Makóweczki
Córeczkę mieć – #najlepiej!
Córka, córcia, córeczka.. Moje marzenie odkąd w mojej głowie pojawił się zalążek pomysłu na bycie mamą. To o niej myślałam, wizualizowałam będąc we wszystkich trzech ciążach. Za trzecim razem się udało. Spełnienie marzeń! Maleńka kobieta. Zachwyt, emocje, zalewająca radość. Choć była to ciężka ciąża i cudem pojawiła się na tym świecie dzięki matczynej intuicji (KLIK), każdego dnia upewnia mnie w przekonaniu, że było warto.
Jest coś magicznego w posiadaniu córki. Jej wrażliwość, gesty, pokłady emocji, bardzo szybko różnicują ją od równie cudownego, acz bardzo innego synka. Jest taki magiczny gest, który robią dziewczynki, który zmiękcza serce, mianowicie sposób w jaki odgarniają włosy z buźki. Wszystkie robią to urzekająco i cudownie. Ale od pieluch widać tę delikatność w ruchach, intensywność wybuchów emocji, zalewy miłości i błysk w oku.
Wydaje mi się, że ludzie upraszczają tę chęć posiadania dziewczynki do ‚strojenia i przebieranek’. Owszem, nie ukrywam, w przypadku małych kobietek pole do popisu w kwestii mody i ubierania jest większe. Jednak to promil, ułamek wszystkich darów jakie niesie ze sobą córka. Jest ona głównie nauczycielem. Prowadzi nas matki, przez świat, który po części już znałyśmy. My też byłyśmy córkami. Doświadczałyśmy więzi z naszymi mamami, lub jej braku. Odczarowujemy historię każdym słowem i gestem. Odwzorowujemy to co dobre, poprawiamy słabe wzorce. Odnajdujemy sobie pokłady spokoju lub złości. Każdego dnia pracujemy nad sobą i tą relacją. To jak darmowa psychoterapia.
Półtora roku temu napisałam Wam tak: „Na styku lata i jesieni roku 2014, Lenka po raz pierwszy wpadła w głęboki tunel nie radzenia sobie z własnymi emocjami zwany buntem 3-latka. Pierwsza scena czy histeria była spektakularna. Lenka krzyczała tak, że brakowało jej oddechu, wiła się po podłodze i waliła łapkami o ziemię. Potem wstawała, biegła przed siebie i padała znowu. I wtedy, kiedy po raz pierwszy obcowałam z takim zachowaniem mojego dziecka stała się rzecz dziwna. Poczułam jej ból. Wiem, brzmi to co najmniej dziwnie czy śmiesznie, ale ja naprawdę w chwili skumulowania się empatii niejako mogłam dotknąć jej cierpienia. Tak, cierpienia, związanego z faktem totalnego nie radzenia sobie z tym co się z nią w danej chwili działo. I ta sytuacja miała dla mnie wymiar tak głęboki, że kucnęłam obok niej i … czekałam. Bez grama złości, bez … nie wiem, wstydu? Tylko z ogromnym zalewem miłości i chęcią pomocy jej. Czekałam. Po kilku minutach Lenka podeszła i powiedziała “przytul mnie mamusiu”.
To wydarzenie wpłynęło na wszystkie inne podobne historie które zadziały się i dzieją się nadal w naszym domu. Uczę tego męża i rodziców oraz koleżanki. Dziecko w czasie ‚histerii’ nie robi nam na złość. Nie jest złe, niegrzeczne czy niedobrze wychowane. Ono najzwyczajniej w świecie nie umie opanować zalewu emocji danej chwili. Ono niejako cierpi (kobiety mogą sobie przypomnieć powódź emocji w czasie pms-owej kłótni z mężem… czy czujecie wtedy radość i satysfakcje czy raczej wewnętrzne katusze… a teraz pomnóżcie to raz 100, bo dziecko nie zna odpowiedzi na tyle pytań co Wy).
Nasze zadanie nie ma sprowadzać się do dania mu klapsa czy zamknięcia w pokoju, tylko do poradzenia sobie z emocjami – z żalem, złością, smutkiem. Czasami poprzez przeczekanie. Czasami przez przekierowanie (np agresji… w bezpieczne miejsce). Z ogromną dawką miłości i nienatarczywej bliskości (‘jestem obok, jeśli masz ochotę, mogę cię przytulić lub wziąć na ręce… albo porozmawiać o problemie).
Ta miłość i empatia pomoże Wam zachować spokój. Uwierzcie mi na słowo, większego pieniacza i krzykacza niż ja, to ze świecą szukać. Jednak w takich sytuacjach, bliżej mi nieznanym sposobem zachowuję spokój. Właśnie przez to współodczuwanie. Mam siłę znieść każde durne spojrzenie moherowej pani z warzywniaka. Mam siłę stać w centrum handlowym obok mojego krzyczącego i wijącego się dziecka i po porostu czekać. A ona już wie, że świat się nie zawali i to co w niej buzuje, minie. Dzięki temu sytuacje zaczęły znacznie się skracać i pojawiać co raz rzadziej. Wciąż tam są. Wciąż wiemy, że obcujemy z odpalonym dynamitem, jednak codzienność nauczyła nas i ją, że umiemy wybrnąć z trudnych sytuacji… Razem.” —> (cały Wpis „Bunt na pokładzie” TU)
Tak oto Leniusza stała się moim nauczycielem. Czasami mi się ten spokój wymyka. Staję wtedy z boku i obserwuję co się zadziało, że tracę opanowanie i radość z chwil spędzanych z nią. Zazwyczaj problem tkwi we mnie. Staram się wtedy więcej odpoczywać, dbać o relaks i czas spędzony z książką w kąpieli i idylla powraca.
Wracając jednak do mody. W tej dziewczęcych porywach emocji, Lenka uwielbia wyglądać tak jak mama. Piszczy z radości kiedy mamy takie same ubrania lub jakiś element garderoby czy biżuterii. Kiedy otrzymałyśmy od marki Coccodrillo produkty z nowej linii biżuterii – projektu Ani Kruk for Coccodrillo – z przyjemnością zgodziłyśmy się je Wam pokazać! Mamy kolekcję jaskółeczek, ja w wersji bransoletka + wisiorek i Lenka- bransoletka, łańcuszek + kolczyki (które przechwyciłam ja ;)). Takie małe drobiazgi, rzeczy tylko dla nas, jeszcze bardziej zbliżają nas do siebie.
Wszystkie ubranka jakie ma na sobie Lenka powyżej, są marki Cocodrillo :)
Nie tylko dla mam córeczek, mamy KONKURS!
Odpowiedzcie w komentarzu na pytanie: czego Was uczą Wasze dzieci każdego dnia i jak pomagają się Wam rozwijać? :)
Czekają na Was 3 bony po 100zł na zakupy do Coccodrillo!
Konkurs trwa do 04.11.2016, zaś wyniki na blogu pojawią się 06.11.2016 w tym wpisie.