Czy grillowanie jest zdrowe? + kilka przepisów na grill wegetariański

Lifemenagerka

Czy grillowanie jest zdrowe? + kilka przepisów na grill wegetariański

Przepis na chłodnik + kilka słów o spełnianiu marzeń (video)

Lifemenagerka

Przepis na chłodnik + kilka słów o spełnianiu marzeń (video)

Barcelona – ulice, parki, Sagrada Familia, Park Güell

Lifemenagerka

Barcelona – ulice, parki, Sagrada Familia, Park Güell

Lifemenagerka

Bieganie – rozgrzewka + pełny wywiad z trenerem (video)

Zgodnie z obietnicą prezentuję Wam pozostałe materiały na temat biegania. To popularny temat, więc myślę, że dla niektórych z Was informacje zawarte w ostatnim odcinku ZdrowoManii mogły być zbyt lakoniczne. Udostępniam Wam więc cały wywiad z Mateuszem, pocięty jedynie na poszczególne zagadnienia.  1. Czy każdy może biegać? O badaniach, które powinniśmy wykonać przed rozpoczęciem przygody z bieganiem. 2. Co daje bieganie? Nieco szerzej o korzyściach i o tym, jak bieganie zmienia życie 3. Jak zacząć biegać? Czym jest slow jogging? Co daje bieganie z uśmiechem? – ten film szczególnie polecam 4. Akcesoria dla biegaczy – co warto kupić? O odpowiednim obuwiu, biustonoszach i specjalnej odzieży.  5. Czy biegać na czczo, o czym należy wtedy pamiętać i co to daje? – ten fragment również polecam.  A najbardziej polecam Wam filmik z rozgrzewką – to z założenia rozgrzewka przed bieganiem, ale może przydać się ona nie tylko biegaczom. Każde ćwiczenie należy oczywiście wykonywać nieco dłużej   Zapraszam też na stronę Mateusza planuje niedługo rozkręcić swoją działalność na YouTube.  Mam nadzieję, że coś z tych materiałów lub informacji Wam się przyda. Ja na pewno wdrożę w życie tę rozgrzewkę The post Bieganie – rozgrzewka + pełny wywiad z trenerem (video) appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #1/06

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/06

ZdrowoMania odc. 17 – zdrowe zamienniki cukru, bieganie i slow jogging

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 17 – zdrowe zamienniki cukru, bieganie i slow jogging

Barcelona – Sants Montjuic, La Boqueria, plaże

Lifemenagerka

Barcelona – Sants Montjuic, La Boqueria, plaże

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #5/05

No i po maju. I po urlopie. To już dwa smuteczki, a trzeci jest taki, że jutro zaczynam pracę o 7:30 na drugim końcu miasta… Ale przyda mi się taki zimny prysznic, bo w kolejnych dniach czeka mnie dużo pracy – powrót z urlopu + początek miesiąca to niezłe „kombo”. Poza tym biorę się wreszcie za siebie… Wskoczenie w kostium kąpielowy boleśnie uświadomiło mi, że nie jestem już nastolatką i że moje ciało samo z siebie nie będzie wyglądało dobrze. To, że jestem ogólnie dość aktywna fizycznie też już nie wystarcza. Postanowiłam sobie kiedyś, że w dniu moich 30tych urodzin będę w 100% zadowolona ze swojego wyglądu. Myślałam, że do tego czasu zdejmę już aparat i że wszystko będzie fajnie. Czasu zostało mi niewiele, a póki co fajnie na pewno nie jest. Postanowienia w stylu „od poniedziałku biorę się za siebie” nie są w moim stylu, ale teraz ta data 1 czerwca aż się prosi aby wraz z początkiem nowego miesiąca wreszcie się ogarnąć.  Ale dam radę, energii nie powinno mi zabraknąć. Przez ostatni tydzień żyłam jakby w innym świecie, takim o istnieniu którego już chyba nawet zapomniałam… Ale i tak najbardziej cieszą mnie powroty z wyjazdów. Ta radość (Luny i nasza) po przekroczeniu progu mieszkania to chyba najprzyjemniejszy moment podróży, serio! Wracam wtedy już wypoczęta i pełna nowych wspomnień, a w domu czeka na mnie tyle radości! Uwielbiam powroty. No ale z tym wypoczynkiem to też nie do końca tak ;). Jestem może wypoczęta psychicznie, ale fizycznie… Moje stopy i łydki po kilku dniach w Barcelonie były po prostu zmasakrowane. Nie wiem ile kilometrów zrobiliśmy, ale gdyby zsumować te 4 dni, to na pewno wyjdzie z tego kilka dziesiątek. O Barcelonie powstaną pewnie dwa posty… Jeden z bardzo praktycznymi informacjami, w którym opowiem jak nie zbankrutować w Barcelonie, jak się po niej poruszać i jak chronić się przed złodziejami, z których Barcelona słynie i których niestety mieliśmy okazję „poznać”. W drugim poście skupię się na fotorelacji i poszczególnych atrakcjach, może napiszę jaki był nasz 4 dniowy plan zwiedzania. Przygotowałam też film, ale nie do końca taki jak chciałam. Myślałam, że dzięki mojemu doświadczeniu w pracy z kamerą będę w stanie kręcić takie gadane vlogi z podróży, ale niestety całkowicie mnie to przerosło ;). Cóż, może następnym razem. Chyba wiadomo jakie zdjęcia zdominują tę kategorię… Tutaj jak na przegląd tygodnia przystało pokażę Wam takie bardziej prywatne, z moim udziałem a w postach o Barcelonie będą pewnie już głównie widoczki.  La Boqueria to dla mnie raj.  To zdjęcie oddaje moje samopoczucie w Barcelonie – miłość, radość, unoszenie się ponad chodnikami (rzygam tęczą ;)) Parki i fontanny są tam budowane na bogato Poświęciliśmy odwiedzenie kilku atrakcji (choć wolę twierdzić, że zostawiliśmy je na następny raz) na rzecz odrobiny lenistwa na plaży… Aż żal nie skorzystać z barcelońskich plaż… Ale woda była delikatnie mówiąc lodowata. Ja odpuściłam sobie kąpiel, nie wchodzę do wody poniżej 20 stopni Pogoda natomiast była idealna, 20-kilka stopni, słońce non stop, do tego chłodny wiaterek… Ciepło, ale nie zbyt upalnie na zwiedzanie. Używałam kremu z filtrem 30, ale i tak zjarałam sobie miejsca których nie dopilnowałam – kark i… zakola po pierwszym dniu musiałam zaprzyjaźnić się z kapeluszem. Miasteczko olimpijskie to najmniej zaludniona atrakcja turystyczna Barcelony… Wzgórze Montjuic widokami wynagrodziło trudy związane ze wspinaniem się na nie: Park Guell zaliczony, ale chyba też wpisujemy go na listę „do odwiedzenia następnym razem”. Dotarliśmy tam trochę za późno, o zmroku.  Pomnik kota też na bogato ale abstrahując od pomnika – odniosłam wrażenie, że Hiszpanie lubią zwierzęta,  całkiem sporo tam psów (w przeciwieństwie do Gruzji – na szczęście nie bezpańskich ;)) Pobyt nad morzem przypomniał mi, że chciałam Wam polecić jedną książkę. „Księżyc nad Bretanią”, bo o niej mowa, to kolejne dzieło Niny George, autorki „Lawendowego pokoju”. Tym razem przenosimy się do Bretanii, gdzie poznajemy spore grono sympatycznych bohaterów, wczuwamy się w klimat małego portowego miasteczka, przeżywamy kilka historii miłosnych… I co najważniejsze – przekonujemy się, że w życiu nigdy nie jest za późno na zmiany. Polecam tę lekturę jeśli szukacie czegoś lekkiego do poczytania na kocyku lub w hamaku, ale oczywiście nie tylko w takich okolicznościach się sprawdzi :). Jak pewnie się domyślacie – nie po drodze mi było w tym tygodniu z internetem, ale dwa fajne wpisy udało mi się wyłapać.  To na pewno przyda się każdej pani domu (panom też ;)) – jak wyczyścić butelkę po oleju? U Agnieszki jak zwykle świetny zbiór praktycznych porad – tym razem jak nie zbankrutować na wakacjach. Na blogu w tym tygodniu pojawił się dość osobisty poniedziałek freelancera.  Oraz nowy, zdrowy przepis w ramach ZdrowoManii: W nowym tygodniu życzę Wam i sobie dużo energii i słońca przywiozłam z Hiszpanii ładną pogodę, więc nie powinno go w najbliższych dniach zabraknąć   The post Przegląd tygodnia #5/05 appeared first on Life Manager-ka.

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – rok z życia freelancera

Tego wpisu nie było w planach, ale zrodził się z wczorajszego przeglądu tygodnia, który zamienił się w jakiś elaborat. Ostatecznie uznałam, że to jest dobry moment na podsumowanie „roku z życia freelancera”, ponieważ w moim przypadku ten rok zmienił wszystko. I może moja historia pocieszy tych, którzy teraz są w kiepskim momencie.  Zacznijmy od tego co było rok temu. Było naprawdę kiepsko. Towarzyszyło mi poczucie porażki, wątpiłam czy kiedykolwiek uda mi się jakoś ustabilizować swoją sytuację. To życie od przelewu do przelewu było strasznie męczące. Miałam dużo wydatków, nieregularne dochody, brak perspektyw na poprawę sytuacji, moje oszczędności topniały a ja byłam bliska załamania i rezygnacji z moich marzeń. Kiedy otrzymałam propozycję pracy na etacie w dużej agencji marketingowej, długo biłam się z myślami czy ją przyjąć… W pewnym momencie byłam już na to zdecydowana, ale wtedy coś mnie tknęło i postanowiłam jednak dać ostatnią szansę swoim marzeniom… Nie wiem czy był to akt odwagi czy nieodpowiedzialności, ale na szczęście nie musiałam długo się nad tym zastanawiać – w czerwcu machina ruszyła i nie zatrzymała się aż do dziś.  A jak jest dzisiaj? Jestem niesamowicie zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć i aż się boję o tym pisać aby nie zapeszyć. Póki co mam same stałe zlecenia i od prawie roku tych samych klientów. Nowych nie szukam, bo nie chcę pracować więcej (zależy mi aby mieć czas na życie prywatne i na blogowanie), a jak czasami sam ktoś się zgłosi to trenuję asertywność ;). Dzięki temu niemożliwe stało się możliwe – pracuję mniej niż na etacie (a przynajmniej tak czuję, bo jak już kiedyś pisałam – w moim przypadku trudno zdefiniować co właściwie jest pracą), dochody są porównywalne, a satysfakcja z pracy jakieś 50x większa. Śmiać mi się chce z moich własnych marzeń sprzed jakichś 5 lat. Widziałam wtedy siebie jako jakiegoś managera na etacie, a teraz… Cieszę się, że już nim nie jestem. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się cieszę. Warto było poświęcić każdą złotówkę oszczędności na początku mojego freelancingu, aby dotrzeć wreszcie do takiego momentu, w jakim jestem teraz.   Opisując moją obecną sytuację nie mogę nie wspomnieć, że mam naprawdę wspaniałych klientów. Są bezproblemowi, a jakby tego było mało – od jednego z nich otrzymuję naprawdę olbrzymie wsparcie. Nie jest to relacja czysto biznesowa – łączy nas wspólna misja, podejście do życia… Co kilka odcinków ZdrowoManii (bo jak nie trudno się domyślić mówię tu o sponsorze programu), odbywamy dłuuugą rozmowę telefoniczną podczas której wzajemnie się inspirujemy i nakręcamy do działania. Otrzymałam tu też olbrzymią dawkę zaufania – przy realizacji programu mam wolną rękę, o tematach poszczególnych odcinków sponsor czasami dowiaduje się… po ich publikacji. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszych partnerów do współpracy.  Cały czas myślę, że na swojej drodze zawodowej miałam dużo szczęścia do ludzi, ale na dobre relacje z nimi i na ich zaufanie musiałam sobie zapracować. To procentuje do dziś.  Muszę jednak podkreślić, że zdaję sobie sprawę z tego, że ta stabilizacja nie będzie trwać wiecznie. Tak naprawdę nie wiem co będzie za pól roku, a o kolejnych latach nawet nie chcę myśleć. Nie mam pojęcia czy za rok lub za 5 będę robić to co teraz. Nie uważam tego jednak za coś złego, nic w życiu nie jest nam dane na wieczność i praca na etacie też tej długoletniej stabilizacji by mi nie dała. Jedno czego jestem pewna, to że dopóki będę miała taką możliwość – będę sobie radzić sama i będę dążyć do bycia na swoim.  Podsumowując…  Rok to tak naprawdę niewiele czasu. U mnie zleciało to ekspresowo. I jak widać na moim przykładzie – w rok może zmienić się wszystko – od braku perspektyw można dojść do swojej wymarzonej pracy. Czasami w jednej chwili może odwrócić się zła karta, czasami jedno pozytywne wydarzenie może pociągnąć za sobą lawinę kolejnych, równie korzystnych. Ja bardzo wierzę w to, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i że każdy kiepski okres też jest nam do czegoś potrzebny, chociażby do zrozumienia pewnych rzeczy. Ja podczas swoich „chudych miesięcy” zrozumiałam, że mimo wszystko jestem bogata i szczęśliwa, bo miałam więcej czasu aby korzystać z życia, miałam zdrowie, miałam przy sobie bliskie osoby. Owszem, byłam też bardzo zaniepokojona swoją sytuacją zawodową, ale to nie odebrało mi radości życia, a pieniądze nagle przestały mieć dla mnie tak duże znaczenie jak kiedyś. Zadałam sobie wtedy ważne pytanie – ok, może mam za mało pracy i co za tym idzie pieniędzy, ale czy wolałabym to mieć zamiast zdrowia albo bliskich osób u boku? To od razu naprowadzało moje myślenie na właściwe tory – dla mnie w życiu najważniejsze jest zdrowie i obecność moich bliskich, przy tym wszystko inne traci znaczenie. Ale nauczyłam się tego dopiero wtedy, kiedy czegoś mi zabrakło, wcześniej raczej nie żyłam według zasady „zawsze patrz na jaśniejszą stronę życia”.  Wyszedł mi z tego nieco osobisty post, ale jeśli choć jednej osobie doda on nadziei na pozytywne zmiany to uznam, że warto The post Poniedziałek freelancera – rok z życia freelancera appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #4/05

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/05

ZdrowoMania odc. 15 – kleszcze, slackline

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 15 – kleszcze, slackline

Jak dobrze spożytkować swoją życiową energię

Lifemenagerka

Jak dobrze spożytkować swoją życiową energię

Przegląd tygodnia #3/05

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/05

Z pamiętnika aparatki – blaski i cienie noszenia aparatu ortodontycznego

Lifemenagerka

Z pamiętnika aparatki – blaski i cienie noszenia aparatu ortodontycznego

ZdrowoMania odc. 14 – spring rolls + dressing z kolendrą

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 14 – spring rolls + dressing z kolendrą

Lifemenagerka

Test

test The post test appeared first on Life Manager-ka.

„I jak tu nie jeść” – recenzja książki Beaty Sadowskiej

Lifemenagerka

„I jak tu nie jeść” – recenzja książki Beaty Sadowskiej

Przegląd tygodnia #2/05

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #2/05

ZdrowoMania odc. 13 – bezpieczna jazda, aktywny wypoczynek

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 13 – bezpieczna jazda, aktywny wypoczynek

Przegląd tygodnia #1/05

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #1/05

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – czy studia są potrzebne?

Wasze komentarze pod jednym z ostatnich przeglądów tygodnia utwierdziły mnie w przekonaniu, że najwyższy czas poruszyć ten temat. Chcę podzielić się swoją historią, bo może przyda się ona komuś stojącemu przed wyborem swojej drogi życiowej. Moja droga była nieco pod prąd… A jak na tym wyszłam?  Dlaczego nie poszłam na studia?  Tu nie ma co się rozpisywać – ja po liceum po prostu nie wiedziałam, co chcę w życiu robić, a wybór studiów wydawał mi się zbyt poważną decyzją i nie chciałam popełnić błędu. W ogólniaku miałam swoje ulubione przedmioty (np. geografia, hiszpański) i z nich maturę zdałam bardzo dobrze, ale to nie było to z czym wiązałam swoją przyszłość. Po roku (z tęsknoty za geografią) poszłam do dwuletniego studium turystycznego, ale nie robiłam tego dla papierka (który oczywiście po egzaminie końcowym uzyskałam), tylko z chęci poszerzenia wiedzy z zakresu, który mnie interesował. Nigdy nie wiązałam swojej przyszłości z biurami podróży, hotelarstwem itp., więc ten etap edukacji do niczego mi się nie przydał, chyba nawet nie wpisywałam go do CV.  Czy kiedykolwiek żałowałam? Na początku odczułam, że z powodu mojej decyzji niektórzy spychają mnie na margines społeczny ale uodporniłam się na to. Kiedy inni zaliczali swoje pierwsze kolokwia, czułam się trochę wyalienowana, ale zacisnęłam zęby i przetrwałam ten czas koncentrując się na podążaniu swoją drogą (postanowiłam poszukać swojego miejsca na rynku pracy metodą prób i błędów). Jeśli kiedykolwiek żałowałam, to tylko na samym początku, ale nie tego, że nie studiuję, tylko tego, że tak bardzo nie wiedziałam, czego chcę od życia. To było naprawdę dobijające. Z biegiem czasu obserwując jak niektórzy znajomi żałują swojej decyzji o (źle dobranych) studiach, doszłam do wniosku, że moja droga wcale nie była zła. Ostatecznie wyszło na to, że po tych kilku latach ja pracowałam na jakimś kierowniczym stanowisku, a niektórzy po studiach mieli problem ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy. Wtedy przekonałam się, że dla pracodawców równie ważne jest doświadczenie. O tym powinni pamiętać wszyscy, którzy studia mają przed sobą.  Co na to pracodawcy? Poza tymi pierwszymi miesiącami kiedy miałam zupełnie puściuteńkie CV, nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem pracy. Oczywiście nie startowałam na managerskie stanowiska, ale tak się składało, że zdobywałam je drogą awansu, poprzez swoje zaangażowanie. To nauczyło mnie, że w pracy zawsze najważniejsze jest właśnie zaangażowanie. To ono przekłada się na sukces. To ono motywuje do szkolenia się, pogłębiania swojej wiedzy i rozwijania umiejętności… To ono sprawia, że w pracy łatwo się wyróżnić. Moja „kariera” zaczęła się tak naprawdę od pracy w sklepie z bielizną bezszwową. To tam po raz pierwszy awansowałam – ze sklepu do biura, skąd zarządzałam kilkoma sklepami i pomagałam właścicielom (obcokrajowcom nie mówiącym po polsku) prowadzić firmę. Właścicielka zawsze powtarzała, że wyróżnili mnie, bo byłam zaangażowana i traktowałam ten sklep jak swój.  Ilość rozmów kwalifikacyjnych na których byłam w ciągu tych 11 lat mogę policzyć na palcach dłoni, bo zawsze dość szybko dostawałam pracę. Ale nigdy żaden pracodawca nie kręcił nosem na mój brak wyższego wykształcenia. Przeciwnie – niektórzy reagowali pozytywnie, ciesząc się że postawiłam na doświadczenie a nie (cytuję) „w dużej mierze bezużyteczną wiedzę”.  Czy studia są niezbędne? Jak widać na moim przykładzie – dla człowieka, który nie ma wielkich wymagań od rynku pracy – nie są. Jeśli jednak marzą Wam się wysokie stanowiska w korporacjach, lub wykonywanie zawodu bardzo specjalistycznego (prawnik, pedagog, lekarz itp.) – bez studiów się nie obejdzie. Wszystko zależy od tego jaki macie plan na życie. Warto jednak podkreślić, że dziś zdobycie wyższego wykształcenia to nie jest większy problem – może to zrobić każdy przy odrobinie dobrej woli i odpowiedniej zawartości portfela. Dlatego ten papier nie wystarczy aby podbić rynek pracy. Z tego każdy powinien zdawać sobie sprawę, w przeciwnym razie po kilku latach boleśnie zderzy się z rzeczywistością.  Jeśli ktoś z góry planuje zostać freelancerem lub założyć własną firmę – raczej nikt nie będzie go pytał o studia. Najważniejsze są umiejętności, które można zdobyć ucząc się samodzielnie lub na jakichś kursach. Te umiejętności przełożą się na konkretne portfolio i to na nie będzie patrzył każdy potencjalny klient.  Mnie klienci o wykształcenie nigdy nie pytali, ale do dziś spotykam się z komentarzami (raczej obcych ludzi): „Ale serio? Nie myślisz aby jednak jeszcze pójść na studia?”. Szczerze mówiąc te komentarze nie przestają mnie zaskakiwać. W mojej obecnej sytuacji pójście na studia byłoby delikatnie mówiąc bez sensu. Świetnie sobie radzę, sama stworzyłam swoją wymarzoną pracę, nie mam kompleksów z powodu mojego wykształcenia, w ogóle nie odczuwam braku „mgr” przed nazwiskiem… I mam co robić z pieniędzmi i wolnymi weekendami, więc po co miałabym teraz iść na studia? Chyba tylko po to aby sobie (lub tym ludziom) coś udowodnić, ale… Kurczę, po co? Naprawdę nie czuję się (i nie jestem) przez to mniej wartościowym człowiekiem.  Oczywiście studia poza samym papierkiem uczą też innych rzeczy, ale to samo można powiedzieć o każdej pracy, dlatego nie będę się na ten temat rozwodzić. Podsumowując…  Ja absolutnie nie krytykuję studiów i nie uważam, aby moja droga była lepsza. Była po prostu inna. Dla mnie bardzo korzystna, świetnie mnie ukształtowała, metodą prób i błędów mogłam testować co w życiu sprawia mi przyjemność. Dziś wiem, że nie mam ochoty na robienie wielkiej kariery, a już na pewno nie w korporacji. Gdybym po liceum poszła w tym kierunku – mogłabym teraz tego żałować. Uważam, że studia mogą być super, jeśli są dobrze przemyślane i spójne z planem na życie. Jeśli tego planu nie macie – dajcie sobie czas aby go znaleźć. Ten plan w międzyczasie może się też zmienić, ale to już zupełnie inna historia :). Ważne tylko aby pamiętać, że nie ma sensu robienie czegoś „dla papierka”, „bo rodzice kazali”, „bo wszyscy tak robią”, itp. Serio – istnieje inna droga i może ona być równie skuteczna i prowadzić do życiowego sukcesu. Dla każdego ten sukces oznacza coś innego! Nie wszyscy muszą być dyrektorami, magistrami, nie wszyscy muszą robić karierę. Potrzebne są też umiejętności, które można zdobyć samodzielnie poprzez naukę lub doświadczenie.   I pamiętajcie – nieważne jaką decyzję podejmiecie, nie jesteście z jej powodu ani lepsi, ani gorsi od innych.  Ciekawa jestem Waszych opinii – czuję, że mogą być ciekawe   Chcesz być na bieżąco?        The post Poniedziałek freelancera – czy studia są potrzebne? appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #4/04

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #4/04

Inspiracje śniadaniowe – 10 moich śniadań cz. 4

Lifemenagerka

Inspiracje śniadaniowe – 10 moich śniadań cz. 4

ZdrowoMania odc. 11 – aplikacje mobilne dla zdrowia, jazda na rolkach

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 11 – aplikacje mobilne dla zdrowia, jazda na rolkach

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – co daje blogowanie

W internecie są setki artykułów/postów na temat tego, jak wiele daje prowadzenie bloga. Również w kontekście freelancingu. Postanowiłam dorzucić do tego swoją cegiełkę, ale potraktować temat nieco szerzej, nie tylko w odniesieniu do freelancerów.  W moim przypadku powiedzenie, że blog zmienił moje życie byłoby lekką przesadą. Moje życie w ciągu ostatnich 2 lat faktycznie bardzo się zmieniło, ale to zasługa pewnych moich kroków i decyzji wcale nie związanych z tym miejscem. Jaka więc jest rola bloga w moim życiu? Cóż… Zaskakująco duża. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że mogłoby go nie być…  Nowe znajomości Dzięki blogowi poznałam dużo nowych ludzi, co dla introwertyka jest sporym osiągnięciem. Blogowanie sprawia, że wszyscy inni blogerzy, z którymi masz jakiś kontakt wirtualny, z automatu stają się Twoimi znajomymi. I kiedy spotkasz ich „w realu”, zawsze macie o czym gadać i czujecie się, jakbyście się znali od lat. To duże ułatwienie dla osoby, która ma problem z nawiązywaniem nowych znajomości. Jako że piszę ten post w ramach poniedziałku freelancera, nie mogę nie wspomnieć, że ma to olbrzymie znaczenie dla mojego networkingu. I tak, zdarzyło mi się otrzymać zlecenia od kogoś, kogo poznałam poprzez bloga. ZdrowoManii też by nie było gdyby nie mój blog, to oczywiste.  Propozycje współpracy Dzięki blogowi otrzymuję zupełnie niespodziewane propozycje współpracy… Bardzo  mnie zaskoczyły np. te dotyczące pisania na zlecenie, bo zawsze uważałam, że mam ciężkie pióro i nigdy nie myślałam, że mogę zarabiać na pisaniu. Niestety tego typu współprace muszę dobierać bardzo ostrożnie – zlecenia polegające na regularnym pisaniu negatywnie wpływają na moje prowadzenie bloga – moja wena nie jest nieograniczona, a nie chcę aby przez moją pracę cierpiało to miejsce.  Rozszerzenie kwalifikacji i ciągły rozwój Jeśli traktujemy swojego bloga poważnie i poświęcamy mu sporo czasu, staje się on dla nas doskonałym narzędziem rozwoju. Ja dzięki mojemu zaczęłam robić więcej zdjęć i na pewno rozwinęłam się w tej dziedzinie. Nauczyłam się też wielu innych rzeczy i pewnie nauczyłabym się jeszcze więcej, gdybym sama musiała obsługiwać bloga od strony technicznej. Na szczęście nie muszę ;). Nie mam pojęcia czy dzięki blogowaniu nauczyłam się lepiej pisać, bo za bardzo nie zwracam na to uwagi. Piszę „prosto z serca”, nie patrzę na technikę i poza pisaniem bloga nie robię nic aby poprawić swój warsztat. Nie mnie oceniać czy pod tym względem się rozwinęłam.  Zarabianie na blogu Nie mogę pominąć faktu, że prowadzenie bloga może przynieść też jakieś zyski finansowe, ale to akurat jest bardzo szeroki i dość śliski temat. Na pewno nie można tego traktować jak łatwego zarobku, bo doprowadzenie bloga do stanu, kiedy zaczyna przynosić pieniądze kosztuje mnóstwo czasu i energii. Blogowanie szybko weryfikuje kto robi to z pasją, a kto dla kasy. Poza tym wszystko zależy od tego jak traktujecie swojego bloga… Dla mnie to miejsce jest bardzo ważne i nie chcę aby stało się maszynką do zarabiania pieniędzy, a jednocześnie słupem reklamowym. Dlatego nie ma u mnie reklam bannerowych, a wszystkie propozycje współpracy bardzo dokładnie przesiewam i jeśli miałabym to ubrać w liczby, to pewnie na odstrzał idzie jakieś 95%. Czasami nawet kieruję potencjalnych reklamodawców do innych blogerów – ot takie zboczenie zawodowe ale nie mogę się powstrzymać kiedy dostaję propozycję reklamy np. odkurzacza lub jakiegoś sprzętu do włosów. Wykluczam też reklamę produktów, których sama nie kupuję (np. słodzonych napojów) lub których z racji profilu mojego bloga nie powinnam promować (np. alkohol). I to jest moja droga, może jestem frajerką, ale ja czuję się z tym dobrze.  Oczywiście od razu podkreślam – nie krytykuję postępowania osób, które mają na blogu bannery i traktują to swoje miejsce w sieci jako źródło dochodu. Ja naprawdę bardzo popieram zarabianie na blogu i uważam, że to bardzo przyjemna i często wartościowa praca. Ja piszę o sobie i o moim blogu, który ma swoją wyznaczoną misję i to ta misja musi być na pierwszym miejscu. Promowanie wielu produktów się z nią kłóci, dlatego jeszcze długo blog nie będzie miał dużego udziału w moich dochodach.  ALE jako freelancer muszę to napisać – zdarzało się, że blog podratował mój na początku mocno osłabiony budżet domowy. Nawet pojawiła się na nim jedna współpraca, której teraz na pewno bym się nie podjęła, ale wtedy musiałam schować swoje zasady do kieszeni i zrobić coś nie do końca w zgodzie ze swoimi założeniami. Ostatecznie jestem zadowolona z tego, co w ramach tamtej współpracy powstało, ale tak jak mówię – gdyby nie problemy finansowe (i sympatia do osoby, która mi tę współpracę zaproponowała ;))- nie wzięłabym tamtej oferty. I jeśli znowu będę miała problemy albo bardzo będę potrzebowała dodatkowego źródła dochodu aby kupić coś konkretnego, być może uruchomię na jakiś czas bannery reklamowe albo przyjmę jakąś nie do końca idealną dla mnie propozycję współpracy. Blog stanowi dla mnie taką „poduszkę bezpieczeństwa” na wypadek, gdyby podwinęła mi się noga.  Blog najlepszą wizytówką Jednocześnie trochę wbrew poprzedniemu punktowi muszę przyznać, że w pewnym momencie postanowiłam zmienić swoje myślenie o blogu i zacząć traktować go jak moją pracę. Częściowo wzięło się to z miłości do niego, bo jak jesienią przybyło mi pracy i to praktycznie same stałe zlecenia, które trwają do dziś a nawet się rozrastają, w pewnym momencie blog zszedł na dalszy plan i zaczęłam go zaniedbywać. Postanowiłam więc, że muszę zacząć traktować go jak część moich obowiązków zawodowych, a tym samym wyznaczać sobie deadline’y na odpisywanie na maile, zrobienie porządków po zmianie szablonu itp. Chcę być profesjonalna w tym co robię, tym bardziej, że tak jak pisałam wyżej – idą za tym też jakieś współprace, nie tylko blogowe. To miejsce oceniają też moi potencjalni klienci i dzięki niemu widzą, że potrafię być systematyczna, że dbam o jakość i angażuję się w to co robię. Blog jest moją wizytówką, cenniejszą niż np. strona internetowa czy prezentacja ofertowa. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze takie mniej namacalne korzyści jak to, że prowadząc bloga stajemy się bardziej otwarci na świat, bardziej chłoniemy to co się wokół nas dzieje, wiele rzeczy nas inspiruje i motywuje do działania.  Dlatego podsumowując – ja do prowadzenia bloga zachęcam nie tylko freelancerów. Choć oczywiście warto podkreślić, że blogowanie nie jest zajęciem dla każdego…. Życie szybko weryfikuje kto się do tego nadaje, ale na szczęście próbowanie nic nie kosztuje (nie licząc czasu!)…   Chcesz być na bieżąco?        The post Poniedziałek freelancera – co daje blogowanie appeared first on Life Manager-ka.

Przegląd tygodnia #3/04

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #3/04

Moc pozytywnej komunikacji

Lifemenagerka

Moc pozytywnej komunikacji

Przegląd tygodnia #2/04

Lifemenagerka

Przegląd tygodnia #2/04

ZdrowoMania odc. 9 – zdrowe śniadanie, joga

Lifemenagerka

ZdrowoMania odc. 9 – zdrowe śniadanie, joga

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – coaching

Jakieś półtora roku temu, kiedy miałam duży problem z odnalezieniem się w swojej nowej, freelancerskiej rzeczywistości, marzyłam o coachingu. Czułam, że potrzebuję pomocy kogoś z zewnątrz, kto pomoże mi na nowo obudzić w sobie motywację i chęć do działania. Wtedy jednak musiałam poprzestać na marzeniach, bo początkujący freelancer musi się raczej skupić na przetrwaniu do kolejnego przelewu, a nie na generowaniu sobie kolejnych wydatków.  Marzenie to spełniło się ze sporym opóźnieniem i początkowo wahałam się czy w ogóle jest mi to teraz potrzebne… Stwierdziłam jednak, że spróbuję i przy okazji zdobędę nowe doświadczenie, którym będę mogła podzielić się z Wami. Dzisiaj bardzo się cieszę, że się na to zdecydowałam.  Jak wygląda sesja coachingowa? Już podczas pierwszego spotkania z coachem jesteśmy zmuszeni do przeanalizowania swoich potrzeb i określenia celu dalszych spotkań. Te cele mogą być bardzo różne – być może chcecie odnaleźć motywację, jakiś swój sposób na życie, może chcecie poczuć się pewniejsi siebie w tym co robicie… Tak naprawdę ilu ludzi tyle różnych problemów, więc trudno tu przedstawić wszystkie możliwości. Określenie celu spotkań wydaje się być kluczowe, bo będzie on wspólnym mianownikiem wszystkich omawianych podczas sesji problemów.  Przygotujcie się też na to, że podczas spotkań z coachem to Wy będziecie mówić więcej. Coach nie jest osobą, która podpowie Wam jak rozwiązać Wasze problemy. Co więcej – on może kompletnie nie znać się na branży w której działacie i oczywiście znajomość tej branży nie jest jego obowiązkiem. Jego zadaniem jest rozmowa z Wami w taki sposób, abyście to Wy sami znaleźli najlepsze dla siebie rozwiązania. I dokładnie tak to działa. Te rozwiązania bardzo często są w Was, ale mało kto potrafi tak dobrze wsłuchać się w siebie i w swoje potrzeby, aby znaleźć je samodzielnie. Coach zada Wam takie pytania, że sami możecie być zaskoczeni tym, jakie odpowiedzi padną z Waszych ust.  Jak długo trwa proces coachingowy? Proces coachingowy może trwać zarówno miesiąc jak i rok. Składają się na niego regularne, np. cotygodniowe, około-godzinne spotkania z coachem. To jak długo będzie to trwało w Waszym przypadku zależy oczywiście od efektów. Jedni już po kilku spotkaniach dojdą do wniosku, że zaszła w nich zmiana, której oczekiwali, inni będą potrzebowali znacznie więcej czasu.  Moje wrażenia z coachingu Zacznijmy może od tego po co mi to w ogóle było…  Przed pierwszym spotkaniem z moją trenerką przeanalizowałam swoją obecną sytuację zawodową i znalazłam rzeczy, nad którymi powinnam popracować. Przede wszystkim – nie miałam sprecyzowanych celów i terminów ich realizacji. Niby wiedziałam, że chcę coś tam na jakiejś płaszczyźnie osiągnąć, ale było mi obojętne czy zrobię to w ciągu 4 miesięcy czy 2 lat. A może inaczej – nie było mi to obojętne, ale zachowywałam się jakby było, przez co wcale nie przybliżałam się do realizacji celu. Druga sprawa – działałam bardzo po omacku i bez konkretnego planu. Byłam jak ten przysłowiowy szewc – od kilku lat doradzam innym jak promować ich produkty i usługi, a jednocześnie nigdy nie wpadłam na to, aby zająć się też promocją swoich. Dlatego olewałam kwestie SEO na moim blogu, dlatego nie mam strony internetowej promującej moje usługi i dlatego nigdy nie promowałam się w różnych miejscach w sieci w sposób bardzo bezpośredni.  Spotkania z coachem zmusiły mnie do przeanalizowania mojej sytuacji i podjęcia decyzji na jakich obszarach mojej działalności chciałabym się skupić. Już podczas pierwszej rozmowy poukładałam sobie wszystko i sprecyzowałam swoje cele zawodowe. Jednak cele zawodowe to nie to samo co cel procesu coachingowego, o którym wcześniej wspomniałam. Ten drugi osiągnęłam już po kilku spotkaniach. Cele zawodowe natomiast mają u mnie zdecydowanie późniejszy deadline i dopiero kocówka roku pokaże, czy je zrealizowałam. To co wyniosłam z coachingu to silne postanowienia co muszę robić, aby swoje cele osiągnąć. Czuję się do tego bardzo zmotywowana i nie wyobrażam sobie abym po tych wszystkich wnioskach, do jakich doszłam podczas spotkań z coachem, zeszła z wyznaczonej sobie ścieżki.  Dla kogo jest coaching? Osobiście polecałabym coaching każdemu, kto chce osiągnąć w życiu sukces, a jeszcze nie znalazł swojej drogi do niego. Przy czym podkreślam, że sukces dla każdego oznacza coś innego. Dla mnie nie są to kolejne zera na koncie, a raczej możliwość robienia tego co się lubi i posiadanie dużej ilości czasu na życie prywatne. Coaching wbrew powszechnej opinii nie jest tylko dla osób wypalonych, pozbawionych motywacji, albo dążących do zrobienia wielkiej kariery. Ja aktualnie nie mam tego typu problemów, a mimo to bardzo wiele wyniosłam z tych spotkań. Dlatego teraz z takim zapałem polecam to rozwiązanie każdemu, kto ma jakiekolwiek bariery lub innego rodzaju problemy w życiu zawodowym. Ile to kosztuje? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi, ponieważ każdy coach może mieć inne stawki i mogą być one bardzo różne, uzależnione od miasta, doświadczenia trenera itp. Jak się dobrze poszuka i ma się trochę szczęścia, można skorzystać też z darmowego coachingu, przykładowo moja osiedlowa parafia dawała kiedyś taką możliwość, ale oczywiście ilość miejsc była bardzo ograniczona i trudno było się załapać. Osobiście uważam, że coaching warto potraktować jak inwestycję, która prędzej czy później się zwróci.  Jeśli ktoś poszukuje dobrego coacha w Warszawie – z czystym sumieniem mogę polecić moją trenerkę Ulę. Wydaje mi się, że jest bardzo skuteczna bo z moim procesem uwinęłyśmy się wyjątkowo ekspresowo, a ja do tej pory działam jak nakręcona po naszych spotkaniach :). Namiary na Ulę mogę podać w prywatnej wiadomości, w razie potrzeby odezwijcie się do mnie na kontakt@lifemanagerka.pl.  A jeśli macie jeszcze jakieś pytania odnośnie coachingu to dajcie znać w komentarzach czekam też na Wasze wrażenia z coachingu, jeśli korzystaliście z tego rodzaju wsparcia.    The post Poniedziałek freelancera – coaching appeared first on Life Manager-ka.