Małe, ale ważne chwile

Boginie przy maszynie

Małe, ale ważne chwile

W ferworze świątecznych przygotowań musiałam odetchnąć ;-) Opowiem Wam szybciutko o uroczym miejscu, które ostatnio odkryliśmy. Spędziliśmy tam całą rodziną naprawdę sporo czasu, dosłownie przenieśliśmy się w czasie i przestrzeni. Ale żeby precyzyjnie nakreślić wyjątkowy klimat naszej ostatniej wycieczki, musimy się cofnąć do grudnia 2014.Dokładnie rok temu odbyliśmy świąteczną podróż do Londynu. Długo planowaną i przygotowywaną.  To miał być pierwszy zagraniczny wyjazd naszego młodszego synka, Maksia.Londyn to trochę takie nasze miejsce na ziemi. Bardzo często tam wracamy, zresztą ponad dekadę temu, jeszcze na studiach, pracowaliśmy wakacyjnie na wyspach, mamy więc stamtąd mnóstwo wspomnień. Nic więc dziwnego, że chcieliśmy tam też zabrać nasze dzieci. Trochę się bałam podróży z nimi. Mieliśmy wylecieć w środku nocy, poza tym było bardzo zimno. Wizja ciągłego ubierania i rozbierania z setek warstw trochę mnie zniechęcała. Ale jeszcze w pierwszej ciąży obiecywałam sobie i innym, że nasz tryb życia się nie zmieni (tak, tak, wiem ;-) i będziemy dalej często podróżować, tyle że z małymi pasażerami na gapę. Tak więc słowo się rzekło, bilety były kupione, sami rozumiecie, że tak na koniec nie mogłam się wycofać. I bardzo dobrze!Chłopcy pięknie przeszli przez cały wyjazd, mimo że byli jeszcze tacy maleńcy: Maksio 1.5 roku, Kuba niecałe 3 latka. Nie tylko nie marudzili, nie sprawiali problemów, ale też czerpali pełnymi garściami z naszej wyprawy. Muzeum Historii Naturalnej, Akwarium, Winter Wonderland, duży sklep Disneya: to wszystko zrobiło na nich ogromne wrażenie. Spędziliśmy wspaniały rodzinny czas.Wróciliśmy, każdy się zajął swoimi obowiązkami i w zasadzie prawie nigdy nie wspominaliśmy o naszej wycieczce. I wiecie co? Minął rok. Znowu zrobiło się zimno, zaczął prószyć śnieg, pojawiły się lampki i nasze dzieci pewnego ranka spytały, czy w tym roku też pojedziemy do Londynu! Czy pójdziemy jeszcze raz do muzeum i akwarium. Zdębiałam!Zapamiętali nie tylko ogólne przyjemne wrażenie, ale tyle szczegółów! Pamiętali doskonale, gdzie byli, że ludzie mówią tam w innym języku. Widziałam, że było to dla nich duże, pełne nowych doznań doświadczenie. Musiałam więc dać im chociaż namiastkę tamtych chwil.Słyszałam, że w Gdyni otworzyli knajpkę, gdzie można porozmawiać po angielsku. Nomen omen knajpka nazywa się That English Place. Poszłam więc na zwiady i bingo! Ogromna przestrzeń dla dzieci, fantastyczny kameralny klimat i dużo albumów, w tym między innymi o Londynie. Jako że od dłuższego czasu planowaliśmy dzień wolny na świąteczną rodzinną sesję, zdecydowałam, że będzie to idealne połączenie. Chłopcy byli zachwyceni! Wprawdzie z sesji wyszły w zasadzie nici, bo się rozbiegli, ale to nieważne.  Nasza niezastąpiona Beata z Indygo.tree stwierdziła, że skoro chłopcy poszli swoimi drogami, nakręci nam klip, będzie łatwiej, a pamiątka jak znalazł. Ważne, że sprawiliśmy im ogromną przyjemność. Poznaliśmy właścicielkę, Sandrę, która włożyła w to miejsce tyle serca i zaangażowania, że nie sposób tego nie docenić. Tak bardzo mi się tam spodobało, że na pewno wrócę nieraz. Mam zamiar lada chwila posłać tam dzieci na zajęcia angielskiego. Czy jest lepszy sposób na naukę niż zabawa?Tym małym świątecznym akcentem przesyłam Wam moc dobrych życzeń. Pielęgnujcie takie małe, ale ważne chwile. Bo za kilka lat to właśnie je będziecie wspominać.Wesołych Świąt kochani! Biegnę piec sernik ;-)~m.PS. NIE, to nie jest reklama ani wpis sponsorowany ;)

Co jest w życiu tak naprawdę ważne

Boginie przy maszynie

Co jest w życiu tak naprawdę ważne

Zbliża się koniec roku, a koniec roku dla większości z nas to czas podsumowań. Bilansu, przeanalizowania plusów i minusów, jakie przyniosły ze sobą te dwanaście miesięcy. To też wspaniały czas postanowień. Bo w nowym roku oczywiście wszystko będzie inaczej, lepiej, od początku. Bo nowy rok to karta, którą dopiero będziemy zapisywać. I w zasadzie szkoda, że od razu na czysto, że nie można jak za naszych czasów szkolnych. Najpierw w brudnopisie, a dopiero potem w wersji ostatecznej. Nie wiem, jak Wy, ale ja zawsze wiele rzeczy bym poprawiła. Zresztą nasi stali czytelnicy wiedzą, co mi w duszy gra. Nigdy nie jest tak dobrze, że nie mogłoby być lepiej. Zawsze znajdzie się powód, coś, na co będzie można narzekać. Niby typowo słowiańska przypadłość, ale jednak moja to taka w wydaniu wyjątkowo ekstremalnym. Wymagam dużo, czasem za dużo od siebie i od innych. Uczę się jednak, żeby cieszyć się zawsze z tego, co mam, a to, że czasem nie jest idealne. Cóż, tak właśnie w życiu bywa i o tym jest ten post.Cofnijmy się do stycznia 2015, a może nawet grudnia 2014. Jest Wigilia Bożego Narodzenia. Siedzimy całą rodziną przy stole, naprawdę całą, bo zebrało się koło 20 osób. I jeszcze kilka mieszkających za granicą w transmisji na Skypie ;-) Ogłaszamy z mężem, że oto mamy największy prezent, bo spodziewamy się trzeciego dziecka. Wiecie, to był ten moment, który sobie najpierw często wyobrażamy. Że będzie jak w amerykańskim filmie, gdzie wszyscy się kochają, są dla siebie mili, gdzie gdy facet oświadcza się kobiecie wszyscy klaszczą albo zaczynają tańczyć wokół tryskającej szczęściem fontanny, a na niebie rozbłyskują fajerwerki. Gdy kobieta ogłasza ciążę, zebrani wokół ludzie zalewają się łzami. U nas było następująco: jemy kolację, rozpakowujemy prezenty i zaczynamy przemówienie. Odpowiedni wstęp, zbudowanie napięcia, 3,2,1 klaps: NIESPODZIANKA!!! i….cisza. Zaległa totalna, potworna, złowieszcza cisza. Ja wpadłam w rozpacz. Gdzie te oklaski, gdzie te fajerwerki. I jeszcze fontanna i łzy!! Nie ma, no nie ma! Oczywiście potem wszyscy się zreflektowali, gratulowali, uśmiechali. Ale mleko się rozlało. Mój moment minął i to zupełnie inaczej niż sobie zaplanowałam. Całe święta się z tym gryzłam.  Nie dawała mi spokoju kwestia: JAK MY SOBIE PORADZIMY. Przecież miałam już dwójkę maleńkich dzieci, które ciągle angażowały większość doby.  W firmie tyle pootwieranych spraw. BPM było wówczas naprawdę na fali wznoszącej. Ogrom zamówień, mnóstwo projektów, warsztatów, propozycji, eventów. Ciągle działo się coś nowego, firma rozwijała się w tempie naprawdę ekspresowym. Oczywiście zacisnęłam zęby i postanowiłam, że ogarnę, cokolwiek by się nie działo. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Planowałyśmy wtedy kolekcję wiosenno-letnią, co wiązało się z wieloma decyzjami już czysto biznesowymi. Zmieniałyśmy formę działalności, podstawę prawną firmy. Musiałyśmy postanowić, ile środków i czasu jesteśmy w stanie zainwestować. Jakie ryzyko podjąć. To wszystko bardzo mnie zaangażowało. A jako że mam zasadę, że dzieci nie mogą ucierpieć przez pracę, zarywałam noce. Muszę mieć dla nich tyle czasu, ile potrzebują i kropka. Może mnie zlinczujecie, ale nie do końca wierzę w tzw. quality time. Muszę trzymać rękę na pulsie i uczestniczyć aktywnie w życiu moich dzieci. Tu jak nigdzie nie mogę nawalić i nie mogę sobie pozwolić na wymówki. Mimo ogromu pracy i zajęć naprawdę udawało mi się. Ale mniej więcej w lutym nastąpiło tąpnięcie. Czułam, że przeszarżowałam. Wystawiłam swój organizm na za duży wysiłek, wzięłam na siebie za dużo. Przestraszyłam się. Jednego dnia wróciłam po południu do domu z dziećmi bardzo osłabiona. Wieczorem miałam już temperaturę przekraczającą 38 stopni. W nocy dostałam dreszczy. Nad ranem byłam już na izbie przyjęć. Lekarz nakazał zrobienie CRP, które było kosmicznie wysokie. Ponadto diagnoza: niewydolność szyjki macicy. Prawdopodobnie leżenie do końca ciąży, w wersji optymistycznej szew. Do tego okropna infekcja ogólna organizmu. Jakby tego było mało kilka dni później okropnie rozbolało mnie ucho. Nie potrafiłam wytrzymać z bólu do tego stopnia, że pojechaliśmy z mężem na oddział laryngologiczny z błaganiem o  diagnozę i lekarstwo. Okazało się, że ucho czyste. Skierowali mnie do stomatologa. Jechałam w środku nocy do jedynej kliniki w Trójmieście otwartej o tej porze. Ból był naprawdę nie do zniesienia. Okazało się, że ósemka jest do wyrwania, przepłukanie nic nie pomogło. Lekarz dyżurujący nie zdecydował się na zabieg u ciężarnej. Była sobota, musiałam czekać w potwornym bólu do poniedziałku i obdzwonić lekarzy, którzy podejmą się zabiegu. Pojechałam do kliniki, gdzie pół roku wcześniej robiłam RTG. Diagnoza: usunięcie ósemki nieodwołalne. Mimo ciąży. Zabiegu przeprowadził doświadczony chirurg szczękowy. Powiedział jednak, że był to niewątpliwie najtrudniejszy zabieg w jego długoletniej karierze. Ponad dwie godziny na fotelu dentystycznym. Ogromny stres, znieczulenie dla ciężarnej bez adrenaliny, w ograniczonej dawce. Było naprawdę źle. Po tak ciężkiej ekstrakcji nie mogłam wziąć nawet ketonalu. Kupiłam wkłady żelowe, które co chwilę wymieniałam. Tak, żeby mieć nieustannie zamrożony policzek i nie poczuć bólu. Przez ponad dobę! Nie mogłam nic jeść, schudłam. Było naprawdę słabo. Ale był to dla mnie punkt graniczny. Punkt, za którym odpuściłam. I tak dalej odpuszczałam kolejne punkty aż do końca roku. Przewartościowałam wiele rzeczy. Przesunęłam priorytety. Ostudziłam ambicję. W międzyczasie Patrycja zaszła w ciążę. Okazało się, że bliźniaczą. Mojej ciąży nie planowałyśmy. Ale dwóch, w dodatku jednej mnogiej: o czymś takim w ogóle byśmy nie pomyślały! Każda z nas miała z tyłu głowy pytanie: co z firmą, co z włożonym w nią ogromem pracy, starań i nadziei. Życie szybko zweryfikowało niepewność. Niczego nie planowałyśmy. Podeszłyśmy do sprawy z uśmiechem, akceptowałyśmy to, co się po prostu działo. Bez napinania się. BPM przetrwało, ma się dobrze przy minimalnym nakładzie rzetelnej pracy. Bez poczucia, że coś zawalamy. Wypracowałyśmy nowy model, który pozwolił nam przetrwać. Zrezygnowałyśmy z zajęć, które nie były konieczne. Wiemy, że stworzyłyśmy ogromny kapitał, który zaraz wystrzeli na nowo. Tylko troszkę odchowamy nasze tyciaki. Że na rynki zagraniczne wejdziemy może trochę później, ale w końcu wejdziemy. A teraz liczy się to co najważniejsze: rodzina. Wspólne chwile. Które przecież tak szybko mijają. Dzieci w tak ekspresowym tempie dorastają. Nie można tego utracić. Wmawiać sobie, że już zaraz skupimy się na domu, na ich sprawach. Bo zawsze będzie jakieś ale. Jakaś jedna jedyna rzecz do zrobienia. Jakiś projekt do skończenia. Jeśli sami w głowie nie ustalimy priorytetów, one same się  za nas nie ustalą. Gdy urodziłam Polę odcięłam się od wszystkiego. Zajęłam się tylko i wyłącznie malutką. Wyjechaliśmy wtedy na wakacje w głuszę. Bez internetu, telewizora. Za to z czasem wyłącznie dla siebie.Czuję, że w minionym roku wykonałam ogromną pracę. Że dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie i o życiu. Miałam odwagę odłożyć na później sprawy, które wydawały się bardzo ważne i okazało się, że nic się nie stało. Mam w głowie porządek. Rok 2015 miał być rokiem BPM, a nieoczekiwanie został rokiem powiększającej się rodziny. I to aż o trzech nowych członków! A co mogę powiedzieć u progu nowego roku? Że radzimy sobie. Lubimy się dalej. Mamy dla siebie dużo cierpliwości i wyrozumiałości. Nie oceniamy się. Co najważniejsze: pomagamy sobie. Gdy jedna nie może, druga ogarnie. Oczywiście to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie nasze rodziny, nasze mamy. One wykonują tytaniczną pracę po to, żebyśmy mogły zapewnić tym naszym wielkim rodzinom sprawne funkcjonowanie. Patrycji mama wiem, że obecnie bardzo pomaga przy bliźniakach. Moja od czterech lat pomaga mi chyba przy wszystkim ;-) Przy dzieciach, obiadach, pracy. Zawsze chętnie nas przygarnie, zawsze ma dla nas ciepły posiłek i rękę chętną do pomocy. Mimo że w ubiegłym roku wiele spraw poszło nie tak, jak sobie zaplanowałam. Mimo że nie dochowałam ani jednego postanowienia, czuję, że to był dobry rok. Mocno osadził mnie w rzeczywistości, sprawił, że dojrzałam. Spojrzałam na świat z innej perspektywy. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że stałam się mniej wymagająca dla siebie i dla innych. Rok 2015 był dla mnie przede wszystkim lekcją pokory. Strasznie jestem ciekawa, co przyniesie ze sobą ten nadchodzący. Póki mam wspaniałą dużą rodzinę, wiem, że poradzimy sobie ze wszystkim. Oby tylko wszyscy byli zdrowi. Reszta się jakoś ułoży.fot. Indygo.tree

Tripp Trapp® od STOKKE - wygraj kultowe krzesełko!

Boginie przy maszynie

Tripp Trapp® od STOKKE - wygraj kultowe krzesełko!

Gotowa na wszystko!

Boginie przy maszynie

Gotowa na wszystko!

Coś się kończy, coś się zaczyna… Dziewięć najbardziej zaczarowanych miesięcy mojego życia

Boginie przy maszynie

Coś się kończy, coś się zaczyna… Dziewięć najbardziej zaczarowanych miesięcy mojego życia

Z dziećmi przy stole? A dlaczego nie?! / Plebiscyt na restauracje przyjazne dzieciom

Boginie przy maszynie

Z dziećmi przy stole? A dlaczego nie?! / Plebiscyt na restauracje przyjazne dzieciom

     Jakiś czas temu przeszła przez blogosferę istna burza pt. dzieciaki w restauracji. Nie chcę odsmażać nieświeżych kotletów, ale tak się składa, że mam swoje zdanie na ten temat i dzisiaj jak nigdy jest ono bardzo na czasie. A czemu? Ponieważ mój ulubiony (kto czyta bloga ten wie dlaczego ;) ) portal dla mam BABYBOOM.PL oraz znana Wam wszystkim firma STOKKE® zorganizowały świetny PLEBISCYT NA RESTAURACJE PRZYJAZNE DZIECIOM, w którym do wygrania są fantastyczne nagrody!Poczytaj dalej, a zobaczysz, jak bardzo sprawa może dotyczyć Ciebie :)    Jako multimama, a przy tym osoba aktywna i nielubiąca siedzenia w domu, często zabieram rodzinkę do różnych restauracji. OK, przyznaję - czasem robię to ze zwykłego lenistwa, gdy nie chce mi się gotować, albo gdy nagle każdy ma ochotę na coś innego ;)Co więcej! Pochodzę z rodziny, w której z obu stron mamy gastronomiczne doświadczenia. Zarówno rodzina męża jak i w moja prowadzą własne restauracje - byłoby głupotą, gdybyśmy omijali je szerokim łukiem, tylko dlatego, że komuś mogłoby się to nie podobać, prawda? Mimo tego, zrozumiałabym zniesmaczenie pozostałych gości, gdyby nagle w moje pociechy zmieniły się w potwory i zaczęły robić totalną porutę w czasie, gdy tamci chcieliby spokojnie zjeść posiłek, albo celebrować ważne dla nich wydarzenie, jak rocznica czy po prostu randka… Na szczęście, mogę spać, a raczej jeść spokojnie - nam to nie grozi. Przez lata wyrobiłam w nas wszystkich bowiem pewne mechanizmy, które sprawiają, że wyjście do knajpki nie jest niczym niepokojącym - ani dla nas, ani dla otoczenia.     Nie jestem typem mamy, która pozwala dzieciom na wszystko, tylko dlatego, że są dziećmi i mają prawo zachowywać się jak dzieci (w rozumieniu - bawić się w każdej sytuacji) w każdym miejscu i czasie. Jest czas i miejsce na zabawę, tak jak i czas na zadumę albo po prostu spokojną rozmowę. Wedle powiedzenia: "jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one". Dlatego jeśli idę z dziećmi do muzeum, oczekuję odpowiedniego zachowania, a nie biegania, gonienia się i przewracania eksponatów, tak samo w restauracji - spodziewam się, że celem naszego wspólnego wyjścia jest rozmowa i obopólne sobą zainteresowanie. Przede wszystkim - uwaga, którą wreszcie możemy skupić na sobie nawzajem, bez przeszkadzajek typu telewizor, komórka, tablet… i uwierzcie, zwykle to wystarcza. Traktowanie dziecka jako równego sobie przy stole wpływa na dzieci doskonale. Możemy w tym czasie rozmawiać, śmiać się, a także uczyć się samodzielnego jedzenia, a z wiekiem, krojenia, nakładania na talerz itp. Gdy dziecko dostrzeże, że traktujemy je poważnie, jako godnego rozmówcę i towarzysza wspólnego posiłku, naprawdę zachowuje się inaczej. Można zatem powiedzieć, że "clue" jest w szacunku do drugiego człowieka - choćby ten był malutki i miał pół roku.Oczywiście maluch nie jest w stanie skupić się na długo. I tutaj też do nas należy zadbanie o to, by wspólne wyjście nie zamieniło się w koszmar :) Nie wyobrażam sobie zabrać półroczniaka do restauracji Amaro, by w skupieniu, ciszy - i przez dwie godziny -  podziwiać i rozsmakowywać się w tysiącu doznań sałaty z nóżką gołębią na talerzu. Wybieram wtedy miejsca, które po pierwsze - zakładają przyjmowanie rodzin z dziećmi i berbecia witają z uśmiechem, a po drugie - zapewniają jakiekolwiek zaplecze do tego, czyli: zabawki, klocki, kredki, układanki, słowem, kącik do zabawy. Dobieram restauracje do wieku dzieci, czyli idąc z berbeciem szukam takiego, gdzie może swobodnie raczkować np w wydzielonym kojcu, a idąc ze starszakami - tam, gdzie są np gry, kredki, klocki.      Kolejna rzecz: gdy dziecko znudzi się wspólnym posiłkiem - albo zupełnie nie ma na niego w tym momencie ochoty - może się bawić do woli. Nie zmuszam, nie futruję na siłę, bo po co walczyć? Psuć nastrój sobie, odbierać apetyt sobie i innym? Moje starania nie sprawią, że nagle maluch zacznie być głodny, prędzej spodziewam się, że zupa zostanie rozlana, ja dostanę szału i wyjdzie ze mnie wszystko, co najgorsze, maluch dostanie traumy na całe życie ( ;))) ), a pozostali goście, zniesmaczeni, wyjdą. Bez sensu. Lepiej wziąć jedzenie na wynos i podać w odpowiednim momencie. Świat się nie zawali od jednej niezjedzonej zupy. Nie to nie :)      Ostatnia, ważna, tylko nieco "śmierdząca" sprawa :D ZAWSZE, idąc do restauracji z dziećmi, po prostu WIEM, że przynajmniej jeden będzie musiał, absolutnie MUSIAŁ iść do toalety na przysłowiową "dwójkę". A z reguły, umówmy się, korzysta z przywileju skorzystania z publicznej (bleeee) toalety cała moja trójka. Jakiś gen zwierzęcy jeszcze, zaznaczamy teren, podejrzewam, albo czysta złośliwość w niezbyt uroczym wydaniu ;) Cokolwiek, ale po prostu MUST. Zaczęło się od robienia w pampersa, a dzisiaj ma formę samodzielnego wyjścia do toalety, po którym to musisz, matko, ogarnąć teren. Po prostu standard, coś, z czym musisz żyć, chociaż najchętniej uciekałabyś w popłochu i unikała tematu. Sorry, masz dziecko, a dziecko ma swoje potrzeby. I nie ma, że udajemy, że to-nie-ode-mnie-ani-od-mojego-dziecka, moje-dziecko-jest-wychowane-nie-robi-tego-przy-stole. Owszem, robi. I unikanie tematu, zwlekanie z przebraniem pampucha, postanowienie, zrobię to jak dojedziemy do domu - naprawdę PSUJE ATMOSFERĘ. Dosłownie! Błagam cię, mamo, tato - nie rób tego nam wszystkim. Reaguj natychmiast ;) Nie pozwól, by maluch zasmrodził pół restauracji, albo starszak wydarł się na cały głos: "MAMO, ALE JA MUSZĘ KUPĘ!".. nikomu od tego apetyt nie wzrośnie…Także, tego - idąc z maluchem, upewnijmy się, że wybieramy miejsce z dostępnym przewijakiem. Po prostu. Jeden telefon przed i mamy spokój duszy :) A potem tylko trochę odwagi i odpowiednio szybka reakcja ;)     I teraz czas na Was, mamy i taty! Zagłosujcie na ulubioną warszawską restaurację!PLEBISCYT NA RESTAURACJE PRZYJAZNE DZIECIOM!Razem z portalem www.babyboom.pl i partnerem akcji STOKKE® wybieramy najlepsze warszawskie (na razie) restauracje, w którym można w spokoju i z godnością zjeść posiłek z dziećmi przy wspólnym stole! Bardzo prosimy o wszystkie uwagi i konkretne rekomendacje. Która knajpka jest dla Was ulubiona, dlaczego? Może opowiecie jakąś ciekawą historię związaną z wyjściem do niej z maluchem? Które polecicie, a których lepiej unikać i czemu? Akcja nie jest skierowana wyłącznie do Warszawiaków - jeśli jesteś z Pomorza czy Śląska, ale znasz fantastyczne i godne polecenia miejsce w Warszawie - ta akcja jest właśnie dla Ciebie!Czemu ta akcja jest wyjątkowa? Po pierwsze: stworzymy mapę przyjaznych rodzinie miejsc, gdzie każdy z nas poczuje się swobodnie. Po drugie: zarówno biorący udział w akcji rodzice, jak i zarekomendowane restauracje mogą wygrać boskie nagrody od STOKKE!DLA RESTAURACJI - 3x Wyjątkowe krzesełko STOKKE Tripp Trapp® Neutral z zestawem Baby Set Neutral  i Soft StripesDLA RODZICÓW: Wózek STOKKE Explory Black MelangeCo zrobić, by wziąć udział w konkursie? Należy wypełnić formularz dostępny TUTAJ: PLEBISCYTCzas trwania akcji: 23 listopada -  3 grudnia 2015r.Ogłoszenie wyników: 6 grudniaPOWODZENIA! STWÓRZMY RAZEM MAPĘ MIEJSC PRZYJAZNYCH RODZINIE!

Święta z Befado, czyli ciepłe stópki dziecka zimą / KONKURS

Boginie przy maszynie

Święta z Befado, czyli ciepłe stópki dziecka zimą / KONKURS

        Nowy dom to nowe możliwości. Szczególnie, gdy przenosisz się ze swoją pokaźną rodzinką z  mieszkania 54mkw… do siedmiopokojowego domu o powierzchni 220m i o pięciu kondygnacjach ;) Oj, jest co urządzać, a przede wszystkim - gdzie chodzić! Dlatego od początku było jasne - chociaż nasze dzieci zazwyczaj chodzą boso, tym razem będziemy potrzebować dla nich tradycyjnych, domowych kapciuszków. Takich, by nie poślizgnęli się na schodach, po których z pewnością będą biegać, takich, w których będzie im zimą ciepło, ale w których nie spocą się im stópki. Na szczęście trafiliśmy na Befado - polską firmę produkującą świetnej jakości obuwie dla dzieci - i nie tylko :)     Dlaczego właśnie Befado nas urzekły? Otóż - są naprawdę doskonale wykonane, z wszelką starannością, na co ja  - skądinąd wiecie, że wariat :P - zwracam szczególną uwagę. Wbudowane gumki (w niektórych modelach) nie ściskają stopy nadmiernie, jak to się często zdarza, ale też nie są zbyt luźne i buty doskonale trzymają się stopy. Nasza wskazówka - rozmiarówka jest ciut większa w porównaniu np do Geoxa - weźcie to pod uwagę przy zakupie, ale najlepiej zmierzyć wkładkę centymetrem. Ekipa z Befado na pewno pomoże dobrać odpowiedni rozmiar.Tak samo mocne są rzepy - specjalnie przeklejałam je kilkadziesiąt razy, by sprawdzić przyczepność (co jak co, ale to jest nasza najczęstsza "skucha" w butach do przedszkola) - żeby Wam polecić naprawdę dobry produkt, bo nic mnie tak nie wkurza jak buty, których po miesiącu nie da się zapiąć ze względu na marny rzep.Najważniejsza jest dla mnie jest jednak skórzana, wyprofilowana, oddychająca wkładka, którą znalazłam w wypatrzonych przez moich chłopców "krokodylich" trampkach! Od razu wyobrażam sobie, jak dzieciakom musi być w nich wygodnie :) W zwykłych trampkach nie pozwoliłabym im cały dzień biegać, zbytnio pocą się w takich stopy - a wiadomo, że skórzana wkładka temu zapobiegnie. Do tego muszę przyznać, zaskoczona byłam ogromnym wyborem bucików w ofercie Befado, dzięki czemu można je dopasować do każdej stylizacji i sytuacji - znajdziemy zarówno klasyczne, przedszkolne, "streetwearowe", jak i bardziej eleganckie modele.Nam i starszakom najbardziej spodobały się trampki - są absolutnie genialne, te z krokodylimi zębami czy hawajskie :D Natomiast maluchom najbardziej podobały się klasyczne wzory.Wybrałyśmy też kilka modeli dziewczęcych - są absolutnie śliczne!Prawda, że duży wybór?Przy świadomości, że firma istnieje od 80 lat i każdy model tworzony jest przy pomocy ortopedów, wiem, że zapewniają zdrowy rozwój stóp dziecka. Szczególnie, że obuwie Befado rokrocznie zdobywa certyfikat "Zdrowa Stopa"! I jeszcze jedna zaleta: wytrzymałość. W zeszłym roku Befadowe kapciuszki Felka wytrzymały cały rok w przedszkolu - a to zdecydowanie najlepsza rekomendacja - szczególnie przy niewygórowanej cenie :)     Już niedługo Święta… w tym roku szybciej ją czuję i planuję się przygotować do nich jeszcze zanim urodzę moje maluszki - wiadomo, że potem z czasem może być różnie. Dlatego w Naszym Domu na równi z codziennym wyposażeniem wnętrz pojawiają się od razu świąteczne akcenty. Jako Christmas Freak nie mogę sobie tego odmówić :)Razem z Befado przygotowałyśmy dla Was świąteczną sesję, aby wprowadzić Was w ten najradośniejszy czas w roku, który już tuż tuż! Czujecie powoli ten klimat?A teraz zapraszamy Was na konkurs! Święta Bożego Narodzenia… to też ZIMA. A jak zima, to zimne poranki i wieczory! Wejdź na stronę  sklep.befado.pl i wybierz dowolne kapciuszki, dzięki którym Tobie lub Twojemu dziecku będzie ciepło zimą! Potem, w komentarzu, zamieść link do wybranego modelu oraz odpowiedz na jedno proste pytanie:DLACZEGO WŁAŚNIE TE BUCIKI CHCIAŁBYŚ WYGRAĆ? Konkurs trwa od 23.11 do 30.11.2015WYGRYWA AŻ 10 OSÓB! POWODZENIA :)

Wszyscy jesteśmy wariatami!

Boginie przy maszynie

Wszyscy jesteśmy wariatami!

     Pamiętacie film "Dzień świra"? Oj, chyba wielu z nas utożsamiało się z głównym bohaterem. Kogo nie wkurza sąsiadka, która wstaje codziennie o piątej rano, od samego rana chodząc po domu w butach na obcasach? Albo pies innych sąsiadów, który ujada za każdym razem, jak twoja pralka pierze? Albo kogo nie drażni regularne przestawianie kolejności śmietników do sortowania? Mam wrażenie czasem, że panowie od śmieci specjalnie robią na złość, za każdym razem stawiając je w innej konfiguracji… A może to ja jestem świrnięta, tak przywiązując się do miejsca, w którym stoją… śmietniki!?     Wczoraj natknęłam się na artykuł, który sprawił, że poczułam się odrobinę lepiej sama ze sobą. Od dziecka miotała mną niepohamowana furia, gdy tylko ktoś przy mnie jadł ze smakiem - oddając się temu bez reszty, czyli pomlaskując z zadowoleniem, żuł zawzięcie gumę, tupał ustawicznie nogą lub chrapał, smacznie śpiąc. Ja w myślach planowałam wtedy zawzięcie kilka różnych metod na wieczne uciszenie tego potwornego dźwięku, który wwiercał się w mój mózg i rozpalał do czerwoności agresję…      Tak, wyobrażałam sobie jak drę się na tego kogoś używając całego słownika wulgaryzmów, szarpię, by przestał, a nawet rozpatrywałam dużo bardziej krwawe scenariusze... i jednocześnie potwornie źle się z tym czułam. Bardzo się wstydziłam swoich myśli i uczuć, bo czułam, że to złe. Zwracając co i rusz dzieciom uwagę, że mają nie mlaskać / nie chrupać / nie siorbać, zastanawiałam się, czy kiedyś dojdzie do tego, że zakażę im oddychać..? Tym bardziej, że wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że samej zdarza mi się niejednokrotnie zamaszyście przeżuwać, mlasnąć i sirobnąć. Mój mąż patrzył na mnie jak na kretynkę i kiwał głową z dezaprobatą, gdy zawsze, ale to zawsze przy posiłku towarzyszył nam włączony telewizor - po to, bym nie musiała skupiać się tylko na tym koszmarnym dźwięku, a mogła spróbować chociaż skupić się na tym, co na ekranie, pozwolić zagłuszyć dźwiękowi durnego programu odgłosy jedzenia mojej rodziny… Ale co ja mogę..? Inaczej jedzenie staje mi w gardle… serio… Wczoraj dowiedziałam się, że moja przypadłość ma nazwę - mizofonia. Co więcej, jest bardzo częsta, chociaż nie znajduje zrozumienia w społeczeństwie - tak jest mało znana. A ponadto - jest domeną ludzi kreatywnych i ze skłonnością do geniuszu ;) Po prostu mózg nie potrafi selekcjonować dźwięków mniej od tych bardziej istotnych i słyszy wszystkie, szczególnie te o dużej powtarzalności. Oczywiście, wiele to nie zmieni, że znam przyczynę. Nie ma na tę przywarę skutecznego lekarstwa. Oprócz tego, że możemy teraz powołać się na tę słabość i chociaż najbliższym swój problem "opowiedzieć". Może przestaną ich dziwić niedziałające zegarki (mają wyjęte baterie - bo tykają)… nawet te naręczne wieczorem chowam w łazience - nie mogłabym spać z zegarkiem w tym samym pokoju, usłyszę w nocnej ciszy każdy "tyk"...Mogę się cieszyć, że mimo okropnej przywary, nie utrudnia mi ona kontaktów z ludźmi - może poprzez to, że wyrobiłam sobie właśnie umiejętność skupienia uwagi na innych, wybranych dźwiękach. Nie unikam wspólnego jedzenia z przyjaciółmi - ale zwykle baaardzo dużo mówię, by nie słyszeć szczękania sztućców, przełykania itp. Obiad w ciszy - to byłaby dla mnie prawdziwa tortura! Na szczęście przy mojej bliskiej, dużej rodzinie, cisza przy stole na pewno mi nie grozi ;)Ale opublikowując wczoraj post na facebooku z linkiem do tego artykułu (klik!), zobaczyłam, jak wiele jest osób wokół mnie z podobnym "problemem". I wiecie co - to fajne uczucie. Nie jestem sama! Nie tylko ja większość życia czułam się jak nienormalna i obwiniałam się o różne fobie, psychozy, niestabilność emocjonalną i skrajny egoizm ;)Przypomniał mi się wtedy post, który kiedyś przeczytałam na blogu mojej koleżanki - Moc cynamonu - o tym, że każdy z nas jest po trochu… świrem. Uruchomiła wtedy świetny ciąg opowieści u swoich czytelników, którzy przyznawali się do swoich wad i w zabawny sposób obśmiewali to, co utrudnia im życie. To fajny sposób na odkopanie trupa z szafy, taki coming out :DDlatego postanowiłam podzielić się z Wami innymi, niewygodnymi faktami o mnie :D I liczę, że zrewanżujecie się w ten sam sposób!1. Do szału doprowadza mnie, gdy na widoku - np w łazience, przy wannie - leżą różne kosmetyki. Nie chodzi o to, że leżą na wierzchu - ale o to, że nie pasują do siebie wzajemnie. Mają inne kształty, kolory.. no szlag mnie trafia :D Dlatego - broń Boże, nie chowam wszystkiego - ale po prostu spędzam godziny między sklepowymi półkami, wybierając takie… które do siebie pasują. Mniejsza o działanie… mają ładnie wyglądać i ładnie pachnieć!2. CHORA jestem, jak mój mąż "ogarnia" zmywarkę. Odkąd ją mamy, wypracowałam sobie absolutnie idealny system układania w niej talerzy, misek, garnków, kubków itp. Oczywiście wszystko w idealnej symetrii - małe talerzyki obok średnich, te obok dużych, kubki - to samo. Nigdy nie mieszam w przegrodach łyżek z widelcami. Takie ładowanie ma ogromną zaletę - dużo łatwiej ją rozpakować. A mój mąż? Niczego nie układa. Przecież i tak się wypierze.. a na moje zżymanie się, że w ten sposób trudniej ją opróżnić i dużo mniej się zmieści, zawsze odpowiada - ja ją rozładuję, a po co czekać na więcej załadunku? Żeby litr wody oszczędzić?!@#@#$@! Control freak w ataku!3. Podejrzewam, że na tę przypadłość cierpi większość z Was, ale i tak napiszę. Niektóre rzeczy, które nie są na tyle brudne, by dać je do prania, nie są już wystarczająco czyste, by móc być schowanymi z powrotem do szafy. Dlatego kwitną… na wszystkich krzesłach. Szafokrzesła ;) I całe szczęście, że mój mąż cierpi na to samo ;) Albo w sumie, jakby on był w tej kwestii pedantem, to ktoś by to chociaż ogarniał… aaa ;)4. Nie umiem gotować i piec wg przepisów, ile bym się nie starała, ZAWSZE coś zmienię. Z reguły wychodzi to na dobre - bo smak mam niezły, jak mniemam ;) Zupy, pieczenie i inne "wytrawne" specjały wychodzą mi całkiem dobrze. Niestety, ta moja swoboda i arogancja wobec cudzych przepisów zawsze wychodzi marnie przy wypiekach... mają rację ci, którzy nazywają desery najbardziej misterną sztuką kulinarną. Jedna skucha i ciasto ma zakalec, a beza klapnie.. niestety, jestem tego idealnym przykładem…5. Jest jeszcze coś, co męczy mnie niesamowicie. To o tyle głupie, że czasu nie mam za dużo i wiem dobrze, że wszystkich rozumów nie pozjadałam. Ale… gdy coś się w domu zepsuje - zmywarka, pilot, sam telewizor, radio albo coś w komputerze, a ja akurat tego potrzebuję - nie ustanę, dopóki nie rozwiążę problemu. Zamiast wezwać od razu fachowca, zapala mi się lampka "zrobię to sama"! Mam takiego klina wtedy, że nie ma szans, po prostu nie mogę przestać o tym myśleć, na niczym nie mogłabym się wówczas skupić, co często kończy się ślęczeniem nocami. I tak odpalam internetowe serwisy typu elektroda.pl, rozkręcam sprzęt, śledzę fora internetowe informatyków, próbując rozkminić słowa typu "kernel", "renderowanie", "scheduler windy". OMG. I wierzcie mi - rozkręcałam i skręcałam z powrotem już wiele dziwnych sprzętów... i jeszcze niczego nie zepsułam ;) Ale też nie zawsze udało mi się naprawić. Chwalebna dociekliwość czy marnowanie czasu? Pewnie jedno i drugie… a jednak mój mąż już nie reaguje, jak kiedyś, gdy widzi mnie z tym obłędem w oczach, jak buszuję w domowych śrubkach, kabelkach i złączkach. Przyzwyczaił się i nie przerywa, bo wie, że z tym szaleństwem nie ma szans ;)    Na pewno coś by się znalazło… ale powiedzmy, że starczy na jeden wieczór ;) Ale wiecie, co jest najważniejsze? Że jak poprosiłam przed chwilą mojego D., żeby podpowiedział mi jeszcze, jakie mam wady do obśmiania na blogu, bo na pewno jest coś, czego może nawet sama nie zauważam, a jednak innym może przeszkadzać… to powiedział, że przecież ja nie mam wad. Ani jednej! Taki kochany <3 Nieźle się kamufluję!A może raczej… po prostu wszyscy jesteśmy wariatami. I on, i ja.I ty, i wy wszyscy. Każdy ma swoje mniej i bardziej śmieszne, mniej lub bardziej wkurzające przywary… i tylko wyrozumiałość może nas uchronić od kłótni o bzdury, kończącej się regularną wojną.Bardzo to zresztą uniwersalne stwierdzenie dzisiaj…Przyznajcie się, co Wam utrudnia życie! Na pewno macie :D Bo bez odrobiny szaleństwa bylibyśmy strasznie nudni i przewidywalni… prawda?~ P.

It's a girl thing

Boginie przy maszynie

It's a girl thing

Czego ma oczekiwać matka dwóch synów przed narodzeniem się córki? Czy coś się zmieni? Czy instrukcja obsługi będzie do ogarnięcia na nowo? Czy w ogóle jest jakaś różnica? W końcu, mogłoby się wydawać, dziecko to dziecko, a o tym, czy to chłopiec, czy dziewczynka informują nas wyłącznie atrybuty odpowiednie dla każdej płci.Matka dwóch synów, która doczekała się córki mówi Wam: różnica jest i to ogromna! Przekonałam się o tym już w pierwszej dobie, gdy po otwarciu pieluszki nie strzelał we mnie wartki strumień ;-) Swojego czasu marzyłam o wynalazku, który był u nas jeszcze niedostępny: peepee teepee. Szczęśliwie przewijanie już nie stanowi już problemu. Na luzie otwieram pieluszkę, bez przyodziewania fartucha ochronnego i maski ;-)Tak naprawdę już na etapie organizowania wyprawki wiedziałam, że przydarzyło mi się coś niezwykłego. W zasadzie to wszyscy w domu czuli podekscytowanie, nieuchronne nadejście czegoś nowego, nieznanego. Chłopcy wiedzieli już, że niedługo w naszym domu pojawi się dziewczynka. Że będzie się od nich różniła. Że trzeba ją będzie traktować troszkę inaczej. Oczywiście pojawił się wtedy także temat różnic między dziewczynką a chłopcem i trudno mi było manewrować faktami tak, żeby wersja była dopasowana odpowiednio dla dwu- i trzylatka ;D Niełatwo było, oj niełatwo ;-) Chyba po raz pierwszy moje dzieci mnie zawstydziły. Przygotowywałam się do takiej rozmowy, ale w dalekiej przyszłości ;-))O ile ciąża sama w sobie niesie ze sobą ciąg wielu fantastycznych momentów, tak ciąża różowa, przynajmniej w moim przypadku, te momenty jeszcze spotęgowała. Te wszystkie maleńkie różowe bodziaczki, wykończone dyskretną koronką i kokardkami. Maleńkie tutu, opaski, czapeczki, skarpeteczki.  Działy dziewczęce z rzeczami, które chętnie sama bym ubrała, tylko mniejszymi, czytaj słodszymi. Tak, zwariowałam zupełnie. I wariactwo trzyma mnie do dziś. A chyba nawet jest gorzej ;-)Nagle wszystkie stereotypy związane z płcią piękną stały się w naszym domu aktualne. Bo jest jasne, że będzie księżniczką, że córeczką tatusia, że noszona przez braci na rękach. Chłopcy absolutnie przyjęli rolę starszego brata za naturalną. Są sami jeszcze tacy mali, a pięknie zajmują się siostrą! Już dziś mówią, że trzeba jej bronić. I wyciągają piąstki przed siebie, więc przyszli potencjalni adoratorzy mogą się strzec ;-) A my z mężem już dziś ich uprzedzamy, że Pola, owszem, będzie mogła wieczorami wychodzić, ale tylko w obstawie braci ;-) Nie będzie lekko, oj nie. Choć mam przeczucie, że w odpowiednim czasie dostrzegą także plusy tej sytuacji ;-) Oni będą mieli młodsze koleżanki dzięki siostrze, a Pola starszych kolegów. No czy taki układ nie będzie idealny? A może dzięki siostrze będzie im kiedyś łatwiej zrozumieć swoje dziewczyny, partnerki, żony? źródło:harpersbazaar.comPoza tym mam takie poczucie, że dziewczynka zawsze trochę zostaje przy mamie. Wraca do niej ze swoimi dziećmi, oczekuje pomocy, wsparcia. Może się mylę, minie jeszcze wiele lat, zanim zweryfikuję to wyobrażenie. Dziś jednak chcę myśleć, że będę miała z kim w domu sensownie pogadać. Bo kto zrozumie dziewczynę lepiej od drugiej dziewczyny? Maseczki, kremy, fryzjer, zakupy. Dobrze będzie mieć bratnią duszę, stanowiącą przeciwwagę do istotnego męskiego pierwiastka w naszym domu ;Dźródło: buzzfeed.comźródło: etsy.comPrzygotowujemy się powoli do rewolucji w pokoju chłopców. To idealny czas, bo wiem, że niedługo nie będą już tacy skorzy do zaakceptowania różu wokół siebie ;-) Kuba zaczyna już przebąkiwać, że z dziewczynami w przedszkolu się nie bawi, bo są głupie ;Dźródło:theberry.comźródło:lifetoheryears.comżródło:babynameslog.comźródło:babynameslog.comźródło:bloglovin.comźródło:buzzly.frźródło:lifeasmama.com~m.

Jak przygotować się na rzeż niewiniątek, czyli oswajamy poród!

Boginie przy maszynie

Jak przygotować się na rzeż niewiniątek, czyli oswajamy poród!

     Nie wiem, jak wy, ale gdy przygotowywałam się do mojego pierwszego porodu, byłam całkiem zielona. Miałam, oczywiście, mgliste pojęcie, że skurcze, że krocze, że główka, ale jak to się tam miało zmieścić i w jaki sposób - pozostawało dla mnie tajemnicą. Świadomość tej części kobiecości była u mnie niemal zerowa - chociaż niby byłam już dorosłą kobietą!Dlatego poczyniłam pewne kroki, by oswoić sobie temat ciąży i porodu, a potem i połogu. I dzisiaj przygotowałam dla Was ściągawkę, dzięki której i Wy przygotujecie się psychicznie do tego ważnego wydarzenia!(fot. BBC)PO PIERWSZE: SZKOŁA RODZENIABanał, każda z was to wie. Ale warto wspomnieć, by była to dobra szkoła - najlepiej z fajną prowadzącą. Taką, która ci uzmysłowi, że owszem, nauczyć oddychania w trakcie zajęć to ty się i nauczysz, ale że na porodówce to już niekoniecznie będziesz te techniki pamiętać. Natomiast - wsłuchuj się we wszystkie wspomnienia, opowieści z porodów, jakie ci przekaże w trakcie zajęć. I anegdotki, jakie błędy popełniają świeżo upieczeni rodzice. W stylu - jedna z mam całą dobę nie przewinęła synka, bo… zapomniała, że trzeba to zrobić :D Albo - o mamie, która skarżyła się, że jej dziecko ma wysypkę i alergię nie wiadomo na co, a po długich dociekaniach - okazało się, że po prostu, jako perfekcyjna PPD, szorowała dziecięcą wanienkę Domestosem…Słowem, wiele historyjek, które otworzą ci oczy: początki macierzyństwa to same pułapki! I że wpadki zdarzają się KAŻDEMU. Nie musisz perfekcyjnie rodzić, panować nad oddechem i tuż po porodzie ogarniać maleństwo z wprawą kobiety ze stepu, która urodziła swoje dwudzieste dziecko.Że MOŻESZ, a nawet MUSISZ odpuścić. I że najprawdopodobniej złapie cię koszmarny baby blues, gdy będziesz się czuła nieużyteczna, brzydka, bezradna i beznadziejna. A to tylko znak, że WSZYSTKO GRA!PO DRUGIE: PORADNIKIWg mnie - ok, przeczytam, ale zapomnę. Nudzą mnie niemiłosiernie i mam w sobie jakąś taką dziwną przekorę, że zrobię po swojemu. Niby jakim sposobem jakiś obcy człowiek miałby mi pomóc w obsłudze mojego dziecka? Dlatego wynoszę z nich mgliste - i tylko takie - pojęcie. Dla mnie ten etap można sobie odpuścić. Chyba że są jakieś dobre poradniki.. ale ja nie trafiłam na żaden. :PPO TRZECIE: FORA INTERNETOWETak, wiem. Profile typu "beka z mamuś na forach" i inne głupie żarty na ten temat nie zrobiły dobrego PR-u tym społecznościom. A ja Wam powiem: WSZYSTKIEGO, co przy pierwszym dziecku wiedziałam, nauczyłam się właśnie od dziewczyn. Moja mama miała tysiąc dobrych rad i wskazówek, ale to były rady sprzed 25 lat. Dzięki forom, codziennemu wymienianiu informacji, linków do nowoczesnych artykułów pielęgnacyjnych i fajnych tekstów dot. pielęgnacji i wychowywania dziecka, dowiedziałam się bardzo wiele. I mogłam na gorąco skonfrontować ze zdaniem innych mam - bo może moje wrażenie, że coś jest "zajefajne", jest mylące, bo dana rzecz - wysoce niepraktyczna. Albo metoda usypiania, karmienia itp. Słowem - nie do przecenienia są rady innych, często już doświadczonych mam. I nie ma co się śmiać.Jeszcze jedno. Żadna inna koleżanka nie będzie z tobą rozkminiać zapachu i koloru kupki, rozpoznawać po niej niestrawności, tak samo jak po kolorze i ilości ulanego mleka. Serio. Tak samo nikt nie padnie z zachwytu, jak Twoje dziecko pierwszy raz wciągnie marchewkę albo zrobi trzy kroki. A matki z forum przejmą się tym jak osiągnięciem własnego malucha - i to jest absolutnie ZAJEBISTE!Ja od zawsze jestem na forum portalu BABYBOOM.PL/FORUM  Całym sercem polecam :) Fora podzielone na miesiące, więc w trakcie ciąży jesteście wszyscy na tym samym etapie, a i dzieciaczki rozwijają się w podobnym tempie. A jak ktoś jest mądry, to żadnych rad ślepo nie odtworzy i nie będzie się wkręcał w dziwne awantury dot. tego, kto lepiej karmi. W końcu mamy swój rozum :)Od razu podrzucę Wam link do najlepszego tematu na tym forum - zabawne historie z porodówek. Jak jesteście w ciąży, lepiej weźcie jakiś podkład typu Tena Lady.. wiecie, dlaczego ;) I przyszykujcie męża na cały wieczór rechotania ;) PORÓD NA WESOŁO / babyboom.plPO CZWARTE: LITERATURA Nie mylić z poradnikami. Literatura fabularna i popularnonaukowa jest - dla mnie przynajmniej - prawdziwą kopalnią wiedzy. Zdecydowanie lepiej oddziałuje mi na bujną wyobraźnię i przygotowuje moją wrażliwą psychikę na tę masakrę, która ma nadejść. Tutaj wyróżnię kilka pozycji, które po prostu, moim zdaniem, musicie poznać, nawet, jak już urodziłyście:1. Zawołajcie położną - Jennifer WorthNa faktach, ale fabularyzowana. Osadzoną w realiach Londynu lat pięćdziesiątych  historię czyta się jednym tchem. Świetne postaci, bez lukrowania, bez wzniosłych słów i ckliwych wątków, zaburzających prosty przekaz: rodzenie jest dla ludzi i każda z nas może to zrobić. Bez ceregieli.2. Położna. 3550 cudów narodzin - Jeannette KalytaTę pozycję również czytamy z zapartym tchem. Wspomnienia położnej, która zaczęła pracować w latach 80tych, na której oczach zachodziły wielkie zmiany w nastawieniu do porodu, rodzącej, dziecka. Naprawdę warto przeczytać, o tym, jak rodziły nasze mamy i jakie mamy dzisiaj możliwości. Plus różne autentyczne historie - przerażające, straszliwie smutne i znowuż bardzo wzruszające i wesołe. Mnie najbardziej poruszyła ta, gdzie kobieta, po niespodziewanym urodzeniu bliźniąt (a spodziewała się jednego), jedno zostawiła w szpitalu, nawet nie poinformowawszy męża, pozostałych dzieci.Dziecko bez tożsamości od pierwszej chwili.Niewyobrażalne.3. Mundra - Sylwia SzwedRzeczowe wywiady z położnymi pracującymi w różnych epokach, w różnych warunkach, w różnych miejscach na świecie. Różnią się wiekiem, doświadczeniami, możliwościami - gdyż jedna pracuje w Danii, a druga - w Tanzanii. A mimo to każda z nich podkreśla pierwotną rolę natury, siłę kobiecości, prostotę tego całego prymarnego doświadczenia. Wspomnienia położnej, obsługującej porody w trakcie powstania warszawskiego… wstrząsające.4. Bez znieczulenia - Marzena Dębska, Romuald Dębski, Magdalena RigamontiTę pozycję mam w ręku - na dzisiaj. Przekartkowałam i wiem, że pochłonę pewnie jeszcze tej nocy. Zapis, wywiad - rzeka z dwójką znakomitych lekarzy, czyli nieco inne spojrzenie na poród niż poprzednie propozycje. Zapowiada się fantastycznie - od wstrząsających historii z porodów, przez dyskusję nad kontrowersyjnymi kwestiami jak in vitro, aborcja, cesarka na życzenie.PO PIĄTE: PROGRAMY TELEWIZYJNE / SERIALE / DOKUMENTYMój mąż się ze mnie śmieje, twierdzi, że mnie to odmóżdża i jak ja w ogóle mogę w kółko ten sam scenariusz oglądać. A ja mu odpowiadam - a ty jak sobie wyobrażałeś wypchnięcie piłki przez dziurkę od szpilki? Hę? Ja też sobie tego nie wyobrażam i chcę się dowiedzieć, jak to jest w ogóle, do cholery, możliwe? I oglądałam - cesarki, porody bliźniąt, porody wcześniaków, porody naturalne, w wodzie, na łóżku, na stojąco, na klęczkach. Porody w Afryce i w Stanach, Azji i Europie. I nie mam dość. Mam wrażenie, że przynajmniej najważniejsza część nie jest wyreżyserowane, bo tego po prostu wyreżyserować się nie da. I obserwuje kobiety, ich twarze, śledzę zmiany, jakie zachodzą w nich w trakcie, jak poród postępuje. Jak z zadowolonej, współczesnej kobiety zmieniają się w rasowe samice, lwice, walczące zajadle z bólem. I z emocjami - od radości, euforii po strach, przerażenie. Jednoczę się z nimi, przeżywam to, co one i przygotowuję się w ten sposób na narodziny moich dzieci. Dzięki tym historiom, nawet tym skrajnie absurdalnym, czuję się mądrzejsza. Obraz działa na mnie jeszcze lepiej niż słowo.Oto, jakie programy zdarzyło mi się oglądać:1. Cztery niemowlęta na sekundę - NAT GEO PeopleCiekawa formuła, ukazująca, ile dzieci na świecie rodzi się w jednej chwili. W każdym odcinku - cztery porody, każdy w innym miejscu na świecie. Bez fabuły, tylko fakty, zdjęcia. Bardzo ciekawe.2. One born every minute - Channel 4Klasyka gatunku :) Bardzo lubię, i mogę oglądać i oglądać. W skrócie - historie z oddziału położniczego, często bardzo wzruszające.3. Z pamiętnika położnej - serial BBCCzyli na podstawie powieści Jennifer Worth. Bardzo fajnie zrealizowany, świetnie oddany klimat londyńskich doków lat 50tych. Ryczę co odcinek ;) Oczywiście tu sama fabuła, zdecydowanie nieprzystaje do dzisiejszej rzeczywistości i luźno tylko opiera się na faktach. A mimo to - polecam.4. Pierwszy krzyk - TVP, Porody - Polsat CafePolski serial, narracja prowadzona przez Krystynę Czubównę. Ważny, bo dzieje się w polskich realiach, co prawda sprzed dziesięciu lat, ale wciąż nam jeszcze bliższy niż poprzednie propozycje. Bardzo wzruszający.Porody na Polsacie Cafe - aktualna propozycja, w sumie obejrzałam dotąd dwa odcinki, nie porwało mnie to.. ale może trafiłam na niezbyt ciekawe. W tym samym klimacie jeszcze "Rosyjskie noworodki". Jakoś bez szału.5. Ciąża z zaskoczenia - TLC,  Poród w dziczy - BBC LifetimeNo jeden absurd lepszy od drugiego, zostawiłam sobie na koniec. Totalne smaczki. "Ciąża z zaskoczenia" jest już w swojej kategorii klasykiem od dawna. Nie wiem, jakim cudem można do finału nie wiedzieć, że się jest w ciąży - stawiam stówę, że to wyreżyserowane, przekolorowane i nieprawdopodobne, szczególnie, że serial kręcony jest w Stanach, gdzie jednak panuje większa świadomość niż na stepach afrykańskich - chociaż patrząc na ten program śmiało w to wątpię, odmóżdżenie poziom pro.Natomiast nie wiem, czy znacie "Poród w dziczy". Myślałam, że będzie to serial właśnie o porodach w miejscach, gdzie cywilizacja nie gości. Ale się pomyliłam. Tu jest rzecz o powrocie do natury, czytaj - szczęśliwe Amerykanki, które porzuciły miasta, znudzone bądź zniesmaczone porodami w szpitalach pod pełną opieką lekarską, uznają za nudne także rodzenie w domu. Dlatego jadą na pustkowie, rozbijają tam szklarnię / namiot / drewniany szałas i rodzą, patrząc na łono natury. Oczywiście, otoczone kamerami, basenami, grzejnikami, wszystkimi zdobycznymi cudami techniki. Ale na łonie.Natury.OMG, naprawdę z odcinka na odcinek gul skacze mi coraz wyżej ;) Gdzie te kobiety mają rozum, ja się pytam? Towarzyszy im akuszerka, owszem (która z reguly wpada w ostatniej chwili). Ale żeby ryzykować jazdę samochodem w drugiej fazie porodu, SPECJALNIE po to, by urodzić w rozciągniętym na stepie namiocie… dunno! Nie rozumiem i nie zrozumiem!Kojarzę ideę powrotu do natury. Sama wolę mieć opiekę, czuć, że ktoś się zajmie mną i dzieckiem, jak wydarzy się coś nieoczekiwanego, ale rozumiem, że kto inny ma większą potrzebę prywatności i nie widzi sensu w kładzeniu się do łóżka szpitalnego, by w sumie uczynić to, po co się zostało zrodzonym. Czyli urodzić. Natomiast ryzykowanie swojego życia i życia dziecka w imię samego przebywania na łonie natury w tej chwili - uważam za głupie. Do kwadratu, bo jeszcze jakby naprawdę, powrót do korzeni, rodzimy w jeziorze, albo na skałach, może miałoby to jakiś mistyczny wyraz. Ale rozbijanie prowizorycznych namiotów, szklarni czy szałasów, upychanie tam tropikalnych roślin, by było miło, albo piecyków, bo na dworze burza śnieżna, wstawianie basenów - no naprawdę, trzeba się bardzo nudzić, by wymyślać takie rzeczy. Cały poród, cała historia każdego odcinka koncentruje się w 95% właśnie na utrudnieniach i "dramatycznych" zwrotach akcji - nie porodowych, ale np zwiewa ściany namiotu, grzejnik przestaje działać, woda w basenie stygnie zbyt szybko itp, itd. Albo, jak w jednym, trzeba rozpalać ognisko, bo zostały zwabione niedźwiedzie zapachem krwi. Genialne. Prawdziwy sens porodu, walka z wiatrakami… nie ma co.Niemniej polecam - dla samego zdziwienia i wyrobienia sobie opinii - obejrzeć ;)     Mam nadzieję, że nie znałyście wszystkich tych propozycji i pomogłam Wam nieco. Bo nie wiem, jak wy, ale ja wolę się dobrze przygotować, by w tej dramatycznej sytuacji wiedzieć, co mnie czeka. By nic mnie nie zaskoczyło, a nawet jeśli, to nie tak, by mnie zbić z tropu. I tak będzie ciężko, ale przynajmniej zarysy sytuacji będą mi znane ;) Tym razem najprawdopodobniej urodzę przez CC (abstrahując od własnych życzeń, których pewna nie jestem - obaj chłopcy są ułożeni miednicowo), więc szczególnie wnikam w opowieści o cesarkach bliźniąt ;) Ciekawe, czy i tym razem będę dobrze przygotowana :) I sama mam nadzieję, że mój przebiegnie sprawnie, bez komplikacji, "nudno" i w ogóle jak zwykle. Tego sobie i wam wszystkim życzę :D~ P.

Jestem szalona?!

Boginie przy maszynie

Jestem szalona?!

Wiecie, mam swoją małą upierdliwość, którą uprzykrzam życie wszystkim dookoła. Im jestem starsza, tym ta upierdliwość bardziej determinuje moje życie, a co za tym idzie - i innym. Wyznanie to czynię z uśmiechem na ustach. O co chodzi? Mam świra na punkcie zdrowej żywności. I nie do końca mówię o produktach z półki EKO. Tylko o takich, których jakość będzie mnie, matkę trojki dzieci, satysfakcjonowała. Im bardziej wgryzam się w temat, tym bardziej jestem zdania, że dziś coraz trudniej o dobre produkty. Nie jest tak, jak często słyszymy z wszelakich poradników, a mianowicie, że przygotowanie zdrowego posiłku to kwestia zaledwie prostego przestawienia się. Doboru innych składników niż zazwyczaj. Nie jest tak, bo na wyciągnięcie ręki mamy dostępne produkty modyfikowane genetycznie, z kiepskim składem, z konserwantami, sztucznymi barwnikami. Dania instant, soki i napoje słodzone. Gdy idziemy do supermarketu na zakupy, zalewa nas fala jedzenia "podrasowanego". I jeśli chcemy szybko, bezrefleksyjnie zapełnić lodówkę, sięgamy niestety po właśnie tego typu produkty. A jeśli jest się zajęta mamą kilkorga dzieci, na zakupy zostaje naprawdę mini chwilka. I wcale się nie dziwię, że z półki ściągamy to, co ma najbardziej znaną markę/etykietę, co kojarzy nam się z dobrą jakością.Etap studiowania etykiet mam już za sobą. Obudzona w środku nocy potrafiłabym powiedzieć, który chleb najlepiej wybrać, jakie jajka są najzdrowsze i mleko którego producenta pasteryzowane jest w najbardziej optymalnej temperaturze. Przyznaję, że w pewnym momencie dostałam nawet małej obsesji na tym punkcie. A gdy byłam na zakupach z mężem i on ogarniał inną alejkę, przeglądałam wszystkie produkty i szłam wymieniać na "te bardziej odpowiednie". No cóż, taka mała upierdliwość.   A jednak sumienie spokojniejsze, że jemy może trochę zdrowiej, niż moglibyśmy.Ostatnio nawet odkryłam stronę producenta nabiału, który dowozi do domu mleko od krowy, jaja z wolnego wybiegu czy wędlinę bez konserwantów. Bardziej dociekliwi zapewne powiedzą, że i tak nie wiem, czym karmione są kury z wolnego wybiegu, ale i tak wolę tę wersję niż supermarketową klatkową.Kostek rosołowych u mnie w domu nie uświadczysz. Sosów ze słoika, zupek z proszku też nie. Tak bardzo ograniczyłam już spożywanie dań gotowych, że glutaminian monosodowy wyczuję na kilometr. Cukier glukozo-fruktozowy, olej palmowy, tłuszcze sztucznie utwardzane? Omijam szerokim łukiem.Spokojnie, nie zwariowałam doszczętnie. Nie jest tak, że fanatycznie tkwię przy swoim. I tak, kupię dzieciom płatki śniadaniowe marki, którą widzieli w reklamie, mimo że wiem, że producent ładuje w 1/3 produktu cukier. Ale przynajmniej jestem świadoma i staram się ograniczać to, co niezdrowe.Ostatnio na przykład na śniadanie serwuję owsiankę z dużą ilością owoców świeżych i suszonych, do tego amarantus ekspandowany i nasiona chia. PYCHA!! Dzieciom też smakuje, więc wcale nie mam poczucia, że wydziwiam. Wiem, że jak tylko przestanę karmić, moja przypadłość się nasili, teraz sięgam jeszcze po to, co dobrze znam i wiem, że nie będzie alergizowało Poli.Tymczasem przy okazji sprawiania Poli wyprawki, gdy szukałam nowinek w temacie butelek i pochodnych, natrafiłam na firmę, która mnie zachwyciła. Pomysłem, ideą, designem. Mowa o Life Factory. Po pierwsze dlatego, że butelki i pojemniki do przechowywania żywności są szklane. Wzbudziło to początkowo moje wątpliwości, bo jak to szklane dawać dzieciom. Ale silikonowa otulina z powodzeniem niweluje wszelkie strachy, że się rozbije. Poza tym, na ulotce doczytałam, że szkło jest dodatkowo utwardzane, więc spokojniejsza moja głowa ;) Szkło, powiedzą niektórzy, pieśń przeszłości, jednak w moim mniemaniu jest super higieniczne. Nie rysuje się i nie ściera jak plastik. Tym samym butelki są bardziej trwałe. Spodobało mi się też, że butelka rośnie z dzieckiem i można ją przerobić zwyczajnie na kubek niekapek.Co więcej, wersja dla starszaka uratowała mnie z opresji i rozwiązała problem, który mnie gniótł od dłuższego czasu. Mój starszak, obserwując młodsze rodzeństwo, za nic w świecie nie chciał zrezygnować z wieczornego picia mleka z butelki. Proponowałam mu różne różniaste niekapki, kubeczki, szklaneczki. Nic. Z butelki i koniec. Byłam już zupełnie zrezygnowana i w zasadzie dałam za wygraną. Ale gdy zobaczyłam asortyment Life Factory, postanowiłam skorzystać z ostatniej deski ratunku. Szklany kubek ze słomką, przypominający wyglądem butelkę! Zrobiłam wielki wstęp, jakie to fajne, dorosłe i przyjemne, że to taka nowa butelka. Podszedł diabeł nieufnie do nowego nabytku, obwąchał z każdej strony, wypytał o szczegóły i… WYPIŁ! Chodzi z nim teraz wszędzie, bo ma taką, jak to mówi Kuba, poręczną rączkę. Trafiony zatopiony, ufff ;-) Teraz czekam aż Pola będzie piła z butelki, bo na razie karmię ją sama. I nie mogę się też doczekać przyrządzania zupek, żeby móc je pakować w te cudowne pojemniki.Zachwycona produktem, skontaktowałam się z polskim dystrybutorem Life Factory. I zdobyłam dla boginioczytaczek zniżkę 15 procent! Ważną tydzień od dnia ukazania się wpisu. Wystarczy jako kod promocyjny wpisać BPM15. Wszystkie produkty znajdziecie TU .

Nowa boska kolekcja jesień / zima 2015/16 już w sklepie!

Boginie przy maszynie

Nowa boska kolekcja jesień / zima 2015/16 już w sklepie!

    Jest. Nadeszła! Nowa boska kolekcja na jesienno-zimowy sezon 2015/16! Wzory kochane przez Was i zupełne nowości, plus nowe, energetyczne wzory i kolory naszych autorskich dzianin… ZAPRASZAMY DO BOSKIEGO ŚWIATA! www.boginieprzymaszynie.plNiewiele dzisiaj potrzeba słów… oglądajcie przepiękne zdjęcia z naszej nadmorskiej sesji, uchwycone przez najlepszą Beatkę z Indygo.Tree. Gościny tym razem boskim modelom udzieliła Plaża Miejska w Gdyni ;) oraz najlepsze w gdyńskiej marinie Dobre Jachty!Partnerem sesji zostało też MIVO Kids!Bardzo dziękujemy za zaangażowanie wszystkim partnerom, ale przede wszystkim naszym boskim modelom: Kubusiowi, Felkowi i Maksiowi, oraz Nadii, Polci i Melanii! Dzieciaki spisały się fantastycznie, a my, mamy - chyba po raz pierwszy nie starałyśmy się kontrolować sytuacji… Pełen luz. Dlatego, naszym zdaniem, ta sesja jest po prostu BOSKA! Zobaczcie sami:         Zdjęcia: Beata / Indygo.TreeJacht: Dobre Jachty Buty Felka: SUPRA / Mivo KidsButy Kuby: GEOX / Mivo KidsCiuszki: BPM     Na koniec kilka słów o nowej kolekcji! Przede wszystkim zależało nam, by jak dotąd łączyć funkcjonalną stronę ubranek z estetyką. Miało być wygodnie, praktycznie i uroczo! Dlatego postawiłyśmy na najlepszą jakość dzianin, z których ubranka zostały uszyte. Przede wszystkim wyprodukowałyśmy dwa nowe, energetyczne kolory naszej autorskiej dzianiny Broken Mirrors - Grey i Rose! To elastyczna, miękka bawełna, nieco grubsza niż w letniej wersji. Klasycznie też możemy Was zapewnić - pełna swoboda ruchów i nie tylko, bo na tym wzorze nie dostrzeżecie ŻADNEJ plamy. Gwarantowane!Zamówiłyśmy dla siebie również mięsisty, gruby dres z tzw. "nopkami", czyli z efektem nakrapiania, marmuru, piasku… Nopki, oprócz genialnego wyglądu, spełniają także mega praktyczną funkcję: dzięki "supełkom" nigdy nie będzie widać zmechacenia na dzianinie, nawet po zabawie na najbardziej szorstkiej przedszkolnej wykładzinie! Czy to nie genialny wynalazek dla każdej praktycznej mamy?Postawiłyśmy na dwie wersje kolorystyczne - obie współgrające z tym, co kochamy i co zawsze chcemy podkreślać: nadmorski klimat naszych ubranek. Dlatego głównymi kolorami jest uniwersalny beż i szary. Sami zobaczcie, jak pięknie komponują się z nadmorską scenerią… kolor jesiennego morza i piasku plaży. Same byłyśmy w szoku, jak pięknie zagrały razem… Jeśli chodzi o modele, postawiłyśmy na klasycznego, ukochanego przez Was Króliczka. Nowością w tym sezonie są Misie! Kłóciłyśmy się z Martą, która co ubierze na sesji, tak nam się podobają :D Minimalistyczny akcent, czyli małe uszka, nadają bardzo wesoły, uroczy charakter całemu ubranku, a są może nieco mniej odważne niż Króliczki - to propozycja dla bardziej zachowawczych naszych klientów! Zarówno Misie, jak i Króliki są dostępne w dwóch wersjach kolorystycznych :)Zmiany czekały także nasze dotychczasowe sukienki Syrenki i tuniki z gwiazdką i serduszkiem - ze względu na chłodniejszą temperaturę wydłużyłyśmy rękawki. Tuniki z serduszkiem i gwiazdką mają eleganckie rękawki 3/4, zarówno w wersji dla mamy jak i dla córki. Sukienki Syrenki zaś mają długie, elastyczne, dopasowane rękawy. Wszystko po to, by było Wam jeszcze wygodniej i łatwiej łączyć w outfity :DI najważniejsze! Wszystko, co produkujemy w tej chwili dla dzieci można od teraz zamawiać w wersji dla mam. Bluzy, tuniki, sukienki, legginsy i spodnie! Jeszcze będziemy uzupełniać tę sekcję sklepu w kolejne produkty, ale już możemy zapowiedzieć, że wszystkie dziecięce ubranka będzie można zamówić w wersji z "mamowym" odpowiednikiem, czyli 2w1 :D Wiem, że się cieszycie z tego rozwiązania, bo pytań o to nie było końca ;)Pogłębiłyśmy kaptur w bluzach dla mam, a także nieco wydłużyłyśmy same bluzy, żeby było wygodniej i cieplej na zimę! Mam nadzieję, że spodobają się Wam mamowe bluzy w nowej wersji :D     I wiecie co… cieszymy się z tej kolekcji ogromnie. Jak pisałam ostatnio, wróżono nam, że powinnyśmy odpuścić, bo nie ogarniemy, nie uda się.. a udało się. I jest. I mam wrażenie, że naprawdę jest piękna - chociaż prawdopodobnie mogę się mylić ;) Tyle pracy włożyłyśmy w ostateczny efekt, że może mamy już złe mniemanie. Ale jesteśmy bardzo dumne. I z ubrań - i z samych siebie. Marta z noworodkiem na ręku, a ja z dwójką (!) bąbelków w brzuchu - DAŁYŚMY RADĘ! Niesamowicie uskrzydlające jest to uczucie! <3 I psssst… to nie koniec! Planujemy zaskoczyć Was w tym sezonie jeszcze dwa razy…. stay tuned! DZIĘKUJEMY WAM ZA WSPARCIE! P & M

Bo jak nie my, to kto? O BPM prawd parę!

Boginie przy maszynie

Bo jak nie my, to kto? O BPM prawd parę!

Gdzie byłam, gdy mnie nie było...

Boginie przy maszynie

Gdzie byłam, gdy mnie nie było...

Misja: Tatuś vs… wyprawka dla maleństw!

Boginie przy maszynie

Misja: Tatuś vs… wyprawka dla maleństw!

Twarzą w twarz z figurą po ciąży

Boginie przy maszynie

Twarzą w twarz z figurą po ciąży

Taki mam już charakter, że kiedy pojawia się jakiś problem, z którym trudno mi się zmierzyć zsuwam go w czeluście podświadomości. Staram się nie myśleć, zakopuję sto metrów pod ziemią i przyklepuję dokładnie łopatką, co by przypadkiem nie ujrzał światła dziennego. Niestety, zazwyczaj tak bywa, że bardzo szybko wychodzi na wierzch i prześladuje mnie do momentu, kiedy nie postanowię się z nim zmierzyć. Gniecie, gniecie, aż ugniecie ;-)Tym razem było inaczej. Już w ciąży z Polą podejrzewałam, że trudniej będzie mi sobie poradzić z nadprogramowymi kilogramami i nadmiarem ciała tu i ówdzie. Wprawdzie owa świadomość nie skłoniła mnie do racjonalnego dawkowania cukru. Jadłam to, na co miałam ochotę. Czytaj: głównie cukier. Miałam ciągłą nieodpartą potrzebę dawkowania kolejnych dawek cukru. Najchętniej podłączyłabym sobie kroplówkę z upłynnioną czekoladą i byłabym najszczęśliwsza na świecie. Summa summarum waga w dniu porodu pokazała 21 kilogramów na plusie. Z jednej strony czułam się fatalnie z tą myślą, z drugiej przybywające na przestrzeni ciąży kilgoramy nie motywowały mnie, żeby zadbać o siebie zawczasu.Wiedziałam, że po trzeciej ciąży (na przestrzeni 3,5 roku) będę musiała włożyć dużo energii w zniwelowanie pozostałości po stanie tzw. błogosławionym ;-) Szczerze, najszczerzej na świecie, powiem, że mam nad czym pracować. Trzy ciąże w tak krótkim czasie robią swoje. Ale stawiam czoło problemowi. Tak dużej motywacji chyba nie miałam jeszcze nigdy. Choć nie jest tak, że uważam, że kobieta po porodzie musi się zebrać w sobie i od razu zacząć dbać o sylwetkę. Mam dużo wyrozumiałości i uznania dla kobiet, które dają sobie spokój i zostawiają sprawy naturalnemu biegowi. Przecież to normalne, że wygląd i ciało się zmieniają na okoliczność ciąży.Jednak, nie wiedzieć czemu, kolejne przybywające kilogramy były dla mnie trudne do zaakceptowania. Nie lubiłam ich.Od zawsze byłam aktywna, co by nie powiedzieć nadaktywna. Dużo ćwiczyłam, co tylko ułatwiało mi dbanie o sylwetkę. Swego czasu chciałam zostać nawet instruktorem fitness. Ćwiczyłam w zasadzie codziennie. W pewnym momencie może nawet byłam za chuda. Babcie, ciocie i sąsiadki alarmowały, że prawie mnie już nie widać. Sukni ślubnej nie mogłam sprzedać, bo najzwyczajniej w świecie była za mała. Zmniejszałam ją jeszcze z rozmiaru 34.Po ciąży z Kubą do dawnej wagi wróciłam błyskawicznie, z Maksiem zajęło mi to więcej czasu. A teraz będzie to zapewne bardziej maraton niż sprint ;-) Dlatego muszę mądrze rozdysponować siły i energię. Stawię czoła tym dodatkowym dziesięciu kilogramom, które mi zostały, choćby nie wiem co. Byłam już nawet na pierwszych zajęciach Fit Mama. Z małą Polą ;-) Polcia grzecznie sobie spała, a mama spalała.Żeby było śmiesznie, dziś rano obudziłam się z przeświadczeniem, że złapałam grypę, bo bolały mnie wszystkie mięśnie. Odzwyczaiłam się od zakwasów ;-) We wszystkich trzech ciążach nie mogłam ćwiczyć. Po pierwszej ciąży chodziłam jeszcze na jogę, ale potem NIC. Wpadłam w wir opieki nad dwójką maluchów. W ciąży z Polą miałam mnóstwo innych spraw na głowie i też nie było sposobności.Kilka miesięcy temu ta Pani wywołała wśród internautów prawdziwą burzę. Pokazała umięśniony brzuch w ósmym miesiącu ciąży. A kilka dni po porodzie zupełnie płaski brzuch. Jakby nigdy nie nosiła tam dziecka. Chłopiec, wbrew większości opinii urodził się zdrowy. 10 lat temu prawdopodobnie powiesiłabym sobie te zdjęcia na lodówce i katowała nimi przy każdej wizycie w kuchni. Teraz mam już inaczej.Teraz największą motywacją są dla mnie bardziej "namacalne" mamy. Te, które uczestniczą w zajęciach.  Te, które mieszkają niedaleko i te, które spotykam na spacerze z dziećmi. Piękne i pełne energii, żeby zadbać nie tylko o maluszka, ale i o siebie. Ale zdroworozsądkowo. Patrzę na nie i podziwiam. Przyznam, że podczas zajęć cudownie mi było patrzeć na maleńkie dzieci, które od początku nasiąkają dobrymi zwyczajami. Korzyści są obopólne. Mama wychodzi do ludzi, dba o siebie, wymienia doświadczenia, odzyskuje formę i sprawność. A dziecko? Nie dość, że ma kontakt z innymi maluchami w podobnym okresie życia, to jeszcze zyskuje nową formę bliskości z mamą. Zajęcia zakładają także mini ćwiczenia korekcyjne dla dzieci. No i maluch używany jest zamiast hantli ;-) Przyjemne z pożytecznym. Choć powiem Wam szczerze, że mój zachwyt nad zajęciami wynika chyba najbardziej z tego, że gdy wyszłam z sali treningowej, czułam się wspaniale. Takiej dawki endorfin nie dostałam już bardzo dawno temu (pomijam porody ;-). Byłam bardzo zmęczona, a mimo wszystko miałam dodatkową energię, żeby zająć się codziennymi, niekiedy przytłaczającymi obowiązkami.I nie chodzi tu tylko o egoistyczne wyrywanie czasu dla siebie. Jestem zdania, że zadowolona mama to zadowolona rodzina. Każda z nas wie, że obowiązki domowe to nie bułka z masłem. Żaden maraton w pracy, żadne nadgodziny i nocne pisanie tekstów nigdy nie zmęczyły mnie tak bardzo jak jeden dzień z dziećmi w domu. Przyznaję, że bardzo często wieczorem nie jestem w stanie ruszyć ręką ani nogą, zasypiam kątem na kanapie i budzę się nad ranem zła i zmarznięta. Lekko nie jest. Dlatego tak ważne jest, by zorganizować sobie swoją własną przestrzeń, która da przeciwwagę do codziennej orki. Humor wróci jak na zawołanie, a nadprogramowe 10 kilogramów, mam nadzieję, zrzuci się przy okazji ;-)m.

6 najważniejszych rzeczy w każdej wyprawce!

Boginie przy maszynie

6 najważniejszych rzeczy w każdej wyprawce!

    Ostatnie tygodnie to festiwal blogowych wpisów dotyczących tego, co najpotrzebniejsze, najładniejsze, najmodniejsze i naj-MUST-HAVEniejsze w wyprawce przedszkolaka czy ucznia.Nie będę konkurować, bo wierzę, że moje koleżanki zrobiły to za mnie i to zrobiły to doskonale. Mam swoje typy, jak będziecie ciekawi, pokrótce opowiem, ale.. w gruncie rzeczy to nie jest najważniejsze. Za to jako mama, która już wielokrotnie przeżywała "pierwszowrześniową" rozłąkę i wypychanie z gniazda w bezduszne trybiki żłobkowej - przedszkolnej  i szkolnej maszynerii, dzisiaj opowiem Wam, co naprawdę jest najważniejsze.I wierzę, że każda z Was to wie. Co więcej: już to zapewniła. Chociaż może nie zdajecie sobie z tego sprawy...Usiądź zatem spokojnie, zostaw to żelazko, prasujące już idealnie prostą białą koszulę. Zostaw tą torbę z kocykiem, podusią, piżamką i ukochanym misiem do przedszkola. Przestań podpisywać metki. Już jest dobrze.I zrób sobie pyszną herbatę i nawet wyjmij ulubiony smakołyk - to nic, że już po dwudziestej. Zasłużyłaś! Oto jak dałaś radę przygotować swoje wychuchane maleństwo na te potworności, które czekają je jutro!1. Twoje dziecko jest pewne siebieWie, że jest kochane, pomimo wszystko. Jego niewielkie wady - a przecież je ma - rekompensuje wiele wspaniałych zalet. I skoro ktoś tak mocno je kocha, nic nie jest w stanie go skrzywdzić. W miłości mamy Harry'ego Pottera kryła się moc totalnej ochrony.Też ją masz.2. Twoje dziecko ma przyjaciółZ dziećmi Twoich znajomych, rodziny, świetnie się dogaduje. Albo z tymi na podwórku i placu zabaw. A skoro ma już przyjaciół, nie ma powodu, by nie miało zdobyć nowych. Nic prostszego, zrobi się samo! Uśmiechnięte, pewne siebie, przebojowe, albo nawet nieco wycofane, ale z piękną wyobraźnią i otwartym umysłem dziecko zawsze przyciągnie do siebie inne dzieci. I nie ma powodu, by tak się nie stało. Zaufaj mu!3. Twoje dziecko jest mądreJest mądre, chociaż może nie zna abecadła, nie umie liczyć ani pisać. To naprawdę nie jest ważne. Ma swoją dziecięcą, genialną intuicję i wie od Ciebie, że od obcych nie bierzemy cukierków. Umie odróżnić dobro od zła. I wie, że jak kolega mu każe skoczyć w ogień, to jednak są pewne granice. I będzie umiało powiedzieć stanowcze "nie". W końcu doskonale wyćwiczyło tę sztuczkę na sporo większym przeciwniku - na Tobie...4. Twoje dziecko jest dobreNie uderzy kolegi, a już na pewno nie bez powodu. Nie ukradnie, nie okłamie z premedytacją, nie opluje. Dlaczego miałby to robić, skoro wie i czuje, że to złe? Uczyłaś go tyle razy, czytałaś książeczki, gdzie dobro wygrywa ze złem. Ono wie, co dobre. Nie martw się. Nie zawiedzie cię.5. Twoje dziecko jest odważneA nawet jeśli nie, to uwierz, w obliczu stresowej sytuacji poradzi sobie doskonale. Lepiej, niż się tego  po nim spodziewasz. A czemu? Patrz na wszystkie powyższe punkty! Czemu tak doskonały mały człowiek nie miałby sobie poradzić?6. Twoje dziecko jest szczęśliweNie może doczekać się jutra… Od miesiąca szykuje się na ten dzień. Dopytuje, wybiera gadżety. Przegląda wielokrotnie przepakowany piórnik, układa w plecaku podpisane zeszyty. Niecierpliwie kładzie się wcześniej  spać, by noc zleciała szybciej. Jest ufne, bo wie, że czeka go nowa przygoda. Wreszcie śpi niespokojnym, wyczekującym snem z nowymi kapciami przy łóżku.Bo ono wie… wie, że da radę. JEST szczęśliwe. Bardzo.I nawet, kochana moja, jak jutro rzuci się do Twoich stóp w progu przedszkola, albo lekko będzie mu drgała broda przy deklamowaniu przysięgi pierwszoklasisty albo bało się wejść do klasy - nie płacz z nim razem, nawet w środku.  Chyba, że ze szczęścia! Dumna bądź, bo dokonałaś gigantycznej rzeczy - i kolejne wspaniałe dziecko ufnie zaczyna nową przygodę. Dzięki Tobie - bo pracowałaś na to od początku jego istnienia. Śpij spokojnie!~ P.

Najpiękniej…nad morzem, czyli humbak i spółka na plaży!

Boginie przy maszynie

Najpiękniej…nad morzem, czyli humbak i spółka na plaży!

     Kto czyta naszego bloga na pewno zorientował się, że z nas wielkie lokalne patriotki. Wszędzie ładnie, owszem, ale najładniej w "naszych" okolicach! Kaszuby to najpiękniejsza - naszym zdaniem - kraina w Polsce i wiem, że to zrozumiecie, jeśli kiedykolwiek byliście u nas… jeziora, lasy, pola, nieregularny krajobraz i wreszcie - morze… Jedno z "moich" ulubionych miejsc to Jastrzębia Góra. Piękna we wszystkie pory roku, jak wszystkie nadmorskie, turystyczne kurorty, jest oblegana w sezonie. Co za tym idzie - jarmark, jarmark, jarmark… uginające się od tandety stragany, sztuczne bursztyny, chińskie maskotki o potwornym nieraz wyrazie twarzy. Ma to jednak swój wakacyjny urok i nie wyobrażam sobie nie spędzić przynajmniej dwóch dni w trakcie wakacji - właśnie tam.. W końcu dla dzieci największą atrakcją są zawsze morskie kąpiele i pełne złotego piasku plaże. Afrykańskie upały nieźle dały nam się we znaki w Borucinie, dlatego prosto stamtąd czmychnęliśmy nad morze - gdzie wielką ulgę gwarantowała nadmorska bryza. I było genialnie. Genialnie! Trzy dni totalnego relaksu, piękna pogoda, szczęśliwe dzieci i my… czego chcieć więcej…  Maksio - czarny jak nigdy dotąd :D Takie lato, to ja rozumiem!Przyłapana na pozowaniu ;)Buciki typu Native - kupiłam nieoryginalne już rok temu i jakoś wysłużyły drugi sezon ;) Genialny wynalazek, nie nosili praktycznie żadnych innych butów, bo nawet na mokrą pogodę są lepsze niż kalosze… Ale strasznie zjechała się farba, w przyszłym roku już na pewno zainwestuję w oryginalne. Mam nadzieję, że problem zjechanej farby nie wystąpi :PGorrrrrąca kukurydza, orzrzrzeszszki w karmeluuu!… Ta przyśpiewka do dzisiaj nam chodzi po głowie ;)Parawaning - zjawisko, które podbiło media w tym roku ;) My zawsze leżakujemy na ustronnej plaży, nie w samym centrum Jastrzębiej, więc nie zauważyliśmy skali zjawiska. Ale w trend wpasować się trzeba, więc Felek razem z tatą rozstawili i boski parawan, a co!Nie ma też nic lepszego niż orzełki na piasku… lepsze od tych na śniegu!Moi "ziomale" :DI Pharell Williams ;)A tu już największy humbaczek na plaży ;) Ja z moim nadbagażem również zażywaliśmy kąpieli - i słonecznej, i morskiej. A co mam sobie odmawiać!Dumny tata :DBelly button ;)Czy to nie wygląda jak polskie Karaiby? ;)Ech, nie ma nic piękniejszego niż ucieczka przed całym światem… nawet w towarzystwie połowy tego świata. Żaden hałas, tłum i zgiełk nie są w stanie zabrać tej przyjemności z obcowania z tak pięknym żywiołem, jak morze. A umówmy się, radości z wielkich fal, miękkiego piasku, gorącej kukurydzy na leżaku i pysznych gofrów nie zepsuje nawet podrabiany Rynkowski, ryczący w okno naszego pokoju w pensjonacie. Nawet o północy. Kurort czy nie kurort - urok jest, radość jest, beztroska - jest. Czyli… wakacje idealne!~P.

Raj na ziemi

Boginie przy maszynie

Raj na ziemi

Matka królów!

Boginie przy maszynie

Matka królów!

     Od dwunastu tygodni wiem, że jestem w ciąży. Z bliźniętami.     Od sześciu wiem, że to są chłopcy.     Będę mieć czwartego i piątego syna!Wydawało mi się, że jestem z tym pogodzona, mimo tego, że od dziecka - zaczytywawszy się w dziewczęcej literaturze Lucy Maud Montgomery - marzyłam o małej córeczce. Mając w pamięci to, co przeżywałam w ciąży z Felutkiem (patrz tu - klik), tym razem od początku nie pozwalałam sobie marzyć o różowym zawiniątku. I nie byłam bardzo zaskoczona, gdy w dwunastym tygodniu lekarz pokręcił głową i z podziwem orzekł - wiedząc, że jestem już mamą trzech synów:- Matka królów!…Odetchnęłam tylko z ulgą, że są zdrowi - w dalszym ciągu fakt, że są DWA bąbelki w środku, był najważniejszy, a ja bardzo bałam się, że w związku z tym coś może być nie tak. Bo to jakby… za dużo szczęścia naraz. Byłam więc szczęśliwa, że maluszki są śliczne, bardzo ruchliwe, zdrowe… no i ta "matka królów" - pięknie powiedziane. Jakby nie patrzeć, to niesamowite szczęście, trafić pięć razy w środek bramki! I - swego czasu - byłabym pewnie cennym nabytkiem na niejednym królewskim dworze ;)Dzisiaj chyba jednak powoli dociera do mnie… to się dzieje naprawdę. Dobijam do połowy ciąży (18tc - zważywszy, że 93% ciąż bliźniaczych rozwiązuje się maksymalnie do 36tc to jest wielce prawdopodobne, że to już połowa!) i pora powoli zacząć mierzyć się z tym, co mnie czeka za cztery miesiące. Powoli rozglądać się za wyprawką, wózkiem, łóżeczkiem, a przede wszystkim - wybierać imiona… I tu natykam się na ogromny problem.Od początku, gdy zerknęłam w ekran monitora przy badaniu USG, widziałam tam małego Gustawa… i Sarę.Tak miało być. Felek wiedział, że jestem w ciąży, na długo zanim zrobiłam test. Pierwszy mi powiedział, że to bliźnięta, jeszcze zanim wiedziałam to ja. Śmiałam się z tego wtedy, a nawet byłam lekko zniecierpliwiona, gdy wszystkim wokół opowiadał tę rewelację. Dopóki nie poszłam na pierwsze badanie i zobaczyłam, jak bardzo się myliłam... Wszystkim w rodzinie opadły szczęki - ten mały chłopczyk dwukrotnie miał rację!I od początku, uparcie do dzisiaj, twierdzi, że w moim brzuszku siedzi chłopczyk i dziewczynka.I chyba mu po prostu uwierzyłam. Na przekór lekarzom (do dzisiaj już dwóch niezależnych lekarzy orzekło zgodnie, bez wątpienia, dwa siusiaki - tylko mój lekarz prowadzący jeszcze daje mi wentyl nadziei ;) twierdząc, że jeden jest bez wątpienia chłopcem, o drugim by nie przesądzał). Jakby coś we mnie nie zgadzało się z tą diagnozą, wolało wierzyć w wersję Felutka… niby pogodzona z losem, urodzona mama chłopców, mam cudowne, mądre dzieci i jestem super - szczęśliwa. A jednak, jak widać, coś się we mnie buntuje… i to marzenie o małej córeczce, chociaż już niby całkiem stłumione na dnie duszy… powoli wypełza na wierzch, wbrew wszelkiemu rozsądkowi.Dzieją się rzeczy dziwne. Nie wierzę w sny, ani w przepowiednie. Żadne wróżby, czy te od Macieja, czy te od tarota, czy cygańskie… jeden pies dla mnie… ani chińskie kalendarze, ani przestrzenie astralne. Nie pociągało mnie to nigdy. Jedyne w co wierzę - to przeznaczenie, na które nie mamy żadnego wpływu, dlatego lepiej się z pokorą podporządkować. I na codzień tak po prostu jest. Nie było w tej ciąży ani łez, ani żalu nawet, po prostu przyjęłam do wiadomości i już.A jednak przytrafia mi się co rusz coś dziwnego i strasznie burzy to mój wewnętrzny spokój. Dziwne sny, w których opiekuję się córeczką, albo wybieram różowe ciuszki. Podświadomość płata mi figle!Ostatnio wpadłam w klasyczny amok wybierania męskich imion, cały dzień przeglądałam listy z imionami i nie mogłam się zdecydować na żadne - z każdym coś było nie tak. Tej nocy poszłam spać, licząc, że może jak się prześpię ze wstępnymi propozycjami, rano coś mi się wyklaruje. Tak chciałabym mówić już do brzuszka po imieniu… Ten na dole, to mały Gutek, to wiadomo. Ale u góry? Kto to zacz?Niestety w nocy śniły mi się głupoty. Nawet nie pamiętam, co, ale na pewno nie imiona. Aż nagle przebudziłam się i na krawędzi jawy i snu wydarzyło się coś dziwnego. Poczułam, dosłownie fizycznie poczułam, że ktoś - coś - położyło mi rękę na ramieniu i powiedziało do ucha:- To jest dziewczynka.Słyszałam to wyraźnie, jakby powiedziała to do mnie mama, mąż, siostra. I czułam ciepło ręki na ramieniu i ten dotyk długo po obudzeniu.Byłam tak wstrząśnięta i przestraszona, że natychmiast zerwałam się z łóżka i nie mogłam już zasnąć, mimo, że wmawiałam sobie - oj, głupia.. to przecież tylko myślenie życzeniowe, a w ogóle, to tylko hormony. Wariujesz, za dużo masz wolnego czasu i za dużo kombinujesz. A w ogóle, to od kiedy wierzysz w takie dyrdymały! Fiksum dyrdum masz już. I tyle. I co to w ogóle za różnica, masz pięciu wspaniałych synów. Każdy jeden jest cudem i kochasz bez pamięci.Tyle rozsądek. Tyle wiem i w ciągu dnia jestem spełnioną mamą królów.A oprócz tego ta durna podświadomość… wie swoje.Ostatnio zaczęłam przeglądać internet i tak sobie patrzę… pomyłki się zdarzają. Co prawda - nie mi, nigdy nie mi. Zawsze diagnoza lekarza była tą właściwą. No ale mój prowadzący jeszcze tego nie potwierdził, więc dopóki tego nie zrobi to jeszcze się trochę połudzę ;)A jak było u Was? Spotkaliście się z takimi pomyłkami w ostatnim czasie? Bo wiem, że jak USG było marnej jakości, albo dwa badania w ciąży, to OK. Ja mam badania co dwa tygodnie, bo niestety - co i rusz skurcze, prikaz leżenia, odpoczywania, leki, bo ciąża podwójna to ciąża zagrożona, dwa razy już byłam na IP. Przypadkowi lekarze jednak mówią zgodnie - zdrowe chłopaki, jak nic.Jestem jednak ciekawa, czy zdarzyło Wam się coś podobnego? Taka niespodzianka - nagły zwrot akcji, w drugiej połowie ciąży albo już przy porodzie?Jedno jest pewne: jeśli nawet zdarzyłby się jeszcze taki cud… i jednak byłaby to Sara i Gustaw… Prawdopodobnie zaczęłabym się Felka bać. I chyba - o kurczę - musiałabym zacząć wierzyć w sny. W siły nadprzyrodzone! OMG…(fot. Anne Geddes)~ P.

Podróże z dziećmi vol. 2, czyli Elegancja Francja!

Boginie przy maszynie

Podróże z dziećmi vol. 2, czyli Elegancja Francja!

Akcja: Sesja potrzebna od zaraz

Boginie przy maszynie

Akcja: Sesja potrzebna od zaraz

Wprawki do wyprawki cz. I

Boginie przy maszynie

Wprawki do wyprawki cz. I

Przyznam Wam szczerze, że post wyprawkowy tworzyłam chyba z miesiąc non stop, nazbierałam tyle materiału, że zrobią się z tego trzy wpisy. Przynajmniej nie zabraknie nas Wam w wakacje ;-)Generalnie rzecz ujmując, wpadam powoli w lekką panikę, mimo że wszystko w zasadzie mam zorganizowane. Torba szpitalna stoi niemal spakowana, większość najbardziej potrzebnych rzeczy kupiona, wypadałoby więc tylko siedzieć i czekać ;-) No ale tak się nie da. Mamy wiedzą, o czym mówię ;-)Jak tylko usiądę bezczynnie, w głowie niczym klatki filmu pojawiają mi się kolejne scenariusze porodowe. Co może pójść nie tak. Jaka wersja będzie najmniej, jaka najbardziej optymistyczna. Czy zdążę dojechać z Gdyni do Gdańska. Czy badania dalej będą w porządku. Czy nie odeślą mnie z kwitkiem. Czy i tym razem obejdzie się bez komplikacji.Do tego w nocy dręczą mnie koszmary, a to tylko pod warunkiem, że już zasnę. Bo że od jakichś trzech tygodni spać nie mogę, to już chyba wiele razy Wam mówiłam. Ekscytacja miesza się ze strachem, ciekawością i niepewnością. Chciałabym tak bardzo już, ale jednak może jeszcze nie. Wszystko odbywa się wbrew logice ;D Kolejne nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie. I w zasadzie Bogu dzięki, że mam jeszcze małą dwójkę Drombo pod ręką, inaczej tak bardzo skupiłabym się na sobie, że bym zwariowała. Nie bez powodu w dwóch poprzednich ciążach jeździłam kilka razy do porodu. Tak bardzo wsłuchiwałam się w bodźce wszelakie, że mocniejszy podmuch wiatru wydawał mi się nadchodzącym skurczem porodowym. Nie wspominając o burczącym pustym żołądku w nocy.Nie jest to najprostszy czas dla kobiety. Domyślam się, że dla jej otoczenia też nie ;-) Szczególnie w tych upałach rzecz się komplikuje. Obecnie przed zachodem słońca nie wychodzę za drzwi. W przeciwnym razie czuję się jak wielbłąd, który obładowany próbuje przemierzyć pustynię. Tylko że ja nie mam wielbłądzich zapasów wody uwalnianych w miarę wędrówki. Za to brzuch, który nie dość, że nie oddaje, to jeszcze ściąga wszystko, co cenne. Przytyłam całe 15 kilogramów. Niektórzy powiedzą, że niedużo, jednak biorąc pod uwagę fakt, że wszystko poszło w brzuch, jest co dźwigać na co dzień. Ale nie myślcie, że się nad sobą umartwiam. Jestem jak najdalsza od tego. To zwyczajne nieszkodliwe marudzenie. Jestem szczęśliwa, że to już trzecia ciąża bez komplikacji, sytuacji prawdziwie stresowych, że malutka się dobrze rozwija, rośnie, że ciąża już w zasadzie niemal donoszona. To wszystko cieszy jak nic innego.Dlatego dziś ze spokojną głową prezentuję Wam moje wprawki do wyprawki. Jako pierwsza na tapetę idzie kołyska.Przyznaję, że punkt pierwszy w moich rozterkach wyprawkowych zawsze najpierw zajmowała organizacja miejsca do spania dla malucha. Po pierwsze dlatego, że sypialnię mamy na piętrze, a pokój dziecięcy na dole.  W sypialni w ciągu dnia w zasadzie nie bywamy. Bieganie miliard razy w tę i z powrotem po schodach średnio mi się widziało już przy pierwszej ciąży. Dlatego tuż przed urodzeniem Kuby wpadłam na genialny pomysł: KOŁYSKA! Absolutnie mobilne rozwiązanie do około szóstego miesiąca życia. Mogła stać gdziekolwiek.  W ciągu dnia była z nami na dole, na górę wędrowała w porze kąpielowej. Za kadencji niemowlęcej Kuby używaliśmy tzw. kosza Mojżesza z Mothercare. Sprawdził się idealnie, można było nosić na dół sam kosz i układać  w najszerszym miejscu kanapy, póki dziecko jeszcze nie było ruchliwe. Czego mi już wtedy brakowało, to integralności z dolną częścią, która była stosunkowo ciężka. Także kosz służył nam na dole tylko jako miejsce odłożenia dziecka, bujaliśmy Kubę tylko na górze, wieczorami i nocą.  Za czasów Maksia mieliśmy już mniejszą kompaktową kołyskę 3w1 Bright Starts, która mogła służyć także jako leżaczek. Niestety, to rozwiązanie sprawdziło nam się najmniej. Maks prawie w ogóle nie chciał w niej leżeć, materacyk był niezbyt wygodny. Służyła jako zabawka, dodatek, pełniła raczej prowizoryczną rolę i młody wylądował szybko u nas w łóżku, co też miało swoje dobre strony ;-)Przy Poli już wiem, że znalazłam rozwiązanie idealne. Jestem nim totalnie podekscytowana kołyską Dream marki BabyHome. Bo nie dość, że design absolutnie mi odpowiada, to jeszcze tak funkcjonalnego urządzenia chyba jeszcze w całej swojej macierzyńskiej karierze nie miałam. Czaiłam się na nią od dawna.Spełnia w zasadzie wszystkie moje oczekiwania funkcjonalne: może nieruchomo stać, może jeździć po całym domu na specjalnie wysuwanych kółeczkach, może też zostać przestawiona na tryb typowej bujanej kołyski.  Jest totalnie przytulna dla dziecka, ma tak zintegrowane systemy materacyka i śpiworka, że w końcu ewentualne zaplątanie się w pościel/kocyk etc nie będzie mi spędzało snu z powiek. Ponadto! W sierpniu jedziemy na Kaszuby do domku letniskowego, będę potrzebowała kołyski dla małej, bo Maksio ciągle jest łóżeczkowy i rezerwuje łóżeczko turystyczne. Zabiorę ją więc ze sobą. Składa się tak łatwo, że nawet ja nie mam z tym problemu (a łóżeczek turystycznych nienawidzę składać i rozkładać), poza tym ma w wyposażeniu super pokrowiec na ramię, więc jest idealna do transportowania. Będę ją mogła nie tylko zabierać na wszystkie wyjazdy, ale też na co dzień do pracowni. I w ogóle nie obawiam się, że jest biała i się pobrudzi, bo tapicerka łatwo się demontuje i można wszystko wyprać.Wszystko jest tak pomyślane, żeby było łatwo i sprawnie. Poza tym jest na tyle głęboka i duża, że i po ukończeniu 6. miesiąca życia spokojnie będę w niej kładła malucha. Ostatnio drzemał w niej mój dwuletni Maksio i był zupełnie zadowolony, więc czuję jakbym wygrała tym gadżetem na loterii ;-)Dzieci były już podekscytowane samym ogromnym kartonem ;-)Kuba w Koszu Mojżesza.Maksio w mikro kołysce Bright Starts. Królewskie łoże Poli ;-)Dla zainteresowanych: kołyskę Dream BabyHome można kupić TU.Następny wpis będzie traktował o wyprawce szpitalnej. Będzie się działo ;D

Podwójna niespodzianka, czyli ratunku… to bliźniaki!

Boginie przy maszynie

Podwójna niespodzianka, czyli ratunku… to bliźniaki!

     Do niedawna myślałam, że moje życie jest już nieźle ustabilizowane. Trzej odchowani chłopcy, satysfakcjonująca praca, kochany mąż i własne mieszkanie - dość małe, ale jeszcze się tu mieściliśmy. Nawet remont w dziecięcym pokoju zrobiłam, myśląc, że dzięki temu łatwiej będzie nam tu mieszkać przez następne dwa - trzy lata, zanim zaczniemy budować swój Wymarzony Dom. A tu nagle… zaskoczyła nas wieść zupełnie niesamowita!Zdecydowanie wiem już, że nie da się w życiu niczego zaplanować… jak to się mówi - nie znasz dnia ani godziny. Ale kto przy zdrowych zmysłach uznałby, że po trójce chłopców należy mi się jeszcze PODWÓJNA WYGRANA?!Cóż… na pewno nie ja…     Sama wiadomość o czwartej ciąży nie była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Od jakiegoś czasu temat ten - za sprawą Marty i Poli, zdecydowanie - był leit motivem w naszym domu ;) Chłopcy dopytywali, kiedy u nas będzie "dzidzia" i prosili, że strasznie chcieliby mieć siostrzyczkę. Oczywiście nie było tak, że ślepo zdecydowaliśmy się spełnić dziecięce zachcianki, ale coraz częściej rozmawialiśmy o tym, marzyliśmy na jawie. A może byśmy dali radę?.. W końcu trzy a cztery to już nieduża różnica.. no i ta dziewczynka...Trochę zaniepokoiłam się, gdy moi chłopcy - szczególnie Felek i Maks - nagle zaczęli przytulać się do mojego brzucha i mówić, że "czują dzidzię", ale zdecydowanie brałam to za ich dziecięcą bujną wyobraźnię. Szczęka opadła mi dopiero, gdy zrobiłam test i zobaczyłam tam wyraźne, grube kreseczki… BetaHCG też wyszło mi bardzo wysokie i przyrastało w oszałamiającym tempie, ale mówię - każda ciąża jest inna, pewnie tutaj zdrowy brzdąc rośnie i stąd podejrzanie duże wyniki. I tylko Felek odrobinę mnie niepokoił, bo wszystkim zainteresowanym powtarzał: mama ma w brzuszku DWIE DZIDZIE. Dwie dzidzie to są, mama! I na nic moje tłumaczenia, że to niemożliwe i że dzidzia jest tylko jedna… no bo jak, no bo skąd..?Dopiero po dwóch tygodniach poszłam na pierwsze badanie USG... w tradycyjnym stresie, oby tylko było serduszko!Nigdy nie zapomnę miny lekarza, który zapytał, czy widzę to samo co on. Ja tam nic nie widziałam, widok zupełnie niecodzienny i niespodziewany, więc przerażona zapytałam - proszę, tylko niech pan nie mówi, że to rak…- Rak? Jaki Rak..? To bliźnięta!Nigdy nie zapomnę swoich łez - nigdy nie płakałam dotąd w takiej sytuacji. Zawsze na widok serduszka była ogromna radość i jak już - łzy szczęścia. Ale dwa serduszka?… Skąd Felek to wiedział…?     Nigdy nie myślałam, że mi się to przytrafi. O bliźniętach słyszałam dużo - w telewizji. Czytałam w kolorowych magazynach. U nas w rodzinie nie było dotąd bliźniąt - nawet w rodzinie bardzo dalekiej - nie było też specjalnych medycznych uwarunkowań, bym w taką mnogą ciążę kiedykolwiek zaszła. Po prostu podwójny CUD.     Ale nie miejcie złudzeń… nasza pierwsza reakcja nie była tak pozytywna, jak to na cud przystało. Właściwie trzy dni omijaliśmy z mężem temat, a na każde wspomnienie miałam łzy w oczach. I tylko odrobinę ze wzruszenia. Myślę, że to zrozumiałe - po trójce dzieci podwójny bonus - naprawdę trzeba być albo bardzo głupim, albo bardzo bogatym, by totalnie optymistycznie patrzeć w przyszłość… Zaręczam, myśmy przeżyli ogromny szok!..     Na początku byłam bardzo, bardzo zła. Tak po prostu, na los. Że dlaczego ja? Czemu to nie mogło być nasze drugie i trzecie, może trzecie i czwarte dziecko? CZWARTE I PIĄTE! Do dzisiaj wydaje mi się to dosłownie kosmicznym wysiłkiem, ogarnąć naraz taką gromadkę. W końcu nieraz mam problem z ogarnięciem trójki… Dodać do tego dwie, maleńkie "drzy-drzy-mordki", nieśpiące w nocy w sposób zupełnie nieskoordynowany, jedzące o różnych porach, wymagające zmiany nie 15, a 30 pieluch dziennie… AAAA… i na co mi to było…?Kto przy zdrowych zmysłach uznał, że sobie poradzę? Nie mam wystarczająco dużo czasu nawet dla tej trójki, którą już mam, a tu jeszcze dwa maluchy…? A docelowo - dwoje dzieci, które trzeba zawieźć na angielski, tańce, piłkę… odrobić lekcje… cały mój wolny czas to będzie ten spędzony w samochodzie, gdy będę czekać, aż jedno skończy basen, by pojechać po następnego, który kończy trening… Gdzie w tym wszystkim ja i moje marzenia, plany? Gdzie nasze za małe mieszkanie i samochód???Do tego wizja - na pewno urodzą się za wcześnie - a wcześniactwo przeraża mnie totalnie, jako coś, z czym nigdy się nie zetknęłam. Tysiące możliwych powikłań.I sama ciąża - ciąża mnoga jest z gruntu zagrożona. A jak mi coś się stanie..? Kto się zajmie tymi moimi ukochanymi chłopczykami…? Chociaż tu miałam szczęście - to na pewno ciąża dwuowodniowa i dwukosmówkowa, czyli najbezpieczniejszy z wariantów bliźniaczych ciąż. Ale i tak, podwójne ryzyko… i dużo większy brzuch. I te rozstępy!.. :D A ten czas, kiedy powinnam odpoczywać.. którego nie mam, no po prostu, nie mam? A cesarskie cięcie, które zawsze strasznie mnie przerażało - boję się operacji, boję się ewentualnych powikłań, bólu?.. A z drugiej strony wizja potencjalnie groźnego porodu naturalnego, gdy jedno z dzieci nie daj Boże, zaklinuje się… tysiące paskudnych scenariuszy…Słowem, zdecydowanie złość, wątpliwości, strach zdominował jakąkolwiek radość.Nawet tabliczkę sobie zrobiłam z plusami i minusami tej sytuacji. Guess what? Nie było na niej ani jednego plusa!     Sytuacji nie poprawiał fakt, że po trzech doskonałych ciążach, w których mogłam - i rzeczywiście przenosiłam - góry, w tej czułam się dramatycznie. Doświadczyłam każdego możliwego objawu ciążowego - i to w dwójnasób. Momentami miałam wrażenie, że nie wytrzymam - i ryczeć mi się chciało… Więc ryczałam. Każdego dnia. Napełniona powietrzem jak balon, przez co trudno było mi nawet siedzieć, walczyłam z rozchwianymi emocjami i chandrą… Mamą byłam okropną… Do tego każdy zapach doprowadzał mnie do obłędu, nic mi nie smakowało, a wiecznie musiałam coś jeść, bo inaczej miałam mdłości jeszcze większe. Z ich powodu budziłam się nawet w nocy!..Dla mnie to była zupełna odmiana. W ciążach z chłopcami na palcach jednej ręki mogłabym policzyć dni gorszego samopoczucia. Tutaj od 4 do 10tc myślałam, że oszaleję. Dosłownie. 6 tygodni męki bez jednego lepszego dnia.I nie wiem, jak to się stało… nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po skończeniu 10tc się skończyło. Niesamowite uczucie ulgi, którą bałam się zapeszyć… I powoli entuzjazm i radość doszczętnie zaczął wypełniać moje serce :D     Dzisiaj czasem zapominam, że jestem w ciąży ;) Wróciłam do formy i to niemalże totalnie ;) Brzuszka jeszcze prawie nie widać, więc nic mnie nie krępuje, oprócz dni, kiedy nie mam siły ruszyć się z kanapy. A co - wolno mi! I nieraz pozwalam sobie na totalne lenistwo, gdy od 8 rano do 17 nie zrobię nic. Wiem, że takie dni mogę zacząć liczyć - wiele mi ich nie zostało ;)     Odkąd dowiedziałam się, że maluszki zdrowo rosną - w dwa tygodnie po pierwszym badaniu poszłam sprawdzić, czy na pewno wszystko jest OK (naczytałam się o ryzyku "wchłonięcia się" jednego zarodka, co przerażało mnie tak, że nie mogłam spać), jestem już uspokojona i wręcz niebotycznie szczęśliwa. Co nie jest takie dziwne… Po ostatnim USG - genetycznym, kończącym pierwszy trymestr - wiem, że te moje chłopaczki są zdrowiuśkie… i superśliczne. I nawet nie zasmucił mnie fakt, że córeczki już nigdy nie będę miała. No cóż! Niepisane mi warkocze i kokardki! Za to będę mieć pięciu synów. Królowa jest tylko jedna! :D     Widocznie tak miało być. Wybrali nas sobie za rodziców najwyraźniej z jakiegoś powodu. Może jestem lepszą mamą, a mój mąż lepszym tatą, niż nam się na codzień wydaje? Może skusili ich naprawdę udani (:D) starsi bracia? Jeśli tak, to im się nie dziwię - udali się nam nad wyraz. I starszaki nie mogą się już doczekać tych maleństw!     Nie wierzę w przypadki - raczej w to, że każdy nosi taki krzyżyk, który jest w stanie unieść. Zatem damy radę.  Mamy siebie, odchowanych starszaków i zaangażowane, wspierające rodziny - babcie, ciocie… i już wiem, że będzie dobrze. Musi. Chociaż na pewno nie będzie łatwo i stoimy w obliczu naprawdę wielkiego wyzwania. Przed nami milion decyzji - co z mieszkaniem, co z pracą, czy zatrudnić nianię, jak to ogarnąć… Nadal mam pełno obaw, a wizja "jednoczesności" wszystkiego przy bliźniakach totalnie mnie przeraża. Nie mam pojęcia, jak toto się naraz karmi, przewija i obsługuje, ale w końcu… nauki "obsługi" jednego dziecka też musiałam się najpierw nauczyć. I teraz też mi się uda :) A jak nie to będziecie mi służyć pomocą. Prawda?… W końcu… jak tu się nie cieszyć z takiego widoku?… A docelowo… <3PS Chyba naprawdę byłam bardzo grzeczna… <3~ Pat

Chłopięcy świat… Boyhood Bedroom vol.3

Boginie przy maszynie

Chłopięcy świat… Boyhood Bedroom vol.3

Konkurs na boską stylóweczkę

Boginie przy maszynie

Konkurs na boską stylóweczkę

     Wielkimi krokami zbliża się oszałamiająca i okrągła liczba DZIESIĘCIU TYSIĘCY boskich fanów na FB… Dlatego BPM już przebiera nóżkami ;) Niby nic takiego, a jednak strasznie to miłe, że jest Was tylu, coraz więcej, mimo tego, że czasem dajemy ciała i żyjemy własnym - acz boskim ;) - życiem… na blogu nas ostatnio mało, ale już niedługo powiemy, czemu. Powodów jest kilka :) Ale o tym kiedy indziej ;)     Dzisiaj chciałybyśmy podziękować Wam za każdy dzień i za każdy zakup <3 Wiele tych paczuszek już było i za każdym razem bardzo się cieszymy, że komuś sprawi przyjemność boski produkt.. Naprawdę to doceniamy! I dlatego wymyśliłyśmy: chcemy Was zaprosić do konkursu! Zabawy! Dla wszystkich naszych fanów i wszystkich naszych klientów, dzięki którym serce roście każdego dnia, po każdym miłym słowie od Was do nas… :)Wiemy, że już wielu z Was ma w swojej szafie coś boskiego. Apaszkę, czapeczkę, ubranko, kocyk, bambama… Cokolwiek! Prosimy Was dzisiaj, byście w dniach od 10 do 24 czerwca nadesłali nam zdjęcie swoje lub swojego dziecka z boskim ciuszkiem lub dodatkiem. Słowem -OGŁASZAMY KONKURS NA BOSKĄ STYLÓWECZKĘ!     Nie będzie się liczyła jakość zdjęcia, chociaż będzie nam miło, jeśli się do focenia przyłożycie. Będzie się liczyła estetyka i pomysł na stylizację!ZASADY:1. W dniach od 10 czerwca do 24 czerwca nadeślijcie zdjęcie swoje lub dziecka w stylóweczce z boskim ciuszkiem lub dodatkiem. UWAGA: obojętnie która kolekcja i kiedy było zrobione zdjęcie! Może to być zarówno ubranko, jak dodatek - czapka, apaszka, komin, a nawet dopuścimy kocyki, kołderki, poduszki i maskotki. Macie coś boskiego - nadsyłajcie!2. Konkurs przeznaczony dla fanów BPM - do zalajkowania tutaj: https://www.facebook.com/BoginiePrzyMaszynieBędzie nam miło, jeśli udostępnicie na swoich profilach grafikę konkursową (tę: )3. Każdy uczestnik może nadesłać max. 3 prace (ew. kolaż z max 3 zdjęć)4. Zdjęcia zostaną umieszczone w galerii konkursowej na FB - gdy tylko pojawi się pierwsze zdjęcie, powstanie galeria i podlinkujemy ją TUTAJ.5. Podpisane zdjęcia wysyłamy TYLKO na mail boginieprzymaszynie@gmail.com z tytułem KONKURS (zdjęcia nadesłane na FB mogą nie być zauważone i wzięte pod uwagę). W każdym mailu proszę zawrzeć dopisek: "Jestem autorem poniższego zdjęcia i posiadam do niego pełnię praw. Zgadzam się na umieszczenie zdjęcia podpisanego moim nazwiskiem w galerii na fanpage BOGINIE PRZY MASZYNIE pod adresem https://www.facebook.com/BoginiePrzyMaszynie i nie będę rościł sobie praw do wykorzystania moich danych osobowych oraz zdjęcia do celów publikacji konkursu i ewentualnie wyników konkursu".Zgłoszenia bez tego dopisku nie będą brane pod uwagę.6. Cenimy sobie jakość zdjęć, ale nie będzie to główny wyznacznik. Liczy się ciekawa, pomysłowa stylizacja - czyli Wasza boska inwencja :D7. W trakcie konkursu zostanie wyłoniona 1 osoba / 1 zdjęcie, które wygra w kategorii głównej oraz 1 osoba / 1 zdjęcie, które dostanie nagrodę publiczności. Głównego zwycięzcę wybierze kapituła konkursu w osobie Patrycji i Marty ;) Natomiast o nagrodzie publiczności będą stanowić zebrane głosy, czyli tzw. "lajki". Prosimy o uczciwe głosowanie - zdjęcia, pod którymi zajdzie możliwość nieprawidłowo zbieranych głosów (fałszywe konta, kupowanie lajków) zostaną usunięte z galerii.8. NAGRODY:GŁÓWNA NAGRODA: 200zł do wykorzystania na dowolne zakupy w sklepie www.boginieprzymaszynie.plNAGRODA PUBLICZNOŚCI: 100zł do wykorzystania na dowolne zakupy w sklepie www.boginieprzymaszynie.pl(bony nie łączą się z promocjami!)Jeśli zdjęć będzie dużo, na pewno możecie liczyć na różne dodatkowe nagrody ;) Pewnie ciężko nam będzie wybrać ;)9. Postaramy się wyłonić zwycięzcę do 28 czerwca 2015r. :) Wyniki zostaną opublikowane na blogu (w tym poście!) oraz na FP BPM tutaj: https://www.facebook.com/BoginiePrzyMaszynie :)ZAPRASZAMY DO ZABAWY! POWODZENIA!P&M

My mamy

Boginie przy maszynie

My mamy

Aż trudno mi uwierzyć, że to już czwarty dzień matki, który obchodziłam. Jeszcze nie zdążyłam się mentalnie przestawić na tryb, że to także moje święto. Bo na razie bardziej skupiam się na tym, jak umilić ten dzień swojej kochanej mamie. Nie nauczyłam się jeszcze, że sama mogłabym celebrować ;) A w przyszłym roku to nawet potrójnie. Chyba sama nie wierzę w to, co piszę ;-)Co dla mnie oznacza macierzyństwo? Tak po prawdzie to myślę, że oprócz niezliczonej ilości radości, to przede wszystkim wieczną obawę, niepokój. Od samego początku ciąży. Najpierw o to, czy wszystko jest w porządku. Czy jem zdrowo, czy wypoczywam, ile trzeba. Czy dany skurcz to tylko ten przepowiadający, czy już może rozpoczynający się poród. A potem czy będę potrafiła dobrze się zająć noworodkiem. Czy dobrze odczytam jego pierwsze potrzeby.  Przecież prawie jeszcze się nie znamy. Nie mamy dopasowanych do siebie rytmów. Czy będę potrafiła sprawić, by w nocy nie spadł mu poziom glukozy, czy ciągle oddycha. Śmierć łóżeczkowa to widmo, które przy Kubie nieźle mnie stresowało. Mimo że karmiłam w nocy dość często, budziłam się jeszcze w międzyczasie sprawdzić, czy wszystko na pewno z nim ok. Potem nadeszła obawa, czy dostarczam maluchowi odpowiednich wartości odżywczych, gdy nie pił już tylko mleka. Czy jest mu ciepło w chłodne dni, albo nie za gorąco latem. Czy nie odparzy się w pieluszce.Nie wspominając o pierwszych zagrożeniach, gdy dziecko zaczyna być mobilne. Przyszła pora na ciągłą troskę, czy nie uderzy się w kant, czy nie rozbije sobie głowy, czy nie upadnie w niefortunny sposób. Czy ma odpowiednio wyprofilowane buty. Czy nasze zabawy  oferują mu pełną stymulację do rozwoju. A gdzie choroby? To już prawdziwa kopalnia tak zwanych myślówek. Czy niewinnie wyglądający stan podgorączkowy to aby nic groźnego. Czy trzeba już iść do lekarza, czy można jeszcze na własną rękę. Czy przepisana dawka leku jest odpowiednia do jego wieku. Czy antybiotyk na pewno jest uzasadniony w danej infekcji.A potem, gdy skończył dwa lata: czy panie w przedszkolu dobrze się nim opiekują. Czy ma dobre relacje w grupie rówieśniczej. Czy radzi sobie wśród innych dzieci. Czy nikt nie sprawia mu przykrości. Czy nocując u dziadków za bardzo nie tęskni.Gdy pojawił się Maksio, obawiałam się, czy Kuba nie poczuje się odtrącony, a z drugiej strony, czy będę mogła zaoferować Maksiowi tyle samo czasu, co Kubie. Teraz zastanawiam się, jak uchronić go przed syndromem dziecka środkowego… I jak temu trzeciemu, tej trzeciej, poświęcić maksymalną ilość uwagi przy dwóch ukształtowanych, ale jeszcze maleńkich chłopcach.Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Chyba dopiero teraz zaczynam rozumieć wszystkie troski, o których zawsze mówiła mi mama, a o których wcale nie chciałam słuchać. I tak chyba będzie już zawsze. Każdy kolejny etap życia dziecka będzie niósł ze sobą kolejne obawy. Oczywiście trzeba do tego wszystkiego zachować zdrowy dystans, ale mimo wszystko serce matki zawsze będzie sercem matki. I będzie dobro dziecka stawiało na pierwszym miejscu. Nie wyobrażam sobie osiągnięcia pełni szczęścia ze świadomością, że własnemu dziecku jest źle, że ma problem. A że mam już tych moich dzieci w zasadzie trójkę, domyślam się, że i troski będę odczuwała potrójnie.Naprawdę, żeby zrozumieć i potrafić docenić trudy matczynego losu trzeba samej zostać matką. Odsłania to wiele klepek i pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy. Trudniejszej, ale i piękniejszej. Bo wprawdzie pojawia się na świecie mała osóbka, za którą trzeba już zawsze brać odpowiedzialność i która wywróci dotychczasowe życie do góry nogami, ale też sprawi, że poszerzą się nam horyzonty. I zobaczymy, co naprawdę znaczy miłość bezwarunkowa. Dostarczająca wzruszeń w codziennych, zupełnie prozaicznych sytuacjach. Bo każdego dnia nasze dziecko zrobi coś, co nas zaskoczy.Pokażę Wam coś, co mnie ostatnio bardzo poruszyło. Chyba nie widziałam piękniejszego ujęcia codziennego trudu matki. Takiego codziennego, często niedocenianego. Takiego, który ponosi sama, w domu, którego nikt nie widzi. Oglądam to video w kółko i za każdym razem się wzruszam. Sama już nie wiem, czy to ciążowe hormony, czy ogromna prawda bijąca z każdego kadru...O i jeszcze tutaj. Tyle wzruszeń i pięknych słów. Mrs Polka Dot, mistrzowski tekst. Bardzo mnie wzruszyłaś. Ujęłaś w słowa to wszystko, o czym sama chciałam napisać.http://mrspolka-dot.com/coreczko/Od kogo nauczyłabym się opieki nad dziećmi, jak nie od swojej własnej mamy ;-) Podobno jaka matka, taka córka. Dziękuję, mamo!A tu moje pierwsze kroki ;-) Sto lat przed erą blogową ;)Nie zawsze było łatwo. Jak urodził się Maks, poczuliśmy, co to znaczy dziecko absorbujące ;-) Kolki,   ciągłe nocne jedzenie. Odsypialiśmy kiedy i gdzie się dało ;)Potem już było tylko lepiej ;)A jak będzie teraz? ;-) Jedno jest pewne. My mamy zawsze damy radę ;)

Boyhood bedroom / Królestwo Braci Be vol. 2 - efekty!

Boginie przy maszynie

Boyhood bedroom / Królestwo Braci Be vol. 2 - efekty!

Boska kolekcja wiosenna już w sklepie!

Boginie przy maszynie

Boska kolekcja wiosenna już w sklepie!

     BOSKA KOLEKCJA WIOSENNA JUŻ W SKLEPIE! www.boginieprzymaszynie.pl     Jak już wspominała Marta w ostatnim poście, bardzo długo nam zeszło z wprowadzaniem nowej kolekcji. Wyluzowałyśmy, uznałyśmy, że walka z wiatrakami nie ma sensu.  Nasza manufaktura ma inny charakter niż pozostałe marki na rynku, nie musimy się tak spinać z terminami, a przede wszystkim mamy inne priorytety - dosłownie sześć priorytetów. Osiem, jeśli doliczyć mężów ;)Właściwie.. jako że wszystkiego uczymy się same i od podstaw, fakt, że wiosenna kolekcja ukazuje się w połowie wiosny, a nie na przykład w połowie czerwca, należy poczytać nam za duży sukces ;) Na szczęście pogoda nam sprzyjała i do wczoraj gdzieniegdzie w Polsce padał jeszcze śnieg! Dlatego mamy poczucie, że lżejsze ubranka proponujemy wam idealnie "o czasie" :D A gdy dodam, że szykujemy na lato jeszcze całkiem letnie i boskie nowości, to już całkiem jesteśmy usprawiedliwione ;) Prawda?Muszę to przyznać: jesteśmy z siebie dumne! Postawiłyśmy bowiem na jakość - zarówno dzianin, jak i odszycia, oraz wykończenia. Równie ważnym wyznacznikiem była dla nas wygoda dla mamy i dziecka, uniwersalność kroju i praktyczna strona ubranek - wygoda, bezpieczeństwo, łatwość dbania o nie, a także do dopasowania do każdej stylizacji. Jednocześnie zostałyśmy przy tym, co kochamy - USZY WSZĘDZIE! Bo bez uszu BPM chyba przestałoby istnieć ;)To teraz pokrótce - dlaczego jesteśmy tak dumne? :D Wypunktuję, abyście sami zobaczyli, dlaczego od dzisiaj BPM będzie jeszcze bardziej boska, niż do tej pory!Po pierwsze: Skorzystałyśmy tym razem z oferty producenta, który nie używa ciężkiej chemii i zachowuje najwyższe normy jakościowe przy produkcji dzianin z przeznaczeniem dla niemowląt i małych dzieci. W składzie dzianin na króliczki (szaro-beżowa, pudrowo-różowa, szaro-niebieska) nie ma grama poliestru - 2% bawełny i 8 % lycry, a dodatkowo fakt, że jest to bawełna z upraw ekologicznych, mówi sam za siebie. Dzianina bawełniana ma też tzw. "efekt skórki brzoskwini", czyli całość pokryta jest miłym dla skóry meszkiem. Jest dużo cieńsza niż dotychczasowe nasze dzianiny, ale od środka również leciutko "drapana", czyli ma efekt takiego miłego misia od spodu - nie wypływa to jednak w najmniejszym stopniu na efekt grzewczy ;) Za to zdecydowanie przyjemniej się nosi! Ze względu na dodatek lycry, dzianiny też dużo lepiej się układają :)Po drugie: Zdecydowałyśmy wszywać w ciuszki prawdziwe ściągacze, zamiast dotychczasowych elementów z tych samych dzianin co reszta ubrania. Ponadto, dorzuciłyśmy sznurki zarówno do spodni, jak i do bluz. Sznureczki mają metalowe końcówki, co jeszcze lepiej wpływa na ich wygląd! Po prostu odjazd!Po trzecie: Wyprodukowałyśmy naszą pierwszą, autorską dzianinę, prawdziwy boski eksperyment, również z zachowaniem najwyższych norm przy produkcji. Farby są bezpieczne i druk niespieralny. Dzianina ma doskonały skład, zero poliestru! Tylko bawełna i elastan :)Gdy tylko zobaczyłyśmy efekt, wiedziałyśmy, że to tego szukamy. Energetyczna, uniwersalna ze względu na płeć, a także idealnie współgrająca z wszystkimi kolorami tęczy dzianina będzie ciekawym uzupełnieniem letnich stylóweczek. Zawiera wiele różnych kolorów - od bieli i czerni przez półtony niebieskie, morskie, a nawet pudroworóżowe i fioletowe… Przypomina nam od samego początku kamieniste dno naszego morza, światło słońca mieniące się na falach, odbijające od dna… Chyba dlatego tak ją pokochałyśmy i mamy nadzieję, że Wam także się spodoba!Po czwarte: Jednocześnie proponujemy Wam dalej to, co u nas najlepsze - uroczy design, który podbija serca przede wszystkim naszych dzieci. Ale nie tylko - i sami dorośli rozpłyną się z zachwytu, szczególnie widząc swoje urwisy w tak słodkim wydaniu :) Czyli - uszy wszędzie! W kapturach i na pupie!Po piąte: Nasz bestseller - królik został na ten sezon odmieniony. Poprzednią wersję również podtrzymujemy w sprzedaży, bo ciągle o nią pytacie. Jednak dla wszystkich odważnych proponujemy naprawdę boskie kolory - pudrowy róż, szaroniebieski i szarobeżowy. Połączyłyśmy je z naszą autorską dzianinką, dlatego efekt jest naszym zdaniem - powalający :D Zaszalejcie, bo kiedy nie szaleć, jak właśnie latem?(Przekłamane kolory przez blogger… to w rzeczywistości jest kolor szaroniebieski!)Po szóste: Z nowych wzorów zwierzaczków pojawił się KOT oraz PANDA GANG :D Kotek powstał również w dwóch wersjach kolorystycznych - szary z pudrowym różem i szary z szaroniebieskim :) Głównym kolorem w tym projekcie jest jednak szary melanż, nieśmiertelny, bo najbardziej praktyczny dres. Uniwersalny, bo zarówno do piaskownicy, jak i na chłodne wieczorne spacery. Jednocześnie najbardziej praktyczny basic, bo pasuje do wszystkiego :))Panda jest naszą propozycją dla zmarźluchów. Kto spojrzy na ten projekt, pewnie pomyśli, że ktoś tu pomylił sezony. Otóż nie. Moi drodzy, nie mieszkamy w tropikach, niestety ;) Lato - szczególnie nad morzem - bywa bardzo kapryśne, więc potrzeba cieplejszej bluzy - kurteczki jest ogromna :) A czy można sobie wyobrazić bardziej urocze połączenie jasnego futerka (minky) i czarnego, grubego dresu..? Szczególnie, jeśli wystroi się tak i mama, i dziecko..?Po siódme: Pokusiłyśmy się także o dwa zupełnie nowe produkty - sukienka dla słodkich łobuziar, oraz długo, długo wyczekiwane - LEGGINSY DLA CHŁOPCÓW!!! To chyba mój ulubiony projekt z tej kolekcji, totalnie inspirowany moim Felkiem, który to namiętnie do dzisiaj chce do przedszkola zakładać "getraski" :D  Coś czujemy, że to może być hit! Jak na to patrzę, sama chcę takie getry :DA propos tego zdjęcia - nie linczujcie :D Nie mam w zwyczaju nigdy przebierać moich synów za dziewczynki… Dzień przed sesją nasza mała modelka się rozchorowała, a ja chciałam tylko zmierzyć, czy fason dobrze leży… Tak czy siak ;) Felek zaoferował swoje usługi i cóż - myślę, że to zdjęcie jest absolutnie przekochane! Aczkolwiek jak tylko zrobimy nowe na modelce, to natychmiast usunę - bojąc się, co mi mój mały mistrz powie za kilka lat ;)     I cóż… na koniec mogę tylko dodać, że nie miałybyśmy tylu pięknych zdjęć, gdyby nie nieoceniona pomoc Indygo Tree. Beata rozumie nas bez słów :) Dziękujemy także Karolinie z Bunny Likes za wypożyczenie najpiękniejszego tipi i pozostałych rekwizytów. Dziewczyny, jesteście wielkie!     Tak wyglądają zadowolone boginie! A teraz lećcie zwiedzać… ENJOY! NOWA KOLEKCJA BPM - KLIK!

Chwilowo nie ogarniam… ;-)

Boginie przy maszynie

Chwilowo nie ogarniam… ;-)