AGA-KA

Blank space

Nie chce mi się wierzyć, że nadszedł kolejny pierwszy września. Nawet nie będę liczyć, który to już raz ten oto pierwszy nie kończy moich wakacji, a przypomina mi, że został mi ich jeszcze calutki miesiąc. Pierwszy września to prawie jak pierwszy stycznia, bo dla wielu to czas nowego etapu, nowego rozdziału, nowej karty, którą już teraz zaczynają zapisywać. Ten pierwszy to zawsze szczególna liczba, przez całe nasze życie kojarzący nam się z czymś nowym, nieznanym. Mam więc nadzieję, że dzisiejszy pierwszy zainspiruje nas, zmotywuje do działania, pozwoli z energią otworzyć nowy rozdział, niezależnie od tego czy to będzie nowy tydzień, nowy miesiąc, czy nowy rok szkolny. Powodzenia! :) A dzisiaj kolejny z serii wakacyjnych zestawów, ostatni. W takim oto wydaniu byłam na wycieczce w Kołobrzegu. Chyba dopiero drugi raz miałam na sobie maxi i przyznaję bez bicia, że jest niesamowicie wygodną częścią garderoby. Do szarej, melanżowej spódnicy (a melanże kocham i uwielbiam!) dodałam zwykłą pasiastą bluzkę, sandałki i eko torbę, ze względu na to, że jest dość uniwersalna i bardzo pojemna. Like my blog on FACEBOOK.bluzka: h&m / second handspódnica: atmosphere / @bransoletka: by dziubekakolczyki: pepcookulary: biedronkatorba: all bagsandałki: allegrozdjęcia: B

AGA-KA

German coast: Świnoujście - Ahlbeck - Heringsdorf

Już od początku pobytu nad morzem, był plan pożyczenia roweru i zrobienia wycieczki. W okolicach Rewala jednak wydało się, że nie ma zbyt wielu możliwości aktywnego podróżowania, więc ostatecznie padło na Świnoujście i kawałek niemieckiego wybrzeża, gdzie dojechać można nowoczesną i wygodną ścieżką rowerową.Droga wzdłuż brzegów Bałtyku jest prosta i przyjemna. W niedługim czasie doprowadza nas wprost na Polsko-Niemiecką granicę, która już tylko symbolicznie, oznaczona jest 'bramą' i historycznymi słupkami granicznymi. Wzdłuż całej trasy zamontowane zostały specjalne spoty, do których można przygwoździć swój rower i udać się bliżej wody, a w moim przypadku pierwszą plażą na jaką udało się natrafić była...plaża nudystów. Wjeżdżając już bezpośrednio w nadmorskie miasteczka, od razu czuje się różnicę pomiędzy polskimi, a niemieckimi miejscowościami. Zabudowania są z goła inne, atmosfera również, że o cenach nie wspomnę! Rada Pani z wypożyczalni rowerów brzmiała: warto zatrzymać się na tym trzecim, długim molo. Nie wiem czy było to to molo, czy bardziej chodziło o molo w Bansin, do którego nie dotarła nasza wycieczka, ale molo w Heringsdorfie widoczne na zdjęciach poniżej, zrobiło na mnie wrażenie - pełne było butików, sklepów, kawiarni. Zupełnie jak nie molo. :)Taką wycieczkę rowerową polecam każdemu, bo choć sama nie jestem miłośniczką aktywności, było to przyjemne doświadczenie. Nie spodziewałam się, że podczas wakacji nad polskim morzem, uda mi się trafić do Niemiec, nawet na tą krótką chwilę. Poza tym muszę przyznać, że niemieckie wybrzeże zauroczyło mnie swoim klimatem, tym, że jest czyste, zadbane, nie zatłoczone aż tak jak nasze (przynajmniej w tamtych rejonach). Jedynym minusem są istnie kosmiczne ceny, które w stosunku do naszych, bądź co bądź wysokich cen nad polskim morzem, wypadają jeszcze gorzej. Ale euro, to euro. W każdym razie, jeśli kiedyś będziecie mieli okazję odwiedzić Świnoujście, polecam taką wycieczkę, tym bardziej, że wypożyczenie roweru i objechanie trasy Świnoujście-Heringsdorf to kwestia tylko kilkunastu złotych i około dwóch godzin, a wycieczka naprawdę warta świeczki. :)Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me & B

AGA-KA

Some kind of heaven

Jak zdążyliście zauważyć w ostatnim poście (albo i nie), przed wyjazdem na urlop...ścięłam włosy. Moje włosy straciły naprawdę sporo na długości, a wszystko dlatego, że postanowiłam dążyć do tego, aby zupełnie je wyrównać i pozbyć się cieniowania. Póki co i tak nie wszystko udało się wyrównać, bo musiałabym chyba ściąć się na jeżyka, ale i tak jest dobrze. Mam tylko nadzieję, że teraz przy całej pielęgnacji jaką roztaczam nad swoimi włosami, szybko odrosną i będą zdrowsze. A tymczasem mamy już koniec sierpnia, a ja zachodzę w głowę jak to się stało, że lato już prawie minęło. Zaraz zawita u nas jesień, zaczną się mniej lub bardziej miłe powroty do szkół i cała machina zatrzymana w czerwcu ruszy na nowo. Jeśli jesteście tutaj, wracający do szkoły - cieszycie się? :) Po nieco obszernej relacji z tygodnia spędzonego nad polskim morzem, przyszedł czas na pierwszą (niestety tylko z dwóch) wakacyjną stylizację. Tego nadmorskiego tygodnia pod względem stylizacji nie wykorzystałam jakoś bardzo intensywnie, bo zależało mi przede wszystkim na relaksie i odpoczynku - tylko nie myślcie, że blog mnie nie relaksuje! Relaksuje, ale mimo wszystko do zdjęć trzeba się przyłożyć, a ja miałam ochotę na błogie lenistwo. W każdym razie dziś prezentuję Wam luźną, aczkolwiek nieco dziewczęcą stylizację, sfotografowaną w istnie nadmorskich klimatach. Różowa spódniczka w kwiatuszki, klasyczny czarny top i jak przystało na wakacyjny niezbędnik - japonki. Jak Wam się podoba? Like my blog on FACEBOOK.top: cubus / second handspódniczka: h&m / second handjaponki: house / %okulary: biedronkabransoletki: by dziubekazdjęcia: B

AGA-KA

Travels: Rewal & Polish coast

Po moim małym, czterodniowym, lipcowym wolnym, przyszedł czas na nieco dłuższe wakacje. Przyznam się szczerze, że wyczekane i potrzebne. Kolejny raz padło na polskie morze i choć pogoda zazwyczaj bywa tam kapryśna, a w sierpniu już w ogóle, to tym razem okazała się ona być niesłychanie łaskawa. Z tego też powodu (i nie tylko oczywiście!), mogę z czystym sumieniem przyznać, że wybór poczyniony został niezwykle trafnie. I tak, po całym, okrągłym roku tęsknoty za moim ukochanym morzem, poniosło mnie do (podobno) najpiękniejszego miasteczka polskiego wybrzeża - Rewala. Rewal chciałam odwiedzić odkąd tylko pamiętam, zapewne przez legendy krążące wokół niego, jakoby była to najpiękniejsza nadmorska miejscowość. Początkowo nie zapowiadał się on zbyt obiecująco, ale po wejściu bliżej jego bijącego życiem i tłumami ludzi serca, zaczął nabierać uroku. Niestety, miał sporą konkurencję, bo nie pozostał jedynym na liście tygodniowego pobytu na wybrzeżu. Otóż korzystając z okazji, że na plaży nie da leżeć się całymi dniami, a dwa z nich były nieco chłodniejsze (mam na myśli 24 stopnie Celsjusza), na mapie zwiedzania utknął również Kołobrzeg, Pobierowo, Niechorze, Świnoujście i na koniec po krótce Międzyzdroje. Ale, ale... na Polsce się nie skończyło. Wyprawa dotarła także do Niemiec! Ale o tym w osobnym poście. Tygodnia nie sposób opisać kropka w kropkę w jednym poście, czy pokazać na zdjęciach, bo za wiele tego było żeby ująć to w tak niewielkim obszarze. Myślę, że zdjęcia powiedzą najwięcej, jednak w paru słowach warto zarysować te siedem dni, gorących siedem dni. Pierwszy dzień był po prostu wyluzowaniem po podróży, przywitaniem się z morzem, wieczornym odwiedzeniem plaży. Dopiero drugiego dnia zaczęliśmy dzień od plażowania i prażenia się w słońcu, w którym ja osobiście, spaliłam mój szanowny tył, przez co potem przez jakieś trzy dni ciężko mi było położyć się na plecach, a w ruch poszedł chłodzący krem po opalaniu - mądry Polak po szkodzie. Nie muszę pewnie pisać, że większość wyjazdu upłynęło na wylegiwaniu się na plaży, wspomnianym przeze mnie w poprzednim poście spaniu na niej, czytaniu książek (pochłonęłam aż dwie) i wcinaniu roznoszonych po najskrytszych zakamarkach plaży przekąsek, które skutecznie rujnowały portfel.Jednego popołudnia wycieczka zawitała dość przypadkowo do Trzęsacza, po prostu idąc na spacer plażą, gdzie znajdują się ruiny gotyckiego kościoła, kolejnego popołudnia zaś do uroczego Pobierowa, gdzie oprócz jodu, można nawdychać się sosnowego zapachu, który uwielbiam. W Pobierowie mózg mój, chyba nazbyt przyzwyczajony do świata w danym i określonym porządku, doznał szału w domku do góry nogami, który pozostał najbardziej przereklamowaną (i przy tym okropnie drogą) atrakcją chyba w całym moim dotychczasowym życiu. Dwa dni upłynęły zaś na zwiedzaniu Kołobrzegu, Świnoujściu i na chwilę w Międzyzdrojach osławionych przez Aleję Gwiazd, którą widziałam enty raz. Kołobrzeg odwiedziłam już któryś raz z rzędu, dlatego nie było to dla mnie nic nowego. No, może za wyjątkiem wspaniałych, umilających (o ironio!) życie wczasowiczów robót ziemnych tuż przy molo i deptaku. Ale przynajmniej samo molo było tym razem darmowe. Świnoujście za to zaskoczyło mnie sobą, bo mimo tego, że kiedyś już tam byłam, nie wiedziałam, że jest tak urokliwe. Oczywiście pierwsze emocje wzbudziła przeprawa promowa, bez której nie uda się dostać do właściwego Świnoujścia. Potem długi spacer wzdłuż portu, plażą, wycieczka na cypelek z młynem, z którym nadal nie wiem o co chodzi, zakończone dobrym obiadem. I nieszczęsne, najbardziej zatłoczone chyba na całym wybrzeżu Międzyzdroje, które tym razem już wcale mi się nie podobały. I wisienka na torcie - punkt widokowy na klifie, z którego widać było ogrom morza, pięknie. Co tu dużo mówić... To był świetny tydzień, relaksujący i pozwalający odetchnąć od całej codzienności, pracy, obowiązków domowych, do których teraz ciężko się wraca. Jedzenie gofrów, lody z moją ulubioną jabłkową polewą, szum fal, piasek dosłownie wszędzie, wrzeszczące mewy i małe, urocze uliczki - to wszystko jest niezmienne i za każdym razem powoduje, że zakochuję się w polskim wybrzeżu na nowo, zawsze i zawsze z tęsknotą czekam na kolejne spotkanie. A na koniec szczerze muszę przyznać, że ten najpiękniejszy Rewal, jak dla mnie został znokautowany... przez Pobierowo. :) Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me & B

AGA-KA

Stay with me

Już prawie wyszłam z wprawy jeśli chodzi o pozowanie do zdjęć, tak długo nie stałam przed obiektywem. I w końcu kiedy powstały pierwsze po dłuuugim czasie zdjęcia, ja całymi dniami głowię się, czy ktokolwiek tutaj jeszcze jest, zagląda, czeka. Czeka? Mam nadzieję, bo znów podnoszę się z popiołów i znów Was pożegnam, ale tylko na chwilę, bo w końcu wybieram się na wakacje! Zamierzam spać na plaży co uwielbiam, wdychać jod i wygrzać kości, zanim wrócę znów do szarej rzeczywistości. A po powrocie na pewno będzie czym aktualizować bloga, a tak poza tym, została mi w zanadrzu zaległa relacja ze słonecznej czeskiej Pragi, którą odwiedziłam pod koniec lipca.Dziś cała ja - luźno, sportowo, wygodnie, z akcentem neonowych rękawów. Ostatnio odgrzebałam z dna szafy moje eko-torby i znów przypomniałam sobie jak bardzo są wygodne i uniwersalne, a i w końcu dorobiłam się białych trampek, o których marzyłam. Co prawda Conversy to to nie są, ale nie jestem metko maniaczką. Like my blog on FACEBOOK.bluzka: second handspodnie: carrefourtorba: all bagbuty: allegrozdjęcia: Boski

AGA-KA

Left outside alone

Chociaż w marcu jak w garncu, u mnie od dwóch dni wiosna pełną parą! Nie powiem, jestem z tego powodu wybitnie szczęśliwa, bo nie znoszę zimy, a już tym bardziej braku słońca przez tak długi czas. W końcu jednak jest coraz cieplej, przyjemniej, świat budzi się do życia i myślę, że ja też automatycznie będę mieć coraz więcej energii. Poza tym jak widać, Wasze przemiłe motywacje, które dostawałam pod ostatnim postem stylizacyjnym działają, bo póki co udaje mi się być w miarę systematyczną w prowadzeniu bloga - lubię to, a Wy? :) A dziś kolejna stylizacja, z małym istnie wiosennym bonusem na końcu. I wreszcie przyszła pogoda na cienką kurtkę, bez owijania się po uszy kominem i pilnowania żeby nie zgubić rękawiczek. Proste zestawienie kolorystyczne i większość zestawu wygrzebana w moim ukochanym second handzie, plus botki sezonu, w których mykam non stop i wciąż nie mogę się nadziwić, że wyglądają aż tak dobrze. Czy Sinsay naprawdę ma aż tak fajnej jakości buty, czy mi się tylko trafiło? Dajcie koniecznie znać!Like my blog on FACEBOOK. kurtka: vinted / wymianasweter: miss selfridge / second handspodnie: second handtorebka: second handszalik: second handokulary: biedronka / 10 PLNbuty: sinsay / %zdjęcia: MaBaKo ♥

AGA-KA

Travels: Morskie Oko 2015

Ten pomysł pojawił się spontanicznie, bo 'fajnie by było zobaczyć Morskie Oko zimą', i szybko stał się rzeczywistością. Najbardziej przerażała mnie perspektywa wstania o siódmej rano, w niedzielę, wolną od pracy, ale w ostateczności nie trzeba było mnie długo przekonywać. Nie było łatwo wyrwać się z łóżka, żegnając o tak barbarzyńskiej godziie ciepłą kołdrę, ale chyba nie było najgorzej, a co ważniejsze zgodnie z planem wyjechaliśmy chwilę po ósmej, żeby tuż po dziesiątej maszerować już w górę. Prze szczęśliwości stało się zadość kiedy z pomiędzy ośnieżonych szczytów, zaczęło nas grzać słoneczko, a temperatura była niesamowicie przyjemna, w sam raz na dłuuugi spacer. Po drodze, która bądź co bądź z racji śniegu do najłatwiejszych nie należała, mieliśmy okazję podziwiać przecudowne widoki - zaśnieżone góry, drzewa, a cały efekt potęgował niesamowity zapach lasu. Co róż mijały nas kuligi z turystami, czego osobiście nie popieram, bo wydaje mi się, że nad Morskie Oko trzeba powędrować, wtedy jest czysta, niezmącona satysfakcja, a przy okazji oszczędzamy te biedne konie, które ciągną leniwych mieszczuchów w górę kilkanaście razy dziennie. I kiedy w końcu po dwóch godzinach z lekkim hakiem dotarliśmy do celu, bum. Zamarznięte. Muszę przyznać, że to był naprawdę nieswój widok i chyba zaczynam żałować, że nie skosztowaliśmy spaceru po tafli. Po długiej drodze posililiśmy się w schronisku, gdzie spotkała nas kolejny raz absurdalna sytuacja - opłata za toaletę nawet dla gości schroniska - jak dla mnie paranoja. W końcu, po małej przerwie i po przesiąknięciu widokiem zamarzniętego stawu, ruszyliśmy w dół, by po niecałych dwóch godzinach z ogromną ulgą usiąść w samochodzie z bólem nóg. A rano? Pobudka z zakwasami. I stało się - zimowe Morskie Oko zdobyte! Bardzo się cieszę, że dałam się namówić na ten wyjazd, bo taka górska wędrówka, wśród przepięknych widoków i na świeżym powietrzu, pozwoliła mi się naprawdę bardzo zrelaksować i zresetować. Kolejne miejsce na mapie celów można odhaczyć, a satysfakcja z osiągnięcia tego celu jest niemała. A tak poza tym fajnie było zobaczyć prawdziwe, majestatyczne góry zimą, po raz pierwszy, a zima tam naprawdę jest zimą. Z resztą, sami zobaczcie. :)Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me & Boski

AGA-KA

Love me harder

I tak przebąblowałam praktycznie rzecz biorąc całą zimę, bo ostatnio na zewnątrz już coraz to bardziej wiosenna pogoda. Może to i lepiej, bo ja i mój aparat niezbyt dobrze radzimy sobie w plenerze zimowym, więc podejrzewam, że taki obrót spraw wyszedł nam wszystkim na dobre. Tak czy siak koniec leniuchowania, bo nie jestem dumna z kolejnego urlopu, i czas w końcu wrócić na bloga z czymś więcej. Wiem, że setki razy już zobowiązywałam się do systematyczności i nigdy za wiele z tego nie wychodziło, ale teraz naprawdę ładnie proszę o jakąś odgórną motywację, żebym trwała przy regularnym wrzucaniu nowości tutaj. Żonglowanie czasem pomiędzy pracą, studiami, obowiązkami domowymi i jeszcze do tego aktualizowaniem bloga na bieżąco nie będzie łatwe, ale naprawdę nie znoszę stąd znikać. Jeśli chodzi o dzisiejszą stylizację, wiosna! W końcu mogłam wrzucić na siebie swój nowy, szary płaszczyk, który już teraz sprawdza się idealnie. Dodatkowo pierwszy raz ubrałam tą słodką koszulkę z pandą, która okazała się być mięciutka, świetnie uszyta i myślę, że pojawi się tutaj jeszcze nie raz. :) Like my blog on FACEBOOK. płaszcz: TUTAJkoszulka: TUTAJspodnie: new yorker / second handtorebka: carrefour / 20 PLNkolczyki: funkyshopbuty: sinsay / %zdjęcia: Boski ♥

AGA-KA

Review: Television series - top six!

Długie, zimowe wieczory pomiędzy pracą, uczelnią i nauką do egzaminów zdecydowanie sprzyjają choć chwili relaksu. Nie potrafię odmówić sobie seansu serialowego lub filmowego, z michą popcornu w ręce, a ponieważ czasowo nie zawsze jest jak wyjść do kina, a telewizora nie posiadam, świetną alternatywą stało się dla mnie oglądanie seriali i filmów online, do czego ostatnio wykorzystuję przede wszystkim stronę http://goldvod.tv/.Od paru tygodni, z uporem maniaka, pochłaniam Mentalistę, który w szybkim tempie znalazł się w moim top six jeśli chodzi o seriale. Może nie jest to szczyt genialności serialowej, ale z niespodziewaną łatwością wkrada się on w szeregi naprawdę lubianych i oglądanych seriali. Do pozostałych należą Gra o tron, Following, House of cards, Hannibal i oczywiście Walking dead. Niestety aktualnie za większością tych seriali pozostaje mi tylko tęsknota, bo nowe sezony zaczynają się dopiero na wiosnę, ale jeśli chcecie poznać moje krótkie top six, zapraszam. Zaznaczam, że wszystko w tym poście to tylko moje opinie, moje spostrzeżenia, a tak naprawdę żeby ocenić, polecam oglądnąć. Może też się wciągniecie! :) 1. GRA O TRONTen serial zajmuje zdecydowanie pierwsze miejsce na mojej liście, choć jest serialem kostiumowym i umiejscowionym gdzieś pomiędzy średniowieczem, a fantasy, czego z reguły nie znoszę. Moja przygoda z tym serialem rozpoczęła się z polecenia, choć pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem. Dopiero za drugim razem, kiedy postanowiłam z Błażejem sumiennie oglądnąć chociaż pierwszy odcinek i nie zrażać się, zakochałam się w tym serialu! Zaraz po oglądnięciu pierwszego odcinka, kilka sezonów, które już były dostępne, zostały przez nas dosłownie pożarte w niezdrowym tempie. Akcja toczy się w szybkim tempie, a fabuła nie pozwala się nudzić. Polecam spróbować oglądnąć ten serial wszystkim, nawet tym, którzy nie lubią kostiumowych klimatów. A ja nie mogę się już doczekać nowego sezonu i żyję w smutku, że niedługo ta historia się zakończy na dobre.2. THE WALKING DEADDrugim moim miejscem jest The walking dead. Serial zaczyna się w momencie, gdy okazuje się, że światem zawładnęła zaraza zmieniająca ludzi w... żywe trupy. Apokaliptyczna wizja świata, w którym nagle zaczyna panować instynkt przetrwania, może i nie jest zbyt optymistycznym akcentem na dobranoc, ale wciąga. Zaskakująca akcja, wzbogacona o niejednokrotnie dość odrażające sceny sprawia, że nie łatwo zapomnieć o tym serialu. Optymistycznym można jednak nazwać fakt, że z czasem obcy ludzie stają się jak rodzina, pomagają sobie nawzajem i trzymają się razem. Może jest nadzieja dla ludzkości?! 3. HANNIBALTą nazwę zapewne każdy z nas kojarzy z filmu nawet jeśli nigdy go nie oglądał, jednak serial mnie osobiście przekonuje o wiele bardziej. Serial ma charakter kryminalny, jednak zdecydowanie nie jest to nic z poziomu Zagadek kryminalnych CIA, a czegoś o zabarwieniu o wiele bardziej wyrafinowanym, jeśli można to tak ująć. Przypadki przedstawione w serialu są niebanalne, a głównym wątkiem, który przebija się przez inne jest tytułowy Hannibal, który z przyjemnością i wysublimowaniem nie tylko konsumuje ludzi, ale także zaprasza swoich gości nieświadomych co się dzieje na uczty z ludzi. Cóż, nie wszystkim taka fabuła może przypaść do gustu, jednak dla mnie osobiście jest to serial, który zasługuje na bardzo wysoką ocenę. 4. THE FOLLOWINGKolejna ciekawa, niebanalna fabuła, opowiadająca o sekcie, podążającej za swoim guru, która jest w niego ślepo zapatrzona. Po drugiej stronie barykady stoi dobry charakter, chcący powstrzymać lawinę sekciarskich incydentów, narażając niejednokrotnie swoje życie. Serial pokazujący jak bardzo ludzie potrafią dać się zmanipulować dla obiecanych przysłowiowych gruszek na wierzbie. Zaskakujący, z romansem w tle, zdecydowanie nie pozwalający się nudzić. 5. HOUSE OF CARDSMocna produkcja, z dobrą obsadą. Obnażająca wszelkie mroczne sekrety i zasady działania polityki, nie ujmując z zakresu działań koniecznych nawet morderstw. Należy według mnie do dość ciężkich seriali, na których trzeba się skupić, ale wzbogacony jest o dawkę odprężającego, aczkolwiek specyficznego dowcipu. Z pewnością nie należy do wieczornych odstreszaczy, jest raczej dość ambitnym tworem, ale z racji swojej dość zawiłej fabuły, wciąga i daje do myślenia, czy rzeczywiście tak funkcjonuje świat polityki?6. THE MENTALISTOstatnie odkrycie, do którego wcześniej byłam nastawiona niezbyt pozytywnie ze względu na aktora grającego główną postać. Po obejrzeniu pierwszego odcinka okazało się jednak, że nie jest najgorzej i nawet go polubiłam. Serial, choć o tematyce kryminalnej, uracza nas dość sporą dawką odstresowującego humoru, sprawiając, że jakoś nie czuje się tej dramatycznej atmosfery morderstwa. Dodatkowo poprzez główną postać tytułowego mentalisty, pobudza do myślenia, analizowania faktów i zaprasza do zabawy zgaduj zgadula, gdzie złota kula, a może raczej kto jest mordercą. Nie jest może zbyt ambitny, ale mimo kryminalnej tematyki rozluźnia i ciekawi.

AGA-KA

Review: The secret soap store part I.

Jakiś czas temu miałam okazję odwiedzić wyjątkowe miejsce jakim jest The secret soap store. Sklep znajduje się na wyspie, w krakowskiej Bonarce i przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Na miejscu zastałam przemiłą, pomocną obsługę, a i równie przemiłą atmosferę, dzięki którym spokojnie mogłam pooglądać wszystkie produkty i dowiedzieć się wszystkiego co chciałam. Muszę zaznaczyć, że stoisko roztacza wokół siebie niesamowitą, intensywną aurę tysiąca zapachów i naprawdę nie łatwo jest przejść obok niego obojętnie!Wybierając się do galerii nie wiedziałam czego się spodziewać, ale szczerze powiedziawszy szłam tam z przekonaniem, że oferta The secret soap store nie jest zbyt bogata - nic bardziej mylnego! Już po chwili wizyty przekonałam się jednak, że marka oferuje bardzo szeroką ofertę, w której znaleźć można mydełka wszelkiego rodzaju, sole do kąpieli, balsamy, mgiełki do ciała, różnego rodzaju kremy, olejki, a nawet świeczki zapachowe. Dodatkowo w sklepiku znaleźć możemy także przeróżnej maści zestawy kosmetyczne, a w najnowszej ofercie pojawiły się także perfumy. Dobrze jest wspomnieć, że w The secret soap store znajdziemy kosmetyki naturalne, na bazie olejów i ekstraktów z roślin.Podczas wizyty w The secret soap store miałam możliwość wyboru trzech produktów do sprawdzenia, dlatego też w najbliższym czasie podzielę się z Wami tym co dostałam, a także możecie spodziewać się na blogu recenzji z użytkowania tych cudownych prezentów. A tymczasem gorąco polecam Wam wizytę w The secret soap store, które znajdziecie w Bonarce, a także w Galerii Krakowskiej. Gwarantuję, że w tym magicznym, aromatycznym miejscu z pewnością łatwo będzie znaleźć nie tylko coś dla siebie, ale także idealny upominek na każdą okazję! :) Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me

AGA-KA

Jotan calendar gift

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... Warto więc pomyśleć o prezentach. Jestem osobą, która wychodzi z założenia, że prezent powinien być nie tyle ładny, efektowny, spektakularny, co po prostu praktyczny. Może to bierze się z tego, że sama zdecydowanie wolę dostawać coś, co faktycznie będzie przeze mnie w użytku, niż cokolwiek, co nie przyniesie mi większej radości i satysfakcji z posiadania.Jednym z fajniejszych pomysłów na prezent może być kalendarz różnego rodzaju. Myślę, że taki prezent fajnie zaakcentuje zbliżający się nowy rok, ale przede wszystkim może być praktycznym i przydatnym upominkiem. Dzięki kalendarzowi możemy gromadzić w jednym miejscu wszystkie ważne daty, godziny, umówione spotkania, a dla studentów może się on szczególnie okazać przydatny w czasie gorącego okresu sesji egzaminacyjnej, kiedy łatwo o czymś zapomnieć. Jeszcze fajniej kiedy kalendarz, notatnik, czy organizer jest spersonalizowany w postaci własnego nadruku - tekstu, zdjęcia, motywu - dzięki czemu podarunek nabiera jeszcze bardziej indywidualnego charakteru. Przykładem takich kalendarzy idealnie wpisujących się w charakterystykę praktycznego i przyjemnego wizualnie prezentu, są kalendarze firmy JOTAN, która działa na rynku już ponad dwadzieścia lat. Firma oferuje bardzo szeroką gamę różnego rodzaju kalendarzy - kalendarze książkowe, planszowe, trójdzielne, kalendarze ze zdjęciami, ale także terminarze, organizery czy notatniki, dlatego każdy klient jest w stanie wybrać coś dla siebie. Dodatkowo producent pozwala na wspomniane wcześniej spersonalizowanie takiego kalendarza, dzięki czemu może on być wyjątkowy i nietuzinkowy. Wydaje mi się, że dzięki takiemu upominkowi pod choinkę, który według mnie jest dość uniwersalnym prezentem, każdy kogo nim obradujemy, bez problemu odnajdzie się w roku 2015! :)Like my blog on FACEBOOK.

AGA-KA

Review: Metabolium

Uwaga, dziś na blogu odbędzie się premiera - recenzja. Tak naprawdę jak wiecie mój blog nie jest tematycznie związany z kosmetykami, zdrowiem, czy urodą, ale może warto poszerzyć jego tematykę? :) Otóż jakiś czas temu otrzymałam do przetestowania od portalu URODA I ZDROWIE suplement diety METABOLIUM i dziś chciałabym się z Wami podzielić efektami dwutygodniowego jego przyjmowania. 1. SKŁAD: Warto zacząć od tego, że specyfik jest złożony jedynie z naturalnych ekstraktów roślinnych, dzięki czemu możemy przyjmować go bez obaw, również z innymi medykamentami. Jeśli jesteście ciekawi konkretnego, dokładnego składu, to z łatwością znajdziecie go TUTAJ.2. LICZBY: Jedno pełne opakowanie suplementu składa się z 60 podłużnych, łatwych do połknięcia kapsułek, a jego koszt to około 40 PLN, ale biorąc pod uwagę fakt, że dzienna dawka zalecana przez producenta do uzyskania pożądanych efektów to tylko jedna kapsułka, okazuje się, że staje się ono dość wydajne.3. DZIAŁANIE: Producent deklaruje cztery pozytywne zmiany, które mają zajść w naszym organizmie podczas zażywania suplementu: odchudza, odtruwa, usuwa wzdęcia i oczyszcza, wobec czego specyfik ma po prostu pozytywnie działać na naszą przemianę materii. 4. MOJA OPINIA: Niestety Metabolium stosuję dopiero od dwóch tygodni. Niestety bo uważam, że ten czas jest niewystarczający do tego, by w pełni poznać działanie tego suplementu i napisać w pełni wartościową, rzetelną recenzję. Na dzień dzisiejszy jednak uważam, że jak na swoje dwutygodniowe działanie, Metabolium spisało się naprawdę dobrze. Podstawowym plusem według mnie jest naturalny skład, którego nie musimy się bać. Łatwość aplikowania kapsułek również przemawia na plus, choć przyznam szczerze, że ich smak po położeniu na język jest... niedobry. Plusem jest również spora wydajność bo jedno opakowanie przy zalecanym stosowaniu wystarczy nam aż na dwa miesiące, aczkolwiek przy większych, cięższych posiłkach polecam zażyć dodatkową kapsułkę. Po dwóch tygodniach mogę powiedzieć, że faktycznie ma się wrażenie lekkości i oczyszczenia organizmu. Dodatkowo likwiduje dość szybko uczucie przejedzenia po obfitym obiedzie, co zdecydowanie wpływa na nasz komfort. Generalnie póki co nie mam temu specyfikowi do zarzucenia nic, bo spisał się naprawdę dobrze i z pewnością będę niecierpliwie wyczekiwała długofalowych efektów zażywania. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym suplemencie to zapraszam TUTAJ, a jeśli jesteście zainteresowani zakupem Metabolium to zapraszam Was TUTAJ. Ja zaś bardzo serdecznie dziękuję portalowi URODA I ZDROWIE za współpracę w zakresie wypróbowania tego suplementu. :) Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me

AGA-KA

Start a fire.

Sezon uczelniany uznaję za rozpoczęty! Powoli, ale też przyznam, że niechętnie, wdrażam się w rytm nowego roku akademickiego. Póki co połączenie wszystkich obowiązków nie wychodzi mi najlepiej, ale mam nadzieję, że z biegiem czasu przyzwyczaję się do nowego trybu życia i zorganizuję się nieco bardziej. Póki co mam straszliwie mało czasu na wszystko, biegam z jednego miejsca w drugie, a kiedy wracam do domu mam ochotę tylko oglądnąć coś i położyć się spać... Oprócz tego zrobiła się już prawdziwa jesień, ale taka jaką lubię - słoneczna, pełna kolorowych liści i ciepła, oby jak najdłużej, bo mgła za oknem naprawdę nie motywuje do wstania. Dzisiaj zestaw zrobiony w jeden z tych pięknych, słonecznych weekendów, kiedy wybraliśmy się z moim Błażejem na spacer. :* Kolorystyka jest raczej klasyczna - biel, czerń, czerwień. Połączyłam tutaj koszulę ombre, którą upolowałam w second handzie, sweterek w norweskie wzory i zwykłe dżinsy. Do tego dorzuciłam kremową torebkę z second handu, dla rozjaśnienia całości, którą wygrzebałam ostatnio z dna szafy i świetne, mega klasyczne botki od MERG, które dziś mają swoją premierę na blogu! Co sądzicie? :)Like my blog on FACEBOOK. sweterek: TUTAJkoszula: second handspodnie: second handbuty: TUTAJtorebka: second handzdjęcia: Boski ♥ 

AGA-KA

The power of goodbye.

Kalendarzowa jesień jest już z nami od paru dni i w tym roku kalendarzowa idzie wyjątkowo zgodnie w parze z tą autentyczną, odczuwalną przede wszystkim w o wiele niższych temperaturach. Lato się skończyło i wcale się z tego nie cieszę, bo jesień nie jest moją ulubioną porą roku. Jasne, gdyby wyglądała w praktyce tak jak na zdjęciach w Internecie - stosy kolorowych liści, zasypane kolorami alejki i codzienne słoneczne kąpiele - wtedy czemu nie. Okazuje się jednak, że niestety jesień wiąże się ze słotami, przywitaniem grubych swetrów i problemem ze wstawaniem, kiedy to budzę się i słyszę stukot deszczu za oknem. Jesień zazwyczaj przyprawia mnie o jakiś rodzaj melancholii, nazywany jesienną depresją, wynikającą chyba z układania się świata do snu. Poza tym jesienią zaczynają się zajęcia na uczelni, co wiąże się z automatyczną stratą dużej ilości wolnego czasu, co także nie zadowala. I tylko patrzeć aż nadejdzie czas kiedy wychodząc z domu będzie ciemno i wracając do niego również. I jak tu być zmotywowanym? Lato, będę tęsknić!Dzisiejszy post uznaję oficjalnie za pożegnanie lata, dlatego mam dla Was nie tylko ostatnią przypominającą lato stylizację, ale także konkurs z okazji pożegnania lata i początku jesieni oraz z okazji powrotu do szkoły, czy na uczelnię, ale o tym za chwilę. Eko-torby nigdy nie wzbudzały we mnie specjalnej sympatii, sama nie wiem czemu, ale wcześniej kiedy widziałam kogoś z podobną torbą, w mojej głowie pojawiało się tylko pytanie: Jak można chodzić z czymś takim po ulicy? Ale jak wiadomo gusta ulegają zmianie, a ja, odkąd dostałam w prezencie torby od sklepu AllBag, nie wyobrażam sobie bez nich życia. Te płócienne torby są tak proste w użyciu, tak niesamowicie wygodne, a co lepsze pojemne, dzięki czemu idealnie sprawdzą się przy wyjściu do szkoły, na uczelnię, do pracy. Dodatkowo kupując taką torbę nie zbankrutujemy, a i mamy możliwość wyrażenia siebie poprzez wybór jednego z kilkudziesięciu wzorów toreb dostępnych na stronie sklepu - czy to napis, czy to grafikę. Z racji tego, że lato się kończy, a jesień ogarnia nas coraz bardziej, a jesień to czas powrotów na do szkoły i na uczelnię, co zmusza nas do targania za sobą książek, piórników i innych potrzebnych wynalazków, wraz ze sklepem AllBag, przygotowaliśmy dla Was jesienny konkurs, w którym do wygrania dowolna eko-torba! Szczegóły dotyczące konkursu znajdziecie na fanpage'u mojego bloga. Zapraszam! :) Like my blog on FACEBOOK. torba: TUTAJbluza: adidas originalskoszulka: second handspodnie: persunmallokulary: od Boskiego. :*zegarek: quartzbuty: primark / 3 EUROzdjęcia: Boski ♥

AGA-KA

Summer 2014: Władysławowo.

Przeprowadzka, praca, dom, praca, dom, praca i dom... No cóż, ostatnio ciężko u mnie nie tylko z czasem, ale muszę się przyznać, że przede wszystkim z motywacją. W każdym razie nie, nie zostawiam bloga na pastwę losu, nigdzie się stąd nie ruszam. Co prawda ciągle i wciąż nie dogaduję się z aparatem, ale co zrobić. A może jest ktoś na sali z Canonem 550D? Jeśli tak - dajcie znać! Wszystko pięknie, ładnie, a tu za pasem już październik, co jest niewiarygodne, bo dopiero co zaczynały się wakacje. A tu proszę, jesień. Znowu zaczną się długie, zimne wieczory, grube swetry i kalosze z parasolem. Gorąca czekolada przy dobrym filmie, grube, ciepłe skarpety i tysiąc innych rzeczy, za którymi tęsknimy latem. A za latem też tęsknimy, jesienią właśnie, dlatego z racji obrzydliwej pogody za oknem, która nie pomaga mi wstać rano do pracy, relacja z wyjazdu do Wałdysławowa, którą Wam obiecałam. Taka mała namiastka lata, choć pogoda nam się wcale jakoś specjalnie nie udała. Nasz trzydniowy wypad do Władysławowa był dość spontanicznym pomysłem, z którego osobiście niezmiernie się ucieszyłam, bo przez całe lato marzyłam o tym by odwiedzić mój ukochany Bałtyk! Początkowo mieliśmy plan nocowania pod namiotem, który kupiliśmy jakoś na wiosnę z myślą o letnich wojażach (Aha, naspaliśmy się. RAZ!), ale kiedy wysiedliśmy na miejscu z samochodu i poczuliśmy zimny, przeszywający, morski wiatr, szybko zrezygnowaliśmy z tego i postanowiliśmy wynająć kwaterę. Na szczęście nie było trudno coś znaleźć, bo w okresie wakacyjnym nad morzem jest tego mnóstwo, choć ceny nie powiem, zwalają z nóg. W każdym bądź razie wypakowaliśmy się, zakwaterowaliśmy i wybraliśmy na wycieczkę zapoznawczą i tak trafiliśmy na zachód słońca do portu, a trzeba przyznać, że tamten zachód był wyjątkowo piękny.Nowy dzień nad morzem rozpoczęliśmy mocnym postanowieniem wypadu na plażę! Spakowaliśmy jedzenie, koce, okulary przeciwsłoneczne, wskoczyliśmy w krótkie spodenki i japonki, zabraliśmy parawan, wychodzimy przed budynek...leje. Na szczęście dość szybko przeszło i niestrudzenie pomaszerowaliśmy na plażę, ażebym potem wymroziła sobie (Dosłownie!) stopy idąc po piasku. Na plaży zaś było jeszcze gorzej, bo mimo tego, że rozłożyliśmy parawan, wiatr był dość mocny i niestety zimny, dlatego praktycznie całe pół dnia przesiedzieliśmy pod kocem leniuchując, obserwując morze lub po prostu drzemiąc - w końcu urlop. Popołudniu, po sytym obiedzie, postanowiliśmy udać się na długi spacer plażą i na szczęście tym razem pogoda bardziej dopisała. Spacerowaliśmy dobre parę godzin wzdłuż brzegu, obierając za cel najbardziej wysunięty w morze widoczny z Władysławowa punkt w linii brzegowej, że tak ładnie to ujmę. Nadmienię tutaj, że następnego dnia okazało się, że zawędrowaliśmy aż na Przylądek Rozewie, czyli najdalej wysunięty punkt Polski na północ. Łącznie przeszliśmy około dwunastu kilometrów, więc po długim spacerze zjedliśmy kolację na plaży obserwując tradycyjne puszczanie lampionów. Na ostatni dzień zaplanowaliśmy odwiedzenie Helu i szkoda, że pogoda się na nas obraziła, bo ten ostatni dzień był już zupełną zmienną - co pół godziny na zmianę deszcz i słońce. Droga na Hel, do punktu najbardziej interesującego, to jakieś pół godziny. Po drodze mijaliśmy wiele miejscowości, o których nawet nie wiedziałam, że tam właśnie leżą, taka moja znajomość geografii. Kiedy w końcu dotarliśmy do celu, rozlało się siarczyście, co jednak nie przeszkodziło w dziwnych odczuciach przebywania w miejscu, gdzie otacza Cię tylko bezkresny horyzont Bałtyku. Osobliwe uczucie nie do opisania. W drodze z Helu odwiedziliśmy urokliwą Juratę, w której w niezbyt sprzyjających okolicznościach pogodowych, zażyliśmy relaksu w koszu. Ostatnie godziny przed wyjazdem poświęciliśmy na odwiedzenie latarni w Rozewiu, ze szczytu której widać cały Hel. Pogoda się niestety nie popisała, a szkoda, bo choć było naprawdę świetnie, mogło być lepiej, gdyby towarzyszyły nam upały jakie miały miejsce jeszcze parę dni wcześniej. W tamtych okolicach wybrzeża byłam pierwszy raz i myślę, że jeszcze tam wrócimy. Swoją drogą w takich momentach nachodzi mnie cytat "Cudze chwalicie, a swego nie znacie", bo coraz częściej okazuje się, że Polska jest naprawdę pięknym, wartym poznania krajem. Oczywiście ceny nad morzem są lekko mówiąc dobijające, ale to normalne, a za parę dni w tak pięknym miejscu jak polskie wybrzeże, warto zapłacić każdą cenę, nawet cenę najkoszmarniejszej podróży powrotnej w dziejach ludzkości... :) Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me & Boski

AGA-KA

Deutschland 2014.

Ostatnio jestem niesamowicie zabiegana! Po pierwsze zaczęłam pracę, w pasmanterii, którą naprawdę polubiłam. Po drugie na głowie miałam poszukiwania mieszkania, bo zostaliśmy z Boskim wyrzuceni (Żartuję! Pozdrawiam moich kochanych Rodziców! :)) i od września zamieszkamy w nowym miejscu. Po trzecie żyję od wyjazdu, do wyjazdu. W miniony weekend byłam pierwszy raz w życiu na Mazurach, w odwiedziny u Błażeja, bo od końca lipca pracuje w okolicach Ostródy. Spędziliśmy fajny weekend nad jednym z mazurskich jezior, śpiąc w namiocie i pływając łódką. Bardzo się odstresowałam. Za tydzień z kolei, korzystając z tego, że z Ostródy już przysłowiowy rzut beretem, wybieramy się na parę dni do Władysławowa. Mam nadzieję, że do tego czasu odbiorę już aparat z serwisu (Powinien być w poniedziałek!) i będę mogła dla Was przygotować jakąś relację. Niesamowicie się cieszę, że jedziemy nad morze, bo straszliwie się za nim stęskniłam! A potem czeka nas wprowadzka do nowego mieszkania i rozgoszczenie się w nim. :) Do tego jestem bardzo, bardzo, bardzo zła na mój aparat, bo mam mnóstwo planów dotyczących postów tutaj, a jestem lekko mówiąc uziemiona. W każdym razie mam nadzieję, że do poniedziałku aparat będzie gotowy, trzymajcie kciuki! Dzisiaj przybywam by podzielić się z Wami zdjęciami z lipcowego wyjazdu do Niemiec. Ci, którzy dłużej czytają mojego bloga już wiedzą, że przynajmniej raz w roku odwiedzam naszych zachodnich sąsiadów! Uwielbiam Niemcy za otwartość, tolerancyjność, schludność i inność od Polskiego stylu życia i nigdy, będąc tam już dziesiątki razy, nie mogę się nimi nacieszyć. Tym razem spędziłam w Niemczech cztery dni z moimi kochanymi dziewczynami, które z tego miejsca pozdrawiam i już tęsknię!Naszą podróż za jeden uśmiech rozpoczęłyśmy koszmarną, piętnastogodzinną (!) męczarnią w wagonie PKP, z przymusową przerwą z powodu przegrzanej lokomotywy po drodze - takie rzeczy tylko w PKP. Po dojechaniu do Szczecina mogło być już tylko lepiej, bo przesiadłyśmy się tam w Niemieckie koleje, które kursują bez zarzutu, uwielbiam nimi jeździć. Na pierwszy ogień poszedł uroczy, klimatyczny Magdeburg, pełen ruchliwych uliczek, znany między innymi z licznych katedr i kościołów, a także budynku kosmicznej zielonej cytadeli, która w praktyce jest jednak różowa. W trakcie całego wyjazdu byłyśmy w kilku mniejszych miasteczkach i miejscowościach i uwierzcie mi, że w przeciwieństwie do polskich wsi, tam każde takie miejsce jest ładne, zadbane i przyciąga wzrok. Na chwilę zawitałyśmy w Hamburgu, a właściwie tylko na dworcu głównym podczas przesiadki na inny pociąg, gdzie kupiłyśmy pamiątkowe pocztówki i zjadłyśmy moje ulubione owoce w kubeczkach, które są nieodzownym elementem wyjazdów do Niemiec. Kolejne dwa dni spędziłyśmy w Berlinie, którego siłą rzeczy zabraknąć nie mogło. :) Widziałyśmy Berlin zarówno nocą jak i za dnia, odwiedziłyśmy kolejne, nowe dla mnie zakamarki stolicy, która nawet nocą tętni życiem. Oczywiście i naturalnie nie mogło obejść się bez zakupów w nowo otwartym Primarku na Alexanderplatz, na które każda z nas oszczędzała przez cały wyjazd (Przynajmniej ja :D). Muszę się tutaj przyznać, że trochę poszalałam - dwie torebki (Jedną z nich mogliście zobaczyć w poprzednim poście), bluza, getry, tenisówki, koszulka & koszulka dla Boskiego, obowiązkowo! W Primarku zaskoczone zostałyśmy próbnym alarmem przeciwpożarowym, po którym wychodząc na Alexanderplatz można było spostrzec ogrom ludzi, jaki zapewne każdego dnia odwiedza ten sklep - setki ludzi, jak nie tysiące! Naszą wycieczkę do Niemiec zakończyłyśmy podobnie męczącą podróżą również w PKP. Pozdrawiam i sugeruję zainwestować w klimatyzację.Wyjazd więc zaliczam do w pełni udanych! Pogoda, mimo moich wcześniejszych obaw, była wybitna - każdego dnia 35-37 stopni, zabójczo. (Teraz zaczną się rady dla podróżników!) Jeśli więc modlicie się o ładną pogodę na wyjazd, który spędzicie w większości w mieście, z dala od plaży czy basenu - uważajcie na te modlitwy, bo przypadkowo może Was wpiec w asfalt. Dodatkowo nie omieszkam tutaj napisać, że podczas wędrówki przez złociste pola zbożowe, zostałam dotkliwie użarta przez pszczołę w głowę, zaraz po tym jak zaplątała się w moje rozpuszczone włosy. Jeśli więc macie długie włosy i wędrujecie w otwartych przestrzeniach - zepnijcie je by nie podzielić mojego losu. Tym oto (nie)optymistycznym akcentem zapraszam Was do oglądnięcia kilku kadrów z wyjazdu. :) Like my blog on FACEBOOK. zdjęcia: me, Edyta & Smiley

AGA-KA

Foreign affair.

Mój blog został osamotniony, w prawie każdym tego słowa znaczeniu. Aparat w serwisie na trzy tygodnie (o zgrozo!), fotograf na drugim końcu Polski też na trzy tygodnie (o jeszcze większa zgrozo!) i tylko ja zostałam, z niewielkimi zapasami zdjęć, które udało się jeszcze zgromadzić zanim mój blogowy światek runął na jakiś czas. Trochę źle czuję się bez aparatu, ale z drugiej strony nie sztuka pokazywać Wam słabe jakościowo zdjęcia, więc po prostu trzeba to jakoś przetrzymać, a ja postaram się mimo wszystko jakoś urozmaicać bloga. Ciężko mi patrzeć na to, jak wszyscy narzekają na upały. Fakt, te trzydziestostopniowe sauny przez kilkanaście dni pod rząd są męczące, ale w końcu po to jest lato! W zimie, kiedy jest minusowa temperatura, wszyscy marudzimy, że tak zimno, że dużo śniegu, że czekamy na lato, a kiedy już ono nadejdzie, nie potrafimy się nim cieszyć. Ludzie! Mamy lato! Spakujcie torbę w wolny dzień, koc, strój kąpielowy i jedźcie nad wodę. Nie mówię tutaj od razu o wojażach na Fuertventurę, na którą w tym roku chyba była jakaś wielka promocja, bo przynajmniej na kilku blogach, które odwiedzam, widziałam, że autorka właśnie tam się wybiera, ale o zwykłym zalewie w Waszym mieście. Weźcie leżak i wyjdźcie chociaż na balkon, żeby zaprzyjaźnić się trochę ze słońcem. Cieszcie się latem, póki jest. Póki sprzyja wyciągnięciu z szafy sukienek, spódniczek i szortów, których w tamtym roku nie zdążyłyście założyć Drogie Panie. Klimat nam się zrobił wręcz śródziemnomorski, taki o jakim marzymy podczas głębokiej, białej zimy, więc doceńmy to! :) W ostatnim poście mieliście okazję przeczytać relację z Fashion Democracy, w którym brałam udział z kilkoma blogerami z małopolski. Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić moim zestawem z tamtego dnia, który bardzo polubiłam. Dzień był oczywiście ciepły, ale biorąc pod uwagę fakt, że całe popołudnie spędzić miałam w klimatyzowanej galerii, postawiłam na nieco cieplejszy set. Oczywiście nie mówię tu o kożuchu! W tej stylizacji połączyłam ze sobą bluzę w panterkę i szarą, dresową spódniczkę, którą skracałam z długości 3/4, której nie znoszę. Do tego dorzuciłam sandałki Atmosphere upolowane w second handzie i najnowszy nabytek z wyjazdu do Niemiec, który wyszukałam w Primarku. Co powiecie na taką odsłonę? :) Like my blog on FACEBOOK. bluza: atmosphere / second handspódniczka: second hand + DIYtorebka: atmosphere (5 EURO)buty: atmospehere / second handzegarek: prezentzdjęcia: Boski ♥