JOTEM

Dubaj z lotu orła. Nowy rekord świata w locie z najwyższego budynku na świecie

W połowie marca,  ruch ochrony środowiska FREEDOM ustanowił nowy rekord świata polegający na pomyślnym przelocie orła z kamerą ze szczytu najwyższego budynku świata.  Orzeł zleciał z Burj Khalifa w Dubaju z wysokości blisko 830 metrów. Lot orła ze znajdującego się 829,8 m nad ziemią wierzchołka wieżowca Burj Khalifa jest pierwszym wydarzeniem tego rodzaju. To również nowy światowy rekord wysokości udokumentowanego przelotu ptaka z budynku. Orzeł Darshan jest przykładem zagrożonego gatunku, który ocalono i odbudowano poprzez globalne programy ochrony środowiska. Nowy rekordzista świata pełni więc obecnie rolę ambasadora wszystkich zagrożonych zwierząt na Ziemi. Orły cesarskie, dawniej wymienione w „Czerwonej Księdze” ginących gatunków, obecnie nie są narażone na wymarcie. Ptaki drapieżne stanowią część kulturowego dziedzictwa Zjednoczonych Emiratów Arabskich — kraju, którego symbolem narodowym jest złoty sokół. Dubaj aktywnie wspiera międzynarodowe wysiłki na rzecz ochrony zagrożonych gatunków, takie jak prowadzone przez Freedom Conservation. Mimo szybkiego rozwoju jako głównego centrum biznesu w regionie Dubaj od dawna uznaje swoją odpowiedzialność za zachowanie środowiska naturalnego, zwłaszcza unikatowych siedlisk zwierząt na pustyni. Zjednoczone Emiraty Arabskie zawsze aktywnie chronią gatunki w niebezpieczeństwie. W trosce o ochronę zagrożonych zwierząt przez ostatnie trzy dekady wprowadzono szereg nowych przepisów i utworzono przeszło 15 rezerwatów przyrody. Orły Freedom Conservation latały już z najsłynniejszych europejskich pomników architektury, takich jak wieża Eiffla w Paryżu (301 m) czy londyńska katedra św. Pawła. Nagrane przy tej okazji niepowtarzalne materiały filmowe cieszyły się ogromnym zainteresowaniem i znacząco przyczyniały się do popularyzacji działań organizacji. Treserem orłów jest światowej sławy sokolnik Jacques-Olivier Travers. Jego pionierskie techniki i rozwiązania — oparte między innymi na wykorzystaniu paralotni, nart czy kajaka — pomagają zagrożonym orłom wykształcić niezbędne umiejętności życiowe, a w rezultacie zwiększają wskaźniki reintrodukcji. Travers bywa więc nazywany „człowiekiem, który uczy orły latania”. Do udokumentowania lotu posłużyła kamera Sony Action Cam.   Post Dubaj z lotu orła. Nowy rekord świata w locie z najwyższego budynku na świecie pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Ubieralne gadżety. Sensor wykrywający zbliżający się udar mózgu

Zespół inżynierów z Samsung C-Lab opracował prototyp urządzenia o nazwie EDSAP. Umożliwia monitorowanie przy użyciu smartfona lub tabletu impulsów elektrycznych wytwarzanych przez fale mózgowe oraz wczesne ostrzeganie przed możliwością wystąpienia udaru mózgu. W ramach programu C-Lab pracownicy mają możliwość wykazania się kreatywnością. Każdy może zgłosić się z wymyśloną przez siebie koncepcją, a w przypadku jej przyjęcia — pracować nad nią przez rok z dala od obowiązków w swoim dziale. Tym sposobem Samsung pomaga swoim pracownikom rozwijać własne pomysły i przekształcać je w produkty i rozwiązania o komercyjnym zastosowaniu. Grupa inżynierów, na którego czele stoi Se-hoon Lim postanowiła opracować rozwiązanie, które wykrywałoby zbliżający się udar na podstawie monitorowania fal mózgowych. Jak działa EDSAP? Czujniki EDSAP umieszczone w urządzeniu zakładanym na głowę zbierają i bezprzewodowo przesyłają dane o falach mózgowych do mobilnej aplikacji, która analizując je określa prawdopodobieństwo wystąpienia udaru. Cała operacja trwa 60 sekund. EDSAP może również rejestrować fale mózgowe przez dłuższy czas, aby na podstawie tego zapisu dostarczyć dodatkowych informacji dotyczących stanu neurologicznego użytkownika, w tym informacji na temat poziomu stresu, niepokoju i zaburzeń snu. Urządzenia wykorzystywane w szpitalach należy podłączyć do pacjenta na około 15 minut. Z kolei prototyp EDSAP ma formę aparatu zakładanego na głowę, ale w przyszłości czujniki można będzie umieścić na przykład w formie zauszników okularów.     Post Ubieralne gadżety. Sensor wykrywający zbliżający się udar mózgu pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Samsung wypuszcza powerbanki z wizerunkami zagrożonych zwierząt

Już wkrótce na rynku pojawi się limitowana seria powerbanków. Akumulatory zewnętrzne „Animal Edition” zostały przyozdobione wizerunkiem zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt. Limitowana edycja powerbanków została stworzona w ramach akcji „Doładuj życie”, której celem jest podniesienie świadomości na temat zagrożonych gatunków zwierząt. Powerbanki „Animal Edition” będądostępne w dwóch wersjach różniących się pojemnością. Urządzenie w wersji 8400 mAh ma trzykrotnie większą pojemność niż bateria nowego Samsunga GALAXY S6, natomiast akumulator zewnętrzny w wersji 11 300 mAh odpowiada ponad czterokrotnej pojemności takiej baterii. Akumulator ten umożliwia naładowanie baterii GALAXY Note 4 więcej niż dwa razy. Tego typu urządzenia to świetna opcja dla osób, które ciągle się gdzieś spieszą i nie mają możliwości doładowania swojego telefonu. Panda mała i fenek pojawią się na akumulatorach o pojemności 8400 mAh, a wizerunki pandy wielkiej i rokselany ozdobią akumulatory o pojemności 11 300 mAh. Akumulatory zewnętrzne Animal Edition zostaną wyposażone w czytelny wskaźnik naładowania i będą mogły równocześnie ładować dwa urządzenia przenośne. Dodatkowo aplikacja mobilna „Charge the Life”, dostępna w Google Play i Samsung Galaxy Apps, będzie wyświetlać zadowolonego zwierzaka w miarę postępu ładowania baterii. Post Samsung wypuszcza powerbanki z wizerunkami zagrożonych zwierząt pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Nietypowe etui na smartfony

Rolą etui na telefon jest przede wszystkim chronienie urządzenia przed wszelkimi uszkodzeniami, łącznie z drobnymi ryskami. Jak zachęcić użytkownika telefonu do wybrania produktu określonej firmy? Oczywiście projektując etui o nietypowym wyglądzie. Jakie powinno być dobre etui na telefon? Przede wszystkim powinno być maksymalnie użyteczne i w stu procentach spełniać swoje zadanie. Ostatnio kupiłem etui typu flip-cover do mojego Galaxy. Skusiłem się na elegancki kolor biały. Szybko okazało się, że wewnętrzna część etui niemiłosiernie się brudzi. Co dwa tygodnie zmuszony jestem szorować etui, aby nie wyglądało jakbym pracował w kopalni węgla. Nie chroni też krawędzi telefonu, które tradycyjnie się wycierają. Zle dobrane etui przeszkadza też w użytkowaniu. Niektóre np. silikonowe, znacząco utrudniają naciskanie dodatkowych klawiszy funkcyjnych czy zasłaniają aparat. Poniżej przykład kreatywnych (co nie oznacza, że funkcjonalnych) pomysłów na etui do telefonu. Post Nietypowe etui na smartfony pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Jak zrobić print screen na Macu

W pracy dostałem nowy służbowy komputer. To MacBook Pro z MAC OS X. Szybko okazało się, że pewne przyzwyczajenia z Windowsa staram się przenieść właśnie na maca. Pierwszym z nich, była chęć zrobienia print screena ekranu. Okazało się, że nie jest to takie intuicyjne, jak się wydaje. Moi znajomi zgodnie mówią, że mac jest nieporównywalnie lepszy od peceta i systemu Windows. Sam stosunkowo szybko przestawiłem się na nowy system. Oczywiście najtrudniejszą częścią było przystosowanie się do braku klawisza delete oraz przesunięcie alta i wprowadzenie w jego miejsce przycisku cmd. O dziwo, w samouczku pojawiają się symbole, których nie ma narysowanych na klawiaturze. Jak zrobić printscreen na macu? Można to zrobić na 4 sposoby. 1. Zapisywanie zrzutu ekranu do pliku CMD + shift + 3 2. Skopiowanie zrzutu ekranu do schowka CMD + control + shift + 3 3. Zapisanie zrzutu zaznaczonego obszaru ekranu do pliku CMD + shift + 4 4. Zapisanie zrzutu zaznaczonego obszaru ekranu do schowka CMD + control + shift + 4 Kolejne moje przygody z mac będę opisywał w kolejnych wpisach.   Post Jak zrobić print screen na Macu pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Obrączki ślubne – jakie wybrać, ceny, wzory i rodzaje

Jakie wybrać obrączki ślubne? Czym kierować się przy wyborze oraz jakie są najpopularniejsze mity związane z ich wyborem? Ilość wzorów i rodzajów obrączek ślubnych jest bardzo duża. Przed zakupem warto wybrać się wspólnie z ukochaną osobą i w markowych salonach pooglądać i przymierzyć różne rodzaje obrączek ślubnych. Warto temu poświęcić trochę czasu, bo jest to nie tylko symbol Waszej miłości, ale biżuteria, którą będziecie nosili na palcu przez długi czas Waszego życia. Ceny obrączek ślubnych są bardzo rozpięte. Najtańsze możemy kupić już za kilkaset złotych, a najdroższe nawet za kilkanaście tysięcy. Najtańsze są obrączki wykonane z żółtego złota bez żadnych kamieni szlachetnych. To właśnie nasi rodzice i dziadkowie mają właśnie zazwyczaj takie. Kiedyś po prostu nie robiono tak wielu wzorów. Droższe od żółtego złota jest białe złoto. Można kupić obrączki wykonane tylko z białego złota lub mieszane. Ja z moją żoną zdecydowaliśmy się właśnie na mieszkankę jednego i drugiego. Dlaczego mieszankę? Zwykłe złote obrączki kojarzyły nam się z tzw. „ruskim złotem” (tombak). Z kolei polerowane białe złoto ciężko odróżnić od srebra. Na zdjęciu widzicie przetłoczenia, które bardzo nam się spodobały. Obrączka ma zarówno błyszczące jak i matowe złoto. Czym się różni? Głównie stopniem polerowania. Złoto w obrączkach ślubnych może być zmatowiałe lub błyszczące. Wiele osób twierdzi, że mat szybko się niszczy i nie da się z tym nic zrobić. To mit i nie bójcie się wybierać takiego zdobienia w obrączkach. Mat po czasie zacznie się błyszczeć. Nie sam z siebie, a na skutek normalnego użytkowania obrączek i pocierania nimi o różne przedmioty codziennego użytku. Z kolei polerowane złoto po czasie… zmatowi się. Koszt odświeżenia obrączek ślubnych to około 10-30 zł. Im mniej skomplikowany wzór, tym usługa jest tańsza. Po odświeżeniu wyglądają jak świeżo odebrane ze sklepu. Nie ma sensu robić tego wcześniej niż po kilku latach. Będąc w sklepie warto sprawdzić dokładny rozmiar naszych palców. Te na prawej ręce mają inne wymiary niż te z drugiej strony! Wielkość obrączki podaje się w numerach. Są także połówki, które ułatwią Wam dobór obrączek ślubnych. Jakie wybrać? Po włożeniu na palec nie mogą się same z niego zsuwać. Może być delikatny luz między kostką a zgięciem palca, ale przez niego nie powinny przechodzić bez ich obracania. Dzięki temu, nie zgubicie ich w trakcie noszenia. Dla Waszej wygody polecam obrączki z tzw. soczewką. Jest to usługa, którą w gratisie wykonuje każdy salon, a dzięki temu nie będzie Wam się pocić skóra pod obrączką. To bardzo wygodne rozwiązanie. Jeżeli macie obrączki po rodzicach lub dziadkach, możecie zostawić je w rozliczeniu. Warto zapytać, ile za gram złota płaci dany jubiler. W połowie 2014 roku w różnych punktach słyszałem cenę od 70 zł (Śliwiński, Savicki) do 100 zł (markowy złotnik). W Aparcie mnie wyśmiali i powiedzieli, abym własną obrączkę sobie wsadził gdzieś. Od razu z nich zrezygnowałem. Po wybraniu obrączki warto zrobić jej zdjęcie i wybrać się do złotników. Okazało się, że jeden z bardziej znanych w Lublinie identyczne obrączki może wykonać mi za tysiąc złotych mniej niż zapłaciłbym w Aparcie i o 400 zł mniej niż proponowano mi w salonie Savicki. Mniejsza cena nie oznacza, że obrączka jest gorszej jakości. Składa się dokładnie z takich samych elementów, a waga użytego złota jest identyczna. Różnica w cenie pojawia się przy wycenie jednego grama naszego złota oraz dopłata za markę i logo, którego i tak nie będzie na obrączce.   Obrączki, które my wybraliśmy, to wzór z markowego salonu. Złotnik zrobił nam identyczne za blisko 800 zł mniej. fot. Semimatt.pl Post Obrączki ślubne – jakie wybrać, ceny, wzory i rodzaje pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Roszczenie dotyczące praw autorskich na YouTube – zgłaszanie i odwoływanie

YouTube jest potężnym serwisem działającym niemal na całym świecie. Bardzo duży zasięg odsłonił dwa problemy – nagminne naruszanie praw autorskich należących do osób trzecich oraz przypadkowe blokowanie nie łamiących żadnych praw filmów przez automat. Jak sobie z tym poradzić? Każdy twórca spotkał się z problemem łamania jego praw autorskich. Problem jest tym większy im bardziej popularne są materiały stworzone przez danego autora. Nie ma znaczenia czy jest to tekst, film, internetowy mem czy fotografia. Zwróćcie uwagę na to, ile pojawia się kompilacji śmiesznych filmików, wpadek, zwierząt czy duplikatów popularnych filmów np. Jimmy Trumpet. Część naruszeń praw autorskich jest umyślne, inne to zwyczajny brak wiedzy internautów. Wielokrotnie spotykałem się na Facebook-u z dyskusjami w stylu. „Możesz wziąć sobie dowolne zdjęcie, wystarczy, że napiszesz, że nie jest Twoje”. To tak nie działa! Ale o tej części praw autorskich i majątkowych napiszę w kolejnym wpisie. Dziś skupiam się na serwisie YouTube. Zastanówmy się najpierw, dlaczego problem naruszania praw autorskich na YouTube jest tak częsty. Z YouTube korzysta na całym świecie ponad miliard użytkowników. Co minutę na YouTube trafia ponad 300 godzin filmów (!). YouTube dostępny jest w 75 krajach i w 61 językach. Internauci dodają do serwisu wszystko. Tutaj właśnie pojawił się problem. Poza własną twórczością, jest też mnóstwo duplikatów i materiałów należących do kogoś innego. Wystarczy wymienić tutaj mp3 wgrane jako film, teledyski, całe seriale i filmy. Wcześniej, gdy twórca natrafił na swój nielegalnie skopiowany materiał, mógł zgłosić roszczenie dotyczące praw autorskich przy każdym takim filmie. Materiał był prawie natychmiast blokowany. Osoba naruszająca prawa autorskie po 3 ostrzeżeniach była całkowicie blokowana w YouTube a wszystkie jej filmy kasowane. Nie miała także możliwości założenia nowego konta. System ten był jednak niedoskonały i generował nadużycia. Liczba zgłoszeń wpłynęła na automatyzację całego procesu. Jeżeli kilku internautów zgłosiło film za naruszający np. wytyczne społeczności (film będący spamem, erotyką etc.), materiał był blokowany, a gdy nie był to pierwszy raz – kanał był nieodwracalnie usuwany z całą zawartością. Internauci lubili to wykorzystywać robiąc na złość nawet największym firmom. Gdy pojawił się program partnerski, YouTube musiał zaradzić temu problemowi, aby nie odstraszać partnerów i samych reklamodawców. Aktualnie z samego programu partnerskiego korzysta i zarabia na wyświetlaniu reklam przy filmach ponad milion kanałów. Sam jestem partnerem YouTube. Jak tłumaczy YouTube, serwis zainwestował wiele milionów dolarów w Content ID – system zarządzania prawami autorskimi. Program weryfikacji treści na YouTube (CVP) automatycznie wykrywa przy wgrywaniu każdego filmu czy nie zawiera on np. muzyki jednego z partnerów. Jeżeli tak, system automatycznie wysyła ostrzeżenie a przy takim materiale pojawiają się reklamy partnera, którego prawa zostały naruszone. Dlaczego film nie jest blokowany i usuwany? Oczywiście, chodzi o pieniądze. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy ktoś nagrał materiał np. z gadającym kotem. W sieci zwierzęta robiące nietypowe rzeczy są bardzo popularne. Filmując takiego kota ktoś przypadkiem nagrał lecącą w tle w radiu piosenkę znanego artysty. CVP wykrywa to nagranie i automatycznie dodaje ostrzeżenie i reklamy. Film obejrzało 3 miliony osób. Przyjmując stawkę 10 dolarów za 1000 wyświetleń reklamy, daje to właścicielowi praw autorskich do muzyki 30 tys dolarów zysku i to nie ze swojego filmu. Czy to sprawiedliwe? I tak i nie. Z jednej strony twórca muzyki może uznać, że film osiągnął sukces dzięki lecącej w tle popularnej piosence, ale z drugiej strony stanowiło tylko niezamierzone tło, które nie jest głównym elementem filmu. To treść stanowiła sukces nagrania. Jako partner YouTube natrafiłem na inny problem. Zarabiając na swoich filmach muszę posiadać do nich pełne prawa i licencje. Artystyczny zamysł czasami podpowiada mi, aby wykorzystać kilka sekund jakiejś melodii, podkładu czy fragmentu utworu. Korzystam przy tym z wolnych licencji Creative Commons, które zezwalają na różne wykorzystanie tak oznaczonych utworów. Jednak mimo to, średnio raz w miesiącu dostaję komunikat od YouTube: [Roszczenie dotyczące praw autorskich] Nie można zarabiać na filmie: NAZWA FILMU Nie możesz już zarabiać na tym filmie w YouTube, ponieważ zostało do niego zgłoszone roszczenie dotyczące naruszenia praw autorskich. Film nadal można oglądać w YouTube, ale właściciel praw autorskich może zdecydować o wyświetlaniu w nim reklam. Możliwe powody Twój film może zawierać treści chronione prawami autorskimi. Roszczenie dotyczące praw autorskich wobec filmu może uniemożliwić Ci zarabianie na nim. Dlaczego się tak dzieje? Z powodu niedoskonałości systemu CVP YouTube. Do swojego filmu wykorzystałem podkład muzyczny udostępniony na licencji CC BY 3.0 (zezwolenie do wykorzystania komercyjnego pod warunkiem podania autora tego dzieła. Gdzie leży problem? Otóż nie tylko ja wykorzystałem ten utwór, ale także setka innych partnerów. Ja nagrałem film o gotowaniu gdzie dany utwór posłużył jako tło. Ktoś inny nagrał całą piosenkę dodając do muzyki słowa. System zauważa duplikaty i wysyła roszczenia. Na szczęście można się od tego bardzo łatwo i szybko odwołać. Wystarczy odpowiednie uzasadnienie. Podobna sytuacja wydarzy się gdy kupicie muzykę z profesjonalnej bazy. Mimo uzyskania licencji system od razu wykryje naruszenie. Wtedy też wystarczy napisać odwołanie przez CMS YouTube (zakładka Menadżer filmów/informacja o prawach autorskich) i zaznaczyć, że mamy odpowiednią licencję. Przegląda je na szczęście człowiek a nie automat, a cały proces trwa do kilku godzin. Jak rozwiązać problem ostrzeżenia za naruszenie praw autorskich? Są na to trzy sposoby. Po pierwsze można poczekać na wygaśnięcie ostrzeżenia Dzieje się tak już po sześciu miesiącach Przez ten czas nie można otrzymać nowego ostrzeżenia i należy ukończyć szkołę praw autorskich udostępnioną przez YouTube. Drugi sposób to poprosić drugą stronę do wycofania roszczenia. Trzeci, który ja stosuję, to roszczenie wzajemne. fot. Christopher Dombres / CCBY Post Roszczenie dotyczące praw autorskich na YouTube – zgłaszanie i odwoływanie pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

MeryBarbery Chocolate: Słodki duet przyjaciółek

Marysia i Basia znają się od wielu lat. Mimo, że żadna z nich nie pochodzi z rodziny o tradycjach cukierniczych, to wspólnie odkryły nową pasję – miłość do czekolady i do robienia nietypowych pralinek. Powstało już kilkadziesiąt różnych smaków. Kobiety wręczają swoje wyroby przypadkowym ludziom. W ten sposób o duecie MeryBarbery Chocolate zrobiło się głośno w sieci. Marysia Kotowska to miłośniczka orientalnych podróży, od Wietnamu przez Indonezję po Mongolię. Kocha koty, tabasco i tuńczyka. Jest także brunetką, która obkleja całe mieszkanie zdjęciami, plakatami i kolorowymi wycinkami z magazynów. Wkrótce zostanie mamą. Basia Dzierzgowska to dociekliwa dziennikarka, blondynka, która kocha psy, pomidory i jest tak samo rozważna jak i romantyczna. Marysia i Basia poznały się podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Nie wiedziały wtedy, że studia na kierunku profilaktyka społeczna i resocjalizacja w rezultacie doprowadzą je do czekolady.  - Spędzałyśmy razem wiele godzin przygotowując eseje, raporty, prezentacje czy ucząc się do kolokwium. Nie obyło się oczywiście bez damskich rozmów, planowania, marzeń, wspólnego gotowania i eksperymentowania w kuchni. Zawsze chciałyśmy stworzyć coś własnego, wyjątkowego, żyć pasją i inspirować innych do odkrywania i kreowania nietypowych smaków. Wybór czekolady jako motywu przewodniego naszej kuchni był prosty – przecież wszystko, czego potrzebujemy do szczęścia to miłość i odrobina czekolady – wspomina Marysia Kotowska. Pomógł też trochę sen, który jednej nocy nawiedził Basię – to właśnie zaraz po przebudzeniu zadzwoniła do Marysi i jeszcze tego samego dnia rozpoczęły swoją czekoladową przygodę. Słodka wiosna Praca nad wcieleniem w życie pomysłu ruszyła jeszcze w kwietniu ubiegłego roku. – To był impuls  - wtrąca Basia Dzierzgowska. – Wówczas niczego jeszcze nie wiedziałyśmy o czekoladzie, oprócz tego, że ją kochamy. Spotkania w ukochanej knajpce, kartka, długopis i porządny zastrzyk euforii z adrenaliną w jednym. Tak wyglądały same początki – dodaje Basia. Każde takie spotkanie przynosiło dziesiątki nowych pomysłów, bardziej lub mniej realnych, ale wszystkie pobudzały do działania. Po wielu miesiącach prób i błędów kobiety stworzyły gamę niecodziennych smaków ręcznie robionych pralinek. – Nasze próby często kończyły się łzami. Nie było łatwo, a najdłużej myślałyśmy nad naszą nazwą. Miałyśmy mnóstwo pomysłów m.in. Lick&Eat, Chocolate Crime, Cho N9, ale żaden nie był tak genialny jak połączenie naszych imion. Tak powstało MeryBarbery Chocolate – wyjaśnia Marysia. Czekolada płynie w żyłach Basia i Marysia nie pochodzą z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach cukierniczych. Nie znają sekretów starych receptur, a ich dziadkowie nie pracowali w znanych fabrykach słodyczy. Skąd więc wzięło się zamiłowanie oraz niezbędna wiedza potrzebna do tworzenia własnych słodyczy? – Naszą siłą jest paradoksalnie niewiedza w połączeniu z determinacją. Same odkrywamy czekoladowe prawa, same kształtujemy ostateczny smak pralinek. Nie ma u nas taśmowej produkcji, nadzienia są każdorazowo testowane przed wypełnieniem czekoladowej foremki. Smak zawsze musi być idealny – mówi Marysia Kotowska. Czekolada z pieprzem Kobiety lubią eksperymentować w kuchni, także ze słodyczami. Na bieżąco wymyślają nowe smaki pralinek. Te, które już są dostępne, nie znajdziemy w tradycyjnej, sklepowej bombonierce. – Na liście naszych hitów smakowych są pralinki w takich połączeniach jak: świeżą bazylia z limonką, palony karmel z 18-letnią whisky, świeży rozmaryn, domowej roboty sernik i inne ciasta, które zamykamy w czekoladowej skorupce, świeże mango z kolendrą, ananas z grubo mielonym pieprzem, tytoń Black Cavendish, zielona herbata jaśminowa, czarna herbata z płatkami peonii, solona krówka, świeży imbir, mięta, herbata z czarną porzeczką i cynamonem, earl grey czy kwaśne jabłko ze świeżym ogórkiem – wymienia Basia. Paleta smaków MeryBarbery Chocolate cały czas się powiększa. Na cyklicznych spotkaniach kobiety starają się wypróbować chociaż jeden nowy smak. Jeżeli zda egzamin smaku, dołącza do rodziny czekoladek. – Pierwszymi „testerami” naszych pralinek i krytykami nowych smaków są nasi najbliżsi. Specjalną nazwę nadałyśmy pralinkom, które z różnych względów nie grzeszą urodą – mają pęknięty korpus, mniej błyszczą lub np. uległy mechanicznemu uszkodzeniu w czasie wybijania. Są to tzw. chorutkie czekoladki, z których nasze rodziny i znajomi cieszą się najbardziej – żartuje Marysia. – Jednak wraz z rozwojem naszych czekoladowych umiejętności, chorutkich jest coraz mniej. Z kolei skrawki czekolady, które zostają po naszych kuchennych spotkaniach, znikają najszybciej – dodaje. Do niedawna nie można było jeszcze kupić czekoladek Marysi i Basi. Kobiety zawsze robią więcej pralinek niż ich najbliżsi są w stanie zjeść. W ten sposób każda z nich ma przy sobie kilka małych opakowań z czekoladkami, które wręczają przypadkowo spotkanym osobom np. na basenie, imprezie czy w pracy. – Nigdy nie wiemy, kim jest nieznajoma osoba, którą częstujemy owocem naszej pracy. Takim właśnie zrządzeniem losu nasze pralinki trafiły w ręce i usta wyjątkowych osób, które znamy z pierwszych stron, nie tylko polskich gazet – mówi Basia. Nieznajomi bardzo chwalili wyroby kobiet. Szybko okazało się, że jedno opakowanie czekoladek to dla nich za mało. Wtedy też pojawił się pomysł, aby zarobić na swoim hobby. Aktualnie czekoladki oraz ganache kupują nie tylko internauci, ale nawet duże korporacje. Jak hobby będzie rozwijało się w przyszłości oraz czy stanie się ich główną pracą, tego jeszcze nie wiadomo. – Na pewno w przyszłości chciałybyśmy nadal realizować nasze marzenia i wciąż powiększać asortyment. Myślimy o całych tabliczkach, smakowej czekoladzie na gorąco, a może nawet biżuterii czekoladowej. Kto wie, może w przyszłości otworzymy własną czekoladziarnię, w której częstowałybyśmy gości naszymi wyrobami i szampanem. To bardziej odległe marzenie, ale walkę o nie już podjęłyśmy, bo kto nie ryzykuje nie pije szampana – śmieje się Marysia Kotowska. fot. NoLimitsFX Post MeryBarbery Chocolate: Słodki duet przyjaciółek pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Gdzie jedno się zaczyna, drugie się kończy. Przeprowadzka

Nadszedł moment, gdy po raz kolejny muszę się przeprowadzić. Poza już ponad toną ciężaru, który nosiłem z piętra na piętro, pojawiły się nowe problemy i wyzwania. To już moja czwarta przeprowadzka w życiu. Początkowe były chęcią spróbowania czegoś nowego w życiu przez co zdecydowałem się na wynajem mieszkania. Przy tej okazji pojawiło się wiele nowych, ale bardzo uczących życia elementów. Planowanie budżetu, zarządzanie mieszkaniem, nowe rachunki, opłaty, problemy z utrzymaniem mieszkania i pomysły. To wszystko stało się chlebem powszednim. Uznałem, że korzystając z okazji, co jakiś czas będę kupował nowy element wyposażenia mieszkania. Dzięki temu, gdy kupię już wymarzone mieszkanie, pozostanie mi dokupienie niewielu elementów. Z wynajmowanego mieszkania musiałem przeprowadzić się po roku, ale bardzo szybko. Właściciel sprzedał mieszkanie razem ze mną. Właśnie przeprowadzam się po raz czwarty. Wszystkie hobby, jak opisywane na blogu ogrodnictwo, militaria, fotografia czy filmowanie to kolejne kilogramy i zajmowane cenne miejsce w mieszkaniu. Teraz ze stancji przeprowadzam się do teściów. Muszę zmieścić trzy pokoje, kuchnię oraz łazienkę do jednego pomieszczenia. Wszystkie kupowane dotąd rzeczy jak maszynka do mielenia mięsa, robot kuchenny, mikrofalówka czy nowy komplet noży nagle zaczęły się dublować i pojawił się problem, co z nimi zrobić, gdzie schować? Kolejny problem to brak internetu i telewizji. Okazało się, że moje (nie)ukochane UPC po raz kolejny robi problemy. Nie chce, ani przenieść moich usług, ani umożliwić mi wypowiedzenie starej umowy (mimo wcześniejszego zapewnienia o takiej możliwości). Zostałem z umową na Internet oraz telewizję, ale nie mogę z tego korzystać, bo UPC nie oferuje usług w miejscu, do którego się przeprowadziłem. Kuriozum. Przez brak Internetu, chwilowo musiałem ograniczyć liczbę wpisów na blogu oraz filmów na YouTube. Mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni. Pytałem też znajomych, jaki Internet mobilny jest najlepszy. Czy wybrać Plus, Play, Netię czy Neostradę? O dziwo, nie ma jednoznacznych wskazań. Każdy z usługodawców ma swoje problemy, plusy i minusy oraz proponuje takie ceny, które są nie do zaakceptowania. (np. Neostrada 10mb/s za 90 zł. Do tej pory np. za 60mb płaciłem 42 zł) Z kolei Plus i Play za brak limitu transmisji danych każe sobie płacić dodatkowo i szybko rachunek też rośnie do 90-100 zł. Tutaj znajomi wymieniają problemy z zasięgiem i konieczność zakupu dodatkowej, dość drogiej anteny. Obecnie zdążyłem już skręcić nowe meble, zamówiłem też całkiem niedrogo biurko, które zostanie zrobione od zera. Pozostało rozpakować resztę rzeczy i można skupić się na załatwieniu Internetu oraz telewizji. Macie jakieś rozsądne i budżetowe propozycje? fot. sxc.hu Post Gdzie jedno się zaczyna, drugie się kończy. Przeprowadzka pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Gość (The Guest) – Średni film ze świetną muzyką

Film Gość, to kawał dobrego thillera ze świetną muzyką. Przynajmniej do połowy filmu, bo wprowadzony przez twórców zwrot akcji wprowadził szereg błędów logicznych i rażących uproszczeń. Recenzja. Film Gość (The Guest) przedstawia losy rodziny Petersonów po śmierci ich syna, który zginął na froncie. Pewnego dnia, do ich domu w małej miejscowości przyjeżdża David  (Dan Stevens). Mężczyzna właśnie skończył służbę i był największym przyjacielem poległego żołnierza. Postanowił odwiedzić rodzinę kolegi i przekazać im ostatnie jego słowa. Jest grzeczny, dobrze wychowany i wzbudza zaufanie.  Po tym, jak zostaje przyjęty do ich domu, w okolicy mają miejsce serie niewyjaśnionych morderstw. David zżywa się z rodziną i pomaga im w rozwiązywaniu ich problemów.  Zauroczeni osobą Davida, Petersonowie szybko zaczynają traktować go jak członka rodziny. Nagle okazuje się, że David nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Akcja trzyma w napięciu, wręcz widz w pewnym momencie zaczyna lubić głównego bohatera. Trzeba przyznać, że świetna rola Stevensa. Efekt potęguje świetna muzyka, która potrafi przenieść nas klimatem do elektroniki lat 90. Niestety zanim akcja rozwinie się na dobre, twórcy postanowili nagle uprościć wiele elementów filmu. To bardzo popsuło odbiór całego filmu.  Jednak polecam obejrzeć film, właśnie za muzykę i grę głównego aktora. Post Gość (The Guest) – Średni film ze świetną muzyką pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

Czy warto kupić telefon Samsung Galaxy S5? – recenzja

JOTEM

Czy warto kupić telefon Samsung Galaxy S5? – recenzja

JOTEM

Co znaczy „#NBABallot”, czyli pomagamy Marcinowi Gortatowi

W serwisach społecznościowych jak Twitter, Facebook czy Instagram internauci publikują posty z tekstem „#NBABallot”. Sprawdź, o co chodzi z tą akcją i w jaki sposób wpływa na Marcina Gortata Marcin Gortat to jedyny zawodnik z Polski w najlepszej lidze koszykówki – NBA. Co roku internauci wybierają najlepszych graczy, którzy wspólnie zagrają ze sobą w prestiżowym meczu gwiazd ligi NBA. Głosowanie trwa do 22 stycznia. Mecz All-Stars Game już 15 lutego w nowojorskiej Madison Square Garden. Marcin Gortat ma duże wsparcie internautów z naszego kraju. Gdyby głosowanie zakończyło się dziś, Gortat trafiłby do drużyny marzeń. Ilość komentarzy jest bardzo duża dlatego wszystko jeszcze może się zmienić. Aby zagłosować na Marcina Gortata należy wrzucić na swojej tablicy tekst „Marcin Gortat #NBABallot”. Inne sposoby głosowania można znaleźć na stronie www.nba.com/wizards/vote Ostatnie posty możecie obserwować wpisując na portalu społecznościowym #NBAballot // Post użytkownika Marcin Gortat. // Post użytkownika Marcin Gortat. // Post użytkownika Marcin Gortat.   fot. Andrzej Romański / PLK.pl [CCBY] Post Co znaczy „#NBABallot”, czyli pomagamy Marcinowi Gortatowi pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Social media i web 2.0 szansą dla początkujących autorów

Zanim upowszechnił się Internet drugiej generacji (web 2.0) i social media, mogliśmy się tylko biernie przyglądać treściom, które się w nim pojawiały. Technologia była bardzo skomplikowana i niedostępna dla zwykłych ludzi. Istniało niewiele stron, a one same, swoim wyglądem przypominały katalogi, gdzie można było znaleźć najważniejsze, nierozbudowane informacje. Komunikacja na takich witrynach było jednostronna i internauta nie miał możliwości nawet napisać komentarza, co w dzisiejszych czasach jest niemal nie do pomyślenia. Web 2.0 nie jest ani programem, ani nawet specjalną definicją tylko swojego rodzaju trendem. Jest to próba skatalogowania nowych witryn wyposażonych w najnowsze rozwiązania techniczne, które zaczęły pojawiać się na świecie po 2000 roku. W tym również social media. Łukasz Bigo z portalu branżowego idg.pl uważa, że: „Przejście” na Web 2.0 nie polega na rewolucyjnym wprowadzaniu nowej technologii. Web 2.0 jest nazwaniem trendu, którego właśnie w tej chwili jesteśmy świadkami. Proces ten jest w rzeczywistości renesansem, powrotem do klasycznych źródeł pierwotnej WWW oraz oczywiście Internetu. Chodzi o rozpropagowanie idei współodpowiedzialności za zawartość, o dzielenie się wiedzą. Wraz z Web 2.0 skończyła się era „posiadaczy”, teraz każdy ma swoją własną cząsteczkę, poletko, na którym pracuje. Celem samym w sobie nie jest już bycie lepszym niż inni, celem jest bycie lepszymi razem. Awaria jednego komputera nie niszczy w żaden sposób zasobów Web 2.0 – bardzo szybko bowiem można je odtworzyć na podstawie materiałów składowanych na innych maszynach[1] Nagle, każdy internauta w ramach social media mógł w prosty sposób założyć swoją własną stronę, napisać komentarz pod danym artykułem, publikować na forach internetowych oraz dzielić się ze znajomymi zdjęciami, filmami oraz ciekawymi witrynami, które udało mu się znaleźć w sieci. Pojawiło się niejako nowe zjawisko – dialogu na stronach World Wide Web. W pewien sposób odwróciły się i wymieszały role i internauci przestali być biernymi odbiorcami, a sami stali się również nadawcami i autorami. Treści przez nich niejako wyprodukowane stały się coraz bardziej pożądane przez właścicieli wielkich witryn, bo generowały darmowy ruch na stronach. Pod pojęciem Web 2.0 kryje się właśnie określenie technologicznych zmian, które umożliwiły każdemu internaucie stać się sieciowym autorem i artystą. Po kilku latach od tej rewolucji, analizując, można dostrzec pewne plusy oraz minusy. Największym plusem Web 2.0 i social media jest to, że każda osoba otrzymała takie same szanse na zaistnienie w sieci. Istnieje wiele sposobów, w jaki możemy dzielić się twórczością w Internecie. Możemy zamieszczać własne filmy, prezentować swoje zdjęcia, rysunki, wiersze, prowadzić bloga o naszym hobby, czy zbudować specjalną stronę internetową, na której zamieścimy np. swoje CV. Jest to także duża szansa dla początkujących dziennikarzy. Na studiach dziennikarskich wielu wykładowców powtarza, że o etat w redakcji jest bardzo ciężko. Mówi, że trzeba wielokrotnie pokazywać się w redakcji i prezentować swoje umiejętności, a może w pewnym momencie ktoś zechce opublikować nasz materiał. Teraz w łatwy sposób można przyłączyć się do portalu internetowego wielu gazet, czy telewizji i dzielić się tam swoją twórczością. Kiedyś osoby, które marzyły o karierze filmowca, czy chciały wydać książkę, albo nagrać płytę, musiały chodzić do wydawców i niczym akwizytor za wszelką cenę sprzedać swoją twórczość. Teraz bardzo często tzw. łowcy głów wyszukują talenty w Internecie i oferują im kontrakty, zanim zrobi to ktokolwiek inny. Dotyczy to wszystkich branż, nie tylko artystycznych. W 2008 roku, taki łowca głów śledził moją twórczość w social media – wtedy jeszcze na forach internetowych oraz na mojej własnej stronie, którą prowadziłem hobbistycznie. Po niespełna dwóch tygodniach otrzymałem propozycję etatu w Mediach Regionalnych. Na rozmowie kwalifikacyjnej dowiedziałem się, o szczegółach i wytycznych, którymi kierował się taki łowca głów w wyszukiwaniu kandydatów do nowego projektu. W podobny sposób, wiele osób na całym świecie zrobiło wielką karierę. Od Krzysztofa Kononowicza, Gracjana Rostowskiego, Barbary Kwarc (Baśka z klatki b), blogera Kominka, muzyka Cezika, czy bezdomnego Teda Williamsa, który zasłynął radiowym głosem. Antoine Dodson Warto wspomnieć również o Antoine Dodsonie, który stał się wielką sensacją Internetu. 28 lipca 2010 nieznany sprawca włamał się do mieszkania, w który mieszkał Dodson z rodziną. W wywiadzie udzielonym telewizji NBC, która przyjechała na miejsce zdarzenia, Dodson opowiedział slangiem, jak włamywacz chciał zgwałcić jego siostrę. Następnie zaczął mu grozić i zapowiedział, że go odszuka. Sposób, w jaki Antoine opowiadał o tym przyciągnął wielu widzów. Nagranie trafiło do serwisu Youtube, gdzie szybko zaczęło zyskiwać na popularności[2]. Ktoś wpadł na pomysł, aby do słów Dodsona wstawić muzykę i przerobić wywiad na utwór rapowy. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem nagranie w stylu Auto-tune (specjalny pogłos w głosie wokalisty) obejrzało już ponad 10 milionów osób, a Dodson wydał singiel, na którym zarobił już tyle pieniędzy, że kupił sobie nowy dom[3]. Ted Williams Z drugiej jednak strony, gdy w sieci zaczęło przybywać coraz więcej użytkowników, a sam interfejs do tego służący został znacząco uproszczony, pojawiło się także wielu nieodpowiedzialnych internautów. W sieci zaczął tworzyć się cyfrowy śmietnik, składający się z milionów powielonych informacji, zdjęć, nagrań, czy typowego spamu. Coraz ciężej jest znaleźć w wyszukiwarkach wartościową informację, a z kolei coraz łatwiej pirackie treści czy skradzione czyjeś dzieła. Przed podobnym problemem stają współczesne redakcje, bowiem muszą dokładnie sprawdzać treści, które otrzymują od dziennikarzy obywatelskich. Bardzo często zdarza się, że materiał nadesłany przez czytelnika jest dokładną kopią z innej strony, a zamieszczone zdjęcie ma zupełnie innego autora. Redakcja publikując takie materiały może się narazić na problemy prawne, dlatego wszystkie materiały są dokładnie weryfikowane, co znacząco wydłuża sam proces publikacji. Problem łatwości kopiowania i zamieszczania w sieci materiałów dotyka redakcje również w inny sposób. Należy wspomnieć tutaj o zjawisku „pożyczania” materiałów redakcyjnych przez administratorów forów internetowych oraz innych portali. Ci, bez uzyskania potrzebnej zgody i licencji kopiują teksty, zdjęcia oraz filmy i zamieszczają je w całości na swoich stronach. Jest to spory i bardzo aktualny problem, z którym bardzo ciężko walczyć. Mimo, że stosunkowo łatwo znaleźć w Internecie, kto ukradł nasze zdjęcie, czy tekst, to mała liczba wydawców decyduje się na sprawy sądowe oraz nakładanie kar za złamanie licencji. Dodatkowo, bardzo mało redakcji i autorów monitoruje inne strony. Ja na Demotywatorach Problem „pożyczania” w sieci jest bardzo duży i dotyka każdego. W jednym z najbardziej popularnych serwisów w Polsce – demotywatory.pl znalazłem, nawet nie tyle swoje zdjęcie, co fotografię, na której byłem ja z nogą w gipsie. Ktoś korzystając z wyszukiwarki znalazł to zdjęcie na moim profilu w portalu społecznościowym i wykorzystał je do przygotowania nowego wpisu.  Najczęściej, gdy natrafimy na naszą pracę nielegalnie skopiowaną w innych serwisach wystarczy napisać e-maila do administratora z prośbą o podanie pod materiałem źródła, lub usunięcie danego wpisu. Łatwość publikacji i anonimowość w sieci zniechęcają także samych dziennikarzy obywatelskich, którzy publikując swoje amatorskie materiały narażają się na lawinę krytycznych komentarzy. Skutecznie zniechęca ich to przed częstymi publikacjami. Sam regulamin portali i wolność słowa związuje redakcjom ręce i zmuszone są pozostawiać krytyczne, ale niewulgarne komentarze. [1] Bigo Ł., Web 2.0 – ewolucja, rewolucja czy… anarchia?!, http://www.idg.pl/news/85027_2/Web.2.0.ewolucja.rewolucja.czy.anarchia.html, data dostępu: 25.05.2012 [2] Youtube, Bed Intruder, http://www.youtube.com/watch?v=mEAKsaQOCpQ [3] The Internet Today, Antoine Dodson’s “Bed Intruder” Song Earns Him Enough to Leave the Projects, http://theinternettoday.net/news/antoine-dodsons-bed-intruder-song-earns-him-enough-to-leave-the-projects/ Post Social media i web 2.0 szansą dla początkujących autorów pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Cena przyjaźni – część siódma

Jeżeli jeszcze nie przeczytałeś pierwszej części opowiadania militarnego z moich lat młodości, możesz zrobić to pod tym adresem: Cena przyjaźni – opowiadanie z lat młodości w klimatach wojny.  To już siódma i ostatnia część. Jeżeli całość zainteresuje więcej osób, to zabiorę się za pisanie sequela. Miłej lektury. […] Doszli do rozdroża i w tym momencie musiała zapaść decyzja – w która stronę pójść. Jotem wydał ryzykowny rozkaz. Postanowił rozdzielić zmęczony i niosący rannego skład. Musiał, bo nie miał innego wyjścia. On sam miał udać się z Dugeną, Małpa z Bartolusem mieli towarzyszyć Szczepiemu. Pierwszy raz na kamiennej twarzy Dugeny dało się zauważyć strach. Już nikt nie był pewien swego losu. Jotem miał nadzieję, że nikt nie podzieli losu Gosi. Było strasznie ciemno. Bartolus, przemierzając na oślep tunel, zaczął rozmawiać ze Szczepim. Po chwili przestał mówić, podniósł lewą pięść i zatrzymał się. Szczepi wiedział, że nie wróży to nic dobrego. Przystanęli i schowali się za wystającymi kolumnami. Tunele były strasznie wąskie i byli pewni, że nie ominie ich walka. Nastała cisza. Jedyne, co można było usłyszeć, to coraz to głośniejsze kroki zbliżającego się wroga oraz głośne bicie serca Szczepiego. Bartolus, nasłuchując kroków, obserwował delikatne fale rozchodzące się po brudnej wodzie. Fale stawały się coraz większe. Ku jego zdziwieniu metoda okazała się niezbyt dobra, gdy nagle ujrzał płynącego szczura z papierem toaletowym w zębach. Jednak instynkt go nie mylił. Docierał do nich czyjś głos, słowa wypowiadane w innym języku. Nadchodziło nieuniknione. Postanowili nie prowokować walki. Małpa trzymał w ręku ostatni magazynek i było po nim widać, że coraz bardziej się denerwował. Nagle kroki ustały. Małpie ze zdenerwowania wypadł magazynek prosto w kałużę. Wróg usłyszał to i w jednej chwili kule zaczęły ich szukać poprzez wąskie tunele. Jotem z Dugeną, po usłyszeniu strzałów, skręcili w pierwsze przejście prowadzące w miejsce, skąd podążały odgłosy walki. Małpa z Bartolusem powoli nie dawali rady. Wróg nieugięcie prowadził ostrzał.  „Czarne ręce” spodziewały się, że ich broń za chwilę strzeli po raz ostatni. Wiedzieli, że tylko cud może ich uratować. Po chwili nastąpiło najgorsze, Bartolus wystrzelił ostatnią kulę. Byli przygotowani na nieuniknione, na spotkanie twarzą w twarz z wrogiem. Tym razem już nic nie mogli zrobić. Kule królowały w powietrzu, co i raz dało się słyszeć stuknięcia pocisków o ścianę. Tunel wzmacniał i niósł hałas. Bartolus usiadł, jakby był już pewien, że nic mu nie pomoże. Jednak Małpa nie miał zamiaru czekać na śmierć. Wyjął pistolet i z zaciśniętymi zębami wybiegł zza kolumny. Nagle strzały ucichły. Szczepi, cały się trzęsąc, zaczął nucić swoją ulubioną melodię. Nieoczekiwanie, ku jego zdziwieniu, zza ściany, gdzie do niedawna czekała na nich śmierć pojawił się Jotem z Dugeną. Ucieszył się, wymodlony cud stał się, Jotem i Dugena znaleźli tunel, który poprowadził ich wprost na tył pola walki. Szczęśliwie udało im się podejść niezauważenie, co przelało szalę zwycięstwa w tej bitwie na ich korzyść. Szczepi jeszcze nigdy się tak nie cieszył. Po raz kolejny został ocalony przez swoich przyjaciół. Gdy poszukiwali amunicji u poległych wrogów natrafili na mapę tunelu. Wreszcie zaczął im sprzyjać los! Z planów wynikało, że jakieś 500 metrów od nich, w kierunku północnym, znajduje się prowadząca na zewnątrz klatka schodowa. – Idźcie Panowie, ja za chwilę dołączę, muszę się tylko yy… załatwić – oznajmił Bartolus. Wyciągnął papierosa i udał się na stronę. Po chwili wyszedł zza kolumny. Gdy wzdłuż tunelu nie zobaczył swoich kolegów, zapinając rozporek zaczął biec w kierunku, w którym mieli się udać. Niespodziewanie przed nim wyrósł wróg. Spanikowany podniósł swoją broń i gdy chciał strzelić, przekonał się, że jego ciężki karabin po raz pierwszy w życiu zaciął się. Nie myśląc długo rzucił bronią w przeciwnika. Ten jednak wykonał unik. Nie zdołał wykonać już drugiego, bo Bartolus rzucił w niego hełmem. Uśmiechnięty podniósł broń. Stuknął kilka razy w magazynek i broń była gotowa do dalszej walki. Chwilę później dołączył do swoich kolegów. Podążali zgodnie z mapą. Zbliżali się do ostatniego skrzyżowania przed klatką schodową. Musieli działać ostrożnie. Jotem wychylił się zza ściany i mierzył w kierunku, z którego mógł wyłonić się nieprzyjaciel. Idący obok niego Małpa również osłaniał przesuwających się naprzód kolegów. Gdy upewnili się, że teren jest czysty, przemieścili się i oni. Udało się. Pojawił się upragniony cel. Bartolus jednym celnym strzałem zdjął kłódkę z ogrodzenia drzwi i już nic nie dzieliło ich od wyjścia na zewnątrz. Wbiegli szybko po schodach i ostrożnie otworzyli ostatnie drzwi. Wyszli na zewnątrz. Rodziło się kolejne pytanie – gdzie oni są do licha? Jotem rozejrzał się dokoła i spostrzegł budynek oznaczony krzyżem. – Tam jest szpital… Czyli nasz punkt ewakuacyjny musi być tam! – Analizując chwilę kompas, pokazał palcem. Ruszyli sprintem przed siebie. Żołnierze Czarnych rąk byli już wycieńczeni, w końcu są już emerytowanymi komandosami. Nie mogli jednak uśpić swojej czujności. Za każdym rogiem, po każdym metrze czaiło się na nich niebezpieczeństwo. – Panowie! Już niedaleko! – krzyknął Bartolus, widząc zarysy lądowiska przy szpitalu. Niespodziewanie padło kilkanaście strzałów w ich kierunku. Rzucili się na ziemię i próbowali zlokalizować źródło gradu kul. Na końcu ścieżki stało stanowisko broni maszynowej typu RPK. Jotem, mający już dość całego zamieszania dał sygnał do osłony i gdy Dugena rozpoczął ostrzeliwanie stanowiska przeciwnika Jotem przystanął, przycelował i oddał strzał z granatnika. Strzały ucichły. – Hm… Nieźle! – stwierdził Dugena. Nagle Bartolus spostrzegł Małpę leżącego w kałuży krwi. Dugena zdenerwowany podbiegł do niego. – Małpa! – krzyczał, potrząsając kolegę. – Zostaw go. Nie żyje, kula przebiła kamizelkę i dostał w serce… – powiedział smutnym głosem Jotem. Bartolus zerwał Małpie nieśmiertelnik i zabrał białą kartę. – Panowie. Musi się nam udać. Zróbmy to dla Małpy – powiedział ze spuszczoną głową Bartolus. Dugena, wyraźnie rozwścieczony pobiegł krzycząc pierwszy. Małpa był jego przyjacielem i nie mógł sobie darować, że nie napiją się już razem. Jotem nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wziął ciało Małpy na barki i pobiegł z pozostałymi za Dugeną. Snap zniecierpliwiony cały czas skanował teren wokół lądowiska. Po chwili w swoim celowniku ujrzał wariata strzelającego w każdym kierunku. Ucieszył się. Po długim okresie milczenia ujrzał Dugenę. – Idą! – Krzyknął do Zeciora. – Najwyższa pora – odpowiedział Zet. Udało im się dotrzeć do lądowiska. Snap z Zeciorem ruszyli na spotkanie z nimi. Bartolus wyjął z plecaka zieloną flarę. Odpalił i rzucił. Już po chwili nad lądowiskiem pojawiły się dwa śmigłowce z żołnierzami  SAS-u na pokładzie. Z jednego z nich na linach zjechali komandosi, żeby zabezpieczyć punkt ewakuacyjny. Drugi przystąpił do lądowania. – Mówiłem, że jeszcze się spotkamy – powiedział Dekado wyskoczywszy ze śmigłowca. Snap z Zeciorem wbiegli na lądowisko i ujrzeli Jotema trzymającego Małpę. – Nie! – cały hałas zdominował głos Snapa. Nieoczekiwanie padł strzał. Kula przeszyła Jotema na wylot. Padł na ziemię tuż obok Małpy. Wszyscy rzucili się na ziemię i starali się wypatrzyć snajpera wroga. Snap namierzył już przeciwnika, ale nie zdążył strzelić. Śmigłowiec ostrzelał z karabinu miejsce, w którym dojrzeli nieprzyjaciela. Snap pobiegł w kierunku Jotema i zaczął go opatrywać. Jotem wyciszającym się głosem poprosił przyjaciela o wzięcie jego białej karty i  przed zamknięciem oczu powiedział. – To był zaszczyt z Wami służyć, moi przyjaciele… Snap, nie wierząc w to, co widzi,  próbował jeszcze coś zrobić. Żołnierze SAS-u przenieśli ich do śmigłowca. Snap trzymał za rękę przyjaciela i co chwilę powtarzał mu, że wydobrzeje i jeszcze nie raz razem pójdą  do „Szalonego Gumisia”.  Helikoptery wzbiły się w powietrze zostawiając agonię i woń palącego się miasta. 25 Grudnia 20:00 –   Nieznani bohaterowie Niestety postrzał Jotema okazał się śmiertelny. Bartolus nawet nie chciał myśleć, co ma powiedzieć jego żonie podczas wręczania białej karty. Pogrzeb był skromny i odbył się niemalże natychmiast. Pośród wielu krzyży po poległych żołnierzach, spoczęły dwa wyjątkowe. „Semper Fidelis!” W tych słowach kryje się całe ich życie. – Biała karta Jotema skierowana była do mnie, prosił mnie, abym opowiedział wszystkim, co się stało i żebym zakończył ostatni jej rozdział, co właśnie czynię. Poświęciliście się w imię wartości, w którą głęboko wierzyliście, w przyjaźń. Zapłaciliście za jej obronę najwyższą cenę. Zawszę będziemy Was pamiętać. Spoczywajcie w pokoju… Przyjaciele. – salutując, powiedział Bartolus. „Od chwili tej, aż do końca świata, w pamięci ludzkiej będziemy żyć – My, wybrańców garść – kompania braci”. William Szekspir.   [Liczba odsłon: 2] Post Cena przyjaźni – część siódma pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Więzień labiryntu (The Maze runner) – ciekawy pomysł, słabe wykonanie

Film Więzień labiryntu (oryginalny tytuł: The Maze runner) opowiada historię nastoletniego chłopca. Thomas, razem z kilkudziesięcioma chłopcami trafia do niedużej polany ogrodzonej potężnym murem. Jedyne wyjście otwiera się na krótką chwilę i prowadzi do tajemniczego labiryntu. Każdy z chłopców do osady  dostał się w ten sam sposób – poprzez windę, która po dostarczeniu nowej osoby i zapasów żywności wraca do punktu docelowego. Żaden z nich nie pamięta nic, nawet swojego imienia. Wyjątkiem jest Thomas, który ma wrażenie, jakby gdzieś już widział mieszkańców i sam labirynt. Thomas czuje się zagubiony i próbuje dostosować się do hierarchii i zasad panujących w osadzie. Thomas dowiaduje się, kim jest tytułowy Maze Runner (bynajmniej nie jest to spolszczony „więzień labiryntu”). Każdego dnia, o tej samej porze, wielki fragment muru otwiera się odsłaniając wielki labirynt. Maze Runnerem są wysportowani chłopcy, którzy zaraz po otwarciu wejścia wbiegają do środka szukając wyjścia. Całość zapamiętują i próbują stworzyć mapę dla innych. Muszą się spieszyć, bo drzwi przed nocą zamykają się, a w labiryncie czai się tajemnicza siła. Thomas postanawia jednak znaleźć wyjście i tu przygoda się zaczyna. Pomysł jest bardzo ciekawy, ale film nie ustrzegł się wielu poważnych błędów logicznych.  Nie będę Wam jednak psuł oglądania filmu i gdy sami zauważycie, co mam na myśli, to zostawcie kilka linijek w komentarzu do tego tekstu. Film dostępny jest już w jakości DVD, Blu-ray (720p, 1080p) również w wersji PL. [Liczba odsłon: 2] Post Więzień labiryntu (The Maze runner) – ciekawy pomysł, słabe wykonanie pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

Słuchawki Sony MDR-zx750bn – recenzja

JOTEM

Słuchawki Sony MDR-zx750bn – recenzja

Słuchawki Sony MDR-ZX750 to tegoroczna propozycja słuchawek ze średniej półki od firmy Sony.  Sprzęt poza łącznością bezprzewodową Bluetooth ma również system osłabiania zewnętrznych hałasów. Czy warto je kupić? Sprawdź opinie. Słuchawki MDR-ZX750 wyglądają na eleganckie i drogie. Wykonane są z ekologicznej, miękkiej skóry. Do wyboru jest kolor czarny i biały. Są lekkie, wygodne i pewnie trzymają się głowy. Na jednej słuchawce znajdują się przyciski do sterowania głośnością oraz kolejnością słuchanych utworów. Na drugiej producent umieścił włącznik, przełącznik systemu redukcji szumów, wejście na przewód, wejście mini usb oraz mikrofon. Z tego samego mikrofonu korzysta system aktywnej redukcji szumów. Słuchawki mogą działać przewodowo oraz bezprzewodowo za pośrednictwem Bluetooth. Połączenie ze smart fonem znacznie ułatwia wbudowany moduł NFC. Po powiązaniu z naszym telefonem przez słuchawki możemy prowadzić zwykłe rozmowy głosowe. Bardzo spodobała mi się żywotność baterii. Słuchawki ładuje się dość szybko poprzez usb w komputerze. Na pełnej baterii wytrzymują nawet 13 godzin ciągłej pracy. W trakcie dwóch tygodni jeżdżenia na rowerze i biegania nie musiałem ich ani razu ponownie ładować. System redukcji szumów w MDR-ZX750 Słuchawki wyposażone są w cyfrowy system osłabiania hałasów. Producent chwali się, że system eliminuje 98 proc. dźwięków dobiegających z zewnątrz. Jednym z jego elementów są duże nauszniki, które dokładnie osłaniają uszy. Sam system spisuje się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Naprawdę ciężko usłyszeć różnicę pomiędzy włączoną i wyłączoną redukcją. Pojawia się za to problem przy słuchaniu muzyki w trakcie uprawiania sportu czy silnym wietrze. Słuchać wtedy wyraźny dźwięk, jakby nasz rozmówca dmuchał w słuchawkę telefonu. To bardzo irytujące i zmusza nas do wyłączenia systemu redukcji szumów. Dźwięk w MDR-ZX750 Dźwięk, który dobiega z 40 mm głośników w Sony MDR-zx750 brzmi dobrze. Przy głośniejszym słuchaniu muzyki nie słychać zniekształceń. Rozmowy przez telefon ze słuchawkami na uszach też nie stanowią problemu. Wyższe częstotliwości słychać bardzo wyraźnie. Dużą uwagę przywiązuję do brzmienia niskich częstotliwości. Tutaj słuchawki nie zawodzą, ale przydałoby się więcej „mięsa w basie”. Słuchawki kosztują 519 zł. Czy warto je kupić? Moim zdaniem tak. Brzmią naprawdę dobrze i spisują się w różnych warunkach. Producent powinien jednak bardziej dopracować system redukcji szumów, który w tych słuchawkach po prostu nie działa. Do tej pory wzorem działania systemu wycinania zewnętrznych hałasów jest model Panasonic RP-HC800       [Liczba odsłon: 11] Post Słuchawki Sony MDR-zx750bn – recenzja pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Współpraca dziennikarzy obywatelskich z redakcjami

Od ostatnich kilku lat w Polsce rozwija się dziennikarstwo obywatelskie. Redakcje szybko zrozumiały, że z różnych względów nie mogą być zawsze w miejscach, gdzie się coś dzieje. Dotyczy to zarówno redakcji działających lokalnie, jak i ogólnopolskich. Utrzymanie oddziałów jest kosztowne, a wysłanie fotoreportera i dziennikarza na dane wydarzenie oddalone o kilkadziesiąt kilometrów od redakcji generuje równie duże wydatki. Dzięki upowszechnieniu się Internetu oraz szybkiemu rozwojowi technologii, dziennikarzem obywatelskim może stać się każdy z nas. W końcu na co dzień jesteśmy świadkami wielu mniej lub bardziej ciekawych wydarzeń, o których chętnie opowiadamy innym. Dzięki web 2.0 możemy to zrobić na dużo większą skalę, a historię ubarwić zdjęciami i filmem. Wiele osób ma lustrzanki, kamery, a to sprzęt z którego korzysta się również w redakcjach. Nie chodzi tu o skomplikowane tematy gospodarcze, ekonomiczne itd. O takich nie piszą dziennikarze obywatelscy. Jeśli poruszają podobny temat, to piszą to bardziej na zasadzie felietonu i przemyśleń. A w dzisiejszych czasach zdjęcie potrafi zrobić niemal każdy. Może się wydawać, że korzyści ze współpracy dziennikarzy obywatelskich z redakcjami są jednostronne i to właśnie współczesne newsroomy otrzymują wszelkie profity. W rzeczywistości współpraca wygląda nieco inaczej. Dziennikarze obywatelscy w trakcie swojej działalności np. w portalu „MM Lublin” zdobywają wiedzę, cenne doświadczenie, oraz zaufanie danej redakcji, co może nawet przyczynić się do zatrudnienia na stałe danej osoby. Często uczestniczą w szkoleniach organizowanych przez redaktorów online, na których uczą się pisać lepsze artykuły, poznają etykę dziennikarską, uczą się robić zdjęcia czy kręcić filmy. Bardzo pożądane wśród amatorów są szkolenia z zakresu prawa prasowego i prawa autorskiego. Często swoje materiały mogą przeczytać w wydaniach drukowanych gazet. Dodatkowo redakcje organizują liczne konkursy i plebiscyty dla dziennikarzy obywatelskich. Najpopularniejszym z nich jest wybór dziennikarza obywatelskiego roku czy jak w przypadku tygodnika i portalu MM Lublin tzw. relacja za akredytację. W ramach tej akcji, w zamian za możliwość darmowego wejścia na dane ważne wydarzenie, dziennikarz-amator musi przygotować relację ze zdjęciami. Dla redakcji taka współpraca oznacza przede wszystkim dużą ilość darmowych materiałów, którymi można zapełnić stronę internetową oraz gazetę. Dziennie pojawia się nawet kilka fotogalerii i artykułów napisanych przez użytkowników. Każdemu dziennikarzowi zatrudnionemu w redakcji, za każdy tekst, zdjęcie oraz film należy zapłacić. Dziennikarzowi obywatelskiemu nie. Należy również wspomnieć o ścisłej współpracy poszczególnych redaktorów z takimi osobami. Bardzo często zdarza się, że po poznaniu bliżej dziennikarza obywatelskiego i zaufaniu mu, ten odwdzięcza się ekskluzywnymi tematami związanymi z jego pracą (np. strażak, który przesyła zdjęcia z pożaru, policjant publikujący materiały z wypadków i kolizji, nauczyciel piszący o sprawach swojej szkoły czy taksówkarz, który zbiera tematy od pasażerów), czy sam prosi o wysyłanie go na różne materiały, które mógłby zrobić specjalne dla redakcji. Wielokrotnie okazywało się, że dziennikarz obywatelski wiedział i zdążył napisać już o czymś, o czym nawet nie zdawała sobie sprawy żadna redakcja. Dlatego redakcja dba o dziennikarzy obywatelskich, którzy zatrzymali się na dłużej na ich stronie. Dlatego też, coraz więcej portali należących do mediów oferuje możliwość nadsyłania materiałów swoim Czytelnikom. Czytaj więcej materiałów w kategorii Media [Liczba odsłon: 173] Post Współpraca dziennikarzy obywatelskich z redakcjami pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Badanie IT drogą do rozwoju przedsiębiorstw

Zaawansowany świat technologii sprawia, że większość przedsiębiorstw jest skomputeryzowana i zinformatyzowana. W firmach wdraża się nowe oprogramowania, korzysta z kilku sieci i serwerów, a wewnętrzna komunikacja odbywa się coraz częściej przez ogólnie dostępne lub dedykowane narzędzia, takie, jak czaty czy komunikatory. Każdego dnia wirtualnie wymieniane są terabajty danych. Warto zatem zadbać o bezpieczeństwo poufnych danych i swój informatyczny wizerunek w sieci. Wszystko to jest łatwiejsze dzięki usłudze, jaką jest kompleksowy audyt IT. Co to takiego? Audyt IT to zbiór czynności kontrolnych, które pozwalają porównać stan rzeczywisty z oczekiwanym. To punkt startowy do zmian i rozwoju. To odpowiedź na trzy kluczowe pytania: „jak jest?”, „jak powinno być?” i „co zrobić, aby to osiągnąć?”. Audyt IT pozwala wykryć nieprawidłowości i wdrożyć działania naprawcze. W dłuższym okresie umożliwia nawet zapobieganie temu, co niepożądane. Co można zyskać? W ramach audytu IT przeprowadzony zostaje szereg działań, które w rezultacie będą owocowały niezawodnością procesów informatycznych i prowadziły do rozwoju firmy. Wszystkie są oparte o dedykowane i innowacyjne bazy wiedzy dostarczające niezbędnych informacji do przeprowadzenia go w pełni profesjonalny sposób. W przedsiębiorstwie klienta korzystającego z usługi: przeprowadzony zostaje pełen proces pozyskania wiedzy i gromadzenia informacji wraz z bazą danych historycznych, na podstawie innowacyjnej bazy wiedzy, zgodnej ze standardami W3C i Web Usability, odbywa się audyt w trzech obszarach: technologicznym, użyteczności i dostępności, strony internetowe są indeksowane na podstawie kodów źródłowych, w ramach modułu szkoleniowego, dostarczone są porady dotyczącą sposobu usuwania niezgodności wykrytych podczas audytu. Skorzystanie z usługi pozwala chronić poufne dane i informacje firmowe, poprawiać to, co jeszcze niedoskonałe i wprowadzać właściwe rozwiązania. Optymalizacja procesów informatycznych usprawnia działanie całego przedsiębiorstwa. Usługa audytu IT została zrealizowana przy wsparciu ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka (Działania 8.1): Wspieranie działalności gospodarczej w dziedzinie gospodarki elektronicznej. Więcej informacji na stronie internetowej www.murallo.com/audyt-it/.   [Liczba odsłon: 10] Post Badanie IT drogą do rozwoju przedsiębiorstw pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

7 przydatnych funkcji w Samsung Galaxy S5

W jednym z pierwszych wpisów na blogu obsmarowałem autoryzowany serwis telefonów Samsunga oraz sam telefon Galaxy S plus. Postanowiłem dać jeszcze jedną szansę Samsungowi i skupiłem się na testach najnowszego Samsung Galaxy S5. Zanim jednak opublikuję testy i moją recenzję, opiszę siedem ciekawych funkcji w nowym telefonie. 1. Możliwość oznaczania osób, do których często piszemy SMS-y Możliwości oznaczenia ulubionych, czy jak kto woli – priorytetowych kontaktów, to był element, którego brakowało mi w poprzednich generacjach telefonu Samsung Galaxy. Funkcja ta pozwala oznaczyć wybrane osoby z listy kontaktów, z którymi często piszemy SMS-y, jako nadawców priorytetowych. Reprezentujące ich ikony będą się pojawiały w górnej części aplikacji do wysyłania SMS-ów. Dzięki temu rozwiązaniu możemy w szybki sposób odebrać bądź wysłać do kogoś wiadomość. Lista mieści aż 25 priorytetowych osób i przewija się w łatwy sposób. 2. Nowe tryby fotografowania – Wirtualna wycieczka w stylu Street View W Galaxy S5 pojawiło się kilka nowych trybów fotografowania (de facto aparat i tak pozostawia wiele do życzenia). Spośród nowych rozwiązań warto zwrócić uwagę na opcję Virtual Tour Shot. Tryb wirtualnej wycieczki pozwala wykonać serię zdjęć z ręki, na podstawie których telefon tworzy prezentację miejsca w stylu Street View. Wystarczy zaznaczyć odpowiednią opcję i podążać za wskazówkami wyświetlanymi na ekranie. Drugie rozwiązanie podobne jest do Smart Camera z telefonów Nokia Lumia. Tryb o nazwie „zdjęcia i nie tylko” pozwala edytować zdjęcia zaraz po ich zrobieniu. Po uruchomieniu tego trybu aparat pozwala szybko zrobić kolejne zdjęcia i od razu nakładać na nie efekty, takie jak Najlepsze zdjęcie, Najlepsza twarz, Zdjęcie fabularne, Gumka i Zdjęcie panoramiczne. 3. Rozmawianie przez telefon podczas korzystania z innej aplikacji Każdy, kto grał kiedyś w grę sieciową przez smartfona wie, jak irytujące jest gdy ktoś dzwoni do nas w trakcie gry online. Aplikacja automatycznie zamyka się lub minimalizuje przez co tracimy cały postęp w grze, a często życie (lub całe wojsko, jak w przypadku gry, w którą sam gram). Nawet jak odrzucimy połączenie, efekt jest ten sam. W Samsung Galaxy S5 pojawia się dodatkowe powiadomienie, które nie wpływa na działanie aplikacji. Dzięki temu możemy np. grać i rozmawiać przez telefon. 4. Czujnik tętna Galaxy S5 to pierwszy telefon, w który seryjnie wbudowano czujnik tętna.  Czujnik jest obsługiwany przez aplikację S Health, która pozwala użytkownikom mierzyć tętno poprzez przyłożenie palca do czujnika umieszczonego pod obiektywem tylnego aparatu fotograficznego. Czujnik tętna składa się z czujnika przepływu krwi i czerwonej diody LED. Dioda podświetla czubek palca użytkownika a czujnik oblicza szybkość przepływu czerwonych krwinek przez naczynia krwionośne i liczbę uderzeń serca na minutę. Wyniki pomiaru są pokazywane na ekranie i zapisywane na urządzeniu. Użytkownicy mogą w każdej chwili porównać zebrane odczyty, na przykład przed i po wysiłku fizycznym. 5. Czytnik linii papilarnych Nie jest to nowe rozwiązanie, ale sprawdza się bardzo dobrze. Czytnik wykorzystywany jest nie tylko do odblokowania głównego ekranu telefonu, ale dzięki niemu można płacić przez telefon czy zabezpieczać dostęp do plików.  Aby zapisać odcisk palca za pomocą czytnika linii papilarnych zainstalowanego w S5, należy przeciągnąć palcem po przycisku Home. Urządzenie pozwala zapisać do trzech odcisków. Odpowiedni algorytm wyodrębnia cechy charakterystyczne odcisku palca użytkownika, które są następnie szyfrowane z wykorzystaniem unikatowego klucza przypisanego do danego urządzenia i przechowywane w formie szablonu w bezpiecznym obszarze pamięci. 5. Identyfikacja rozmówcy To jest opcja, której mi zawsze brakowało w telefonach. Zawsze marzyło mi się, abym wiedział kto do mnie dzwoni z nieznanego mi numeru. Taka przygotowana wizytówka, która wyświetla się osobie po drugiej stronie słuchawki. W Galaxy S5 aplikacja sprawdza listę ostatnich działań rozmówcy w Google+ oraz analizuje wcześniejsze nasze rozmowy i wiadomości. W ten sposób wyświetla najważniejsze informacje o naszym rozmówcy. 6. Czujnik ciśnienia atmosferycznego Pozwala dokładnie obliczyć liczbę kalorii spalanych podczas wspinania się na podstawie pomiaru zmieniającego się ciśnienia atmosferycznego. Bardzo przydatne w aplikacjach sportowych, bo do tej pory nie miały jak obliczyć czy wjeżdżamy pod dużą górę na rowerze czy jedziemy po płaskim terenie. 7. Czujnik Halla Samsung Galaxy S5 jest wodoodporny i pyłoodporny. Każdemu zdarzyło się jednak kiedyś nie domknąć obudowy czy nie zamknąć wejścia od ładowarki. Aby przypadkiem nie zniszczyć naszego telefonu, producent zastosował czujnik Halla. Wykrywa czy pokrywa jest w danym momencie otwarta czy nie i odpowiednio wyświetla alerty dla użytkownika. fot. Jakub Markiewicz   [Liczba odsłon: 2] Post 7 przydatnych funkcji w Samsung Galaxy S5 pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

Zestaw do stylizacji zarostu – REMINGTON MB4110 [opinie]

JOTEM

Zestaw do stylizacji zarostu – REMINGTON MB4110 [opinie]

JOTEM

The Suits: Jeden z dwóch najlepszych seriali o prawnikach

The Suits (W garniturach) to jeden z dwóch moich ulubionych seriali o prawnikach. Dzięki świetnie napisanym postaciom i dobrej grze aktorskiej serial przyciąga na długie seanse. Serial The Suits przedstawia historię Mike Rossa (w tej roli Patrick J. Adams). Mike’a wyróżniają dwie rzeczy. Jest bardzo leniwy i zamiast ciężko pracować, woli spędzać czas imprezując ze swoim najlepszym kolegą. Druga rzecz to jego fotograficzna pamięć i błyskotliwy umysł. Swoje zdolności wykorzystuje przy podrywie dziewczyn oraz dorabia zdając za innych egzaminy na bardzo trudne studia prawnicze. Pewnego dnia Mike Ross skuszony łatwym zarobkiem wpada w problemy przez swojego przyjaciela. Ratując się przed policją próbuje ukryć się przed policją w miejscu, gdzie akurat trwa rekrutacja do najbardziej prestiżowej kancelarii prawniczej w Nowym Jorku. Harvey Specter (Gabriel Macht), jeden z najlepszych prawników na Manhattanie, zatrudnia Rossa na stanowisku jego nowego współpracownika. Jednakże musi on udawać, że ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Harvarda. Jego kancelaria Person & Hardman zatrudnia tylko absolwentów tej jednej z najbardziej elitarnych uczelni. Jak Mike Ross poradzi sobie w nowej pracy, czy jego dar mu w tym pomoże oraz czy uda mu się zachować sekret wśród doświadczonych pracowników kancelarii prawniczej? Tego dowiecie się właśnie w kolejnych odcinkach serialu The Suits. Bardzo podobają mi się postacie w tym serialu. Są wyraźnie zaznaczone i każdy charakteryzuje się innymi, ciekawymi cechami. Dzięki temu serial ogląda się bardzo przyjemnie i cały czas zastanawia się, co wydarzy się dalej. Zobacz też serwis specjalny: Najlepsze filmy i seriale Zobacz też: Seriale o prawnikach [Liczba odsłon: 2] Post The Suits: Jeden z dwóch najlepszych seriali o prawnikach pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Poradnik Community Managera. Część czwarta – komentarze

W czwartej części materiału kolejny wpis o rodzajach internautów, jakich możemy spotkać w sieci. Do tej pory opisałem już administratorów, moderatorów, społecznych moderatorów, obserwatorów. W drugiej części wspólnie przyjrzeliśmy się trollom. Było o tzw. specach, spiskowcach, moralizatorach, zbieraczach, znawcach, dzieciach neo, myśliwych i politykach. Trzecia część traktowała o spamie. Bezczelny komentator Bezczelny komentator, to osoba, która stawia sobie za cel zdyskredytować autora komentowanego materiału. Robi to w sposób dosadny, agresywny, używając przy tym bardzo często wielu wulgaryzmów. Najczęściej czeka na ofiarę opisywanego przeze mnie wcześniej myśliwego, który znajduje wpadkę i włącza się do gry. Pod jednym z tekstów na portalu gazety Dziennik Wschodni pojawił się anonimowy komentarz: „Redaktorku jakie „leszcze”. Chyba powinno być na początku ‚dojedzie jeszcze 15 takich wozów.’, a nie ‚dojedzie leszcze 15 takich wozów.’ Jak byłbym Redaktorem naczelnym w Dzienniku Wschodnim to za takie BYKI autor tego tekstu by już nie pracował. Ale wszystko jeszcze przede mną! ” Bezczelni komentatorzy celują nie tylko w autorów materiałów, ale także w innych komentatorów będąc przy tym bezwzględnymi. Pod jednym z filmów na YouTube socjalista88 komentuje: „Zapewne jesteś moherowym beretem skoro mówisz ze TVN to żydzi i masony a teraz pytanie – a Jezus kim był, jak nie żydem idioto? K**wa żeby ci matka żreć nie dala tumanie bez szkoły” Taki rodzaj komentatorów bardzo często prowokuje do flamewar i zmienia temat dyskusji obniżając jakość informacji, bo czytelnicy skupiają się na wojnie na obelgi, zamiast na opisywanym temacie.  Flooder (angl. Flood – potop, powódź) Są to osoby, które bardzo łatwo pomylić ze spamerami. Dla takich osób liczy się przede wszystkim jak największa ilość zostawionych wpisów (zalewanie spamem) o identycznej treści, najczęściej w tym samym temacie, np. adresem swojej strony Internetowej. Najczęściej takie ataki, polegające na publikowaniu setek informacji w niespełna kilka sekund, mają za zadanie przyczynić się do przeciążenia serwera i zamknięcia strony. Flooderzy zalewając stronę powodują, że wartościowe informacje zagrzebywane są pod dużą warstwą spamu (crapflooding)   Ironista Ironiści uwielbiają wypowiadać się z przekąsem, cynicznie, używać porównań niekoniecznie dla wszystkich zrozumiałych. Najczęściej w ten sposób komentują niskie jakościowo (śmieciowe) posty innych użytkowników. Facet7 w komentarzu do tekstu Lubisz sok pomarańczowy? Uważaj na zęby pisze: „Uważaj, bo jak na kaca i ręka ci się trzęsie to możesz zęby powybijać – szklanką! Nie wspomnę iż jest to wspaniały zastrzyk witaminowy i minerałów dla naszego organizmu. Warzywa, owoce – im bardziej kolorowe tym dla nas zdrowsze, a najlepsze z upraw bez nawozów sztucznych. Smacznego i dbajcie o zęby.” Znakomitym gruntem do popisu dla ironistów jest strona www.demotywatory.pl, na którym zamieszcza się obrazek uzupełniony o komentujący go tekst.  Najczęściej są to zwyczajne zdjęcia, które w połączeniu z wyśmiewającym rzeczywistość krótkim zdaniem, całkowicie zmieniają na znaczeniu. W następnym wpisie o agentach, którzy mają za zadanie przypodobać się społecznościom. Zapraszam! — fot. sxc.hu [Liczba odsłon: 149] Post Poradnik Community Managera. Część czwarta – komentarze pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Netykieta – co to takiego i po co to komu?

Netykieta powstała po to, aby ułatwić Internautom wzajemne porozumiewanie. Jest to swojego rodzaju zbiór zasad, który ma podpowiadać (podpowiada, bo nie jest prawem), jak powinniśmy, a jak nie wypada nam się zachowywać wśród sieciowych społeczności. W Internecie możemy spotkać wiele netykiet pisanych w postaci regulaminów, ale większość z nich dotyczy tego samego. Wszystko po to, aby cyfrowy świat nie przeistoczył się w „małpi gaj”. Najczęściej możemy spotkać takie nakazy, które np. mówią, że emotikony nie mogą stać się treścią wiadomości, a powinny jedynie jej towarzyszyć. W takich spisach nie brakuje też zakazu spamowania niechcianymi linkami reklamującymi, nakazu zapoznania się z obowiązującym na danej stronie regulaminem. W przypadku forów internetowych i komunikatów, należy pisać z szacunkiem tj. czytelnie (uważać, żeby nie robić literówek), z polskimi znakami, pisać zaimki osobowe wielką literą i uwaga! W sieci wszyscy są równi i tytułowanie na forum kogoś przez per pani, per pan uznawane jest za niegrzeczne! Zwracamy się zawsze po nicku lub imieniu, nigdy po nazwisku. Dlatego też w dziale współpraca proszę, aby zwracano się do mnie po imieniu. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, ale ustawianie opisów na komunikatorach typu „Kocham Cię misiaczku” nie jest zgodne jest z netykietą. Szkoda, że ktoś kiedyś dał możliwość ustawiania jakichkolwiek opisów na GG czy Skype. Ustawiając opis powinniśmy wybrać taki, który maksymalnie poinformuje osoby z naszej listy kontaktów o naszym aktualnym statusie (np. Poszedłem z psem, wrócę o 22), a nie zamęczy ich swoimi prywatnymi sprawami, które zazwyczaj mało kogo interesują. Poruszając się po Internecie należy również pamiętać, aby nie pisać całych wiadomości wielkimi literami. Oznaczają one krzyk i strasznie męczą przy czytaniu. Grzegorz Kubas w swojej pracy Netykieta – Kodeks Etyczny Czy Prawo Internetu? Przestrzega: Pamiętaj, że tak naprawdę w Internecie nikt nie jest anonimowy! Zawsze można dojść do tego kto, skąd, kiedy, gdzie i co. Nie ma jako-takich odgórnych czysto prawnych zasad obowiązujących w Internecie, ani „cyberpolicji” na każdym kroku, lecz pamiętaj, że tu społeczność broni się sama i też nieraz mogą Cię spotkać niemiłe konsekwencje ze strony innych użytkowników lub administratorów.”[1] Ja sam, jako administrator kilkunastu stron internetowych, w tym portali gazet, musiałem podpisać upoważnienie Generalnego Inspektora Danych Osobowych do zarządzania właśnie takimi danymi. Nawet nie wyobrażacie sobie jak wiele osób/instytucji zwraca się pośrednio do mnie o ustalenie danych internauty, który narozrabiał na naszym poletku. Takie wnioski z sądu czy prokuratury dostaje średnio raz w tygodniu.  Dlatego pamiętajcie – stosowanie etykiety nie jest prawem, a dobrym obyczajem. Dzięki temu inni będą na nas lepiej patrzyli i oszczędzimy sobie kłopotów. [1]  Grzegorz Kubas, Netykieta – Kodeks Etyczny Czy Prawo Internetu?,www.netykieta.dlawas.net fot. sxc.hu [Liczba odsłon: 381] Post Netykieta – co to takiego i po co to komu? pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

Street View odwiedził Muzeum Narodowe w Warszawie. Pierwsze w Polsce gigapixelowe zdjęcie

JOTEM

Street View odwiedził Muzeum Narodowe w Warszawie. Pierwsze w Polsce gigapixelowe zdjęcie

JOTEM

Pan Romuald z Warszawy szuka pracy. Pomagamy virallowo

Pan Romuald z Warszawy ma około 50-lat i próbuje znaleźć pracę. Nie lubi stać bezczynnie, więc sprawy wziął w swoje ręce. Kupił starter telefonii komórkowej, a od znajomego pożyczył telefon. Przygotował 20 wizytówek. Nie są to profesjonalne blankiety, do których przywykliśmy. Na nie pan Romuald nie jest w stanie sobie pozwolić. Jako wizytówki posłużyły zagięte kartki z zeszytu. Na nich napisał swoje ogłoszenie. Całość schował w pudełku po zapałkach.Historię Pana Romualda z Warszawy opisał Michał Strzelczyk, który spotkał mężczyznę przed sklepem. Poszedł do niego, gdy wysiadał z samochodu. Jak relacjonuje, nieznajomy nie chciał pieniędzy, tylko pytał czy nie potrzebuje kogoś do pracy. Chce się podpiąć każdej pracy fizycznej – od grabienia liści, przez odśnieżanie czy pomocy przy remontach.Michał Strzelczyk postanowił pomóc mężczyźnie. Jego wpis na Facebooku rozszedł się wirusowo po całej sieci. Poniżej możecie zobaczyć ten post i udostępnić go u siebie. Może to właśnie teraz przyszła ta chwila do Pana Romualda, o której powie, że zmieniła jego życie. Na dobre. // Post użytkownika Michał Strzelczyk. [Liczba odsłon: 5] Post Pan Romuald z Warszawy szuka pracy. Pomagamy virallowo pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Język i komunikacja w Internecie

Jak wygląda komunikacja w Internecie? Czy w ogóle możemy nazwać to komunikacją? Tak, bo według różnych definicji, komunikacja, to nic innego jak wysyłanie przez nadawcę informacji do odbiorcy, którą będzie mógł on zrozumieć. Rozmowa w Internecie bardzo różni się od tej  twarzą w twarz, chociażby dlatego, że nie możemy obserwować reakcji odbiorcy, a poczucie anonimowości u rozmówców sprawia, że łatwiej powiedzieć im rzeczy, których nigdy by nie powtórzyli w normalnej konwersacji. Rozmawiając przez Internet nie jesteśmy w stanie rozpoznać po gestach, mimice czy nasz rozmówca kłamie czy nie. Brak emocji w przekazach sprawia, że musimy się domyślać, co nadawca miał na myśli. Bardzo wiele zarzuca się Internetowi, że przez to nowe medium ludzie przestaną się spotykać i rozmawiać, że całkowicie zatracimy komunikację niewerbalną, że nasz przekaz będzie ciężko zrozumieć i prawidłowo odkodować. Mimo wszystko komunikacja niewerbalna jest tylko jednym z wielu nośników informacji, a Internet w bardzo dużym stopniu rozwinął pozostałe, np. obrazy, dźwięki, czy teksty. Dzięki tej multimedialności komunikaty tekstowe przestały być suche, pozbawione emocji. Ludzie zaczęli używać emotikon (specjalnie ułożone znaki z klawiatury, które umownie miały oznaczać nastrój nadawcy), do wyrażania swoich emocji, a także upowszechniły się czaty przy użyciu kamer internetowych. Mój znajomy Marcin Stencel z Zakładu Psychologii Rozwoju i Neurolingwistyki UMCS  mówi: Osobiście mam nadzieję, że stwierdzenie jakoby ludzie łatwiej i chętniej rozmawiali przez Internet nie jest do końca prawdziwe i ludzie wciąż chętniej podejmują tradycyjne kontakty interpersonalne. Jednak należy przyznać, że rzeczywiście Internet w dużej mierze ułatwia komunikację. Informacje, które chcemy przekazać innym są dostarczane bardzo szybko i w atrakcyjnej formie (mamy możliwość dołączenia zdjęć i innych elementów). Czasami jednak komunikacja jest mało dynamiczna bo na zadane przez nas pytanie możemy otrzymać odpowiedź na forum, komunikatorze np. następnego dnia, albo wcale. Internet z pewnością ułatwił porozumiewanie się, jednak stworzył odrębny system i zasady komunikacji, które nie występowały wcześniej. W CMC (Komunikacja zapośredniczona przez komputer) nie istnieje komunikacja niewerbalna sensu stricto dlatego stąd widać dążenie internautów do stworzenia jej (emotikony). Dodatkowo ludzie częściej są agresywni w w sieci, pozwalają sobie na bardziej skrajne komentarze, a także mówią i piszą więcej, uważając, że są anonimowi (tzw. efekt sieciowego rozhamowania). Dzięki Internetowi nasza komunikacja jest znacznie szybsza i nie ma barier geograficznych. Możemy za darmo porozmawiać z ludźmi z całego świata, w każdym wieku. O dziwo pojawia się tutaj pewne zagrożenie – chcemy komunikować się za szybko, przez co nasze komunikaty stają się mało zrozumiałe lub możliwe do odbioru przez bardzo wąską grupę osób. Pisząc na forach i na komunikatorach mamy czas, aby zastanowić się  nad tym, co chcemy przekazać, sprawdzić czy jest to zrozumiałe, a przede wszystkim spokojnie napisać. Jednak bardzo wiele osób zachowuje się przy tym strasznie niedbale niszcząc nasz język. Rozwija się tzw. e-analfabetyzm. Twórcy strony www.bykom-stop.avx.pl apelują do wszystkich uczestników web 2.0: Dawaj dobry przykład, pisząc poprawnie. Poprawiaj i upominaj użytkowników, którzy robią miliony błędów ortograficznych w każdej wypowiedzi lub komentarzu, aby jednak poświęcili trochę czasu i uwagi na poprawną pisownię. Tępmy e-analfabetyzm, nie dopuśćmy do tego, aby za kilka lat internet zapomniał zupełnie, co znaczy ortografia! Kolejnym ciekawym zjawiskiem jest masowe upraszczanie komunikacji. Do tej pory Internet starał się nadrobić brak możliwości przekazu niewerbalnego tekstem i multimediami. Co raz częściej możemy zaobserwować skracanie komunikatów zarówno na forach, jak i w trakcie rozmów na komunikatorach. W przypadku administratorów da się to zrozumieć, bo czytelnicy podchodzą niechętnie do lektury obszernego, zbitego tekstu, dlatego celowo upraszcza się i skraca wiadomości. Jest to szczególnie zauważalne w przypadku internetowych wydań gazet. Internauci bardzo lubią używać wszelkiego rodzaju skrótów i zapożyczeń. Gdy ktoś przedstawi im zabawną treść, nie napiszą, że coś jest bardzo śmieszne, unikatowe, ciekawe – ograniczą się do użycia prostych akronimów np. LOL (angl. laughing out loud – ‚zrywać boki ze śmiechu’) lub ROTFL (angl. Rolling On The Floor Laughing – ‚tarzać się ze śmiechu po podłodze’) Te dwa popularne określenia mają niejako pokazać nadawcy reakcję odbiorcy na przekazywaną treść. Jest to wyraźne zastąpienie niewerbalnej komunikacji. Bardzo rzadko piszemy, że „rozmawiamy na gadu-gadu”, tylko piszemy „GG”. Nie wchodzimy już na naszą-klasę, tylko na NK. Nie używamy Internetu tylko netu. Kiedy prosimy znajomego, aby zadzwonił do nas jak najszybciej, piszemy zadzwoń ASAP (angl. as soon as possible – ‚tak szybko, jak to tylko możliwe’). Bardzo popularne są również wyrazy zapisywane fonetycznie, jak CU/CYA (angl. See you – do zobaczenia), 3m się itp. itd. Dla osób, które zaczynają dopiero swoją przygodę z Internetem i jego społecznościami zrozumienie wszystkich wyrażeń może być trudne, a co chwilę powstają zupełnie nowe. Internet miał urozmaicać komunikację, a moim zdaniem zaczyna ją zakłócać. Pojawia się moda na skracanie wszystkiego, czego tylko się da. Już mało kto napisze, że zgadza się, tylko woli postawić literkę ‚k’ jeszcze bardziej upraszczając i tak zapożyczony wyraz ‚ok’. Takie zjawisko może doprowadzić do całkowitego zaniku rozbudowanych komunikatów, nie tylko o tekst, ale także o rozwijające się multimedia. (Może się wydawać, że ludzie kopiują takie zachowanie naśladując kod zero-jedynkowy środowiska, w którym się znajdują). Niepokojący jest fakt, że ludzie w znacznym stopniu zaczynają przenosić swoje kontakty ze świata realnego do wirtualnego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby w tym wypadku Internet nie zyskał wyłączności na życie towarzyskie. Anna Stachyra z portalu „Magiczny Lublin” ostrzega: Z jednej strony dzięki Internetowi możemy poznać wielu nowych znajomych i w łatwy sposób podtrzymywać z nimi kontakt na odległość. Z drugiej strony często nasze relacje z ludźmi zaczynają się ograniczać do kontaktów wirtualnych np. na GG, Skype zamiast spotkania osobistego np. w kawiarni czy pubie. Administratorzy zaczęli walczyć ze zjawiskiem niszczenia naszego języka coraz rygorystycznej karząc użytkowników za nieprzestrzeganie netykiety. Dawniej upominali i prosili o poprawne pisanie, czasem sami edytowali posty, zanim ktokolwiek zauważył rażący błąd. Teraz dają upomnienia nieraz usuwając całkowicie sieciowych recydywistów. Łukasz Dudkowski, redaktor zajmujący się portalami kilkunastu gazet podkreśla: W ostatnich latach powstało wiele, stricte forumowych powiedzonek-memów. Przykład: kiedy ktoś powie coś oczywistego pod jego komentarzem często pojawia się: „Thank you Captain Obvious”. Fora zaczęły rządzić się swoimi prawami. Np. Kiedyś pisanie dużymi literami było mniej ganione niż teraz. Do takich powiedzonek możemy zaliczyć także określenie „żal.pl”, które pojawia się zazwyczaj, gdy ktoś napisze coś zupełnie bez sensu, coś żałosnego, zamieści nieregulaminowy film, zdjęcie. Jest częstym określeniem działania trolli internetowych i ma oznaczać, że osoba używająca określenia przejrzała zamiary trolla i nie da się podpuścić. W sieci bardzo dużo jest podobnych sformułowań, na których temat można byłoby pisać książki. Popularność zdobył wyraz „fail” i jego rozwinięcie „epic fail”. Używany jest zazwyczaj jako komentarz do filmów i zdjęć, na którym widzimy czyjeś wpadki, gdy ktoś popisując się odniesie totalną porażkę. Jeden z fanów założył bloga (www.failblog.org), na którym zamieszcza różne zdjęcia i filmy opatrzone tym tytułem. Możemy zobaczyć m.in. mężczyznę, który próbując wskoczyć do basenu uderza w jego krawędź, albo zjeżdżającego z kilkudziesięciometrowej poręczy rolkarza, który po pokazie kunsztu balansowania uderza w znak drogowy. Resumując. Internet zmienił wiele w naszych zwyczajach. Całość została bardzo uproszczona, a sama komunikacja mocno przyspieszona. Nie wydaje mi się jednak, aby przez sieć kontakty między ludźmi całkowicie zanikły. Jest to dodatkowe medium, które wciąż uczymy się wykorzystywać w optymalny sposób. Wkrótce pojawi się nowa technologia, nowe korzyści i problemy. W końcu jak powstawał telefon, ludzie też bali się, że przez ten wynalazek przestaną wychodzić z domu.  Polub bloga na Facebook. Tam najszybciej dowiesz się o kolejnych publikacjach fot. www.celalteber.com /sxc.hu [Liczba odsłon: 482] Post Język i komunikacja w Internecie pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.