie sporym problemem… Dylemat z ostatniego pamiętnika aparatki cały czas na tapecie… Jedno jest pewne – obecnego stanu nie (za)akceptuję, a usuwać zębów nie chcę, bo bardzo się boję skutków ubocznych. I serio spędza mi to sen z powiek, choć powinnam poczekać z tym stresem do wizyty u ortodonty – może się okazać, że po odstawieniu wyciągów zęby faktycznie mocno się wysunęły i usuwanie to już nie jest mój wybór, tylko konieczność… Cholera, co mi po tym równym uśmiechu za kilkanaście tysi, jeśli jest on osadzony na paskudnie rozrośniętej i wysuniętej szczęce. Po raz pierwszy mam taki kryzys, że trochę żałuję założenia aparatu. Na chwilę obecną zapowiada się, że po jego zdjęciu dalej będę miała kompleksy, a nie po to zainwestowałam w cały ten interes… Nie wiem po co w ogóle nosiłam aparat na dole, skoro nie ruszył on szczęki ani o milimetr a chyba miał ją dostosować do góry. Jestem załamana i wściekła. Jeszcze może wyjaśnię – uśmiech na tym zdjęciu jest w miarę ok, ale weźcie pod uwagę, że dolna warga zatrzymuje mi się na aparacie. Jak go zdejmę, podczas szerokiego uśmiechu górne zęby będą mocno wystawać ponad dolną wargę. Dobra, dość tych frustracji… Chociaż zaraz, jest coś jeszcze co mnie frustruje… Pogoda. Pseudo śnieg, 3 raz w tym sezonie 1cm warstwa „śniegu” która pewnie znowu zniknie po 1 dniu. Jak patrzę na dzieci które rozpaczliwie próbują ulepić bałwana, który w większości składa się z ukrytego pod „śniegiem” syfu, to aż mi przykro… Tym bardziej, kiedy wiem co się pod tym „śniegiem” kryje… Ja sprzątam po psie, ale 3/4 osiedla ma na to wywalone. Od kilku lat najlepsze zimowe (a raczej całoroczne) buty na świecie. Ja marzę o TAKIEJ zimie. Też chcę zrobić takie piękne, zimowe zdjęcia! Ale szczerze mówiąc wątpię aby w tym roku mi się to udało. Luna dała się wczoraj namówić na dłuższy spacer i nawet trochę pobiegała za patykiem, wow. Dzisiejszy poranek był idealny – wyszło dawno nie widziane słońce, zrobiłam pyszne śniadanie, dokończyłam czytać książkę, na którą brakowało mi ostatnio czasu. Potem poranny rozruch… A to krajobraz po treningu… Nie wiem czemu ten pies się łudzi, że jak nie reaguję na jednego misia, to na pewno przyniesienie kolejnej zabawki sprawi, że będę chętna do zabawy. Później w poszukiwaniu zimy pojechaliśmy na skraj miasta… Ale i tam szału nie ma. Cóż, jaka zima, taki bałwan. Lunie nie podobał się ten spacer… Fanką zimy to ona nie jest. Za każdym razem kiedy widzi słońce, myśli że przyszła wiosna męczy aby wypuścić ją na balkon, ale kiedy to robię – po chwili wraca rozczarowana. 5 sposobów na domowy chleb na zakwasie. Jeszcze nie testowałam, ale mam taki zamiar Dużo ciekawych sposobów na ćwiczenie mówienia w języku obcym. I na koniec kolejny fajny blog do kolekcji Życzę Wam udanego pierwszego tygodnia lutego. U mnie zapowiada się cudownie, bo zaczynam go od wizyty u dentysty dobrze, że już mnie to nie rusza tak jak kiedyś. The post Przegląd tygodnia #1/02 appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #4/1

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/1

Zdąży człowiek komuś się pochwalić, że ma w tym sezonie jesienno-zimowym świetną odporność i jak na złość zaraz się rozchoruje… Na szczęście przeziębiłam się w idealnym momencie, bo chwilę po zakończeniu nagrań do kolejnego odcinka ZM-ki. Dziwnie tak mieć odcinek skończony tak wcześnie i tylko czekać tyle czasu na jego publikację :). I to w pierwszym miesiącu, kiedy są dwa odcinki! Myślałam, że to będzie nie do ogarnięcia, a jednak… Oby tak dalej. Ostatnio w mediach społecznościowych obserwuję wzmożoną tęsknotę ludzi za latem. A mnie w tym roku „zima” w ogóle nie rusza. Czas płynie, pogoda jest jaka jest, a mnie to ani ziębi na grzeje. Nie marzę o wiośnie, bo jeszcze nie było zimy. Zasypaliście dziś internety zdjęciami białej Polski, a ja owszem, odśnieżałam samochód, ale to co pada w Warszawie nadal ma niewiele wspólnego z PRAWDZIWYM śniegiem. Chyba kolejny rok o biegówkach mogę sobie tylko pomarzyć… Mam nadzieję, że spodoba Wam się temat kolejnego odcinka ZdrowoManii, bo dla mnie czas spędzony przy jego nagrywaniu to była czysta przyjemność. Wracając uchwyciłam jeszcze odrobinę świątecznego klimatu… Warszawa czeka na otwarcie drugiej linii metra. Zaczynam jednak tracić optymizm w tej kwestii  W środę rano obudziłam się chora. Tak jak pisałam w jednym z ostatnich postów – trochę ostatnio przesadziłam z różnego rodzaju aktywnościami i zmęczony organizm szybko się na mnie zemścił. Chyba ostatnio zaniedbałam też regularne, zdrowe odżywianie, więc korzystając ze spokojniejszych dni zabrałam się za nadrabianie. Od około tygodnia wieczorami delektuję się nowym serialem (max. 2 odcinki dziennie), a jest nim The Affair – świetny, polecam. Na zdjęciu poniżej także moje najlepsze lekarstwo – pasta z suszonych pomidorów z dodatkiem duuużej ilości czosnku. Po niej od razu poczułam się lepiej – w sobotę obudziłam się już z nową energią, zrobiłam lekki trening i rzuciłam się w wir sprzątania. Na pierwszy ogień poszła kuchnia… Uzbierało mi się tyle książek kucharskich, że musiałam wyrzucić z kuchni ramki ze zdjęciami i obie półki przeznaczyć na ulubione książki. Wpadłam też w szał odkurzania mieszkania, wyrzucania starych rzeczy itp. Jestem dopiero na początku drogi ale jakoś tak czuję, że to odpowiedni moment na gruntowne porządki. Zaczynam nową drogę życia – oficjalnie zostałam przedsiębiorcą, założyłam w tym tygodniu własną działalność gospodarczą :). Przetestowałam świetny chlebek bananowy – wreszcie trafiłam na jakiś prosty i przede wszystkim rozsądny przepis nie zawierający cukru. Po cholerę cukier w chlebku, który robi się z bardzo dojrzałych bananów? Mój chlebek nie jest zbyt urodziwy bo prowizorycznie zmniejszałam blachę, nie miałam też drewnianego patyczka aby sprawdzić stan upieczenia i zafundowałam sobie niezły zakalec. Ale i tak w smaku jest super, a przepis jest banalny. Miałam ostatnio przyjemność wypowiedzieć się gościnne w postach dwóch blogerek: Pani swojego czasu o organizacji czasu blogerów. Magda z Finanse na obcasach o typowym dniu pracy na przykładzie 12 osób. 8 narzędzi online, które wspierają produktywność. Koniecznie muszę przetestować to narzędzie do usuwania newsletterów. Mam ich serdecznie dość, ostatnio staram się masowo z nich wypisywać. Czasami myślę, że to nie fair, że istnieją blogi prowadzone z sercem, regularnie i widać, że ich autor jest zaangażowany, a jednak potencjał tych miejsc nie jest wykorzystywany i trafiają one do zbyt małej ilości osób. Tak jest według mnie z dwoma blogami Beaty – jeden powstał z myślą o blogerach i znajduje się na nim wiele przydatnych wskazówek dla internetowych twórców… A drugi porusza tematykę zdrowego stylu życia, czyli bardzo mi bliską. Zapoznajcie się proszę z tymi miejscami, może przypadną Wam do gustu. Pewnie znacie, ale… dużo dobrej fotografii i świetnych wskazówek praktycznych znajdziecie jak zwykle na Rudym blogu w podsumowaniu wyzwania fotograficznego. Założenie własnego biznesu zmienia temperament kobiet! Chyba coś w tym jest Znowu coś dla (przyszłych i obecnych) blogerów – 10 bardzo ładnych i bezpłatnych szablonów na WordPressa na blogu Mavelo. W tym tygodniu Wasze kciuki nadal mile widziane, bo czeka mnie wizyta w dwóch mniej przyjemnych urzędach niż ten mojej dzielnicy. Urząd Skarbowy i ZUS – już patrząc na formularze jakie mam do wypełnienia czuję, że będzie wesoło. Ale póki co lecę się jeszcze weekendowo zrelaksować przy The Affair Udanego tygodnia! The post Przegląd tygodnia #4/1 appeared first on Life Manager-ka.

Logistyka zdrowego odżywiania – zakupy przez internet

Lifemenagerka

Logistyka zdrowego odżywiania – zakupy przez internet

Pamiętajcie jeszcze o moim cyklu „logistycznym”? Trochę go zaniedbałam, ale myślę, że nie powiedziałam w nim jeszcze ostatniego słowa. Dziś napiszę jakiego typu produkty kupuję przez internet i polecę miejsce, dzięki któremu robiąc coś dobrego dla siebie możecie pomóc też innym. Ale o tym na końcu. Szczerze mówiąc jeśli chodzi o różnego rodzaju zdrowe, ale dość nietypowe produkty jak np. jagody goji, ksylitol itp. to nie wyobrażam sobie aby kupować te rzeczy stacjonarnie. Jeśli za jednym zamachem kupujemy sporo takich produktów, różnica w cenie może być mocno odczuwalna. Uczulam jednak aby nie patrzeć tylko na cenę i podczas zakupów przez internet pamiętać o nawykach świadomego konsumenta. Czytamy składy! Jeśli wybrany przez nas sklep w opisie produktu nie ma wyróżnionego składu – żaden problem, wystarczy wpisać hasło „nazwa produktu skład” w Google. Zazwyczaj szybko znajdziemy odpowiedź. Opowiem Wam teraz co ja najczęściej kupuję przez internet i na co zwracam uwagę. Ksylitol Ten zamiennik cukru kupowany przez internet jest znacznie tańszy niż ten dostępny np. w supermarketach, ale i tu kryje się pewien haczyk… Szukajcie informacji z czego dany ksylitol jest wykonany! W oryginale powinien to być cukier brzozowy, ale na rynku dostępne są też jego tańsze wersje opisane jako „pozyskiwane ze zdrewniałych części roślin”. Brakuje jednak informacji jakich roślin, a prawdopodobnie jest to kukurydza. Taki „ksylitol” jest tańszy, ale nie ma też tylu pozytywnych właściwości co ten oryginalny brzozowy. Jeśli zdarzy Wam się taki kupić to nie ma tragedii – on nie jest szkodliwy, tylko mniej wartościowy. Oleje Te „standardowe” jak olej rzepakowy czy oliwa z oliwek kupuję w zwykłych sklepach. Te bardziej „wyszukane” – głównie przez internet. Przykładem jest olej kokosowy – w sklepach internetowych zazwyczaj jest tańszy. Co ciekawe – pewne sklepy w przypadku niektórych olejów dopuszczają jedynie odbiór osobisty. Przykładem jest olej lniany, który powinien być przechowywany w lodówce. Nie wiem czy to nie przesadzona ostrożność teraz zimą, kiedy raczej nie ma ryzyka, że taki olej w transporcie spędzi np. za dużo czasu w nagrzanym samochodzie u kuriera. Ale latem może to już mieć znaczenie. Modne „super food” – spirulina, jagody goji, nasiona chia, amarantus, quinoa itp. O ile w przypadku normalnych bakalii znalazłam już swoje „ideały” w zwykłych supermarketach (np. daktyle w Tesco, wiórki kokosowe w Lidlu), o tyle te „modne” dodatki jak np. jagody goji zdecydowanie bardziej opłaca się kupować przez internet. Porównując oferty sklepów zawsze patrzcie na gramaturę opakowania i na tej podstawie sprawdzajcie ceny. Kupując w sklepie offline różnicę w wielkości opakowania widzicie na pierwszy rzut oka, ale w internecie trzeba wnikliwiej przyglądać się liczbom. Nietypowe mąki Mąkę jaglaną czy ryżową można znaleźć też w supermarkecie na dziale ze zdrową żywnością, ale są one o wiele droższe niż kiedy kupujemy je przez internet. Ja ostatnio w Leclercu za mąkę jaglaną zapłaciłam ok. 7-8 zł za 500 g, a w Internecie w tej samej cenie można znaleźć 1kg. Wynika to też z tego, że w supermarkecie często nie ma wyboru i trzeba kupić tę ekologiczną. Oczywiście świetnie, kiedy zawsze można sobie na to pozwolić, ale zdaję sobie sprawę, że czasami trzeba spojrzeć na cenę i wtedy lepiej mieć wybór. Produkty ekologiczne Certyfikowane kasze, nasiona strączkowe itp. – można przy okazji zakupów internetowych wrzucić takie do koszyka, ale w moim przypadku to rzadkość. Część tego typu produktów kupuję w Tesco – pisałam o tym kiedyś w poście „co warto kupić w Tesco” Gdzie robić zakupy? Przyznaję, że nie mam swojego ulubionego internetowego sklepu ze zdrową żywnością. Zawsze w kilku miejscach porównuję asortyment i ceny (np. próg od którego mam darmową dostawę) i na tej podstawie wybieram miejsce zakupów. Chciałabym przy tej okazji poruszyć wspomniany na początku temat – jak poprzez zakupy przez internet można pomóc innym. Wpis ten powstał we współpracy z serwisem FaniMani.pl, który umożliwia bardzo proste pomaganie przez kupowanie. Bez względu na to czy chcemy kupić coś do domu czy dla siebie – w banalny sposób możemy przy okazji zrobić coś dobrego dla innych. Wchodząc do wybranego przez siebie sklepu przez serwis FaniMani.pl sprawiamy, że kilka procent wartości naszego zamówienia przekazane zostanie na cele charytatywne. W myśl zasady „ziarnko do ziarnka”, rocznie z takich zakupów może uzbierać się całkiem spora sumka. Szczególnie kiedy kupujemy np. sprzęt elektroniczny lub sportowy czy bilety lotnicze. Do FaniMani.pl dołączyło już bardzo wiele sklepów internetowych i usługodawców – zarówno mniejsze sklepy, jak i duże marki, takie jak Media Markt, Deichmann, Auchan, Leroy Merlin czy Douglas. Sprawia to, że prawie za każdym razem robiąc zakupy przez internet, możemy wspierać wybraną przez siebie fundację – warto zrobić z tego nawyk i za każdym razem robić zakupy wchodząc do sklepów przez serwis FaniMani. Lubię puszczać w świat informacje o takich fajnych inicjatywach, więc mam nadzieję, że i ta Wam się spodoba :). A Wy co najczęściej kupujecie przez internet? Macie swoje ulubione sklepy? The post Logistyka zdrowego odżywiania – zakupy przez internet appeared first on Life Manager-ka.

Twoje ciało czasami ma dość

Lifemenagerka

Twoje ciało czasami ma dość

Chciałabym dziś opisać problem, którego sama doświadczyłam kilka dni temu. Miałam ostatnio intensywny czas, dużo działo się zarówno tak „fizycznie” jak i w mojej głowie. Bardzo lubię swoją pracę więc to, że czasami przez kilka dni w miesiącu ma ona władzę nad moim życiem, wcale mi nie przeszkadza. Dodatkowo jest z nią związana też aktywność fizyczna – podczas nagrań do ZdrowoManii testuję różne aktywności i zazwyczaj są to obce dla mnie rzeczy, które powodują zakwasy. Jednocześnie nie rezygnuję z moich prywatnych zajęć i w efekcie ostatnio dałam swoim mięśniom spory wycisk – przez ok. 2 tygodnie byłam jednym wielkim chodzącym zakwasem. Kiedy dużo się dzieje mam też problemy ze snem, bo nie potrafię uspokoić galopujących po mojej głowie myśli. I w zeszłym tygodniu przyszedł taki moment, kiedy zakończyłam prace nad 4 odcinkiem ZM-ki, odpuściłam trochę inne sprawy, nie miałam tego dnia zajęć tanecznych i mogłam sobie pozwolić na to, aby spędzić wieczór na kanapie. Zasnęłam chyba w minutę, a kiedy po kilku godzinach się przebudziłam – czułam się jak z krzyża zdjęta. Bolało mnie całe ciało bo oprócz zakwasów mam dwie drobne kontuzje. Poczułam ból gardła, nie miałam siły się podnieść, czułam się jakbym miała gorączkę, chciało mi się płakać… I w tym momencie uświadomiłam sobie, że zdecydowanie przegięłam. Moje ciało miało dość. Nie czułam się zmęczona psychicznie, więc dzielnie zasuwałam jak jakiś robocik i nagle bęc – wyczerpały mi się baterie. Dlaczego o tym piszę? Bo zewsząd atakują mnie fitnesski, trenerki itp. osoby, które codziennie na Facebooku i Instagramie pytają czy aby na pewno dałam już sobie wycisk, zrobiłam 200 przysiadów czy przebiegłam 15km tak jak one. Czuję się już trochę osaczona tym szałem na bycie w ciągłym ruchu i dawanie wycisku swojemu ciału. Ja mam trochę inne podejście do motywacji – jeśli nie będę miała jej w sobie, te wszystkie apele w żaden sposób mnie nie zmotywują. A jeśli będzie ona we mnie – nie będę potrzebować tych ciągłych nawoływań. Oczywiście jestem olbrzymią zwolenniczką ruszania tyłka z kanapy i sama też zawsze będę do tego namawiać, ale chcę pokazać też drugą stronę medalu – każdy potrzebuje czasem regeneracji. Te trenerki też, tylko (za!) rzadko o tym piszą. Ja dziś przekornie nawołuję – zrób sobie czasem dzień lenia. Nie wychodź z łóżka albo spędź pół dnia na kanapie oglądając seriale. Wyczerpujący dla mięśni trening zamień na spacer albo delikatne rozciąganie. I nie miej z tego powodu nawet najmniejszych wyrzutów sumienia! Ja po tym momencie wyczerpania dałam sobie aż 3 dni na regenerację i wczoraj na tańcu zauważyłam poprawę stanu mojej kontuzjowanej nogi, udało mi się zrobić na rozgrzewce ćwiczenia, których nie mogłam zrobić od ok. 3 tygodni. To dla mnie najlepszy dowód na to, że moje ciało czasami potrzebuje spokoju. Wybaczcie mi ten anty-motywacyjny post, ale chciałam podzielić się swoimi odczuciami i pozwoliłam sobie na spontan The post Twoje ciało czasami ma dość appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #3/1

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/1

Jeśli cały ten rok będzie taki jak jego początek, to ja nie wiem jak go przetrwam ;). Pamiętacie, że miałam w styczniu zakładać firmę? No właśnie, póki co nie miałam czasu nawet pomyśleć nad jej nazwą i napisać do potencjalnej księgowej… Zaczynam już trochę wpadać w panikę. Ten tydzień ogólnie zaczął się od niezłej nerwówki. Dacie wiarę, że jeszcze w poniedziałek rano nie wiedziałam co będzie tematem odcinka w ostatniej ZdrowoManii? A może inaczej – temat miałam wybrany, ale znalezienie chętnych do wystąpienia nie było takie proste. Uratował mnie telefon OD przyjaciela – moja przyjaciółka zadzwoniła w najlepszym możliwym momencie i najzwyczajniej w świecie mnie uratowała. Kiedy powoli schodził ze mnie cały ten stres, dla relaksu włączyłam sobie ranking Tomka / Jasona Hunta i prawie spadłam z krzesła widząc na liście „nadziei” swój blog. W pierwszej chwili pomyślałam sobie – „o Boże nie, tylko nie to, jak ten szablon wygląda!!!” a później kiedy zewsząd posypały się gratulacje, dotarło do mnie co to właściwie oznacza. Ale o tym może innym razem ;). Byłam wczoraj w kuchni ZdrowoManii, ale tym razem to dla mnie ktoś gotował – kaszotto z grzybami z II części książki Pyszne 25 podbiło moje podniebienie.  Pomimo koszmarnych zakwasów i intensywnego pod względem zawodowym tygodnia, znalazłam czas i siłę zarówno na mój taniec jak i na squasha. Ta gra na pewno wejdzie na stałe do mojego repertuaru aktywności.  Kolejny piękny, styczniowy wschód słońca. Żeby nie było skarg, że nie ma Luny u niej wszystko dobrze, przynajmniej fizycznie, bo psychicznie to… Elwira ostatnio rozmawiając ze mną przez telefon przekonała się jaki to „uroczy” piesek A to winowajca późnej pory o jakiej dodaję ten przegląd… Ze względów praktycznych sprawiłam sobie nowy mebel i usilnie próbowałam zrobić coś, aby minęła mi niechęć do niego. Może kiedyś się przyzwyczaję, a jak nie to rtv-ka będzie musiała odejść. Kupowałam ją pod telewizor, który już wieki temu oddałam i teraz nie jest mi potrzebna (ale szuflady się przydają ;)). Muszę zmienić ten napis „love” na jakiś „home” czy coś w tym stylu, bo w połączeniu z tymi zdjęciami razi mnie w oczy – totalnie nie pasuje mi do mojej anty-romantycznej natury Ech. Muszę teraz znaleźć czas aby totalnie przeorganizować przechowywanie w mieszkaniu. Trochę mnie bawi kiedy ktoś mnie pyta jak się czuję z tą niepewnością jaka wiąże się z freelancingiem. Teraz będę odsyłać do tego tekstu, nic dodać nic ująć. Bardzo fajny post Angeliki o tym, dlaczego inni i tak Cię wyprzedzą. Cieszę się, że żyję w Polsce i nie lubię narzekania na ten kraj. Kiedyś już o tym pisałam, a ostatnio trafiłam na wpis z podobnym przesłaniem. Ten tekst może zniszczyć Wam życie – co znajduje się w Nutelli? Piszę to z przymrużeniem oka, bo oczywiście od kanapki czy naleśnika z Nutellą raz na jakiś czas jeszcze nikt nie umarł. Ale i tak warto wiedzieć co ma w składzie ten krem kanapkowy. 6 rzeczy, które możesz zrobić dla siebie w 15 minut.  Życzę Wam miłego tygodnia i trzymajcie za mnie kciuki, aby udało mi się w najbliższych dniach założyć firmę The post Przegląd tygodnia #3/1 appeared first on Life Manager-ka.

ZdrowoMania odc.4 – jaskinia solna, pole dance, budyń jaglany

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc.4 – jaskinia solna, pole dance, budyń jaglany

Jeeeest! Strasznie długo na to czekałam (mam nadzieję, ze Wam też się dłużyło), ale wreszcie nadszedł ustalony termin i oto jest nowy odcinek. Zadbałam o to, aby wraz ze zmianą częstotliwości publikacji pojawiły się też inne nowe rzeczy. I tak oto możecie podziwiać nową oprawę graficzną. Mam nadzieję, że się spodoba! Oglądajcie odcinek do końca, bo tzw. „bloopers” przeniosły się teraz z czołówki na sam koniec (i są z dźwiękiem). Miłego oglądania! Zdecydowałam się w tym odcinku przedstawić jaskinię solną, ponieważ w okresie zimowym to dobry sposób na relaks. Jeden seans w grocie solnej dostarcza organizmowi tyle mikroelementów ile 2-3 dniowy pobyt nad morzem. Miejsce to sprzyja wypoczynkowi i przede wszystkim – charakteryzuje się korzystnym dla zdrowia mikroklimatem, co może mieć znaczenie przede wszystkim dla mieszkańców dużych miast – w naszym powietrzu raczej nie znajdziemy mikroelementów, za to nie brakuje innych związków chemicznych, o wręcz odwrotnym działaniu. Ja byłam w grocie solnej raz, kiedyś w ramach firmowej integracji i jeśli miałabym wybrać czy iść ze znajomymi do klubu na drinka czy do groty solnej, to wybrałabym to drugie. Aha – nie powiedzieliśmy o tym w materiale, ale w grotach solnych mile widziane są też dzieci. Bawią się w soli jak w piaskownicy :). Za ugoszczenie i udzielenie wywiadu serdecznie dziękuję Kampino Sport. Przy okazji zdziwiłam się jak bardzo Puszcza Kampinoska przybliżyła się do mnie po otwarciu obwodnicy ;). Jeśli chodzi o aktywność fizyczną… Mój operator już kilka razy rzucił hasłem „zróbmy pole dance”, ale za każdym odpowiadałam „nie jestem jeszcze gotowa”. I pewnie nadal bym nie była, gdyby nie pomoc Agaty, która pomogła mi oswoić się z rurką. Wierzcie mi – ja byłam przekonana, że nie będę w stanie wykonać ani jednej figury i że w efekcie w nagranym materiale nie będziemy mieli co pokazać (no chyba że pokaz mojego gościa, ale tutaj nie do końca o to w tym chodzi – w ZdrowoManii chcę pokazywać jak wyglądają zajęcia dla początkujących). To co widać na filmie to oczywiście moje dość nieudolne próby wykonania pewnych figur, ale tak to mniej więcej na początku wygląda. Poświęciłam swój wizerunek aby Wam to pokazać :D. A już jutro lub w sobotę rano opublikuję post z moimi pierwszymi wrażeniami z pole dance – będzie w nim też więcej zdjęć. Za świetną atmosferę na nagraniach dziękuję Karolinie, której poczynania możecie śledzić na Facebooku i na Instagramie. Można się zainspirować Za udostępnienie sali do nagrań dziękuję szkole tańca Free Art Fusion. Przy okazji informuję, że w szkole tej można trafić na zajęcia do Karoliny W części kulinarnej prezentuję moje ulubione zimowe śniadanie. Jestem wielką fanką kaszy jaglanej na słodko zmiksowanej na budyń. A ta wersja jest przepyszna! Podstawą jest kasza jaglana, dowolne mleko i banan, który odpowiada za słodki smak. Do tego możecie dodawać wszystko co Wam przyjdzie do głowy (np. inne owoce), ale koniecznie wypróbujcie tę wersję z daktylami, orzechami włoskimi i korzennymi przyprawami. Korzenny budyń jaglany – składniki na 1 porcję: 3/4 szklanki ugotowanej kaszy jaglanej (ok.1/4 suchej) 1/2 szklanki mleka (mniej więcej, to zależy jaka konsystencja bardziej Wam odpowiada) 1 banan 2 daktyle 2 orzechy włoskie cynamon kardamon Post o kaszy jaglanej, o którym mówię w programie znajduje się tutaj. Tradycyjnie czekam na Wasze wrażenia z oglądania. I tradycyjnie będę bardzo wdzięczna za wszystkie subskrypcje, jutubowe łapki w górę i przede wszystkim udostępnienia, bo bardzo mi zależy aby moja praca szła w świat. Bez Waszej pomocy nigdy nie przebiję się przez ten youtubowy tłum ;). The post ZdrowoMania odc.4 – jaskinia solna, pole dance, budyń jaglany appeared first on Life Manager-ka.

Z pamiętnika aparatki – rok za mną!

Lifemenagerka

Z pamiętnika aparatki – rok za mną!

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – dwa rodzaje stresu

Jednym z powodów, dla których niektórzy decydują się odejść z etatu jest permanentny stres towarzyszący wykonywaniu swoich obowiązków zawodowych. Ale czy to dobry powód, aby podejmować takie radykalne kroki, jakim niewątpliwie jest złożenie wypowiedzenia? Tradycyjnie już – rozwinę ten temat opierając się na własnych doświadczeniach. Na początku należałoby się zastanowić co w naszej pracy najbardziej nas stresuje. Czy jest to wymagający szef, czy zbyt trudne obowiązki czy może jeszcze coś innego? Mnie w mojej ostatniej etatowej pracy najbardziej stresowały projekty spoza mojego obszaru specjalizacji i zainteresowań – czułam, że nie podołam opiece nad nimi, a to oczywiście mogło się przekładać na relacje z klientami i co za tym idzie – z przełożonymi. Nie lubię takich sytuacji, więc na samą myśl o nich się stresowałam. I to nie był stres mobilizujący do działania, bo naprawdę trudno jest w tydzień przeszkolić się z czegoś, o czym ludzie uczą się latami na studiach albo nagle pokochać tematykę, która zupełnie nas nie interesuje. Podobnie może być ze stresem, który wywołuje np. trudny w relacjach przełożony – to nie mobilizuje, to działa wyniszczająco. I niestety – są to rzeczy na które nasz wpływ jest znikomy, często nie możemy zrobić nic poza zmianą pracy na inną (pytanie czy nie wpadniemy z deszczu pod rynnę?). Przyznaję, że w poprzedniej pracy zdarzało mi się popłakać z bezsilności. To właśnie z tym uczuciem wiązał się stres na etacie – czułam się bezsilna, bo niewiele mogłam zrobić aby pozbyć się źródła mojego stresu. Nawet jeśli ktoś pomagał mi w rozwiązywaniu problemów – powodowało to u mnie frustrację, że nie radzę sobie z czymś sama. Przykład – pracując w agencji dostaję do realizacji projekt, w którym mam przygotować program lojalnościowy dla pewnej firmy. Niestety nigdy tego nie robiłam i nie mam o tym pojęcia, dlatego mimo szczerych chęci nie jestem w stanie zrealizować tego projektu sama – muszę prosić o pomoc bardziej doświadczone osoby. To mnie jeszcze bardziej frustruje, bo nienawidzę być niesamodzielna. Ale niestety – mając do wyboru całkowicie zawalić projekt albo pozawracać głowę innym – dla dobra projektu muszę zrobić to drugie. Towarzyszy mi stres i frustracja i nic nie mogę z tym zrobić. Ale czy to oznacza, że życie zawodowe freelancerów (których te problemy nie dotyczą, bo zazwyczaj sami dobierają sobie zlecenia) jest całkowicie bezstresowe? Oczywiście, że nie – my też mamy do czynienia z różnymi problemami, ale są one nieco inne. Ja dostrzegam olbrzymią różnicę pomiędzy stresem „etatowym” a tym aktualnym. Teraz stres mnie bardzo mobilizuje. Czasami zmusza do wyjścia poza swoją strefę komfortu, czasami pobudza kreatywność… W efekcie sprzyja mojemu rozwojowi. Freelance wymaga od człowieka dużej samodzielności w działaniu. Nie możemy liczyć na poradę bardziej doświadczonego pracownika, czy na wsparcie stażysty, który odwali za nas kawał jakiejś brudnej roboty. Jesteśmy zdani na siebie, a jeśli sobie z czymś nie poradzimy, poniesiemy porażkę, możemy nawet stracić klienta. Przykład – na krótko przed ustalonym spotkaniem wystawia mnie gość zaproszony do mojego programu. To bardzo stresująca sytuacja, bo może spowodować opóźnienie całego odcinka… Ale przecież nie usiądę i nie zacznę z tego powodu płakać – jestem zdana wyłącznie na siebie, więc muszę jak najszybciej znaleźć rozwiązanie problemu. Uruchamiam kreatywność i kontakty aby znaleźć alternatywne rozwiązanie. Nie spocznę, dopóki tego nie zrobię, bo przecież nie zaryzykuję porażki mojego ukochanego projektu. Efekt – staję na rzęsach, problem rozwiązuję, stres się ulatnia, pozostaje satysfakcja. Niektórzy freelancerzy (szczególnie na początku) muszą zmagać się też z innym rodzajem stresu – obawą o odpowiednią ilość zleceń i tym samym o przetrwanie. Ale tutaj znowu – taki stres musi motywować do działania… Do rozwoju, do poszukiwania klientów, do poprawiania jakości swojej pracy… Czyli jest to stres, który sami możemy wyeliminować i który pozytywnie wpłynie na nasz rozwój. Podsumowując… Chyba nie istnieje praca, w której można całkowicie uniknąć stresu. Ważne jednak aby przeanalizować jak ten stres na nas działa – czy mobilizuje czy raczej demotywuje i frustruje. Jeśli to pierwsze – nic tylko się cieszyć. Jeśli to drugie – szkoda zdrowia. Ciekawa jestem jak na Was działa stres i czy też dostrzegacie jego dwa rodzaje oraz pewną zależność w związku z etatem lub własną działalnością. Chętnie poznam Wasze opinie.   The post Poniedziałki freelancera – dwa rodzaje stresu appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #2/1

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #2/1

Z której strony by nie spojrzeć, to był to całkiem fajny tydzień. Sporo się działo, choć nie obyło się też bez stresu. W tym tygodniu było też wyjątkowo towarzysko pod względem blogowym. W poniedziałek spotkałyśmy się w 5tkę z Agatą, Kasią, Martą i Moniką, ale tak się zagadałyśmy, że nawet nie zrobiłyśmy sobie żadnej wspólnej fotki. Ba, nawet herbaty ani jedzenia żadna z nas nie sfotografowała! Takie z nas blogerki ;). O pozostałych spotkaniach napiszę przy okazji przeglądu zdjęć. Tu powinno się znaleźć chili sin carne z Jadłonomii, ale nie zdążyłam zrobić zdjęcia – zjadłam zanim się ugotowało do końca Niedługo zrobię znowu, bo mam już najważniejszą przyprawę, bez której nie da się zrealizować sporej części przepisów z tej książki. Mowa oczywiście o wędzonej papryce, która pachnie jak chipsy bekonowe :O To był aktywny tydzień, dlatego w weekend pozwoliłam sobie na sporą dawkę lenistwa. Moje obolałe mięśnie potrzebują regeneracji przed kolejnym równie aktywnym tygodniem. Spieszmy się kochać zimę, bo nigdy nie wiadomo czy ten pierwszy śnieg nie jest ostatnim choć w sumie trudno nazwać śniegiem to, co tej zimy spadło w stolicy… To tylko jakieś nędzne ochłapy. A kto tak pięknie robi „poproś”? Wtorkowa wizyta na Zimowym Narodowym okazała się być niezłą krioterapią. Nie mogłam potem odmarznąć, dopiero gorąca kąpiel mi w tym pomogła. Ale grunt, że moje figurówki pomyślnie przeszły test… Kiedyś próbowały mnie zabić, więc mój mężczyzna zeszlifował im kawałek hamulca. Teraz już nie wiem, czy wtedy zawinił hamulec czy beznadziejne lodowisko, ale najważniejsze, że mogę już w nich jeździć bez obawy o utratę zębów. W czwartek dzięki Agacie zaliczyłam swój pierwszy raz na rurce Myślałam, że przez godzinę będę chodzić w kółko A w efekcie nawet oderwałam stopy od ziemi! (i nie był to zwykły podskok ;)) Wspiąć wyżej jednak mi się nie udało, moje ramiona jeszcze nigdy nie nadźwigały się tyle, co podczas tego krótkiego „treningu”. Do dziś mam zakwasy Więcej o pole dance dowiecie się wkrótce ze ZdrowoManii, a oprócz tego może napiszę o tym osobny post – w programie oddaję głos specjalistom, a chciałabym się podzielić też swoimi wrażeniami. Kto rano wstaje… Ten robi zdjęcie wschodu słońca i idzie dalej spać W sobotę stolicę odwiedziła Kasia z Po sukces na szpilkach. Bardzo lubię kiedy proponujecie mi spotkania przy okazji Waszych wizyt w Warszawie poznałam tak już kilkoro moich ulubionych blogerów i żaden z nich mnie nie rozczarował, a wręcz przeciwnie. Kasia też jest przesympatyczna, a jej blog to kopalnia wartościowych, rozwojowych treści więc jeśli jeszcze go nie znacie – koniecznie musicie to nadrobić. A Organic Coffee to świetne miejsce, które poznałam dzięki Agacie następnym razem muszę tam zabrać aparat, chętnie promuję na blogu miejsca, gdzie atmosfera sprzyja spotkaniom a w menu można znaleźć coś zdrowego. Wczoraj spróbowałam pysznego bezglutenowego brownie – najlepsze brownie jakie kiedykolwiek jadłam! Prze-pięk-ne zdjęcia z zimowych Bieszczad – musicie to zobaczyć i podaj dalej jeśli Wam się spodobają Jak czytać składy kosmetyków – wartościowy artykuł dla początkujących. Także czy tak że – widuję ten błąd w tylu miejscach, że aż muszę podlinkować do artykułu na jego temat Z cyklu „muszę zrobić” – medaliony warzywne z Ikea. Ciekawostka – najpopularniejsze imiona kotów w USA – jest i Luna W planach na dziś miałam już tylko popołudnie przed komputerem i nadrabianie zaległości w pisaniu postów i innych sprawach blogowych, ale przed chwilą na Facebooku zobaczyłam TO. I aż mnie korci aby poświęcić się i wyjść z domu w tę wstrętną pogodę i kupić ten deser, dla dobra WOŚP oczywiście Miłego popołudnia! The post Przegląd tygodnia #2/1 appeared first on Life Manager-ka.

Moi „zdrowi ulubieńcy” roku 2014

Lifemenagerka

Moi „zdrowi ulubieńcy” roku 2014

Przegląd tygodnia #1/1

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/1

To był tydzień w kratkę – dni intensywnej pracy przeplatały się z dniami totalnego lenistwa. Na zdjęciach z tego tygodnia zobaczycie jednak tylko to drugie, bo praca, którą wykonuję na przełomie miesięcy nie jest zbyt fascynująca. Żadnych kamer, lamp i mikrofonów. Tylko biurko, laptop i herbata. Nuda. A od jutra podkręcam tempo. Przez ten świąteczny czas wielu rzeczy nie mogłam załatwić, bo ludzie byli na urlopach. Teraz ja przez to mam problem, z którym muszę się w tym tygodniu zmierzyć. Styczeń zapowiada mi się bardzo intensywnie, dlatego trochę smuci mnie koniec tej połowicznej bo połowicznej, ale jednak laby. Po świętach z radością powróciłam do swojej normalnej diety. Nie ma to jak lekkie sałatki i bomby witaminowe na dzień dobry. Nadal bardzo lubię sałatkę prezentowaną w 1 odcinku ZdrowoManii, tym razem dodałam do niej awokado. Uwielbiam połączenie tych owoców z sosem miodowo-miętowym. Ostatnio nie miałam świeżej mięty, więc użyłam suszonej – też jest ok. Przystąpiłam też do testowania przepisów z książki Jadłonomii. Póki co poniosłam dwie klęski, napaliłam się na dwa przepisy jak szczerbaty na suchary, a potem nikomu one nie smakowały mnie również. Ale to po prostu pech, nie jedną rzecz z bloga Marty już robiłam i póki co to pierwsze które mi nie podeszły. Nie powiem co to było aby nikogo nie zniechęcać, trzeba próbować samemu bo każdy ma inny smak :). W moim sylwestrowym menu nie było majonezu. Śmiać mi się chciało gdy przygotowując jedzenie słuchałam audycji radiowej, w której słuchacze dzielili się swoimi przepisami na sylwestrowe dania. W 90% z nich był majonez. Genialne carpaccio z buraków przygotowała Marta, do niej można zgłaszać się po przepis (pycha!) Dziś w tej kategorii będzie bardzo domowo. Aura za oknem nie sprzyja robieniu ładnych zdjęć. Jest szaro, mokro, ponuro… Czekam na prawdziwą zimę. Sylwestra spędzałam w domu, bo od kiedy mam Lunę wolę zaprosić kogoś do siebie niż gdzieś wychodzić. Fakt, że Luna mimo bycia bardzo płochliwym psem, fajerwerków akurat w ogóle się nie boi… Ale nie wiem jak by reagowała gdyby była sama. Jak widać nawet w Sylwestra się nie uczesałam. Najbardziej jednak rozbraja mnie moja linia baby hair na czole, efekt wcierania Jantaru Luna potrafi się w życiu ustawić, tutaj w ramionach cioci Wzięło mnie w końcu na robienie świątecznych fotek ;). Może wreszcie przeproszę się z moim aparatem na dłużej. Od jakiegoś czasu zupełnie nie potrafię robić zdjęć – nie mam weny, nic mi nie wychodzi. Najgorzej jest z jedzeniem, ale kupiłam sobie książkę o fotografii kulinarnej, więc może odzyskam utraconą pasję. Wieczory z kubkiem kakao i muzyką albo książką – uwielbiam! A to moja księżniczka na nowym posłaniu – w kącie obok mojego biurka. Tak właśnie wykorzystuje się niezbyt udane prezenty ta poduszka… podoba się tylko Lunie, żeby nie powiedzieć dosadniej Świetna, darmowa platforma edukacyjna. Przetestowałam i śmiało mogę polecić. Mam nadzieję, że jeszcze bardziej się rozwinie. Jakiś czas temu miałam przyjemność powymądrzać się w artykule na temat zakładki współpraca. Przy okazji polecam cały ten blog – z tym że muszę zaznaczyć, że jest on skierowany głównie do blogerów. Kilka razy pisałam już, że uwielbiam Mimi… A to kolejny jej vlog, który mnie oczarował. Życzę Wam udanego tygodnia, mam nadzieję, że macie jeszcze chociaż 1 dzień wolnego   The post Przegląd tygodnia #1/1 appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #3/12

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/12

Występowanie przed kamerą – moje doświadczenia + film

Lifemenagerka

Występowanie przed kamerą – moje doświadczenia + film

Ostatnimi czasy rośnie rola i popularność contentu video, dlatego coraz więcej osób – w tym również blogerów – decyduje się na skorzystanie z kanału komunikacji jakim jest YouTube. Jako osoba, która praktycznie w 100% zamieniła TV na Internet, jak najbardziej jestem zwolenniczką tego trendu. Co więcej – sama też postanowiłam tworzyć filmy na potrzeby YouTube, a dzisiaj podzielę się z Wami moimi doświadczeniami z trudnych początków. Pełne skupienie i głupia mina, czyli próba odzyskania rozumu uwieczniona przez Paulinę m.in. o tej utracie rozumu będze ten wpis. Zacznijmy może od źródła całego problemu, którym w moim przypadku przez całe życie były kompleksy. A w zasadzie jeden najważniejszy – wada zgryzu. Nigdy nie zwracałam na nią uwagi, dopóki pierwszy raz nie zobaczyłam jej na jakimś nagraniu video. Wyglądała gorzej niż w lustrze, więc od tego momentu wszystkie kamery stały się moim wrogiem ;). Założenie aparatu ortodontycznego wiele zmieniło w moim podejściu, od dawna już uśmiecham się bez kompleksów… Ale blokada psychiczna na widok kamery pozostała. Więc jak to się stało, że zdecydowałam się na nagrywanie ZdrowoManii? Ha! Podjęłam wyzwanie! ZdrowoMania to moje dziecko, zapałałam do niej taką miłością i pasją, że chciałam się w nią zaangażować w 100%, czyli nie tylko planując wszystkie odcinki i będąc ich producentem, ale też dając temu programowi swój wizerunek. Opowiem Wam teraz jak to wszystko wygląda z mojej perspektywy, ale od razu mówię, że nie jest to żaden poradnik, tylko mój zbiór doświadczeń. Problem nr 1 – stres na nagraniach To najgorszy wróg, którego niestety na początku trudno uniknąć. Myśli się wtedy o zbyt wielu rzeczach – np. jak wyglądam, czy oby na pewno zapamiętałam co chcę powiedzieć, czy mówię wyraźnie? Natłok myśli nie sprzyja koncentracji. Moja sytuacja to coś trochę innego niż nagrywanie w domu sam na sam z kamerą. Zwykły vloger może przeznaczyć na nagrywanie nawet 3 godziny, a ja współpracuję z ludźmi, więc muszę szanować ich czas. To dla mnie dodatkowe źródło stresu, bo kiedy coś mi nie wychodzi – tracę czas wszystkich osób zaangażowanych w te zdjęcia. Ja nie znalazłam sposobu na ten stres, ale jeśli ktoś nagrywa w domu – zazdroszczę, że może robić to tak długo, na ile starczy mu czasu i cierpliwości. Problem 2 – kamera zjada mózg I makijaż, ale to mniejszy kłopot. Z mózgiem to już poważniejsza sprawa. To może być powiązane z problemem 1 i po prostu być efektem stresu. Ale niestety, ja tak mam, że jak mój kolega powie „nagrywamy” to nagle zapominam co chciałam powiedzieć, słowa w zdaniach zamieniają się miejscami i nawet chcąc powiedzieć że szpinak jest źródłem żelaza nie jestem w stanie tej krótkiej informacji zapamiętać. Problem ten jest też najczęstszą przyczyną dubli (drugą w kolejności jest przejęzyczanie się, ale to póki co zwalam na aparat). Prawdopodobnie jedynym rozwiązaniem jest tutaj wyeliminowanie stresu towarzyszącego zdjęciom, ale… czy to realne? Póki co obserwuję, że z każdymi zdjciami stres jest nieco mniejszy (przed pierwszymi chyba całą noc nie spałam ;)), ale nie sądzę aby kiedyś zniknął całkowicie. Dla zobrazowania pokażę Wam dość długi proces przetwarzania komunikatu o treści „Powtórz ostatnie zdanie i zacznij kroić imbir”.  Problem nr 3 – oglądanie siebie Każdy odcinek przed puszczeniem go w świat oglądam dosłownie kilkadziesiąt razy. Najpierw wybieram odpowiednie fragmenty, a potem po zmontowaniu ich przez operatora pracuję już na gotowym materiale szukając rzeczy do poprawki. Ten pierwszy etap jest najtrudniejszy – w Empiku i GoSport nagraliśmy 24 minuty materiału, a ja musiałam zrobić z tego 6. Wyobraźcie więc sobie, ile przy tej okazji się na siebie napatrzyłam. Trudno aby w takiej sytuacji nie zauważyć u siebie jakichś mankamentów. I znowu – gdybym nagrywała sama w domu i zobaczyłabym np. że coś tam źle wyszło, pewnie nagrałabym to drugi raz. Niestety ja nie mam takiej możliwości – nagrany materiał musi zostać wykorzystany. Muszę więc pogodzić się z tym, że źle wyglądam albo że coś mi nie wyszło. Na początku strasznie trudno było mi to przełknąć, ale szybko nabrałam dystansu – taka jestem, nieidealna, trudno, muszę z tym żyć. Przyznam, że to przełożyło się u mnie na wzrost samoakceptacji, więc mam z tego nagrywania też jakąś prywatną korzyść.  Problem nr 4 – wystawianie się na krytykę Przy pierwszym odcinku miałam olbrzymi dylemat – z jednej strony zależało mi na oglądalności, bo od niej uzależniona jest przyszłość programu, a z drugiej strony nie chciałam aby ktokolwiek zobaczył mnie w tej roli. Na szczęście ta druga (głupia) myśl szybko mi przeszła. Szybko zrozumiałam, że nie robię nic, czego powinnam się wstydzić. Jednocześnie szybko do mnie dotarło, że widzowie dadzą sobie prawo oceniać też coś więcej niż tylko wartość merytoryczną. Pewnie znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się mój głos, aparat na zębach albo mimika i kto oczywiście nie omieszka mi o tym napisać. Ale co ja mogę zrobić z takim komentarzem? Mam zacząć dodatkowo się napinać podczas nagrań aby zadowolić tę jedną czy dwie osoby? A jak ktoś mi powie, że nie podoba mu się mój nos, to mam zrobić sobie operację plastyczną? No błagam ;). Mam nadzieję, że jak pojawi się pierwszy hejt, nie stracę tego zdrowego rozsądku. Na deser zostawiam Wam tzw. „bloopers” czyli wpadki, pomyłki, ogólnie sceny nie wykorzystane w końcowym materiale. Piszecie czasami, że nie widać po mnie stresu – efekt ten zawdzięczam przede wszystkim montażowi, bo na żywo nigdy nie powiedziałabym wszystkiego prawidłowo za pierwszym razem. Podsumowując – jeśli myślisz o nagrywaniu video, a nie do końca Ci to wychodzi… Nie poddawaj się! Odpowiedni montaż załatwi sprawę, stres z każdym kolejnym filmem będzie coraz mniejszy, a korzyści płynące z tego typu działania są warte tego wysiłku.  Trzymam kciuki za każdego kto próbuje The post Występowanie przed kamerą – moje doświadczenia + film appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #2/12

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #2/12

Cały czas czuję się jakby była pierwsza połowa listopada, a nie połowa grudnia. Może przez pogodę, może przez ten tydzień w Gruzji (wow, to było już prawie miesiąc temu :O), może przez to, że w głowie siedzą mi zupełnie inne sprawy niż kupowanie prezentów i ubieranie choinki. Moje myśli dominuje praca i nadchodzące z nowym rokiem zmiany. Przede wszystkim postanowiłam w końcu założyć firmę, bo początek nowego roku to na to idealny moment. W tym pracowałam na umowy zlecenie i dzieło i jak sobie pomyślę o rozliczaniu PIT-ów za 2014 to robi mi się słabo. W styczniu czeka mnie wiele wyzwań. I uśmiecham się do siebie porównując swoją sytuację teraz do tej sprzed roku. Zastanawiam się czy nie napisać o tym osobnego posta, ale póki co wydaje mi się on zbyt osobisty. Teraz wcale nie jest tak kolorowo, a pod względem emocjonalnym moje życie przypomina rollercoaster, ale i tak uważam, że zrobiłam przez ten rok wielki krok jeśli chodzi o mój rozwój. Nic tego nie zapowiadało, a druga połowa roku kompletnie mnie zaskoczyła… I ja sama siebie zaskoczyłam, że podjęłam chyba każde wyzwanie, które mi zaproponowano. I za każde jestem teraz losowi bardzo wdzięczna. Wdzięczność to uczucie, które ostatnimi czasy wręcz rozsadzało mnie od środka. O innych towarzyszących mi uczuciach nie będę pisać, bo niektóre nie przeszłyby przez moja własną blogową cenzurę. Mówiłam – rollercoaster ;). Grudzień to chyba najgorszy miesiąc dla blogerów stawiających na własne zdjęcia. Ilość dobrego światła dziennego powoduje, że jeśli nie zdążę zrobić jakichś zdjęć do godz. 11 to mogę już o nich zapomnieć. W poniedziałek przy okazji wizyty u klienta odwiedziłam mieszkających w pobliżu Chłopaków. Wiecie, że zachciewa mi się rodzeństwa dla Luny? Nie wiem tylko czy kociego czy psiego. I nie wiem czy to „ten moment”. No ale zachciewa mi się i już! Mam wrażenie, że moja miłość do futrzastych stworzeń rośnie z każdym dniem. Chyba mam ostatnio za dużo do czynienia z ludźmi Moje osobiste cztery łapy bardzo nie lubią zimy i niechętnie wychodzą teraz na dwór, więc jak tylko robi się nieco cieplej, wyciągam je na dłuższe spacery. W środę zaskoczyła mnie zima. Przysięgam – ode mnie z okna nie było jej widać! Nawet na spacerze z Luną jej nie zauważyłam, zderzyłam się z nią dopiero przy samochodzie. Zawsze wiedziałam, że wożenie ze sobą przez cały rok skrobaczki i odmrażacza ma sens, tylko dzięki temu udało mi się dotrzeć w miarę na czas na spotkanie. A widok oszronionych traw i drzew po drodze autentycznie mnie zachwycał, aż miałam ochotę zatrzymać się gdzieś po drodze i popodziwiać. W piątek po południu zawładnęły mną uczucia o których nie chciałam pisać wyżej. Dzięki temu odkryłam świetny sposób na radzenie sobie z nimi – pies (który bezbłędnie wyczuwa moje nastroje i natychmiast mnie pociesza kiedy jestem zła lub smutna) + muzyka klasyczna i od razu robi się człowiekowi lepiej. A to takie tam dzisiejsze pocieszajki u nieformalnej teścowej omnomnom. Nie sądziłam, że będę musiała wspomagać się takimi postami… A jednak! Bardzo przyjemnie się czyta – Nadine zebrała sposoby swoich czytelników na magiczny grudzień. Świetny post o akcji Szlachetna Paczka – relacja z przekazania paczki, którą papież Franciszek przygotował dla polskiej rodziny z niewielkiej miejscowości pod Radomiem. Nigdy nie wiem czy polecać wpisy z tak popularnych blogów jak ten Pauli, ale spróbuję bo na One Little Smile znajdziecie bardzo dobry wpis, który według mnie jest swego rodzaju receptą na szczęście. I coś na rozweselenie, dawno nie widziałam takiego słodziaka jak ten kicający maluch A na koniec – jako że na publikację ostatniej ZdrowoManii wybrałam najgorszy czas i godzinę – na wszelki wypadek przypominam o ostatnim odcinku. Rzadko o to proszę, ale przy ZdrowoManii zawsze będę wdzięczna za udostępnianie.  Tego przeglądu miało nie być bo uznałam, że będzie zbyt nudny ale jednak zwyciężyło przyzwyczajenie. Mam nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie. Udanego tygodnia! The post Przegląd tygodnia #2/12 appeared first on Life Manager-ka.

ZdrowoMania odc.3 + konkurs

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc.3 + konkurs

Z przyjemnością zapraszam Was na nowy, trzeci już odcinek ZdrowoManii tym razem będzie trochę świątecznie, ale nie zabraknie też lekkiego, zupełnie nieświątecznego przepisu. W grudniowym temacie odcinka występuję solo, co było dla mnie sporym wyzwaniem. Jak już nie raz wspominałam – w obecności kamery mój mózg przestaje pracować i sklecenie prostego, sensownego zdania czasami wykracza poza moje możliwości. Do zadawania pytań już się przyzwyczaiłam, ale gadanie do kamery samodzielnie to inna bajka. W dodatku wyobraźcie sobie sytuację, że macie wybrane do nagrania książki z którymi wcześniej się zapoznaliście, a po dotarciu na miejsce okazuje się, że połowy z nich nie ma ;). Mam jednak nadzieję, że chociaż jedna z zaprezentowanych przeze mnie propozycji okaże się dla Was czymś nowym. Moim osobistym hitem jest książka Dziarskiego Dziadka. Jak patrzę na jej autora to aż tęsknię za moim własnym „dziarskim dziadkiem”, którego nie ma z nami już od 10 lat. Jeszcze przed nagraniami pomyślałam, że chciałabym gościć pana Antoniego w jednym z odcinków. Trzymajcie kciuki aby mi się udało Aktywnością tego miesiąca jest pilates, a gościem Maria Białecka ze studia Moc Oddechu. Dodatkowym wsparciem była dla mnie obecność Pauliny z bloga Dobry Ruch, która również prowadzi zajęcia w tym miejscu. Ucieszyłam się, że dziewczyny mają specjalistyczny, dość rzadko spotykany sprzęt jakim jest reformer. Dzięki temu mogłyśmy pokazać ćwiczenia pilates w nieco innej formie. Pierwsze zajęcia dla początkujących wyglądają oczywiście nieco inaczej, prościej. Ja porwałam się na bardziej zaawansowane ćwiczenia aby pokazać możliwości sprzętu. Na szczęście czuwały nade mną dwie wykwalifikowane osoby, więc nie skończyło się to żadną kontuzją ;). W tym odcinku pojawił się też mój ulubiony z 3 dotychczasowych przepisów. Jeszcze nie spotkałam osoby, której ta sałatka by nie smakowała. Przepis pojawia się oczywiście w filmie ale dla Waszej wygody napiszę składniki też tutaj: ok. 150 g umytego szpinaku baby ok. 200 g ugotowanego bobu 1 (twarda) gruszka kawałek parmezanu (lub innego sera tego typu) garść prażonych na suchej patelni pestek dyni lub słonecznika (pestki wsypujemy na rozgrzaną patelnię i czekamy aż zaczną delikatnie „strzelać”. Można w międzyczasie trochę nimi potrząsać aby równo się prażyły) kilka łyżek octu balsamicznego – wlewamy na rozgrzaną patelnię i czekamy ok. minutę (na małym ogniu) aż ocet odparuje i pozostanie sam gęstawy, ciemny sos można dodać też trochę oliwy z oliwek Zachęcam Was także do udziału w pierwszym zdrowomaniowym konkursie. Wybierzcie którą z prezentowanych w 3 odcinku książek chcielibyście otrzymać i dlaczego i napiszcie mi o tym na adres kontakt@zdrowomania.pl. Najlepiej jeśli napiszecie komu chcielibyście ją podarować (nawet jeśli samemu sobie ;)). Na odpowiedzi czekam do końca dnia 17 grudnia. Wyniki pojawią się na fanpage’u ZdrowoManii w czwartek lub w piątek. Miłego oglądania! The post ZdrowoMania odc.3 + konkurs appeared first on Life Manager-ka.

O prezentach słów kilka + moja „wishlista”

Lifemenagerka

O prezentach słów kilka + moja „wishlista”

Gruzja – gruzińska kuchnia, gościnność i tradycje

Lifemenagerka

Gruzja – gruzińska kuchnia, gościnność i tradycje

Zapraszam Was dzisiaj na te wspomnienia z Gruzji, które celowo zostawiłam „na deser”. Dziś będzie o gruzińskiej gościnności, jedzeniu i związanych z tym tradycjach.   Jeszcze przed wyjazdem spotkałam się z opinią, że Gruzini lubią Polaków. Na pewno przyczynił się do tego Lech Kaczyński, który w trudnym dla tego kraju okresie okazał im wsparcie. Jak się okazuje – dla mieszkańców Gruzji miało to duże znaczenie, o Lechu Kaczyńskim wspomniał każdy Gruzin z którym miałam okazję porozmawiać. Większość z nich dobrze kojarzy też Warszawę, a jeden nawet opowiadał mi o swojej podróży poślubnej po Polsce, co było „bardzo, bardzo dawno temu”. Ogólnie okazji do rozmów z Gruzinami nie brakuje, bo w dużej mierze to otwarci ludzie. Problem może jednak stanowić bariera językowa – zdecydowanie bardziej popularny od angielskiego jest tam język rosyjski (którego ja nigdy się nie uczyłam). Gruzja słynie też ze swojej gościnności, ale tę trudno tak w 100% ocenić wyjeżdżając na wyjazd zorganizowany. Niemniej nasi organizatorzy* nie pożałowali nam niczego – nocowaliśmy w dobrych hotelach, a jedzenia też było aż w nadmiarze. Szczerze mówiąc stoły aż uginały się pod różnymi smakołykami, chyba wszyscy wróciliśmy z lekkim nadbagażem… Jedną z rzeczy, które mnie urzekły było to, że Gruzini kochają taniec i śpiew. I co więcej – wychodzi im to! A nawet jak nie wychodzi, to się nie przejmują. Raz przypadkiem trafiliśmy w restauracji na gruzińską suprę z okazji… Nie wiadomo jakiej, różne opcje się pojawiały, ale to w sumie bez znaczenia :). Na początku przyglądaliśmy się im z zaciekawieniem, a później zaczęła się wspólna zabawa. Pierwszy krok wykonali oni – podzielili się z nami tortem. Potem wznieśli za nas toast, a potem już impreza przeniosła się na parkiet. Jak część z Was wie – ja też kocham taniec, więc z ogromną przyjemnością przypatrywałam się jak tańczy się w Gruzji. Podpatrywałam Gruzinki i próbowałam robić to co one, co w sumie nie wiem (i nie chcę wiedzieć) jak mi wychodziło, ale pod koniec imprezy tańczący ze mną Gruzin wcisnął mi do ręki karteczkę z numerem telefonu, więc chyba nie było tak źle  Ubawiłam się, bo przecież nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Karteczkę chciałam zachować na pamiątkę, ale chyba zaginęła gdzieś w akcji i pozostało mi po niej zdjęcie. A tutaj krótki filmik, który pokazuje Gruzję od tej roztańczonej i rozśpiewanej strony. To zbitek naprawdę kiepskich jakościowo filmików, więc nie oceniajcie go pod względem walorów artystycznych. Mała „legenda do filmu”: występ zespołu tanecznego w jednej restauracji – patrzcie na ich stopy! „prywatna” supra o której wspominałam wyżej wieczór w wiosce Gobroneti i występ tradycyjnego gruzińskiego zespołu. Zarówno zespół jak i wioska zostały przedstawione przez Marcina Mellera w jego książce „Gaumardżos” Gruzja urzekła mnie też bardzo smacznym winem. Nie chcę nic mówić, ale tam mogłam pić je praktycznie bez ograniczeń i nic mi nie było, a po powrocie na babskim wieczorze z rozpędu wypiłam 3 lampki i ledwo wróciłam do domu. Chcę do Gruzji A jak jest wino to są też toasty – te gruzińskie są wyjątkowo długie i częste. Każdy gruziński tamada (taki mistrz ceremonii) ma cały ich repertuar. Często pierwszy toast wznoszony jest za pokój. Dla nas toasty za „peace” brzmiały nieco zabawnie (przez skojarzenie z PiS), ale dla Gruzinów to bardzo poważna sprawa. Są też toasty za miłość, za rodzinę, za przyjaciół, za przyjaźń polsko-gruzińską i za wiele innych rzeczy – tyle, na ile czas trwania supry pozwoli. Czy ja w ogóle napisałam co to jest supra? To tradycyjna gruzińska kolacja, może być organizowana zarówno w domu jak i w jakiejś knajpce. To dla Gruzinów świetna okazja aby się najeść, napić, pośpiewać, potańczyć i po prostu – pielęgnować relacje z rodziną i przyjaciółmi. Już tęsknię za tymi biesiadami! Tradycyjny grecki toast podany w rogu – to sprytny sposób na to, aby pić do dna, takiego kieliszka przecież nie da się odstawić No dobra, ale miało być o jedzeniu a ja tu się rozpisuję o imprezach… Gruzińska kuchnia wbrew temu co wrzucałam na prywatnego facebooka (prowadziłam dziennik chaczapuri) jest bardzo różnorodna. Znajdziemy w niej zarówno sporo potraw z warzyw, jak i różnego rodzaju mięs. Jeśli chodzi o te mięsne to ze względu na mój mięsowstręt niektórych nawet nie spróbowałam, a innych posmakowałam dosłownie po kęsie. Ale muszę przyznać, że były to bardzo ciekawe smaki, niektóre sosy były po prostu genialne. Zacznijmy może od dań wegetariańskich i od rzeczy najprostszej, czyli chleba. W jednej restauracji mieliśmy okazję zobaczyć jak taki chleb jest wypiekany (wewnątrz tego kamiennego pieca). Przejdźmy do słynnego gruzińskiego  placka z serem, jakim jest chaczapuri. Jedliśmy je praktycznie codziennie (tylko jednego dnia nie pojawiło się ani razu), czasami było i na kolacji i na obiedzie oczywiście nie jest to danie główne, a raczej przystawka. W Adżarii popularne jest chaczapurii w postaci „łódki” wypełnionej serem i żółtkiem jajka. Najpierw zapiekany jest sam ser, potem dodaje się żółtko i to wkłada się do pieca jeszcze na dosłownie chwilę. Żółtko jest prawie surowe, przed zjedzeniem należy wymieszać je z serem. Kolejnym po chaczapuri daniem, które gościło chyba na każdy stole była zwykła sałatka z pomidorów i ogórków, zazwyczaj z dodatkiem świeżych ziół i różnych papryk. To danie całkowicie podbiło moje podniebienie i serce – gruzińska potrawka warzywna bardzo podobna do ratatouille to ajapsandali. Mogłabym jeść i jeść i jeść… Muszę to odtworzyć, Tomek dodał już przepis W prawym dolnym rogu zdjęcia widoczna jest dolma – w Gruzji również można spotkać te popularne też w innych krajach (np. Turcji i Grecji) gołąbki w liściach winogron. Szczerze mówiąc nie pamiętam czy dolma dostępna na tym stole była wegetariańska, załóżmy że tak ;). Jest też lobio – potrawka z fasoli, kolejne wegetariańskie danie. I skoro jesteśmy przy fasoli – lobiani, czyli takie jakby chaczapuri z pastą fasolową zamiast sera – niebo w gębie! Kolejny mój hit to phali, czyli coś w rodzaju past wykonanych z warzyw, orzechów i przypraw. Najbardziej mi smakowało to różowe Obok phali zazwyczaj pojawiają się też roladki z bakłażana – to plastry bakłażana z masą na bazie orzechów. Mniam. Popularnym daniem w Gruzji są też pieczarki zapiekane pod serem. No i skoro jesteśmy przy jedzeniu bezmięsnym – nie mogę tu pominąć serów, które również pojawiały się prawie na każdym stole. Czasami pod naprawdę dziwną postacią, np. w gorącym, domowym maśle – danie nazywa się borano i jest typowo adżarskie. W sosie z dodatkiem mięty – to danie nazywa się gebzhalia. W zapiekance przypominającej lasagne z serem (dobra!) – sinori (danie typowe dla rejonu Adżarii). Lub w naleśniku – to takie naleśnikowe chaczapuri Ktoś coś mówił o chaczapuri? (w tle potrawka z pieczarek i bodajże cielęciny) Na poniższym zdjęciu oprócz chaczapuri widać też ryby i placuszki kukurydziane – mczadi. A skoro jesteśmy przy rybach – tutaj ryba w sosie z granatów. A tu smaczna pasta kanapkowa, w której nie wiem co było, ale chyba też jakaś ryba. Żałuję, że  nie dopytałam, bo bardzo mi to smakowało. Chyba muszę uderzyć z tym do naszych blogerów kulinarnych Ok, czas na mięsiwo. To danie nazywa się iakhni i jest to wołowina w sosie orzechowym – pysznym! Moczyłam sobie w nim chlebek ;). To tradycyjna potrawa adżarska. Szaszłyki mają tu całkiem pokaźne rozmiary Ten na przykład był na całą szerokość stołu Chakondrili – wołowina w pikantnym sosie (potrawa charakterystyczna dla regionu Adżarii) Kuchmachi – podroby cielęce/wieprzowe z sosem z przyprawami i orzechami Ostri – wołowina w sosie pomidorowym Gruzińska sałatka Cezar Chinkali czyli gruzińskie pierożki z mięsem i rosołkiem w środku. Podobno powinno się je jeść ręką, ale ja popełniłam faux pas i pomogłam sobie nożem i widelcem, taki los aparatek. To akurat chinkali z mięsem, ale gdzieś na stole pojawiła się też wersja wegetariańska z grzybami i inna z farszem ziemniaczanym. Gruziński kebab. Zupa grzybowa. Jak widać na powyższych zdjęciach – pokazuję posiłki zarówno z eleganckich restauracji jak i z „domów gościnnych” gdzie nakarmiły nas prawdziwe, gruzińskie gospodynie. U tych drugich można się poczuć „jak u mamy”. Nawet składniki tradycyjnego niedzielnego obiadu się znalazły – ziemniaczki i pieczony kurczak. A to kilka sosów do potraw. Jeden z nich (najwyższy) wykonany jest na bazie śliwek (tkemali), drugi (ten najniższy – adżika) zrobiony jest z papryki, czosnku, ziół i orzechów włoskich, a ten trzeci to już praktycznie ostre papryczki w czystej postaci ;). Kurczak w sosie czosnkowym. Sałatka doprawiona mięsem, szkoda Mięso z sosem szpinakowym. Na deser najczęściej podaje się owoce. I skoro jesteśmy przy słodkościach – znanym gruzińskim przysmakiem są czurczhele (zangielszona nazwa to churchkhela), czyli orzechy w polewie z owoców, najczęściej winogron. Robiliśmy je! Odkryłam ostatnio, że wybierając zdjęcia z Gruzji zapomniałam o jednym folderze. Dlatego przy okazji wpisu o imprezach wrzucam też fotki z nieco bardziej eleganckiej imprezy w barze na ostatnim piętrze hotelu Radisson Blu – to był ostatni nasz wieczór, Batumi płakało z tego powodu… I na koniec spojrzenie na jedzenie od innej strony – gruziński bazar. Niestety podczas wizyty w tym miejscu nie miałam przy sobie aparatu, więc mam tylko kilka kiepskich fotek z telefonu. Bazar w Batumi był bardzo duży, dwupiętrowy. Stragany uginały się pod naporem pysznych, świeżych warzyw i owoców, a także mięs w przeróżnej postaci… Również w formie prosiaków wiszących w całości na wieszakach. To było zdecydowanie nie na moje nerwy i musiałam opuścić dział mięsny jeszcze zanim naprawdę się w nim znalazłam Uff… To chyba wszystko! Mam nadzieję, że nie zgłodnieliście za bardzo a jednocześnie, że przekonałam Was do gruzińskiej kuchni bo jest naprawdę różnorodna i warta uwagi. Ale potrawy to nie wszystko – nie bez znaczenia jest też cała towarzysząca jedzeniu otoczka… Cieszę się, że mogłam posmakować (dosłownie i w przenośni) tej gruzińskiej gościnności i zamiłowania do tradycji. Polecam każdemu :). Ani i Sopo dziękuję za konsultacje przy odtwarzaniu nazw niektórych potraw. *Przypominam, że wyjazd odbył się na zaproszenie Departamentu Turystyki Adżarii w ramach akcji Blogerzy w Batumi zorganizowanej przez Blomedia.pl. The post Gruzja – gruzińska kuchnia, gościnność i tradycje appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Poniedziałki freelancera – freelance a wypalenie zawodowe

Dziś chciałabym powrócić do źródła… W sumie znacie już powody, dla których postanowiłam odejść z etatu, ale nie pisałam jeszcze na temat mojego wypalenia zawodowego, przez które przechodziłam mniej więcej rok temu. Mówi się, że na wypalenie zawodowe są narażone szczególnie te zawody, które pełnią coś w rodzaju służby – pracują z ludźmi i dla ludzi… Mowa tu o pielęgniarkach, nauczycielach itp. Ja dodałabym do tej grupy jeszcze pracowników agencji. Muszę jednak zaznaczyć, że nie chcę tu demonizować agencji – taka praca to naprawdę świetna droga rozwoju. Uważam, że jeśli ktoś chce pracować w marketingu, PR lub reklamie, to nigdzie nie nauczy się tyle, co w agencji. Praca przy bardzo różnych projektach, często rzucanie się na głęboką wodę… To jest ciekawe, kształtuje osobowość i pomaga znaleźć swoją specjalizację… Ale w dłuższej perspektywie potrafi też wypalić. I niestety – mnie to spotkało, a jedyne co mogę za to obwiniać to niedopasowanie niektórych projektów do mojej osoby. Czasami tak bywa, że wegetarianin musi promować parówki, albo kobieta obsługuje producenta wiertarek lub kleju do glazury. Możecie powiedzieć, że to ciekawe wyzwanie zawodowe, albo że poradzenie sobie z tym to kwestia profesjonalizmu… A ja jak najbardziej się z tym zgodzę – można sobie z tym poradzić i jest to ciekawe wyzwanie. Ale czy w dłuższej perspektywie jest to dobre dla pracownika i klienta? Ale ok, wróćmy do mojej sytuacji sprzed roku, bo skoro już przyznałam się, że byłam totalnie wypalona zawodowo, to może narodzić się pytanie jakim cudem dalej pracuję w tej samej branży i jestem z tego powodu szczęśliwa. Cóż, przeszłam dość długą drogę zanim znowu pokochałam swoją pracę. Na początku nie mogłam się zmotywować do poszukiwania klientów – nie szło mi to i nie robiłam tego z entuzjazmem. Z perspektywy czasu wiem, że potrzebowałam odpoczynku i musiałam nabrać dystansu do swojej pracy. Musiałam zrozumieć co mi w niej nie odpowiada, abym w przyszłości mogła tego unikać. Dodatkowo w tym okresie boleśnie zderzyłam się z freelancerską rzeczywistością i było mi wtedy cholernie trudno. I to trwało około pół roku! Przez pół roku nie pracowałam nawet na 50% moich możliwości. Później zaczęłam brać prawie wszystkie zlecenia jakie mi wpadały, choć nie zawsze były one trafione… I dopiero od kilku miesięcy moja sytuacja wygląda tak, jak sobie ją wymarzyłam – lubię wszystkie moje projekty, wszystkie są związane ze zdrowym stylem życia i do wszystkich promowanych przeze mnie produktów i idei jestem przekonana. Jeśli jakiś propozycja współpracy mi nie odpowiada – nie przyjmuję jej. Klientów ostatnio szukałam w marcu, później wszyscy przyszli do mnie sami. Sytuacja idealna. Prawdopodobnie nigdy nie osiągnęłabym jej pracując na etacie w agencji. W moim przypadku lekarstwem na wypalenie zawodowe okazało się ograniczenie aktywności zawodowej na kilka miesięcy, a później dążenie do pracy wyłącznie przy projektach zgodnych z moimi przekonaniami i zainteresowaniami. Trudniej zastosować takie rozwiązanie, jeśli chce się pracować na etacie – nigdy nie wiadomo, czy odchodząc z pracy i później znajdując kolejną nie trafia się „z deszczu pod rynnę”. Z drugiej strony jednak freelancerski start z pozycji pracownika wypalonego jest dużo trudniejszy – to też trzeba wziąć pod uwagę.  Oczywiście pamiętajcie, że moje wywody na temat freelancingu i pracy zawodowej to wyłącznie moje subiektywne odczucia i doświadczenia. To co sprawdziło się u mnie, nie musi sprawdzić się u innych. Jedyne co wydaje mi się uniwersalne i do czego chcę zachęcić, to unikanie sytuacji, kiedy praca jest tylko przykrym obowiązkiem. Warto czasami podążać za marzeniami, choć trzeba się nastawić na ciężką pracę i wiele trudności po drodze. Ale na końcu zazwyczaj czeka nagroda. I tej nagrody Wam wszystkim życzę :).   The post Poniedziałki freelancera – freelance a wypalenie zawodowe appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #1/12

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/12

Dość tego obijania się. Tak jak postanowiłam, tak zrobiłam – w grudniu chciałam zmniejszyć sobie ilość obowiązków i chyba niechcący tak wyszło, że cięcia te dotknęły bloga. Czas poświęcany do tej pory na bloga przeznaczyłam na czytanie, słuchanie muzyki i na pracę. Tak też minął mi ten tydzień. Rozleniwiłam się, dlatego postawiłam sobie cel aby w tym tygodniu publikować coś codziennie (oprócz soboty). Mam nadzieję, że się uda. O świątecznej atmosferze póki co mogę pomarzyć – przedłuża mi się mini-remont łazienki, a potykając się ciągle o jakieś płytki, deski i puszki z farbą trudno nawet myśleć o przystrajaniu domu. Doniczkowa choinka stoi już na balkonie, ale zerkam na nią z niechęcią. Chyba magia świąt w tym roku mi się nie przytrafi, smutno mi z tego powodu. Robiłam dziś krem buraczkowy z przepisu Agaty z Poczuj się lepiej. Trochę zaburzyłam proporcje (mniej bulionu) więc wyszedł mi bardzo gęsty polecam miłośnikom buraczków. No i świetny pomysł aby do kremowych zup dodawać kaszę jaglaną – genialne Ten tydzień upłynął mi też pod znakiem ZdrowoManii. Temat najbliższego odcinka będzie nieco różnił się od poprzednich, dlatego miałam przy nim trochę więcej pracy. Nie obyło się też bez głupawki, ale nie wiem czy te sceny trafią do programu Jeszcze tego nie wiem na 100%, w dużej mierze zależy to od spotkania, które mam w nadchodzącą środę (trzymajcie kciuki), ale prawdopodobnie od stycznia ZdrowoMania będzie (przynajmniej przez zimę) publikowana 2x w miesiącu. Oprócz tego razem z bardzo fajnym grafikiem (pozdrawiam!) pracuję też nad nową oprawą graficzną. Aha, ZdrowoMańka ma już swój fanpage na Facebooku! Więc zapraszam, będzie tam sporo atrakcji, m.in. fajny przedświąteczny konkurs Ok, dość pracy. W czasie wolnym oprócz czytania książek i słuchania muzyki wreszcie wciągnęłam się w jakiś serial. Padło na „Watahę”, niestety obejrzałam ją w dwa wieczory Przetestowałam też nowy przepis z cyklu „domowe odpowiedniki” – w tym tygodniu pojawi się na blogu. Nie mogę nie pochwalić takiej inicjatywy – w Decathlonie automat do wyciskania soków z pomarańczy. Rzucić pracę w korpo i żyć z podróży? Anita udowadnia, że to możliwe – bardzo motywujący wpis, nie tylko dla osób z duszą podróżnika. 20 sposobów na codzienne, łagodne oczyszczanie organizmu. Spacer po grudniowym Paryżu – klimatycznie! Moją listę na Bloglovin zasiliły kolejne blogi: 1, 2. Spokojnego wieczoru i udanego tygodnia! The post Przegląd tygodnia #1/12 appeared first on Life Manager-ka.

Gruzja – dwa oblicza Batumi

Lifemenagerka

Gruzja – dwa oblicza Batumi

Zapraszam Was dzisiaj na spacer po Batumi – mieście, które zadowoli zarówno turystów poszukujących luksusu i typowo turystycznych atrakcji, jak i osoby nastawione na kontakt z prawdziwym obliczem Gruzji. Batumi potrafi zaskoczyć i trudno przejść obok niego obojętnie. Mam nadzieję, że uda mi się choć trochę wprowadzić Was w klimat tego miasta. Przeglądając relacje napisane przez moich współtowarzyszy podróży, mam ochotę zaprzestać dodawania moich. Popadłam w olbrzymie kompleksy przeglądając ich rewelacyjne zdjęcia. Ja przez całą podróż męczyłam się z moim aparatem – kitowy obiektyw już dawno przestał mi wystarczać, a przerzucenie się na tryb manualny powodowało frustrację. Zupełnie mi ostatnio nie po drodze z fotografią i nawet zrobienie najprostszych zdjęć na bloga mnie przerasta. Ale nie będę odstawiać szopek i pokażę co mam, bo nie wyobrażam sobie aby w mojej relacji pominąć Batumi. Miasto to powitało nas piękną pogodą i wspaniałym zachodem słońca. Batumi posiada wiele cech typowych dla nadmorskiego kurortu. Znajdziemy tu długą i szeroką nadmorską promenadę z palmami… Przy bulwarze spotkamy też bardzo ciekawą budowlę – wieżę czaczy. Tak, tej wysokoprocentowej w sezonie działa tam specjalny kranik i dystrybutor kubeczków, które umożliwiają poczęstowanie się tym trunkiem. Zapomniałam zapytać czy ktoś strzeże pełnoletności osób chcących skorzystać z tego udogodnienia… Po Batumi można poruszać się np. wynajętym rowerem miejskim. Przy bulwarze można znaleźć też siłownie plenerowe, place zabaw itp. Trzeba przyznać, że pod tym względem miasto sprzyja mieszkańcom i odwiedzającym je turystom. A na promenadzie znajdziemy też różne dziwne rzeczy, np. ruchomy pomnik zakochanej pary Ali i Nino – Muzułmanina z Azerbejdżanu i Chrześcijanki z Gruzji. Figury te przybliżają się i oddalają się od siebie, ale nie miałam „przyjemności” obejrzenia tego w ruchu Jedną z atrakcji turystycznych miasta jest diabelski młyn Batumi słynie z dość nietypowych i nie do końca przemyślanych budowli. Widoczna na tym zdjęciu wieża jest aktualnie tylko pomnikiem gruzińskiego alfabetu i pożeraczem energii elektrycznej. Jest szansa, że zgodnie z założeniami w kuli na szczycie wieży powstanie restauracja. A to najwyższy w mieście budynek, który… Też nie został zagospodarowany. A przepraszam, jest wieszakiem dla neonów i tego-czegoś-dziwnego-w-kolorze-złota podobno to diabelski młyn, a sam budynek miał być siedzibą Uniwersytetu Technologicznego. Szczerze mówiąc myślałam, że mnie wkręcają kiedy usłyszałam, że to miejsce stoi puste. Batumi to też spory port i stocznia. I kamienista plaża – osobiście zdecydowanie wolę kamieniste od piaszczystych, więc pewnie latem byłabym tam bardzo szczęśliwa temperatury w sezonie (czerwiec-wrzesień) dochodzą do 40 stopni, a temperatura wody też jest bardzo przyjemna (powyżej 20 stopni). Zastanawiam się czy panowie robili sobie selfie czy może kręcili vlogi? No dobra, zwiedziliśmy nadmorskie okolice to teraz czas iść na miasto. I tutaj może spotkać nas małe zaskoczenie, bo do mieszanki kiczu i nowoczesności dochodzi prawdziwe oblicze Gruzji i tego miasta. Architektura jest zróżnicowana, a budynki często bardzo zaniedbane. Tworzy to specyficzny klimat, który na każdym kroku przypomina, że jesteśmy na wschodzie. Najciekawsze obrazy kryją się w podwórkach. Czy tylko ja lubię takie klimaty? To poniższe zdjęcie spowodowało u mnie olbrzymią frustrację fotograficzną. Niech mi ktoś doświadczony powie – czy kitowym obiektywem da się zrobić zdjęcie tak, aby ta najjaśniejsza część fotki nie była prześwietlona? Uwielbiam to zdjęcie z mini i rajstopami, chyba je sobie wywołam do ramki Typowe blokowisko. Na ulicach Batumi też nie brakuje zwierzaków. Ale jak widzicie – wcale nie wyglądają na biedne i zagłodzone. Na moje nieszczęście bezdomne psy w Gruzji są też bardzo towarzyskie, ale o tym już pisałam. Tutaj psiak napotkany pod naszym hotelem. I skoro już jesteśmy przy hotelu – będąc w Gruzji nawet mieszkając w 5* hotelu nie da się uniknąć kontaktu z prawdziwym obliczem tego kraju. Kontrasty są widoczne na każdym kroku. Obok wnętrza hotelu też nie mogę przejść obojętnie. Radisson Blu pokochałam za bardzo wygodne łóżko, mięciutką pościel, wygodny kącik do pracy i piękny widok z okna. No i za basen i saunę, co tu kryć… Idealny sposób na relaks po całym dniu zwiedzania i przed kolacją lub inną imprezą. A taki widok z okna o poranku gwarantuje udany dzień! Batumi będzie kojarzyć mi się też z moim pierwszym razem w kasynie… Nauczyłam się grać w ruletkę i spróbowałam szczęścia na automatach. Dostaliśmy kupon na 50 lari (ok. 100 zł) do przepuszczenia. Wygrałam 28 lari więc teoretycznie byłam przegrana… Ale jako że tej 50-tki nie dało się spieniężyć, a wygrane 28 mogłam zamienić na gotówkę to… Cóż, wyszłam na plus Warto wspomnieć, że kasyna w Batumi powstały głównie z myślą o turystach. Przyjeżdża ich tam całkiem sporo np. z Turcji, gdzie tego typu rozrywki podobno są zakazane. Ok, na koniec jeszcze rzut oka na Batumi nocą. To widok z tarasu widokowego na który wjeżdża się kolejką linową. Wjazd trwa ok. 10-15 minut. Batumi pożegnało nas wichurą i wzburzonym morzem… Pisząc o Batumi nie można nie wspomnieć o jego dwóch dużych atrakcjach. Jedną z nich jest ogród botaniczny, który opisałam w poprzednim poście. Druga to delfinarium, które również początkowo mieliśmy w programie. Ostatecznie na zwiedzenie tego miejsca zdecydowała się tylko jedna osoba. Ja podziękowałam ze względów ideologicznych – delfiny wolałabym oglądać w ich naturalnym środowisku. Muszę przyznać, że czuję duży niedosyt jeśli chodzi o zwiedzanie Batumi. Jako że byłam wiecznie niedospana, tylko jednego dnia udało mi się przejść na samotny spacer po mieście i zrobić kilka zdjęć. Raz byliśmy na krótkim spacerze po Batumi z polską przewodniczką, ale musiałam się urwać w połowie aby przed wieczornym wyjściem dokończyć pracę nad ZdrowoManią. Myślę, że kiedyś jeszcze będę chciała wrócić do Batumi i zagłębić się w klimat tego specyficznego miasta. Raczej nie zamieszkam wtedy w Radissonie, ale na terenie miasta znajdują się też mniejsze hotele, hostele i kwatery prywatne. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. I jak Wam się podoba Batumi? Zwiedzalibyście?  The post Gruzja – dwa oblicza Batumi appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #4/11

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/11

Gruzja – Adżaria w pigułce

Lifemenagerka

Gruzja – Adżaria w pigułce

Jako że zdjęć z drugiej części naszej wyprawy uzbierało mi się ponad 100 – postanowiłam podzielić relację z tego rejonu na 2 części. Osobny wpis poświęcę Batumi, bo trzeba przyznać, że to wyjątkowe miasto na to zasługuje. Tematem dzisiejszego wpisu będzie Adżaria i krajobrazy Gruzji. Cóż, jestem takim turystą, że wszelkiego rodzaju zabytki i kościoły przegrywają u mnie z możliwością podpatrywania środowiska naturalnego i kultury danego kraju. I pod tym względem Gruzja jest dla mnie rajem – krajobraz jest niesamowicie zróżnicowany, a kultura bardzo bogata. Gruzini żartują, że choć ich kraj jest stosunkowo niewielki, to gdyby został „wyprasowany” – miałby rozmiar Francji. Coś w tym jest, bo podczas jazdy na trasach Kutaisi-Tbilisi-Batumi niemal cały czas towarzyszyły nam większe lub mniejsze wzniesienia. Wyczytałam, że te powyżej 500 m.n.p.m. stanowią aż 75% terytorium tego kraju. Jakby tego było mało – linia brzegowa Gruzji wynosi 310 km, więc znajdzie się tu również coś dla wielbicieli wakacji nad morzem. 54 km przynależą do regionu Adżarii a stolicą tego regionu jest wspomniane wcześniej Batumi. Tu wykażę się niekonsekwencją, ale uznałam, że zdjęcia z ogrodu botanicznego w Batumi bardziej pasują do tego wpisu. Ogród ten jest jednym z największych i najbogatszych w gatunki roślin ogrodów na świecie. Występują tu rośliny z 9 stref florystycznych, a podziwiać je można podczas kilkugodzinnego spaceru. Znajdziemy tu bambusy, eukaliptusy, drzewka bonsai i… ponad 2000 innych gatunków roślin. Jesienią ogród jest nieco opustoszały, ale roślinność nie zapada w zimowy sen. Na dole ogrodu czeka na nas Morze Czarne. I oto ujawniają się plamy na moim obiektywie… Zwierzęta hodowlane to w Gruzji ciekawa historia – wyglądają na samoobsługowe. Można je spotkać wszędzie, nie są uwiązane, włóczą się po polach i ulicach luzem, a po zmroku można spotkać je jak grupką zmierzają w jednym kierunku. Chyba do domu. Dotyczy to oczywiście nie tylko krów ale też np. koni czy świni. Byłam tam, żeby nie było! Gruzja to też ojczyzna wina. Podobno nawet słowo wino wywodzi się od gruzińskiego słowa „gvino”, a napój ten produkuje się w tym kraju od 7 tys. lat. I tak zupełnie abstrahując od tej historii – muszę przyznać, że gruzińskie wino bardzo mi smakowało i że tak powiem… Nie powodowało skutków ubocznych. A podczas naszego pobytu w Adżarii mieliśmy go pod dostatkiem oprócz tego, że serwowano nam je do posiłków, odwiedziliśmy też adżarski „wine house” gdzie mogliśmy posmakować różnych gatunków. Swoją drogą bardzo ładne i klimatyczne miejsce. Skoro już jesteśmy przy napojach, nie mogę pominąć kolejnej gruzińskiej dumy, a mianowicie czaczy – odpowiednika wódki. Czacza produkowana jest z winogron i zawiera od 40 do 60% alkoholu. Nie jestem pewna, czy to co widzicie na poniższym zdjęciu to była właśnie czacza czy jakaś wódka miodowa, ale wam to nie zrobi różnicy – wygląda to tak samo i podobnie jest podawane ;). A propos miodu… No dobra, dotarliśmy do parku narodowego Mtirala National Park… Podróż w to miejsce nie obyła się bez przygód… Bus nie jest najlepszym środkiem lokomocji do przejeżdżania przez górskie strumienie, więc gdzieś po drodze podczas jednej z takich przepraw zgubiliśmy zderzak. Tu warto dodać, że jazda samochodem po górskich drogach obok przepaści to też całkiem niezłe doznania dla osoby posiadającej chorobę lokomocyjną. Na miejscu zaczęliśmy od przeprawienia się przez rzeczkę przy pomocy dość nietypowej „windy” napędzanej siłą ludzkich mięśni. A potem zaliczyliśmy kilka zjazdów na linie. Robiłam to już nie raz, więc trochę byłam rozczarowana długością tych zjazdów. Ale lepszy rydz niż nic. Później udaliśmy się na spacer w kierunku wodospadu. Ja ogólnie kocham chodzić po górach, chociaż nad przepaściami na otwartych przestrzeniach mam lęk wysokości. Dodatkowo pokryte liśćmi trasy nie dawały mi poczucia bezpieczeństwa, nie mogłam odpędzić myśli, że zaraz się poślizgnę, przewrócę i sturlam na sam dół A na zdjęciu nasz vlogujący Tomek. I to jest dobry moment na reklamę – oto vlog, który kręcił Tomek. Obejrzyjcie koniecznie! Świetnie oddaje klimat, ale nic dziwnego –  Tomek wkładał w swoje filmy dużo serca i pracy. Bardzo mu kibicuję! Po kilkugodzinnej wycieczce czekał na nas suto zastawiony stół u gospodarzy z pobliskiej wsi. O jedzeniu będzie kiedyś osobny post ale bez obaw – posty z Gruzji będą przeplatane zwykłymi, wiem, że nie każdego interesuje tematyka podróży. A to najprzystojniejszy Gruzin jakiego spotkałam. Miłość od pierwszego wejrzenia! Z gór przenosimy się do Kobuleti na plantację mandarynek i pomarańczy. Co za piękne miejsce! Owocowe drzewka, widok na ośnieżony Kaukaz… Coś wspaniałego. A smak owoców prosto z drzewa – najlepszy i nie do podrobienia! Jest i szaron/kaki/persymona, czyli owoc o wielu nazwach. Tomek znowu vloguje, vlog z plantacji mandarynek i ogrodu botanicznego znajdziecie tutaj. Taki gospodarze mają widok z okna Po zakończeniu zwiedzania trzeba było wznieść toast za naszą wizytę, pokój, przyjaźń polsko-gruzińską i inne takie Mandarynki oczywiście nie są eksportowane za granicę prosto z drzew (to by było zbyt piękne), tylko trafiają na coś w rodzaju skupu gdzie są segregowane, pakowane i wysyłane dalej, głównie do Rosji. Jak pewnie się domyślacie – rosyjskie embargo na owoce z Europy Zachodniej korzystnie wpływa na gospodarkę Gruzji. W „fabryce” mandarynek zatrudnienie znajduje wielu okolicznych mieszkańców. Miejsce to jednak było trochę przytłaczające – kilka osób podpytało o zarobki pracowników i trochę nas one dobiły. Jako że wersje odnośnie tych danych były bardzo różne – powiem tylko, że żadna z nich nie przekraczała polskiego tysiąca złotych, a godziny pracy zdecydowanie przewyższały te, które nam kojarzą się z etatem. Ogólnie wynagrodzenia w Gruzji odbiegają od naszych, a ceny w sklepach są na takim samym poziomie, więc… Naprawdę czasami coś mnie strzela kiedy słucham jak ludzie narzekają na Polskę. A na rozluźnienie atmosfery alternatywna prawda o gruzińskich mandarynkach. Warto podkreślić, że Gruzja ma dwa oblicza – to biedne, skromne i zaniedbane oraz to dostosowane do standardów europejskich – nowoczesne, trafiające w potrzeby ludzi zamożnych. Przy okazji jednego obiadu mieliśmy okazję odwiedzić też lokalny 5* hotel położony w pobliżu Batumi. Georgia Palace, jak sama nazwa wskazuje, charakteryzuje się bardzo pałacowymi wnętrzami. To zupełnie nie mój styl, ale takie miejsca również mają swoich odbiorców – jeśli ktoś potrzebuje „luksusu”, tu go znajdzie. Łazienkowe selfie z Lumpiatą  Podczas jednej z wycieczek zahaczyliśmy też o malowniczo położone ruiny twierdzy Petra. Załapaliśmy się też na gruzińską sesję ślubną I to chyba jeśli chodzi o Adżarię… Region ten zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, bo kocham miejsca, gdzie góry stykają się z morzem, gdzie można pooddychać świeżym powietrzem, nacieszyć oko pięknymi widokami i poobcować z inną kulturą. Moim zdaniem w Gruzji każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na to czy jest fanem podróżowania z plecakiem czy preferuje wypasione hotele… Nie rozczarują się miłośnicy górskich wędrówek, ale wielbiciele leżenia na plaży też będą w pełni usatysfakcjonowani (no chyba, że kto nie lubi plaż kamienistych…?). Nie zawiodą się również ci, którzy w podróżach szukają przede wszystkim kontaktu z inną kulturą. Gruzini są niesamowicie gościnni, lubią Polaków, kochają tańczyć, dużo jeść i wznosić toasty i chociaż ubierają się w bardzo smutnych, szarych barwach, na pewno nie nazwałabym ich smutnych narodem. Mają jeszcze jedną cechę – są patriotami, dobrze wypowiadają się o swoim kraju i są z niego dumni. Bardzo mi się to podobało bo uważam, że wielu Polakom brakuje tej cechy. Oczywiście nie mam prawa oceniać całego kraju i narodu po zaledwie tygodniu pobytu w nim, ale takie właśnie miałam odczucia i takie wrażenie pozostawiła po sobie Gruzja. Jeśli jest ono mylne – pewnie kiedyś kolejny wyjazd to zweryfikuje. Kończąc już ten wywód –  chcę publicznie podziękować naszej wspaniałej organizatorce Ani, która przed wyjazdem wysyłała do nas maile o każdej porze dnia i nocy, jakby w ogóle nie spała, a zapewniam, że w Gruzji po zmianie czasu absolutnie nie miała możliwości tego nadrobić. Bardzo dziękuję też Sophie i Sopo – naszym gruzińskim przewodniczkom i opiekunkom (Sophie and Sopo – thank you for all your help and support, you are the best example of Georgian hospitality!). Dziękuję też wszystkim pozostałym uczestnikom za towarzystwo i dobrą zabawę: Natalii, Patrycji, Tomkowi, drugiemu Tomkowi, Anicie, Karolowi, Marii, Oli i Reginie. Ufff, jeśli ktoś dotarł do tego momentu to gratuluję     The post Gruzja – Adżaria w pigułce appeared first on Life Manager-ka.

Gruzja – Tbilisi, Mtskheta

Lifemenagerka

Gruzja – Tbilisi, Mtskheta

Długo zastanawiałam się jak w sensowny sposób skondensować ten intensywny tydzień w kilku wpisach i w końcu zdecydowałam się podzielić relację z Gruzji na dwa etapy podróży + przygotować wpisy tematyczne, np. o jedzeniu. Dziś chciałabym się skupić na pierwszej części naszej wycieczki, czyli na rejonie Kutaisi i Tbilisi.  Jak już wspomniałam we wpisie z pierwszymi wrażeniami – na miejsce dowiozły nas linie lotnicze WizzAir, które latają do Kutaisi z Warszawy i Katowic. Aktualnie loty odbywają się raz w tygodniu, w sezonie częściej. Cenowo wygląda to różnie, ale spokojnie można upolować coś za ok. 150-300 zł w jedną stronę. Lot z Warszawy trwa ok. 3,5 godziny, a po wylądowaniu przestawiamy zegarek o 3 godziny do przodu. Naszym pierwszym przystankiem był hotel Tskaltubo położony ok. 7km od Kutaisi. Trzeba przyznać, że jego okolica robi wrażenie… Od razu zderzyliśmy się z tą ciemną, biedną i zaniedbaną stroną Gruzji. Hotel to duże, postsowieckie uzdrowisko, które lata świetności ma już za sobą… Ale jest wyremontowany, a jego okolica ma swój wyjątkowy klimat. W poniedziałek rano wyruszyliśmy w długą (ok. 4h) podróż do Tbilisi. Szybko okazało się, że Gruzini mają specyficzne podejście do jazdy samochodem. Zasady ruchu drogowego praktycznie tu nie istnieją – wygrywa sprytniejszy, szybszy, silniejszy… W całej tej dżungli biorą udział też piesi. Czy muszę mówić, że są najsłabszym ogniwem? W Gruzji raczej nie przepuszcza się pieszych. Brakuje też wyznaczonych dla nich przejść, dlatego widok ludzi stojących gdzieś po środku kilkupasmowej jezdni i próbujących pas po pasie przejść na drugą stronę nikogo nie dziwi. No może turystów, ale tylko pierwszego dnia. Kilka widoczków po drodze: Jeden z licznych przydrożnych targów Gruzińskie krasnale ogrodowe Gruziński Toi Toi Tbilisi przywitało nas deszczem i niezbyt przyjazną pogodą. Nie wiem co było większym problemem – czy to, że było mokro i zimno czy to, że światło nie sprzyjało zdjęciom… Tbilisi można przyjrzeć się m.in. z kolejki liniowej, która zawieszona nad miastem umożliwia dotarcie na wzgórze. Mam słabość do robienia zdjęć dachów. Jeśli wydaje Wam się, że widzicie na tym zdjęciu chaos to macie całkowitą rację – takie właśnie jest to miasto. I to w dużej mierze odpowiada za jego urok! A to widoczek na słynne w Tbilisi „banie” – łaźnie, w których można skorzystać z kąpieli w ciepłych wodach mineralnych oraz z masażu. Przez miasto płynie rzeka Mtkwari, jej inna nazwa to Kura (tę preferuję, bo to gruzińskie zamiłowanie do spółgłosek powoduje, że łamię sobie język). Kilka uliczek Tbilisi Gruzińskie kino? Zakup magnesu odkładałam cały czas na później, a na końcu w Batumi były tak kiczowate i brzydkie, że w końcu żadnego nie kupiłam. To sobie popatrzę na zdjęciu. A jak ktoś z Was pojedzie do Gruzji to zamówię, aby mi przywiózł Synagoga w Tbilisi Most dla pieszych zwany przez Gruzinów podpaską Pchli targ w Tbilisi – fajne miejsce, ale ceny… Cóż, dla turystów nieco zawyżone Odwiedziliśmy też historyczną stolicę Gruzji – przepięknie położoną Mtskhetę. Kilka zdjęć ze wzgórza: Blogerzy i vlogerzy przy pracy Nasza przewodniczka Sophie dała nam na szczycie niezły koncert A to dolna część miasteczka Kościół w kościele. I przechodzimy do drażliwego tematu… Ilość bezdomnych psów jest w Gruzji nieco przytłaczająca. Na pewno domyślacie się, że obserwowanie tego zjawiska było dla mnie bardzo przykre. Muszę jednak przyznać, że psy te nie wyglądają na strasznie nieszczęśliwe – w większości nie są wcale wychudzone, bawią się ze sobą, nie widziałam też aktów przemocy wobec nich (chociaż trudno też mówić o wielkiej miłości Gruzinów do tych zwierząt). Psy bardzo lgną do ludzi, potrafią przyczepić się do kogoś i obejść z nim pół miasta, aby potem zostać pozostawionymi pod drzwiami hotelu lub autokaru. Strasznie to smutne. Podczas spaceru po Batumi wdałam się w pogawędkę z jednym Gruzinem, którego zabiłam wzrokiem za postraszenie bezdomnego kota (sprowokowało go to do zaczepienia mnie). Wypytałam go trochę o sytuację bezdomnych zwierząt w tym kraju i przyznał, że raczej nikt się nią nie przejmuje – nawet nie mają schronisk dla zwierząt bo takie miejsca „śmierdzą i są głośne”. Podobno jest jakieś w okolicy Tbilisi, ale nie wiedział zbyt wiele na ten temat. Ale jak już wspomniałam – sądziłam, że będzie gorzej. Jeszcze ostatni widoczek w drodze powrotnej do Tbilisi… A wieczorami można było zresetować się w hotelu Dolabauri I pointegrować się z pięknym widokiem na miasto W środę rano wyruszyliśmy do naszego miejsca docelowego, czyli Batumi i Adżarii. W kolejnym gruzińskim wpisie zrelacjonuję tę drugą część naszego pobytu w Gruzji. Spodziewajcie się go pod koniec tygodnia The post Gruzja – Tbilisi, Mtskheta appeared first on Life Manager-ka.

ZdrowoMania odc.2

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc.2

Znowu z lekkim stresem ale też z dużą przyjemnością przedstawiam Wam efekt mojej ostatniej pracy, czyli drugi odcinek ZdrowoManii. Tematem odcinka są świadome zakupy. Mam wrażenie, że nasze przywiązanie do supermarketów to kwestia dzisiejszych czasów i tego pędu – sama często nie mam czasu iść na bazarek i ulegam pokusie zrobienia zakupów w markecie, gdzie wszystko mam w jednym miejscu. Chciałabym jednak abyśmy wszyscy zastanowili się nad tym, czy nie warto zainwestować swojego czasu w lepsze, bardziej świadome zakupy. Może faktycznie lepiej wesprzeć lokalnych producentów, a przy okazji otrzymać świeższy, zdrowszy produkt? Może jeśli nie jesteśmy w stanie funkcjonować tak na co dzień, to może uczynić tradycję z robienia takich zakupów chociaż raz w tygodniu? Zostawiam Wam to do przemyślenia, a dla ułatwienia podsyłam trochę ciekawych linków. Na początek przewodniki przygotowane przez Sezonową Akcję Zakupową, która propaguje świadome zakupy i wyszukuje w Warszawie sprawdzone miejsca i uczciwych sprzedawców. Zachęcam do poszukania (lub zorganizowania) takich akcji również w innych miastach! Przewodnik po Hali Mirowskiej Rondo Wiatraczna BioBazar Zdjęcia na Facebooku są kiepskiej jakości, ale można je pobrać w formacie JPG i na komputerze wyglądają ok zaznaczam miejsce z funkcją pobierania: Namawiam także do zapoznania się z kooperatywami spożywczymi w waszych miastach. Przykładową listę kooperatyw w Polsce znajdziecie tutaj. A taki kalendarz sezonowości jak na poniższym zdjęciu można sobie wydrukować stąd. Aktywność fizyczna tego odcinka to dla mnie prawdziwy hit. Od początku czułam, że przypadnie mi do gustu, ale nie sądziłam że aż tak! Zmęczyłam się już na rozgrzewce ;). Na zdjęciach panowała świetna atmosfera, co zawdzięczam trenerowi Michałowi. Mam nadzieję, że chociaż jedną osobę udało nam się zachęcić do zapoznania się ze squashem. Ja najprawdopodobniej zacznę grać również prywatnie (ostatecznie przekonały mnie do tego zakwasy w pośladkach następnego dnia ;)). Koktajl owsiany to oczywiście nic odkrywczego, ale nie chodzi tu o wymyślne receptury a o inspiracje. Ja przed założeniem aparatu nigdy nie wpadłam na to, aby miksować owsiankę… A teraz stosuję to rozwiązanie bardzo często, kiedy na szybko chcę przekąsić coś zdrowego i sycącego. Można oczywiście dodawać dowolne owoce i soki lub mleko (również roślinne). Namoczone płatki to tylko baza. Dodatkowo zachęcam aby do takich napojów dodawać imbir, bo to świetny sposób aby spożywać go na surowo.  Taka mała wskazówka – koktajl warto wypić od razu, inaczej płatki jeszcze bardziej napęcznieją i będzie trzeba go rozrzedzać. Ogólnie mój w programie był ciut za gęsty, ale nie dodawałam już wody aby nie wyszło mi go za dużo. Mam nadzieję, że drugi odcinek Wam się spodoba, choć przyznam, że szło mi z nim nieco pod górkę i myślałam, że przez niego osiwieję ;). Jedyny plus – kamera nie stresuje mnie już tak bardzo jak za pierwszym razem, mam nadzieję, że z czasem będzie tylko lepiej (musi być). Teraz jestem zła na operatora, że nie mówi mi, że mam mopa na głowie (mop = włosy po złapaniu wilgoci). Chciałam się na nim zemścić przypadkiem trafiając w niego piłeczką na korcie, ale niestety celność nie jest moją najmocniejszą stroną. (p.s. piszę to tylko po to, aby sprawdzić czy czyta te wpisy ;)) Tradycyjnie czekam na Wasze komentarze, a jak Wam się spodoba – puszczajcie ZdrowoMańkę dalej w świat       The post ZdrowoMania odc.2 appeared first on Life Manager-ka.

Gruzja – pierwsze wrażenie

Lifemenagerka

Gruzja – pierwsze wrażenie

Przegląd tygodnia #3/11

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/11

10 produktów spożywczych, które zamieniłam na zdrowsze zamienniki

Lifemenagerka

10 produktów spożywczych, które zamieniłam na zdrowsze zamienniki

Przegląd tygodnia #2/11

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #2/11

To był ciężki tydzień… Wpadłam w coś w rodzaju błędnego koła – przez stres ciągle bolała mnie głowa i byłam fizycznie zmęczona, a jednocześnie nie mogłam się porządnie zregenerować podczas snu, bo natłok myśli nie pozwalał mi normalnie zasnąć. Nie radzę sobie ze stresem, muszę coś z tym zrobić. Miałam niecny plan, że w weekend będę się bezczelnie lenić i nawet zrobię sobie wolny wtorek i pół poniedziałku, ale życie jak zwykle pokazało, że moje plany za bardzo go nie obchodzą ;). Muszę w tym tygodniu zrealizować rzeczy zaplanowane na dwa tygodnie, więc będzie ciekawie… Nie wiem jak bym funkcjonowała, gdyby nie mój mężczyzna i mieszkająca w pobliżu mama. Bez nich umarłabym z głodu, a bez niego dodatkowo chyba przygniotłyby mnie wszystkie obowiązki i sterta brudnych naczyń. Ogólnie żyję ostatnio w strasznym bałaganie, bo robimy małe „domowe rewolucje”. Nic mnie tak nie wkurza jak bałagan w mieszkaniu, więc już samo to powoduje, że chodzę lekko podminowana. Za tydzień o tej porze będę już w Gruzji, gdzie wraz z 9 innych blogerów będziemy odkrywać uroki regionu Adżarii. Jednym z tych blogerów może być każdy z Was (oczywiście kto prowadzi bloga) – organizator (czyli BloMedia) przygotował specjalny konkurs. Wyjazd sponsorowany jest przez Biuro Promocji Adżarii a jego celem jest promocja tego regionu w naszym kraju. Jestem podekscytowana, ale też trochę przerażona. Do tej pory miałam jedną propozycję współpracy związanej z wyjazdem zagranicznym (w dodatku w miejsce z mojej listy marzeń), ale nie skorzystałam, bo jestem dzikusem. Stwierdziłam jednak, że skoro przeżyłam niedawno jedno wyjście poza swoją strefę komfortu (nagrywanie video) to następne też jakoś przeżyję. Nie wiem co mnie bardziej stresuje – tydzień w nowym miejscu z nieznanymi ludźmi, czy tydzień tęsknoty za psem, bo odkąd mam Lunę, nie wyjeżdżam bez niej na dłużej niż 3-4 dni. Czas odciąć pępowinę dziecko zostanie przecież pod najlepszą opieką swojego „tatusia” Porażka. Kolejny tydzień, kiedy nie mam Wam nic do pokazania. Moje życie w tym tygodniu było podporządkowane pracy, jak to zazwyczaj na początku miesiąca. A w nagrodę za udany październik kupiłam sobie jedną z moich ulubionych czekolad, a co! Ok. 50% mojej pracy to ZdrowoMania i praca nad kolejnym odcinkiem. Z tym wszystko idzie mi jak po grudzie, więc stres momentami mnie zżera… Ale widzę postęp jeśli chodzi o moją niechęć do kamery, jest ciut mniejsza, oswajamy się, a może nawet jeszcze się polubimy. Nakręcenie materiału to pół biedy, później zaczyna się zabawa ze zmieszczeniem się z wywiadem w określonym czasie W piątek wieczorem po całym tygodniu byłam po prostu padnięta, ale mimo to poczłapałam na taniec. W sumie chyba tylko po to aby się dobić, bo nie załapałam nawet połowy kroków Na wstępie prośba – przypominajka. Robi się coraz zimniej, my i nasze zwierzęta mamy w swoich domach ciepło i przyjemnie, ale zwierzakom w schroniskach jest coraz ciężej. Proszę, pamiętajcie o nich i o akcji dla schroniska. Coś dla mnie, ale może i Wam się przyda – 22 skuteczne sposoby na stres. Poproszę masaż! A jeśli macie problemy z motywacją – koniecznie obejrzyjcie filmik Eweliny i jej 10 świetnych wskazówek jak nie stracić motywacji do działania. Rady te można przełożyć na różne życiowe sfery – pracę, blogowanie, sport. Zgadzam się z każdym wymienionym przez Ewelinę punktem. Sportopad – fajne wyzwanie, wchodzę w to. Karnet na taniec kupiony, rozciąganie w domu też wdrażane… Jakoś to będzie w tym listo… tfu! Sportopadzie! Tyle na dziś… Nuda, wiem. Takie jest moje życie, ale nawet je lubię ;). Dobranoc i udanego tygodnia, a jeśli macie wolne w poniedziałek i wtorek to… Wam zazdroszczę! The post Przegląd tygodnia #2/11 appeared first on Life Manager-ka.

Grejpfrut wszechmocny

Lifemenagerka

Grejpfrut wszechmocny

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie latem cytrusy nie istnieją. Nie czuję potrzeby ich spożywania, nie smakują mi. Dopiero teraz zaczyna się na nie sezon, a wraz z nim potrzeba napisania o najcenniejszym owocu cytrusowym, jakim jest grejpfrut. Odrobina historii i ciekawostek Grejpfrut to po łacinie citrus paradisi, co oznacza rajski owoc. Brzmi kusząco ;). W XVII wieku grejpfruty na Barbados sprowadził kapitan James Shaddock, dlatego owoce te na początku nazywane były „shaddockami”. Swoją angielską nazwę zawdzięczają temu, że rosną w kiściach przypominających winogrona, stąd połączenie słów „grape” i „fruit”. Odmiany Jak to często w naturze bywa – to co jest najmniej smaczne, ma też najwięcej pozytywnych właściwości. Tak jest też z grejpfrutami – najzdrowsza jest odmiana czerwona, która w smaku jest najbardziej gorzka i kwaśna. Odmiana żółta i zielona (najsłodsza) nie zawiera tylu karotenoidów, likopenu i witaminy C co grejpfrut czerwony. Właściwości Nie przesadzę mówiąc, że o grejpfrucie można napisać książkę. Powstały już tego typu publikacje o ekstrakcie pochodzącym z tego owocu. Ale ekstrakt i grejpfrut to odrobinę dwie różne sprawy, o tym napiszę później. Teraz skupmy się na owocach, które zjadamy w tradycyjnej postaci grejpfrut dba o nasz układ krwionośny, zapobiega miażdżycy, udarom i zawałom. Zawarte w nim składniki pomagają wzmocnić naczynia krwionośne, oczyścić je ze złogów złego cholesterolu i ułatwić utrzymanie odpowiedniego poziomu cholesterolu we krwi. Dużą rolę w tym procesie odgrywają zawarte w miąższu i błonkach pektyny, dlatego nie warto rezygnować z jedzenia owoców na rzecz picia soku. grejpfrut ma niski indeks glikemiczny, a dodatkowo pomaga regulować poziom glukozy we krwi i zwiększa wrażliwość komórek na insulinę. Ma to znaczenie dla diabetyków i organizmów insulinoopornych, czyli mojego jeden grejpfrut dziennie pokrywa zapotrzebowanie organizmu na witaminę C. Ta sama ilość spożywana regularnie pomaga obniżyć poziom złego cholesterolu. za gorzki smak grejpfruta odpowiada naringina, flawonoid o bardzo szerokim działaniu prozdrowotnym. Wykazuje ona działanie antybakteryjne i przeciwgrzybiczne, a nawet przeciwnowotworowe (hamuje rozwój niektórych komórek rakowych). zawarte w grejpfrucie bioflawonoidy działają też antyoksydacyjnie, czyli zwalczają wolne rodniki i spowalniają procesy starzenia grejpfrut ma też zbawienny wpływ na nerki i wątrobę – pomaga w detoksykacji i regeneracji grejpfruty są niskokaloryczne i zawierają enzymy wspierające spalanie tłuszczu, dlatego są pomocne w walce ze zbędnymi kilogramami jakby tego wszystkiego było mało – grejpfrut zawiera całe bogactwo innych witamin i składników mineralnych, takich jak żelazo, wapń, fosfor, magnez, potas, iiiiiii… Długo można wymieniać, bo podobno tych występujących w nim związków chemicznych jest kilkaset! Pisząc o właściwościach grejpfruta nie można pominąć informacji o tej jednej negatywnej – owoc ten może powodować interakcje z niektórymi lekami, dlatego powinniśmy zadbać o odpowiedni (nawet kilkugodzinny) odstęp czasowy pomiędzy zażyciem leku a spożyciem grejpfruta lub jego soku. Ekstrakt z grejpfruta Ok, wychwaliłam już ten rajski owoc, a teraz czas na mały haczyk. Jak myślicie, w jakich częściach grejpfruta kryje się najwięcej jego mocy? No niestety. W tych najbardziej niesmacznych, a wręcz niezjadliwych, czyli białych błonkach i pestkach. Niestety bardzo często to co w grejpfrucie najlepsze, wyrzucamy do kosza. Sama zaliczam się do grona tych wybrednych konsumentów - za smakiem gorzkich błonek delikatnie mówiąc nie przepadam, dlatego zjadam tylko miąższ. I tutaj z pomocą przychodzi ekstrakt z grejpfruta, który jest pozyskiwany z tego, co zostaje z owocu po wyciśnięciu soku, czyli z białych błonek, resztek miąższu, skórek i pestek. Jak na pewno się domyślacie, ekstrakt z tych części owocu jest „nieco” gorzki, ale smak ten zawdzięcza sporej porcji zbawiennej dla naszego zdrowia naringiny. Tak jak wspomniałam wcześniej – o właściwościach ekstraktu z grejpfruta powstały książki, dlatego ja nie będę się na ten temat rozpisywać. Dla mnie najważniejsze jest to, że Citrosept Organic jest koncentratem najcenniejszych właściwości grejpfruta i zarazem dopełnieniem tego, co daje nam ten owoc (bo przecież nie zjadamy jego niejadalnych części). Stosowany teraz jesienią pomoże nam w naturalny sposób wzmocnić i uodpornić organizm, a jeśli mimo to złapiemy jakiegoś wirusa – dzięki sporej porcji witaminy C i bioflawonoidów pomoże szybciej wrócić do formy. Oczywiście wszystko to w połączeniu z odpowiednim dbaniem o siebie. Ekstrakt stosuje się dodając go do napojów, np. soków owocowych lub smoothie. Bardzo fajny post o grejpfrucie napisała ostatnio Monika – znajdziecie w nim też przepisy na wykorzystanie tego owocu. Mary natomiast zrobiła sobie grejpfrutowy dzień, który zaowocował pysznym koktajlem i upiększającą maseczką. A spragnionych większej ilości ciekawostek o grejpfrucie i zdrowym odżywianiu zachęcam do polubienia fanpage’a Grejpfrut Wszechmocny. Swoją drogą – mam problem z oznaczeniem tego wpisu, bo piszę go z własnej woli, w oparciu o kilkuletnie przekonania i nie dostaję za niego osobnego wynagrodzenia, ale jak część z Was może zauważyła – producent Citroseptu jest moim klientem i zarazem sponsorem ZdrowoManii. Moje zobowiązania zawodowe nie mają jednak wpływu na moją opinię na temat grejpfrutów i ekstraktu – ta jest pozytywna już od dobrych kilku lat. The post Grejpfrut wszechmocny appeared first on Life Manager-ka.

3 rzeczy, na które szkoda mi czasu

Lifemenagerka

3 rzeczy, na które szkoda mi czasu

Często myślę o tym, że mamy w życiu za mało czasu… I nie chodzi mi tu wcale o długość doby, ale o to, że tak wiele osób traci życie przedwcześnie. Będąc w sobotę na grobie mojego brata ciotecznego, który zmarł w wieku 23 lat, myślałam jak wiele w moim życiu wydarzyło się przez ostatnie kilka lat, kiedy ja byłam już starsza od niego. Albo mój przyjaciel… Był ode mnie rok starszy, ale mojego aktualnego wieku nie było mu dane dożyć… Choć niedługo miną 2 lata od jego śmierci, nadal bardzo często o nim myślę i nie mogę przeboleć jak wiele wspaniałych przeżyć ta przedwczesna śmierć mu odebrała. Jego odejście bardzo zmieniło moje podejście do życia… O tym pisałam już rok temu, ale teraz chciałabym dodać, że ta zmiana patrzenia na świat w moim przypadku okazała się bardzo trwała. Ja zachłannie zachwycam się otaczającym mnie światem, nie potrzebuję wcale jakichś dalekich podróży aby odkrywać jego piękno i aby cieszyć się z życia. Tak samo zachwyca mnie widok słońca zachodzącego za wyspą Samos, jak i widok warszawskiego parku jesienią. Ale zaraz, zaraz, ja chyba nie o tym chciałam… Są rzeczy, na które w życiu szkoda mi czasu. I nie będę tu pisać o Pudelkach i telewizyjnych reality show. Jeśli ktoś to lubi i go to relaksuje – OK, nie widzę w tym nic złego. Jest takie powiedzonko, chyba najlepiej brzmi po angielsku: The time you enjoy wasting is not wasted time. I ja się z tym zgadzam! Dlatego zdarza mi się „marnować” czas na rzeczy, które wcale mnie nie rozwijają (za to świetnie relaksują). Dopóki sprawiają mi przyjemność – wszystko jest ok. Ale są trzy rzeczy, na które autentycznie szkoda mi życia. 1. Toksyczne relacje Nie wiem po co kiedyś się wysilałam aby je podtrzymywać. Za toksyczną relację uznaję taką, która wnosi do mojego życia jakąś negatywną energię. Jeśli podczas spotkań z jakąś osobą słucham tylko jej narzekania albo obgadywania innych – jest to dla mnie sygnał, że ta relacja nie wnosi w moje życie nic dobrego. Tak samo nie rozumiem internetowych hejterów, którzy przykładowo nie znoszą jakiegoś blogera, a mimo to wchodzą na jego blog i czytają wszystkie artykuły. To dla mnie przykład takiej wirtualnej, toksycznej, choć jednostronnej relacji. 2. Fochy Jestem kobietą. W dodatku nerwową, wybuchową, kłótliwą… No mówię Wam, mój chłop nie ma ze mną lekko i jak się na coś nakręcę to mogę przez godzinę truć rozdmuchując problem do kolosalnych rozmiarów. Nienawidzę tej cechy mojego charakteru, ale czasami ona ze mną wygrywa. ALE ciche dni dla mnie nie istnieją. Kiedyś jak nie mieszkaliśmy razem, trzymaliśmy się zasady, że nie rozstajemy się pokłóceni, bo przecież nigdy nie wiadomo czy jakieś spotkanie nie jest naszym ostatnim. Teraz zasada ta została zmodyfikowana (nie ma lepszego sposobu na okazanie focha niż szczelne przykrycie się kołdrą i odwróccenie się tyłkiem do partnera ;)). Teraz fochy i kłótnie o pierdoły mają magiczną moc wyparowywania w trakcie nocy albo np. kiedy jedno pójdzie na spacer z psem. I dzieje się to zupełnie naturalnie. Nie wyobrażam sobie marnowania czasu na ciche dni. 3. Dyskusje, które nic nie wnoszą do mojego życia Kto mnie zna nieco dłużej ten być może pamięta, że kiedyś uwielbiałam dyskutować i byłam bardzo wytrwała w przekonywaniu ludzi do mojej racji, która oczywiście była najlepsza, bo „najmojsza”. Naklepałam niezliczone ilości postów na różnych forach, a dziś stronię nawet od blogów tzw. „thinkstyle’owych”. Nie wdaję się w dyskusje na temat słuszności czyichś poglądów, jeśli w żaden sposób mnie one nie dotyczą. Nie będę się z nikim sprzeczać nawet o rzeczy oczywiste (jak np. o szkodliwość papierosów), jeśli postępowanie i poglądy tej osoby nie wpływają bezpośrednio na moje życie. Szkoda na to mojej energii, lepiej zrobię poświęcając ją na przykład na czytanie książki poruszającej tematykę zdrowia. Rozpisałam się, ale to jeden z tych postów, które napisałam całkowicie spontanicznie pod wpływem jakiegoś impulsu czy inspiracji. Ciekawa jestem jak to wygląda u Was, czy tez wprowadziliście w swoje życie jakiś „filtr” czynności, które marnują Wasz czas i nie wnoszą nic dobrego? Komentarze są dla Was, jak zwykle   The post 3 rzeczy, na które szkoda mi czasu appeared first on Life Manager-ka.