Posiadanie nadopiekuńczych rodziców/teściów ma jedną zaletę

Posiadanie nadopiekuńczych rodziców/teściów ma jedną zaletę

Wkurzamy się na tych naszych rodziców raz po raz. Na teściów tym bardziej, bo oni z założenia chcą gorzej niż nasi rodzice nie? Dooobra, żarty sobie znowu stroję, ale to przez mój błogi stan nasycenia, który mój okrągły brzuszek (nieeee, to nie ciąża! ewentualnie gastronomiczna) celebruje od kilku dni. Otóż kilka dni temu zjechali do nas rodzice Maćka a z nimi… SŁOIKI! :) 

Kiedy wyjechałam do Warszawy za punkt honoru postawiłam sobie swoją samodzielność. Złamanego ziemniaka nie wzięłam nigdy z domu. Najpierw pod pretekstem podróżowania autobusem, później, kiedy już przesiadłam się na samochód równolegle zaczęłam pracę jako kelnerka, więc jedzenia miałam pod dostatkiem.

Gdzieś w środku czułam, że jeśli wezmę od moich rodziców choćby gołąbka albo mój ulubiony sos do spaghetti, to stracę swój honor. Musiałam być inna niż wszyscy. I w ten oto sposób… oduczyłam się jeść. Cokolwiek. Historie o moim spowolnionym metabolizmie przez niejedzenie już Ci opowiadałam. To może dzisiaj już sobie odpuszczę. Za to, opowiem Ci jakie boje staczałam z moimi teściami na początkach naszej „znajomości”, kiedy to przyzwyczajeni do obładowywania pod korek swojego jedynego synia, postanowili dokarmić również jego (krągłą już) żonkę. Dostawaliśmy od nich wszystko. Od jajek wiejskich po jajka z Biedronki, od kiełbaski z kultowej masarni, po banany… z Biedronki :) Blacha ciasta, pierniczki, kruche ciasteczka… wszystko musiało być! A my, w naszym małym jeszcze mieszkanku, z mikroskopiją lodówką podblatową, próbowaliśmy upchnąć to wszystko obwiązując otwierające się drzwiczki sznurem holowniczym :)

Po kilku sytuacjach, kiedy całe zapasy lądowały w koszu (bo było ich tak dużo, że sami nie wiedzieliśmy, co mamy, bo upychaliśmy jedno na drugim), rozpoczęła się wojna zdrowego rozsądku (naszego) i honoru rodzicielskiego (rodziców Maćka). Po kilku zdjęciach zgniłych pomarańczy i klejącej się szynki od najlepszego na Lubelszczyźnie rzeźnika, rodzice Maćka dali za wygraną. Po przeprowadzce do domu coś się jednak zmieniło… Sprawiliśmy sobie wieeeeelką lodówkę.

Kiedy okazało się, że miejsca chłodniczo-mrożącego mamy pod dostatkiem, zaczęło nam brakować domowego przecieru z własnych pomidorów, zapasu klopsików w sosie i buraczków, którymi nasze dziecko żywi się codziennie, kapusty kiszonej przez teściową i pachnącej, prawdziwej wędliny. A kiedy teść przyjechał do nas bez zapasu szarlotki moje serce pękło. Dotarło do nas, że problem z psuciem jedzenia nie polegał na tym, że tego jedzenia mieliśmy zbyt dużo, a na tym, że po prostu nie mieliśmy gdzie go przechowywać. Teraz mrożę nawet wspomnianą szarlotkę a w zamrażarce mam zawsze pyszny makowiec od mojej babci, która hurtowo obdarowuje nim całą rodzinę (jest bosssssski!).

Nasza lodówka jest naprawdę duża. Taka wiesz, jak z amerykańskich filmów. Mam jednak świadomość tego, że nie każdy ma dużą kuchnię, w której będzie w stanie zmieścić taką krowę :) Jakie jest więc rozwiązanie tego problemu? Zakup chłodziarko-zamrażarki, która jest węższa, ale przy okazji również wysoka. Tak zrobili właśnie nasi przyjaciele. Mają bardzo wysoką lodówkę, w której bez problemu mieszczą wszystkie dary losu od rodziców obojga i jeszcze cioci i babci i wujka :) I wcale nie żartuję! Są niesamowicie rodzinni i bardzo często odwiedzają „starszyznę”, która jak to starszyzna… nie wypuści Cię z domu bez kotletów na tydzień, ciasta i wiejskich jajeczek. Z resztą… pomyśl co trzymasz nad lodówką? No właśnie… nieużywane graty, albo pustą przestrzeń. Lodówka wyższa niż standardowa to super rozwiązanie.

Tak właśnie oceniam chłodziarko-zamrażarkę Liebherr CBNPes 4858, którą od miesiąca testujemy. Marki chyba nie muszę Ci przedstawiać, bo to już klasyka wśród chłodziarko-zamrażarek na całym świecie. Jakość premium zdecydowanie. Jakość i rozwiązania!

Zobacz tylko na poniższych zdjęciach, jak świetnie zostały rozwiązane dwie WIEL-KIE szuflady na warzywa i owoce. Dzięki rezygnacji z mało poręcznych półek na drzwiczkach, które owszem, są potrzebne, ale niekoniecznie na całej wysokości drzwi, mamy dwie mega pojemne szuflady z opcją BioFresh, którą modyfikujemy w zależności od trzymanych w szufladach produktów. Co jeszcze wyróżnia chłodziarko-zamrażarkę Liebherr na tle konkurencji?

Przede wszystkim system, w jakim chłodzi produkty spożywcze. Możemy ustawić sobie dwa, zupełnie oddzielne obiegi chłodnicze (coś jak klimatyzacja strefowa w samochodzie) ;) Na drzwiach jest dotykowy ekran, w którym znajdziemy masę ustawień. Zauważyłam nawet specjalny tryb „szabat” utrzymujący żywność w warunkach zgodnych z żydowskim szabatem! To już jest totalnie zaawansowana technologia. Nie martwisz się o mieszanie zapachów pomiędzy komorami, twoje jedzonko oświetla równomiernie oświetlenie LED, a Twoje dziecko nawet jeśli weźmie sobie za punkt honoru zapalcowanie powierzchni… nic nie zdziała, powierzchnia chłodziarko-zamrażarki jest pokryta powłoką SmartSteel, która redukuje odciski palców. Szach – mat dzieci! HA!

Na uwagę zasługuje jeszcze technologia NoFrost (nie bawisz się już w rozmrażanie) i klasa energetyczna, która dla mnie ma mega znaczenie, a tu jest nie dość, że A+++ to dokładnie A+++ -20% (czyli juz tyle plusów, że więcej się nie da, a Liebherr zużywa jeszcze do 20% energii mniej!)

Życie „słoika” jest piękne. A jeszcze słoika na podwarszawskiej wsi to już bajka. Świeże warzywka przywozimy sobie od teściów z działeczki, świeże mięsko kupujemy w znajomej masarni a wiejskie jajka w… wiejskim sklepie. Mati oprócz przedszkolnych obiadów, wcina codziennie klopsiki z buraczkami od dziadzia (są na zdjęciach, w takich malutkich słoiczkach). Nie przesadzam! To dla niego coś w stylu posiłku równoważnego ze śniadaniem, obiadem i kolacją. Jest po prostu jeszcze czwarty posiłek, który my sobie nazywamy np. lunch, a nasz bąbel KLOPSIKI :)

Codziennie, według zaleceń mojej teściowej, zjadam 3 łyżki własnoręcznie przez nią ukiszonej kapusty, a moja mama, co jakiś czas dostarcza nam zamrożony sos bolońsko-babo-iwoński do spaghetti i „dziadziusiową kapustkę”, która jest naszym kultowym daniem, zapoczątkowanym przez dziadka Janka (po którym Mati odziedziczył drugie imię tak btw.).

Może i się z nas śmieją Warszawiacy z krwi i kości, że takie z nas „nabyte towarzystwo”, ale gdyby mogli wypełnić swoje lodówki takimi skarbami jak te, które my posiadamy, na 100% wyparliby się swoich korzeni w 3 sekundy ;)

Ja po 10 latach, nareszcie doceniam pomoc „starszyzny”. I cieszę się z każdego klopsika, makowczyka czy warzywek z własnej działki. W dzisiejszych czasach dobra żywność jest na wagę złota. A dobra chłodziarko-zamrażarka tym bardziej ;)

e19a1466

e19a1458 e19a1421

e19a1465e19a1454 e19a1459 e19a1425 e19a1426 e19a1429 e19a1439 e19a1438 e19a1433 e19a1430 e19a1436 e19a1435 e19a1431 e19a1461e19a1444
e19a1445

Pssssst! A to spaghetti bolognese prosto od mojej mamusi… to zamrożone (do niedawne). Umiem je podrobić, ale tylko z pomidorów… teściowej :) Ani bez jednej, ani bez drugiej, jak widać nie umiem żyć :)e19a1476