W co się ubrać na siłownię? Przegląd nowych kolekcji.

Makóweczki

W co się ubrać na siłownię? Przegląd nowych kolekcji.

Po tygodniowym pączkowym obżarstwie wracamy do opcji fit. Zgodnie z założeniem i planem rocznym (>klik<) zaczynam w tym tygodniu zajęcia na siłowni. Jak na prawdziwą blondynkę przystało myślenie o ćwiczeniach rozpoczęłam od.. outfitow ;) W ciągu ostatnich pięciu lat sytuacja na rynku ubrań cardio, wywróciła się do góry nogami. Nie ma już żadnego powodu ćwiczyć w starych, upaćkanych zupką malucha, dresach i podkoszulku męża. Fit- ubrania są ładne, kolorowe a co najważniejsze, wyprodukowane tak, aby było nam wygodnie ćwiczyć. Powiedzmy sobie wprost, nie ma nic gorszego na siłowni niż – poza potem, wypluwaniem płuc, zawrotami głowy – spadające spodnie i wyskakujące ze stanika i przez otwór na głowę, piersi. Warto więc zaopatrzyć się w działający motywująco strój do ćwiczeń. A moje pierwsze efekty zmiany na mniejszą wersję, możecie zobaczyć —> TU. 1. Legginsy Reserved 2. Bidon Nike 3. Top Oysho 4. Sportowe buty Reserved 5. Torba sportowa Adidas   1. Legginsy Oysho 2. Biustonosz Oysho 3. Buty sportowe Oysho 4. Koszulka Adidas 1. Top Oysho 2. Stanik sportowy Kappahl 3. Buty Oysho 4. Spodnie Kappahl 1. Biustonosz Adidas 2. Top Kappahl 3. Legginsy Kappahl 1. Skarpetki Oysho 2. Biustonosz/top Cardio Bunny 3. Top H&M 4. Legginsy Oysho 1. Bezszwowy biustonosz sportowy Oysho 2. Top Adidas 3. Leginsy Adidas

Faworki, chrusty, różyczki

Makóweczki

Faworki, chrusty, różyczki

Ostatni przepis ‚tłustego tygodnia’ i wracamy na dietę. Jeszcze tylko jeden chruścik… ostatni ;) Składniki: 300-400g  mąki 4 łyżki śmietany (gęsta, kwaśna) 4 żółtka 1 jajko łyżka spirytusu olej cukier puder Przygotowanie: Składniki (bez oleju i pudru ;) łączymy, mieszamy i wybijamy drewnianym wałkiem. Następnie cienko rozwałkowujemy na stolnicy lub dużej desce czy też na blacie stołu. Kroimy radełkiem na paski (około 3 cm na 10 cm) i nacinamy wzdłuż pasek. Wywijamy warkocze i wrzucamy na gorący olej. Pieczemy około minuty (obracamy) i wyjmujemy. Posypujemy cukrem pudrem. Różyczki- wykrawamy 3 kółka różnej wielkości, nacinamy i łączymy razem smarując białkiem. Wrzucamy na olej. Zdobimy wisienką lub dżemem. Smacznego!

Oponki, doughnuty, pampuchy

Makóweczki

Oponki, doughnuty, pampuchy

Tłusty tydzień w pełni. Dziś mam dla Was następny przysmak, który zniknie ze stołu zanim skończycie smażyć ostatnią oponkę. Dawno dawno temu jako małą dziewczynka robiłam je z moją babcią. Dziś moja mama wykrawała je z moją córeczką. Historia zatoczyła koło… Składniki: 250g serka mascarpone 2,5 szklanki mąki 2 jajka 1/3 szklanki cukru pudru 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia nakrętka spirytusu +olej do smażenia Mąkę przesiać, składniki połączyć, rozwałkować  (na około 1 cm). Szklanką wycinać kółeczka a kieliszkiem dziurkę. Można także pokusić się o inne kształty. Ja ten przepis robiłam z babcią i wycinałyśmy półksiężyce, kółeczka, fale, jak nas wyobraźnia poniosła. Moje dzieci bardziej fascynowało zdobienie oponek. Podobny przepis na oponki (twarogowe) z filmikiem (!) znajdziecie dziś na Ugotowani.tv :)

Błyskawiczne pączki serowe- zrobisz je w 5 minut!

Makóweczki

Błyskawiczne pączki serowe- zrobisz je w 5 minut!

Przepis ciężko uznać za fit czy zdrowy, ale w tym tygodniu większość z Was i tak sięgnie po pączka. Lepiej więcej aby był to ten domowy. Szczególnie, że przepis jest bajecznie prosty i cudownie samkowity :) Składniki: 250g serka ricotta (mascarpone lub homogenizowanego) 300g mąki pszennej 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia 2 jajka pół szklanki cukru pudru łyżka kefiru lub śmietany (opcjonalnie) nakrętka wódki (% ulotnią się w procesie smażenia) szczypta soli Mąkę, proszek do pieczenia i sól przesiewamy, po czym dodajemy resztę składników i mieszamy. Rozgrzewamy litr oleju i mocząc 2 łyżki w wodzie, zgarniamy okrągłe, niewielkie porcje na olej. Smażymy aż się zarumienią obracając je delikatnie widelcem. Pączki są miękkie, puszyste i rozpływają się w ustach.

Spojrzeć z boku

Makóweczki

Spojrzeć z boku

Jak wiele rzeczy można dostrzec z boku. Z miejsca, w którym bywamy zbyt rzadko. W wirze obowiązków nie udaje nam się siąść i porozmyślać, przeanalizować fakty. Bo prania dwa stosy, podłoga się klei, a i obiad na dzień następny ugotować. A mąż miał żarówkę wkręcić… Wcale nie miałam ochoty zostać  obserwatorem. Uziemiła, rozłożyła, powaliła mnie grypa. Początkowo próbowałam walczyć. Bo jak to tak, bez matki się dom zawali przecież! Podnosiłam się, cała w potach, żeby uczesać Lenkę, pograć w karty z Maksem. Potem się poddałam, nie mogąc nawet otworzyć oczu. Przestraszona i zrezygnowana przyglądałam się. Dzieci do nowych adaptują się niezwykle szybko. Maks stał się moim zbuntowanym opiekunem. Przynosił mi wodę i chusteczki. Kiedy przysypiałam, resztkami świadomości i na wpół otwartym okiem widziałam jak ścisza mi telewizor. Kiedy spałam zajmował się sobą sam. Taki dojrzały był w tych momentach. Bo za chwilę to już potrafił się na śmierć wykłócać, że nie przebierze się z piżamy i nie zje obiadu, bo on musi układać straż pożarną Lego. Wtedy wiedziałam, że jest ok. Wciąż jest dzieckiem. Lenka jest mistrzynią ‚ja’ oraz ‚tu i teraz’, więc chyba ją tylko tą swoją chorobą wkurzałam. Żadnego ze mnie użytku. To tata woła, że ciszej, to zamiast się bawić to herbatę niesie. Więc zajmowała się sobą. Oj tak, to Lenka potrafi. Może godzinami wycinać, przebierać się za superbohaterki lub układać Lego. Z boku widać jak niesamowitą ma wyobraźnię i jak radosnym jest promyczkiem. A wieczorem i tak przychodzi się wtulić… Z boku widać jak oczywiste jest dla męża, że kiedy żona jest niepełnosprawna, on zajmuje się nią, dziećmi, psem i domem. Bez narzekania, biega z lekami, ubraniami, gotując i wstawiając pralkę na raz. Rano czesze włoski małej córeczce, po pracy przywozi dzieciom zabawki. Wieczorem co dziesięć minut mierzy temperaturę żonie. A mógłby zasiąść w kapciach przed telewizorem i poczekać aż świat się zawali. Dobrze wybrałam… Rozbieram się u lekarza. „Ale dużo pani schudła”, słyszę. Niby to wiedziałam, ale jakoś nie było ostatnio czasu się na analizę. Spoglądam w lustro i doznaję szoku. Serio, to ja? Całkiem zgrabny brzuch, szczupła buzia. Kiedy to się stało? Jak to przegapiłam…? Może to te dodatkowe -2kg chorobowe? Tak czy siak, kawał dobrej roboty M. Jak wyzdrowieje, to się ucieszę… Póki co, antybiotyk, zapalenie oskrzeli. Z boku widać, ile pracy wkładam w dom, w tego bloga. Kiedy leżę w łóżku o dziwo samo nic się nie robi. Mąż nadgania zaległości ale ewidentnie brakuje mu ze trzech par rąk. Nawet dziadkowie nie wyrabiają już z pomaganiem – to obiad, to dzieci na ściankę wspinaczkową czy inne atrakcje, to z lekami pędzą. Śnieg się stopił. A jak wchodziłam do łóżka to dopiero padał. I hiacynt się rozwinął… Zrozumiałam życzenia ‚aby zdrowie było’.. choć kiedyś wydawało mi się najmniej ważne. Ciężko być obserwatorem życia, nie uczestnicząc w nim pełnoprawnie. A przecież to tylko tydzień… Dziś rano, kiedy oddychało się już trochę łatwiej, poczułam wdzięczność, że to nie na zawsze. Dobrze jest móc samodzielnie zrobić dzieciom śniadanie, a potem pobawić się w ogrodzie. Uczesać córeczce włosy do przedszkola i pojechać po zakupy z synkiem. Zrobić obiad, napisać post i planować wieczór z mężem. W prostocie dnia codziennego ukryta jest wielka magia.

Pokoik Lenki wersja 2.0

Makóweczki

Pokoik Lenki wersja 2.0

Krok za kroczkiem nasz dom wypełnia się życiem. Puste ściany i prowizoryczne meble zamieniają się w sensowne aranżacje z moich wizji. Pojawiają się nowe meble, oświetlenie, ale także bibeloty i obrazy. Dom robi się swojski i taki… nasz. Po dwóch latach spania na podłodze, Leniuszka dorobiła się pięknego łoża. Poszukiwania był długie i żmudne. Problem jest taki, że na szerokość 90cm łóżek dziecięcych jest do wyboru do koloru. Jeśli zaś chodzi o większe rozmiary, cóż… pojawiają się schody. Szczególnie, że w moich oczach na wstępie odpadała większość infantylnie dziecięcych, topornych, sklejkowych koszmarków. Kiedy pewnego dnia odnalazłam łoże w meblarnia.com.pl, wiedziałam, że będzie strzałem w dziesiątkę! Choć, moją pierwszą miłością dzięki której przyjrzałam się innym meblom z oferty sklepu, było łóżko Lusi. Przyznacie, że także idealnie wpasowałoby się w klimat pokoiku Małej. Tyle, że chcieliśmy aby materac pozostał duży, jako, że do Lenki nieodmiennie dość często trzeba w nocy kursować. Wolę kimać na szerokim materacu, a nie półdupkiem na 90-tce. Mailily uszyło dla Leniuszy bajeczny koco – pled. Minus takich łóżek jest taki, że dzieciaki śmigają wierzchem po pościeli, co dla mnie jest nieakceptowalne. Pled ogranicza kontakt dziecka z pościelą. A do tego, jak to wszystkie produkty Maylily, które posiadamy w ilościach hurtowych, jest ultramiękki i ciepły. Lenka nie chciała mi go pożyczyć nawet w chorobie ;) Nowością z pokoju malutkiej jest także skrzynia i lampka Nobobobo. Lampka origami jest doskonałą ozdobą pokoiku i daje lekkie światło, idealne przy wieczornym usypianiu. Skrzynia jest hitem absolutnym. Takiego wykonania jeszcze nie widziałam. Blokowane kółka, zabezpieczenie przez opadaniem siedziska na rączki dziecka. Do tego piękny materiał i zdobienia. W niej mieszkają wszystkie misie i miękkie laleczki. Lenka w pokoiku jest zakochana, a to chyba najważniejsze. Kocha spać w swoim łóżeczku, nauczyła się samodzielnie porządkować pokoik. Wszystkich naszych gości po przestąpieniu progu naszego domu, ciągnie na górę pokazać swoje cztery kąty. To chyba oznacza, że dałam radę. Uffff :)

5 zdrowych fit dań z orkiszem, które polubią także Twoje dzieci

Makóweczki

5 zdrowych fit dań z orkiszem, które polubią także Twoje dzieci

Majorka vs Fuerteventura – która z wysp jest atrakcyjniejsza dla rodziny z dziećmi?

Makóweczki

Majorka vs Fuerteventura – która z wysp jest atrakcyjniejsza dla rodziny z dziećmi?

Ewidentnie wpłynął na Was syndrom Blue Monday i tęsknoty za słońcem. Od początku roku dostałam kilkadziesiąt maili z prośbami o poradę na którą z wysp (które odwiedziliśmy) i do jakiego hotelu się wybrać. Pełen powyjazdowy opis z Fuerteventure możecie znaleźć tu —-> Wyspy Kanaryjskie – Fuerteventura, plus zdjęcia —> TU. Opisu Majorki nie robiłam, jako, że w czasie naszej wycieczki jeszcze nie blogowałam, więc i ‚się nie złożyło’, ale także zdjęcia nie były rewelacyjne (nie miałam sprzętu, nie praktykowałam). Dlaczego więc zdecydowałam się na wpis teraz? Jednym z powodów są właśnie Wasze prośby, a drugim, radośniejszym – wracamy na Majorkę w te wakacje <3 Juhuuuuuuu! Dawno, dawno temu postanowiliśmy, że co roku będziemy z dzieciakami odwiedzali inne miejsca na świecie. Plan był ambitny. Zaczęliśmy od Majorki (z 6-miesięczną Lenką) i Fuerteventury rok później. Ostatnie dwa lata, wakacje pożarł dom więc odpoczywaliśmy nad polskim morzem, w górach i na Mazurach. Obecna sytuacja w krajach Afrykańskich, Arabskich i części Europejskich nie jest najbardziej komfortowa do podróżowania, szczególnie dla rodzin z dziećmi. Bezpieczną opcją w tym roku są kraje/wyspy hiszpańskojęzyczne i przewiduje się, że w tym roku w te miejsca wycieczki podrożeją. Dlatego już teraz zabookowaliśmy sobie wakacje na ukochanej Majorce – cudownej, sprawdzonej idealnej. Co więcej, nie ma co się oszukiwać – półroczna Lenka niczego nie pamięta z wyjazdu, a teraz będzie mogła pełnoprawnie korzystać z atrakcji, które wyspa oferuje. Dlaczego Majorka? Kilka drobnych podpunktów składa się na rewelacyjną całość. Wyspa jest po prostu idealnym miejscem na rodzinny wypoczynek, ten leniwy, ale także, aktywny. Moje główne plusy to: 1. Szybki lot Podpunkt ważny szczególnie, kiedy na taką wyprawę zabieramy małe dzieci (szczególnie te poniżej 2 lat). Trzy godziny lotu na Majorkę lub sześć na wyspy Kanaryjskie. Ja wybieram 3, mimo, że wykupowałam Lence od pierwszej podróży, dodatkowy fotel w samolocie. Myślę, że z maluchami 6+, lot staje się kwestią drugorzędną. 2. Warunki pogodowe Znacznie łaskawsze na Majorce, niż na wystawionych na działanie prądów oceanicznych, Wyspach Kanaryjskich (nie bez powodu nazywanych Wietrznymi Wyspami). Kiedy na Majorce w maju/czerwcu można przyjemnie wypoczywać, na WK urywa głowę i często jest po prostu zimno. 3. Morze vs ocean. ‚Zupa’ vs ciepła woda. Plaża ‚rajski piasek’ lu plaża ‚zapierające dech w piersiach widoki’. Tu rachunek nie jest jednoznaczy. Do codziennych kąpieli i plażowania wybrałabym Majorkę, zaś oko napasiecie i odbierze Wam dech w piersi, na Fuercie. Więc mamy pierwszy remis. 4. Atrakcje Tu absolutna przewaga Majorki. Trzy rewelacyjne parki wodne (Western Water Park, Aqualand oraz położony 4 przystanki autobusowe od naszego hotelu – Hidropark Alcudia). Aquarium z placem zabaw Marineland i piękne show z delfinami czy też papugami. Cudowne, ogromne zoo – safari. Przebajeczna trasa górami (można dostać choroby lokomocyjnej ;)). Majorka to absolutny raj. Fuerteventura była marną namiastką. Średni park wodny, bardzo fajne zoo (można karmić żyrafy!), poza tym brzydka kamienna pustynia i kozy, wszędzie kozy. Bajeczne plaże nie wystarczyły. Z małymi dziećmi, które nie podniecają się zwiedzaniem domów i podziwianiem widoków, wybrałabym  stanowczo Majorkę. Nie ma opcji nudy. Brakuje dni na atrakcje. Wybór lokalizacji i hotelu W potocznej opinii Majorka dzieli się na imprezową część południową – zachodnią i rodzinną północno – wschodnią. I przy tym podziale bym została. Po raz drugi wybraliśmy Hotel Playa Garden, który ma wspaniałą lokalizację, plażę, ale także sam w sobie jest doskonałym miejsce do aktywnego wypoczynku. Pokoje typu ‚studio’ ułatwiają życie i sprawiają, że wypoczynek nie jest zdominowany porami snu dziecka. Sypialnia (zamykana) i oddzielny salon dają komfort wieczornego spijania drinków ;). Hotel ma bardzo dobre jedzenie oraz fantastyczne miejsce (mini amfiteatr ze stolikami) na wieczorne shows (najpierw dla dzieci, potem dla dorosłych). Posiada kilka basenów z płaskim zejściem (plus dla dzieci 3+). W tym roku ponoć jest już i brodzik. Doskonałe miejsce dla tych, którzy poruszają się autobusami i komunikacją miejską (kilka przystanków do Alcudi). Dobrze jest wynająć samochód co najmniej na trzy doby aby zwiedzić resztę wyspy. W Majorce nie da się nie zakochać… Jeśli wciąż jesteście nieprzekonani włączcie sobie - TO … I wszystko staje się jasne ;)

Dzień w którym postanowiłam, że będzie mnie mniej

Makóweczki

Dzień w którym postanowiłam, że będzie mnie mniej

Noworoczne postanowienia nie mają daty ważności. ‚Schudnę 5/10/15 kg’ jest zawsze na propsie i w cenie. Nie ważne, że urodziło się styczniu 1998 roku. Ono jest wciąż tak samo żywe. Bo jak to mawia mój tatuś ‚ja nie z tych co to często zmieniają zdanie’. Wiedziałam, że nadejdzie ten dzień. Wiekopomna chwila. Wiedziałam także, że stanie się to w roku 2015. Jednak aby zrobić krok dalej należałoby się przyznać co doprowadziło mnie do stanu obecnego (czyli tego sprzed 6 miesięcy). Piórkiem nigdy nie byłam. Od 16 roku życia nie ważyłam mniej niż 65 kg (przy wzroście 172cm). I to jest moja waga wypadowa, idealna, ślubna, najlepsza (pod warunkiem, że masz 19 lat, nie rodziłaś i wszystko masz jędrne ;)). Cel mój więc, może różnić się od części z Was, które pamiętają czasy w rozmiarze 34. Ja szczęśliwie takowych nie posiadałam, więc nie mam takich potrzeb. (szybki przeskok, bez zagłębiania się w szczegóły) Większość małżeństwa byłam albo w ciąży, albo po ciąży, albo karmiąca, więc waga nigdy nie była stabilna, a co chwila odlatywała w stan błogosławiony. Po ciążach zawsze dość szybko zrzucałam kilogramy i wracałam do wagi wypadowej. Nie mam problemów związanych z jedzeniem. Nie byłam bulimiczką, anorektyczką, nie objadałam się kompulsywnie. Nie mam problemów z uzależnieniem od cukru. Baaa, pisałam Wam już kiedyś, że od pewnego czasu jadłam dość (lub bardzo) zdrowo. Smak chipsów znam z 2 imprez w roku. W naszym domu nigdy nie ma słodyczy (nawet jak jakieś dostaniemy, to odnosimy do dziadków). Nie kupujemy ich także jako przekąsek. Nie gotuję tłusto. Nie objadamy się wieczorami. … i to był powód, dla którego ciężko mi było schudnąć w prosty sposób obecnie. Naprawdę nie było łatwej i sensownej metody, typu ‚przestań jeść słodycze’, bo ja ich nie jadłam częściej niż 2x w m-cu. I z taką właśnie bazą jesienią roku 2015 postanowiłam zrobić COŚ. Tu znowu muszę jakoś się prześliznąć i taktownie wybrnąć, bo zaczęłam od pewnej ‚diety cud’. I naprawdę nie chcę Wam pisać jaka to dieta, bo nie w niej tkwił sukces. Owszem, pomogła mi szybko zrzucić kilka kilogramów jednak nie chcę wziąć odpowiedzialności za jej konsekwencje u Was. Ja zdecydowałam się na nią tylko dlatego, że byłam dość ciężka, co obciążało moje stawy. A jak wiecie, mam boreliozę, więc muszę o nie dbać bardziej niż wiele z Was. Dlatego jedyne co Wam mogę polecić to skonsultowanie się z dietetykiem i ustalenie Waszego planu. Długoterminowego. Dieta cud trwałą 21 dni, a było to we wrześniu. Nie ma co się więc czepiać wizji cudu, a skupić całkowitej zmianie nawyków żywieniowych. Więcej, należy poczynić wielkie zmiany w głowie. U mnie w kolejności wyglądały one tak: 1. Motywacja Pewnego sierpniowego, imprezowego wieczoru, kiedy na tarasie pachniał grill i było gwarno od gości moja córka wypowiedziała słowa, które już na zawsze będę nosić w głowie „nie chcę jeść (czegoś tam) bo chcę być zgrabna jak mamusia!” O.o … A mamusia była wtedy najgrubsza w swym życiu (pomijając ciąże). Postanowiłam wtedy, że dam córce lepszy przykład. Nie, nie sexy figury, a dbania o siebie i swoje zdrowie. O motywacji mogłabym pisać dużo więcej, ale reszta jest dla mnie dość osobista, więc tyle musi wystarczyć. Moja rada: Znajdź swoją motywację. Wakacyjne zdjęcie, osobę, wizję zdrowia swojego dziecka i uchwyć się jej jak mantry. Jak będziesz na skraju rozbicia telewizora i mordu na Chodakowskiej, przypomnij sobie swój cele. Może się poryczysz, ale na bank wytrwasz w postanowieniu. 2. Regularne posiłki Głównym powodem przez który moja waga zaczęła rosnąć, nie były zwiększone racje żarcia. Zabił mnie stres i brak czasu na regularność w jedzeniu. Budowa domu, dzieci, praca, mieszanie, 1000 projektów. Nie było czasu na przygotowywanie i celebrowanie posiłków. Ba, czasu nie umiałam znaleźć nawet na zakupy produktów na obiad. Żyliśmy więc na tym co zamówiliśmy lub dostaliśmy od mam. Albo na przekąskach (niby ‚zdrowych’, but still). Moja rada: Zanim zaczniesz dietę zaplanuj sobie jak i kiedy będziesz przygotowywała posiłki. Wkrótce powiem Ci jak robię to ja, jednak najważniejsze, aby ta rutyna weszła Ci w krew i była idealna dla Twojego stylu życia. Gotowanie, przygotowywanie musi stać się codziennością. I jeśli w tym momencie masz ochotę wspomnieć, że nie masz czasu to oficjalnie mogę Cię zdzielić w łeb. Też to mówiłam latami, a jak się okazuje, jest to prostsze niż się wydaje. 3. Kalorie Kiedy na fanpage napisałam, że dla mnie bardzo pomogła świadomość ilości kalorii w moich posiłków, niektóre osoby wszczęły burzę. Więc już tłumaczę. Nie chodzi tu o liczenie kalorii i ustalenie sobie bilansu 1000 cal w rozbiciu na 2 pączki dziennie ;). Mi pomogła wiedza o tym ile cal. spożywałam ‚niechcący’. Przykład – większe jabłko które jemy jako ‚zdrowy, małokaloryczny wypełniacz’ ma tyle cal co 100 gram piersi z kurczaka. Jeśli do jabłka dodamy batonik musli, a do kurczaka warzywa to już ta druga wersja będzie mniej kaloryczna. A czym najesz się na dłużej? Albo miłość mego życia – kawa. Latte z dwiema kostkami cukru i mlekiem 3,2 % to koło 150 cal. Uwierzycie?! A ile kawusiek dziennie wypijacie? Dlatego nie o skrupulatnym liczeniu pisze. ale o świadomości, że być może jedząc ‚nic’ wlaliśmy w siebie 1000 cal kawkami, a drugi tysiąc łyknęliśmy w jabłuszkach i fit batonikach. Moja rada: Świadomość kaloryczności niektórych posiłków pomoże nam zastąpić je niskokalorycznymi zamiennikami, wykluczyć z diety lub potraktować jako część posiłku, a nie przekąskę (np. banan jako dodatek do śniadania, a nie przekąska o godz. 18). 4. Zmiana nawyków jedzeniowych (i okołożyciowych) Kwestią strategiczną diety jest to co dzieje się w naszej głowie. Dla każdej z nas będzie to coś innego. Dla jednych będzie to zmiana na mniej tłuste gotowanie zaś dla innych ustalenie grafiku zajęć tak aby mieć czas na regularne jedzenie. Dla mnie totalnym wywróceniem do góry nogami są wyjścia i wyjazdy. Tak jak w domu pięknie się pilnowałam, tak w restauracji chciałam ‚zjeść coś dobrego’. W końcu nauczyłam się, że po sałatce, albo kawałku mięsa z warzywami będę tak samo najedzona i po 30 min. nie będę miała pojęcia co jak smakowało, zaś będę czuła się lżejsza i pełniejsza energii. Eureko! 5. Ćwiczenia, ruch, aktywność To podpunkt o którym nie mam jeszcze zbyt wiele do powiedzenia. Czekałam aż zrzucę 10 kg., żeby włączyć ćwiczenia nie zabijając przy tym stawów. Zaczynam w lutym od zajęć fitness zaś w marcu chcę się porwać na personalnego trenera i plan zamiany tłuszczyku na mięśnie :). We’ll see… Na chwilę obecną mój bilans to -7kg i dalej walczę. O zdrowie i lepsze samopoczucie. Wpis ten jest wstępem do nowej dziedziny mojego bloga i życia. Jak nie podołam, to oficjalnie pozwalam się ze mnie naśmiewać ;)

5 pomysłów na zabawę z dzieckiem, zimą

Makóweczki

5 pomysłów na zabawę z dzieckiem, zimą

Czasami może się tak zdarzyć, że nie wiadomo w co się bawić. Matczyne ręce opadną do samej podłogi kiedy szaro i ciemno za oknem, a śnieg wcale nie zamierza sypnąć. Może się tak zdarzyć, że doba się wydłuża, zima się przedłuża i kreatywność zapadła w zimowy sen. Dlatego budzę dziś Was mamusie kochane pięcioma prostymi sposobami na atrakcyjne spędzanie z dziećmi czasu. Celowo dla Was przeskanowałam naszą sobotę. 1. Poranne kucharzenie Kiedy za oknem prószy śnieg, a leniwe, weekendowe poranki wydłużają się w nieskończoność, wszyscy spotykamy się w kuchni i obmyślamy strategię… na śniadanie. Jest to ten dzień w którym można urządzać kulinarny ‚koncert życzeń’. Pod warunkiem, że potem będzie się pomagało w przygotowaniach. Oczywiście każdy chce wbić jajko i miksować, więc po kolei. Wszyscy muszą włożyć palec i spróbować. No i każdy chce pierwszego placka/naleśnika/omleta, ale i tak jest wspaniale. Gwarno, radośnie z mnóstwem energii. To w końcu poranek! i zjadanie… 2. Szaleństwa na śniegu W końcu mogę to napisać! Tak, spadł pierwszy śnieg na Podlasiu. W połowie stycznia. W momencie kiedy oficjalnie zaczęliśmy się rozglądać za wakacjami nad ciepłym morzem, a dzieci pytały czy za chwilę będzie wiosna, zrobiło się biało. I nikt nie narzeka. Powiedzmy sobie wprost – rodzicielstwo w okresie zimowym, kiedy ciemność i zmrok zapadają o 15, a za oknem pada deszcz… w grudniu, nie należy do najłatwiejszych. Niby ‚nie ma złej pogody, tylko złe ubrania’, ale sami sobie chodźcie po ciemku w chlapie ;). Nie pomaga fakt posiadania własnego podwórka. Baaa, nawet dodatkowo wkurza! Bo niby masz kawałek własnej przestrzeni ale co masz niby robić w taką pogodę? Poczyniliśmy kilka aktów desperacji (>klik< , >klik<), ale było to średnie doznanie. No, a taki śnieg w rodzicielstwie zmienia wiele. Podwórko własne staje się polem do lepienia, rzeźbienia i zabaw wszelakich. Bałwany, bałwany wszędzie! Górka i sanki, spocona matka pędząca przez śnieg. Nada się. Widzę sens w wychodzeniu na podwórko, kiedy słyszę te piski radości i okrzyki „ja chcę jeszcze raz!” 3. Zabawy artystyczne… Z czerwonym nosem i polikami, z wielkim kubasem rozgrzewającej herbaty zasiadamy do biurek. Maluchy codziennie coś tworzą – rysunki, wycinanki, kolorowanki. Rodzice starszych dzieci coraz rzadziej siadają z młodymi do zabaw tego typu, a szkoda! To wciąż bardzo przyjemne i angażujące, wspólne spędzanie czasu z dzieckiem. Kiedy w głowie pustka, możemy posiłkować się atrakcjami zapożyczonymi z jakichś ‚baz z pomysłami na zabawę’. Np. my w weekend odkryliśmy ‚odrysowywanie na czas’- zabawę z aplikacji Happy Studio. Dziecko/rodzic rysuje obrazek i pokazuje drugiej stronie, a ta po kilkunasto-sekundowym przyjrzeniu się obrazkowi musi odrysować to, co zobaczyła. Kupa śmiechu i pole do popisu dla dziecięcej wyobraźni i kreatywnego myślenia. … i manualne – wycinanie i składanie. Tworzenie zwierzaków, samolotów i latających statków. A potem zabawa w pełzające węże i ‚czyj samolot doleciał dalej’. 4. Chwila z urządzeniem mobilnym Nie ukrywajmy, nasze dzieci, zwane także pokoleniem (Z?) spędzają czas i bawią się, także korzystając z urządzeń elektronicznych. Aplikacji z grami dla dzieci na urządzeniach przenośnych mamy masę, do wyboru do koloru. Ich jakość i stopień trudności bywają różne, od najprostszych gierek, które oprócz rozrywki nic nie wnoszą, po przemyślane aplikacje dla dzieci, które poprzez kreatywne zadania nadają zabawie edukacyjne zabarwienie. Mając na uwadze jak ważny jest rozwój dziecka, ale też edukacja poprzez zabawę, starannie dobieramy aplikacje, których używają nasze dzieci. Umówmy się – nie ma ich wiele, jednak od jakiegoś czasu zdarzają się perełki, które są w stanie na dłużej zaangażować dzieciaki. I choć czas z padem jest w naszym domu silnie limitowany, jesteśmy spokojni, że nasze dziecko robi coś kreatywnego poza samym wciskaniem przycisków na ekranie. Jedną z takich aplikacji, którą poznaliśmy niedawno jest Happy Studio przygotowane przez McDonald’s. Znajdziemy w niej kilkanaście gier, z których każda niesie inną wartość edukacyjną. Są to serie: “Zostań wynalazcą”, “Zostań artystą” czy “Zostań muzykiem”. Jak się można domyślić gry pozwalają budować, tworzyć, eksperymentować, wymyślać, także, każde dziecko, bez względu na preferencje czy upodobania, znajdzie coś dla siebie. Poprzez te światy prowadzi nas główna postać (pudełko Happy Meal ;)) oraz bohaterowie filmu “Fistaszki” (btw, Lenka była zachwyconą tą animacją, na którą wybrała się z tatusiem do kina, tak bardzo, że przesiedziała cały seans w okularach 3D, których wcześniej nie cierpiała). Jakość wykonania aplikacji stoi na najwyższym poziomie – bajeczna grafika, świetne udźwiękowienie i prosta nawigacja na pewno uprzyjemniają i ułatwiają rozrywkę. Warto wspomnieć, że aplikacja została stworzona przy współpracy ekspertów ds. rozwoju dzieci aby jak najlepiej spełniała swoją rolę edukacyjną i rozrywkową. Aplikacja Happy Studio, to jednak coś więcej, jak tylko elektroniczna rozrywka. Przesłanie twórców nie ogranicza się tylko do spędzania czasu z tabletem, ale do spędzania czasu rodzica z dziećmi w różny sposób. Dlatego w aplikacji znajdziemy pomysły i instrukcje na zabawy z dzieckiem offline (patrz punkt 3, wyliczanki powyżej). Pan Tata stworzył z Maksem samolot, a ja z Lenką zorganizowałyśmy wspólną zabawę w “Narysuj z pamięci”. W aplikacji znajdziemy też tajemniczą funkcjonalność “Skanuj Zabawkę”, odkryłam jej zastosowanie dopiero po jakimś czasie i muszę przyznać, że to wisienka na torcie, ale o tym musicie się już przekonać sami. Więcej szczegółów znajdziecie na stronie aplikacji https://www.happystudio.com/pl/pl/parents. Aplikacja dostępna jest na systemy iOS oraz Android. 5. Leniwe wieczory (przed kominkiem) A kiedy wieczorem nie mamy już siły na kreatywność, spotykamy się przy kominku. Ciepło pieca i rodzinnego ogniska, nadaje tym chwilom magiczne zabarwienie. Piżamy, kakao, przytulańce. Takich wieczorów się nie zapomina… A więc.. miłego spędzania czasu z dzieckiem w te zimowe dni, kochani rodzice! :)

5 pomysłów na spędzanie czasu z dzieckiem, zimą

Makóweczki

5 pomysłów na spędzanie czasu z dzieckiem, zimą

Czasami może się tak zdarzyć, że nie wiadomo w co się bawić. Matczyne ręce opadną do samej podłogi kiedy szaro i ciemno za oknem, a śnieg wcale nie zamierza sypnąć. Może się tak zdarzyć, że doba się wydłuża, zima się przedłuża i kreatywność zapadła w zimowy sen. Dlatego budzę dziś Was mamusie kochane pięcioma prostymi sposobami na atrakcyjne spędzanie z dziećmi czasu. Celowo dla Was przeskanowałam naszą sobotę. 1. Poranne kucharzenie Kiedy za oknem prószy śnieg, a leniwe, weekendowe poranki wydłużają się w nieskończoność, wszyscy spotykamy się w kuchni i obmyślamy strategię… na śniadanie. Jest to ten dzień w którym można urządzać kulinarny ‚koncert życzeń’. Pod warunkiem, że potem będzie się pomagało w przygotowaniach. Oczywiście każdy chce wbić jajko i miksować, więc po kolei. Wszyscy muszą włożyć palec i spróbować. No i każdy chce pierwszego placka/naleśnika/omleta, ale i tak jest wspaniale. Gwarno, radośnie z mnóstwem energii. To w końcu poranek! i zjadanie… 2. Szaleństwa na śniegu W końcu mogę to napisać! Tak, spadł pierwszy śnieg na Podlasiu. W połowie stycznia. W momencie kiedy oficjalnie zaczęliśmy się rozglądać za wakacjami nad ciepłym morzem, a dzieci pytały czy za chwilę będzie wiosna, zrobiło się biało. I nikt nie narzeka. Powiedzmy sobie wprost – rodzicielstwo w okresie zimowym, kiedy ciemność i zmrok zapadają o 15, a za oknem pada deszcz… w grudniu, nie należy do najłatwiejszych. Niby ‚nie ma złej pogody, tylko złe ubrania’, ale sami sobie chodźcie po ciemku w chlapie ;). Nie pomaga fakt posiadania własnego podwórka. Baaa, nawet dodatkowo wkurza! Bo niby masz kawałek własnej przestrzeni ale co masz niby robić w taką pogodę? Poczyniliśmy kilka aktów desperacji (>klik< , >klik<), ale było to średnie doznanie. No, a taki śnieg w rodzicielstwie zmienia wiele. Podwórko własne staje się polem do lepienia, rzeźbienia i zabaw wszelakich. Bałwany, bałwany wszędzie! Górka i sanki, spocona matka pędząca przez śnieg. Nada się. Widzę sens w wychodzeniu na podwórko, kiedy słyszę te piski radości i okrzyki „ja chcę jeszcze raz!” 3. Zabawy artystyczne… Z czerwonym nosem i polikami, z wielkim kubasem rozgrzewającej herbaty zasiadamy do biurek. Maluchy codziennie coś tworzą – rysunki, wycinanki, kolorowanki. Rodzice starszych dzieci coraz rzadziej siadają z młodymi do zabaw tego typu, a szkoda! To wciąż bardzo przyjemne i angażujące, wspólne spędzanie czasu z dzieckiem. Kiedy w głowie pustka, możemy posiłkować się atrakcjami zapożyczonymi z jakichś ‚baz z pomysłami na zabawę’. Np. my w weekend odkryliśmy ‚odrysowywanie na czas’- zabawę z aplikacji Happy Studio. Dziecko/rodzic rysuje obrazek i pokazuje drugiej stronie, a ta po kilkunasto-sekundowym przyjrzeniu się obrazkowi musi odrysować to, co zobaczyła. Kupa śmiechu i pole do popisu dla dziecięcej wyobraźni i kreatywnego myślenia. … i manualne – wycinanie i składanie. Tworzenie zwierzaków, samolotów i latających statków. A potem zabawa w pełzające węże i ‚czyj samolot doleciał dalej’. 4. Chwila z urządzeniem mobilnym Nie ukrywajmy, nasze dzieci, zwane także pokoleniem (Z?) spędzają czas i bawią się, także korzystając z urządzeń elektronicznych. Aplikacji z grami dla dzieci na urządzeniach przenośnych mamy masę, do wyboru do koloru. Ich jakość i stopień trudności bywają różne, od najprostszych gierek, które oprócz rozrywki nic nie wnoszą, po przemyślane aplikacje dla dzieci, które poprzez kreatywne zadania nadają zabawie edukacyjne zabarwienie. Mając na uwadze jak ważny jest rozwój dziecka, ale też edukacja poprzez zabawę, starannie dobieramy aplikacje, których używają nasze dzieci. Umówmy się – nie ma ich wiele, jednak od jakiegoś czasu zdarzają się perełki, które są w stanie na dłużej zaangażować dzieciaki. I choć czas z padem jest w naszym domu silnie limitowany, jesteśmy spokojni, że nasze dziecko robi coś kreatywnego poza samym wciskaniem przycisków na ekranie. Jedną z takich aplikacji, którą poznaliśmy niedawno jest Happy Studio przygotowane przez McDonald’s. Znajdziemy w niej kilkanaście gier, z których każda niesie inną wartość edukacyjną. Są to serie: “Zostań wynalazcą”, “Zostań artystą” czy “Zostań muzykiem”. Jak się można domyślić gry pozwalają budować, tworzyć, eksperymentować, wymyślać, także, każde dziecko, bez względu na preferencje czy upodobania, znajdzie coś dla siebie. Poprzez te światy prowadzi nas główna postać (pudełko Happy Meal ;)) oraz bohaterowie filmu “Fistaszki” (btw, Lenka była zachwyconą tą animacją, na którą wybrała się z tatusiem do kina, tak bardzo, że przesiedziała cały seans w okularach 3D, których wcześniej nie cierpiała). Jakość wykonania aplikacji stoi na najwyższym poziomie – bajeczna grafika, świetne udźwiękowienie i prosta nawigacja na pewno uprzyjemniają i ułatwiają rozrywkę. Warto wspomnieć, że aplikacja została stworzona przy współpracy ekspertów ds. rozwoju dzieci aby jak najlepiej spełniała swoją rolę edukacyjną i rozrywkową. Aplikacja Happy Studio, to jednak coś więcej, jak tylko elektroniczna rozrywka. Przesłanie twórców nie ogranicza się tylko do spędzania czasu z tabletem, ale do spędzania czasu rodzica z dziećmi w różny sposób. Dlatego w aplikacji znajdziemy pomysły i instrukcje na zabawy z dzieckiem offline (patrz punkt 3, wyliczanki powyżej). Pan Tata stworzył z Maksem samolot, a ja z Lenką zorganizowałyśmy wspólną zabawę w “Narysuj z pamięci”. W aplikacji znajdziemy też tajemniczą funkcjonalność “Skanuj Zabawkę”, odkryłam jej zastosowanie dopiero po jakimś czasie i muszę przyznać, że to wisienka na torcie, ale o tym musicie się już przekonać sami. Więcej szczegółów znajdziecie na stronie aplikacji https://www.happystudio.com/pl/pl/parents. Aplikacja dostępna jest na systemy iOS oraz Android. 5. Leniwe wieczory (przed kominkiem) A kiedy wieczorem nie mamy już siły na kreatywność, spotykamy się przy kominku. Ciepło pieca i rodzinnego ogniska, nadaje tym chwilom magiczne zabarwienie. Piżamy, kakao, przytulańce. Takich wieczorów się nie zapomina… A więc.. miłego spędzania czasu z dzieckiem w te zimowe dni, kochani rodzice! :)

Jak sprawić, żeby dziecko przestało obgryzać paznokcie?

Makóweczki

Jak sprawić, żeby dziecko przestało obgryzać paznokcie?

Małe dzieci obgryzają paznokcie. Nie jest to żadna nowość. Widujemy je na ulicach, w przedszkolu, u koleżanek. Zdajemy sobie sprawę, że problem istnieje, jednak nie wpływa on w żaden sposób na nasze życie… póki nie przytrafi się naszemu dziecku. Pojawia się wtedy panika. Co zrobiłam nie tak? Gdzie popełniłam błąd? I najważniejsze- dlaczego moje dziecko? Przecież jestem takim dobrym rodzicem! Onychofagia (tak profesjonalnie nazwa się nawyk obgryzania paznokci) zaliczana jest do tzw. psychodermatoz – problemów dermatologicznych powstałych na tle psychologicznym. Już w definicji sprawa brzmi nienajlepiej. Warto więc zacząć od zbadania podłoży obgryzania paznokci: 1. Emocjonalne – wymianiane jako nr 1. Małe dzieci nie do końca wiedzą jak radzić sobie z przeżywanymi emocjami. Ujście napięcia znajdują w obgryzaniu paznokci. 2. Naśladownictwo – jeśli któryś z rodziców obgryza paznokcie, jest duża szansa, że przytrafi się to i dziecku. 3. Nuda – a rączki takie przydatne. Każdy rodzic widział jak jego dziecko trzyma z nudów palce w buzi.. Czasami może tak odkryć ‚przyjemność’ obgryzania paznokci. 4. Pasożyty – posiadaniu niektórych pasożytów mogą towarzyszyć epizody obgryzania paznokci. No ale jeśli problem jest tak powszechny i naturalnie występujący w życiu wielu ludzi to może nie ma czym się martwić? Cóż. Tu wszystko zależy od naszej wrażliwości na efekty obgryzania. Problemy wynikające z obgryzania paznokci: - wady zgryzu – stany zapalne, zakażenia w obrębie palca/paznokcia – łatwość zarażenia się pasożytami – trwałe deformacje płytki paznokciowej Dla mnie najkoszmarniejszą wizją jest brak higieny. Dzieci już z definicji są małymi brudaskami, jednak nawyk trzymania palców w buzi potęguje tę historię. Maluch nie rozmyśla nad tym czy właśnie głaskał psa, siedzi na toalecie czy w piaskownicy. Czuje potrzebę włożenie ręki do buzi i realizuje ją w danej chwili.  Dlatego pilnuj, żeby dziecko obgryzające jak najczęściej myło ręce mydłem!     Co możesz zrobić jeśli Twoje dziecko obgryza paznokcie: 1. Należy rozmawiać o problemie, emocjach w sposób delikatny i cierpliwy lub jeśli nie potrafimy sobie poradzić sami ze stresującą sytuacją w domu,  warto skontaktować się z psychologiem dziecięcym. 2. Można delikatnie wyjmować rękę z buzi (szczególnie u młodszych dzieci). 3. Pomalować paznokcie specjalnym gorzkim lakierem. 4. Znaleźć dziecku innego zajęcie dla rąk czy buzi- trzymanie długopisu, żucie gumy itp. Wycinanie, lepienie, ściskanie miękkiej piłeczki. Zapamiętaj: Nigdy nie ośmieszaj ani nie wyśmiewaj dziecka obgryzającego paznokcie. Nie karz go także za ten nawyk! Pogłębisz tylko stan stresu i problem z obgryzaniem.   Jak to wyglądało u nas?   Więc pewnego wrześniowego dnia Lenka zaczęła obgryzać paznokcie. Ot tak, bez zauważalnych domowych zmian czy traum. Na początku myślałam, że nawyk przejdzie sam, bo jest on bez sensu i nijak nie pasuje do naszej codzienności. Jednak pogłębiał się z dnia na dzień. Czułam się najgorszą mamą na świecie. Jako, że duży nacisk przy obgryzaniu paznokci kładzie się na spokój w domu i więź emocjonalną z dzieckiem, myślałam, że poległam w jakiejś z tych dziedzin i wewnętrznie już czułam się matką patologiczną. Spędzałam z Lenką jeszcze więcej czasu na przytulankach, wspólnych zabawach, czytaniu czy zasypianiu. Lenka chętnie to brała dodatkowe pokłady miłości, ale paznokcie ogryzała i tak. Zaczęłam myśleć o innym podłożu obgryzania paznokci. Może pies = pasożyty. Odrobaczyliśmy całą rodzinę, przechodząc 6-tygodniową kwarantannę (dieta 3xb – bez cukru, mleka i glutenu). Dom zdezynfekowany. Psu prawie wątrobę wysadziłam odrobaczając. Byliśmy dosłownie sterylni a Lenka jak nadal radośnie żarła swoje paznokcie. Zaklejałam je plasterkami, malowałam gorzkim lakierem. Rozmawiałam, żartowałam. Wymyśliłyśmy nawet prześmieszną zabawę pt „klaszcz jak zachce Ci się gryźć” ;). Owszem zabawa była przednia ale nie usunęła nawyku. Kiedy myślałam już, że będę musiała pogodzić  się z tą sytuacją, bo nic nie da się zrobić, Lenusza dostała mocnego zakażenia paznokcia tzw. zanokcicy. Palec był bolesny i spuchnięty. Po kilku dniach wylądowaliśmy u chirurga bo paznokieć pękł na pół u nasady. Lekarz zrobił opatrunek i miało się goić. I wtedy coś we mnie pękło, jak w tym paznokciu Lenki. Wściekłam się, że ten okropny nawyk nie dość, że doprowadza mnie na skraj załamania, sprawia, że ganiam Lenkę do mycia rąk co 5 minut to jeszcze boleśnie wpływa na jej codzienność. Postanowiłam walczyć z tym paskudnym nawykiem po swojemu i nie uznawać obecnego stano za oczywistość. Ze dwa tygodnie później pojechałam do przyjaciółki i obwieściłam, że robimy Lence (wymarzone) hybrydy. Choć pacnięcie dziecku paznokcia zwykłym lakierem jest dla mnie ok, tak zabieg tego typu, bez poważnego podłoża, uważam za zbędny. Jednak w tym wypadku cel uświęcał środki. Małgosia zalała delikatnym żelem do uzupełnienia, rozdwojony (acz bez stanów zapalnych i zagojony), rozdwojony paznokieć małej, który zaczepiał o wszystko i mocno ją bolał. Na reszcie pazurków zrobiłyśmy hybrydę z wybranych przez Lenkę kolorów i wzorów. I tu zdarzył się cud. Choć ja przed wyjściem orzekłam Gosi, że jak nie pomoże to następnym razem zalejemy wszystkie żelem do uzupełniania, bo tworzy to grubszą bazę na paznokciu, niemożliwą do przegryzienia. Okazało się to jednak niepotrzebne. Lenka nigdy więcej nie włożyła już palca do buzi. Czar prysł. Ważniejsze niż chwilowa przyjemność z gryzienia stało się pielęgnowanie ślicznych pazurków. Po 2-3 tygodniach zdjęłyśmy hybrydę i okazało się, że pęknięty paznokieć pięknie odrósł i jest zdrowy. Nałożyłyśmy drugą hybrydę, tak na wszelki wypadek. Było to z miesiąc temu. Po pomalowanych hybrydą paznokciach ślad jest niewielki (patrz zdjęcia u góry) a Lenka nie obgryza paznokci! Zadziałało! Teraz maluje je sobie zmywalnym (pod kranem) lakierem. Wczoraj po raz pierwszy od  września ścięłam małej paznokcie z widocznym wzruszeniem i na wdechu. Jeden problem z głowy…

Biała podłoga. Czyli co jest położone na podłodze w pokoju Lenki?

Makóweczki

Biała podłoga. Czyli co jest położone na podłodze w pokoju Lenki?

O podłogę Lenki pytano mnie setki jak nie tysiące razy. Na jej temat powstała masa legend i mitów. Ludzie strzelali w wykładzinę, gumoleum, wylewaną posadzkę i biały beton. A ja uparcie pisałam, że to… Ale po kolei. Nie dziwię się wcale w ten pierdyliard pytań. Bo każdy, kto choć na chwilę zamarzył sobie o białej podłodze wie, że większość wykonawców i sklepów rozkłada ręce nie mając wiele do zaoferowania. A ja się na białą uparłam i szukałam. Kilka miesięcy zajął mi research. Stanęło na białych dechach malowanych. Zastukałam do każdego sklepu w naszym mieście. Jeden, słownie jeden w ogóle miał ochotę próbować i rozmawiać. Debata zazwyczaj stawała na tym, że nie, gdzie, farba będzie odpryskiwać, że malować to można deskę, która wisi, ale nie taką, po której się chodzi. Ale ostatecznie na moich warunkach z wykluczeniem ich winy jedna firma zdecydowała się mi taką imprezę wycenić. Malować można było jednym specyfikiem, jedno lub dwukrotnie. Przy jednokrotnym pomalowaniu w żaden sposób ta deska biała nie była. Przy dwukrotnym (malowanie na położonych dechach) większa była szansa na dziurki i odpryski. Byłam uparta i poprosiłam o wycenę. Ta zaparła mi dech w piersiach. Coś około 15-20 tysięcy :). Tadaaa! Jako, że była to końcówka wykończeniówki, ta kwota trochę zbiła nas z tropu, ale alternatywy nie było. Posadzka wylewana nie wchodziła w grę bo w moim mieście żadnej firmie się nie chce robic tak małych powierzchni. Z resztą cenowo wyszłoby podobnie do drewna. Może korek? Ale nie, efekt nie ten sam. No i zostało bez planu, na samej końcówce. Aż pewnego dnia zaszłam do sklepu w którym zamawialiśmy inne podłogi do domu i on tam stał. Biały, pięknie ‚usłojony’ panel. Spytałam o jego jakość i trwałość. Miał być na pewno mniej podatny na uszkodzenia niż decha. A jak zobaczyłam jego cenę, to aż piruecik zakręciłam ;) Więc, aby nie pisać już tysięcy pw – w pokoju Lenki, na podłodze leży panel. Najprawdopodobniej –> TEN, lub podobny (na zamówieniu są chińskie znaczki i symbole i mimo wieczoru googlowania wciąż nie jestem pewna ;)). Jakościowo – bajka! Suwamy po nim meble, komody, łóżka. Lenka rzuca sobie zabawkami i… nic. Jak nowy. A pewnie w desce byłyby już szramy i wyżłobienia. Na białej podłodze wcale mocniej nie widać brudu czy kurzu. Jest komfortowa do czyszczenia i bajecznie wygląda na zdjęciach. Bardzo polecam! Sukienka – Kidsmuse

Chipsy jabłkowe

Makóweczki

Chipsy jabłkowe

Jedną z moich ulubionych fit- przekąsek są chipsy jabłkowe. Mają one jedną wadę. Cena paczki chipsów zrobionej z jednego jabłka waha się między 3 a 4 zł. Zakładając, że jedną paczką się nie najemy a podjadają je chętnie także dzieci, koszt robi się nieciekawy. Warto więc nauczyć się w wolnej chwili przyrządzać takie chipsy samodzielnie. Jest to czaso ale nie praco – chłonne. Możliwe do wykonania nawet jeśli nie posiadamy suszarki. Przepis: kilka jabłek sok z cytryny Przygotowanie: Jabłka kroimy na cieniutkie plasterki, skrapiamy sokiem z cytryny i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piekarnik ustawiamy na 70C (z termoobiegiem) i … czekamy. Dwie- trzy godziny. Zjadamy ze smakiem :) . Chipsy można posypać cynamonem. Mmmmmm… PS- powiedziałabym jak je przechowywać, ale nie sądzę, że cokolwiek Wam zostanie ;)

5 zasad obowiązujących w naszym domu, które ułatwiają i Wasze matczyne życie

Makóweczki

5 zasad obowiązujących w naszym domu, które ułatwiają i Wasze matczyne życie

Nie istnieje łatwiejsza droga, aby przyjrzeć się temu co sprawnie i fajnie działa w naszej domowej codzienności, jak zaproszenie gości. Kilkoro ludzi wchodzących z butami w nasza rutynę pokazuje nam plusy tego co na co dzień niewidzialne. Z zadziwieniem, przecierając oczy spostrzegamy, że kilka zasad, które wprowadziliśmy dawno temu i nie analizujemy ich na bieżąco, sprawia, że wszystko działa sprawnie, łatwo i radośnie. Wytrącenie choćby trzech elementów wprowadza, chaos, zgiełk i krzyki. Jakie to zasady? Żadne tajemne. Pewnie każdy dom posiada kilka własnych, dopasowanych na miarę do sytuacji danej rodziny. Jeśli jednak ich nie macie, przyjrzyjcie się w kilku następnych dniach jak możecie ułatwić i usprawnić życie swoje i swoich najbliższych. 1. Jemy tylko przy stole Zasada numer jeden, szczególnie jeśli posiadamy duży dom, dywany i piętra. Wprowadzając ją unikamy naprawdę masy nerwów i konfliktów. Bo po co krzyczeć na dziecko, że wdeptało muffinkę w dywan jak można było dokończyć posiłek przy stole? Po co wrabiać siebie w odkurzanie 3x dziennie kiedy można usiąść z dzieckiem i potraktować posiłek jako naukę, ale także miło, wspólnie spędzony czas? A jeszcze do niedawna wcale nie ceniłam faktu, że dla moich dzieci oczywistością jest jedzenie przy stole (na co dzień w kuchni). Kiedy zobaczyłam jak stadko dzieciaków rozchodzi mi się po domu z muffinami, ciastkami, sokami, zbladłam. Jakkolwiek mało bystrze to brzmi, nawet nie wpadłam na to, że tak się stanie, jako, że moje dzieci zawsze jedzą przy stole. To była wielka nauka kiedy szorowałam ściany, schody, prałam stosy koców, dywanów, pokrowców fotelowych, pościele itp. Wiadomo – impreza to wyjątkowa sytuacja i nie ma co jej analizować pod kątem nawyków jakie dzieci mają w domu, jednak przyjrzenie się tej sytuacji z boku pomogło mi docenić plusy płynące z faktu, że ta część jest dla mojej rodziny, oczywistością. [Pamiętacie tysiące pytań „ale jak to robisz, że wykładzina u Lenki jest taka czysta po 5-ciu latach? Odpowiedź – nie pozwalam jej jeść w swoim pokoju ;)] 2. Zabawkami bawimy się w pokoikach Swego rodzaju nowość wynikająca głównie z faktu, że posiadamy psa. Sprawa stała się prosta – co zniesiesz na dół, może zostać potencjalnie zeżarte przez Bridget. Po kilku miesiącach mieszkania z psem, dzieci uznają za oczywistość, zabawę dużą ilością zabawek w swoich pokoikach. Sprawia to, że nie mamy porozrzucanych po całym domu i zalegających po kątach lalek, autek, wózków, klocków itp. Duże ułatwienie organizacyjne, szczególnie na większym metrażu. Nie jest to jakaś zasada bezwzględna, jako, że uważam, że mój dom jest także domem moich dzieci jednak, jak się okazało, Maczki szybko dostosowały się do nowych okoliczności i na dole bawią się ruchowo – ganiają, tańczą, bawią się z psem rzucając mu jego zabawki, a potem idą do swoich pokoików i tam rysują, wycinają, bawią się grami czy lalkami. 3. Każdy (niezależnie od wieku) ma swoje obowiązki To jest podpunkt, który chciałabym kiedyś rozwinąć szerzej, szczególnie w odniesieniu do Maksymiliana, jednak dziś w skrócie – moje dzieci posiadają swoje obowiązki, które wykonują codziennie. Jeśli zrobią syf w pokoju, to jest ok, ale mają go na koniec dnia (lub wcześniej) posprzątać. Codziennie ścielą swoje łóżka (Maks sam, Lenka z pomocą). Kiedy rozleją sok, ubrudzą stół podczas jedzenia, sprzątają po sobie. Same obsługują się na miarę możliwości w trakcie posiłków (Maks robi kanapki, Lenka nalewa wodę). Maks codziennie wychodzi z psem. Staram się tak organizować dom, żeby dawał jak najwięcej możliwości do wykazywania inicjatywy w samodzielności – nawierciłam nisko wieszaki na kurtki, koszyki na czapki/szaliki, na wysokości małych rączek, aby każdy mógł sobie wyjąć dodatki. Kubki stoją w takim miejscu, w którym maluchy mogą wziąć je sobie same (czasami z użyciem krzesełka). Dzieci pomagają też sobie nawzajem (nie ma co ukrywać, że częściej pomaga Maks, choćby dlatego, że jest wyższy i może coś podać). Nie chciałabym aby moje dzieci wyrosły na ‚nieumiejaków’. Ale także w codzienności, łatwiej jest się poruszać w środowisku, w którym mama nie jest służką dla swoich sierotek, a rodzina jest teamem. 4. Szanujemy swoją przestrzeń Podpunkt niezwykle ważny i nie zawsze łatwy do wykonania. Czasami jest tak, że chce się coś robić samotnie/samodzielnie. Czasami bywa także, że nie jest fajnie czymś się dzielić. Zdarza się, że trzeba się odseparować. Może się przytrafić, że wcale nie chce się pomagać, jeść, być ze wszystkimi. Jest na to przestrzeń w naszym domu. Wychodzę z założenia, że jeśli coś nie jest pchane bardzo na siłę to samo wróci na jakieś fajne tory. Czasami jest tak, że rodzic sobie wymyślił jak by chciał aby wyglądało w jego domu zachowanie jego dzieci. Lub zapożyczył takie wizje z domu rodzinnego. I ta wersja z głowy, może się ścierać z sytuacją obecną. Np. ja tak sobie wymyśliłam, że jak będę miała kiedyś więcej niż jedno dziecko, to te moje pociechy, będą chętnie zasypiały razem wtulone w siebie. Srutututu. Albo młodzi chętnie kiedyś kąpali się razem, co było dla nas wygodne, bo wrzucaliśmy dwójkę, która się nawzajem zabawiała i po 15- 20 min. było po wszystkim. Obecnie zaś kąpią się oddzielnie co razem zabiera nam codziennie około godziny (którą musimy spędzać w pobliżu łazienki). Dopasowujemy się do rzeczywistości szanując wybory innych. 5. Pilnujemy stałej pory zasypiania Od zawsze, ludzie nam zazdrościli, że nasze dzieci chodzą spać o 18-20. Na noc. Na pełne 11-12 godziny. Czego ludzie nie wiedzą, to to, że trzeba było sobie wypracować taki scenariusz. Skupmy się najpierw na pozytywach. Co nam daje fakt, że np. Maks przez pierwsze 3 lata zasypiał o 18? Dawał nam to, że nasz związek zamiast umierać, rozkwitał. Mieć dziecko i codzienne wolne wieczory, na rozmowy, kąpiel, film i bliskość – bezcenne. Lenkę szybko wdrożyliśmy w podobny schemat. Mogliśmy przez wiele lat zapraszać gości o 19-20 i być ‚samotnymi rodzicami’. Chodzić na siłownię czy do kina (a) jeden rodzic może zostać radośnie w domu b) każdy chętnie popilnuje śpiących maluchów). Z resztą chyba nie muszę wymieniać plusów, które małżeństwu/rodzinie dają wolne wieczory. To dobro absolutnie bezcenne! Co długi, stabilny sen daje dziecku? Książki o tym napisano. Dzieci, które się wysypiają są spokojniejsze, zdrowsze, inteligentniejsze ect. Lepiej rosną, rozwijają się. Rano nie mają problemów z wstaniem do szkoły czy przedszkola. Ok, ale jak to zrobić? Nie ma co ukrywać, że nauka zasypiania o danej godzinie jest wymagająca. To odwieczna ‚wojna’ pomiędzy tymi, którzy uważają, że dziecko może sobie spać kiedy ma ochotę (np. zasnąć o 18 i wybudzić się o 23 a potem szaleć do 3-ciej, kiedy rodzice wyją do księżyca i padają na nos) a tymi, którzy lekko nakierunkowują ten sen na noc (zabawiają dziecko o 18, wychodzą na spacer, kąpią o 19, czytają książeczki i o 20 dziecko kładzie się spać, na noc). Są rodzice, którzy metody nr. 2 spróbują raz (słownie raz) i mówią „raz go próbowałem przytrzymać to wcale nie zasnął szybciej i nie spał dłużej). Takim rodzicom proponuję, żeby zasiedli do maszyny do szycia, raz i powiedzieli, że szycie jest do pupy, bo im się nie udało ;). To Wasz, osobisty wybór i tylko Wy poniesiecie jego konsekwencje. ___________________________________ Kilka prostych zasad, które sprawiają, że nasza codzienność i rutyna staje się o niebo łatwiejsza. Nie są to reguły, których pilnuję bezwzględnie. Mamy nasze ‚niedzielne wieczory kinowe’, na których objadamy się przekąskami w salonie. Zdarza się, że Lenka tak bardzo zafiksuje się na jakiś zabawki, że nosi je po całym domu (np. wczoraj wszędzie chadzała z 5-cioma (!) swoimi bobaskami, bo była mamusią, a mamusia nigdy nie zostawia swoich dzieci samych ;)). Zdarza się, że dzieci wyśpią się np. w podróży lub mają imprezę i szaleją do północy. Jest i tak, że czasami komuś nie chce się wyjść z psem czy sprzątnąć talerza. Ale to wszystko są epizody w równo pędzącej, zgranej machinie. Machinie, która pozwala nam cieszyć się macierzyństwem, domem, codziennością. Polecam! :)

Impreza!

Makóweczki

Impreza!

Mój syn o poranku powitał mnie słowami: – Mamusiu, dziś też jest impreza? We mnie wybucha tona fajerwerków. To znaczy, że się podobało. Mimo, że zawaliłyśmy możliwie wszystko co da się zawalić wyszło na tyle świetnie, że można z uśmiechem i rozmarzeniem w oczach spytać o jeszcze. _________________________________ A było to tak, że pewnego słonecznego dnia MM wpadła na genialny pomysł. Jako, że na tydzień odwiedzili nas przyjaciele (ugotowani.tv) z córeczkami i my, dorośli codziennie zasiadamy z innymi znajomymi do różnych biesiad, postanowiliśmy jedną imprezę zrobić tylko dla dzieciaków. W sumie ten pomysł wyszedł z idei, aby na naszych imprezach, przygotowywać maluchom mały kącik z przekąskami, ich stolikiem i jakimiś atrakcjami. I tak to urosło do wielkiego balu tylko dla młodziaków, z masą gości, płonącymi tortami i całą oprawą. Bo jak już coś robić to tak, żeby zaparło młodym dech w piersiach. I brakło im tego oddechu. Ale co my się nalatałyśmy… Pierwszy pomysł był taki, żeby zamówić dzieciom torty i zrobić kilka przekąsek. Poprosiłyśmy o wycenę i za dwa zdobione torty (jeden Elzowy, drugi ‚podwodna kraina’) miały kosztować około 1000zł. Jako, że Angelika umie torty piec sama, postawiłyśmy na wersję ekonomiczną. W sumie idea tortu jest taka, że ma być w miarę ładny, płonąć, a potem nikt go i tak nie je ;). Tyle, że… W dzień imprezy wszystko poszło nie tak. W domu miałyśmy czwórkę silnie rozbrykanych dzieci, które sabotowały nasze przygotowania. Bo wszystko przez ten śnieg, który miał być i te dzieci nasze powinny bałwany budować i się w nim tarzać a my byśmy ogarniały. No ale go nie było, a maluchom zaczynała odpijać palma z nudów. W ostatecznej rozpaczy o godzinie 14-tej pogoniłyśmy dzieci z Ugotowanym tatą i moją mamą do kuleczek i 2h. przed imprezą zaczęłyśmy przygotowania. Tak, dobrze słyszycie. Dwie godziny na przygotowanie, stołu, dekoracji, tortów, popsów, babeczek i innych. Oh well… Mój optymizm chwilowo zaraził Angelikę. Chwilowo, bo po dziesięciu minutach była już w czarnej dupie rozpaczy, jako, że to ona odpowiadała za część jadalną. Ale, żeby nie było ja także dzielnie walczyłam. 329483049854309 razy przyczepiałam taśmą, kurtynę z błyszczącymi frędzelkami, i ten milion razy po chwili słyszałam takie magiczne „szszszyyy” co oznaczało, że washi tape jest może i ozdobna, ale za hu hu nic nie utrzyma połyskującej zasłony, która była marzeniem Lenki. I prawie straciłam przytomność dmuchając balony. I byłam bardzo dzielna zawieszając ozdoby, i.. Ok, powiedzmy to sobie wprost. Kiedy Angelika mdlała robiąc tort za tortem, ciacho za ciachem, ja bawiłam się w arty i krafty. Ale jak tylko szłam pomagać to coś wybuchało, łamało się i spadało, więc to była bezpieczna opcja. 30 min. przed imprezą rozesłałam do wszystkich wiadomość, że nie zdążymy i żeby się spóźnili. Tak z tydzień najlepiej ;). Ale, ale.. to nic, że nie wyszykowałyśmy się należycie i nie miałyśmy fryzur i świeżego makijażu. To nic, że w naszych oczach nie wypadło to tak jak to sobie zaplanowałyśmy nawet w 20%. Dla dzieciaków to był raj, karnawał i disco marzenie.  Były torty takie jak sobie wymarzyli, płonące, strzelające. Były zimne ognie, zabawy i tańce. Babeczki z Elzą i Olafem oraz rekinami i rozgwiazdami. Malowanie twarzy i i innych części ciała. Ach.. czego tam nie było. Do północy tak szaleli. … Teraz wystarczy, że wyremontujemy dom i można zaczynać od nowa ;) Tunika moja- Kidsmuse Suknia Lenki- Louise Misha Komplet Maksa- Zara (sam sobie wybrał mój synek, celowo na imprezę :))

W  kadrach codzienności 2015

Makóweczki

W kadrach codzienności 2015

Odpoczęłam. Ponad tydzień off-line’u! W pierwszych dniach, tak chłonęłam czas wolny, rodzinny, że nie chciałam nawet tknąć aparatu, który kojarzy mi się mimo wszystko z pracą. Po tygodniu, złamałam się jednak, z wielkiej chęci kontynuowania tradycji ‚kadrów codzienności’ (>klik<), którą zaczęłam dok temu. Niech mówią obrazy… „Uśmiechnij się do zdjęcia Bridget!” U dziadków… Porównajcie ze zdjęciem sprzed roku —> >klik<

Miałam ‚tylko jeden rok’

Makóweczki

Miałam ‚tylko jeden rok’

„Opowiadała o człowieku, który przypadkiem znalazł orle jajo i wrzucił je do kurnika. Kury jak to kury – wysiedziały jajo i po jakimś czasie wykluło się z niego nowe życie. Maleńki orzełek nie od razu zakumał klimat kurnika. Wydawało mu się, że nie za bardzo pasuje do tego całego towarzystwa, no ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Trzeba się dostosować. 
 Nie miał z tym większych problemów, szybciutko zakolegował się z innymi kurami i będąc święcie przekonany, że jest zwyczajnym kogutem przejął kurze zwyczaje. Był głupi jak but, piał, grzebał w ziemi, szukając robaczków, skakał po grzędach, a kiedy trochę podrósł, zaczął popisywać się umiejętnością wzlatywania na kilka metrów. Po czym zaliczał glebę, bo przecież żaden kogut nie poleci wyżej niż to ustawa przewiduje. Życie orzełkowi upływało spokojnie, szczęśliwie i beztrosko. Jak to w kurniku. Lata minęły i trochę się zestarzał. Któregoś dnia spojrzał w górę i wysoko, jakby tuż pod samym niebem, dostrzegł przepięknego ptaka. Leciał spokojnie, wręcz dostojnie, majestatycznie poruszając wielkimi złocistymi skrzydłami. 
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Zapytał więc kurę stojącą obok: – Kim on jest? Kura podniosła dziób, na chwilę się zadumała i z lekką nutą podziwu odparła: – To jest orzeł, król ptaków. Ale nie myśl o tym. Ty i ja jesteśmy inni niż on. Tak więc jeszcze raz spojrzał w niebo, po czym już nigdy więcej o tym nie myślał. Umarł, wierząc, że jest tylko kogutem w zagrodzie. Będąc dziećmi, kiedy jeszcze nie wszystko rozumiemy, wierzymy, że jesteśmy wyjątkowi i gdzieś w przyszłości czeka nas cudowne życie. Ale przychodzi moment, kiedy patrzymy na swoją zagrodę i już wiemy, że pozostaniemy w niej na zawsze. (…) któż mieszkałby w zagrodzie, gdyby niebo stało otworem?” ( Jason Hunt „Tylko jeden rok„) Wtedy zrozumiałam, że ja jestem tą osobą. Wcale nie chcę być orłem. Chciałam, kiedyś, mając 19 lat. Spakowałam plecak, wyjechałam do USA z ambitnymi planami. Podróżowałam, żyłam chwilą. Miałam nawet swój ‘moment’ spotkania się z gwiazdą na ‘randce’. Wynajął w restauracji oddzielną salę, tylko dla nas. I… to nie było dla mnie. Urodziłam się orłem, który po wielu latach zrozumiał, że marzy to tym, aby być kurą. Z własną piękną zagrodą. Z kochającym kogutem i stadem piskląt. Od czasu do czasu z marzeniem aby się przelecieć i spojrzeć na wszystko z góry, które w XXI wieku jest już osiągalne nawet dla kur. Wsiadasz w balon, rozkładasz skrzydła jak w Tytanicu i na chwilę znów jesteś orłem. Możesz poczuć po raz kolejny… że to przereklamowane. To nie dla Ciebie. ________________________________________ Kiedy na początku roku 2015 przeczytałam tekst Jasona Hunta „Tylko jeden rok” poczułam się niesamowicie podniecona i pełna optymizmu. Pewnie jak dziesiątki tysięcy innych osób. Jestem mistrzem motywowania siebie za pomocą wyznaczania dat i celów. Urasta  to w moim wydaniu nawet to rangi jakiegoś zespołu neurotycznego. Kiedy na 5 minut zostaję postawiona w sytuacji w której nie mam wyznaczonych konkretnych planów, działań i terminów wpadam w panikę. Mój optymizm, moje szczęście zbudowane są z bazy przyjemnej codzienności + projektów do zrealizowania. Brakowało mi jakiegoś fajnego ubrania ich w motywujące ramy czasowe. “Jeśli nie jesteś w stanie ustalić daty, nie zapisujesz tego marzenia. Jeśli czegoś nie jesteś w stanie zacząć w ciągu 365 dni, nie zapisujesz tego. Jeśli to coś, czego już raz się podjąłeś i poniosłeś porażkę, nie zapisujesz tego.” Do dobra- pomyślałam- Kupuję to! Na początku roku wszystko brzmi mądrze i sensownie, jednak już w marcu możemy śmiało orzec, że “może w przyszłym roku”. Pierwsza połowa roku 2015 była koszmarem. Wykończanie domu, walka o każdą minutę, bo tu robotnik dach kończy, tam kaloryfery wstawiają. Farbę wybierz, płytki na elewację. Do tego mieszkanie, dzieci i prężnie działający blog. Chaos. A ja w chaosie ginę i umieram. Lub opcjonalnie sama staję się chaosem. A tego widzieć nie chcecie, uwierzcie mi na słowo. W sumie wszystko szło nie tak w pierwszej połowie roku. Zdawałam sobie sprawę, że tak własnie będzie to wyglądało, więc nie wyznaczyłam żadnych dat, nie stawiałam sobie celów. Ani finansowo ani logistycznie nie był to okres inwestowania w siebie. Dom wchłaniał pieniądze i moją energię jak niedorzeczna czarna dziura. W pewnym momencie zaczęłam mówić wprost, że go nienawidzę. Tu gdzieś zadzwoniła do mnie Basia Szmydt podpytać o coś nt. elektryki. Uraczyłam ją tym swoim “pozytywnym nastawieniem”. Nie zadzwoniła więcej. Nie wiem dlaczego ;). Odskocznia pojawiła się wraz z nadejściem wiosny. Całą złość i żal i przebłyski pozytywnej energii.. Wszystko co tam we mnie buzowało, znalazło swoje ujście w… ogrodzie (patrz wpis „Codzienność„). Przekopywanie gliny okazało się bardzo oczyszczającym doświadczeniem. Woziłam taczką żwir, odwoziłam glinę. Rozplantowałam czarnoziem. Robotnicy z szeregówek obok pytali – “a tym domu nie ma żadnego chłopa, żeby się tym zajął?”. Nie próbowałam im nawet wyjaśniać, że to jedno z najbardziej relaksujących i przyjemnych zajęć jakie obecnie przychodzi mi doświadczać. W międzyczasie musieliśmy jeszcze sprzedać moje auto, dla szybkiego zastrzyku gotówki (podłogi), więc tak oto została mi odebrana także mobilność. Czułam oficjalnie, jakbym przez dom straciła wszystko co kochałam, oraz co gorsza swoją osobowość – optymistyczną i wiecznie radosną. Wyznaczanie sobie celów nadal nie miało racji bytu. Nie panowałam nad niczym w moim życiu. I tu jakoś, totalnie „wtem”, wprowadziliśmy się do nowego domu. I zadziała się magia. Drugiego czerwca napisałam Wam: „Bo do niedawna kojarzył mi się ze złem  najgorszym. Z wielkim czarnym potworem, który zabiera mi wszystko po kolei. Czas, każdą minutę czy to realnie czy w myślach. Pieniądze, wakacje nad ciepłym morzem. Energię… W pędzie z pracy do pracy powoli traciłam wszystko. Ostatnia strata była zbyt ciężka. Zabrał zdrowie i tą moją beztroską radość życia, optymizm i energię. Chciał wziąć i to. Pod naporem spraw do zrobienia, obowiązków, projektów do upilnowania i wyrzeczeń, zatraciłam kontakt z sobą, swoim ciałem. I to było za wiele… Zaczęłam mówić, że go nie chcę, nienawidzę. Głośno i dosadnie! Chcę odzyskać swoje życie… On nie daje nic w zamian, a wysysa z nas co najlepsze! Spojrzałam na nas. Na dzieci, na męża. Wszyscy w jakimś biegu, gubiąc codzienność. Przyjemności stały się wydatkami. Chwile i momenty oddechu, niedorzecznym stresem, bo trzeba pewnie coś robić. Zarabiać więcej, pracować więcej! Szybciej! Nocami, dniami! Więcej! STOP.” Pewnie nikt z Was nie zdawał sobie sprawy jak wiele kosztowało mnie, powiedzieć to głośno. Byłam gotowa zrobić to dopiero wtedy, kiedy druga część wpisu brzmiała tak: „I choć obowiązków mi nie ubyło podchodzę do nich luźniej. Świat się nie zawali kiedy nie dodam postu na czas, lub elaborat nie będzie wystarczająco głęboki. Świat się nie zawali jeśli nie umyję dziecku włosów.. Nie zawali się jak zlew zamówię dzień później. To wciąż będzie bardzo pracowite lato. Robię sporo fajnych kampanii. Będę prelegentem na Blog Conference Poznań i współorganizatorem Strefy Parentingu na See Bloggers. Wciąż trwa wykończeniówka w moim domu i lista drobnych (acz chyba najważniejszych) rzeczy do zrobienia ma z kilometr. Kiedy pozwoliłam sobie na słabości, szczerość w smutku, złości, kontakt ze swoimi potrzebami, na odpoczynek… te obowiązki nagle odnalazły miejsce w mojej głowie. Miejsce okraszone dawką spokoju. Jeszcze nie w sposób idealny, ale  powoli, klocek po klocku zaczynają układać się w spójną całość. Weszłam w weekend do mojego nowego domu. Bałagan był straszny, jako, że w przeddzień montowano kuchnię. Zabrałam się do pracy, sprzątania, ustawiania, szorowania… Rozłożyliśmy  trampolinę i stolik z ławeczką. Wieczorem zaprosiliśmy gości na grilla. Był gwar, pyszne jedzenie i mecz piłkarki (na mojej młodziutkiej, biednej trawce). Następnego dnia znowu sprzątanie, szorowanie ścian, pokrytych dziesiątkami czarnych łapek. Potem zrobiłam sobie kawę w nowym ekspresie i … polubiłam go. Za śpiew ptaków na łące. Za słońce wpadające przed okno w kuchni. Za wielki drewniany stół. Za ogród, w którym można pracować i odpoczywać. Za radość moich dzieci, kiedy po przedszkolu chcą jechać tylko tam, żeby całe wieczory spędzać na powietrzu. Za trud, który w niego włożyliśmy, pozostając wciąż razem… Silniejsi, mądrzejsi…” To był krok numer jeden. Dokopałam się do kawałka siebie. Złapałam się wszystkiego co może pomóc. Kursów z psychologiem. Przyjaźni, które unosiły w górę. Relacji z mężem. Krok po kroku. W wakacje uczyłam się odpoczywać i dbać o siebie. Szło mi naprawdę słabo. Na tydzień rodzinnych wakacji, 3-4 dni pracowałam. W domu lawirowałam pomiędzy blogiem, a dzieciakami, które miały wolne od przedszkola/szkoły. Wciąż miałam miliardy zajęć związanych z domem i… nie posiadałam środku  transportu. Pamiętam, że na całe lato leżałam raz. Teraz trochę mi smutno, że sobie nie pozwoliłam. Pracoholizm to uzależnienie. W każdym razie leżałam na trawie w upalny dzień raz. Po jelitówce, więc nie bardzo dałam rady robić cokolwiek innego. No ale teraz najlepsze. Czytałam książkę Jasona Hunta. W sumie to jest dobry moment, żeby zacząć się martwić dlaczego mój tekst i rok (!) został tak mocno zdominowany przez tego gościa ;). W książce jest zawarta powyższa opowiastka o orle. Wtedy powstały przemyślenia, które opisałam na wstępie. Jednak, czy to, że chcę być kurą, ma oznaczać syf w moim życiu i mojej głowie? Przenigdy! Wróciłam do postu „jeden rok” i ustaliłam swoje podpunkty. Nie w styczniu, a w słoneczny wakacyjny dzień. Po dwóch dobach spędzonych z głową w klozecie, doznałam oczyszczenia. Literalnego i duchowego ;). Nie spisałam ich. Pewnie trochę się wciąż bałam, że nie podołam.  A może po prostu nie było potrzebne. Wyznaczyłam sobie cele i daty. Zaczęłam od zakupu auta i psa (zawsze chciałam mieć psa). Potem zajęłam się dietą, dbaniem o zdrowie i relaks. Rozpoczęłam przygodę z gotowaniem i romans z moją nową kuchnią. Zaczęłam meblować dom. A dom zaczął wyglądać jak.. dom. Dawać coś z siebie- ciepło kominka, zapach przyprawy do piernika, unoszący się w każdym pokoju, gwar gości przy wielkim stole. Podpunkt po podpunkcie realizowałam cele. Wszystko ‚się udawało’! To bardzo motywujące. Obiecałam sobie, że pod koniec roku przystopuję.. Odpocznę. Może nawet wezmę z 10 dni wolnego? Z takim nastawieniem więc wchodzę w nowy rok. Lista jest pełniutka, a ja zmotywowana bardziej niż kiedykolwiek. Każde postanowienie ma swoją datę, a ja czuję się podekscytowana witając każdy miesiąc.    

Makowiec japoński- najlepszy na świecie!

Makóweczki

Makowiec japoński- najlepszy na świecie!

Każda rodzina ma taki przepis. Najlepsze kluski, bigos czy wypiek. W mojej rodzinie także krążą takie dania- hity. Rosół mojej mamy- najlepszy na świecie! Golonka – palce lizać.. Kopytka, zrazy i kapusta zasmażana. Świeżyna! Obłędna… I ciasta. A w śród nich on, król każdej imprezy- makowiec japoński. Nigdy się nie nudzi, nigdy nie trzeba wyrzucać resztek. To absolutny hit! Dziś zdradzamy naszą tajemną recepturę ;) Składniki: – 1/2 kg maku – 1- 1,5 kg jabłek (winnych) – 10 jajek – 1 kostka masła – 1 1/2 szklanki cukru brązowego – 5 łyżek kaszy manny – 3 łyżeczki proszku do pieczenia – olejek migdałowy (buteleczka) – bakalie (dużo orzechów włoskich, skórka pomarańczowa + inne, u nas te z nalewki) – 2 tabliczki gorzkiej czekolady na polewę Przepis: Mak sparzyć (przez noc). Rano dwukrotnie przemielić. Jabłka obrać i zetrzeć na tarce (grube oczka). Masło utrzeć z cukrem, dodając żółtka. Do utartej masy dodać po jednej łyżce maku i jabłek, cały czas mieszając (mikserem). Następnie dodać bakalie, proszek, olejek migdałowy i mannę i wymieszać (łyżką). Białka ubić i delikatnie połączyć z całą masą. Piec około 1,5h w 180C. Po upieczeniu polać czekoladą (rozpuszczoną w kąpieli wodnej). Odstawić do wystygnięcia. Najlepiej smakuje na drugi (a nawet 5-ty ;) o ile się uchowa) dzień. Przepis na blaszkę 30 cm (moja z Duka).

Jak nauczyć dziecko sprzątać swój pokój?

Makóweczki

Jak nauczyć dziecko sprzątać swój pokój?

Temat, który spędza rodzicom sen z powiek. Jak nauczyć dziecko sprzątać swoje zabawki? Jak sprawić, żeby miało chęć zorganizować swoją przestrzeń życiową? I co najważniejsze- jak to zrobić, żeby nocą nie wdeptywać w klocek Lego? Dziś zdradzam Wam kilka sztuczek. 1. Przykład Jak zawsze zaczynam od bazy. Bez fundamentów niczego nie da się zbudować. Dziecko jest obserwatorem. Od najmłodszych lat bada swoje otoczenie i traktuje jako wyznacznik rzeczywistości. Czy mama sprząta po jedzeniu? Ubrania układa w szafie, czy rzuca na ziemię? Buty, kopie pod szafę, czy ustawia w rządku? Czy brud i różne przedmioty są porozrzucane po różnych miejscach czy w domu panuje ład i porządek? Każda z tych rzeczy ma wpływ na fakt w jaki nasze dzieci będą pojmowały kwestie czystości w swoim życiu. Jeśli rodzic jest fleją, jeśli w domu można przykleić się do ściany, czy podłogi, jeśli wszędzie panuje syf i rozgardiasz, nie ma imho, nawet sensu wymagać od dziecka interesowania się czystością jego własnej przestrzeni. Rodzicu, zacznij od siebie! Jeśli dom jest schludny, zadbany, owszem z bałaganem codziennym, który rodzice ogarniają na co dzień, dziecko dostaje przekaz na lata- tak właśnie powinno wyglądać moje otocznie! 2. Sprzątajcie razem Oczywiście dziecko 1-2-letnie nie odróżnia porządku od bałaganu, jednak już od najmłodszych lat można malucha angażować w porządki domowe. Dwulatek może dostać własną ściereczkę lub zabawkowy zestaw „małego pomocnika”. Faktem jest, że przez pierwsze lata pomagania, będzie robił więcej bałaganu niż czyśtosci, jednak warto korzystać z momemtu póki dziecko ma chęć i zapał.. Potem mu przejdzie, niestety. Od najmłodszych lat warto także razem sprzątać zabawki dziecka. Już roczne dziecko może robić „bam” do kosza z zabawkami, podawać je mamie lub wrzucać z odległości (te miękkie zabawki ;)). 3. Ograniczona ilość przedmiotów Jeden z najważniejszych, po przykładzie własnym, podpunktów. Maluch, lat 3-4 nie jest w stanie posegregować i poukładać ogromnych ilości zabawek. Traci motywację, ponieważ – rozwojowo- nie umie tematu ogarnąć. Abstrakcją jest dla niego przesortowanie stosu kloców, puzzli, lalek, większych zabawek, samochodzików z lalką jak wisienką na torcie na stercie gadżetów. Musicie zrozumieć, że to się nie stanie. I to z waszej winy. Wiecie, co większość moich znajomych mówi wchodząc do pokoików moich dzieci- „Jejuuu jak tu mało zabawek! Jak ty to robisz?” Wychodzi na to, że sortowanie zabawek nie jest tylko problemem dziecka, ale także rodzica! Jak ja to robię? Oddaję, sprzedaję lub chowam, każdą zabawkę, którą dziecko nie bawi się dłużej niż kilka tygodni czy miesięcy (więcej, pisałam o tym w poście ‚Minimalizm zakupoholika‚). Robię to bez pytania dziecka. Uwierzcie mi w 99% dziecko nie zauważa zniknięcia zabawki, którą się nie bawił. Jeśli mamy ochotę zabawki przechowywać to po jakimś czasie możemy je dziecku dać znowu. U nas ten patent działał bardzo słabo, bo po wyjęciu zabawki, dziecko się cieszyło, owszem ale znowu na 1-2 dni i tyle. Zazwyczaj więc zabawek pozbywam się ‚na zawsze’. Mamy małą przestrzeń na „posiadanie” zabawek. Dwie komody, 4 półki po około 1,2 metra. Nie da się zaszaleć, kiedy weźmiemy pod uwagę, że jedną z nich zajmują książki. Drugą, puzzle, literki i klocki. Nie używamy przepastnych pudełek czy skrzyń ‚bez dna’. Fakt, że pokazywałam Wam kilka razy na blogu piękne kosze. Jednak docelowo nie trzymamy w nich zabawek. Znacznie lepiej sprawdzają się jako miejsca do przechowywania koców czy poduszek. Jeśli dziecko posiada zabawki w pudłach i próbuje znaleźć jeden maleńki klocek czy ludzika, musi wyrzucić cały kosz zabawek na podłogę. A potem, posprzątać. Większość dzieci się wścieknie na starcie. Z dużą pewnością mogę powiedzieć, że ten obowiązek spadnie na Was. Jeśli więc nie macie ochoty codziennie zbierać setek małych elementów z podłogi, a) kupcie szuflę ;)) lub b) ograniczcie ilość posiadanych przez dziecko zabawek i posortujcie je do małych pudełeczek, zaznaczając, że bawimy się jednym pudełkiem na raz. 3. Rodzicielskie sztuczki Mniej lub bardziej świadomie, stosujemy je wszyscy. ‚Kto pierwszy przyniesie zabawkę?’, ‚Znajdź misia/auto’, ‚Wyścigi’ lub ‚Rut zabawką do pudła’. Każda rodzina ma swoje sztuczki i zabawy związane ze sprzątaniem. Sprawiają one, że ta czynność ze smutnego obowiązku zmienia się w zabawę i miło spędzony czas. Uwaga! Zabawy są ok, do pewnego wieku. Jeśli bawisz się w „znajdź misia” z nastolatkiem, to chyba jednak poszło coś nie tak ;) 4. Konsekwencje Wiecie, że nie jestem wielką fanką kar, jednak czasami kara i konsekwencja nie różnią się niczym poza nazewnictwem. Jeśli ustalasz zasadę, że dziecko będzie mogło obejrzeć bajkę kiedy sprzątnie swój pokoik, to nieobejrzenie bajki będzie dla niego konsekwencją jego czynów. Ale także niejako karą. Tu w grę wchodzą także pozytywne nawyki, które budowane od pierwszych dni życia bardzo szybko zaprocentują a będziemy zbierasz owoce przez lata. Np.: – zawsze kiedy chcemy bawić się inną zabawką, odkładamy na miejsce tę pierwszą – zawsze sprzątamy pokój przed obejrzeniem wieczornej bajki – zawsze sprzątamy pokój przed snem 5. Strefa wolności Kiedy porządnie przyłożymy się do podpunktów powyżej jest duża szansa, że nasz powiedzmy 6-latek będzie należycie ogarniał własną strefę mieszkalną. Gdzieś w tym okresie można mu już pozwolić na osobiste wariacje na temat porządku. W sumie być może ta granica może nastąpić już wcześniej lub należy na nią poczekać nieco dłużej. Z własnego doświadczenia mogę napisać, że mój 7-latek sam dba o własny pokoik. Codziennie ściele łóżko, sprząta zabawki, czyści biurko. Układa swoje ubrania, skarpetki, bieliznę. I zdarza się, że ten porządek widzi trochę inaczej niż ja. Jednak póki wciąż można to nazwać ‚porządkiem‚, dla mnie jest to ok. I może pęka mi żyłka jak widzę równiutko, fakt, ale całkowicie obstawione biurko, wszelkimi, bardzo potrzebnymi, przedmiotami, to staram się nie komentować, bo wiem, że to nasze różnice w pojmowaniu zorganizowania przestrzeni na biurku, a nie syf i bałagan.. Po prostu co jakiś czas rozmawiamy i omawiamy pewne kwestie. Np. ‚czy fajnie jest mieć mocno obstawione gadżetami biurko’. I syn mówi, że fajnie i super się tam odnajduje, więc nie naciskam. Po prostu więcej oddycham. 6. Do wszystkiego trzeba dojrzeć Myślę, że jest to fajne, dla mojego rozwoju i treści przekazywanych Wam, że moje dzieci są niejako zupełnie z innych planet i mam także Lenkę, do niedawna kompletnie nie zainteresowaną tematem sprzątania. Mówię Wam, to dziecko jeszcze wiele mnie nauczy ;). Jedyne co na nią działało to ograniczenie ilości zabawek, żebyśmy z mężem mieli mniej sprzątania wieczorem. W jej wieku Maks, normalnie ogarniał swój porządek, zaś Lenka… Ehhh.  Zero. Dosłownie nie było opcji, żeby tknęła swoich porozrzucanych zabawek. Mogła płakać, spazmować, zapleśnieć w nich, chodzić wierzchem, zgodzić się na oddanie wszystkich. Nic nie działało. Aż pewnego dnia, około 2-3 tyg. temu postanowiła zacząć dbać o swój pokoik, samodzielnie sprzątać i.. tak jej zostało. Po tym czasie jest już oczywistością, że sprząta sama. Poprosiła tylko o wielki kosz na śmieci, bo nie wiedziała co z nimi robić. Dziś przyszedł. 14-litrowy, jako, że moja artystka produkuje spore ilości makulatury. I działa. I sprząta. Ot tak. Samo się zrobiło. Wiem… O.o Sama jestem w szoku. Nauka nie idzie w las i jeśli Wasze dzieci przypominają Lenkę to tchnę w Was moc wiary, że nastanie TEN DZIEŃ! Mecie tę moc :* _______________________ Żaby było zabawnie, na koniec tego tekstu, googlując pewną frazę znalazłam.. tekst mojego męża na ten sam temat, sprzed roku. Możecie sprawdzić czy nasze poglądy na porządki są podobne –> „Tata mówi” :)

Minusy posiadania psa

Makóweczki

Minusy posiadania psa

Od jakiegoś czasu czułam się zobowiązana napisać Wam ten tekst. Po pierwszych dwóch wpisach o posiadaniu nowego członka rodziny (TU i TU) sielanka zamieniła się w real life lub momentami hadr life. Pomyślałam więc, że uczciwie byłoby napisać także o minusach posiadania psa. Dlaczego? Nadchodzi okres w którym – jak co roku- pies wydaje się być idealnym prezentem. Co roku także masa szczeniaków ląduje w schroniskach, bo puchata maskotka okazała się jednak żywą, wymagającą istotą. Bardzo wymagającą, o czym mówi się sporadycznie, skupiając raczej na sielance, miłości i puchatych przytulańcach. Życie z psem, szczeniakiem to nie tylko sweet focie i fun. 1. Psie niemowlę Po pierwsze i najważniejsze nie kupujecie psa, a psie dziecko. Chyba, że adoptujecie dorosłego psa, to sprawa może wyglądać inaczej. Choć także może się to wiązać z minusami- pies będzie miał swoje nawyki przyzwyczajenia, nie zawsze idealnie wkomponowujące się w waszą rutynę. Życie ze szczeniakiem, bardzo przypomina czasy posiadania niemowlęcia. Nie śpisz w nocy, bo pies piszczy, tęskni, więc śpicie z nim na zmiany. Piesek nie ma uregulowanych pór jedzenia i wydalania, więc jest duża szansa, że przez dłuższy czas będzie trzeba wyprowadzać go w nocy. Piesek nie wie, że załatwiać się trzeba na podwórku. Myślicie, że to problem jednej kupki i starcia podłogi. To setki kup, siusiókw, obrobione dywany, dywaniki, kąty, podłogi, maty, poduszki, koce i co się da. W ostatnich trzech miesiącach pralka i suszarka włączone były non stop aż nam padły :/. Bo prać trzeba na 90C, żeby zabić nieproszonych gości (za chwilę do tego dojdziemy). Piesek domaga się non stop atencji. Zabrany został od mamy i stadka rodzeństwa. Pragnie więc uwagi, zabawy. Nie ważne, że pracujesz, gotujesz, sprzątasz. On potrzebuje miłości i przytulasów, więc piszczy, jęczy, szczeka. Psi dzieciak vrs ludzkie dzieciaki = problemy. Należy pilnować obydwu stron. Szczeniaczek ma zęby jak igiełki i lubi sobie dziecko podgryźć w zabawie. Lenka często płacze, że B. ją ugryzła. Że nie wspomnę o dziesiątkach porwanych sukienek, rajstop czy spodni. Ludzkie dzieciaki zaś nie zawsze wystarczająco ostrożnie bawią się z psem. Budzi to sporo konfliktów domowych i ogólnego stresu. 2. Pasożyty. Z różnych badań wynika, że 80-90% szczeniąt ma jakieś pasożyty. Czasami zdaża się wątpliwa przyjemność zobaczyć je w akcji. Trzeba wtedy odrobaczyć pieska, ale także… rodzinę. Szczególnie jeśli obecne w niej są dzieci. Należy pilnować maluchy notorycznie, żeby myły ręce po zabawie z psem, czego oczywiście nie robią i dłubią w buzi jednocześnie całując psa. To jak walka z wiatrakami. Do tego- pranie. Wszystko należy czyścić w temp. powyżej 70C. Mam za sobą trzy miesiące sprzątania, szorowania, prania, dezynfekowania. Jak niekończąca się opowieść. I ta świadomość, że większość psów na sierści i tak nosi jaja jakiś pasożytów. Ciężko o tym zapomnieć po przeczytaniu kilku artykułów i po obejrzeniu uświadamiających filmików. 3. Kleszcze. Jak tylko zaczęłam wychodzić na prostą z opcją ‚pasożyty’ pojawiły się kleszcze. Ale nie, że tam jeden wpity i tyle. Pies zabezpieczony kropelkami i innymi cudami (dostosowanymi do wieku) nosił nam kleszcze hurtowo. Wpite na sobie, na sierści, łapach. Kleszcze chodziły nam dosłownie wszędzie- po podłogach, ścianach, poduszkach. I muszę przyznać, że to był moment w którym ja, osoba zdaje się dorosła, dojrzała, odpowiedzialna, miałam dosyć. Dla większość z Was kleszcz to taki tam robaczek, jakich wiele. Ja mam boreliozę. Wiele przez te 14 lat od diagnozy się przez nią wycierpiałam. Bywałam niepełnosprawna, spędzałam miesiące w szpitalach. Dla mnie to nie robaczek. Dla mnie to śmiertelne zagrożenie. Kiedy więc ni jak nie mogliśmy powstrzymać inwazji kleszczy z psa, na nasz dom, czułam się niejako zobowiązana wybierać- między zdrowiem i bezpieczeństwem dzieci a psem. I rachunek wydawał mi się nierównoważny. Brakowało naprawdę niewiele, żebyśmy pożegnali się z Bridget bo weterynarze nie mieli nam zbyt wiele do zaoferowania więcej, aż pewnego dnia poszłam do zwykłego, osiedlowego sklepu z psią karmą a tam pani poleciła mi magiczną obrożę. Niby od 7-mego m-ca, ale ponoć miało być ok. Od tego czasu w naszym domu nie było żadnego obcego. 4. Brud, syf, kiła ;) Jestem mega giga czyściochem. Dało się to chyba już przez 3 lata, zauważyć. I powiem Wam, że dla osób mojego typu posiadanie psa to codzienne chodzenie po cienkim lodzie nerwicy. Każde wyjście na spacer w okresie jesiennym to łapki w czarnoziemie, glinie lub piasku. Trzeba więc te łapy myć. Szczeniak wychodzi w dzień około 5-10x. Czasami dziecko wpuści psa po spacerze bez mycia łap. Tak średnio nie mniej niż raz dziennie. Wtedy musisz zmyć podłogę. Codziennie. Dwa x dziennie. Bo masz dzieci, które po tym błocie i piachu na Twoich dechach, się taczają. Kupiłam nawet nowy mop z wirującą nakładką na wiadro, żeby było szybciej ;). Mycie podłóg wchodzi w krew. Nawet Pan Tata opanował tę tajemną sztuję i przez ostatnie 3 m-ce umył podłogę więcej niż przez 8 lat małżeństwa. 5. Koszta Trochę boję się to napisać, bo Pan Tata słucha ;), ale pies pochłonął do tego czasu dobre kilka tys zł. Sam jego zakup, szczepienia, odrobaczanie, legowiska, koce, zabawki, przekąski, karmy. Jeśli doliczymy do tego koszty zniszczonych ubrań, mebli, naszą kurację od pasożytów, chemię zakupioną, żeby dokładnie wyczyścić dom, sumy będą ogromne. A nasz piesek nawet nigdy nie był jeszcze chory… Gdzieś na końcu tego maratonu przygód dochodzi moment w którym sobie uzmysławiasz, że pokochałeś psiaka i mimo punktów powyżej kochasz go jak członka rodziny. Czekasz na maoment kiedy nie będzie już szczeniakiem a psem i obowiązków będzie choć trochę mniej. Rozumiesz, że pewnie dylematy pozostaną na zawsze i zaczynasz rozmyślać jak przyszłość planować i projektować z uwzględnieniem nowego lokatora. Nie zostaje Ci wtedy nic innego jak: 6. Dostosowanie domu i życia pod pupila. Dla nas oznacza to: – czasowe zamontowanie zabezpieczenia na schodach (Bridget nie rozumie wciąż, że wszystko powyżej parteru to też dom, więc sika i robi kupę wszędzie- na pościel, łóżka, kanapy, koce, dywany) – wybudowanie płotu oddzielającego dwie strony domu (obecnie cała trawa jest obrobiona jak pole minowe. w przyszłości, kiedy pory spacerów się uregulują, chcielibyśmy, żeby załatwiała się na spacerze i na luzie biegała sobie na froncie domu. zaś trawa niech zostanie dla dzieci :) – ustalenie godzin spacerów B. i osób ją wyprowadzających – przetestowanie hotelu dla psów, na czas naszych wyjazdów, kiedy to dziadkowie nie będą mogli zajmować się psem – przystosowanie się do podróży z psem, który ma chorobę lokomocyjną (B. wymiotuje nawet podczas krótkich podróży. Np. po sesji widocznej poniżej, gdzie podjechaliśmy kilometr, zarzygała całego PT, aparat i wiatrołap ;)) – zapisanie B. do szkółki psich dobrych manier, lub kurs dla nas (póki co B. szczeka kiedy jemy, drapie w drzwi, ciągnie na spacerze, żre co znajdzie na drodze, gryzie dzieci i robi wiele innych rzeczy, które w przyszłości mogą być problematyczne ;)) No ale kochamy też naszą pchłę. Jest najsłodszym i najbardziej kochającym psem na świecie. Zawsze wdzięczna i radosna. Jest w stanie wszystko wybaczyć dzieciom, choć czasami chowa się za moimi nogami kiedy młodzi się rozszaleją. Maki wchodząc do domu nie wołają „hej mamo!”, a „Briiiidgeeeet!” a potem przytulają się, turlają i bawią. Maks stał się obowiązkowy i codziennie 1-2x wyprowadza psa. Ja kupuję mu różne żujko- przysmaki to przynajmniej przestała mi zżerać meble i dostaję buziaki za każdy z nich. B. jest bardzo mądra. Wpadki z siusikami/kupą zdarzają się tylko w sytuacjach krytycznych. PT ją pokochał. To on codziennie wstaje do niej w nocy. Serio! Jak ją ostatnio całą noc bolał brzuch i wymiotowała, to on spał obok na sofie, czuwając. Skradła nam serducho całkowicie i jesteśmy gotowi dostosować swoje życie pod nią. Jeśli jednak Ty nie jesteś pewien czy podołałbyś podpunktom powyżej, wpadnij do nas, czy swoich znajomych pobawić się z psem i może to wystarczy… Przemyśl, czy masz czas i siłę przebrnąć przez te wątpliwe rozrywki. Faktem jest, że na koniec dostaniesz wiernego i wspaniałego przyjaciela. Czy jesteś gotów? Żeby rozładować atmosferę zobaczcie moje próby zrobienia zdjęć Bridget :) Cóż… może innym razem. Lenka: Czapka, rękawiczki- Zara Apaszka, kurtka- Mango Spódnica, rajstopy- Popupshop Buty- Little Gold King Maks: Czapka/kurtka- Gap Rękawiczki/komin- Zara Spodnie- H&M Buty- Mrugała

Jak wychować kochające się rodzeństwa

Makóweczki

Jak wychować kochające się rodzeństwa

Maks i Lenka niesamowicie się kochają. Bawią się razem, godzinami, negocjują, rozmawiają. Planują obejrzą tak, żeby każdemu się podobało, lub gdzie pójdą/pojadą. Ustępują sobie nawzajem, dbają o siebie. Bronią się nawzajem jeśli – w ich odczuciu – jesteśmy niesprawiedliwi dla drugiego. Mają swoje sekrety i plany. Przytulają się, pocieszają. Złoszczą i za chwilę godzą.  Wszystko to wydaje się niby oczywiste, jako, że odniesienia nie mamy, jednak wiele mam dziwi się patrząc na ich miłość i bezustannie pyta: ‘Jak to zrobiliście, że oni się tak kochają?’ Jak wychować kochające się rodzeństwo? – to pytanie padło także wielokrotnie z Waszych ust w ankiecie, jako prośba tematyczna, lub w mailach czy też wiadomościach prywatnych. Zakładam więc, że ten temat może być problematyczny. Niech zdanie powyżej nie sprawi, że pomyślicie, że uważam się za alfę i omegę i specjalistę od braterskich relacji. Wręcz przeciwnie. Ja po prostu… 1.  Jestem jedynaczką. Myślę, że to fajna baza, jako, że nikt nic nie schrzanił w moich relacjach z rodzeństwem, ponieważ go nie posiadałam. Większość z Was ma braci lub/i siostry i jakieś wspomnienia, mniej lub bardziej traumatyczne z tym związane. Tego mama faworyzowała, ta to była ulubioną córeczką tatusia, a ja… i tu opowieść. Wchodzicie więc w relację swoich dzieci z jakimś bagażem własnych doświadczeń i postanowień ‘ja to nie będę tego i tamtego’ a potem często te wyniesione z domu przyzwyczajenia biorą górę, bo… 2. Pan Tara ma rodzeństwo Widzę to po swoim mężu. On dla odmiany posiada dwie siostry, ma jakieś tam wyobrażenie o traktowaniu się rodzeństwa (ale także rodziców vrs dzieci w liczbie mnogiej) i czasami wyskakuje do dzieci z takimi nowinkami, że nogi mi miękną, blednę i nie wiem skąd w ogóle tak durne zdania wzięły się w ustach naprawdę świetnego ojca. Jemu po prostu włącza się automat z przeszłości i rzuca “Maks, jesteś starszy, musisz się zajmować młodszą siostrą”. I tu wkraczam ja, obrońca uciśnionych. Ale o tym za chwile… 3. Fundamenty Oglądaliście bajkę “W głowie się nie mieści?”. Więc wiecie o czym piszę. Baza rodziny, otoczenia w którym się wychowują dzieci ma ogromny wpływ na ich relacje między sobą. Zanim dojdziemy do sytuacji w której to dzieci są bohaterami opowieści, skupmy się przez chwile na naszym otoczeniu. Jak funkcjonuje rodzina? Czy jest w niej dużo ciepła, miłości i zrozumienia? Czy dzieci wiedzą, że rodzicom można ufać, rozmawiać z nimi, zostać wysłuchanym? Czy cała rodzina uczestniczy w  jakiś zajęciach, zabawach? Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że solidny punkt trzeci, wystarczy, żeby dzieci miały ze sobą dobra relację i umiejętnie się komunikowały.  Jeśli robią to rodzice między sobą, rodzice z nimi, naturalną konsekwencją jest to, że dzieci zaczną podobnie traktować siebie nawzajem- z szacunkiem, miłością i zrozumieniem. Nie oznacza to pogrążenia się w wiecznej sielance i stanie ZEN. Tak jak konflikty pojawiają się w domu, między rodzicami, tak będą pojawiały się wśród dzieci, ale umiejętność rozwiązywania tych problemów, komunikuje dzieciom jak oni magą to robić między sobą. Spytałam na potrzeby tekstu Was, kilkoro znajomych, moich rodziców, kuzynki o to co najbardziej bolało ich w relacjach rodzić- rodzeństwo. Wymienialiście głównie: - porównywanie dzieci – faworyzowanie któregoś z dzieci - noszenie ubrań po rodzeństwie lub ogólnie braki finansowe zw. na liczne rodzeństwo - obowiązek zajmowania się młodszym rodzeństwem - obowiązek ustępowania młodszemu rodzeństwu - posiadanie wspólnego pokoju z rodzeństwem Większość z tych podpunktów zaobserwowałam sama z boku. W ogóle z boku widać więcej. I choć sama nie miałam doświadczeń związanych z posiadaniem rodzeństwa od początku miałam kilka postanowień i przemyśleń z tym związanych: A) Dziecko nr. 2 to prezent dla całej rodziny do którego trzeba się przygotować. Udawanie przed dzieckiem nr. 1, że rosnący brzuch mamy to przedawkowanie pizzy mija się z celem. Wprowadzenie następnego dziecka jako gościa, bez nadmiernego skupienia się na tym fakcie, ale także nie omijając tematu jest ważnym aspektem naturalności tej sytuacji.  Nie idealizujemy malucha z brzucha! To punkt ważny głównie dla mam, które mają jedno dziecko. Maluch nr 1 może poczuć się zepchnięty na drugi plan, kiedy będzie notorycznie słyszał zachwyty nad dzidziusiem z brzucha. Co gorsza, kiedy mu naopowiadasz o wspaniałym braciszku, towarzyszu, kompanie do wspólnych zabawach i radośnie spędzonym czasie, najprawdopodobniej przeżyje totalny szok i  rozczarowanie małym, śpiącym srelem, który pojawi się w jego domu wraz z powrotem mamy ze szpitala. Mów prawdę, dostosowując ją do wieku. Jeśli dziecko ma 2-3 latka opowiedz o dziecku, pokazując filmiki niemowlaka. Starszemu (5+?) dziecku możesz  już zaserwować brutalną ‚real story': “Na początku dziecko głównie leży, śpi i robi kupę. Nuuudy. Potem będzie lepiej.. może.” Ok, tak bym teraz powiedziała do Maksa, ale on już wie czym jest sarkazm i rodzeństwo, więc może zróbcie to delikatniej ;) B) Dziecko nr 1 nie jest nianią Oczywiście pierwsze tygodni fascynacji maluchem, podawania pieluszek i mleczka, są radosne, ale szybko mijają i nr 1 zaczyna czuć się osaczony i zmęczony sytuacją. Następuje bunt ‘nie podam, nie zrobię’. To jest moment w którym należy uszanować odmowę. Opiekowanie się maluchem nie należy do obowiązków starszego dziecka. To nie ono podjęło decyzję o posiadaniu większej rodziny. To nie ono jest odpowiedzialne za wychowanie następnego potomka. Nie ważne ile ma lat, jeśli odmawia pomocy, ma do tego prawo. Na początku można zrobić z tej pomocy przy młodszym rodzeństwie, zabawę “Maks. Chcesz popryskać Lenkę kaczuszką? To podaj jeszcze szampon” :P. Wiem, jestem trollem, ale każdą sytuację w której bezwzględnie potrzebowałam pomocy starszaka umiałam zamienić w żart. “Maks, na Boga, Lenka cuchnie! Podaj mi proszę pieluchę, bo zaraz skonam”. Nigdy jednak nie dawałam mu do zrozumienia, że coś jest jego obowiązkiem… W przeciwieństwie do mojego męża. Tak jak pisałam wyżej on miał już jakieś głęboko zakorzenione “odzywki”, które bardzo mu przeszkadzały u  innych rodziców i pojawiały się znikąd u niego w sytuacjach stresowych. “Maks, jesteś starszym chłopcem! Ustąp siostrze!” Tuuut. Zawsze wtedy mierzyłam go morderczym spojrzeniem. Dla osoby, która nie ma odniesienia do takich haseł, brzmią one naprawdę źle. Bo gdy tak serio się zastanowisz, co wlasnie powiedziałeś to 3-4-letniego malucha, to sam zrozumiesz, że zadziałał jakiś dziwny schemat, i nic z tego nie ma sensu. Zróbcie taki test. Porównajcie jak Wy traktujecie swoje dzieci, powiedzmy lat 5, które mają młodsze rodzeństwo, a jak traktują dzieci w tym samym wieku rodzice jedynaków, lub kiedy 5-latek jest najmłodszy w rodzinie. Jest duża szansa na to, że się przerazicie! Kiedy Wy swojego 5-latka traktujecie jak nianię na etacie, ( dopowiedzmy 2-latka), kiedy dla Was ten 5-latek jest starszakiem, poważnym, odpowiedzialnym, który musi to i tamto, rodzice jedynaków, lub 5-latków, które są najmłodsze w rodzinie, będą uważali ich prawie, że za dzidziusie. Będą ubierali im buciki, wycierali noski i prowadzili za rękę na placu zabaw (ok, nie wszyscy i zanim mnie zakrzyczycie nadmienię, że zastosowałam hiperbolę). Zaś Wasze 5-latki ubierają się same i jeszcze pomaga zapiąć buty młodszemu rodzeństwu, pamiętają o butelce dla brata, zasypiają same, karmią i kąpią rodzeństwo i rozważacie czy by może tak nie nauczyć ich gotować, bo to by było bardzo wygodne (znowu hiperbola). Rozumiecie? Starsze rodzeństwo nic nie musi. To Wasze dziecko, Wasza decyzja o posiadaniu go. Jeśli nie postawicie starszaka w niekomfortowej sytuacji jest duża szansa na to, że sam będzie chciał pomóc, lub po prostu pomoże, nie uznając tego za naruszenie dóbr własnych. C) Nie zapomnij, nie odtrącaj Po powrocie do domu z niemowlęciem… skup się na dziecku starszym. Raczej- skupcie, jako team- mama i tata. Już w ciąży wypracujcie jakiś tam model spędzania czasu z dzieckiem i po narodzinach malucha starajcie się go utrzymać. Nie szaleńczo więcej, ale też nie drastycznie mniej.. Podobnie w miarę możliwości. Wciąż znajdujcie czas na zabawy bez obecności niemowlęcia, różne wyjścia i zajęcia atrakcyjne dla starszaka. Szczególnie ważne jest to kiedy nr 2 podrośnie i nr 1 karnie zaczyna brać udział tylko w tych zajęciach, gdzie można zabrać młodsze dziecko. Błąd. Nie ważne czy tyczy sie to bajek, gier, wyjść czy zajęć pozaszkolnych. Nr 2 musi mieć swoja strefę starszaka, do której nr 1 nie ma dostępu. Chyba, że nie ma na to ochoty. To też ok. Nie martw się o nr 2. On ‘kupi’ sytuację zastaną. Dla niego to będzie jedyny wzór rodziny. Nigdy nie był w innej sytuacji. Zaś nr 1 mocno odczuje pojawienie się intruza. Więc przynajmniej na początku bardziej zajmuj się uczuciami nr 1. D) To jest ok, żeby wyluzować Jest taki moment, że nr 2 bardzo chce dostać rzeczy, które ma nr 1. To jest jakaś już prośba o niezaspokojoną atencję lub zwykła zabawa. Nie widzę żadnego problemu, żeby dziecko starsze dostało do zabawy własny smoczek, pieluszkę czy poleżało w łóżeczku czy wózku malucha. Zapewniam Wam, że jeśli nic nie skisiłyście wcześniej, to 5-latek nie będzie miał ochoty notorycznie chodzić z pieluchą i ze smokiem. Włóżcie 5- latka do wózka niemowlęcego czy zamotajcie w chustę. Śmiejcie się do rozpuku. Noście na rękach, wasze wielkie starszaki i lulajcie do snu. Niech się napasą tą równością w traktowaniu z maluchem. Nic strasznego. Spokojnie to chwilowe. Z perspektywy czasu zauważycie, że te starszaki to były całkiem malutkie maluchy. Aż was za gardło ściśnie jak przypomnicie sobie głupoty, które każdej mamie zdarzyło się wypowiedzieć. Maks zaliczył chyba większość wymienionych powyżej zjawisk. Potrzebował- dostał. Trwało to chwilę. Pokazało mu jednak, że te przedmioty nie są trofeum młodszego dziecka. Nie są czymkolwiek o co warto walczyć. [Słynne zjechanie mnie za 7- latka w wózku we wpisie z wakacji. Pamiętacie? Dla mnie to zupełnie ok, że zmęczony 7-latek chciał jechać w wózku, kiedy mogła to robić jego siostra. Nie ma tu nic zadziwiającego. Ona sunęła jak panicz a jego bolały nogi. Czuł niesprawiedliwość tej sytuacji. Osoby, które tego nie rozumieją z dużą szansą mogą mieć pewnie kłopoty w wychowaniu kochającego się rodzeństwa, jako, że totalnie odtrącają uczucia dziecka starszego na rzecz zostania ocenionym w kategoriach “wypada- nie wypada”. Daleka jestem od przejmowania się oceną choćby 60 tysięcy moich czytelniczek, na rzecz olania komunikatu mojego dziecka. Wózek był akcją tygodniową i nic nie zmienił w naszym życiu, ale pokazał synowi, że poważnie traktuję jego uczucia] D) Nie porównuj Ok. Zacznę od tego, że nie wychodzi to nam tak dobrze jak byśmy chcieli. Porównywanie nie ma swoich korzeni tylko posiadaniu rodzeństwa, więc nie jest przypisane wyłącznie rodzinom wielodzietnym, więc tu średnio fajne fundamenty mieliśmy oboje z PT. Porównywanie jest w naszej kulturze czymś oczywistym. Robią to babcie, rodzice, ludzie na ulicy. Jest to zachowanie notoryczne. Ciężko jest się tego nawyku wyzbyć. Siedzi on głęboko za paznokciami wielu z nas. Jednak kiedy zdamy sobie sprawę jaką krzywdę wyrządzamy obydwu stronom porównując je, uda nam się przynajmniej ograniczyć te najgorsze, rujnujące zachowania. E) Nie faworyzuj Ciężki orzech, który zaczyna się tak: Sytuacja jeden: - Mamo, chcę pić! - Poczekaj kochanie teraz przewijam braciszka. - Weź mnie na ręce! Chcę na rączki! - Minutka, dokończę karmić brata. Sytuacja dwa: (zabawa ze starszym dzieckiem) - Mamo zbudujmy wieżę! (płacz młodszego) - Poczekaj, muszę wziąć braciszka na ręce Czujecie ten klimat. Wejdźcie w buty nr 1. Kiedy Wy prosiliście o zaspokojenie Waszych bardzo poważnych i nadrzędnych potrzeb, kazano Wam czekać (nie wiadomo czy potem  w ogóle o tym nie zapomniano), zaś kiedy srel zawył, mama pobiegła. Coś tu nie gra… Dziecko 2-3-4-letnie za zrozumie co to znaczy “młodszy braciszek jest malutki i nie umie czekać”. On też czuje się mały i potrzebujący i wcale nie ma ochoty czekać! E) Daj zezwolenie na wyrażanie emocji “Nienawidzę mojej/mojego siostry/brata!”- który rodzic posiadający więcej niż jedno dziecko tego nie słyszał. Jak jednak zareagowaliście? “Och jak możesz tak mówić! Na pewno kochasz siostrzyczkę”. No jasne, że jest szansa, że zazwyczaj ją kocha ale w tym momencie jej nienawidzi, a zdanie powyżej doleje tylko oliwy do ognia. Ja odpowiadałam wtedy “ok, rozumiem, że tak teraz czujesz. Może się tak zdarzyć, że jak siostrzyczka zburzy zamek, który długo budowałeś, to się złościsz, nie? Pomóc zbudować Ci do od nowa, czy odbudujesz go sam?” Coś w tym stylu- najpierw ok, że możesz tak czuć a potem przekierowanie uwagi na pozytywne rozwiązanie sytuacji. Choć wiadomo, że nie zawsze się tak pięknie udaje a starsze chce mordować młodsze ;) Mogłabym się tu rozpisać, ale odeślę Was raczej do pkt. 3. Jeśli w domu szanuje się uczucia każdego domownika, nie trzeba specjalnie skupiać się na samym rozwiązywaniu konfliktów dzieci. Mają one prawo czuć jak czują a my mamy nauczyć je bezpiecznie wyrażać swoje emocje. Siostry nie mordujemy, ale możemy tupać nogami, albo krzyczeć albo poprosić mamę, żeby oddelegowała szkodnika z pokoju z wieżą. Młodsze dziecko wchodzi z butami w świat starszego. To jakie dzieci będą miały ze sobą relację za lat 5- 10 budujecie od pierwszego dnia, kiedy to sprawiacie, że dziecko pierwsze, będzie czuło się kochane, bezpieczne i w żaden sposób nie zagrożone przez rodzeństwo. Zaś młodsze dostrzeże tę bezpieczną przystań bez gierek i manipulacji i dołączy do poprawnego schematu. Łatwo nie jest. To żąglerka i roller coster, jednak warto wytężyć siły, bo a) dobre nawyki wejdą nam w krew b) będziemy czuli niesamowitą radość i dumę, obserwując kochające się rodzeństwo.

Inspiracje prezentowe III

Makóweczki

Inspiracje prezentowe III

Rozłożyłam sobie inspiracje na trzy wpisy. Pierwszy (TU) i drugi (TU) już widzieliście. Dziś ostatni z serii tegorocznej (poprzedni rok możecie obejrzeć TU, TU i TU, zaś wpisy sprzed dwóch lat TU, TU, TU i TU. A jeśli wciąż Wam mało to przejrzyjcie cały nasz dział „Plac Zabaw„)). Idealnie wpasował się w klimat ostatnich dni, czyli smarki, przesiadywanie w domu w pidżamach i zabijanie nudy kreatywnymi zabawami i grami. 1. Gra edukacyjna „Świat dinozaurów”, zaczyna się od wykopaliska. Jednorazowo, za pierwszym razem trzeba odkopać dinozaury z bryły cementu. Dziecko może poczuć się jak prawdziwy archeolog! Następnie wykopane dinozaury stają się pionkami i mamy bardzo przyjemną planszówkę. 2. Gra ‚Piraci’, Djeco Gra pięknie wyprodukowana z uroczymi klockami i pionkami. Strategiczna, przygodowa. Dla trochę starszego gracza (niż Lenka ;)). 3. Klocki ‚Dinozaur’- Anker  Bardzo przyjemne klocki, w atrakcyjnej cenie. Zostały nam dołożone ‚na przetestowanie’ i okazały się nr 1 z całej paczki. Maks układał je kilka dni zgodnie z instrukcją a także kreatywnie. 4. Gra KAPATAS Wykonana z klocków tej samej firmy co powyżej. Świetnie ćwiczy koncentrację i precyzję. Lena oczywiście grać w to nie chciała i się wkurzała, ale ja z Maksem, codziennie urządzam sobie partyjkę :) 5. Klocki Plus-Plus, ‚Statek piracki’ Jakiś czas temu mieliśmy te klocki, kiedy młody miał ze 3-4 latka. Wtedy zainteresowania nie było. Lenka, lat dwa zaczęła coś składać, ale jako, że elementy są niewielkie, klocki komuś oddałam. Dziś po latach klocki okazały się hitem i młody chętnie dłubie kształty, odwzorowując głównie te z pudełka. Lenka buduje kreatywnie uparcie widząc cuda w trzech złączonych plusach, dobudowując do tego niesamowite opowieści ;) 6. Klocki przestrzenne, Djeco Trochę trudniejsze klocki jeśli chodzi o tworzenie sensownych konstrukcji. I tu znowu- Lenka kreatywnie, Maks- odtwórczo (choć ze 2 razy potrzebował pomocy). Klocki tworzą bryły przestrzenne, kształty (także owalne), zmieniają się w domy, zwierzęta i ludziki. 7. Absolutny TOP, HIT I NR 1! Gra karciana Djeco ‚Natura’ Raz na tysiąc zabawek trafia się taka, która staje się częścią codziennych rytuałów i rodzinnych zwyczajów. Gramy w nią codziennie po tysiąc razy. Poznali ją już dziadkowie i nasi znajomi. Serce skradła pewnie głównie dlatego, że i Lence zdarza się w nią wygrać  ;). Jest naprawdę pomysłowa, zabawna, prosta acz wymagająca główkowania. W tej grze po raz pierwszy Maks, jawnie i ewidentnie, dał wygrać młodszej siostrzyczce, która zalewała się łzami, że straciła, całą ‚rodzinę’ kart. Najsłodsze zjawisko ever <3 8. Europa- gra edukacyjna Trefl Gra ‚od lat 6-ciu’ w opisie i tak też należy ją kupować. Wymaga znajomości stolic europy. Idealna dla Maksa, ni jak nie angażująca Lenki ;) I na koniec, królestwo Lenki. Jakiś czas temu, miała ona już zabawkowa kuchnię (TU i TU), jednak po jakimś czasie stała się ona tylko meblem do ścierania kurzu. Obecnie jako (prawie) 4-latka zapragnęła znowu posiadać taką zabawkę. Zdecydowaliśmy się na różową kuchnię Janod, która wpadła w oko Lence, ale która także przełamywała tę biel i monochromatyczność jej pokoiku. Jako gadżety dobraliśmy mikrofalówkę (również Janod) oraz ozdobny stolik Djeco do serwowania posiłków. Jedzenie zabawkowe mamy to samo co rok temu (TU). Pierwsza część zdjęć: Bluza Maksa i piżamka Lenki- H&M, Kamizelka Lenki- Lindex Druga część zdjęć: Tunika Lenki- Mamunio, Legginsy- Gap Koszulka Maksa- Gap

Nalewka zimowa (grzechu warta!)

Makóweczki

Nalewka zimowa (grzechu warta!)

Składniki: Suszone: morele, figi, żurawina, śliwki, daktyle, rodzynki Orzechy: laskowe, włoskie, migdały Owoce: Pomarańcze, cytryna Przyprawy: laska wanilii, laska cynamonu, kardamon Opcjonalnie: cukier Wódeczka :) Nie piszę Wam ilości w rozłożeniu na gramy, ponieważ nie wiem jakie macie pojemniki na nalewkę, ale proporcje są umowne, na zasadzie „wrzucasz co masz” :). Ważne na pewno są przyprawy i owoce świeże. Suszone wg. uznania. Alkoholem zalewamy do pełna (muszą być zakryte wszystkie składniki). Staramy się nie wypijać, nie podpijać, nie sprawdzać, czy wszystko z nią ok. Najlepiej nie próbować jej w ogóle, bo nalewka jest tak pyszna, że znika od samego testowania smaku ;). A dobrze, żeby postała z miesiąc. W dużym słoiku widać nalewkę zrobioną chwilę przed zdjęciami, zaś w pozostałych dwóch prezentuje się nalewka tygodniowa (robi się ciemniejsza). Możecie zrobić mniejsze pojemniki i przygotować znajomym na prezent. Każdy ucieszy się z przepysznego smaku, którym można delektować się w zimowy wieczór, przy kominku… Do tego słoiki z nalewką są piękną, zimową ozdobą w kuchni :) Same plusy, więc do dzieła!

Wielozadaniowość

Makóweczki

Wielozadaniowość

Pamiętacie tę idylliczną sytuację w, której cokolwiek robiłyście, miało to sens. Sprzątałyście, aby było czysto. Piekłyście, żeby coś zjeść. Organizowałyście coś aby było zorganizowane… Nie? Ja także nie bardzo. Dzieci przejęły centrum dowodzenia. Wdarły się w nasze życie, rozpanoszyły i oznaczyły teren. Pokoje dzieci- są bawialnią, salon- jest bawialnią, korytarz- jest bawialnią, nawet kuchnia, ostatnia oaza spokoju i dorosłości- stała się bawialnią. Gadżety maluchów, zabawki, śliniaki. Obok kartoniki z klockami, pudełka, maty. Można stanąć pewnego dnia i się zgubić. Zapomnieć o tym, że jest się dorosłym z czasami odrębnymi potrzebami. Można posprzątać i oddziecić ten dom aż za bardzo, aby choć na chwilę poczuć, że nad czymś jeszcze panujemy. Że my choć kawałek własnego, niezajętego przez dzieci miejsca. Jednak po takim dumnym, czystym weekendzie, taki zadbane i spełnione przyłapujemy się na tym, że rozczulamy się nad pracami plastycznymi porozrzucanymi po pokoju. Kawałkami ‚washi tape’ zdobiącymi wyciętą Else i Batmana. Nad okruszkami po pierniczkach, bluzą wciśnięta w kąt i klockami rozrzuconymi na stole. Bo to jest właśnie dom, rodzina. Mam więc dla Was tajemną, dobrą radę. Nie walczcie z tym… Poddajcie się prądowi macierzyństwa, pamiętając o szacunku dla siebie i dziecka, a po kilku latach balans i granica ustali się niejako przypadkowo. Bo która z nas nie zna sytuacji, kiedy to jedną ręką miesza w garze a drugą, podaje dziecku grzechotkę. Kto nie zmywał podłogi zamieniając mokre plamy w tor przeszkód do skakania. Jaka mama zmieniając pościel nie zamienia się w ‚dusia’. Wszystkie to robimy intuicyjnie. Każde zadanie można mienić w przygodę. Wystarczy odrobina chęci. Lenka wykrawa ciasteczka, Maks buduje z Lego Duplo, roboty, które pchają potem nasze uformowane kule. Mały myszki dojadają okruszki. Liczymy ciastka- jeden, dwa, trzy. Lenka ustawia liczby przy każdym ciasteczku. Ups, żeby tylko się nie zapomnieć i nie wstawić tak do piekarnika! Potem zdobienie- lukier na ciastkach, lukier na klockach, kto by tam odróżniał. Nadjeżdża wielki pociąg, trzeba załadować towar! Maks układa ciasteczka, Lenka dodaje batonik mussli. Razem zdobią resztę ciasteczek, wyjadając co chwilę koraliki. Następuje etap delektowania się – gryz dla Lenki, kawałek dla pieska Lego, porcja dla ludzika. „Jest ‚pociągowym, pewnie jest głodny!”. To nie muszą być ciasteczka, które same w sobie są atrakcją. To może być obiad. Ta chwila nerwówki, bo dziecko znowu plącze się pod nogami może być zamieniona w atrakcyjnie spędozny czas. Pomocnicy mali i więksi, Ci prawdziwi i zabawkowi umilą czas nam ale także zbliżą do naszych pociech. Pokażą im także, że praca może być przyjemnością, ale także zabawą. Że radosne chwile to nie tylko momenty na podłodze, ale takie zwykłe czynności. Za kilka lat nie będzie tych małych, lepkich rączek do pomocy. Nie będzie klocków i żartów o nocne po nich stąpanie. Zostaną  zdjęcia i wspomnienia… Wpis powstał w ramach współpracy z Lego Duplo.

DOMOWY SOK JABŁKOWY ORAZ  DŻEM Z DYNI – BEZ DODATKU CUKRU!

Makóweczki

DOMOWY SOK JABŁKOWY ORAZ DŻEM Z DYNI – BEZ DODATKU CUKRU!

To mój najbardziej owocny pasteryzacyjnie rok. Pisałam Wam o szale wekowania TU i TU. Czekam, aż stolarz zrobi mi półki w kantorku, bo powideł, dżemów, soków i warzywnych weków mam tyle, że brakuje mi na nie miejsca w kuchni. Na bieżąco wyjadamy te smakowitości i często zastępują nam dania gotowanie lub kupne. Najlepsze jest to, że wiem, co tam włożyłam i jestem pewna wartości produktu – bez dodatku cukru, konserwantów, barwników i innych ulepszaczy. Pamiętajcie jednak, że produkty pasteryzowane dostępne są też w sklepach i nie muszą mieć w składzie żadnych ulepszaczy. Czytajcie uważnie etykiety i zwracajcie uwagę na sposób przedłużenia trwałości produktów – jeśli jest pasteryzowany, to nie powinien zawierać żadnych konserwantów i ulepszaczy. Co więcej, w żadnym soku owocowym, który stoi na sklepowej półce z pewnością nie znajdziemy żadnych sztucznych substancji konserwujących, czy słodzących ponieważ jest to prawnie zabronione. Pamiętajmy, że szklanka soku pasteryzowanego to jedna porcja owocu lub warzywa, a jeśli nie udało się Wam zrobić własnego wyrobu – ten ze sklepu może być równie wartościowy!  Czym jest pasteryzacja? Jako, że większość moich weków pasteryzuję, zgłębiłam temat, dlaczego warto to robić i czy ta metoda ma w ogóle sens? Pasteryzację w XIX w. wynalazł Ludwik Pasteur. Francuski uczony odkrył, że w procesie tym zabija bakterie i drobnoustroje odpowiadające za psucie się potraw, zabezpieczając tym samym produkty kwaśne przed salmonellą i gronkowcem, oraz pomagając zachować smak i zapach produktów. Co ciekawe, pasteryzacja do dzisiaj jest najbardziej naturalną metoda przedłużania trwałości owoców i warzyw. Swoje własne weki zaczęłam pasteryzować około 10 – 20 minut, to wystarczy, aby nadać im trwałości. W ten sam sposób pasteryzuje się dżemy i soki u producentów spożywczych, z tą różnicą, że w ich przypadku proces ten polega jedynie na bardzo krótkotrwałym podniesieniu temperatury produktów, dzięki czemu soki zachowują większość swoich wartości odżywczych   W rezultacie nie trzeba do nich dodawać żadnych konserwantów ani innych utrwalaczy. W jakiej temperaturze pasteryzujemy weki? Do tego roku tego także nie wiedziałam. Zazwyczaj pasteryzujemy w temperaturze powyżej 60°C, nie powinna ona jednak przekraczać 100 °C. Dzięki temu większość witamin i składników pozostaje nietknięta, a wek będzie przydatny do spożycia jeszcze przez długi czas. Jak prawidłowo pasteryzować przetwory? Najlepiej położyć na dnie garnka ścierkę lub kawałek materiału i następnie ustawić na niej weki, po czym zalać gorącą wodą tak, aby słoiki się zanurzyły. Należy podgrzewać je w temperaturze 70-80 °C przez kilkanaście minut. Następnie wyjąć słoiki i sprawdzić ich szczelność. Te z metalową przykrywką stawiamy do góry dnem.  Przepisy na weki Dżem z dyni z jabłkiem i sokiem z pomarańczy: Składniki: 1 kg dyni 1kg jabłek 1kg bananów 3 pomarańcze kub szklanka soku z pomarańczy Dynię kroimy w kostkę, smarujemy lekko oliwą i pieczemy 30 min w piekarniku. W tym czasie jabłka obieramy ze skórki, kroimy w kostkę i gotujemy około 15 minut. Dynię wyjmujemy z piekarnika, lekko studzimy i wykrawamy ze skórki, po czym wrzucamy do jabłek. Dodajemy pokrojone w plasterki banany i wyciskamy sok z pomarańczy. Możemy śmiało użyć również kupnego soku, np. Tymbark czysty sok 100% pomarańczowy. Gotujemy jeszcze z 10 minut. Na koniec możemy dodać szczyptę cynamonu. Nakładamy do słoików i pasteryzujemy około 20 min. Sok z jabłek Wyciskamy w sokowirówce 10 kg jabłek (lub ile tam mamy). Odstawiamy sok na bok i co jakiś czas zdejmujemy pianę. Następnie przelewamy częściowo klarowny sok i zagotowujemy, cały czas zbierając piankę. Przelewamy do słoików/butelek i pasteryzujemy około 10-20 min. Soku nie trzeba dosładzać, jest naturalnie słodki i pyszny. Kiedy go spróbujemy i zobaczymy, obalimy we własnej głowie mit, że soki sklepowe są inne niż te domowe, ponieważ sok smakuje jak ten w kartonie :) Wiadomo, że nie zawsze będziemy mieli czas na samodzielne przygotowanie soku, ponieważ jest to dość czasochłonny proces, co więcej owoce to produkty sezonowe i czasami możemy mieć problem ze wstrzeleniem się w okres kiedy są one najlepsze. Jeśli więc nie masz czasu na regularne przygotowywanie własnego soku, pamiętaj że możesz kupić ten ze sklepu bez obaw o jego skład i cieszyć się jego smakiem niezależnie od pory roku! Więcej informacji na temat plusów pasteryzacji znajdziecie na stronie —> pasteryzujemy.pl Wpis zawiera lokowanie produktu.

Pulpeciki z ziemniakami- obiad który zje każdy niejadek

Makóweczki

Pulpeciki z ziemniakami- obiad który zje każdy niejadek

Do przygotowania mięsnych kuleczek będziemy potrzebowali: 750g mięsa mielonego wołowego pół szklanki bułki tartej 1 jajo 1/4 szklanki ketchupu 1/4 szklanki musztardy łyżka sosu Worcester łyżeczka soli pół łyżeczki pieprzu łyżka przyprawy cebulowej 2 łyżki oliwy Składniki na sos: 2 łyżki masła 1 cebula łyżka sosu Worcester 2 łyżki sosu teriyaki szklanka bulionu (wołowego lub innego) 2 łyżki skrobi kukurydzianej 1/2 łyżki soli łyżka ketchupu pietruszka Ziemniaki: – kilogram ziemniaków – 4 łyżki masła – pól szklanki mleka – 1/3 serka Philadelphia (lub podobnego) – sól/pieprz Przygotowanie: Mieszamy wszystkie składniki do przygotowania kuleczek oprócz oliwy. Dokładnie wyrabiamy (kilka minut) i formujemy kuleczki wielkości orzecha włoskiego. Pulpeciki obsmażamy z dwóch stron. Można przykryć i lekko poddusić. Gotowe kotleciki wyjmujemy na talerz. Na tej samej patelni rozpuszczamy 2 łyżki masła i wrzucamy na nie pokrojoną w kostkę cebulkę, którą dusimy do rozgotowania. W oddzielnej misce do bulionu dodajemy 2 łyżki skrobi kukurydzianek i dokładnie mieszamy po czym dolewamy do cebuli i dalej gotujemy na małym ogniu. Następnie dodajemy sos Worcester, teriyaki i ketuchup oraz sól i pieprz. Kiedy sos jest gotowy wrzucamy do niego pulpeciki i delikatnie mieszamy aby oblepiły się sosem. Ugotowane ziemniaki ubijamy z mlekiem, masłem i serkiem oraz solą i pieprzem. Całość jest tak pyszna, że dzieci wylizują talerze, prosząc o dokładkę :) Smacznego!

Zajęcia dodatkowe? Jestem na TAK!

Makóweczki

Zajęcia dodatkowe? Jestem na TAK!

Jak nigdy wcześniej w naszym kraju, przeżywamy zalew ilości zajęć dodatkowych. Oferty szkół, które wyrastają jak grzyby po deszczu, prześcigają się w co raz to nowych i kreatywniejszych zajęciach ruchowych, ogólnorozwojowych lub inicjujących rozwój intelektualny. Część rodziców zaczyna szturmować je odkąd tylko dziecko zaczyna siedzieć i gaworzyć. Inna grupa mam podchodzi do nich z dystansem, nawet niechęcią, uważając je za stratę czasu i dzieciństwa swojego dziecka. Co sądzę o nich ja? Faktów kilka Czy wiecie, że mózg małego dziecka w ciągu pierwszej dekady jest dwa razy bardziej aktywny niż u osoby dorosłej? Oczywiście za część procesu nauczania odpowiedzialne są geny, jednak każde dziecko ma potencjał do niezwykłego rozwoju. Dostajemy taki doskonale funkcjonujący ‚komputerek’ i to od nas należy co w nim zostanie nadpisane. W niemowlęctwie główna rolę odgrywa sama obecność rodzica w sposób przyjemny i aktywny stymulująca dziecko czyli: śpiewanie, noszenie, tulenie, bujanie. Wraz z rozwojem dziecka, jego potrzeby mogą stawać się dla rodzica wyzwaniem. I tu gdzieś przychodzi fajny czas na zdobywanie wiedzy o procesach stymulowania dziecka i zabawa we dwoje lub w gronie znajomych dzieci lub właśnie zajęcia dodatkowe, dostosowane do wieku. „Przeprowadzone badania dowodzą, iż mózg dziecka rozwija się w 40% przez pierwsze 4 lata, a przez kolejne 2 lata o kolejne 20%. Oznacza to, że od poczęcia do ukończenia przez dziecko 6 lat mózg nabywa 80% swojej sprawności. Dlatego ważne jest, by dziecko od najmłodszych lat mogło swobodnie eksplorować otoczenie i mieć kontakt z różnymi bodźcami, stymulującymi wszystkie zmysły. ” (dziecisawazne.pl) Wiele źródeł naukowych mówi o tym, że w wieku lat 3-5 większość naszych dzieci jest geniuszami. Są w stanie nauczyć się wszystkiego, włącznie z językami, matematyką czy trudnymi utworami muzycznymi. Więcej, większość maluchów ma potrzebę, samorozwoju, nawet jeśli rodzic ją pomija czy bagatelizuje. „Choć wszystkie maluchy rodzą się geniuszami, to przez pierwsze sześć lat ich życia pozbawia się je tego geniuszu, dostarczając zbyt mało bodźców dla mózgu„ Co więcej rozwój intelektualny i ruchowy idzie w parze, jako, że poruszając się dziecko stymuluje mózg! Sport to zdrowie Zajęcia sportowe mają wpływ na rozwój i przyszłe zdrowie oraz prawidłową budowę ciała dziecka. W idealnym świecie nadal panowałby lata 80/90-te i wszyscy spotykaliby się na trzepaku, boisku lub wspinaliby się po drzewach. Idealnego świata jednak brak, a mamy i babcie z przerażeniem trzymają rączkę swego 5-latka na zjeżdżalni. Prawie dwa i pół tysiąca lat temu Arystoteles powiedział, że „nic tak nie rujnuje człowieka, jak ciągły bezruch”.  Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, że z wieloma aspektami braku ruchu w dzieciństwie dziecko będzie musiało się mierzyć w dorosłości w aspekcie zdrowia, rozwoju, budowy ciała, ale także spojrzenia na dbanie o siebie. Ktoś powie „chodzimy na spacerki, dziecko grzebie łopatką w piasku… Nie do końca o tę sprawność nam chodzi. Nawet jeśli dziecko jest aktywne i dużo biega, może mieć problemy w czasie szybkiego wzrostu. Mój skoczy i szalony syn dostał zalecenie od lekarza aby uprawiał sporty wzmagające aktywność mięśni i utrzymujących kręgosłup w pionowej postawie, takie jak – sztuki walki , akrobatyka lub ostatecznie nawet piłka nożna. „To jakim staje się dojrzały człowiek zależy od wielu czynników, m.in. od aktywności ruchowej. Stwierdzono, że pod wpływem wysiłku fizycznego zachodzą określone, pozytywne zmiany w składzie krwi: wzrasta liczba erytrocytów, ilość hemoglobiny w krwinkach, podnosi się wydolność fizyczna człowieka. W układzie sercowo – naczyniowym zachodzą zmiany przystosowawcze do pracy fizycznej, usprawnia się krążenie obwodowe. Polepsza się wentylacja płuc. Aktywność ruchowa może intensyfikować rozwój fizyczny, pracę gruczołów wewnętrznych, obniżać poziom cholesterolu. Systematyczna praca fizyczna wpływa na zwiększenie masy mięśniowej (zapobiega otyłości). Ruch, ćwiczenia siłowe oraz sposób odżywiania są najważniejszymi czynnikami modelującymi budowę i czynności mięśni. Systematycznie uprawiane ćwiczenia fizyczne usprawniają czynności układu nerwowego, korzystnie wpływają na odporność organizmu. Wysiłek fizyczny, nawet dość intensywny, powoduje odprężenie i wypoczynek. Poprzez ćwiczenia fizyczne można też wpłynąć na kształtowanie prawidłowej postawy ciała, odpowiednio kształtować układ ruchowy, korygować już zaistniałe wady lub przynajmniej zapobiegać dalszemu ich nasilaniu się.” ( „Wpływ ruchu oraz gier i zabaw na rozwój dziecka” ) Świat nie jest czarno – biały Przeciwniczki zajęć dodatkowych wyliczają minusy – wieczorne zmęczenie, przeambicjonowanych rodziców i brak czasu na wolne zabawy. Zwolenniczki sypią plusami – wielokierunkowy rozwój, podążanie za pasjami dzieci, dobra zabawa. Obydwie strony bawią się w przeciąganie liny gubiąc po drodze realne potrzeby swojego dziecka i własne możliwości. Jakiś czas temu w sprawie wypowiedziała się jedna z moich blogowych koleżanek – Ania w poście „Zapisać na zajęcia dodatkowe?„. Byłam zdziwiona jej stanowiskiem jednak po jakimś czasie wszystko zaczęło mi się układać w głowie. Ania spędziła z Lilą w domu trzy ostatnie lata. Jest bardzo mądrą mamą ale także pedagogiem i logopedą. Codziennie przykłada się do edukowania własnej córki (co z resztą widać na jej blogu). Lila pięknie mówi, liczy, zna litery. Ania sama uczy Lilę angielskiego, chodzi z nią po muzeach i czyta tysiące książek. Osobiście widziałam jak Lilka tańczy z tatą.. flamenco :). Czy więc Lila bezwzględnie potrzebuje zajęć dodatkowych? Skądże! Jeśli ma możliwość wolnego kontaktowania się z grupą rówieśniczą lub ogólnie innymi dziećmi i nie przejawia chęci do uczestniczenia w konkretnych zajęciach, takie formy są zbędne. Drugie oblicze sprawy to sytuacja podoba do powyższej acz z maluchami mającymi potrzebę uczestniczenia w zajęciach dodatkowych. To, tym razem o nas :). Lenka uwielbia swoje zajęcia taneczne. W ubiegłym roku uczęszczała na nie raz w tygodniu, w tym chodzi już dwa razy. Miały to być zajęcia z baletu, jednak ostatecznie wybrałam grupę tańca zsynchronizowanego (to się chyba tak nazywa) dopasowując je do temperamentu mojego dziecka. Drugimi zajęciami o których mówi od września to „Mały odkrywca” opisywany przeze mnie rok temu („Edukacja dodatkowa”) tak: „Maluchy są rewelacyjnie zaangażowane w zajęcia których w zwykłym przedszkolu nie uświadczycie. Robią eksperymenty chemiczne, fizyczne. Uczą się rzeczy, które nie wydają się być oczywiste jeśli rozmyślamy o tym co można by 3-latkowi przekazać. A te dzieci chłoną tę wiedzę. „Mamo, wiesz, że oddychamy płucami?”- to ma sens, myślę. Budowa układu oddechowego. I model. Zdawałoby się, że takich rzeczy szkoła uczy w klasach 4+ podstawówki. Ale niby dlaczego nie wcześniej? Jeśli te maluchy aż przebierają nóżkami, żeby lepiej odpowiedzieć. Nie czują presji, strachu, parcia. Bawią się ucząc. Uczą się, bawiąc. Skaczą po słowach, rysują ‚higienę osobistą’, mieszają składniki w eksperymentach naukowych. Piszczą z radości i każdy chce pomagać.„ Na te nie udało nam się w tym roku zapisać Lenki, jako, że trochę brakuje nam wieczorów. Dwoje dzieci + prace domowe Maksa + ich pasje = życie w wiecznym niedoczasie. Jednak Lenka cały czas o zajęcia pyta i kilka razy zdarzyło się jej płakać abyśmy ją zapiali na ‚Mądle maluchy’. Więc chyba od nowego roku wygospodarujemy czas i na tę aktywność. Najważniejsza zasada to… dobra zabawa. Nie odbierajmy dzieciom przyjemności z uczestniczenia w jakiś zajęciach, ze względu na własne rozbudowane teorie. Nie odbierajmy przyjemności z robienia różnych rzeczy robią z tego przymus czy obowiązek. We wszystkim okazujmy zdrowy rozsądek podążając za dzieckiem. Finansowanie zajęć dodatkowych Zajęcia dodatkowe są jednak kosztowne. Dodatkowo, często traktowane są jako ‚niższy priorytet’ bo najpierw trzeba zjeść, ubrać, kupić rzeczy do szkoły czy nawet zabawki. Zakładając, że mamy dwoje dzieci i każde z nich chciałoby uczestniczyć tylko w dwóch rodzajach dodatkowych aktywności, koszta roczne mogą wynieść nawet kilka tysięcy złotych. Niewiele szkół oferuje możliwość ratalnego spłacania tej należności, właściwie chyba żadne. W tej sytuacji z pomocą przychodzi nam znowu karta Flexia od Pekao S.A.. Dwukrotnie pisałam Wam już o karcie Flexia, która sprawia, że płacenie za usługi (lekarza, kosmetyczkę, dentystę czy zajęcia dodatkowe właśnie) można rozłożyć na raty. Jak to zrobić w przypadku zajęć dodatkowych ? W wielu przypadkach za zajęcia dodatkowe można zapłacić za rok z góry. Często też przy takiej opcji płatności otrzymujemy zniżkę. Czemu w takim razie nie wykorzystać karty Flexia, zapłacić za rok z góry, a należności nie rozbić na raty ? :) Wielce prawodopodobne, że zniżka w ramach płatności z góry pokryje koszty prowizji kredytu. Wyliczenie mogłoby wyglądać tak: Spłatę 2000 zł rozkładamy na 12 rat, miesięcznie koszt tego kredytu to 6,45 zł + kapitał 166,66 zł. Cały koszt kredytu 12 rat x 6,45 zł – to jest 77,40 zł, a cała kwota do spłaty to 2077,40 zł. Przy dobrych wiatrach uda nam się jeszcze zaoszczędzić ;) Przypominam, że do końca marca 2016 jest promocja 3 x 0zł, dzięki której nie zapłacimy prowizji od kredytu. W takim wypadku symulacja spłaty przedstawia się następująco – 3 x 366,66 zł i żadnej prowizji! Całkowita kwota do spłaty 2000 zł – taka sama jaką pożyczyliśmy.  

Inspiracje prezentowe, part II

Makóweczki

Inspiracje prezentowe, part II

Druga część inspiracji prezentowych, czyli ulubionych wpisów moich dzieci. Nie dość, że dostają stosty zabawek to całość przygotowywania wpisu polega na tym, że cały weekend się bawimy :) Tym razem (na końcu wpisu) przygotowałam dla Was rabat na wszystkie zabawki z wpisu tego, ale także poprzedniego (>klik<). Enjoy :) 1. Puzzle to zawsze dobry pomysł! Układają je chyba wszystkie dzieci. Większe, mniejsze, z ukochanym motywem przewodnim postcią z bajki. Nie dość, że pomagają się zrelaksować, poprawiają koncentrację uwagi i motorykę małą, to są świetną okazją to rodzinnego spędzania czasu. Szczególnie te większe, jak poniżej angażują wszystkich członków rodziny do odnajdywania elementów poszczególnego zwierzęcia. Sama się zrelaksowałam i proszę o więcej wyzwań tego typu :) Puzzle Wildlife of Africa – 208 el. EEBOO – TU Puzzle Boat Ride – Wyprawa Łodzią 42 el. EEBOO – TU 2. Podążając za potrzebą nauki Faza na literki, czytanie i pisanie, u Lenki nieodmiennie na tapecie. Malutka płynie na fali a ja staram się podążać za nią, codziennie układając alfabet, składając z literek imię jej oraz całej rodziny. Puzzle Janod Lenka łączy z podśpiewaniem alfabetu. Potworki pomagają zapamiętać konkretne literki ‚po wyglądzie’, dostarczając za każdym razem porcji dobrego humoru. Puzzle Janod- TU Drewniane literki Plich to już zaawansowana forma miłości do nauki. Są w formie pisanej, więc nawet Maks, który płynnie czyta od dawna miał problem z wyselekcjonowaniem duże literki Ł oraz F, a także małego r, b i p. Więcej informarci na temat nauki czytania i miłości do literek znajdziecie u Ani–> TU i TU Literki Plich- TU Nawlekanka Melissa & Doguh to w przypadku Lenki połączenie dwóch jej ulubionych obecnie, aktywności – artystycznej i edukacyjnej. Spełnia się tworząc ozdoby dla całej rodziny i wszystkich swoich przyjaciółek, ale także znowu, uczy składania literek w wyrazy. ‚Dłubanka’, która sprawia, że dziecko znika na dłużej. Nawlekanki Melissa & Doug – TU Pisałam już, że Maks, sporadycznie (w kierunku w ogóle)  bawi się tradycyjnymi zabawkami. Ale takie rozkładanie człowieka na czynniki pierwsze, to inna para kaloszy. Można np. wyjaśnić siostrze gdzie leży ślepa kiszka :D Układanka ‚Ciało człowika’, Janod- TU Absolutnych hit nad hity i miłość x 100. Domowe tornado do samodzielnego przygotowania. Proste w złożeniu (trzeba dokupić baterie i butelkę z wodą), nawet dla kilkulatka. A potem można się cieszyć wodnym wirem i chwalić każdej osobie, która przestąpi próg mieszkania. Dziś się dowiedziałam, że w TV leci reklama ‚wiru lądowego’ i Maks, musi, musi, musi go mieć. Nasze mieszkanie stanie się aleją tornad ;). Zestaw naukowy, Tornado – TU 3. Artystyczne Niezainteresowany pracami plastycznymi Maks, całkiem silnie wciągnął się w zdobienie smoków. Sprawa nie jest prosta, bo na szablonach trzeba najpierw odkleić numerki oznaczone danym kolorem a następnie przykleić w tych miejscach kolorową folię która odbije się na pracy. Lence wychodziło średnio, ale 5-8-latki będą zachwycone! Djeco ‚Zestawy artystyczne’ – TU A gdyby tak przygotować własny obraz który można postawić w ramce? Plansza + magnesy + podstawka do ustawienia na półce/biurku? Ułożyć własną bajkę, historię o smokach i wróżkach. Codziennie ją zmieniać ubarwiając swą opowieść w nowe szczegóły?  Zabawka idealna dla dziewczynek z zamiłowaniem do prac plastycznych i dużymi pokładami fantazji. Tablice magnetyczne – TU Kody rabatowe: Janod- -10% na wszystko do wtorku, kod MAKÓWECZKI Sklep edukatorek.pl- -10% przez 3 dni na hasło ‚MAKÓWECZKI’ Sklep tuliluli.pl- 10% rabatu na hasło MAKOWECZKI na cały asortyment (w tym rzeczy przecenione) Sklep plichr.pl- -10% na hasło „Makoweczki” ważne do 6.12.2015

Naturalnie czysto

Makóweczki

Naturalnie czysto

Zwyczajny, spokojny dzień. Może nie słoneczny, trochę szary i mokry, ale mimo wszystko naprawdę fajny. Kończę zmywać podłogę, jeszcze tylko dopracuję kilka drobnych szczegółów i będę mogła wyczekiwać powrotu dzieci i męża z pracy w czystym, pachnącym i lśniącym domu. Stoję rozpromieniona i szczęśliwa, ciesząc się na prawdziwy rodzinny obrazek z błyskiem świeżo umytej podłogi i nagle… Mamo! Mamo! Nawet nie wiesz, jak fantastycznie było na dworze! – wpada roześmiany, szczęśliwy i… cały mokry Maks. Z jego oczu bucha czyste szczęście, a z jego nogawek kapie woda prosto na moją wychuchaną podłogę. Nie zwracając uwagi na krople wody z kurtki, rzuca ją na podłogę i pędzi w moje opadnięte ramiona, opowiedzieć, co też tam na tym dworze najważniejszego na świecie się stało. Nie mam serca gasić jego radości. Tulę go i słucham, pocieszając się, że to tylko parę krople deszczu, tylko parę kropelek… Mamo, mamo! Wpadłam w blotko, cała wpadłam, wiesz? – do przedpokoju wpada Lenka umorusana jak rolnik po wykopkach. Moja reakcja jest celna, choć o wiele spóźniona. W ostatniej chwili łapię brudną kurtką i kawałki błocka brudzą „tylko” podłogę, drzwi, trochę tapet, ale nie dosięgają sufitu. A gdzie pies? – pytam prawie zemdlona, ale już po chwili pytania żałuję. Może gdybym go nie zadała, Bridget nie wpadłaby i nie wytrzepała się z wody na nas wszystkich? A oprócz nas ściany, lustro, buty. Czy u was to też jest standard, któremu nie umiecie się przeciwstawić (albo nie chcecie – wiadomo, dziecięca radość ważniejsza niż porządek)? Dzieci są dziećmi, pewnie jeszcze zatęsknię za tymi śladami lepkich rączek na blatach, szafkach, świeżo umytych szybach… ten rozgardiasz przy powrotach z ogrodu, te krople deszczu, ślady jesieni na podłogach, upaprane czekoladą buzie… A w tym wszystkim pies, który jest za mały i za szybki, żeby zaraz po powrocie z domu wpadł w moje ręce, gotowe do czyszczenia łap, futra. I potem te ślady łap widzę na podłogach, kanapach… Wszędzie! A że jestem czyściochem jakich mało… Tysiące środków, masa chemii – towarzyszyło mi to każdego dnia. Nie chciałam myśleć, co mam na rękach, gdy dotykałam nimi dzieci po sprzątaniu łazienki czy kuchni. I ile tego szło! Przy sprzątaniu domu, w którym są dzieci, sporo. Gryzłam się tym i dumałam jak to zmienić, żeby sprzątać wydajnie, szybko i… przyjaźnie dla środowiska i dla nas. Naprzeciw wyszły mi środki You Naturally Powerful. Ekologiczne [na bazie aktywnych składników roślin, kwiatów, olejków eterycznych, wody] i wydajne płyny, którymi od jakiegoś czasu sprzątam ten mój domowy harmider i jestem z nich bardzo zadowolona. Płyn do wszystkich rodzajów powierzchni służy mi do ogarniania sytuacji “nagłych”, takich właśnie jak nagłe wpadnięcie dzieci z ogrodu. Płyn do łazienki radzi sobie z kamieniem i sprawia, że moja łazienka dosłownie błyszczy i pachnie migdałami. Płyn do kuchni sprawdza się przy czyszczeniu kuchenek i blatów i tu jest istotna jego naturalność – tuż po wyczyszczeniu nim stołu i blatów wiem, ze bez strachu mogę położyć na nich jedzenie, ponieważ płyn nie zostawia żadnej chemii i jest całkowicie bezpieczny przy kontakcie z żywnością. Płyn do okien to prawdziwy wynalazek: nie tylko wyczyści ślady paluszków z okien i luster, ale też z… telewizorów, tabletów, komputerów, laptopów i komórek. To dla mnie bardzo ważne, bo to właśnie na sprzętach czai się najwięcej zarazków, a czyszczenie chemią czegoś, co później dotykamy palcami, a dzieci dodatkowo wsadzą niechcący palce do buzi… sami wiecie.   Mali pomocnicy mogą śmiało dać pole do popisu swojej wenie.   Z takim arsenałem jestem w stanie przyjąć na klatę każdą wichurę, jaką przyniosą mi z dworu dzieci, mąż i pies. To tylko dzieci! Wracają z dworu zaaferowane i szczęśliwe, nie mają czasu otrzepać butów, chcą szybko opowiedzieć mi o tych wszystkich przygodach, jakie ich spotkały! Przytulam Lenkę, wycieram Maksowi włosy. Brudna woda kapie na świeżo umytą podłogę. Przychodzi mi do głowy, że niedługo będę tęsknić za tymi chwilami. Patrzę się na plamy po błocie. A co tam! Posprzątam! Na szczęście mogę to robić zdrowo i ekologicznie. A wy… macie ochotę przetestować jeden z produktów YOU we własnej kuchni? Mam dla Was do rozdania pięć płynów do czyszczenia kuchni, wraz z pakietem gadżetów YOU. Napiszcie w 3 zdaniach jak wygląda wasz codzienny bałagan do którego rękę/łapę przyłożyły Wasze dzieci/zwierzaki :). Na Wasze odpowiedzi czekam do 25.11.2015. Wyniki zostaną opublikowane w tym poście do 27.11.2015