Jak zrobić smoothie?

ANIA MALUJE

Jak zrobić smoothie?

Co lepsze, wyciskane soki, czy smoothie?Jak zrobić smoothie?Jaki blender wybrać?No i jaki przepis?wreszcie - co blendować?!Postaram się wyczerpująco odpowiedzieć na wszystkie pytania ;-)Smoothie to zblendowane na gładko owoce lub warzywa z dodatkiem jakiegoś płynu, np. wody czy soku. Teoretycznie gdy płynem jest mleko, mówimy, że to shake. W praktyce stosuje się to często zamiennie, więc dla uproszczenia będę stosować słowo smoothie. :).Smoothies są moją codziennością i wypijam przynajmniej szklankę dziennie. A nierzadko więcej! Wypicie takiej bomby witaminowej to najszybszy sposób na dostarczenie sobie przeciwutleniaczy i składników odżywczych. W jednej szklance możemy "upchać" bardzo dużo i niepostrzeżenie wsuniemy na śniadanie garść jarmużu, jabłko i banana ;-).Zasada jest bardzo prosta  - do blendera wrzucamy garść owoców (świeżych lub mrożonych) i zalewamy to dowolnym płynem.Przykładowo :Mleko - krowie, kozie, sojowe, ryżowe, migdałowe, kokosowe - jakie nam tylko pasuje. U mnie to albo mleko roślinne, albo krowie bez laktozy. Jeśli preferujemy gęste i treściwe smoothie, można użyć kefiru, maślanki albo jogurtu naturalnego.Zielona herbata - pasuje do lekkich smoothies i czasami warto nią zastąpić wodę :)).Soki - np. pomarańczowy czy z grejpfruta. Można użyć trochę, można użyć dużo.Woda - są zwolennicy wody przegotowanej, mineralnej,źródlanej, filtrowanej i strukturowanej. Każdy ma swoje preferencje i najlepiej jest wybrać taką, jak nam odpowiada ;).Niektóry używają też kawy mrożonej albo lodu.Po wrzuceniu składników do blendera, po prostu blendujemy na gładki płyn. Odpowiednio dobierając proporcje składników płynnych i stałych, sami decydujemy jak rzadki lub gęsty będzie.Tyle podstawy.Czym to się różni od świeżo wyciskanego soku?No właśnie - świeżo wyciskane soki są super i są np. podstawą diety Gersona (znana dieta wspomagająca leczenie nowotworów i ciężkich chorób). Prawdziwie wartościowy sok wymaga specjalnej wyciskarki dwuślimakowej. Można oczywiście stosować zwykłe, ale soki nie są już tak zdrowe. Ja osobiście preferuję jednak smoothies.Od kiedy spaliłam swoją sokowirówkę (pozdrawiam mało soczystą pokrzywę ;-), nie kupiłam już drugiej i przerzuciłam się na blendowanie. Pierwsze wrażenie? Wow, nic się nie marnuje! Cała "pulpa" zostaje w smoothie, nie ma żadnych odpadków, wszystko jest wykorzystane. To też super sposób na przetwarzanie mało soczystych zielonych liści ;Szpinaku, pokrzywy, jarmużu i rukoli (moje ulubione).Nie zrozumcie mnie źle - są na rynku profesjonalne wyciskarki, które przetwarzają jabłka z ogonkami i gniazdami nasiennymi. Jednak wolę od czasu do czasu skoczyć na taki sok do bydgoskiej sokowirowni i zapłacić za niego 3 zł. Bez uciążliwego mycia sprzętu i drżenia o to, czy marchewka nie jest za mało soczysta i nie spali mi sprzętu ;-).Podstawową różnicą między klasycznymi wyciskarkami i sokowirówkami (pomijam dwuślimakowe, profesjonalne, których cena zaczyna się od 2000 zł) jest właśnie pulpa. Czyli włókno.W praktyce :- sok szybciej się przyswaja i natychmiastowo odżywia organizm- smoothie uwalnia składniki odżywcze wolniej, dłużej daje uczucie sytości Nie ma tu lepszego i gorszego wyboru, bo w zależności od potrzeb, jedno lub drugie może być zarówno wadą jak i zaletą ;-). Ja doceniam stopniowe uwalnianie substancji odżywczych. Smoothie spodoba się osobom na diecie - to takie trochę pereptum mobile -  z jednej strony syci na długo, więc nie mamy ochoty podjadać,  z drugiej - zawiera sporo błonnika, więc robi dobrze na przemianą materii :).Jaki blender wybrać?Obecnie wciąż mam blender ręczny. Jest to trochę kłopotliwe, bo muszę go cały czas trzymać, jest bardzo głośny a pojemnik nie jest zbyt wygodny jeśli chodzi o przechowywanie smoothie w lodówce - jest po prostu bardzo wysoki.Wygląda dokładnie tak:#smoothie na dziś #jagody #owoceleśne #banany #mlekobezlaktozy #forestfruit #lactosefree #milk #bananas #mniam #healthy #healthyfood #omnomnom #food #foodie #fitjedzenie #fitfoodZdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ania Kęska (@aniamaluje) 17 Kwi, 2015 o 11:23 PDT Taka sytuacja - jagody+lody #berries #blueberries #shake #smoothie #summer #healthy #healyhyfoodZdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ania Kęska (@aniamaluje) 16 Cze, 2014 o 1:32 PDT Aby się napić, i tak muszę przelać do mniejszego pojemnika. W praktyce do mycia mam :- ostrze- pojemnik w którym blenduję- szklanki lub kieliszki Jak na szybki poranny dodatek do posiłku, to trochę słabo. Ja na szczęście mam elastyczne godziny pracy a przez chorobę i tak spędzam dużo czasu w kuchni, ale enough is enough - pora na zmiany ;-).Jeśli chodzi o cenę, taki blender jest najbardziej ekonomicznym i wszechstronnym sprzętem. Dyskonty często mają na nie promocje (np. obecna za 49 zł, klik!). W zestawie końcówka do ubijania, części do rozdrabniania i duży pojemnik. Ja mam akurat nieco droższy lidlowski model, ale chyba różni się tylko liczbą dostępnych prędkości :)). Takim blenderem zrobimy zarówno pyszne pesto, jak i posiekamy drobno cebulę.Jednak ręczne blendowanie stało się dla mnie uciążliwe, a mycie naczyń mocno mnie wnerwiało z rana :D Skoro i tak blenduję codziennie i wiem, że sprzęt nie będzie się kurzył, postanowiłam zainwestować w sprzęt typu smoothie to go.Bardzo chciałam upolować go na promocji w Netto, ale ostatecznie cieszę się, że była niewypałem i dostępna była jedna sztuka na sklep (serio?!, wielka pała dla tego, co planował promocję:)).Kupiłam więc taki :Posłuchałam waszych sugestii i kupiłam taki #blender, który ma kilka pojemników i ostrzy :-) #smoothietogo jedzie do mnie z @westwingpl

15 torebek na ramię – zmień nawyki!

Jest pięknie

15 torebek na ramię – zmień nawyki!

Miód z mleczy – prosty przepis na miód z mniszka!

WIECZNIE MŁODA

Miód z mleczy – prosty przepis na miód z mniszka!

Poranny masochizm, czyli efekt zimnego prysznica i cytryny

KRÓLICZEK DOŚWIADCZALNY

Poranny masochizm, czyli efekt zimnego prysznica i cytryny

Powrót do naturalnego koloru włosów – Just

BlondHairCare

Powrót do naturalnego koloru włosów – Just

Po długiej przerwie spowodowanej, jak się pewnie domyślacie, problemami zdrowotnymi, powoli wracam do codzienności. Ze względu na ból głowy rzuciłam wszystko i wzięłam tydzień urlopu, podczas którego odwiedzałam gabinety lekarskie i laboratoria, a przy okazji odpoczywałam w rodzinnym domu i zwiedzałam okolice. Lekarskie tournee ciągle trwa, więc przede mną jeszcze kilka tygodni zmagań. Na szczęście dzięki lekom czuję się znacznie lepiej, ale jeszcze nie jest idealnie. Trzymajcie kciuki, żebym mogła normalnie funkcjonować. :)Wracając do tematu posta, moda na zapuszczanie naturalnych włosów trwa w najlepsze, a wiosna to najlepszy moment na podjęcie decyzji o odstawieniu farby. :) Dziewczyny, które wracają do naturalnego koloru potrzebują dużo motywacji, dlatego dziś oddaję w Wasze ręce historię Just., naturalną szatynkę, która potrzebując odmiany postanowiła zmienić kolor swoich włosów na karmelową czekoladę.Październik 2011Włosy świeżo po farbowaniu miały rudawy kolor."Swoją przygodę z farbowaniem włosów zaczęłam dość późno, bo dopiero w wieku 21 lat (4 lata temu). Wcześniej zdarzało mi się malować je szamponetkami kaloryzującymi, ale kolor najczęściej dość szybko się wypłukiwał i już po 2 miesiącach od zabiegu, znów cieszyłam się moimi naturalnym kolorem włosów – szatynem.Jak zobaczycie na zdjęciach jestem posiadaczką włosów kręconych, bardzo cienkich, dość gęstych, bardzo, bardzo plastycznych, obecnie niskoporowatych, ale z natury dość suchych. Z góry przepraszam, że nie mam do zaprezentowania pięknych, przemyślanych i zaplanowanych zdjęć z tamtego okresu. Niestety wspominam go koszmarnie, nie mogłam patrzeć na to co mam na głowie, a tym bardziej nie chciałam tego uwieczniać. Teraz oczywiście bardzo tego żałuję, bo przydałyby się na rzecz tej serii. Będąc na studiach postanowiłam trochę poszaleć i z pomocą mamy przefarbowałam się na kolor nazwany na opakowaniu karmelową czekoladą. Byłam znudzona moim ciemnym i mysim kolorem włosów, a jednak bardzo pragnęłam mieć na głowie złoty odcień. Po koloryzacji najczęściej moje włosy były rudawe, ale kolor szybko wypłukiwał się do mojego upragnionego złotego koloru.2011Po paru myciach kolor wypłukał się do złotego blondu.Między czasie byłam uzależniona od pianek do włosów, które w ogromnej ilości nakładałam dzień w dzień, nie zwracając uwagi na to, że mają w składzie alkohol denat. Z koloru byłam zadowolona. Malowałam włosy przez pół roku, średnio co 1,5 miesiąca. Już po 3 koloryzacjach zauważyłam, że mojewłosy stały się słabsze tzn. łamały się, rozdwajały, były bardziej suche niż normalnie, szorstkie w dotyku i strasznie się puszyły. Luty 2012Jedyne zdjęcie z tamtego okresu, na którym włosy prezentują się dobrze. Zakręciłam je wtedy na papiloty.Widząc jak bardzo ucierpiały, zaczęłam szperać w Internecie i wtedy to też stałam się początkującą włosomaniaczką. Niestety mimo ogromnych starań w pielęgnacji, włosy i tak były bardzo zniszczone, farba działa jak typowy rozjaśniacz i mocno je popaliła. Wtedy zrozumiałam, że jedynym dla nich ratunkiem jest zaprzestanie farbowania. I tak też się stało.Sierpień 2012Włosy na długości są bardzo suche, zniszczone i spuszone.Wpadłam jednak w sieć manii długich włosów i za żadne skarby nie można było mnie namówić na obcięcie zniszczonych włosów. I tak oto bez radykalnego cięcia (włosy miałam średnio do łopatek) schodziłam z koloru niecałe 2,5 roku.Wrzesień 2012Między czasie próbowałam je przyciemniać naturalnymi sposobami. W ruch poszła płukanka z kory dębu, ale nie przyniosła żadnych pozytywnych rezultatów, jedynie jeszcze bardziej przesuszyła mi moje włosy. Nawet dzisiaj płukanki ziołowe im szkodzą. Parę osób doradzało mi, abym zafarbowała włosy na zbliżony kolor do mojego naturalnego lub zrobiła jakieś pasemka, które maskowałyby to brzydkie przejście, kontrast. Nie zgodziłam się i bardzo się z tego cieszę :) Luty 2013Przez ten czas używałam dużej ilości produktów do włosów, ale najlepiej wspominam odżywki bez spłukiwania, gdyż one jako jedyne były wstanie zamaskować moją szopę na długości i ją zdyscyplinować np. serum Radical ze skrzypem polnym. Pomimo, że włosy były wysokoporowate, to nie znosiły protein… dosłownie żadnych!Moim sprzymierzeńcem były też odżywki w spreju, niezastąpiony Gliss Kur, choć inne też dobrze się w tej roli spisywały. Używałam delikatnych szamponów do mycia włosów. Na pewno do moich błędów należało unikanie odżywek bez silikonów, ale w blogosferze istniał ogólny hejt do tego składnika, a silikon długo uważany był za zło, dopiero od niedawna wrócił do łask.Unikałam żeli (prócz siemienia) i pianek do stylizacji. Nigdy nie używałam też suszarki, bo nie miałam takiej z zimnym nawiewem. Nie używałam również żadnych przyrządów, które bazują na cieple, czyli prostownicy, lokówki itp. Ostatnich partii żółtych włosów pozbyłam się w styczniu  2014 roku. W sumie cieszę się już ponad rok naturalkami i powoli je zapuszczam. Wrzesień 2014Teraz kiedy wreszcie pozbyłam się malowanych włosów i moja pielęgnacja jest bogatsza, moje włosy bardzo się zmieniły. Już tak się mocno nie kręcą, są bardziej wygładzone i cięższe. Nigdy wcześniej takich włosów nie miałam.Cała ta przygoda nauczyła mnie bardzo wielu rzeczy. Przede wszystkim zaczęłam doceniać matkę naturę, która obdarzyła mnie bardzo ładnym kolorem włosów i nie zmieniłabym go już za żadne skarby świata. W przyszłości zamierzam cieszyć się jak najdłużej moim naturalnym kolorem, a gdy tylko osiwieję wybór farby będzie na pewno lepiej przemyślany." Just. możecie znaleźć też na jej blogu,z-punktu-widzenia-moich-wlosow.blogspot.com. :)

5 minut przed maturą – co robić, by nie zwariować?

Marta pisze

5 minut przed maturą – co robić, by nie zwariować?

Marta pisze

[0.5] Jak obrzydzić sobie licencjat

Życie jest okrutne. JAK CAŁKOWICIE I SKUTECZNIE OBRZYDZIĆ SOBIE SWOJĄ WŁASNĄ PRACĘ LICENCJACKĄ – PORADNIK W 10 KROKACH: 1. Znajdź temat, który całkowicie cię jara. 2. Zgłoś temat, który całkowicie cię jara i zacznij zbierać książki, bo tak bardzo jesteś nim podniecona, że chcesz już pisać. Opowiadaj ludziom na domówkach jak ci się podoba temat i molestuj klientów, streszczając im z podnieceniem, jaką fascynującą będziesz miała pracę. 3. Napisz pierwsze dziesięć stron w jeden dzień i pokazuj wszystkim, jaki masz ciekawy licencjat i podkreślaj, jak bardzo cię to jara. Czytaj to kilka razy i bądź dumna, że masz taki ciekawy temat. 4. Idź do pani promotor. 5. Promotor mówi, że super, ale że doda ci jeszcze jeden rozdział z przodu. 6. Promotor mówi, że w sumie to doda rozdział z przodu i jeszcze wykreśla ci cały drugi rozdział, bo zbyt szczegółowy. Drugi rozdział był według ciebie najciekawszy, więc patrzysz w milczeniu i cierpisz po cichu. 7. Rozdział dodany przez promotor nie jest nawet w 1 procencie związany z twoją pracą licencjacką i nijak się ma do jej tematu. Dodatkowo, w rozdziale od pani promotor masz pisać o prawie prasowym, które nie obowiązywało jeszcze w okresie, o którym piszesz licencjat. 8. Promotor wczuwa się w twój spis treści i koniec końców zostawia ci łaskawie ostatni rozdział z dwoma podpunktami, który rzeczywiście mówią o temacie twojej pracy i cię jarają. 9. Wróć do domu i patrz smutno na spis treści z podrozdziałami, które są dopisane przez panią promotor. Zorientuj się, że twoja praca wcale nie jest na temat, na jaki miałaś pisać, tylko o jakiejś tępej teorii, która jest nudniejsza niż dziesięć odcinków Klanu pod rząd. 10. Otwórz piwo. Zamknij plik z pracą i pożal się całemu światu, jak bardzo ci smutno. Smutłam. ‪#‎truestory‬ ‪#‎mojeżycie‬ ‪#‎jakzwykletosamo‬ ‪#‎cholerajasna‬‪#‎pracaoPowstaniualewsumienieoPowstaniu‬ ‪#‎lol‬ ‪#‎życiestudenta‬‪#‎takciężko‬ ‪#‎Patrykpodajpiwoboniewytrzymię‬ ‪#‎smutnamajówka‬

Jak na luzie podejść do matur i egzaminów? Kilka wskazówek i trików :)

ANIA MALUJE

Jak na luzie podejść do matur i egzaminów? Kilka wskazówek i trików :)

Sklep air-max.pl – nowe 66procent.pl?

Jest pięknie

Sklep air-max.pl – nowe 66procent.pl?

Szybka przekąska w 15 minut - zawijaski z ciasta francuskiego

ANIA MALUJE

Szybka przekąska w 15 minut - zawijaski z ciasta francuskiego

Zostań najbardziej zadbanym facetem roku!

Facetem jestem i o siebie dbam

Zostań najbardziej zadbanym facetem roku!

Promocja -49% w Rossmanie. Część 2

Little Black Girl

Promocja -49% w Rossmanie. Część 2

Do czego można wykorzystać magnolię?

Ziołowy zakątek

Do czego można wykorzystać magnolię?

„Projekt Wiosna” czyli skąd wyrasta trawa?

Lady of the House

„Projekt Wiosna” czyli skąd wyrasta trawa?

Korwin zmasakrowany

Facetem jestem i o siebie dbam

Korwin zmasakrowany

Jak remontować z głową? 4 podpowiedzi

Fragrance of beauty

Jak remontować z głową? 4 podpowiedzi

Jak rozpoznać podróbki Ray-Ban?

Jest pięknie

Jak rozpoznać podróbki Ray-Ban?

Idzie lato, słońce świeci, wszyscy noszą okulary przeciwsłoneczne. Jak rozpoznać podróbki Ray-Ban? Gdybym dostawała 10 groszy za każde pytanie o ofertę sprzedaży czy aukcję z podróbkami Ray-Ban, pewnie mogłabym sobie kupić te limitowane Aviatory w złotych oprawkach (z prawdziwego złota). Ale nie ma sprawy, wyjaśniam wszystko po kolei. Po pierwsze – NIE MA masowych wyprzedaży Aviatorów ani Wayfarerów. Jasne, może być tak, że jakiś wariant kolorystyczny jest przeceniony, ale o kilkanaście procent, a nie o 70%. Przykład? Proszę bardzo: Okulary Ray-Ban Wayfarer w kolorze niebieskim można teraz kupić w Zalando za 494,10 zł zamiast 549 zł. Po drugie – butiki na Facebooku sprzedają podróbki. Nawet nie musisz mnie o to pytać, żaden normalnie działający sklep nie będzie handlować przez Facebooka. Co innego to strony firmowe sklepów na Facebooku, kierujące na stronę www, ale jeśli ktoś ma butik z Ray-Banami, butami Nike i zegarkami Michael Kors, to na sto procent sprzedaje podróbki. Pewnie nawet odpowie Ci, jak go o to spytasz. Po trzecie – zwróć uwagę na detale. Kupujesz okulary Ray-Ban Wayfarer? Oryginalne szkła są ustawione do zauszników pod kątem mniejszym niż prosty – tak, żeby wygodnie leżały na nosie. Na prawym nauszniku powinno być napisane „WAYFARER Hand Made In Italy” i charakterystyczne litery CE. Na lewym – numer modelu (RB2140), kolor (901 w przypadku czarnego) oraz wymiary, np. 50 22, przedzielone kwadracikiem. Na końcu – cyfra i litera. Jeśli litery są rozmyte albo krzywe, to podróbka. Nie ma, NAPRAWDĘ nie ma, okularów „drugiej jakości”. Po czwarte – nawet jeśli okulary Ray-Ban na zdjęciu wyglądają dobrze, to jeszcze nie znaczy, że to nie podróbki. Co to za problem kupić jedne oryginalne okulary, obfotografować je i wrzucić zdjęcia do oferty, gdzie na sprzedaż wystawia się 49 par okularów „z likwidowanej hurtowni optycznej”, każde po 199 zł, wysyłka gratis? Po piąte – jeśli masz inne okulary, zmierz je. Zobacz, jaki mają rozstaw, jaką długość zauszników. To pozwoli Ci łatwiej wybrać odpowiedni rozmiar okularów przy zakupach przez internet. Po szóste – podróbki okularów (Ray-Ban i każdych innych) mają jeden zasadniczy feler: nie chronią wzroku. I już. Jeśli nadal masz wątpliwości, czy oferta, która Cię interesuje, to nie fake, napisz do mnie: podrobkowowielkie@gmail.com Gdzie kupić oryginalne okulary Ray-Ban? Salony optyczne to pewne miejsce. Jeśli chcesz kupić przez internet, polecam Zalando, Optique, no i oczywiście oficjalny sklep internetowy Ray-Ban. To nie wyczerpuje listy dobrych miejsc – jeśli chcesz kupić gdzie indziej, pytaj. Share and Enjoy Share on Facebook Retweet this The post Jak rozpoznać podróbki Ray-Ban? appeared first on Jest Pięknie.

Oops…

Szafeczka blog

Oops…

Jak spalać tłuszcz, tracąc jak najmniej tkanki mięśniowej?

Facetem jestem i o siebie dbam

Jak spalać tłuszcz, tracąc jak najmniej tkanki mięśniowej?

Moje sposoby na motywację: co mnie motywuje i inspiruje?

Marta pisze

Moje sposoby na motywację: co mnie motywuje i inspiruje?

Wszyscy tego szukamy.  Tego jakiegoś kopnięcia w tyłek, które sprawi, że pofruniemy jak bociany do Egiptu w ucieczce przed zimą.  Albo, ewentualnie, że wystartujemy jak Bolt na mistrzostwach – szybko i prosto do mety. Szukamy nagłego olśnienia, a właściwie to po prostu motywacji i inspiracji  – do pracy, do ćwiczeń, do życia i do spełniania własnych celów. Więc ja Wam dzisiaj pokażę jak się motywuję. Z motywacją jest trochę jak z gustami – każdemu podoba się coś innego. Jednych motywują pochwały, innych – czyjeś sukcesy. Każdy człowiek ma swoje źródło motywacji ,a jeśli go nie ma, to musi je po prostu dopiero znaleźć. Mam to szczęście, że jestem osobą, którą niesamowicie łatwo zmotywować. Szybko się zapalam do różnych pomysłów (czasami aż ze słomianym zapałem), piekielnie prosto jest mnie przekonać do jakiejś idei i błyskawicznie wyobrażam już sobie jak spełniamy jakiś cel. Tak już mam.  Jest jednak kilka rzeczy, które inspirują mnie szczególnie mocno i które sprawiają, że przebieram nogami w miejscu, żeby rzucić się do pracy. 1. ODPOWIEDNI PORANEK Warto mieć swój rytuał – to pozwala trzymać nie tylko czas w ryzach, ale też samego siebie. Mając ustalony schemat poranka łatwo możecie wykonywać odpowiednie zadania i robić wszystko szybciej i bardziej efektywnie.  Ja zaczynam dzień od biegania – mam już gotowy strój przy łóżku, wstaję, myję zęby, piję trochę wody, zakładam ubranie i wychodzę. To też doskonała opcja dla ludzi, którym nigdy się nie chce ćwiczyć – trenujecie zanim wasz mózg się obudzi. Wracam z biegania, biorę szybki prysznic, robię sobie śniadanie i przy śniadaniu zaczynam pracować. Spisuję, co mam dzisiaj zrobić i biorę się do roboty. Trening mnie skutecznie pobudza do działania i jeśli macie taką możliwość, to ćwiczcie rano. Sporo osób ma jednak rano szkołę i pracę. Co wtedy? Ja w takich przypadkach też miałam ustalony harmonogram poranka, dzięki temu szybko się zbierałam i miałam jeszcze sporo czasu na dobudzenie się. Jeżeli nie musicie wstawać rano – i tak próbujcie. To niesamowicie wydłuża dzień i sprawia, że naprawdę, realnie macie więcej czasu. Jeśli nie wierzycie,  spróbujcie parę razy, a sami się przekonacie. 2. MIEJSCA W INTERNECIE Mam takie miejsca w sieci, które w ciągu kilku minut potrafią mnie zainspirować i sprawić, żeby mi się chciało. Zależnie od tego do czego muszę się zmotywować, klikam odpowiedni przycisk i wpisuję konkretny adres. #1 Jeżeli chcę się zmotywować do ćwiczeń lub zdrowego odżywiania, odwiedzam blogi na serwisie tumblr. Można tam znaleźć pełno zdjęć, a jeśli jeszcze zaczniemy śledzić odpowiednie blogi (związane z ćwiczeniami i zdrowiem) to nasza tablica powiadomień jest zasypana motywującymi zdjęciami. Na moim drugim blogu czasami słyszę, że moich czytelniczek nie motywują „fit dziewczyny” – mnie jak najbardziej! Tak samo, jak zdjęcia pięknych posiłków. Takie rzeczy sprawiają, że sama nabieram ochoty na ruch czy smaczny, zdrowy obiad, mimo tego, że wcześniej mi się nie chciało. #2 Drugim serwisem jest weheartit – to też „strona z ładnymi obrazkami”, które można przypinać do swoich kolekcji i podziwiać.  W przypadku weheartit jednak oprócz motywowania się do ćwiczeń, konto służy mi do znajdywania motywacji do pisania (jest sporo zdjęć z cytatami czy zdjęciami książek, notatników, długopisów, komputerów). Takie wizualne bodźce sprawiają, że myślę sobie „kurczę, rzeczywiście już dawno nie pisałam”. Wylogowuję się wtedy z sieci i siadam przed Wordem. Nie jestem dziewczyną, która szczególnie długo siedzi przy szafie albo układaniu fryzury, ale mimo tego czasami przypinam sobie na weheartit stroje, które potem chcę sobie kupić/założyć czy zdjęcia fryzur, które chciałabym wypróbować. #3 I miejsce, o którym wspominam dość często: pinterest. Tworzę tam tematyczne tablice i przypinam sobie ciekawe artykuły – najczęściej o pracy, rozwoju, blogowaniu. Tam też motywuję się do ruchu i jedzenia – przypinam ciekawe infografiki i poszerzam wiedzę. Pinterest jest niesamowicie niedocenianym źródłem inspiracji i motywacji – tam jest wszystko, wystarczy tylko poszukać! Z tej strony drukuję też sobie plannery, kalendarze, harmonogramy…. #4 Blogi. Najczęściej czytam anglojęzyczne, ale mam też kilka polskich blogów, które motywują mnie do działania. Do sprzątania na przykład skutecznie inspiruje Niebałaganka. Jeśli chodzi o blogi anglojęzyczne, to czytam głównie kobiety – freelancerki i blogi poświęcone takiej tematyce: Copyblogger, A Little Opulent , JennyPurr , World of Wanderlust . Często wchodzę też na stronę MindBodyGreen – są tam artykuły o szczęściu i rozwoju, bardzo inspirujące. #5 TED - platforma z inspirującymi, motywującymi i wartościowymi wystąpieniami różnych ludzi. Wiele filmów jest z polskimi napisami, więc język nie powinien być dla Was przeszkodą. TEDy są różne, mają naprawdę różnorodną tematykę, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Warto też poszperać w playlistach. 3. ODPOWIEDNIE KSIĄŻKI I FILMY Nie tylko te typowo motywujące, ale też takie, które opowiadają historie ludzi o podobnych zainteresowaniach czy celach. Mnie więc inspirują najbardziej filmy, seriale i książki o dziennikarzach, o pisarzach – ludziach pióra. Dla osób, które interesują się podobnymi rzeczami – zerknijcie koniecznie na te dwie pozycje: Newsroom i Służące. Ludziom interesującym się dziennikarstwem polecam też książkę (a właściwie uważam za obowiązkową)  – Biblia dziennikarstwa. Czytam więc powieści i poradniki dotyczące pisania, a także książki związane z aktywnością fizyczną i jedzeniem, bo to mnie po prostu interesuje. Warto udać się do biblioteki i poszukać książek na temat czegoś, co Was kręci, a do czego potrzebujecie motywacji. Pomaga. Jeśli zaś chodzi o inspirację do życia, działania, pracy – tutaj przydadzą się typowe książki o działaniu. Takie jak na przykład Siła serca, którą recenzowałam, albo (w moim przypadku) książka Demi Lovato (Bądź swoją siłą) z tekstami na cały rok – takimi, które dają kopa do bycia sobą, realizowania się i spełniania swoich marzeń. 4. SUKCESY INNYCH Trudno, żeby była sportsmenka nie dała tutaj takiego punktu. Nie da się ukryć, że tyle lat rywalizacji odcisnęło swoje piętno. Lubię słuchać o sukcesach innych, cieszę się z nich, ale jednocześnie czuję wtedy inspirację i motywację do własnego działania. Nie na zasadzie „chcę być lepsza„, a raczej „super! Jeśli jemu się udało, to ja też mogę spróbować!”. Obserwuję profile społecznościowe osób, które lubię. Które odnoszą sukcesy i działają w podobnych branżach… chociaż jak to przemyślę to nie, niekoniecznie. Warto otaczać się takimi pozytywnymi, ambitnymi osobami, bo łatwiej wtedy o kopa w tyłek dla samego siebie. 5. SPISANE OBIETNICE Bardzo ważne: jeśli mam jakieś marzenia i cele – spisuję je. Dzięki temu ze zwykłych myśli zamieniają się w coś realnego, coś możliwego do spełnienia. Cele na cały rok mam zapisane w kalendarzu, cele na najbliższe miesiące – na tablicy koło biurka. Pamiętam o tym, do czego dążę i staram się jak najczęściej robić coś w tym kierunku. Polecam zrobienie bucket list – to też jest świetny sposób na spełnianie swoich marzeń. Jeśli macie jakieś największe marzenia, które koniecznie chcecie spełnić, możecie się motywować, dorabiając do nich „pasek postępów” i dzieląc je na etapy – tak będzie dużo, dużo łatwiej! 6. ORGANIZACJA Ludzie dzielą się na tych, którzy uwielbiają organizację i na tych, którzy ich krytykują i ciągle wołają, że ważniejsza jest spontaniczność. Ja próbuję to jakoś wypośrodkować – uważam, że w pracy i w zajęciach „poważnych” organizacja czasu jest konieczna – chociażby po to, by więcej rzeczy zrobić – ale w życiu ogólnie już niekoniecznie. Organizuję więc rzeczy związane z pracą, wpisuję w „plan dnia” mój trening, naukę, obowiązki, ale zostawiam sporo miejsca na spontaniczne decyzje i zwyczajny luz. Ważne, żeby czasami pamiętać o tym, że zdrowo jest przełożyć jakąś rzecz i zrobić coś zaplanowanego kiedy indziej, jeśli mamy fajną okazję na spotkanie się z kimś, wyluzowanie i tak dalej. Jak wszędzie – złoty środek. To tak bardzo się sprawdza, że aż nudno to cały czas powtarzać. Jeśli chcecie jeszcze poczytać o mojej organizacji, to tutaj piszę o tym, jak wygląda mój dzień, a tutaj  – o tym, jakie mam sposoby na organizację mojego czasu. To jest właśnie sześć rzeczy, które motywują mnie do działania i sprawiają, że chce mi się działać. Ponieważ tak jak mówiłam – każdego motywuje coś innego, chętnie dowiem się, co was inspiruje i co wam daje kopniaka w tyłek. PS Jeśli post ma błędy, wybaczcie. Publikuję w pośpiechu.

Playlista na wesele – lista utworów obowiązkowych!

WIECZNIE MŁODA

Playlista na wesele – lista utworów obowiązkowych!

Lifemenagerka

Poniedziałek freelancera – czy studia są potrzebne?

Wasze komentarze pod jednym z ostatnich przeglądów tygodnia utwierdziły mnie w przekonaniu, że najwyższy czas poruszyć ten temat. Chcę podzielić się swoją historią, bo może przyda się ona komuś stojącemu przed wyborem swojej drogi życiowej. Moja droga była nieco pod prąd… A jak na tym wyszłam?  Dlaczego nie poszłam na studia?  Tu nie ma co się rozpisywać – ja po liceum po prostu nie wiedziałam, co chcę w życiu robić, a wybór studiów wydawał mi się zbyt poważną decyzją i nie chciałam popełnić błędu. W ogólniaku miałam swoje ulubione przedmioty (np. geografia, hiszpański) i z nich maturę zdałam bardzo dobrze, ale to nie było to z czym wiązałam swoją przyszłość. Po roku (z tęsknoty za geografią) poszłam do dwuletniego studium turystycznego, ale nie robiłam tego dla papierka (który oczywiście po egzaminie końcowym uzyskałam), tylko z chęci poszerzenia wiedzy z zakresu, który mnie interesował. Nigdy nie wiązałam swojej przyszłości z biurami podróży, hotelarstwem itp., więc ten etap edukacji do niczego mi się nie przydał, chyba nawet nie wpisywałam go do CV.  Czy kiedykolwiek żałowałam? Na początku odczułam, że z powodu mojej decyzji niektórzy spychają mnie na margines społeczny ale uodporniłam się na to. Kiedy inni zaliczali swoje pierwsze kolokwia, czułam się trochę wyalienowana, ale zacisnęłam zęby i przetrwałam ten czas koncentrując się na podążaniu swoją drogą (postanowiłam poszukać swojego miejsca na rynku pracy metodą prób i błędów). Jeśli kiedykolwiek żałowałam, to tylko na samym początku, ale nie tego, że nie studiuję, tylko tego, że tak bardzo nie wiedziałam, czego chcę od życia. To było naprawdę dobijające. Z biegiem czasu obserwując jak niektórzy znajomi żałują swojej decyzji o (źle dobranych) studiach, doszłam do wniosku, że moja droga wcale nie była zła. Ostatecznie wyszło na to, że po tych kilku latach ja pracowałam na jakimś kierowniczym stanowisku, a niektórzy po studiach mieli problem ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy. Wtedy przekonałam się, że dla pracodawców równie ważne jest doświadczenie. O tym powinni pamiętać wszyscy, którzy studia mają przed sobą.  Co na to pracodawcy? Poza tymi pierwszymi miesiącami kiedy miałam zupełnie puściuteńkie CV, nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem pracy. Oczywiście nie startowałam na managerskie stanowiska, ale tak się składało, że zdobywałam je drogą awansu, poprzez swoje zaangażowanie. To nauczyło mnie, że w pracy zawsze najważniejsze jest właśnie zaangażowanie. To ono przekłada się na sukces. To ono motywuje do szkolenia się, pogłębiania swojej wiedzy i rozwijania umiejętności… To ono sprawia, że w pracy łatwo się wyróżnić. Moja „kariera” zaczęła się tak naprawdę od pracy w sklepie z bielizną bezszwową. To tam po raz pierwszy awansowałam – ze sklepu do biura, skąd zarządzałam kilkoma sklepami i pomagałam właścicielom (obcokrajowcom nie mówiącym po polsku) prowadzić firmę. Właścicielka zawsze powtarzała, że wyróżnili mnie, bo byłam zaangażowana i traktowałam ten sklep jak swój.  Ilość rozmów kwalifikacyjnych na których byłam w ciągu tych 11 lat mogę policzyć na palcach dłoni, bo zawsze dość szybko dostawałam pracę. Ale nigdy żaden pracodawca nie kręcił nosem na mój brak wyższego wykształcenia. Przeciwnie – niektórzy reagowali pozytywnie, ciesząc się że postawiłam na doświadczenie a nie (cytuję) „w dużej mierze bezużyteczną wiedzę”.  Czy studia są niezbędne? Jak widać na moim przykładzie – dla człowieka, który nie ma wielkich wymagań od rynku pracy – nie są. Jeśli jednak marzą Wam się wysokie stanowiska w korporacjach, lub wykonywanie zawodu bardzo specjalistycznego (prawnik, pedagog, lekarz itp.) – bez studiów się nie obejdzie. Wszystko zależy od tego jaki macie plan na życie. Warto jednak podkreślić, że dziś zdobycie wyższego wykształcenia to nie jest większy problem – może to zrobić każdy przy odrobinie dobrej woli i odpowiedniej zawartości portfela. Dlatego ten papier nie wystarczy aby podbić rynek pracy. Z tego każdy powinien zdawać sobie sprawę, w przeciwnym razie po kilku latach boleśnie zderzy się z rzeczywistością.  Jeśli ktoś z góry planuje zostać freelancerem lub założyć własną firmę – raczej nikt nie będzie go pytał o studia. Najważniejsze są umiejętności, które można zdobyć ucząc się samodzielnie lub na jakichś kursach. Te umiejętności przełożą się na konkretne portfolio i to na nie będzie patrzył każdy potencjalny klient.  Mnie klienci o wykształcenie nigdy nie pytali, ale do dziś spotykam się z komentarzami (raczej obcych ludzi): „Ale serio? Nie myślisz aby jednak jeszcze pójść na studia?”. Szczerze mówiąc te komentarze nie przestają mnie zaskakiwać. W mojej obecnej sytuacji pójście na studia byłoby delikatnie mówiąc bez sensu. Świetnie sobie radzę, sama stworzyłam swoją wymarzoną pracę, nie mam kompleksów z powodu mojego wykształcenia, w ogóle nie odczuwam braku „mgr” przed nazwiskiem… I mam co robić z pieniędzmi i wolnymi weekendami, więc po co miałabym teraz iść na studia? Chyba tylko po to aby sobie (lub tym ludziom) coś udowodnić, ale… Kurczę, po co? Naprawdę nie czuję się (i nie jestem) przez to mniej wartościowym człowiekiem.  Oczywiście studia poza samym papierkiem uczą też innych rzeczy, ale to samo można powiedzieć o każdej pracy, dlatego nie będę się na ten temat rozwodzić. Podsumowując…  Ja absolutnie nie krytykuję studiów i nie uważam, aby moja droga była lepsza. Była po prostu inna. Dla mnie bardzo korzystna, świetnie mnie ukształtowała, metodą prób i błędów mogłam testować co w życiu sprawia mi przyjemność. Dziś wiem, że nie mam ochoty na robienie wielkiej kariery, a już na pewno nie w korporacji. Gdybym po liceum poszła w tym kierunku – mogłabym teraz tego żałować. Uważam, że studia mogą być super, jeśli są dobrze przemyślane i spójne z planem na życie. Jeśli tego planu nie macie – dajcie sobie czas aby go znaleźć. Ten plan w międzyczasie może się też zmienić, ale to już zupełnie inna historia :). Ważne tylko aby pamiętać, że nie ma sensu robienie czegoś „dla papierka”, „bo rodzice kazali”, „bo wszyscy tak robią”, itp. Serio – istnieje inna droga i może ona być równie skuteczna i prowadzić do życiowego sukcesu. Dla każdego ten sukces oznacza coś innego! Nie wszyscy muszą być dyrektorami, magistrami, nie wszyscy muszą robić karierę. Potrzebne są też umiejętności, które można zdobyć samodzielnie poprzez naukę lub doświadczenie.   I pamiętajcie – nieważne jaką decyzję podejmiecie, nie jesteście z jej powodu ani lepsi, ani gorsi od innych.  Ciekawa jestem Waszych opinii – czuję, że mogą być ciekawe   Chcesz być na bieżąco?        The post Poniedziałek freelancera – czy studia są potrzebne? appeared first on Life Manager-ka.

Sezon na mniszek lekarski! [przepisy]

Ziołowy zakątek

Sezon na mniszek lekarski! [przepisy]

Recenzja lokówki Remington silk

DAAJAA

Recenzja lokówki Remington silk

Czy Snapchat to największe zło na tej planecie?

Facetem jestem i o siebie dbam

Czy Snapchat to największe zło na tej planecie?

Jak wyjątkowa jest Twoja mama?

Szafeczka blog

Jak wyjątkowa jest Twoja mama?

Czy jesteś psychopatą? (test)

Facetem jestem i o siebie dbam

Czy jesteś psychopatą? (test)

Zadbane stopy w 20 minut

Lady of the House

Zadbane stopy w 20 minut

3 sposoby na idealną cerę!

Szafeczka blog

3 sposoby na idealną cerę!

Inspiracje śniadaniowe – 10 moich śniadań cz. 4

Lifemenagerka

Inspiracje śniadaniowe – 10 moich śniadań cz. 4